porozmawiajmy o kobietach – obrazek 18: kobieta wyzwolona


Przygotowując się do kolejnego, tego akurat wpisu, przejrzałem pobieżnie literaturę na temat początków emancypowania się kobiet. Z trudem można nazwać to feminizmem, za to z pewnością ruchem. Robiłem to, by znaleźć postać charakterem odpowiadającą typowi kobiecemu, który dzisiaj opisuję. I znowu, typ ten nie zawdzięcza swego istnienia współczesności – wbrew malkontentom widzącym dzisiaj za dużo, w każdym razie więcej niż w rzeczywistości da się dojrzeć. Istniał zdaje się zawsze. Przykładem niech będzie kobieta niesamowita, Hypatia z początków ery nowożytnej, ale i Małgorzata z Nawarry z wieku XVI. Hypatia została jakże łatwo skazana przez biskupa Aleksandrii na lincz dokonany rękami wiernych – typowy los kobiet wyzwolonych. Wyzwolonych od czego? Otóż nie od opresji ze strony mężczyzn – tę bajkę zostawmy feminizmowi. Kobieta wyzwolona jest wyzwolona od czegoś znacznie bardziej opresyjnego.

Niespodziewanie z pomocą przyszedł mi NC – tygodnik konserwatywno-liberalny, numer 29-30 z tego roku. W nim to niejaka Natalia Dueholm przypomniała we wrogim tonie postać Margaret Sanger, matkę założycielkę ruchów planowania rodzin, patronkę także polskiej sekcji, dawno temu zwanej Towarzystwem Planowania Rodziny, później Towarzystwem Rozwoju Rodziny. Dawno dawno temu, gdy byłem studentem, przez krótki czas flirtowałem z tą organizacją z ulicy Karowej w Warszawie, ale o matce założycielce nie wiedziałem nic.

Czym jednak zasłużyła ta postać, która jako leciwa staruszka zmarła już dobrze ponad 40 lat temu, a która na początku XX wieku porzuciła swoje troje dzieci, by już ich więcej nie widzieć  (najpierw zostawiła je ojcu, który potem skazał je na poniewierkę u obcych ludzi), na taką wrogość konserwatystów i tradycjonalistów?

Psychoanalityk stwierdza; „dobrą matką jest ta, która jest przede wszystkim kobietą”. Powodem wrogości jest dostrzegany horror – gdzie u tej kobiety instynkt macierzyński? Jak matka może, ot tak zwyczajnie, porzucić na zawsze swe dzieci? A potem jeszcze być traktowana sztandarowo? Toż to wyrodna matka! I już nikt nie zauważa, że jej matka urodziła 18 dzieci, z czego 11 zmarło, że jej matka przez zgoła 20 lat małżeńskiego życia była nieustannie w ciąży. To nikogo nie obraża i nie razi?

Są kobiety będące tylko prawdą – prawdą mężczyzny, szanowni czytelnicy. Zwracam się tu wyraźnie do mężczyzn, bo prawda ta ich dotyczy. Istnieją kobiety, które kastrują panów, nie z oczywistych bonusów ich męskości, nie z ich uroszczeń do nadrzędności, wyższości, sprawności i tym podobnych męskich mitów. Tu kastracja dotyka męskiej duszy w postaci męskich sublimacji. Kobieta prawdziwa, bo taka jej nazwa wśród psychoanalityków, redukuje męskie sublimacje do kłamstw. Więc nie do zera, ale do kłamstwa, kłamstwa na dwóch poziomach. Pierwszym jest przekonanie, że powołaniem kobiety jest bycie matką, nawet jeśli bycie matką jest ograniczone do matkowania mężczyznom. To dlatego, gdy kobieta wchodzi w ruch ku wyzwoleniu, emancypacji, wtedy jej mężczyźni podejrzanie raźnie chcą ją zapłodnić i zamknąć przez to w odwiecznym więzieniu kobiet – w macierzyństwie. Drugim z kłamstw jest przekonanie, że istnieje kobieta pisana przez duże K, że Kobieta istnieje i jeśli istnieje to podejrzanie łatwo ma być podobna do mamusi. Czci się ją, dziwnie oddalając ją od seksualności. Pierwsze z kłamstw zatrzymuje kobietę w domu, uziemnia, czyniąc z niej glebę, żywicielkę, pramatkę życia, boginię życia płodną ponad miarę. Drugie z kłamstw czyni z kobiety istotę szamocząca się z teściową, przyszłą czy aktualną.

Kobieta prawdziwa to ta, która matkę, swą i jego, i własne bycie matką pokonuje, przezwycięża. Oto paradoks – kobieta prawdziwa nie jest wyzwolona od mężczyzn, jest wyzwolona od matkowania i macierzyństwa. To przeraża, to jest źródłem horroru, to nawet dzisiaj skłania biskupów do mowy linczu. Zacietrzewieni i przerażeni, mężczyźni i kobiety, nie chcą wiedzieć i widzieć, że miarą pokonania matki nie jest oddanie dzieci do sierocińca gestem Rousseau, tylko osiągnięcie subiektywnego dystansu od pozycji, która raz zajęta czyni z kobiety matkę, nawet jeśli własnych dzieci nie ma. Upodmiotowienie tego dystansu jest właśnie miarą bycia kobietą, lecz zważcie proszę, nie miarą kobiecości.

Psychoanalitycy mówią; „prawdziwa kobieta to ta, która pokonała to coś, co nazywa się byciem matką”.

Ciąg dalszy nastąpi, bo nie starczy jednego wpisu, by dać wyraz temu, czym jest kobieta jako prawda mężczyzny. Czekajcie zatem cierpliwie na część drugą kobiety 18, a tym, których zainteresowała postać Hypatii, kobiety prawdziwej, polecam książkę Marii Dzielskiej „Hypatia z Aleksandrii”, właśnie wyszła.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 17: fatalne słodkości


Współczesne kobiety zwane singielkami, czyli kobiety zdolne do obywania się bez stałej obecności mężczyzn, nie są tworem czasów niedawnych. Wbrew temu co chętnie my mężczyźni chcielibyśmy przyznawać idąc za pewną współczesną modą. Oto byłem ostatnio na ślubie. Kapłan w kościele z namaszczeniem jął głosić kazanie młodym ludziom. Zaczął z miejsca od przestrogi, by zawsze byli wierni „prawdziwej miłości”, a nie tej miłości, którą mają na myśli czasy współczesne. Oczywiście chodziło mu o jedyną miłość wiecznie prawdziwą, tę, o której mówił i nauczał Jezus. Pozostaje zagadką szczególna presupozycja tego wywodu – w czasach przedjezusowych, jak i współcześnie, mamy do czynienia z miłością w jakiś sposób fałszywą, czy nawet pozorną. Czy w ogóle warto obrażać się na współczesność?

Mity nie są fikcją. Są to narracje, które interpretują jakąś rzeczywistość. Mit o Amazonkach, o Kirke i Calypso, o Syrenach, interpretuje coś o pozycji mężczyzn w relacji do kobiet, kobiet fatalnych. Z drugiej strony mamy Gizelę, tygrysicę z Hirkanii, kobietę barona Sacher-Masocha, wyjątkowo rzeczywistą kobietę, nie kobietę-sen. Mamy na wskroś mieszczański wiek XIX i mamy fatalną kobietę autora „Wenus w futrze”, fatalną, bo nasz baron skończył przez nią w psychiatrycznym azylu. Wszystkie wymienione panie to typowe singielki.

