porozmawiajmy o kobietach – obrazek 10: Mój ci on, mój ci


Dziś zaczniemy inaczej. Dziś zaczniemy od zdecydowanego wistu.

Przynajmniej niektórym z was przypomnę jak najbardziej aktualną reklamę – reklamę, pisz wymaluj, Ery naszych czasów. Do co najwyżej dworcowego baru, szumnie nazywanego restauracją, wyrazu infantylnej megalomanii Amerykanów, czyli McDonalds’a, wkracza para. Najpierw ona, typ Dody, chodząca tandeta, oczywiście bardzo droga tandeta (jeszcze jeden amerykański oksymoron, jak szybkoobsługowa restauracja). A potem mamy już tylko mowę: chłopak Krysi „Co dla ciebie Krysiu?”, Krysia odpowiada na to pytanie po pewnym wysiłku poświęconym na zastanowienie: „Eeeeee…”, chłopak zachwycony odpowiedzią pełną wdzięku mówi: „Dla mojej Krysi najlepszy zestaw proszę”.

Dziś będzie zatem o paniach, które z wdziękiem mówią: „Eeeee…”.

Po raz trzeci piszę o paniach znajdujących upodobanie w posługiwaniu się pastiszem. Teraz nazwijmy go lepszym słowem – tandeta mu na imię, lecz jako że to słowo przykre i niesprawiedliwe zwykło się je nieco prostować. Stąd wynikł ten pastisz – nie kobieta tandeta, tylko kobieta z tandetną kobiecością. Czy pani z napuchłą od botoksu twarzą nie zdaje się być kobiecości pastiszem? Czy silikonowe piersi nie trącą tandetą? Czy umarlaki, zwykłe truposzczaki (tak są nazywane zwłoki u Grzesiuka, przypominam), pudrowane i poddawane zabiegom kosmetycznym, nie są oszustwem zadanym życiu do wiecznego odgrywania?

W przypadku tych ostatnich widać jak na dłoni procedurę – wcielony Minus poddany zabiegom pudrowania, by robił za, no właśnie za co? Narzucająca się odpowiedź, że ma robić za Plusa ujawnia w tym przypadku samą istotę fałszu. Trup to Plus, a raczej Trup to nie Minus. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby w tym naszym ojczystym języku dawało się mówić nieMinus, nie zaprzeczenie Minusa tylko sam nieMinus. Oto mamy w ten sposób definicję pastiszu i tandety – bezwartościowe przedstawiane jako wartościowe, co tam wartościowe, niezmiernie wartościowe! Mamy w ten sposób opisany mechanizm reklamy – każda reklama żyje tylko dlatego, że ma niezliczoną ilość tandety do spreparowania w nieTandetę. Istota jej to nie pokazywanie Plusa, tylko ukrycie tandety. Dlatego analitycy powiedzą w tym miejscu, że silikonowe piersi to nie Plus, ale Ogonek, męski powód śmieszności. Stąd panie takie nazywane są, analitycznie, kobietami fallicznymi.

Zatem panie ostatnio opisywane reklamują. Jedne reklamują ciało jako ciało, drugie reklamują część tylko ciała, a trzecie, te omawiane dzisiaj, co reklamują? Aktoreczka z reklamy kadrowana jest, ot mimochodem, tu marmurowa kurteczka, tam skajowe białe buty na pół szpileczce z mankietami żywcem wziętymi od trzech muszkieterów. Tandeta!, jak cały visus Presleya, skąd te amerykańskie buty pochodzą, potem spastiszowane przez Shakin’ Stevensa. Lecz nie jest to reklama butów czy kurtek, to reklama boskiego „Eeeee…” „Co dla ciebie, Krysiu?” pyta się jej chłopak składający się tylko z ogonka, niewątpliwie godny jej partner. Lecz co ona biedna ma odpowiedzieć? Dla niej już nic nie potrzeba, ona ma już wszystko! Uśmiecha się przeszczęśliwa w błogostanie będąc. Mam już to co chciałam pysiu, ptysiu – mam ciebie mężczyzno, czuję się kompletna jak nigdy dotąd. Mam z kim wyjść na miasto, wyskoczyć do kina, odbyć imprezkę. Ktokolwiek mnie widzi widzi mnie z nim. Hurra! Mam chłopaka! Jestem z nim w błogosławionym stanie.

Jest tylko jeden warunek – ten chłopak, ten mężczyzna, ma być faceta pastiszem, przedstawicielem męskiej tandety. Reklama ta jest w tym punkcie prawdziwa do bólu. Podobnie z resztą jak Zbyszko Sienkiewicza w parze z Danuśką. To kieruję ku tym, co sądzą że typy kobiece czy męskie nie mają wymiaru uniwersalnego.

KP

PS. Dla ułatwienia rozwiązania zagadki o związku między hormonalnymi środkami antykoncepcyjnymi a pastiszem, a nawet tandetą, wskażę na istnienie Minusa w życiu kobiet (prawie wszystkich). Jest nim istnienie miesiączki. Mam nadzieję, że podpowiedź jest wartościowa.



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 9: Pameliada


Obrazki, które ostatnio staram się szybko naszkicować na temat kobiet, zaczęły teraz dotyczyć tych przedstawicielek, co to okupują strony, obrazy i kadry mediów współczesnych. Dyskurs współczesny jest ich królestwem. Poprawiać, zamieniać, retuszować, zastępować, to słowa klucze dla zrozumienia takich pań. Poprawić autentyk, zamienić pierwowzór, zretuszować oryginał, uczynić kopię autentyczniejszą od prototypu.

Parali się tym już starożytni Grecy kopiując naturę za pomocą matematyki, poprawiając idealnymi proporcjami to, co było zbyt piękne do zniesienia. Stwórzmy wzór na kobietę i wzór kobiety, wzorzec, który tylko szablonem może być. Dlatego mówią analitycy o pastiszu, o zupełnym zagubieniu autentyzmu, o królestwie fałszu, pomimo istnienia idealnych proporcji.

Pisałem ostatnim razem o paniach tak skupionych na ciałach, że naprawiając je coraz częściej, coraz częściej też je psują. Traktowane jak worek, którym w gruncie rzeczy są, naciągane jest na super-minus, naciągając obserwatorów, którzy sądzą, że widzą w tym coś więcej niż tylko prezerwatywę.

