PoG:9 – Ja bez Ja


Cały cykl o gender służy wykazaniu z czego wynika konieczność istnienia takiego pojęcia. Osią sporu jest kwestia tego, o czym się mówi, gdy mówi się o płci. Zwolennicy naturalizmu płci nie mówią w zasadzie niczego innego, niż to, że Bóg (jako twórca natury) stworzył nas mężczyzną albo kobietą, lecz na poparcie tej tezy przytaczają tylko „dowód z oczu” – „przecież urodziłeś się z penisem/cipką”, ewentualnie „z układem chromosomalnym XX/XY” (co dostrzegalne jest pod mikroskopem). Zwolennicy kulturalizmu płci z kolei twierdzą, że istota płci nie wyczerpuje się całkowicie w obszarze natury, albowiem wtedy płeć nie byłaby niczym innym, niż mechanizmem do produkowania elementów umożliwiających rozród i przekazywanie tych elementów nawzajem (wymóg ewolucji). Co zaś za tym idzie, nie można wywieść logicznie z natury kształtu ról wpisanych w zachowania osobników dwóch płci. O ile bowiem zachowania (czyli koniecznie behawior, w żadnym wypadku action czy acting) seksualne są wymuszone naturą, na przykład tym, że dla ludzkiego rozrodu konieczne jest zapładnianie wewnętrzne, co przekłada się na opozycję włożyć/udostępnić (u Freuda aktywny/pasywny, co bez jakiejkolwiek racji określane jest jako stereotyp), o tyle noszenie pończoch/kalesonów nie da się ani z natury, ani z zachowania seksualnego wywieźć. Zwolennicy kulturalizmu płciowego, genderyzmu, dostrzegając w tym autonomię gender względem sex, sytuację w której penis nie oznacza konieczności noszenia kalesonów, a cipka pończoch, pomijają wszelako „ich” trudność – jeżeli nie konieczność, czytaj natura, decyduje o tym co kto nosi, to decyduje o tym wybór. Lecz, i to jest dopiero sedno problemu, kto wybiera co nosi oraz, co o wiele ważniejsze, dlaczego w ogóle musi wybierać? Takie postawienie sprawy pokazuje, że konieczność, pojęcie-zmartwienie wszelkich liberalizmów, nie znika – nie ma konieczności z natury, ale jest konieczność wybierania.

Zatem kto wybiera? To w odpowiedzi na to pytanie poległ Money, ale i Robert Stoller, współautor koncepcji gender identity i pierwszy psychoanalityk zajmujący się patogenezą transseksualizmu. Dla obydwu nie było wątpliwości. Człowiek nie tyle wybierał, ile ratyfikował wybór. Wybierającym był akuszer/ka i rodzice; dziecko miało ratyfikować rzeczywistość płciową, zgotowaną mu przez Innego, rzeczywistość „z oczu”. Takie ujęcie, w którym coś/ktoś przystosowuje się do tego, co uprzednio istnieje lub zostaje powołane do istnienia, przesądza o tym, że dwoje tuzów genderyzmu widziało ego jako w tej funkcji. Ego jest bowiem pośrednikiem między tym, co wewnętrzne (rzeczywistość wewnętrzna), a tym, co zewnętrzne (rzeczywistość zewnętrzna), a jego głównym zadaniem jest dostosowanie rzeczywistości wewnętrznej do zewnętrznej, co w żargonie określa się terminem „mastership”, czyli zapanowywaniem. Zapanowywanie jest miarą tego, co, dalej w tym żargonie, nazywa się siłą ego. Problem w tym, i co do dzisiaj jest zmorą psychologii ego i każdej innej, dla których osią jest świadomość, że pojęcie wyboru w tej psychologii traci sens. Dzieje się tak dlatego, że wybór nie mający alternatywy przestaje być wyborem. Nie jest to nawet wybór wymuszony („pieniądze albo życie”), dlatego że wynika on w tej psychologii z „potrzeby panowania”, dołączonej do dziesiątek innych potrzeb, których katalog do dzisiaj nie został zamknięty. To ta potrzeba legła u podstaw psychologii zarządzania, kierowania i ogólnie rzecz biorąc radzenia sobie z frustracją, bożkiem psychologii ego.

John wersja 2.0 obrócił na nice zgrabną koncepcję. „Jestem mężczyzną” pomimo posiadanych piersi i pochwy, pomimo ubrań i końcówek słownych, pomimo rzeczywistości społecznej, dla której był on „od zawsze” dziewczyną, rozłożyło na łopatki ego jako dysponenta bycia. „Jestem mężczyzną” wbrew dominującej rzeczywistości pokazało dwóm panom, że „Ja” od „jestem” (w sensie takim w jakim imię własne funkcjonuje wśród świętych, np. matka Joanna od Aniołów) jest radykalnie różne od „Ja” od „ego”. To „Ja” od „jestem” jest Ja od wyboru; że „Ja” od „jestem” mogę istnieć rozłącznie z rzeczywistością zewnętrzną.

„Ja” od „jestem” mówię żem mężczyzną oznajmiając, że wybór, o którym mówię został dokonany zanim to oznajmiłem, a w zasadzie w chwili gdy zacząłem to oznajmiać. Wybór jest nieświadomy i jako tako jest kwestią nie ego, ale podmiotu.

Gdy mowa jest o podmiocie, to chodzi o skutki radykalne. W obszarze płciowości nie tkwi jakieś genderowe „core„, jądro. Upłciowienie jest kwestią podmiotu, a nie ego. Cicho bo cicho prawda o tym dała znać w kolejnych edycjach DSM. W ostatnich nie ma już transseksualizmu i transseksualistów, nie ma zaburzeń w obszarze gender identity. Co pozostało po Money’u? „Gender dysphoria„, ciche przyznanie obecności podmiotu i nieświadomości w postaci zaklęcia o nieznanych czynnikach powodujących dziwaczny stosunek człowieka do płci, rozbieżny z oczekiwaniami związanymi z rzeczywistością zewętrzną. Ten termin to łabędzi śpiew Moneya, autora tego terminu, który zaproponował go podczas prac nad DSM-IV-TR w roku 1994.

Freud wprowadził pojęcie „wyboru nerwicy”. To oczywisty ślad istnienia podmiotu. Czy człowiek może wybrać chorobę jako swój los? Ego nie może, bo cierpienie nie służy panowaniu nad rzeczywistością. W DSM-ach podmiotu nie ma wprost, ale jest on w postaci ludzkich dziwactw, np. gender dysphoria.

KP

P.S. Następnym razem zajmiemy się queeryzmem i innymi dziwactwami związanymi z gender.



PoG:8 – „jest bliżej nas niż my sami”


Chciałbym podziękować Pawłowi za szybką reakcję i odnalezienie informacji o bohaterze ostatniego wpisu. Cenne to i poruszające informacje. Lecz czy genderyści (mam na myśli ogół wtórujący gęganiu ekspertów od gender) chcą uchwycić istotę tego, co stało się Johnowi1/Joan/Johnowi2? Wątpię, od dawna nie mam wiary, że GS wie czym się zajmuje.

Przypominam, uwzględniając proporcje, Piotra Lisiewicza, który był sądzony za to, kim nie jest. Moja zgryźliwość wobec genderystów, także tych z tytułami, dotyczy tylko hucpy, triumfu debilizmu poznawczego, fanatycznej wiary, że to co pomyślane jest tym co istnieje (doskonałym przykładem jest feministka przywołana w komentarzu Pawła, która triumfuje w swej książce, kreśląc nowy raj bezkarnego manipulowania płcią). Bezkarnie też w wymiarze publicznym manipulują odbiorcami. Na czym polega taka manipulacja?

Do pomyślenia jest ktoś, kto tak kochał swego lamparta, że po jego zdechnięciu postanowił przerobić się na niego (takie przypadki już istnieją). No i kiedy już „medycyna na życzenie” upodobniła kogoś takiego do obiektu swej tęsknoty, to próbuje się wmówić, że to nie człowiek, on już przestał być, ale lampart-człowiek, człowiek nowej generacji („mów mi lampart, brachu”). Nie jest przypadkiem, że prymitywni genderyści są również prymitywnymi ewolucjonistami.

Tego uczy nas fatalny błąd Moneya, przy czym „fatalny” to odebranie wagi temu co się wydarzyło. A wydarzyły się rzeczy, które były do pomyślenia, lecz które nie zostały pomyślane. Nikt, ani Money, ani jego zespół, nie doznał bojaźni, albowiem święcie wierzono w spekulacje guru. Brano płeć (sex) za to samo w swej istocie co upłciowienie (gender). Lecz co dokonuje upłciowienia? Przypadek Johna/Joan jest fatalną konsekwencją przekonania, bezmózgowego stereotypu, że upłciowienie (gender) pochodzi od Innego, który przypisuje byt ludzki do płci (sex). Czyli, że można upłciowić, początkowo Johna, ubierając go i wychowując, informując otoczenie, mówiąc i rozmawiając z nim „tak jakby” był płcią na życzenie mamusi, tatusia, Moneya, feminizmu, genderyzmu itp.