Dziś nawiążemy do jeszcze jednej – do pamiętnej choć niewidzialnej „bo to zła kobieta była”. To oczywiście sformułowanie dwuznaczne: i zła kobieta i Zła kobieta. A kto to mówi? Samiec alfa, macho nad macho. A o czym mówi? O Minusie, z którym został, gdy Ona pozbawiła go swej obecności.

Są kobiety rzucające wyzwanie tylko bardzo męskim mężczyznom, mężczyznom zdolnym do wszystkiego, jak ten heros Achilles, co to rzuca swą Bryzeidę na uciechę swych kumpli. Czy dziwi was aż taki mężczyzna? Nie powinien! Nie bez powodu czyni się aluzję do jego homoerotycznych ciągot. Panowie o zainteresowaniach homoerotycznych to przedmioty szczególnej atencji pań – co jak co, ale potrafią skutecznie opierać się „czarodziejskim sztuczkom” kobiet.

Tylko takich panów fatalne kobiety biorą na swój celownik (jak sławna Carrington, pamiętacie?). I patrzcie, ci faceci zaczynają płakać, skamleć, wić się itd. I wtedy One odchodzą. Nie tak jak wampy przerażone miłością swych samców i odkrywające niezdolność do odwzajemniania. Damy fatalne odchodzą nadając temu pozytywną wartość – bo nade wszystko cenią wolność, bo nade wszystko nie będą ofiarami samców, bo emancypacja jest ich drogą, jest ich przeznaczeniem. Związek z mężczyzną zniewala, twierdzą. Związek z mężczyzną zawsze kończy się ze szkoda dla kobiety – uzależnia od dzieci, od żołądków facetów, od prasowania ich koszul, od ich pieniędzy.

Męski Inny zostaje poddany procesowi regularnej deprecjacji. Jego status ciągle jest uszczuplany. A to bywa zamieniany w świnię, a to w dawcę spermy, inseminatora. Czemu takie panie w ogóle są z mężczyznami? To nie trudne do odgadnięcia. By sprowadzić ich status do poziomu czystego pozoru, do wykazania, że męskość jest tylko fikcją, samym pozorem.

Czy nie przypomina wam to starań badawczych pań od Gender Studies, które to wykazują i wykazują pozorny status męskości i kobiecości, zwłaszcza męskości? Przestały ćwiczyć to na panach, zaczęły teoretyzować.

Czy męskość jest pozorem? Jeśli weźmie się za przykład mężczyzn zdolnych do wszystkiego, będzie to łatwe do wykazania. Weźmy za przykład księdza – jego zdolność do robienia wszystkiego ma polegać na odmowie swego zaangażowania w związek z każdą kobietą. Inaczej mówiąc – nie istnieje taka kobieta, której nie można odepchnąć. Czyżby? Jeżeli każdą można odepchnąć, to daje się kobiecie wolność do bycia nie kobietą. A to naprawdę okropna rzecz. Scena z pewnego filmu to unaocznia. W niej to Ch. Theron w sposób naturalnie naturalny wychodzi nago z kuchni przechodząc do pokoju naprzeciw. Jest to możliwe właśnie dlatego, że pokazuje się w ten sposób pozorny status męskości. Skoro jesteś pozorem, ja mogę być nareszcie sobą w sposób maksymalny.

Podobnie z macho – on z kolei uważa, że każdą kobietę można mieć. Scena z innego filmu pokazuje jak łatwo sprowadzić taką męskość do statusu czystego pozoru. J. Fonda daje się pi…rzyć. W trakcie sprawdza na swym ręcznym zegarku, którą to mamy godzinę, w tym samym momencie nie ukrywając tego przed mężczyzną i jęcząc zarazem. Tak, „bo to zła kobieta była”.

Czy istnieje bardzo męski mężczyzna? Tak, mawiają analitycy. To mężczyzna, który kocha wszystkie kobiety, i zaraz dodają..niezależnie od ich płci (to tylko pozornie tajemnicze). Albo też, mężczyzna, który kocha tylko jedną kobietę. Przykładem pierwszego jest Don Juan, a drugiego Odys, albo syn ukochany swej mamy, dla którego mama jest jedyną kobietą. Zważcie, że typy te to jednocześnie powód największych frustracji kobiet, nawet fatalnych.

Czy męskość jest pozorem? Jeśli odpowiem, że nie, okrzykną mnie męskim szowinistą i koniecznie świnią. Odpowiem więc inaczej. Kobiety fatalne mają jedną wielką zasługę w dyskursie dotyczącym spraw płci. Wskazują na wagę pozoru w tych sprawach. Ale dlaczego chcą to wykazać? Dlaczego tak uporczywie twierdzą, a właściwie presuponują, że nie ma męskich mężczyzn?

Może postaracie się odpowiedzieć na to sami?

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 16: modliszki, manty, Samanty


Czas wakacji jest też moim czasem. Stąd wpisy zdaje się będą mniej częste, albo jak wolicie, rzadsze. W naszej charakterystyce typów kobiecych zajmiemy się przez chwilę, czy dwie, kobiecymi singlami. Są takie oczywiście i wcale nie są tworem naszych czasów. Przez nasze rozumiem moje i pokolenia młodsze od mojego. Kobieta singiel to nie jeden wariant ma się rozumieć. W ogóle warianty, które można mnożyć i mnożyć, to twór histeryczności, a właściwie dyskursu uprawianego przez kobiety.

Zwykło się sądzić, więcej, twierdzić, ba!, postulować, istnienie tzw. natury kobiecej. Podobno nie może się ona obyć bez węzła małżeńskiego, bez dzieci własnych i wnuków, bez domku, spacerów niedzielnych i innych form zachowań zwanych życiem rodzinnym. Dawno temu zdarzało się zmuszanie młodych kobiet do życia singlowego przez wysyłanie do klasztoru, czyli bycia singlem na życzenie kogoś innego. Ale jasne jest, że to nie były kobiety single.

Dzisiaj przyjrzymy się kobietom prototypom singli oraz singielce wzorcowej, standardzie wszystkich singielek współczesności. Za prototyp uznaję serię bohaterek kobiecych pokazanych w serii filmów o agencie Bondzie. Nie wizerunków wcześniejszych pokazywanych w czarnym kryminale (z klasycznym tu Żegnaj Laleczko), nie bohaterce Casablanki, Gildy itp., bo seria postaci kobiecych w 007 tworzy typ. Standardem natomiast jest dla mnie postać Samanty z „Seks w wielkim mieście”. Bo choć trzy pozostałe panie z tego serialu i filmu też prowadzą życie singielek, to jednak prowadzić życie singielki jest nie tym samym co bycie singielką (choć lepiej byłoby to wyrazić jako bycie singielki).

Pierwsze co dostrzegamy w tych postaciach to dogłębną dziurę. Nie jest ona ulokowana w nich samych. Z nimi samymi wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Dziurę wielką widzimy jako lukę obecną w relacji z Innym. W ostatnio obejrzanej przeze mnie „Ośmiorniczce”, singielka zdawać by się mogło w ogóle nie jest sama – stworzyła nawet mini państwo z samych kobiet. Czyż to nie najlepszy z dowodów na istnienie singielek już w starożytności, ten mit Amazonek? Dziurę jednak możemy dostrzec, gdy tylko jakimś cudem pojawi się mężczyzna. Jak na dłoni widzimy wtedy, że jest ona sama, że jest singlem.