Jeżeli bycie kobiety jest minusem, to może ciało jako worek uczyni je plusem-fallusem? Obok kobiet chcących radykalnie zerwać ze swym byciem, no właśnie czym?, jest mnóstwo tych, którym wystarcza mniejszy zakres zabiegów retuszujących. By to uprzytomnić zważmy, że od jakiegoś czasu najzwyczajniejsze cycki dzielą się w mowie współczesnej na piersi i silikony. Te drugie w mniejszym zakresie czynią to samo, co pierwsze z takich pań robią za pomocą ciała całego. Biorą z piersi worek i wkładają do niego formę z silikonu. Forma w worku musi być, bo inaczej worek pozostawałby pusty, czy też raczej zawierał w sobie minus, większe czy mniejsze nic. Tak czy owak chodzi w tym o pewne czary-mary, o sprawienie, że zapomni się raz i na zawsze o obecności spiritus movens dyskursu kobiet – minusie. A także wypiętrzy się novum, rzuci się w oczy by je łudzić, by okłamać ich nosiciela, niezależnie od jego płci z resztą.

Czekają czytelników jeszcze dwa obrazki z cyklu pastiszu i kobiecych fałszerstw, fałszerstw których ofiarą główną same się stają. Jak to się dzieje, że tyle wysiłków służących zafałszowaniu prowadzi do skutków przeciwnych do upragnionych?

Jeśli przyjmie się tezę o minusie jako znaku kobiet, co staje się jednym z dwóch wiodących tematów ich życia, to oczywiste jest, że realizacja namiętnego zamiaru likwidacji tegoż, pozbawiłaby kobiety ważnej części swego życia. A jako że te panie, które posuwają się do pastiszu, ograniczają swe życie prawie tylko do tego obszaru, to zniknięcie minusa sprowadza ich życie do zaskakującej pustki. Oto, gdy już nacieszą się brakiem minusa, coś zaczyna je uwierać. I oto życzą sobie usunąć silikon całkiem niedawno wszczepiony (pierwszą jako pamiętam panią co to zrobiła była silikonowa bomba Pamela, na której przykładzie opieram dzisiejszy wpis), lub też życzą sobie wszczepiać silikony coraz większe, aż po monstrualnie duże (pamiętny przykład pornoaktoreczki Loli Ferrari, którą megasilikony w końcu uśmierciły, czy to pod ciężarem, czy wybuchając).

To kolejny życiowy dowód na to, że minus nie jest fantazją mężczyzn, lecz składową życia kobiet.

Na koniec zagadka – ten sam mechanizm, ta sama dola gra rolę w przypadku szeregu reakcji pań na zażywanie przez nie hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Inaczej mówiąc, taki środek jest jak silikon i funkcjonuje jak niezwykły pastisz. Może już wiecie dlaczego?

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 8: c(i)ałość


Dotychczas przychodziło pisać o paniach, które chociaż ich istnienie zdaje się być mało atrakcyjne, cierpiące i niezbyt komfortowe, to przynajmniej w swym wyrazie autentyczne. Minusa odczuwają wyraźnie, wyrażają to bez kłamstwa, nawet jeśli uda im się ucieleśnić go na zewnątrz siebie. Narzekają, skarżą się, złoszczą, ale mają ku temu powody. Mężczyzna, ich Inny, dywanów pod stopami im nie rozpościera, nie hołubi szczególnie i za często nie przytula, kocha jakby od niechcenia z poczuciem niejakiej wyższości, od czasu do czasu rzuci jakiś kąsek z lekceważeniem, jak pan kostkę dla wiernego psa. Te kobiety mówią o swoim losie bardziej niż by chciałty.

Ale istnieją kobiety, które dla swego losu i mowy o nim znajdują inny sposób wyrazu. Odległy od autentyzmu, za to ocierający się o fałsz, niekiedy od początku do końca fałszywy, czy mniej radykalnie, po prostu nieautentyczny. Te panie potrzebują do swego istnienia dodatku, i tak jak panowie by dodać sobie wielkości i ważności biegają za różnej maści bonusami, tak i one szukają dla siebie „swego” bonusa. Tak, to męskie rozwiązanie, bo i bonus to obiekt świata męskiego, taka spinka do krawatu czy wielkość konta. Dla mężczyzn to naddatek, rodzaj zysku, coś w rodzaju trofeum sportowego czy łupu wojennego. To samo w wykonaniu kobiet? Ano właśnie – to nie naddatek, to tylko dodatek zasłaniający jakiś debet, okłamujący o jego istnieniu.

Wysłuchałem niedawno przeradosnej rozmowy trzech tryskających zdrowiem pań po pięćdziesiątce. Rozmowa pań miała miejsce na kobiecym kanale telewizyjnym, a oglądałem ją dla poszukiwania inspiracji do wpisu na temat kobiet. No i panie mnie nie zawiodły. Trzy znane aktorki, takie współczesne „kumoszki z Windsoru”, piały z zachwytu nad życiem, jego barwami i pełnią. Bo wreszcie nareszcie minusy zniknęły. Co za radość – nie ma już minusa! Wszystkie trzy panie mają młodszych mężczyzn jako bonusiki, bo i pofiglować z nimi nie wstyd, bo to tylko wigor seksualny odzyskany na nowo. Trzy kobiety bez minusów siedzą i odgrywają maskaradę, kobiecą maskaradę. Twarze jakoś takie podobne, nieruchliwe i już widzimy, że to maski pośmiertne na buźkach. Wypełnione botoksem, by minusy zniknęły raz na zawsze; od razu widać, że rechotanie im obce i rozpacz nieznana. A gdzie ból się podział? Za botoksem, bo to część życia.

Piszę w nieco złośliwy sposób nie dlatego, że walczę z botoksem, silikonem i czymś tam jeszcze. Piszę tak, by dać odczuć funkcję tych dodatków, trzeba już rzec nie udając – „niestosownych dodatków”. Jest na to inna nazwa. To pastisz. Są bowiem dodatki stosowne, których zadaniem jest odwrócić uwagę, przekierować spojrzenie Innego z jednego miejsca na drugie, albowiem istnieje coś, co widziane ma nie być. Lecz zadanie dodatków ‚niestosownych” jest inne – mają przykuć uwagę, skierować wzrok właśnie na to,  okłamać Innego, zrobić go w konia. Patrz! oto moje ciało, całe ciało, w całości ciała ciałe. Patrz i nie odwracaj wzroku, bo się wścieknę. O rany, nie mogę się wściekać, bo ciało się spruje.