W gruncie rzeczy podszewką dla genderyzmu jest:

1. Sabotowanie Innego, który z racji, że on sam nie wystarcza do tego, by człowiek był szczęśliwy, musi być zastąpiony przez „człowieka oświeconego”, który zajmie jego miejsce i swymi działaniami przysporzy człowiekowi szczęścia. I nikt nie jest w stanie przekonać takich ludzi, że zajmując miejsce Innego, zajmuje się miejsce daleko niewystarczające, by człowieka uszczęśliwić. Losy transseksualistów i cross-dressowców nie rozwiązują żadnego z istotnych dylematów normalsów – oni, jak i nie oni, mają cały czas „niedograne” relacje z płcią (no bo „związek seksualny nie istnieje”).

2. Seksizm, który w o wiele większy sposób charakteryzuje kobiety niż mężczyzn. Tymczasem seksizm mężczyzn to seksizm molestantów, a seksizm kobiet to seksizm istot uciemiężonych. Sam pomysł, że utrata członka przesądza o tym, że chłopiec ma być dziewczynką, jest hiperseksizmem, ponieważ podkreśla nadzwyczajną wagę tego organu i przyznaje rację Freudowi, że brak członka określa pozycję płciową (gender) kobiety. Seksizm ten jest o wiele bardziej groźny od seksizmu kolegów z pracy, na który istnieje bardzo skuteczna odpowiedź, o której feminizm nie mówi (zapewne by uniknąć związku ze stereotypami płciowymi, których zniszczenie feminizm uczynił celem swego istnienia). Kobieto! Jeśli stykasz się z seksistą, to spoliczkuj go i siły do tego nie skąp. Czemu ciemiężone przez seksizm mężczyzn seksistowskie kobiety nie czynią tego? A co Wy na to, że po to, by bez końca dawać wyraz seksualnemu uciemiężeniu?

3. Anulowanie podmiotu przy równoczesnym nadymaniu funkcji ego. Chłopiec utracił penisa; cóż zdarza się, ale co na to podmiot? Dowiedzieliśmy się dopiero po 12 latach! Dowiedzieliśmy się, że: a) penis nie czyni chłopca i b) brak penisa lub atrapa penisa nie uniemożliwia związku z kobietą, a zatem c) kobieta jest czymś więcej niż seksistką, jest nie-cała w tym, co w konsekwencji prowadzi do d) miłość jest a-seksualna, pozapłciowa (horsexe). Tylko dlaczego zastąpiono w tej roli podmiot Johna?

Albowiem to podmiot upłciowia swój byt! I nic nie może go w tym zastąpić. Ani Money, ani wyznawcy gender nawet. Podmiot to coś, czym nie sposób manipulować. Inny, który nie wystarcza, Inny z brakiem, jest Innym płci dla podmiotu. To jemu, podmiotowi właśnie, nauka odbiera prawo bytu, co też uczyniła w obszarze gender. Money redivivus!

KP

P.S. W tytule fragment ze św. Augustyna [Wyznania, III, 6, 1], w którym Boga, jego obecność domyślna, należy zastąpić podmiotem: „[podmiot] jest bliżej nas, niż sami jesteśmy”, w oryginale mamy: „interior intimo meo et superior summo meo”. Czy będzie to Bóg czy podmiot, zdanie pozostanie prawdziwe.

Ironia ostatniego zdania jest zamierzona, jak i interpretacja tegoż, że Money chciał być Bogiem, ale nauka zdaje się chcieć też. Słowo redivivus łączy nas ze świętami Wielkiej Nocy, a co za tym idzie prowadzi mnie do złożenia Wam życzeń – bądźcie bliżej siebie niż sami jesteście!



PoG;7 – na ratunek egu


Dlaczego płeć jest tak doniosła? Zastanawialiście się nad tym czasem? W ostatnich komentarzach Wojtas próbuje zbagatelizować tę doniosłość, być może nieco prowokacyjnie, co pozostawałoby w jego stylu. Paweł na to twierdzi, że i nudyzm tej doniosłości nie podważył. Ja też nie widzę możliwości podważenia tej doniosłości, zwłaszcza, że gdy to piszę, słyszę w tle grającego i śpiewającego Petera Greena, zawodzącego w koło „need your love so bad”. Szkopuł w tym „so bad” – strasznie potrzebuję twojej miłości, nie bardzo, ale strasznie – strasznie jest potrzebować twojej miłości. Oksymoron czyni z bardzo ważnej deklaracji deklarację doniosłą. Nudyzm ze swym fantazmatem neutralizującym różnicę między płciami nie potrafi nic więcej, niż bać się spojrzenia (tak samo jak wegetarianizm bać się obiektu olfaktoryjnego). Cóż, różnica między płciami nie chce zniknąć.

Genderyzm jest tym samym co wegetarianizm, czy nudyzm (oczywiście nie na poziomie znaczenia, ale struktury). Chodzi w nim o neutralizację różnicy między płciami. Już sama chęć neutralizacji jest podejrzana przez wzgląd na jakieś „so bad”.

Dziś zajmiemy się tym, z czym powiązane jest „so bad” płci, a w związku z tym, gdzie leży źródło ignorancji Moneya i genderyzmu.

Koncepcja Moneya zawiera się w obrębie dwóch tez:

1.Tożsamość genderowa pokrywa się z działaniem umysłu, oraz

2.Rola płciowa (gender) pokrywa się z działaniami społeczeństw

Tezy te prowadzą Moneya do dwóch oczywistych twierdzeń. Tożsamość genderowa jest osobistym doświadczaniem roli płciowej (gender), podczas gdy rola płciowa (gender) jest publiczną manifestacją tożsamości genderowej. Dla dociekliwego badacza staje się jasny zamysł guru genderyzmu – chodzi o zatarcie wszelkich różnic między sex a gender, czyli ignorowanie dychotomii między sex a gender. Dychotomii jako niezacieralnej różnicy. W skrócie i na użytek mego wywodu – czy dwoje istnieje w jednym, przez jedno, czy też jedno istnieje przez dwoje. Dylemat podwójności, binarności płci, Money rozwiązuje jak na wybornego kuchcika przystało – miesza wołowinę z wieprzowiną, fabrykując dla nas kotlet siekany wołowo-wieprzowy w miejsce kotletów wołowego oraz wieprzowego. Ten sam manewr znany jest w wegetarianiźmie, np. jako „kotlet schabowy sojowy”, dietetyce jako „kawa bezkofeinowa” itd. To proste, wystarczy jedną z dwóch funkcji znaczącego zignorować, funkcję odróżniania. To jest blat, a to jest ława, nie istnieje ławoblat. Ten ostatni istnieje tylko jako byt urojony, w psychozach i szaleństwie. Czyżby płeć rozumiana przez GS była takim siekańcem?

Powróćmy jeszcze do tezy pierwszej, która stała się początkiem końca Moneya jako guru. Tożsamość genderowa pochodzi od umysłu (mind), dla Moneya nie od mózgu (brain). Lecz czym dla niego jest umysł?

Kilkuletni chłopiec chce założyć, udając się na przyjęcie urodzinowe swej koleżanki, sukienkę. Rodzice się sprzeciwiają, mówią, że chłopcy nie noszą sukienek . Komu przypisać rację? Otóż dla Moneya i genderystów zawsze pierwszeństwo leży po stronie wyrażającego życzenie – on wie lepiej kim się czuje i czego chciałby. Lecz co jest instancją w nim, wiedzącą lepiej od innych to, co ma odniesienie do niego? Tu dotykamy świętego Graala wszystkich psychoterapii, a także psychologii i psychoanalizy zorientowanej na ego. To ego jest rozstrzygającą instancją w takich sporach. Ono wie co czuje i co chce, i nawet Kartezjusz w swych Medytacjach rozstrzygający, że nie można w przypadku czucia odróżnić pewności od wydawania się, nie ma wpływu na ego-psychology. Ta ostatnia służy za wytrych umożliwiający rozwiązanie konfliktu. Skoro chcesz założyć sukienkę to: a) może twoja „ukryta natura” jest dziewczyńska, czyli nie ma konfliktu; oraz b) noszenie sukienek tylko przez dziewczyny jest stereotypem, który przyczyniając się do przeżywania konfliktu (czytaj: wyrzeczenia się przyjemności założenia sukienki), należy zniszczyć, by konflikt usunąć. Wyprodukowany w ten sposób konflikt u rodziców, ta sama ego-psychology rozwiązuje podobnie, nakłaniając rodziców do przystosowania się do nowej wersji swego syna, akcentując nadbudowę (świadomie tu używam marksowskiego konceptu) w postaci zapewnień, że dziecko przez nich nie cierpi, a oni są nowoczesnymi rodzicami. W takim ujęciu konflikt wewnętrzny zastąpiony został wojną na śmierć i życie (świadome nawiązanie do konceptu Hegla), w której rodzic starego typu, jak społeczeństwo starego typu, ma odejść w niebyt, aufhebung, by rodzic nowego typu wytyczał nowego typu standardy.