Samanta prowadzi nawet życie tak, by nie dać poznać Innemu, że jest sama. Gdzieżby tam sama – przecież zawsze jest z kimś, nigdy nie brakuje jej kogoś.  Nie jest kimś kogo można zdobyć, bo sama zdobywa bez pardonu. Bohaterki w Bondach to tajne agentki, osoby z misją specjalną, dusze skrywające – tylko co? Tożsamość, szanowni czytelnicy. Tożsamość takich kobiet jest podejrzana, niepewna, zaskakująca. Powiedzmy otwarcie – zaskakuje w takich paniach, tak jak u bohaterek Bonda czy w Samancie, brak tożsamości!

Teraz coś niepopularnego. Konsekwentnie dostaje mi się od pań urażonych moim nawiązywaniem do Minusa kobiet. Jak to możliwe by Minus tak ich dotyczył? Bo Minus jest ich podstawą tożsamości. To on sprawia, że nieustannie się czegoś od Innego domagają, dając tym świadectwo swej zależności od niego. Kilka pań chce ode mnie, bym np. napisał coś sympatycznego o paniach. Chętnie spełnię ich prośbę, pod warunkiem jednakże, że poddadzą refleksji sam fakt, że sobie tego życzą. Jak i innych setek i tysięcy rzeczy (jak wiadomo, panowie życzą sobie tylko jednego, co bardzo wyraźnie odróżnia ich od nich).

Panie, o których dzisiaj zacząłem pisać, robią coś z Minusem. Nie matabolizują go kosztem swego ciała, ale dialektyzują go w antytezie wobec mężczyzn. Minus odczuwany przez kobiety jako brak zostaje przesunięty na Innego. Mężczyzna jest w ten sposób atakowany, a dokładniej jest atakowana jego kompletność. Zainstalowanie w nim braku, Minusa, jest niczym innym jak formą słodkiej zemsty. Te kobiety, modliszki czy manty, a nazwane swym imieniem – wampy – pozbywając się Minusa, ujawniają tym samym brak tożsamości. Nic nie wiąże ich z macierzyństwem, bo tylko Nic, czyli Minus, wiąże ją z nim. Nic nie wiąże ich z miłością – kochane, nie potrafią dać się kochać i nie potrafią kochać, bo do tego potrzebny jest Minus. Gdy udaje się im zainstalować w Innym Minusa, odkrywają z łatwością i z przerażeniem, że Inny zaczyna je kochać. Co wtedy?

Samancie zdarzyło się właśnie coś takiego. Jej Inny, mężczyzna, pokochał ją najzwyczajniej w świecie. Samanta o tym wie. Wie, że nie ma powodu by z niego rezygnować, nie ma powodu by ranić zakochanego i kochającego. Ale wie też, że to zrobi. I robi to, bo nie wie jak dać się kochać. A nie wie, bo pozbyła się Minusa!

Tu widać, że miłość (nazwijmy ją tymczasowo prawdziwą) godna jest swej nazwy tylko wtedy, gdy jest wzajemna. Wzajemna jest zaś wtedy, gdy jest to, co odwzajemnisz swym „daniem się do kochania”.

KP

PS. Czy teraz chwytacie szanowni czytelnicy, że kobieta-wamp żyje tylko w świecie kobiet, nawet jeśli nieustannie uprawia namiętny seks z Innym? Że kiedy już udało się jej zainstalować w nim Minusa, to utraciła możliwość rozumienia twego, czym jest mężczyzna i czego on chce?



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 15: tylko On


W naszym cyklu zgłębiamy kobiety z przeciwległego bieguna względem tych z pierwszych 11 obrazków. Te pierwsze są na bakier z Minusem, uwiera je, jest poniekąd jak ciało obce, mniej lub bardziej jest im z nim do twarzy, a ponieważ muszą go starać się zakryć, przesłonić, zdają się być te panie kobietami bez głębi, kobietami dwuwymiarowymi. Wykazanie takim paniom, że Minus istnieje, że posiadają go, kończy się dla panów na ogół źle. Panie owe pałają w takich sytuacjach żądzą rewanżu, wpadają w ataki wściekłości biorąc wykazanie istnienia Minusa za przyłapanie ich na „kłamstwie”. To Freud o tych paniach ukuł fantastyczne powiedzenie: „kochają one swe urojenia tak, jak kochają siebie”. Kochają one swoje ciało albo szacunek dla siebie tak, jak kocha się siebie.

Panie z przeciwległego bieguna w jakiś sposób starają się żyć ze swoim Minusem bez rozwodu. Na razie opisuję panie, które wcielają Minusa, ucieleśniają go, rozpuszczają. Lecz nie bez konsekwencji. Zafrapował mnie komentarz najświeższy Andrew Ryana – powrócę do niego w oddzielnym wpisie, by wskazać na podstawowe niezrozumienie w nim tkwiące. Kryzys funkcji ojca, co jest czymś całkiem odmiennym od funkcji mężczyzny, istniał od zawsze. Jest tak, ponieważ nawet w tym komentarzu autor myśli o funkcji ojca jako ideale, ale nie o czymś idealnym (w psychoanalizie mówimy o ideale Ja). Jeśli kiedykolwiek istniał ideał, to tylko na początku i od momentu swego zaistnienia następowało już tylko psucie. Ojciec ideał to tylko Bóg-Ojciec – tak też myślą konserwatyści. Oni zawsze uważają, że dawniej to naprawdę było idealnie i im dawniej, to tym bardziej idealnie. Ojcowie jacy są, każdy widzi – prawdziwy ojciec jest w krainie Idei, niebie Platona. Pragnę także zauważyć, że kobiety, począwszy od obrazka 12, nie występują na stronach Cosmopolitana, ani na stronach żadnego innego pisma czy pisemka. Nie są bożyszczem naszych czasów, bożyszczem tychże jest kobieta z dowcipu z ostatniego Playboya; „nasz związek nie przetrwał próby czasu” rzekła ona. Na to on: „ależ przecież ten czas trwał tylko 30 sekund!”. I jeszcze jedno Andrew Ryanie – realnym psychoanalizy jest seksualność, uniwersalne realne dla wszystkich ludzi, nawet dla Pana, skoro zdaje się pan sądzić, że onanizm nie istnieje, lub też postuluje pan, by wiedzę na ten temat ocenzurowywać.

Wracamy przeto do tematu, którego dzisiejszą ilustratorką będzie nie kto inny jak sama św. Faustyna. Nie zamierzam pisać dziś czegokolwiek odkrywczego na jej temat – nie nurtuje mnie czy była psychotyczką, nie frapuje mnie jej psychopatologia. Prawdziwym znakiem zapytania jest ona i jej kobiecość, ona i jej ciało. Lecz napiszmy to jako „jej” ciało. I znowu, nie piszę tu i nie mam na myśli organizmu z jego poceniem się, oddawaniem moczu i kału, chrapaniem i dziesiątkami innych funkcji. Mam natomiast na myśli ciało w ujęciu analitycznym – ciało nierozłączne od mówienia, ciało, które jeśli jest, to mówi, zawsze mówi.