Ciało jako rodzaj pastiszu urody kobiecej. Można nazwać by to fetyszem, a zabiegi pastiszujące fetyszyzacją – słowami co to do mężczyzn się odnoszą. Lecz nie byłoby to zbyt trafne, chyba że mówimy tu o używaniu „niestosownych dodatków” w celu wyłonienia fetysza, ale dla Innego, dla mężczyzny. Kiedy nadejdzie czas, gdy na swe ciało, choćby pięćdziesięcioletnie, pełne obecności minusa, będzie można naciągnąć na siebie drugą skórę, całą skórę na ciałe ciało, wtedy zrozumiemy, że ciało też może być pastiszem.

Wtedy też ukaże się w całej okazałości ten dyskurs kobiecy, fałszywość tego dyskursu. Nawet ciało całe z botoksu mówi o minusie.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek7: baby drożdżowe


Dziś zastanówmy się nad wyjątkowo rzadko zadawanym pytaniem, może wynikającym z faktu, że odpowiedź na nie zdaje wszystkim oczywista, czymś takim jak odpowiadanie na pytanie, dlaczego ludzie w nocy śpią. Pytanie na dzisiaj brzmi: dlaczego kobiety chcą być matkami? Oczywiście, to nie to samo pytanie co kwestia, dlaczego ludzie się rozmnażają, przeto mają dzieci. Istnieje fatalizm biologii, jej istnienie, które sprawia, że w imię życia, jedni już żyjący muszą ustąpić miejsca tym, co dopiero się pojawią. To sprawa, której różnica między płciami nie dotyczy – by życie trwało, już żyjący muszą złożyć z niego okup pod postacią swej śmierci. Istnieją zatem kobiety poddane fatalizmowi biologii – rodzisz się córko, byś urodziła w przyszłości dzieci, tak już jest na świecie. W przypadku chłopców jednak co mamy? Rodzisz się synu, byś…, właśnie co? Tu nie ma narzuconej odpowiedzi, fatalizm jakby znika.

Ale nie o fatalizmie będę pisał, o zamkniętym horyzoncie zdarzeń dla pań. Pytanie moje tyczy sprawy tajemniczej – dlaczego kobieta chce być matką? W ujęciu fatalizmu biologicznego przyszła pani już od urodzenia, ba!, od poczęcia, jest matką w zarodku. Cały proces dojrzewania jest przepoczwarzaniem się pewnego bytu, coś jakby ledwo matki, w byt dojrzały – matronę. Do dziś, mimo odkryć i twardych tez psychoanalitycznych, tak właśnie widzi los i cel istot nadobnych Kościół. To jeden z głównych punktów impasu i aporii dzielących naszą religię i kobiety, co najłatwiej widać w kontrowersjach wokół zagadnienia aborcji. Z uporem maniaka w dyskusjach temu poświęconych przedstawiciele Kościoła, pod nie wzbudzającą żadnych kontrowersji etycznych sprawą aborcji (wszyscy się zgadzają, że odbieranie życia to zło), ukrywają lub unikają kwestii innej – czy kobieta skazana jest na bycie matką? Skazana od urodzenia, więcej, skazana z chwilą zamysłu, projektu, a nie tylko biologiczno-płciowej substancjalności. Tymczasem kobiety coraz głośniej mówią, że bycie matką nie jest kwestią biologii tylko pragnienia, pragnienia kobiety do bycia matką. Inaczej mówiąc, bycie matką jest wtórne w stosunku do bycia kobietą. To z kolei nic innego jak teza psychoanalityczna i to ona, zdaje się, legła u podstaw tzw. rewolucji seksualnej, którą sformułuję tak: Kobieto, nie daj się biologii!

Zanim płeć tak odmienna od nas, panowie, stanie się matką, to najpierw i przede wszystkim jest kobietą. A jeśli tak, to zmaga się ze swym losem, który nie jest biologią, choć to ona przez tysiące lat była przez kobiety przeżywana jako minus, lecz jest jej płciowością, której biologia jest tylko jednym z biegunów. Gdyby biologia była minusem jedynym, tak jak wyobrażano sobie jeszcze do niedawna (miesiączki, ból rodzenia, niedogodności „wielkiego brzucha”, fizyczne konsekwencje narodzin dziecka, wycieńczenie ciągłymi porodami lub permanentnym stanem „bycia w ciąży”), to uwolnienie kobiet od niej, zniesienie jej ciężaru, odmieniłoby kobiecy dyskurs, bo  to w nim zamieszkuje on w całej swej spektakularności. Tyle, że tak nie jest.

Pisałem ostatnim razem o kobietach, które chcą posiadać dziecko. Posiadać po to, by móc mówić o minusie. Dziś o nieco innych kobietach, o kobietach, które chcą mieć minusa w postaci stworzonka żywego, dzidziusia. Minusa, którego siostrą miłosierdzia mamusia się staje, i którego minusi los swą troską i rozkochaniem wynagradza. Jest jasne przecież, ze dzidzia ledwo narodzona to wcielony minus. Leży bezradnie, popłakuje, pojękuję, nie chodzi, nie mówi, zwiędnie z zimna lub z przegrzania, zemrze z głodu lub przejedzenia, z gazów wypełniających brzuszyno lub też zbyt natarczywie wydobywających się z niego. Jednym słowem, chucherko, ździebełko, mikrusik minusi. Ach, gdyby on jeszcze został taki na zawsze! A tu nie, ruchy się porządkują, pomrukiwania stają się słowami, buziuńka nagle zaczyna wykręcać się od sutka, a ogólne życie w stylu pływającego pieska, zmienia się w sprawne poruszanie się na kończynach.

Co tu robić, z przerażeniem zastanawia się o tym nie wiedząc mama. Początkowa bezradność (to ci minus!) zmienia się w b-ezradność (Ojej, ten minus jakby mniejszy), jeszcze potem w be-zradność (ojej, no gdzie ten minus, gdzie!), aż mamy radność już bez bez (tragedia, minus zniknął!).