Od początku koncepcji gender wszystko było podporządkowane dostosowywaniu się, konflikt miał być likwidowany przez konformizm. Widać to jasno na przykładzie społecznych kolei losu homoseksualizmu.

O słabości takiej koncepcji przekonał swym przykładem pewien bobas, który urodził się z penisem. Był przeto nazywany chłopcem, któremu życie zgotowało piekło. W 7 miesiącu życia, podczas zabiegu (a nie rytuału) obrzezania na życzenie rodziców, elektrokauteryzator spalił doszczętnie penisa biednego chłopczyka. W tym momencie do działania przystąpił Money poprzez swych zwolenników. Nie studiowali Kartezjusza, zatem „wydaje się” wzięli za pewność. Postanowiono okaleczonego chłopczyka przypisać na nowo do płci, tak jakby chłopiec bez penisa przestawał być chłopcem (czystej wody seksizm w wykonaniu pań z zespołu Moneya). Podstawą tej decyzji była teza Moneya, że w tym okresie życia chłopczyka nie wykształciła się jeszcze jądrowa tożsamość genderowa (core gender identity), a także to, że wybiegając w przyszłość, aby nie pozostawić tej biednej istotki w beznadziejnej sytuacji braku możliwości nawiązania relacji seksualnej, gdy dorośnie (czystej wody stereotyp, na który jak widać cierpią genderyści sądzący, że żadna dziewczyna nie będzie chciała związać się płciowo z chłopakiem bez penisa). W konsekwencji zmieniono imię tej istotki z John na Joan, zaczęto ubierać dziecko na modłę dziewczęcą, zapuszczono i regularnie fryzowano włosy w tym samym kierunku. Rodzice, opisywani przez badaczy jako młodzi, ale i zakłopotani, nie byli w stanie wychowywać swej pociechy jako dziewczynki do 17 miesiąca życia. W tym czasie życia w/g Moneya nie mogła się jeszcze wytworzyć stabilna tożsamość jądrowa. W/g guru, dla wytworzenia się nieodwracalnej tożsamości jądrowej potrzeba 18 miesięcy pod rząd. W 21 miesiącu życia wykonano orchidektomię (pełną kastrację obejmującą jądra, nasieniowody i prostatę); zaraz potem zrekonstruowano dziecku pochwę. Stał się dziewczynką i był przez rodziców i otoczenie traktowany jako dziewczynka. W 12 roku życia zaczęto podawać estrogeny. Po roku podawania estrogenów Joan dobitnie stwierdziła, że jest Johnem. W tej sytuacji usunięto jej/jemu już urosłe piersi, a potem zrekonstruowano penisa. Dlaczego wybrano taką kolejność zabiegów, nie wyjaśniono. Podobnie jak zignorowano fakt, że przez 13 lat John1.0/Joan/John2.0. wychowywał się razem z bratem bliźniakiem!

Autorytet Moneya legł w gruzach, chociaż nikt nie porównywał go do swojskiego dr.Frankensteina od płci. Koncepcja Moneya była od zawsze spekulacją, którą miały potwierdzić manipulacje biologią i psychologią płci. Ta dziwna technologia babrająca się w płci jest w gruncie rzeczy zaprzeczeniem psychologii. Joan zażyczyła sobie bycie Johnem w chwili gdy urosły jej piersi i nikt z tego zespołu przy John Hopkins Hospital nie zauważył tego. A ten zespół składał się z psychologów!

Piszę teraz twarde słowa. John wersja 1.0 został okłamany przez Moneya i jego zespół, by w 13 lat potem zostać okłamanym przez Joan, domagającej się bycia Johnem wersja 2.0 jako zadośćuczynienie za okłamanie Johna wersja 1.0.

Wszystko można powiedzieć o ego, ale na pewno nie to, że okłamuje. Gdyby ego umiało okłamywać, to nikt nie mógłby na serio brać deklaracji 2-latka, który będąc chłopcem mówi, że jest dziewczynką. Bycie okłamanym nie pochodzi od ego, to już kwestia samego podmiotu.

Nie sądzę, by sprawa Johna/Joan czegokolwiek nauczyła genderystów. Lecz czego uczy nas?

O tym przeczytacie następnym razem.

KP

P.S. Opisywany przypadek dział się w okresie 1967-1981. Nie są mi znane losy Johna, który był Joan, a który znów był Johnem. Nie wiadomo jest, czy były prowadzone badania katamnestyczne.

Przypadek Johna został opisany w: J.Money: The concept of Gender Identity Disorder in Childhood and Adolescence after 39 years; w: Journal of Sex and Marital Therapy, vol.20. No.3, Fall, 1994

Ten sam przypadek był osią referatu R.Kleina, prezentowanego na Spotkaniach Pola Freudowskiego w Paryżu w 2002.

Interpretacja tego przypadku tu opisana jest moja.



PoG:6 – „M+K nie może wytworzyć związku seksualnego”


Usilnie próbuje się, komu?, zapewne Nam, w tym kontekście świadomym i nieświadomym prawicowcom, wmówić, że z faktu powiązania się podmiotu z płcią, nie wynikają żadne finalne konsekwencje. Mówię „finalne”, a nie uniwersalne. „Wybór płci”, który aby miał konsystencję, musi być wyborem nieświadomym, albowiem wybór świadomy, ukochane dziecko genderystów, nigdy nie może pozbyć się podejrzenia, że jest li tylko aktorstwem.

Dawno dawno temu ludziom także chciało się psi-psi, lecz z braku gęstej sieci stacji benzynowych, wycieczki turystów musiały zatrzymywać swe autokary, gdy przejeżdżały przez lasy. Zapewniam Was młode pokolenia, że nie musiało się kierować ruchem ponaglanych pęcherzem, wskazując odpowiednie krzaki dla  dam i gentelmenów. Podział „panowie na prawo, panie na lewo” działał bez instruowania. Płcie „wiedziały” poza odniesieniem do świadomości, czyli ego, o „lewo/prawo”. Inaczej mówiąc, ta wiedza była i jest „nie wiedziana”. Przez kogo, co? Przez ego, Moście Panny i Panie z redakcji WO.

Jak widać z tego, „wiedza nie wiedziana” nie jest tym samym co niewiedza. To nie stereotyp, działanie wynikające z ignorowania Innego. Panowie w środkach lokomocji siedzą rozkraczeni, a panie z nogami przy sobie lub jedna założona na drugą – oto kolejny stereotyp, pisze jedna z tych redaktorek, bojowniczka o usuwanie znamion stereotypii. Lecz w tym znaczeniu siusianie na wycieczkach, po zniesieniu, aufhebung, (ach ten heglizm!), stało by się siusianiem niestereotypowym. Jak by to wyglądało pozostawiam fantazjom czytelników i redaktorek.

Chodzi o to, że w świecie płci, że światem płci dyryguje Inny, nie jakiś on, czy jakaś ona. Panowie rozkraczeni i panie z nogami sklejonymi czynią tak ze względu na Innego. Oni pokazują to co posiadają, a one ściskając nóżki czynią nimi aluzję do tego, że to co za barykadą istnieje, a na dodatek ma „ho-ho wartość”. I one i oni czynią to w odniesieniu do Innego płci, który w świecie ludzi może być tylko Innym płcią (unikam tu powszedniego terminu inna płeć, który używany jest tylko w sensie przedmiotowym). Tylko? Czy bycie Innym osiągalne jest tylko per sexus? W sumie tak.

„Jestem inna niż myślisz” nie oznacza tego samego co „jestem Inna niż myślisz”. Ta różnica jest bardzo trudna do oddania w językach fleksyjnych, wymuszających nadawanie znamion płciowości tam, gdzie ich nie musi być. Inny nie jest płcią, ale w świecie ludzi musi być Innym płcią. Zauważcie przecież, że  „Bóg stał się człowiekiem”. W żadnym razie nie jest napisane, że stał się mężczyzną, a tym bardziej że kobietą. Jego płeć jest skutkiem języka. Widać to, gdybyśmy napisali to tak: „jestem Inny niż myślisz, powiedziała”. Tak się wszelako nie mówi. Język zasiedla Inny. Podmiot nigdy nie stworzy żadnej tradycji. By istniała tradycja Inny jest nieodzowny. Tradycyjnie Jezus był mężczyzną, chociaż nie ma na to dowodów. Tradycja, by istnieć, żadnych dowodów nie potrzebuje. Panie idą siusiać na lewo, stając się Innym płcią dla tych, którzy idą siusiać na prawo.

Lecz co by zrobiła osoba transseksualna na takiej wycieczce? Zachowałaby się w zgodzie z tradycją, czy też przekroczyłaby granice tradycją wyznaczone? Cóż, prawdopodobnie poszłaby swoją drogą, ku swojemu krzakowi. Takie osoby chcą być płcią, ale nie chcą być Innym płcią. Rysuje się tu możliwość pozwalająca na rozróżnienie sex i gender na bazie relacji Innego i podmiotu, ich koniunkcji. Sex byłby domeną Innego, gender podmiotu. Posiadanie płci nie jest tym samym co bycie płcią. Widzimy to wyraziście w przypadku homoseksualizmu.