Pewnego razu Faustyna zobaczyła owo coś mówiące. Ukazał się jej Jezus z brakiem ciała w jednym miejscu – tam gdzie wszyscy kardiolodzy tego świata szukają i znajdują serce. Więc zobaczyła Faustyna Jezusa cielesnego z na oścież bijącym sercem. I od razu wiedziała Faustyna co mówi to ciało swym sercem – prosiło o miłosierdzie. Prosiło o to, o co nie prosiła dla siebie – o miłosierdzie! Choć akurat jej było szczególnie potrzebne. Przecież ciężko chorowała, śmiertelnie, znosiła istnienie bez śladu ciała – bez zmęczenia, bez skarg, bez buntu, bez złości, ale i bez namiętności. Pewien ksiądz zaczął okazywać jej miłosierdzie, może miał serce? Nie dostrzegała tego, a nie dostrzegając tego, nie odwzajemniała. A jeśli nie odwzajemniała, to i nie kochała. Ciało przyszło do niej z zewnątrz jako ciało Innego, ciało którego nie posiadała, ale ciało, które gdy przyszło, było już z nią do końca. Jej, ale jednak Innego.

To istnienie w radykalnej niekompletności – bycie bez oczywistej więzi z ciałem. Oczywistej, bo skończonej, kończącej się wraz ze śmiercią jak zapewniają nas ci, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Radykalna niekompletność istnienia (albo po lacanowsku – kobieta jest nie-cała, albo jeśli cała, to z „nie”. Panowie, znacie kobiece „nie” mówione w chwilach gdy serce rwie się, by powiedzieć „tak”? Mam nadzieję, że to znacie.) jest subiektywizowana, upodmiotowywana w stosunku do nieskończoności. Faustyna przyjmowała swą chorobę śmiertelną bez pośrednictwa ciała, więc i umierała bez lęku o nie. Lecz gdy umierał ksiądz Tischner, to jego „cierpienie…to nie uszlachetnia” zdradza pośrednictwo ciała, jego stałą i skończoną obecność. I stąd może męskie tęsknoty wyrywania się ku nieskończoności, ku temu co niektóre, tylko niektóre kobiety, mają na wyciągnięcie ręki. Bycie mężczyzny jest kompletne i pewno dlatego orgazm jego kończy wszystko inne i tylko dlatego panie mają dwuznaczny stosunek do żądań mężczyzny „zrób mi laskę” (jak pisze pani d.lorek – przy okazji pozdrawiam – w swym komentarzu, ale wpisanym na zapasowej stronie bloga: psychoanalitycznepanopticum.com) – bo po niej i tak się wszystko skończy.

Ta nieskończoność, ten realny jej dotyk, to ciało, które tylko łudzi nas, że jest nasze, podczas gdy zawsze jest ciałem Innego, to do tego ma dostęp kobieta, więcej, tylko ona! Więcej, tylko niektóre z nich.

Ot, to tylko tajemnica kobiety – tajemnica, o której istnieniu kobiety nie wiedzą. Lecz wiedzą za to mężczyźni. Niestety, tylko ci, którzy mieli traf taką kobietę spotkać.

KP

PS. W swym gabinecie spotkałem przez te lata tylko dwie takie panie. I to dzięki nim dane mi było odczuć granice psychoanalizy. Obie już nie żyją i dla obu śmierć była tylko przejściem w nieskończoność, radykalnym krokiem, bo innych kroków nie ma.



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 14: bądź wola Twoja


Istnienie kobiet o bezpośredniej relacji do Minusa zaskoczyło komentatorów. Czyżby ich istnienie było przeoczane? Czy są one niewidzialne? Oczywiście, nie. Ta grupa, o których teraz piszę, jest po prostu uważana za patologiczne przypadki. Bierze się to z tego, że jak mawiają psychoanalitycy, mniej lub bardziej skutecznie Minusa metabolizują. Nie pomadują swego ciała, bo wciela ono w sobie Minusa, nie czynią z ciała przedmiotu swych trosk, choć pozornie na to wygląda – przecież anorektyczki mają na uwadze tylko ciało, powiedzą niektórzy. I są w błędzie, biorą pod uwagę jego wagę, zupełnie nie interesując się jego szkieletowatością – ciało w atrofii, tak oto metabolizuje się Minus. Jeszcze inne są ustanawiane przez ciało – jedyną busolę ich bycia. Tych kobiet w mediach nie uświadczysz, nie są zjawiskowe, widoczne, narzucające się Innemu.

Dziś przyjrzymy się Bess, nie rzucającej się w oczy bohaterce Larsa von Triera. Mowa oczywiście o filmie Przełamując fale. Niepozorna istota, fizycznie przypominająca kobiety, zaprasza nas do swego świata. Obce jej kosmetyki, obce butiki, obce pogawędki i pogaduszki między kobietami. Ot, kobieta, którą możemy dostrzec tylko dzięki oku kamery. Gdy żyje obok was nawet jej nie dostrzeżecie – nic szczególnego, bycie bezgłośne, bycie bez fajerwerków, bycie bez zalotności, choć bycie cielesne, ubrane choć nie przybrane. W innym hicie hollywoodzkim „Czego chcą kobiety?” jest też zdawałoby się istota podobna, ta cicha myszka marząca o samobójstwie. Ale to tylko marna kopia Bess. Dzięki niezręczności, potykaniu się i całej serii czynności niezbornych i pomyłkowych, zwraca uwagę otoczenia, uwagę bez znaczenia, ale jednak zwraca. Szare myszki to nie te kobiety, o których dzisiaj. Bess nie czyni żadnych pomyłek i niezgrabności. Bess po prostu nie ma. To gdzie zatem jest?

Jak to możliwe, że jednak ktoś może się na nią natknąć? A dla jaj, dla zgrywy, dla szczucia jednego mężczyzny przez innych mężczyzn, dla zakładu, konkurencji – „jeśli masz jaja, to się z nią prześpij!”. Taki jest mniej więcej los wszystkich Bess. Jeszcze dawniej swaci mogli coś dla nich zrobić, ale współcześnie? Traktowane jako łatwy łup, beztrosko, prześmiewczo, a co ważniejsze, bez lęku. Nie tak jak pierwsze 11 obrazków, które opisują kobiety łatwo wzbudzające u mężczyzn lęk. Lecz Jana czeka niespodzianka – łatwy łup, ale łup nie wiedzący co to znaczy łupem być, dla którego być przedmiotem zakładu oznacza zgoła nic. Jan poczuł, że spotkał Minusa w cielesnej postaci.

Niedawno chorował mój pies, bardzo. Bolało go, bolało go mocno. Ból jest wielkim Minusem, ale on nie irytował się na świat z powodu jego istnienia, nie narzekał („jacy bezduszni lekarze”), nie czynił wyrzutów bliskim („nawet nie pomyślicie o herbacie dla mnie”), nie wściekał się na siebie („co mnie podkusiło bym wyszedł w styczniu nocą na balkon w pidżamie”). On po prostu był Minusem, nie wył, nie skamlał, patrzał tylko i nie spuszczał mnie z oka, gdzie byłem ja, tam był i on. A gdy starałem się ulżyć mu, czy to w bólu, czy w gorączce, dziękował mi liżąc mą dłoń. Nie był inny jak tylko cały mój.

