Październik 3rd, 2010
gdzie ci mężczyźni – gnom
Czekaliście trochę dłużej niż zwykle na kolejny wpis, a to ze względu na nawał spraw, jakie przyszło mi rozwiązywać w ubiegłym tygodniu. Dziś, jak obiecywałem, zaczynam cykl komplementarny względem tego o kobietach. Może niektórzy nawet zaczęli sądzić, że o nim zapomniałem. Tymczasem…
Żyją wśród nas stwory, którymi nie zawracamy sobie głowy. Małe to to, pokraczne, przygięte. Nijak nie przypominają one dumnie wyniosłego, imponującego swoją desperacją Atlasa, z wysiłkiem zmagającego się z globem, co na nim ciąży. Z wysiłkiem zwycięskim. Ostatecznie przecież glob nigdzie nie spada, zalega spokojnie na barach atlety. Gdzie indziej w zastępstwie naszego Atlasa, mocarnego mężczyzny o wielkich barach, za to małej męskości (wystarczy spojrzeć na przedstawienia tej postaci w sztuce, by się o tym przekonać, a tych co lubią przedstawienia oryginalne zapraszam do Siedlec, gdzie na szczycie ratusza Atlas, zwany tu nie wiedzieć czemu Jackiem, prezentuje ledwo widoczne przyrodzenie). Ta redukcja męskości przy nadzwyczaj rozbudowanej muskulaturze z pewnością coś wam przypomina… Tak, to przecież mężczyzna odpowiedzialny ponad miarę, glob dźwiga zamiast go zrzucić. Powiadają, że zrzucić nie może, ale włóżcie to między bajki – on ma interes, by to dźwigać. To jego interes, by to co między udami wyglądało na małe i było niewidoczne. Ochoczo biorą Atlasy na bary swe całe globy, by gawiedź wkoło wpatrzona w posturę i gigantyczny wysiłek, najważniejsze że zwycięski, pomyślała: Oto prawdziwy mężczyzna!
I tak oto łatwo byłoby zapomnieć o pierwszym zdaniu ostatniego akapitu. Mowa w nim o stworach, które o byciu Atlasami nawet nie marzą. Bary mają, choć puste, na próżno czekające na swe globy. Nie zmagają się z grawitacją ustawicznie się wyprostowując, zaświadczając bez przerwy o sile wznoszącej, energii potencjalnej zmienianej w kinetyczną przez glob właśnie. Gnomy mają inaczej, nie ciąży im to, co nad głową, ciąży im to, co do męskości zostało doczepione. Męskość robiąca za bary, a nie bary robiące za męskość!
Czym jest męskość? Czy wy Panowie, i wy Panie, zgodzilibyście się z tezą, że męskość to jaja – dwa globy, co tam jeden!? Wątpię. A z tezą, że męskość to odpowiedzialność (tylko nie zrzuć tego globu Atlasie!), bezpieczeństwo (Atlasie mój wspaniały, ale ty masz bary!. Z pewnością utrzymasz nasz dom, prawda?), niezłomność (Atlasie nie załamuj się, nie bądź mazgajem, toż mężczyźni nie płaczą!)? I wszyscy klaszczą wkoło czyniąc z siebie gawiedź i kiboli dopingujących Atlasy do; No, Wstawaj Atlas! Hejże, Stawaj Atlas! A teraz Stój! Brawo Atlas! Ach, jak ja lubię tego misia! A.., to co innego, to prawdziwy mężczyzna!, zakrzykniecie – przecież bary są metaforą jaj. Tak oto, możecie już wiedzieć jak rodzi się fallus. Fallus jest metaforą jaj.
Ok zakrzyknijcie i dawaj polemizować z psychoanalizą w mojej osobie. Ale czemu jaja nie są, i nie mogą być, metaforą barów? Bo mówimy o męskości szanowni czytelnicy, a nie o ludzkości. Bary mają też panie, współcześnie nawet godne do nazywania ich facetami (spójrzcie na atletki z ostatnich mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów). Co oczywiście nie daje podstaw, piszę to wbrew gimnastyce umysłowej dojrzałych feministek, do twierdzenia o mirażu istnienia różnicy między płciami. Co takiego mają panowie, czego nie mają panie? Cóż , jaja akurat. Więcej, jest to dana pierwotna, albo jak mawiają filozofowie, primordialna. Dana pierwotna ze swej racji jest tym, co może być tylko metaforyzowane – bary świadczą o jajach, ale jaja świadczą tylko o sobie samych.
Męskość nie jest literaturą, nawet jeśli dobrą. Męskość wyrasta z realności (podobnie jak kobiecość). I jeśli nie znajdzie się glob z barami, by ustanowić Atlasa, jaja swym gigantycznym ciężarem, uczynią z faceta gnoma – istotę, którego ciężar jaj ostatecznie przygnie do ziemi, a nawet wbije w ziemię, czyniąc z niego księcia podziemi, wiecznego oracza Onana, co to ziemię zapładnia w nieskończoność, bo jaja u niego wydajne nadzwyczajnie. Stwory to niewidzialne, choć liczne, szukajcie ich w rejonie swych stóp, bo często zgniatacie je swymi wysoko noszonymi czołami. Gnom to mały człowieczek, taki jak ten spod budki z piwem, żulik orzący wkoło w piątek i świątek. Jeśli chcecie takiego zobaczyć, pojawcie się na skrzyżowaniu Pileckiego i Puławskiej w Warszawie. Beznogi gnom zarabia złotówki na żulowe życie myciem szyb samochodów.
Nie da się ukryć szanowni czytelnicy, że mężczyzna to maszyna prosta, istota przede wszystkim prymitywna. Reszta jest sublimacją.
KP.
P.S. Komentarz o patologii samobójstw ma o tyle związek z patologią, o ile rozumie się, że ideą psychoanalityczną jest to, iż normalność, zdrowie, to akurat miraż. Człowiek, jak twierdzimy, jest tylko symptomem życia, „gównem” zaśmiecającym naszą piękną planetę (przeczytajcie kazania Lutra – nie waha się on tak to wyrazić). Samobójstwo jest radykalnym końcem uczestniczenia w świecie pragnień. Gdy zaczynam pragnąć inną po śmierci, odejściu, poprzedniej, odmawiam w tym udziału. Jeśli tak łatwo mogę przestać kochać, to czym była dla mnie poprzednia owa? Tylko przedmiotem mych pragnień. Ponieważ nie mogę jednak nie pragnąć, ponieważ nie braknie obiektów, które pochwycą moje pragnienie, poniewąż miłość nie może obyć się bez pragnienia, i skoro miłość buduje się na pragnieniu, a nie odwrotnie, to dlatego kończę jak kończę. Czynią tak jednak tylko nieliczni, zwłaszcza ci, którzy naprawdę sądzą i wierzą, że miłość jest wieczna. Ci, którzy w to nie wierzą, lub wierzą, że Boga kochają bardziej niż siebie i człowieka – a Bóg nigdy nie umrze i nie opuści – ci tego nie robią.