Nie sądzę, by takie jak powyższe rozważania były szczególnie akcentowane w GS. W ich obszarze dominuje pojęcie stereotypu dominujące nad tradycją. Płciowość jest domeną ego, nawet nie podmiotu. Każdy ma swój krzak, pod którym sika i sikający zostaje przebóstwiony – ci, którzy sikają razem w jednorodnych grupach to biedni niewolnicy stereotypów; sikający na własny sposób pod własnym krzakiem są realizującymi siebie osobami, tylko one są osobami.

Lecz co aliści, jeśli bycie Innym płcią jest warunkiem jakiegokolwiek związku, K+M, K+K i M+M? Zresztą związku, który nigdy nie dochodzi do skutku poza relacją seksualną (uwaga!, nie genderową)?

KP

P.S. W tekście wykorzystałem rozważania Lacana z seminarium Encore, które użyłem do prezentacji dociekań własnych. Przerobiony przeze mnie, aczkolwiek wiernie, cytat tytułowy pochodzi z tekstu Lacana Liminaire, który ukazał się w Scilicet 4, 1972. Poza tym odniosłem się do felietonu z ostatniego numeru WO.

 



PoG:5 – „tak” w smak


O sile fantazmatów, nie tych fundamentalnych, lecz codziennych, tych pod ręką będących, co to ramy nadają pobożnym życzeniom i przekonaniom magicznym z ducha, bo za gwaranta mających tylko tzw. kwalifikacje podkreślone grubym drukiem na czymś, co wieczne, choćby przez ogień dotknięte, być nie może – licencja, dyplom. Cóż, nie ma to jak dokument! Chcecie dowodu? Przeczytajcie wywiad z J.Santorskim w dzisiejszym numerze TP. Z miejsca dwóch z trzech ostatnich papieży nawołuje: „nie lękajcie się emerytur!”. Mówi to ktoś, kto nie ma żadnych podstaw, by emerytury się bać. Pomylił rejestry, Jezus by tak nie powiedział – jego „nie lękajcie się” tyczy spraw ostatecznych, śmierci i każdej innej transgresji. Odwrotnie, emerytur należy się bać, przynajmniej tak długo, jak długo nie są one darem niebios, tylko Danaów.

Dlaczego o tym piszę? Jaki ma to związek z tematem gender? Potraktujcie powyższy akapit jako wstęp, a nie dygresję.

„Nie lękajcie się emerytur” znajdziecie w echu „nie lękajcie się gender”. Mówią to ci, którzy lękają się czegoś większego i w odczynianiu upatrują odtrutki na to, co im doskwiera. Co doskwiera?  Między człowiekiem a światem nie ma zgody; między jednostką a społeczeństwem nie ma zgody; między kulturą a naturą nie ma zgody; między ciałem a duchem/duszą nie ma zgody; między posiadaniem a byciem nie ma zgody; między człowiekiem a nim samym nie ma zgody; między mężczyzną a kobietą nie ma zgody. Wszystko to odnajdziecie na kartach „Kultura jako źródło niezadowolenia” Freuda. To książka o tym, że życie człowieka nie jest rajem. Lecz są tacy, co czytają ją na opak. Nie będę na razie rozwijał tego tematu, tego zakotwiczenia w „pozytywności” Locke’a, której echo bezwolnie pobrzmiewa w apelu Santorskiego i jego coach-ismie. Freud i jego bandy cumują w „negatywności”. Dla tych „jego” życie napędzane jest dialektyką, nieuchronnością konfliktów. Konflikt jest strukturalny, a nie psychologiczny. I tu wracamy do Moneya.

Był to psycholog, bardzo dobry psycholog, psycholog misjonarz, apostoł harmonii – jest konflikt, trza się brać do roboty, by go nie było. To typowy głosiciel dobrej nowiny wśród psychologów – to co dzieli człowieka inter i intra subiektywnie, należy zniwelować, a my to zapewniamy; jest tylko jeden warunek: musisz tego człowieku chcieć. To życzenie heroizmu po stronie tego, kto miałby chcieć. Ot siurpryza, taki drobiazg, „tylko chciej człowieku”, a on nie chce, to wersja twarda, albo nie wie czy chce, to wersja miękka. W tym „nie lękajcie się psychologa” psychologów lokują oni swe życzenia, by była harmonia między człowiekiem number one, psychologiem/psychoterapeutą, a człowiekiem number two, pacjentem. Can the can – chcieć to móc! Chcenie jest pozytywem, na którym buduje się naiwną wiarę w „móc”.

Oto co wymyślił Money w zetknięciu z konfliktem w obszarze płci (przypomnę go: akuszer mówi „to chłopiec”, mama i tata: „o mamy chłopca, jak wspaniale”, a sam chłopiec mówi: „nie jestem chłopcem, jestem dziewczynką”). Jest to jego wstępna konceptualizacja, którą potem porzucił (jak Schneiderman lacanizm). Nie mogło być inaczej, bo dla niego konflikt miał zawsze naturę psychologiczną – to credo psychologów, dawniej i dziś, tylko że dziś wiara w to stała się wyrazem sekciarstwa.

A zatem, na początku mamy przypisanie płci, zawsze pochodzące od Innego, na które to uzyskuje się zgodę rodziców, i na które to przypisanie potem zgadza się lub nie dziecko. Money przekonał się wszelako, że ten schemacik w różnych miejscach może ulec zakłóceniu. Stworzył więc teorię tożsamości płciowej, gender identity, którą z konieczności oparł na wyłuskaniu rdzenia tej tożsamości, core. Oto jego teoria wyjaśniająca niezgodność na planie płci:

1.Jeśli przypisanie płci odbywa się za obopólną zgodą rodziców (oboje zgadzają się na M lub K), nawet jeśli anatomia genitaliów wprowadza konfuzję, to rozwinie się u dziecka stabilna tożsamość jądrowa, K lub M w zgodzie z rodzicami.

2.Jeśli rodzice wahają się co do tego jaką płeć przypisać dziecku, to u dziecka rozwinie się niestabilna jądrowa identyfikacja płciowa.

3.Gdy kończy się niepewność rodzicielska co do przypisania płci(sic!), to jądrowa tożsamość płciowa stabilizuje się także w zgodzie z pewnością rodziców.

4.Każda wątpliwość w kwestii przypisania płci wraz z niepewnością, niezgodnością rodziców w tej kwestii wprowadza opóźnienie w artykułowaniu się pragnienia Innego (rodziców, akuszera), a co za tym idzie opóźnienie w zaistnieniu podmiotu ludzkiego jako dziewczynki lub chłopca – płynna tożsamość płciowa.

5.Kiedy kończy się stan zawieszenia, kończy się opóźnienie. pragnienie Innego w końcu się pojawia. dziecko jest chciane, co w konsekwencji przywiązuje go do ideału-Ja jako upłciowiony byt.

Wszystko gra?. Gra! Prosty, i jak to bywa w psychologii wprost banalny, ocierający się o poppsychologię schemat. Wszystko zmierza w nim do wyłonienia się sfery wolnej od konfliktu, raju psychologów i psychologii ego, ale też i ego-psychoanalizy. W tym schemacie ostatnie słowo należy do dziecka, lecz pod warunkiem dopasowania się jego do rodzica. Tym na początku było jądro tożsamości płciowej, stabilny rdzeń w człowieku pozwalający mu istnieć poza konfliktem, z rodziną, lekarzami, rówieśnikami. Dla wprawnych z łatwością dostrzec można coś w rodzaju genderyzacji fazy lustra. Jesteś tym, kim uznany jesteś przez Innego, czyli w polu gender jesteś chłopcem/dziewczynką, albowiem chłopcem/dziewczynką widzi ciebie i uznaje Inny.

Stąd bierze się problem. Czym jest prawda płci? Czy prawdę mówi Inny, stojący przed lustrem, czy prawdę mówi ten, kto widziany jest w lustrze? Oczywiście nikt z nich nie mówi prawdy, przy okazji wszelako nie kłamiąc.

Albowiem problem nie w tym, jakiej płci jesteś, i który z nich wie o tym lepiej, ale w tym, dlaczego obaj muszą o tym mówić, lub lepiej, dlaczego obaj nie mogą o tym nie mówić.

Moneya czekały dalsze niespodzianki, o których przeczytacie wkrótce.

KP



PoG:4 – „tak” nie w smak


Zdajmy sobie sprawę, szanowni Czytelnicy, że seksizm nie jest kategorią płciową, ani nawet, o zgrozo dla genderystów, genderową. To co wspólne dla dwojga płci, nie należy do płci. Tyle dygresji jeśli chodzi o sprawę a la Durczok.