No i co wtedy? Co mam robić? To oczywiste pod słońcem! Urodzić sobie kolejnego dzidziusia, bo dobre dziecko to tylko dzidziuś!

Tak, moi czytelnicy, istnieją matki tylko dzidziusiów. Z resztą, dzidziusiów w różnym wieku. To kobiety naprawiające minusa, jak Florencja Słowik, która nie potrzebowała mieć męża i dzieci, bo dzidziusiów miała setki na frontach wojen. Kobiety z obrazka 7-ego różni od kobiet z obrazka 5-ego tylko zachodzenie w ciążę raz za razem. Lecz nie jest to wielodzietność fatalistyczna tylko wielodzietność ideowa.

Ciekawscy pewno spytają lub pomyślą, a co się dzieje z dziećmi starszymi, co to już dzidziusiami nie są, a mama zajmuje się kolejnym dzidziusiem? Ogólnie, są minusami starszych. Najstarsza córka np. odprowadza do przedszkola szkraba, bo mama dogląda dzidziusia, którego za 2-3 lata nadal trzeba będzie odprowadzać do przedszkola, bo jego miejsce zajmie następny dzidziuś, a odprowadzany wcześniej szkrab, sam teraz będzie odprowadzał.

To dlatego takie sytuacje nazywamy w analizie posiadaniem minusa par excellence. Nic w świecie nie jest stworzone, by uszczęśliwiać ludzi, nawet gdy są dziećmi.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 6: cacuszko-cycuszko


Ciekawe, czy temat kobiet może w ogóle kiedykolwiek się znudzić. Liczyłem ile obrazków miałbym przedstawić, by móc w przybliżeniu wyczerpać temat i wyszło że 25, i to licząc po łepkach. Co nieco za dużo – wystarczy nieco rozszerzyć wpisy i wyjdzie książka.

Mężczyźni nie mają innego stosunku do kobiet, niż tylko jako do mitu. To, jak i stara prawda, że każda kobieta jest inna i nie da się z nich wyfasonować armii, odpowiada za w gruncie rzeczy nieskończoność tego tematu. W porównaniu do kliku obrazków w jakich można ująć mężczyzn, co najlepiej wskazuje na ich prostotę i raczej prymitywną konstrukcję, to prawdziwe bogactwo, feria odmian. I nigdzie nie widać napisu koniec. Niekiedy co prawda widzimy filmy o kobietach, książki o kobietach, kończące się The End, czyli znalezieniem miłości, ale…obrazki ze ślubu lub dokonanego macierzyństwa, zadowalają, no kogo?. Kobiety ma się rozumieć, albo jak to rzekła bohaterka pewnego serialu: „mam wszystko, niczego nie potrzebuję, jestem szczęśliwa”.

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego mężczyźni mają małżeństwowstręt lub ojcostwowstręt? Morze banałów i psychologizmów wylano, by skończyć i tak komunałami, że się boją i są nieodpowiedzialni. Z pewnością to The End ich wzdraga, a co wzdraga w tym The End? Koniec mitu czytelnicy, koniec mitu Kobiety! Ma już wszystko, niczego nie potrzebuje – jest domek, w nim dziatki i domowy mężczyzna, mąż czterech ścian sypialni i ojciec iluś tam ścian domku (bo nawet jeśli to pałac to i tak w jej ustach domek). Jedną ze współrzędnych obrazu mężczyzny jest problem mitu Kobiety, jego podtrzymanie i przetrwanie.

Kobieta mężczyzną nie żyje, żyje swym minusem, a potrzebuje mężczyzny, by związać go właśnie z nim. Owszem, punktem odniesienia dla niej jest zawsze Inny, ale związki tego Innego z płcią są nikłe. Oczywiście bywają i wtedy są uderzające, lecz to margines.

Zacząłem pisanie o kobietach od minusa ziejącego, minusa widzialnego jako krzywda, powód lamentacji nad losem i życiem. Zaraz potem były dwa obrazki o kobietach, które spełniają się w zasypywaniu dołków po nich, zakopywaniu jak kotki swego minusa, w swych kuwetach. To te niezbyt miło nazywane utrzymankami, te zasypywane szczodrobliwością, a także te zakopujące minusa pod mnóstwem swej hojności i obfitości.

Dziś o tych kobietach zaczynam pogawędkę, które minusa potrafią ukryć lepiej, ba!, nawet doskonale. Umieszczają go pod latarnią, tam gdzie najjaśniej. Minus przybiera wtedy zupełnie inną formę, staje się minusa zastępstwem. Substytut minusa jest minusem, ale na niego nie wygląda. I najważniejsze – posiada się go par excellence!

O czym piszę, pewno myślicie? O relacji jaka ma najczęściej miejsce między kobietą a dzieckiem, kobietą, nawet jeśli jest jego matką. Wiele kobiet strasznie pragnie posiadać dziecko, posiadać, ale nie mieć. Ten niuans w wielu przypadkach określa czynnik mający swój udział w powodach, dla których tak wiele kobiet współcześnie nie może dzieci po prostu mieć – nazywają to bezpłodnością. (Lecz o tym kiedy indziej).

Kiedy posiadam telewizor, mogę go wyłączyć i włączyć, mogę przestroić i zmienić kanał. Tymczasem rękę, nogę, czy głowę mam. Gdy zdarza się, że nie mogę mieć, np. amputacja, to pojawiają się bóle fantomowe – podmiot chce posiadać to, czego już mieć nie może. Ból, którego nie ma, symbolizuje to, co stało się minusem. Tak właśnie staje się z dzieckiem w większości przypadków relacji kobiety z dzieckiem. Posiada się dziecko, by zaświadczało ono o minusie, by nawet ucieleśniało go (jak w przypadku wielu tzw. chorób dziecięcych). Kiedy jest minus, to i Inny się znajdzie, by do niego o nim mówić. Pewno to znacie – „zająłbyś się dzieckiem”, „idź i pobaw się z nim”, „to dziecko nie ma ojca, prawie w ogóle ciebie nie widzi”, „znowu pani w szkole się na niego skarżyła”. Te kobiety-mamy siedzą w kuchni, świetnie przecierają kleiki, pichcą obiadki dla dwojga, krzątają się, sprzątają, przepierki czynią, troszczą o zdrówko, pamiętają o szczepieniach i dawkach leku, witaminach i minerałach, o bezliku różnych spraw nie zapominają. Tylko gdy przychodzi do relacji z Innym, dziecko brzmi jak minus: „pomógłbyś mu w lekcjach”, „nie widzisz, że dziecko się nudzi”, „pójdź z nim na spacer” i setki innych, codziennych odezwań.