Taka jest Bess, takie są wszystkie Bess tego świata. Daj im dobro nawet gdy jest ono tylko pozorem, bo przecież w podtekście chodzi o zgrywę, okrutny żart, weźmie to Bess za najczystsze z dóbr, bez kontekstu i głębi, bez jakiegokolwiek podtekstu, a one będą psami dożywotnio wdzięcznymi i oddanymi. Krzywdzone, ale wierne, oddane, nawet jeśli nie warto być jest oddanym. Siebie odnajdują w Tobie. Ich wierność jest wiernością siebie odnalezionej dopiero co – to cud być sobą dzięki Niemu. I tak, Jan staje się busolą, statkiem i kapitanem w jednym. To jouissance spotkane w nim i przez niego, czyste jpuissance kobiece. Lecz czy nie za daleko posunąłem się w opisie tej, bądź co bądź, tajemnicy kobiecej jouissance? Czy kobiece jouissance zasadza się na odnalezieniu Pana? Tak, oczywiście, ale jest ale..taki Pan łatwo się staje panem niewolnicy, patriarchą mającym prawo do wszystkiego, łącznie z kobiecym jouissance. Pewno dlatego boli feministki istnienie takich kobiet, ubliża im. Lecz feministki nie dostrzegają innej strony. Gdy Pan zostanie znaleziony, zostaje owładnięty psim spojrzeniem – „czynię ciebie swym Panem i mam nadzieję, że mnie nie skrzywdzisz”. Jan krzywdzi, ale i tak finalnie zostaje przez Bess pokonany. Tak samo jak Clint Eastwood z Bez Przebaczenia zostaje pokonany przez swą żonę, zwykłą knajpianą prostytutkę.

Kobiety radykalnie oddzielone od siebie, tak radykalnie, że aż po nieobecność siebie. Kobiety na skraju szaleństwa, szaleństwa miłości ma się rozumieć.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 13: gdzie jest kapitan?


Czy zastanawialiście się przynajmniej raz, czym jest ciało? Machinalnie odpowiadamy na to pytanie językiem biologii, zrównujemy ciało z organizmem, dziwnym tworem biologicznym, homeostatem podtrzymującym skomplikowany układ tworów organicznych w stanie, który umożliwia powielanie się, najczęściej zwane rozmnażaniem. Ten twór istnieje nawet kiedy „ciebie” nie ma. Ten twór w żadnym wypadku nie potrzebuje do istnienia jakiegoś Ja – no, chyba że jesteście szalonymi platonikami i przypiszecie każdej żywej istocie jego Ja. Gdy otworzycie klatkę piersiową z łatwością zobaczycie żyjące serce, podrygujące w rytm dość dziwacznych skurczów, bo z pewnością rumba to to nie jest. Lecz czy ten mięsień jest ciałem?

A teraz stańmy obnażeni przed lustrem, patrzmy śmiało przed siebie w ten nasz lustrzany odpowiednik. I zacznijmy mówić o tym co widzimy. I oto rodzi się ciało. Nie mówimy o sercu, płucach, tarczycy. Mówimy o powierzchni. „Nie podoba mi się mój brzuch, ale to dołeczki w policzkach mogą być. Może te oczy patrzą zbyt śmiało, a końce warg znamionują wzgardliwy stosunek do świata, lecz szerokie bary i silne dłonie obiecują słodycz wtulenia się i pobyt w ich uścisku.” Ciało to przede wszystkim byt, którego atrybutem jest mówienie – mówienie o nim lub ono samo mówiące. Gdy pewien mięsień się rytmicznie kurczy, to serce wtedy bije, a nie kurczy i rozkurcza. I na tym zasadza się różnica.

I wyobraźmy sobie, że stajecie się w tym względzie niepełnosprawni, że więź między mową, a tym co żyje i w czym ty zamieszkujesz, zostaje w tym czy innym punkcie zerwana. A więź to intymna – zagłębienia w twarzy to dołeczki, zwykły brzuch twego dziecka staje się brzuszkiem gdy boli, bębnem gdy głodny, kałdunem gdy po brzegi przepełniony.

Wspomnijcie stany gdy podnieta intymna daje się odczuć. Jak trudno wtedy używać mowy – coś się wtedy przełamuje, wychodzi na wierzch, zmusza do działań. Mowa w takich chwilach zawodzi, przestaje władać, kierować. Zaczynamy tak czy inaczej kochać się.

W jednej ze scen często tu przywoływanego Dr.House’a, para lekarzy kochanków zostaje potraktowana przez House’a bez serca. Każe on jemu lub jej odejść z pracy. Postanawia odejść on. Skonfudowana ona, po pewnym czasie w rozmowie z nim mówi pytając: „Mam odejść z tobą?” Widzimy tu dwa centralne problematy kobiet. Jest Minus – z jednej strony, gdy odejdziesz objawisz mi mój Minus, z drugiej, odchodzisz i nie jest to, nie jestem Ja, dla ciebie Minusem? Jest także Inny – powiedz mi co mam zrobić, powiedz mi czego chcesz. Dlaczego ona, czemu kobieta nie wie co robić, czemu by towarzyszyć jemu, pyta się go o opinię i zgodę? W dużym uproszczeniu Inny jest dla niej kapitanem, menedżerem, kontrolerem jej działań, i to na własne jej życzenie! 13-tka z serialu to jednak kobieta z posiadania, a my teraz o innych kobietach.

Co będzie, gdy ciało zostanie postawione na miejscu Innego? Staje się tyranem, nawet absolutnym tyranem-kapitanem. Ciało rządzi, bo kapitan zniknął, zasnął, czy jest pijany. Ciało jak statek widmo pruje przed siebie niczym nie sterowane. Kontrola nad nim nie istnieje – jeśli chce się ono p..rzyć, to ona to robi bez zbędnych ceregieli. To dlatego dla kobiet ciało ma o wiele większą wagę niż dla mężczyzn – na dobre i na złe. Ale co będę pisał o skutkach ulokowania ciała w miejscu Innego! Obejrzyjcie, jeśli zdołacie, film „The opposite of Sex” z roku 1998. Bohaterka jest tam kobietą, o których dziś piszę. Ma ciało, które przejęło kontrolę nad jej byciem. Bytuje od dnia do dnia zdana na to, co mówi do niej ciało najprostszym z języków. Żadnej poezji w nim, żadnego suspensu, dowcipu czy zniuansowania. Jakby czysty język imperatywów.

A samo ciało może być grube, roztyte, nieumyte, obleśne, obnażone, tłuste, pardon!, łojotokowe, czy inne. Po prostu nie ma znaczenia. Ono chce, ono żąda, ono pożąda i ona go słucha całkiem nieskomplikowanym uchem.

Czemu w kobietach tak mało z kapitanów jest? Bo to też efekt Minusa, lecz w tym wypadku zmetabolizowanego w nadmiar cielesności nie poddanej żadnemu rygorowi, żadnemu „czy ci się podobam?”, „Co byś w moim ciele zmienił?”, „Nie, nie bierz mnie na ręce, jestem za ciężka”, „Czy nie wyglądam w tym za grubo?” i dziesiątkach innych pytań, próśb i wymagań. Dobrze, gdy mają one jakiegoś kapitana za adresata.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 12: minus czyni ciało


Wracamy już do cyklu. Mały przerywnik związany był z koniecznością aktualizacji częściowej, ale też ustanowienia wyraźnego przerywnika między rozdziałem pierwszym – kobietom posiadania poświęconym, a rozdziałem drugim, którego bohaterem zbiorowym są kobiety bytujące z samym Minusem. Jakiś czas temu wprowadziłem rozróżnienie między dwoma konstrukcjami semantycznymi: „posiadam” i „mam”. Pierwsza z nich określa poziom kontroli nad tym co się posiada, kontroli aż po wyzbycie się, odrzucenie tego co się posiada. Druga tyczy tego co się „ma”, co należy wprost do kwestii bytu i bycia i nie podlega negocjacjom, a zakres kontroli jest zredukowany, a bywa że czysto iluzoryczny, czy jak mówimy w psychoanalizie – fantazmatyczny. By uzmysłowić o co w tym chodzi zważmy, że człowiek ma ręce, a już na pewno ma głowę. Gdyby ktoś taki udał się do chirurga z prośbą o pozbawienie go ręki czy głowy, to nawet za bardzo wielkie pieniądze nie znalazłby usługodawcy. Innymi słowy, nasza ręka czy głowa należy do Innego. On je posiada, nie my, czyli ludzkie podmioty. Człowiek może posiadać, np. głowę, tylko w formule „ten to posiada głowę do interesów”, tylko na poziomie symbolicznym. Skoro Inny odmawia pozbawienia nas, przykładowo ręki, to gdybyśmy chcieli wyzbyć się jej, musielibyśmy zrobić to sami dokonując autoamputacji. Po czym wylądowalibyśmy w szpitalu, nie muszę mówić jakim.