A teraz powracamy do wątku. Znaczący płci, M lub K, nie zależy od podmiotu. Należąc od początku do Innego, K lub M to znaczące Innego, zależą od podmiotu tylko na tyle, na ile podmiot potwierdza je ze „sobą”, na ile identyfikując je jako swoje, ustala w ten sposób swą płciową tożsamość. W ten oto sposób pokłosiem obserwacji Moneya stało się pojęcie sexual identity, wkrótce zdwojone pobratymcem: „gender identity„, tożsamością genderową. Lecz w rzeczy samej, czym różni się jedno od drugiego? W istocie, ma się rozumieć, a nie w przebraniu?

To właśnie w mierzeniu się z tym pytaniem genderyści ujawniają w swej większej części bezradność. Na przykład mówią o płci kulturowej, unikając jak diabeł święconej wody faktu, że niezależnie od ilości kultur, plus wzorców obowiązujących w tej mnogości kultur, wszystkie te tak liczne wariacje kulturowe sprowadzają się do istnienia zaledwie dwóch płci; że każda trzecia i więcej płeć daje się zdefiniować tylko za cenę separacji logicznej: „trzecia” płeć jest ani mężczyzną, ani kobietą; że jeśli nawet przyjmie się istnienie trzeciej płci, np. HA, to jest ona wynikiem koniunkcji K i M, a z kolei metro-płeć miksem skonstruowanym według schematu: to co ubyło M po odebraniu im lub rezygnacji z insygniów męskości, zostało uzupełnione przez insygnia kobiecości. Inaczej mówiąc, „sexual identity” jest albo M albo K, ale „gender identity” dokładnie tak samo.

U samego zarania dla Moneya gender praktycznie nie różniło się od pozoru. Wychodząc od HA zauważył jako pierwszy, że anatomia nie jest przeznaczeniem dla płci, że płciowość działa też na poziomie zasłony. Wystarcza bowiem zasłonić miejsce „niewyraźnej anatomii”, by odzyskać na poziomie rewersu pragnienia płeć K lub M razem z prawem do posługiwania się nią. Jeśli HA ubierze spodnie, to niepewność na planie anatomii (sex) zastąpiona zostanie prawie pewnością na planie wyobrażeniowym (dlatego tylko prawie pewnością). Płeć na tym planie przybrała postać gender, czegoś, co różni się czymś od płci obecnej jako „naga prawda”. Jeśli „nagą prawdę” ustroi się spódnicą, to pewność dotycząca kobiecości (feminine, aczkolwiek nie femininity) zależy jedynie od „talentu aktorskiego” nosiciela/ki tego akcesorium. I nie piszę tego po to tylko, by zabłysnąć swym „geniuszem językowym”. „Geniusz języka” to sformułowanie Moneya, który w ten sposób około lat 60-tych ubiegłego wieku starał się odnaleźć „funkcjonalny operator”, smooth operator, o którym śpiewała Sade, pozwalający utrzymać w grze subtelność różnicy między płciami, dwoma płciami.

Doprawdy nie mam pojęcia, czy genderyści wiedzą o czym tu piszę. Ich teksty publicystyczne potwierdzają mój pesymizm. Za często ocierają się w nich o bełkot.

Pierwsze lata genderyzmu owocowały tezami, których oczywistość jest dziś niepodważalna dla niegenderystów, za to kłopotliwa dla genderystów drugiego i trzeciego pokolenia. Istnieje płeć realna, czyli poza jakimkolwiek znaczeniem – nie przekłada się ona w żaden sposób na to, czy M będzie cerował skarpetki lub niańczył dzieci w przedszkolach, a K stanie się członkiem-asasynem Jakuzy czy konstruktorką szamb na wsiach. Jest XX i jest XY i poza produkcją ovum w ovarium i spermatozoidów w testis, nic więcej nie znaczy i nie oznacza.

Ale istnieje też płeć, której funkcja i istota jest wtórna w stosunku do sex. Gdy pewne malformacje wprowadzają niepewność co do płci realnej, gender, czyli płeć wyobrażeniowa, rzuca koło ratunkowe, jest zastępstwem dla anatomii. Lecz będąc jedynie zasłoną, nie może uniknąć losu pozoru – bez końca goni za wzorcem, idealnym obrazem płci. By to zobaczyć wystarczy przebrać dziewczynki za chłopców, a chłopców za dziewczynki. Jakość przebrania nie ma roli do odegrania, za to talent aktorski przebranych chłopczyków i dziewczynek tak. Tak jak habit nie czyni mnicha, a sutanna księdza, tak i spódnica nie czyni kobiety, a spodnie mężczyzny.

Termin gender identity stał się sprawą publiczną w roku 1966 z chwilą, gdy w szpitalu Johna Hopkinsa, co sygnalizowałem, otwarto pierwszą na świecie klinikę dla transseksualistów. Nie było to pojęcie jednorodne. Tożsamości genderowej towarzyszyło gender-role, rola genderowa, które Money zdefiniował jako to, co osoba mówi lub czyni, aby ujawnić swój status jako dziewczynka/chłopiec lub K/M, włączając w to stereotypy kulturowe męskości i kobiecości.

Do tej pary dołączone zostało pojęcie „core gender identity„. podstawowa tożsamość genderowa, jej jądro. O tym pojęciu napiszę następnym razem.

Czy ktoś te pojęcia dzisiaj zna?

KP



PoG:3 – wzór z chmur


Zaczęły się pierwsze harce z hejterami, co nie dziwi, zważywszy na to, że zacząłem się badawczo przyglądać aktualnym świętościom. Zrozumiałe jest dzisiaj, że analiza świętości z lewej strony musi być dokonywana przez prawicowca, kjm; prawem symetrii wcześniej obserwowanym, analiza świętości z prawej strony musiała być przeprowadzana przez lewicowca, pdn. Cóż, świat stoi hejtingiem, odkąd zaczął usilnie zabiegać o ustanowienie świętości nowych, bo przecież stare zaczęły śmierdzieć. Ronald, jak wszechobecne oczy czasów mających nadejść, obrazowanych przez filmy sf, przemknął nad tym miejscem, by donieść, że stało się ono kwaterą główną prawicowości, wrogiem człowieka, który ma nadejść.

Lecz będę robił swoje, zasiewał ziarna pomyślunku pod wyjałowioną korą bezmyślnych, czyli Was, wpadających tu czasami z chęcią.

Odkrycie świętości stało się udziałem pierwszego z bohaterów niniejszego cyklu, pana J.Money’a. Zobaczył on to, co działało poza oczami ludzi, a co decydowało o ich przeznaczeniu. Anatomia była ludziom znana od dawna, zapewne od zawsze; mieli ją zawsze przed oczami – nawet w najbardziej sakralnych z sakralnych malowideł jest ona na głównym planie, zakryta, ale jak bardzo przez to widoczna! Zakryta za przepaskami, liśćmi i innym oprzyrządowaniem, nie odbiera postaciom ich seksualności. Odkąd Jezus stał się człowiekiem, cierpienie stało się jego udziałem. Nie dlatego, że musiał cierpieć, ale dlatego, że nie mógł nie cierpieć. Jako człowiek mógł być albo mężczyzną, albo kobietą. Niby to proste, ale w takim razie był mężczyzną, czy kobietą?

Istnienie przepaski uzmysławia problem. Bez przepaski byłoby jaśniej, ale… – jeśli Jezus jest kobietą z brodą i z piersiami tak znikomymi, jakie spotyka się w zespole Turnera, to co wtedy? Czemu nie założyć, że odwieczny motyw przepaski ma za zadanie ukryć to spodnie pudendum, obecność vulvae z nieodłączną parą labiae, minoris i majoris?

Zdejmijmy zatem przepaskę i zobaczmy pod nią pubis jednoznacznie żeńskie, tyle że należące do człowieka z brodą i z piersiami składającymi się tylko z sutków. Jakiej płci jest to człowiek? Odpowiedź jest jednoznaczna – jest to kobieta!

To poruszyło Money’em. Choćby nosiciel żeńskiego łona miał na dodatek do brody i sutków szerokie bary i wąskie biodra, dorzućmy do tego zakola zaczynającego się łysienia, to nadal byłby to kobieta. Jak jest to możliwe?

Kobieta z brodą, tak ohydna dla prof. Legutki, który na temat płci wie tylko tyle, ile napisane jest w dowodach osobistych, a jeszcze wcześniej w akcie urodzenia, może być Jezusem! A nie jest nią tylko dlatego, że w pisanych aktach zwanych Ewangeliami pisany jest jako mężczyzna. Tak samo dzieje się w chwili narodzin każdego człowieka. Położnicy/czki są jednocześnie akuszerami naszej płci. Z rozwartego kanału pochwy (do dzisiaj jeszcze oczywista oznaka płci żeńskiej) najpierw wychodzi głowa, ale ona może być głową dziewczynki albo chłopca; potem część korpusu swobodnie wyślizgująca się za nią, lecz i to nie różni córusi od synusia. No i w końcu ostatni zawój przepaski opada na dół ukazując końcowy szczątek korpusu, pubis, którego widok przesądza o tym, pod którą z płci uginał się będzie mały byt ludzki oblepiony mazią płodową wymieszaną z krwią. Gdy temu bytowi przyszło narodzić się z armatką z dwoma kulami, orzeczone zostanie, że jest, odtąd on, chłopcem; gdy wszelako narodzi się ze zwykłą bułką murarką, stanie się, odtąd ona, dziewczynką. To co widziane przesądza o tym, co będzie zapisane, w słowach („mają państwo synka, córkę”), i literach (formuła metrykalna: „urodzone zostało dziecię! (osoba bezpłciowa) płci żeńskiej/męskiej (odtąd płciowa)”).