Trzeba przyznać, że to bardzo skuteczna metoda, by Inny liczył się nie z dzieckiem, tylko z minusem kobiety-matki, który to dziecko symbolizuje. Oczywiście, każdy w tym rozpozna codzienność relacji rodzinnych, banalność życia w rodzinie, szczególny los dzieci w zwyczajnych rodzinach. Los zresztą nie najgorszy. Bywa przecież, że to nie kobiety chcą posiadać dzieci; bywa, że matki (te z niewiast, które odrzuciły precz bycie kobietą) chcą dzieci mieć – chcą je mieć tak, jak ma się rękę czy nogę. A wtedy nie ma czego zazdrościć. Ale to inna historia.

KP

PS. Dla wszystkich zainteresowanych informuję, że można także czytać mój blog pod nowym adresem: www.psychoanalitycznepanopticum.com. To na wypadek niespodzianek technicznych lub innych przeszkód natury jeszcze dzisiaj nieznanych.



porozmawiajmy o kobietach – obrazek 5: głodomorów nakarmić


Piszecie, że wpisy moje jakieś takie krótkie, ale może w takich krótkich formach pisze mi się najlepiej? Sam nie wiem, a jako że od jakichś 8 lat piszę książkę na temat zajmujący, czyli co daje psychoanaliza, to gotów jestem sądzić, że w długich formach nie jest ze mną najlepiej. Pisać natomiast częściej oznaczałoby tęsknotę za adrenaliną, bo które miejsce w serii moich zajęć zajmuje blog? Jak człowiek staje się psychoanalitykiem? Może o tym będzie ta książka. W każdym razie, zajmuję się przede wszystkim tym.

Tyle dygresji i teraz weźmy się za wpis, przy okazji drapiąc się w głowę. W naszej typologii  pozycji kobiecych, nie osobowości stwierdźmy zdecydowanie, zostawiając to klinicznym psychologom, rozpatrujemy coś co nazywamy pozycją, locusem jakie zajmuje kobieta. To miejsce wytyczone jest dwoma współrzędnymi (co w zupełności wystarcza by opisać miejsce zajmowane): mówienie kobiet tyczy dwóch spraw, Innego i minusa.

Minusem da się opisać cierpienie kobiet. Nie jest to odkrywcze zanadto, ale tak sformułowane nie jest w smak wszystkich orędownikom sprawy kobiet. Bo kto z nich przyznaje istnienie minusa w życiu niewiast? Nie sądem atrybucyjnym, tylko egzystencjalnym ma się rozumieć. Zasłyszana anegdota zilustruje o co chodzi. Jak wygląda dola kobiet? Najpierw kobieta choruje z powodu mężczyzny, potem staje się chorsza z jego powodu, następnie umiera z jego powodu, a na końcu staje się wdową. Ta zabawna anegdota przypisuje cierpienie kobiet obecności mężczyzny. Ta atrybucja jest jednak całkowicie fałszywa, choć wygląda prawdziwie. Lokując minus po stronie Innego nie odpowiada jednak na pytanie o wytrwałą od niego zależność. Co jest bowiem fascynującego w spędzaniu życia na żłobieniu w nim minusa (rysy, skazy czy dziury, zwykle w brzuchu lokowanej)? Kobiety już omówione cierpią z powodu niemożności zainstalowania w Innym minusa i to sprawia, że pytają siebie same, co z nimi jest nie tak.

Lecz po co kobietom minus u Innego? Nie po to, by się go pozbyć raz na zawsze, tylko po to, by się nim tym bardziej zajmować!

Oto pojawiliśmy się na studiach. Mamy całą masę braków. Gdzie tu tanio zamieszkać, jak nie szybko i bez apetytu zjeść śniadanie, a odkurzacz, a lodówka? Braków mnóstwo. Niektóre z pań tylko na to czekają. Nie narzekają, nie biadolą, nie czują się dyskryminowane, nie wiercą dziur, nie zwracają uwag. Zdają się nie mieć minusa, przeciwnie, dysponują szeregiem plusów skutecznie zasłaniających obecność minusa. Mają wszystko czego brakuje studentom, robotnikom z naprzeciwka, sąsiadowi wdowcowi. Hurra! Jest Inny, który tyle potrzebuje. Zmoczony deszczem musi się wysuszyć, owinąć pierzyną, by się nie zaziębić, zahartować pożywną strawą. Ech, pomyśli niewiasta, „brak mu kobiecej ręki” – od czego więc ona?

Natura nie poskąpiła jej tego, co ten bidak potrzebuje. I szerokie łoże się znajdzie, i pralka co przepierkę wykona „bo to on, jak to mężczyzna, chodzi w brudnym”, i zawsze coś w lodówce – bigos, rosół na kurze i ptasie mleczko. Chodź do mnie wędrowcze, u mnie znajdziesz dostatek. I ciała mam wiele i pierś ogromną. I nakarmisz się i nassiesz do syta, co ja mówię!, do przesytu. Nasycony zaśniesz przy mej piersi, a ja ukołyszę cię w mych ramionach. I ciepło ci będzie, i miękko, i kołyśnie. Me ciało przyjmie cię całego, przyciągnie i wchłonie. Bo obfitością dóbr to ja dysponuję, mój ty mizeroto.

Są kobiety, które wierzą, że są wodopojem na pustyni, oazą w skwarze i trudzie. Zwykle mają dzieci, które mają przerąbane, będąc zalewane nieustannie, przytłaczane obfitością darów, duszone masą dóbr. Czasami zdarza się, że nie mają dzieci, lecz mają w zamian mężów obłożnie chorych, zemeryciałych w sile wieku, a to bez nogi, a to z przepukliną, lub szczęście wielkie, z cukrzycą. Hojność takich kobiet jest niezmierzona. Widać to najlepiej gdy nie mają, lub już nie mają, dzieci czy męża.