Kobiety, o których teraz będą wpisy, tak to mają. Minus ich jest ich ręką czy głową. Jest ich organiczną częścią lub istotą. Gdy kobiety z pierwszego rozdziału próbują coś zrobić z posiadanym Minusem, wyzbyć się go, odrzucić, ukryć, zakryć, udać że się go nie ma, kobiety rozdziału drugiego po prostu go mają. Są z nim zżyte, niekiedy w syjamskim związku. Ich Minus zostaje zmetabolizowany i jako otorbiony na przykład wcielony w ciele i w ciało. To o tym zjawisku w swym komentarzu pisała pani Łucja – o niejednolitości cielesnej, o braku spójności cielesnej, o fragmentacji noszonej w ciele.

Może pomyślicie, że nie wiem o czym piszę, ale łatwo rozpoznacie to, gdy wspomnę o anoreksjach i bulimiach, prawdziwym utrapieniu współczesności, o obżarstwach wszelkiego rodzaju, troglodytach mięsa chodzących ulicami lub zalegających pasywnie w łóżkach, o wszystkich zgrzytach widzialnych i niewidzialnych wyhodowanych na używkach i wspomagaczach anabolicznych. Jedni powiedzą w tym miejscu o klinice zaburzonego wizerunku ciała, a drudzy co bardziej oblatani w diagnozach, o osobowościach z pogranicza. W pierwszych scenach „Facetów w czerni II”, potwór-kosmita zauważa współczesną modelkę-laseczkę prezentująca bieliznę od Victoria Secret, oczywiście widzi ją na fotografii. Korzysta natychmiast z okazji i bierze ten wizerunek jako bazę dla swej nowej tożsamości. Gdy teraz spojrzycie na jej brzuch, tuż zaraz po pożarciu drania, zrozumiecie co mam na myśli. Nikt nie ma takiego brzucha, ale tak brzuch jest odbierany przez panie z obrazka 12. Ciało przestaje być podstawą dla tożsamości, ciało staje się dozgonnym nosicielem Minusa weń wcielonego. Tożsamość staje się krucha, zależna od odnalezionego obrazka, nietrwała. Pomiędzy ciałem-skafandrem, a „potworem” weń odzianym brak jest spójności. Anorektyczka stara się wpasować „potwora” w za ciasny skafander, a bulimiczka z kolei stara się uszyć skafander na miarę własnego „potwora”.

I tak, zajęte sobą, takie panie próbują uzgodnić wnętrze i zewnętrze, powierzchnię i głębię, część z całością, swe z pasją szukane Ja z częścią ciała, lub z całym ciałem. A jedyne co znajdują, to doświadczenia, że ciągle coś się pruje.

Nie myślcie, że to wizerunek zupełnie współczesny. Przedantyczne figurki różnych Wenus dokumentują naocznie różne maszkaronizmy, przysadzistości, szerokoowbowodowość, niskie skanalizowanie i inne tego typu nieproporcjonalności. Ci garncarze pierwotni, prymitywni artyści od rzeźb unaoczniali, aż za bardzo, domenę Minusa wprasowanego w ciało, czyniąc z niego nic innego jak dzieło sztuki.

Kobiety, dla których bycie Minusem i bycie z Minusem stało się losem, dolą, glebą życia – to o nich napiszę dalszych kilka wpisów. Kobiety nie dające się zamknąć w ciele, kobiety transcielesne, kobiety poza ciałem, choć przez ciało ograniczone.

KP



W ramach remanentu – seksuologiczne koszałki-opałki


Leży przede mną pokaźna sterta gazet, wycinków, zakreślonych fragmentów. Wszystko po to, by skomponować na jakiś temat wpis. Lecz jak się to ma do cyklu? Nijak, aktualiów mnóstwo i codziennie się mnożą. Do tego dochodzą komentarze, niekiedy ważne, bo podnoszące istotne kwestie. Dawno temu postanowiłem, że od czasu do czasu będę robił remanenty ustosunkowując się do nich. Zrobiłem do tej pory ze dwa. Pomyślałem więc, że trudno z tym zwlekać. Stąd decyzja o remanencie.

Zacznę dziś od niejakiego Andrew Ryana. On lub ona podzielili się uwagą na temat mojej frustracji seksualnej w związku z zajmowaniem się kobietami. Odpowiem krótko – jeśli jest to on, to z pewnością nie frustrat seksualny, ergo, kobiety go nie interesują. Co najwyżej żyje z nich lub wykorzystuje je. Jeśli to ona, to istota sfrustrowana tym, że nie piszę na temat kobiet laurek. Lecz ponieważ uważam, ze ich pisanie to zadanie dla przedszkolaków, to czynnościami infantylnymi się nie zajmuję.

Hannah odpowiem tak: gdyby orgazmem rządziło jedynie osiągnięcie go, to nie wiedzielibyśmy dlaczego byliby zatrudniani do tego mężczyźni. Wokół orgazmu powstała cała mitologia kobieca podzielana przez kobiety odkąd istnieją one na świecie (dla Starowicza profesora trwa to już miliony lat, co jest mitologią męską, mitologią odwiecznej bogini, Boga-kobiety, utajonego wielbienia tej, która przeciwstawia się śmiertelności mężczyzn). Pisze Hannah: „jest możliwe osiągnięcie orgazmu przez kobietę dzięki mężczyźnie”. Oczywiście, że tak. Tak jak jest możliwe osiągnięcie orgazmu przez kobietę nie dzięki mężczyźnie! Dlaczego mężczyźni mieliby pracować na rzecz orgazmu kobiety komentatorka nie pisze. Napiszę więc za nią. Faceci to maszyny proste i kobiety z tego korzystają. Wzywam wszystkie panie komentatorki i wzywam Andrew Ryana, by odniosły się do tego co teraz napiszę. Prostota mężczyzn najlepiej uwidacznia się w wysiłkach dostarczania kobietom orgazmu. A to jeden powie w trakcie „miałaś orgazm?”, drugi „dobrze ci było?”, trzeci „zaspokoiłem cię?”. Co tam jego orgazm własny, osobisty. Jej orgazm to dopiero triumf! W ten oto sposób facet oddaje władzę kobietom. Kobieta swoim „tak” czyni z takiego chłopka-roztropka Machomana, chełpiącego się indora. Swoim „nie” maszyna prosta, zwykły pal lub w wersji ulepszonej młot pneumatyczny, staje się frustratem seksualnym. Sprawy to nieco złożone, bo pani takiego faceta może potwierdzić istnienie niedostarczonego orgazmu, lub przeciwnie, zaprzeczyć istnieniu orgazmu dostarczonego. I tym jest Minus kobiet – rzecz nie tyczy w żaden sposób orgazmu, ani przyjemności seksualnej. Rzecz tyczy satysfakcji. Kobiece „tak” lub „nie” służy podtrzymaniu wrażenia, stanu, nieustaysfakcjonowania.