W tym, koniecznie w tym miejscu, odwołam się do tworu Doroty Nieznalskiej, tworu, którego interpretacje i objaśniania już dawno okryły przepaską jego sedno – oburzeni targają się za włosy z entuzjastami. Tymczasem skąd bierze się przekonanie, że penis na krzyżu mówi cokolwiek na temat mężczyzny? Widzę: „o siurek!”, myślę „mężczyzna”. Pisz wymaluj dyskutanci myślą tym, co widzą. Stają się akuszerami sztuki nazywając to, co wisi na krzyżu. A co jeśli penis przybity do krzyża jest penisem kobiety? To nie przelewki, nie może ujść uwadze także to, że penis jest symptomem feminizmu, jak i to, że posiadanie płci (i armatki i bułki murarki) przybija posiadacza tejże do krzyża, czyli że płeć jest przeznaczeniem człowieka.

U swego zarania płeć ma postać wyobrażeniową, jej podstawą jest to, co widziane. Następnym etapem jest nadanie płci substancjalności przez przytwierdzenie jej do znaczącego: chłopiec lub dziewczynka. Skoro od zawsze wiedziano o istnieniu obojnaków, a mimo to oni sami, jak i inni kwalifikowali siebie w systemie binarnym, to należy uznać, że w nieświadomości jest się albo K albo M. Płeć w postaci znaczącego, to płeć symboliczna. „Znaczący materializuje śmierć [w śmiertelności]”, pisze Lacan. To nie aż takie trudne. Jeśli penis u Nieznalskiej to penis mężczyzny, to bycie mężczyzny staje się byciem na zawsze – znaczący „mężczyzna” uśmierca raz na zawsze możliwość bycia kobietą. Wbrew dysforykom wśród genderystów, prawo znaczącego działa cały czas. Jeśli ich badania naukowe mają mieć sens, to dobór osób badanych musi odbywać się losowo, co najlepiej osiągnąć przez odwołanie się do numeru PESEL, ale numer ten zostaje nadany na drodze wyobrażeniowej i nic nie stoi na przeszkodzie, by mężczyzna w PESEL był w poczuciu kobietą, która nie podjęła działań zmierzających do uzgodnienia znaczącego z poczuciem. Badania mężczyzn i kobiet są obciążone tą wątpliwością, której ojcem był Money, a dziećmi genderyści. W żaden sposób nie można wykluczyć tego, że wśród badanych mężczyzn w sprawie ról płciowych jakąś część nich stanowią kobiety, tyle że z penisami. Wnioski z takich badań nie mogą być sensownie użyte do konceptualizowania zagadnienia różnic między płciami.

Ale życie tym się charakteryzuje, że nie daje się uśmiercać; dlatego Money ujrzał dyssymetrię. Do tego momentu było tak: „tak” akuszera/ki stawało się tak rodziców/rodzica i stawało się „tak” dziecka; „widziane” akuszera/ki było tożsame z „widzianym” rodziców/rodzica, a także dziecka. To wspólnie „widziane” zostawało potwierdzone uwspólnionym znaczącym: dziewczynka lub chłopiec. Lecz w którymś momencie dotarło dzięki HA, że bywa inaczej, że wspólny owoc działań akuszera/ki i rodziców/ca, nie uzgadnia „widzianego” ze znaczącym danym mu do akceptacji.

O tym co to spowodowało porozmawiamy dalej.

KP

P.S.

Piszę ten blog, by wywierać nacisk na „pomyślenie”, dla prawicowców i lewicowców. Stąd muszę bulwersować.

W końcowych fragmentach zasugerowałem, że mogą mieć rację ci, którzy sądzą, że GS nie jest nauką, albowiem jeśli ma nią być, muszą być oceniani za metodologię. GS nie może być socjologią, dla której różnica między płciami jest zmienną niezależną, czyli podział M/K jest arbitralny. GS zarazem traktuje różnicę między płciami jako zmienną zależną, przedmiot swych badań, jak i zmienną niezależną, środek dla swych badań. Moje twierdzenie tyczy tylko wypowiedzi badaczy GS z terenu mej „ojczyzny”.

Cytat w tekście to E,24, a tłumaczenie jest dość swobodnym potraktowaniem przeze mnie wyrażenia „l’instance de la mort”, co z kolei zbulwersuje ortodoksów lacanizmu, ale oni też powinni myśleć, a nie tylko klepać pacierze.



PoG:2 – pierwsze chmurki na niebie


Modą współczesną skracam co się da, lecz w książce będzie tradycyjnie, PoG:2 to „Porozmawiajmy o gender cz.II”.

Naszą opowieść zaczęliśmy od niewinnego obrazka klinicznego. Rzadkie przypadki hermafrodytyzmu (HA) zaowocowały powstaniem ekskluzywnego pojęcia, mającego ratować, wydawać by się mogło, niezmiennego, bo z natury rzeczy pochodzącego z niej to lub od Boga, podziału płciowego. Istnieje płeć M i istnieje płeć K, poza tym podziałem nic nie istnieje. On istniał, istnieje i będzie istniał – dany raz, jest dany za zawsze. Inaczej mówiąc, nie wypada człowiekowi wychodzić poza ten obszar. I człowiek nie wychodził przez wieki całe. Lecz nie wychodził nie przesądza, że nie wyjdzie – nigdy nie istnieje zawsze. Ostatecznie można sobie wyobrazić, że kiedyś jakiś protozaczątek, esencja człowieka, będzie przeszczepiana, ostatecznie eliminując fatum śmierci, ale i przy okazji fatum ciała. Czyż nie o tym starają się nam mówić, a nawet wmówić, zwolennicy reinkarnacji, a także wierzący święcie, że proto-coś zasiedla ciało tworząc człowieka?

Tak się rzeczy miały do roku 1955. John Money nie był oryginałem, w życiu nie pomyślałby, że pisząc artykuł, w rzeczy samej mało istotny, otwiera puszkę Pandory. W roku 1955, jak i tysiące lat wcześniej, HA byli albo K, albo M, Zresztą tak jest i dzisiaj. Pan Money także nie przebywał w krainie poza binarnością płci, hors-sex, krainie a-seksualności. Ba! Nie sądził nawet, że taka kraina istnieje, a nawet może istnieć. Nikt wtedy tak nie sądził. Po prostu płeć postawiła przed Money’em problem. Nie na poziomie kolejnych płci, poziomie „więcej niż dwie”, ale niestabilności podziału w obrębie samej binarności płci.

Zdumiewa jak długo taka niestabilność była ignorowana. I to pomimo istnienia homoseksualizmu (HM), którego nie sposób było zignorować. Money najzwyczajniej w świecie zamyślił się nad sytuacją, w której natura się pogubiła, ale nie płeć. Dla odważnej osoby musiało to oznaczać refleksję nad ludzką płciowością. Jeśli gdy natura się pogubiła, obdarzając człowieka anatomicznymi znamionami obu płci naraz, a pomimo tego zamieszania, płeć wychodzi z tego zwycięska, to, i tego już nie sposób zignorować, płeć nie mieści się całkiem w obrębie natury. Płeć wystaje z natury, nie jest z nią jednorodna. Natura i płeć nie jest relacją homogeniczą. Obojnactwo nie ustanawiało płci innej niż M lub K. Mimo mozaiki anatomicznej, obojnak był K  albo M. Spytajcie się HA jakiej płci jest, a zrozumiecie to bez dwóch zdań. Bycie M lub K dla HA jest bardzo trudnym byciem, ale podobnie jest z osobami niedościgającymi nas, normalsów, intelektualnie. Ich bycie płcią również poddane jest restrykcjom nieznanym normalsom. Im więcej obcuję z osobami NI (niedościgających intelektualnie), tym bardziej widzę jak ich rzekoma a-seksualność staje się podstawą swoistego kultu dla ich opiekunów (np. w ruchach chrześcijańskich poświęconych osobom NI). I tytułem dygresji, NI nas nie dościgają, nie mogą tego zrobić; oni nas, normalsów, prześcigają, przynajmniej w paru sprawach; wiedzą o tym ci, którzy traktują ich poważnie.