Żyć dawaniem, dawać, dawać i dawać. Oszukać minusa. Dobrodziejstwo jest przecież czynem pożytecznym, zwłaszcza gdy chodzi o studentów.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek4: plastikowe dusze


Zniecierpliwionym czekaniem na kontynuowanie cyklu o kobietach, oczywiście naświetlanych z punktu widzenia klinicznego, co zawsze oznacza w psychoanalizie pomijanie czysto dowolnej kategorii  normalności, mówię dzisiaj: jestem do waszej dyspozycji. A wszystkim, którzy czekają na zobrazowanie czegoś zwanego przez większość dobrym słowem czy miłym obrazem, zwrócę uwagę na lawę tychże, powstałych zaraz po śmierci smoleńskiej – w jakim porządku do prawdy one pozostają, zostawiam refleksji czytelników. Gdy przywołany blog „czarownicy”, na której często „młota” używałem (gdyby nie tyrania poprawności politycznej napisałbym bez używania cudzysłowu, ale skąd mam wiedzieć, czy autorka zna tę metaforę, bo inny „młot” z radiorozgłośni toruńskiej jej nie znał, nazywając tak kryształowej czystości i ciepłej duszą Marii Kaczyńskiej) zajął się sprawą sikających na stojąco panów, niewątpliwie dotknął prawdy o pewnej grupie mężczyzn, tych co gonią za rekordami. Ale na mężczyzn też przyjdzie czas – wszystko w swoim czasie. Powracamy więc do pań.

Zacząłem ten cykl od sprawy kluczowej, punktu ogniskowego stosunku kobiet do psychoanalizy. Gdybyśmy chcieli naznaczyć dwie jedyne płcie w jakich z konieczności nam nieznanych musimy przemieszkiwać, gdybyśmy mieli nobilitować je, i zróbmy to czym prędzej, choć na niewiele nam się to zda, to powiedzielibyśmy: Mężczyzna herbu OGONEK, Kobieta herbu MINUS. Związek między osobą a herbem nie jest inny jak tylko symboliczny. No dobrze, ale zaraz powie się: skąd wie się, że takie herby akurat przyszło nosić? Naiwny feminizm na przykład stwierdzi, że ten wybór jest woluntarystyczny, w interesie, dla ogonka panów jest stworzony, a potem narzucany; feminizm erudycyjny już rozumie, że za nadaniem nazwie herbu, dajmy na to WCZELE, nie stoi jakiś interes, tylko coś zgoła arbitralnego w samym języku, i nazywa to przemocą języka lub szerzej, przemocą dyskursu. Stąd to biorą się pomysły na manipulowanie językiem, począwszy od tworzenia świadomie słów, po zastępowanie cenzury nieświadomej cenzurą jak najbardziej świadomą. Tyle, że kończy się to zawsze tyranią zwróconą przeciwko podmiotowi, choć nie zawsze przeciwko człowiekowi (zaciekawionych odsyłam do klasyki – Orwell 1984.

Psychoanalitycy natomiast wiedzą po prostu o tym, o herbach panów i pań dowiadują się z tego, że mówi się o nich bez końca – panowie o ogonkach, panie o minusach. Właśnie tu pani Zawadzka pokazuje swoją naiwność, na co zwróciła uwagę pani Aneta komentatorka, postulując instalowanie większej ilości pisuarów. Problem pani Zawadzkiej zniknąłby, gdyby w mieszkaniach budowano dwa rodzaje WC, jeden oznakowany KÓŁKO, a drugi TRÓJKĄT. To oczywiście znaki, nie herby. Ich zadaniem jest prosta segregacja płci – panowie na prawo, panie na lewo. Gdy mamy jedno WC płcie wchodzą sobie w paradę. Podobnie jest z kuchniami, łazienkami, salonami. Pomyślcie, ile by dobrego się stało, gdyby zaczęto budować dla pań buduary (pokój dla jej wyłącznej dyspozycji) oraz gabinety koniakowe i cygarowe dla panów (do ich wyłącznej dyspozycji) – oczywiście w ich własnym mieszkaniu! Dzięki segregacji płci (nie segregacji płciowej, uprzedzam) płcie mogą wytchnąć od siebie, zrelaksować się. W jednym pomieszczeniu prowadzą tylko spór, niekiedy wojnę.

O czym zatem pisała na blogu swym pani Zawadzka? O MINUSIE! O czym mówią propagatorki parytetu? O MINUSIE! O czym mówi profesorka Środa mówiąc, a choćby celibacie duchownych katolickich? O MINUSIE! Lecz z kolei panowie w tych sprawach mówią nie o plusie, mówią o OGONKU! W psychoanalizie nie mamy innego wskaźnika określającego płeć, jak tylko ten. Kto mówi o MINUSIE jest kobietą, choćby był to z punktu widzenia innych kryteriów 100% mężczyzną.

I teraz widzimy, że dotychczasowe trzy opisane obrazki tyczyły trzech różnych sposobów prawienia o MINUSIE, przez narzekanie, przez szarą myszkę i przez bycie dyskryminowaną („Ja taka wykształcona, a…”). Gdy połączymy razem ze sobą „narzekającą”, „szarą myszkę”, „milczącą niedocenioną” i pozbawioną wszystkiego (rzekomo, oczywiście, rzekomo) „dziewczynkę z zapałkami”, otrzymamy, użyjmy znanej od wieków metafory, utrzymankę, która po to by nią być, wcale nie potrzebuje sponsora (co oczywiście nie przeszkadza jego nie mieć). Bo czy ktokolwiek spośród istot herbu OGONEK nie ulituje się nad wyciągniętą w błagalnym geście dłonią „dziewczynki z zapałkami”? Zdaje się, że nie ma już ona nic, ma tylko sam MINUS – ale już wiecie, że to nie prawda. Choćby wyzbyła się wszystkiego, nie może wyzbyć się jednego – ciała! I oto okazuje się, że nawet w najbardziej biednym stanie może być potrzebna Innemu, kto pragnie tego akurat, nawet jeśli o tym wcześniej nie wiedział. Utrzymanka jest utrzymywana przez sponsora lub sponsorkę (ku przypomnieniu!).

Ale o tym później, bo łączy się to z kobietami rodzaju przeciwstawnego – zdawać by się mogło. Ale dlaczego plastikowe dusze, spytacie? Bo jeśli ktoś ma już tylko ciało, to w jakim stanie jest jego dusza? Lecz o tym za parę dni.