XX wyznaje inną mitologię, tę mówiącą o harmonii między mężczyzną a kobietą. Idealna harmonia to krzywa płaska, natura nieożywiona, ekologiczno-naturystyczny raj, gdzie nikt nikomu w szkodę nie wchodzi. Lecz jednocześnie to świat bez namiętności, a z kolei nie ma namiętności bez perwersyjności, która przecież odchyleniem od natury jest. Jak żyć w związku, w którym wyeliminowano by namiętność, pożądanie, żądzę? Kto z kobiet i mężczyzn pragnie czegoś takiego? Gdy Lacan naucza, że „związek seksualny nie istnieje”, nie mówi, że nie istnieje stosunek seksualny. Mówi tylko, że żadna harmonia, czy to na bazie zero-jedynkowej, czy na bazie dobrania jakiejś proporcji, nie istnieje w życiu człowieczym.

To dlatego zaprzestałem zajmowania się seksuologią, która karmi swych pacjentów taką manną z nieba. Mam przed sobą wywiad pani profesor (cholernie łatwo jest być profesorem, wystarczy mówić rzeczy chciane) Marii Beisert, znanej mi w latach 80-tych pasjonatki seksuologii, a zarazem psycholożki. Ale od kiedyś tam, jest pani Maria profesorem i chociaż może teraz mówić co chce, to głupio jest gdy mówi banialuki. Oto w wywiadzie pod tytułem „Czego nie wolno seksuologowi” (WO z 5 czerwca 2010, nr22) powołuje się na zasadę, kanon pracy psychologa -„głównym narzędziem pracy psychologa seksuologa jest słowo”. Strzygę uszami na takie zapewnienia i uszy, lub raczej oczy mnie nie mylą, bo czytam dalej: „ja jednak muszę i chcę (sic!) posługiwać się językiem naukowym. On służy utrzymaniu odpowiedniego dystansu, więc chroni pacjenta (przed czym?!). Wprowadzę słownictwo alternatywne pozbawione emocji i jakichkolwiek elementów erotycznych (sic! co to za dziwadło rozmawianie o seksie bez użycia języka erotycznego – tu też widzimy mitologię orgazmu w grze. Jeśli pacjent używa języka erotycznego, to nie zadowala pani profesor, jeśli zadowala panią profesor stosując się do jej reguł „proszę nie mówić na to maluśka, proszę mówić na to krocze” (brr!), pacjent staje się facetem-maszyną prostą („czy jest pani zadowolona pani profesor?, versus „czy osiągnęłaś orgazm?”). To nie mój wymysł, to przykład z praktyki pani profesor. Gdy życzyła sobie, by pacjent powiedział co robi ze swoją partnerką, on powiedział tak: „Łapię ją za…nie wiem, jak to nazwać…za maluśką.” Wtedy zapytałam: „Czy chodzi o to, że dotyka pan krocza partnerki?”. Przypomnę kanon – głównym narzędziem pracy psychologa seksuologa jest słowo! Pytam więc czyje? I już wiemy – słowo pani profesor, ginekologiczno, medyczno-anatomiczne Krocze, a nie słowo pacjenta, pieszczotliwe, miłe, czułe, powabne, nieśmiałe, zauroczone Maluśka. Oczywiście, nieco perwersyjne też ono jest.

Odpowiadając więc XX napiszę; tak właśnie wygląda związek seksualny. Jeden dotyka Maluśką, a druga dotyka Krocza. To nawet nie synonimy. Zatem jak miałaby wyglądać harmonia?

I na koniec sprawa środków antykoncepcyjnych. Są one woalem, za którym kryje się Minus w postaci Periodu, swojskiej Miesiączki, tego utrapienia kobiet. Środki antykoncepcyjne hormonalne mają nań wpływ, mają nad nim kontrolę. To też wyjaśnia nieco tajemnicę ich „nieskuteczności”, czyli „brałam, ale zaszłam w ciążę”. Już wiecie dlaczego?

KP



Współczesne Klary


Pierwszy rozdział blogowej książki o kobietach został ukończony. Przed nami drugi. Lecz zanim go zacznę przedstawiam jednowpisowy przerywnik – o kobietach, a jakże. Coś z podsumowania dotyczącego kobiet, dla których Minus jest jak symptom. Rozgadany, rozdęty, nadęty, szeroko widoczny. Inny jest, bo ma być, w to wplątany, pochwycony i zniewolony w konsekwencji.

Nie inaczej stało się z samym Guru seksuologii polskiej, profesorem wiedzy seksualnej i seksuologicznej (bo to nie to samo niestety), Lwem Starowiczem. Śmieszny jest profesor wszechwiedzy tajemnej o seksie, gdy wykorzystywany jest przez kobiety do rozgrywania ich gry. Nie wszystkie kobiety ma się rozumieć, tylko przez te, którym Minus uwiera. Oto w numerze GALI z 24 maja udzielił obszernego wywiadu o seksualności kobiet. Mnie zainspirował do napisania kolejnego wpisu jeden fragment, jak ulał pasujący do cyklu „porozmawiajmy o kobietach”. Z pewnością mógłby on także posłużyć za ilustrację jednego z typów męskich, o których też zamierzam pisać w swoim czasie – o mężczyznach Papkinach.

Ale najpierw o wynurzeniach pana profesora przebranych w szaty wiedzy. Oto moja trawestacja jego wypowiedzi: „Dawno dawno temu kobiety nie wymagały od mężczyzn zaspokojenia seksualnego, spisania się na 100%, dokonania seksualnego wyczynu. Współcześnie tak. Stąd mężczyźni się ich boją.”

Sugeruje więc pan profesor istnienie między kobietami a kobietami jakiejś zasadniczej różnicy. Kobiety dawne czegoś nie miały lub czegoś nie robiły. Kobiety współczesne mają to coś i robią to coś. Całość tego wywodu jest od początku do końca fałszywa. Jeśli kobiety współczesne mają to coś, to czemu chcą tego od mężczyzn? Jeśli kobiety cokolwiek mają, pozwólcie na tak antyfeministyczne wyrażenie, to mają Minusa. I nie zasłoni tego Minusa żaden typ orgazmu, ani żaden rodzaj zaspokojenia. O obecności jego świadczy stałe przywoływanie Innego, mężczyzny, kompletna w tym obszarze zależność od niego. To, że kobiety robią to, czyli wymagają od mężczyzn dania im zadowolenia seksualnego, to nic innego jak stosowanie orgazmu w funkcji woalu. A funkcją woalu nie jest nic innego jak tylko zasłonięcie czegoś ważniejszego, czegoś w rodzaju sedna, a mianowicie Minusa. Minusem tym nie jest brak orgazmu czy zaspokojenia seksualnego – stała troska seksuologii, sprowadzanie seksualności do punktu orgazmicznego, klimaksu, punktu G. Inaczej, seksualność kobiet to obszar gdzie punktem mitycznym, punktem G. jest Minus.