Płeć wystająca poza naturę, lecz nie rozłączna z naturą, a więc posiadająca z nią część wspólną, stanie się niewiele później „naukowym oparciem” dla gender-studies (GS), roszczeń do naukowości GS. Lecz nie to jest swoistym pandoryzmem genderyzmu. Wchodząc na inny teren powiem na sposób patriarchalny: płeć wystająca z natury niczym nie zagraża religii tudzież Kościołowi. Mówiąc sarkastycznie, Chrześcijaństwo uprawiając kult a-seksualności (np. droga zbawienia jest jedna dla obu płci; nazywana jest Jezusem, który, i tu jestem ortodoksyjny, nie pozostawił potomstwa, ale nawet nie obcował seksualnie z żadną niewiastą; więcej, obiecywane zbawienie anuluje element „fucking”, tak bardzo akcentowany wszelako w islamie), podkreśla łączność płci z naturą, czego nie neguje GS. Problem Kościoła z GS polega na ignorowaniu przez niego faktu, a nie wymysłu, że płeć nie jest jedna z naturą, co rzekomo jest dogmatem kościelnym, czyli twierdzeniu, że płeć całkowicie wypełnia się w rozmnażaniu, płodności. Tylko w takim ujęciu da się zrozumieć nienawiść (tu mówię radykalnie, bo nie da się opisać tego politycznie poprawnym, ugrzecznionym określeniem: niechęć), jaką zauważa się wobec wystającej z tego ujęcia porcji płciowości, od masturbacji po homoseksualizm, i to pomimo tego, że zakaz rozmnażania się kapłanów katolickich został zrealizowany w sposób doskonały przez arcybiskupa Poetza. Kościół ma problem z GS tylko dlatego, że jego teologia nie miała śmiałości wyprzedzić GS w refleksji nad płcią.

Pandoryzm genderyzmu był wpisany w GS. Dzieje się tak, albowiem na dwoje babka wróżyła. Bo co się dzieje, gdy założymy, że płeć i natura są obszarami rozłącznymi, nie posiadającymi części wspólnej? Dla swej tożsamości GS złącze płci i natury rozłączył, twierdząc, że skupia się tylko na społeczno-kulturowych aspektach płci, na ich ekspresji w życiu ludzi i społeczeństw. Ten redukujący moment, od płci (sex) do płci (gender), od poznania (którego celem jest prawda, choć nie cała), do wiedzy (której celem jest obiekt zwany pożytkiem, osobistym lub społecznym), uchylił drzwi nad progiem oddzielającym GS od queeryzmu (QR).

W tej redukcji, przynajmniej do 1994 roku, aktywnie uczestniczył Money. Skutki tego widzi się w kolejnych edycjach DSM. W nich to zaobserwować można proces ucieczki płci od kliniki. Ucieczka od kliniki skutkuje anulowaniem kategorii nienormalności, a co za tym idzie redukowaniem medycyny do inżynierii zwanej chirurgią na życzenie, a psychoterapii do kultu stanu zwanego dobrostanem psychicznym. Jakie miejsce wobec tego wszystkiego zajmuje psychoanaliza?

O tym napiszę na koniec. Zostało nam jeszcze mnóstwo spraw do poruszenia w materii płci jako gender. Dopiero się rozgrzewam.

KP

P.S. Dla niewtajemniczonych w arkana, DSM to Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders.



Porozmawiajmy o gender – przedświt


Jak większość z Was wie, ostatni okres działalności blogowej poświęciłem objaśnianiu tez Lacana. Nie że chciałbym z tym skończyć, co to, to nie – tezy mistrza będą dalej nam towarzyszyć; dostrzeżecie je w tekście, a w przypisach też o nich wspomnę. Co się zatem zmieni?

Niewiele, poza ewentualnym brakiem cytatów w tytule, a także odejściem na moment, dwa, od ekskluzywnej tematyki i jeszcze bardziej ekskluzywnej terminologii. Czyżbym zapowiadał nowy rozdział? Tak, bo będzie o gender!

Czyżby strzeliło mi coś do głowy? I tak i nie. Chciałbym, by część zapowiadanej książki składającej się z dorobku tego bloga koniecznie zawierała rozdział o gender. Nie bez powodu; raz, że gender było tematem mego, bardzo mądrego jak na ówczesne czasy doktoratu, z którego obrony udało mi się zrezygnować. Dziś większość z tego, co tam zawarłem, byłaby niepoprawna politycznie i niezgodna z obowiązującymi regułami gry w tym obszarze. Dwa, krew mnie zalewa, a pięści zaciskają się w kułak, gdy słyszę te androny, pustosłowie i „naukowe badziewie”, intelektualną pustkę tez dawaną ludziom do wierzenia, tylko do wierzenia. I to, że ludzie mają tylko wierzyć odpowiedziom dawanym przez genderystów i antygenderystów, znać tylko odpowiedzi i zadowalać się nimi, świadczy dobitnie, że genderyzm, na początku pomyślany jako fenomen medyczny, w latach 90-tych ubiegłego wieku stał się orężem ideologicznym. Stawiam twardo tę tezę, albowiem nie każę Wam w nią wierzyć, ale dać ją do przemyślenia. Tymczasem Ci, którzy twierdzą, że status genderyzmu jest naukowy, nie są zainteresowani pytaniami, tylko formułują odpowiedź za odpowiedzią. Naukowe zdaje się dla nich być to, co jest odpowiedzią, a nie to, co jest pytaniem. Ten kapitalistyczny wymiar dyskursu, który z nauki czyni fabrykę odpowiedzi, które muszą kupić nienaukowi nabywcy, a na dodatek z kupna tego towaru mieć „orgazm komunijny” (to zamierzona ironia oparta na bilingwistycznej grze słów, bazującej na terminie: community-making identification, praktycznie bez dwuznaczności wskazującej kierunek i cel działań takich ideologii – stanie się człowiekiem nowoczesnym, człowiekiem, ale broń boże podmiotem. To CMI brzmi w sposób niezamaskowany w WO, GW). Jak to wygląda? Ano tak: jesteś nowoczesny, czyli Nasz, a nie Ich, jeśli rezygnujesz z glutenu w diecie, myślisz pozytywnie, jesteś za małżeństwami jednopłciowymi itp. odpowiedzi/tez.

Czy ja jestem przeciwko tym tezom? Skądże znowu, ja po prostu, zamiast najpierw skonsumować taki towar/tezę w opakowaniu naukowości, chcę zadać parę pytań odnośnie statusu odpowiedzi. Dlaczego? Choćby dlatego, że autor tezy o zgubnym wpływie na zdrowie ludzi glutenu, całkiem niedawno odwołał swą tezę. Czyżby tylko wierzył w nią, bo chyba nie udowodnił?; to samo z pozytywnym myśleniem – oznajmiono niedawno, że teza ta nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych (tezy wymienione formułowali profesorowie, którzy jak widać tylko byli pierwszymi, którzy wierzyli w nie). A więc, czy może być podobnie z tezami genderystycznymi? Tym bardziej, że obserwuje się w ramach gender-studies, znamienny przesuw od genderyzmu do queer-yzmu.

Zaczniemy zatem od statusu samego pojęcia gender; z czym to pojęcie się je.

Zdaję sobie sprawę, że będą mnie hejtować – tylko dlatego, że będę zadawał pytania, a co za tym idzie formułował tezy wynikające z pytań, na które eksperci unikają udzielania odpowiedzi. Aliści, by nie kończyć dzisiejszym manifestem, coś o gender wspomnę teraz.

Termin gender ujrzał światło dzienne w 1955 roku, zupełnie nieszczególnym roku. Do tego czasu świat śnił swój komfortowy sen z patriarchą Noem w roli głównej. By życie nie zaginęło nakazano Noemu wziąć do Arki dwupłciową parę każdego gatunku zwierząt, bo o istnieniach rozmnażających się bezpłciowo nikt nie pomyślał. By życie przetrwało muszą istnieć w parze dwie płcie, ani mniej, ani więcej, tylko dwie płcie. W tym śnie życie zostaje zdefiniowane przez obecność tylko dwóch płci. W ten sposób życie przedstawione zostało jako coś, co posiada znaczenie w postaci seksualnej. Tylko takie życie się liczy, rozmnażanie się nabrało znaczenia; każde rozmnażanie się ma charakter seksualny. W ten sposób rozmnażanie się powiązane zostało z pragnieniem. Wszystko to sprawką jest fallusa. Wszystko w tym śnie jest uporządkowane w/g zasad logiki fallicznej – mamy dwie płcie o orientacji heteroseksualnej(HT), mające do siebie skłonność o naturze pragnienia. Wybór par zwierząt nie został pozostawiony przypadkowi. Wśród tych par nie ma osobników zorientowanych homoseksualnie (HM), ale co zdecydowanie ważniejsze, osobników o płci zdeformowanej, nieokreślonej, ale od zawsze obecnych, hermafrodytów(HA). Bogu udało się okłamać człowieka. Aż do roku 1955.