KP



Przepis na czytankę


Minęła żałoba, czas by kontynuować rozmowę o kobietach. Obiecuję, że od następnego razu do tematu powrócę. Dlaczego nie dziś? Bo temat sam się narzuca. Właśnie wyschły łzy wielkie po panu Prezydencie, ludzie mimo obietnic przestali przychodzić pod pałac, życie zwyciężyło śmierć – może dlatego, że śmierci było podejrzanie za dużo, a zamiast milczenia tak potrzebnego, zaczęto tworzyć opowieści. W mediach nazywają to mitologizacją – uczenie brzmi, lecz sensu w tym brak.

To będzie raczej smutny wpis, a może gorzki – kto wie? Gdy pisałem wpis ostatni apelowałem o milczenie – jakże to jest potrzebne! Gabinet analityczny wie to najlepiej. Analityk bardzo długo milczy, bo to jedyna droga do zadumy, do sprowokowania myśli, nie myślenia.

W trakcie żałoby rozpleniło się w Polsce gadulstwo na niespotykaną skalę – wspominki, apele, kazania, jakby nie wystarczało ofiarom, że skłonimy głowy i pobędziemy w milczeniu. Naprawdę sądzono, że opowiastki o życiu ofiar przesłonią bezznaczeniowość śmierci? Nie bezsens, bo sens śmierci istnieje – począwszy od interesu gatunku, a skończywszy na udręczeniu życiem – sen wieczny jako odpoczynek, koniec jako pozbycie się wszystkich trosk. Dużo by mówić, najlepiej poczytać poetów i posłuchać starców.

Kto zginął? Prezydent, niby jasne. Lecz zwątpiłem gdy wziąłem do ręki 16 numer TP i przeczytałem tekst o tym Piotra Zaremby, wydawać by się mogło łebskiego dziennikarza. Wynika z niego, że zginęła w katastrofie „inteligencka dusza” Lecha Kaczyńskiego. Co to za dusza? Oto ona: w 1992 pan Zaremba pogonił za panem Kaczyńskim w Sejmie. Gonił za Jarosławem ale dopadł Lecha i oto co on rzekł – „Jestem prezesem NIK, a pan chce rozmawiać z moim bratem, żachnął się (!)”, a oto interpretacja dziennikarza – „To bardzo charakterystyczne, był przecież także posłem, ale uważał, że od wielkiej polityki jest brat”. Cóż za skromność zdaje się podkreślać autor – tylko dlaczego w takim razie Lech się żachnął?

Scena druga: pan Zaremba zajrzał kiedyś do prywatnego domu Lecha Kaczyńskiego. Oto jak go opisuje – „mieszkanie duże, typowo inteligenckie, z masą książek, pełne specyficznego rozgardiaszu, który cechuje ludzi wyluzowanych i szczęśliwych (!)”. Masa książek, nieład na biurku i podłodze, rozgardiasz i oto mamy definicję człowieka szczęśliwego. Lecz dlaczego nie wszystko olewającego czy mającego muchy w nosie?

Scena trzecia, czyli przedsionek do „santo subito” – „pod budynkiem warszawskiego ratusza, w którym urzędował w latach 2002-2005 jako prezydent miasta, wystawała każdego dnia starsza kaleka kobieta. Kaczyński, wprowadzając w zakłopotanie swoje urzędnicze otoczenie, sprowadził ją do swojego biura i dowiedział się, o co jej chodzi. Ustaliwszy, że kobieta marzy o podróży na grób papieża Jana Pawła II, kazał ją tam wysłać – za pieniądze miasta” (!). Co za dobry uczynek! Za cudze pieniądze wysłać w podróż, czyn godny św.Marcina z Tours, który przeciął mieczem swą opończę na pół i tą połową obdarował nędzarza. Co miał nędzarz z tej połowy opończy pozostaje poza kwestią.

Pana Zarembę przebił jadnakowoż naczelny Episkopatu Polski. Arcybiskup Michalik tak oto wspominał Prezydenta na mszy w Kościele Mariackim – „gdy razu pewnego jechał pan Prezydent do Przemyśla, zadzwonił bezpośrednio do mnie, że przyjedzie 15 minut wcześniej i prosił o księdza, bo chciał się wyspowiadać”. Skądinąd wiadomo, że w każdą podróż zabierał pan Prezydent swego kapelana, czemu nie skorzystał z jego obecności? Może nie było w tym dniu kapelana, zgoda. Ale co ma mówić ta opowieść? Że był to prawdziwy prawy katolik?

Wracamy do pana Zaremby i sceny czwartej, ostatniej, bo brakuje mi sił i czasu na podsumowanie – „byłem w jego mieszkaniu w Sopocie, a tam psy i koty czuły się równie swobodnie jak ludzie (jeden z tych piesków mnie dziabnął). Ich rozpuszczenie wynikało z miłości, jaką im tam najwyraźniej okazywano. Z ciepła, które biło od pani i pana tego domu (!)”. Więc nie z braku dobrego wychowania piesków, braku dyscypliny i posłuchu. A już myślałem, że pani i pan domu z troską pochylili się nad dziabniętym panem Piotrem!

Pisałem o konieczności milczenia, miejsca pustego, by każdy mógł mieć myśli jakie mu przyjdą do głowy. Pies dziabnął i kropka – milczenie, byś ty mógł mieć myśli. Ale ty masz nie mieć myśli, ty masz mieć myśli jakie ja mam. Tak powstają legendy, a zaraz potem czytanki dla szkół podstawowych – nie ma znaczenia, czy dotyczy to wspaniałomyślności i dobroci pana Prezydenta spełniającego życzenia jak złota rybka, czy Karola Wojtyły, który gdy był wikarym oddał bosemu ostatnie swoje buty i sam odprawiał mszę w skarpetkach – opowieść tę zawdzięczam ks. Bonieckiemu, kpiącemu z takich świadectw świętości. W obu wypadkach to tworzenie legendy.

A skutek? Nie zginął człowiek i nic poza tym. Zginęła postać fikcyjna, czyjeś widzimisię, fantasmagoria. Pochowaliśmy fałsz, prawda poszła w zapomnienie. Gdybyśmy byli zainteresowani prawdą, może stworzylibyśmy mit. Lecz tworzymy czytanki, Lecha Kaczyńskiego w nich nawet naparstka nie ma. Co więc jest? Marna literatura!