Mężczyźni od zawsze bali się seksualności kobiet, bo kobieca seksualność zawsze ukazuje Minus, na który remedium, środkiem zaradczym ma być Inny, czyli tylko 100% i ani grama mniej. To nie brak zaspokojenia czy orgazmu jest podstawą lęku mężczyzn, tylko ten Minus. To on prowadzi do sytuacji wszystko albo nic. Wszystko jest po stronie mężczyzny. Nawet 98% facetowi zostanie wypomniane i wykazane istnienie brakujących 2%. To te 2% jest tym o co chodzi kobiecie, a nie 98%. Inni mężczyźni niż 100% to my wszyscy panowie. 100% mężczyzna to fantazmat kobiet. Stąd bierze się paradoks, że im bardziej mężczyzna zbliża się do tych 100%, tym bardziej Papkinem się staje!

W XIX wieku Klara żądała od faceta krokodyla. W XXI wieku aktualne Klary żądają od facetów punktu G., współczesnego krokodyla. I na nic zaklęcia, czary-mary. Orgazm jako krokodyl, tego nie dostrzega profesor seksuologii. I to czyni go Papkinem nad Papkinami. On naprawdę chce tego krokodyla złapać żyjąc na Grenlandii. A gdy ciesząc się zdobyczami współczesności pojedzie nad Nil, by stamtąd przywieźć to trofeum (przecież dobry seksuolog dostarczy krokodyla choćby i z kosmosu), usłyszy od Klary nad Klarami, że jest wstrętny, bo wyrwał biedne zwierzę z jego naturalnego środowiska, że jest wrogiem natury, albo że chodziło o krokodyla a nie o krokodylicę, lub co tylko zechcecie.

Pierwszy rozdział „książki” o kobietach kończymy więc stwierdzeniem, że kobieta chce „niemożliwego”. A jeśli my panowie uwierzymy, że „niemożliwe” jest możliwe, to stajemy się Papkinami.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 11: nie ma jak dama


Czy zastanawialiście się dlaczego z takim oburzeniem i pogardą przyjmujemy istnienie „damskich bokserów”? Dlaczego jak mantrę powtarzamy pewną wytyczną, powszechnie przyjmowaną ze zrozumieniem i dowodem najlepszego wychowania – „kobiety się nie bije”? Tylko niech ktoś nie pomyśli za szybko, że chodzi o bicie, używanie siły czy stosowanie przemocy, tudzież o zrównywanie istot nadobnych z dziećmi, które dopiero od niedawna zasłużyły na swoją mantrę o nie biciu. (Ciekawe co będzie jeśli potwierdzą się wyniki badań pani profesor Gunnoe z USA, stwierdzające, że dzieci traktowane klapsami, dawaniem po pupie, łojeniem skóry, przetrzepaniem tyłka i multum innych zachowaniach mających zadanie korygowania nieposłuszeństwa, a każde z nich ma jakże barwne określenie w języku, które stwierdzają, że dwa zasadnicze wskaźniki udanego rozwoju dziecka, czyli poziom inteligencji i uspołecznienie zachowania, najwyższe są u dzieci tak traktowanych, ale w okresie tylko 2-6 lat. Dla psychoanalityków to żadna tajemnica, ale co z tym pocznie pani Środowa czy pani Kątna, to dopiero zagadka. Lecz temat „uprzedzeń pozytywnych” zostawmy na kiedyś, na czas gdy przyjdzie zająć się różnorodnością form denegacji).

Porzucam zatem dygresję, by kontynuować temat wiodący. Każdy zdaje się zgadzać ze zdaniem „Precz z biciem!”, czyli pozytywną reakcją na pogląd odmienny, np. „bez bicia nie ma dobrego człowieka”. Ten ostatni nazywany jest uprzedzeniem, przesądem, czyli nie naukowym stwierdzeniem. Ale pierwszy z poglądów także jest uprzedzeniem. Każdy zakaz podawany jest w formie uniwersalnej, zachowując przy tym całą masę wyjątków.

Jest rzeczą nie do przyjęcia by bić kobietę – zgoda, ale już zaatakowanie absztyfikanta, macho-mana, żula, końskiego podrywacza, przez mężczyznę, który kobiet nie bije i nie uderza, jest powodem do najwyższych pochwał, podziwu i uległości seksualnej. Nawet jeśli skończy się to dla zaatakowanego wstrząsem mózgu. Zostawmy zatem naiwne tłumaczenia nakazu nie bicia kobiet postawą zakazującą bicia. Kwestia leży gdzie indziej – no jak to gdzie!; dlaczego przyjęło się tak łatwo noszenie przez panie mini spódnic? Bo odpowiedź i tak leży wyżej!

Byłem całkiem niedawno świadkiem następującej sceny. Jakiś mężczyzna naprawdę zainteresowany kobietą zwraca się do niej ze słowami: „niewyraźnie dziś wyglądasz, zmęczona jesteś?” Usłyszał w odpowiedzi wściekłym głosem: „nigdy nie zwracaj się do mnie w ten sposób!” Rany boskie! Kiedy on zdołał jej przywalić, dać w zęby? Inny przykład – on mówi do niej: „dobrze wyglądasz w tej sukience”; odpowiedzią była awantura, której celem było wyartykułowanie zdania „ja zawsze dobrze wyglądam!”. Nie wierzycie, że istnieją takie panie? Uważacie te sceny za komiczne? Zapewniam, że takie panie istnieją. Panie uważające, że każdy facet to bokser damski, więcej, że im bardziej facet kocha, tym większym bokserem w stosunku do nich jest. Widać to zwłaszcza w pierwszym przykładzie – wyraz troski zrównany jest z policzkiem. Troska o kobietę równa się dla niej wyraźnej obecności kobiecego Minusa, którego obecności przedstawicielka kobiet nie przyjmuje do wiadomości i jedyne czego chce, to tego by mężczyzna też nie przyjmował tego do wiadomości. Jednym słowem, by nie kochał jej, nie kochał tego, czym ona dla niego jest; ma kochać to, czym ona jest dla siebie. Te kobiety, ostatnie z przedstawicielek kobiet pastiszów kobiecości, pragną jednego – Szacunku! Szacunek przede wszystkim i szacunek ponad wszystko. To kobiety, którym sprawia ból miłość mężczyzn, które bije sama żywa obecność mężczyzny. Te kobiety to przykład przedrzeźniania mężczyzny – policzkują swego faceta na każdym kroku, rozkwaszają mu nos publicznie, torturują go nieustanną krytyką. A co się dzieje, gdy taki mężczyzna kocha pomimo tego, gdy stara się kochać tym bardziej, im bardziej jest jego Pani niezadowolona? Za niedługo po prostu zacznie go bić porzucając krytykowanie. Ot i mamy odpowiedź na rzekomo tajemniczą kwestię istnienia kobiet bijących mężczyzn.

Niekiedy nachodzi na mnie chęć i uwielbiam wtedy oglądać portrety kobiet, całą galerię portretów – już nie kobiet tylko dam – Ingresa. Przyjrzyjcie się tym obrazom dam. Zobaczycie, że są kobiety sprowadzające się do funkcji samego obrazu. Wymuskane, wydekorowane, nieruchome, nietykalne, by żadna plama potu z łapsk faceta nie zniszczyła efektu, pokryte werniksem. Kobiety-obrazy, Giocondy pozbawione tajemnicy (Leonardo zdaje się przerażony taką ich obecnością, obdarzał je czymś, czego nie mają – może dlatego tak fascynują?).

Dama to kobieta, która nie ma, i której nie ma. Jest tylko obraz, sam obraz. Obrazów się nie kocha, chyba że jest się Pigmalionem. Obrazy się podziwia. Biada mężczyznom, którzy pokochają obraz.

KP