Wtedy to w czasopiśmie naukowym o tytule Psychological Findings, John Money, psychoanalityzujący badacz opisał dylematy z płcią występujące u prawdziwych HA. Ci HA mają w swym ciele anatomiczne znamiona obojga płci, np. jajniki i jądra. Którą z płci przypisać osobnikom w tych przypadkach? Przez setki lat nie było problemu, przecież byli to obojnacy. Nikt obojnaków nie pytał się o zdanie. Ich zdanie na ten temat zawdzięczamy poniekąd psychoanalizie, dziedzinie, która zaczęła pytać ludzi o zdanie. No i zrobił się bałagan. Okazało się, że dwa podobne przypadki pod względem anatomiczno-morfologicznym różnią się subiektywną przynależnością do jednej z dwóch płci. Żaden HA nigdy nie określił się mianem płci obojnaczej! Co przeto zdecydowało o odpowiedziach pytanych osób HA?

By uniknąć wielce drażliwej odpowiedzi, że przypadek (albowiem eliminowałaby ona udział ego w procesie identyfikowania się z płcią), Money oparł się na tym co jedynie miał wtedy pod ręką – uznał, że prawdę zna ego. Skoro wybrana przez identyfikację płeć nie wyrasta z biologii/anatomii, nie mogąc być gwarantem takiej identyfikacji, to identyfikacja z płcią pochodzi od ego, tego co ego postrzega jako płeć jemu właściwą. Tak oto Money sformułował tezę o istnieniu płci, której ma się poczucie w wyniku identyfikowania się z istniejącą od zawsze binarnością, wyznaczoną logiką falliczną: można być tylko kobietą, albo mężczyzną. Tym jest gender – płciowość, do której przyznaje się ego, i tylko ono.

Tak więc początkowo gender był konstruktem ściśle naukowym, pomocniczym w kwestii rozważań dotyczących sfery płciowości. Money wtedy nie widział gender poza binarnością falliczną i nie było mu w głowie promowanie gender jako poczucia płci nadrzędnego w stosunku do innych podpór dla płci. Z perspektywy lat widzi się w tej koncepcji Money’a jako nieświadomego gwaranta nadrzędności ego, albowiem ono to jest u niego ostatecznym rozjemcą dylematu prezentowanego przez HA; czyli, nieważne jest jakiej płci jesteś, ważne jaką płcią się czujesz, lub: jesteś taką płcią, jaką się czujesz. Od samego początku widać, że to pojęcie skażone jest tym samym błędem „fałszywego mniemania”, co zdania typu: jestem szczęśliwy, bo czuję się szczęśliwy, zdania, które upewnia ego przez zwrócenie się do obrazu (image), by uzyskać z niego pewność pod postacią znaną w psychologii (choć źródłowo pochodzącym z psychoanalizy) jako self-image. Problemem gender jest jego bezdyskusyjny związek z narcyzmem-ego, jednym z dwóch narcyzmów wyróżnionych przez Freuda.

Gender przez swój związek z ego wkrótce upomniał się o uniwersalność, implicite zawartą w tezie Moneya. Dlaczego HA mogą określać swoją płeć przez jej poczucie, mocą decyzji ego, a HT i HM nie? Czyż nie jest prawdą, że wszyscy mają ego?

To dopiero początek historii emancypowania się człowieka z okowów płciowości fallicznej. A to każe nam zadać pytanie, czy płciowość falliczna jest Jednym/Jedno ludzkiego istnienia?

KP

P.S. Przywoływany artykuł ukazał się w numerze 96, na stronach 253-264; nosi tytuł: Hermaphroditism, Gender and Precocity in Hyperadrenocorticism. Pismo to jest wydawane przez John Hopkins Hospital, później matecznik myślenia genderowego.



Ojciec i cała reszta, czyli „w domu człowiek mieszka całe życie, w grobie wieczność”


Odrobinę odejdę od tematu, bo o ojcu swym będę już mówił „był”. Co dalej?

Gdy jakiś czas temu poczyniła te same kroki matka, też napisałem o tym tekst tutaj. Gdy odszedł Lecz Kaczyński, prezydent, także. Wszystko dlatego, że psychoanaliza jest praktyką mającą do czynienia z brakiem, nie z czymś, lecz akurat z tym.

By uzmysłowić tu jak bardzo rzecz dotyczy braku, przypomnijmy pytanie Freuda: „Was will das Weib?”. Czego pragnie kobieta? Takie pytanie może paść tylko wtedy, gdy kobieta zajmie miejsce braku. Nie jest to trudne; one zajmują to miejsce regularnie, one uwielbiają to miejsce. Pewnie dlatego w życiu jawią się jako symptom, najczęściej pod postacią grzechu.

Jest też inne pytanie, frapujące Freuda i jako człowieka i jako odkrywcy. „Kim jest ojciec?”, brzmi ono. Oczywiście w tym pytaniu nie znajdziemy żadnego odniesienia do tatusiów, których jedynym przeznaczeniem jest, by mamusie mogły pracować poza domem, a oni zamienić się w nianie. Widocznie coś w tym biznesie uwiera, skoro trzeba mamy w nim zastępować. Dlatego kłamstewka są nieodłączne na tym polu – tata to postać okłamywana. Jeśli zajmiesz się maleństwem zobaczysz jakie to rozkoszne! Jeśli to takie rozkoszne, to dlaczego wam, mamusie, tak pilno do pracy?

Ojcostwo jest czymś innym i nie  z tego świata się wywodzi. Mamy Boga wysyłającego syna na śmierć i mękę; Abrahama ofiarowującego syna w imię Boga; mamy też całkiem nie boskiego Józefa, który skazuje na śmierć syna Jakowa tłumacząc to tak: „co by powiedzieli inni ojcowie, tracący synów na wojnie, gdybym ja uratował swego, wymieniając go na marszałka von Paulusa?”. Tak tak, ojcowie nie są tatusiami. Ojcowie całymi sobą ciężko pracują, by spotkało ich wspólne dla nich „jedno” – bycie uśmierconym. Nikt nie potrzebuje takich ojców, trzeba nam tatusiów.

Tatusiowie są po stronie życia, muszą żyć, by dzieci jego żyli. Ojcowie są po stronie śmierci, muszą nie żyć, by otworzyć dzieciom oczy na wieczność. Świętość matek polega na poświęcaniu swego życia, by życie dzieci zachować. Ojcowie nie są święci (jedyny nazywany świętym nie ma dzieci, dlatego można nazywać go świętym), oni poświęcają dzieci, by…kurcze blade, istniał świat, Polska, to co znajduje się za siedmioma górami, siedmioma lasami. To ojcowie posyłają synów na wojny; po co? A choćby po to, że robią to inni ojcowie, więc on sam nie może chronić swych synów. Józef Stalin był fatalnym tatą i normalnym ojcem. Odwrotnie niż Ignacy Mościcki, prezydent – świetny tata i fatalny ojciec (spłacał państwowymi pieniędzmi długi syna-hazardzisty). W ten sposób pozbawiał czyny swego syna znaczenia; życie dla syna nie niosło żadnych konsekwencji: dług-spłacone, dług-spłacone, dług-spłacone. Czym w takim razie jest dług? Dług jest tym, co pozostawione jest dla nas do spłacania, tym co pragniemy spłacić, my, nikt inny.

Umarł mój ojciec bezczelnie niszcząc konstrukcję misterną lekarzy – był w śpiączce farmakologicznej, więc nie wiedział, tak mnie przekonywali, że umiera; nic z tego, ten śpiący człowiek, na którego reakcję próżno wyglądałem, na dwie godziny przed odejściem, w odpowiedzi na słowa „jestem tu tato”, pozwolił sobie na „wypływ łez” (dalej przemądrzali się lekarze), przecież nie mógł być nigdzie indziej niż tu śpiący. Śpiący nie płaczą, śniący tak. To z jakiego miejsca zapłakał?

Odszedł czyniąc ze mnie, jak przystało na ojca, wiecznego dłużnika. Nie pozwolił, bym nawet złotówką dołożył się do całego tego „pogrzebowego biznesu”, z resztą i matki i swego. Był fatalnym tatą, a jak się okazało, także wspaniałym ojcem

Ojcem nie jest tata, ten który karmi łyżeczką pociechy, będące nimi tylko od czasu do czasu, z wózkiem wyjdzie na spacer (do tego lepsi są dziadkowie), kołysankę zaśpiewa (zazwyczaj fatalnym głosem), bajkę na dobranoc przeczyta (przeważnie kilka raz pod rząd). Ojciec to facet, który 10 lat temu usłyszał, że nie jest największą miłością w życiu, przeżył z tą wiedzą tak długo, w niezgodzie i buncie, wystawił na cmentarzu dla tej, która nie kochała go najbardziej, pomnik, a który na dwa miesiące przed ostatecznym zaśnięciem powiedział, że chce się obok niej położyć. Oto ojciec, mój bo mój, tak bardzo nieznany przez tak długo. Ona kochała mniej, on kochał bardziej. Z tego „związku seksualnego, który nie istnieje” wziąłem się ja. Dziwne to, bardzo dziwne.

Przypadek to, a może przeznaczenie?

P.S. W tytule pojawiła się mądrość malgaska.