Jak pokazać istotę i wielkość milczenia? Bowiem tylko to może wskazać na tajemnicę bycia człowieka.

KP



Memento


Przyszedł czas z nagła, że nie można pisać w tych chwilach o kobietach – temat przecież nie ucieknie, a chwila jedna jedyna tak.

Wjechałem do Krakowa jak zazwyczaj, mocna muzyka mi towarzyszyła. „I’m gonna crawl” rwało się z płuc. Na stacji benzynowej usłyszałem wieść czarną, jak znak z tyłu mózgu tkwiącą.

Miałem tego dnia mówić o psychoanalizie jak zwykle. Od czego w takiej chwili zacząć, pominąwszy minutę ciszy i zadumanie się nad dźwiękami Zygmunta?

Psychoanaliza jest drogą do Ojca, z dużej litery, bo ten z małej, zwyczajny, najzwyczajniejszy, banalny, każdego z nas ojciec, tyczy nas tylko jako nieudany, brakujący, z którego nie wiemy jak być dumnym. Nie wiemy czy go kochamy, tego co źródłem wszelkiego pragnienia jest. Potrzebujemy go, by pragnąć, a przez to, by być.

Są psychoanalityczne opcje kierujące nas ku matkom, źródłu wszelkich frustracji. Ale jednak to płytka droga – nie ma w niej Freuda. Ale czemu Ojciec akurat?

Popatrzcie na tłumy, morze kwiatów, oceany lampek, wielogodzinne stanie w kolejce. Czy Polacy zgłupieli? A może histeryzują? Jeszcze wczoraj oburzali się z powodu jego małostkowości, irytującej drażliwości na swym punkcie, odwagi sztubaka, maminsynkowatości. Wielu miało go dość. Wielu czekało na wybór kogoś innego. I oto stało się – najbardziej bezsensowna katastrofa roku. Mgła jak w Makbecie, lotnisko z dylatacjami większymi niż płyta betonowa lotniska, wyposażenie techniczne gorsze niż miał szewczyk do poradzenia sobie ze Smokiem Wawelskim, obsługa prosi o lądowanie gdzie indziej. No i wylądował obok.

No i co? I narodził się Prezydent! Już nie Lech i nie Kaczyński. Prezydent! Przez swój brak, przez swą śmierć, przez marzenia u(nie)śmiertelniące tylu, co stoją teraz. Tylu z nas pragnie Prezydenta, nie wyłączając mnie samego. W tym leży siła wszystkich mono, począwszy od mono-teizmu po mono-gamię.

Ojciec pochodzi od Boga, a nie Bóg od Ojca. Żaden Ojciec nie jest Bogiem, nawet Bóg-Ojciec – to nie moje piszę i tłumaczę od razu, to Lacan we własnej osobie pisze, a raczej mówi.

Umarł Lech Kaczyński! Niech żyje Prezydent! – tylko tego kochamy, tego, którego nie ma, a być może też nigdy nie było. Lecz to wystarcza, byśmy pragnęli.

KP



porozmawiajmy o kobietach – obrazek3: i ty bądź mną


Minęły święta – czas na kontynuację. Pisałem już o paniach z rodzaju „A bo ty jesteś…” i o paniach typu „Oj, jaka ja biedna” i „Oj, jaka ja głupia”. Dziś o paniach nieco innych, nie żeby od razu o diametralnie innych, na nie przyjdzie jeszcze czas.

Wśród pań, histeryczności jest zatrzęsienie. Spytacie się dlaczego? Używam określenia histeryczność, by nie pokalać uszu wrażliwych na wszelkie przejawy dyskryminacji kobiet, gdybym miał napisać histeryczek. Zostawmy zatem histeryczkom właściwe im miejsce, czyli scenę, oraz wielce ekspresywne formy i techniki używane podczas pobytu na niej; niekiedy pobytu stałego. A histeryczność jest tylko opisem ich dyskursu. Gdy wyrażają się stylem „A bo ty jesteś…” obiektem ich mowy i dyskursu jest On, czyli Inny, czyli on/ona/ono/oni/one. Gdy artykułują się trybem „Oj, jaka ja biedna/głupia”, pytają się: Czy znajdzie się ktoś, On/Ona/Ono itd. To jest baza dla histeryczności.

To mając na uwadze będę prawił teraz o typie pań „Oj, jaka ja dyskryminowana”. Jak zwykle posłużę się przykładem filmowym i książkowym, jak najbardziej aktualnym. Chodzi o „Dom nad rozlewiskiem” – rzecz strasznie babska, aczkolwiek pouczająca.

Kim jest kobieta dyskryminowana? To pani wykształcona ponad przeciętnie, ale nie wybitnie. Zajmuje się czymś, co wymaga inwencji, ale nie nowatorstwa. Zarabia ponad przeciętnie, ma ponad przeciętnego męża i ponad przeciętne dziecko, góra dwoje. Ot, przykład egzystencji ustabilizowanej, chociaż świadomości zniewolonej. I oto masz babo placek! Z dawna skrywana tajemnica przypadkiem daje się zobaczyć – męskość rządzi światem! Tak, tak, panowie, to prawda znana od zawsze – my mamy lepiej, a bo to nie?

Zatem naiwne dziewczę spostrzega, że jest Murzynem. Zarabia mniej i mniejsze sukcesy są jej udziałem. W awansach jest zależna od Innego – dla niej zawsze Pana, którego niewolnicą odkrywa, że jest. A to ci przykład heglizmu!

Mamy oto fundament parytetów wszelakich. Nasza pani nie chce zarabiać więcej od kolegi, chce zarabiać tyle samo. Nie chce by w parlamencie było pań więcej niż panów, chce by było tyle samo jednych i drugich. Tak czy owak mamy tutaj narodziny pierworodnego dziecka każdego feminizmu – rewindykacji. Chodzi o dostanie tego co należne, ale nie o odebranie tegoż. Panie te nie chcą tego czy tamtego w większej ilości od Innego, chcą tego samego i tyle samo, ani centymetra więcej.

Ale rewindykacja zakłada istnienie dłużnika i stąd Inny, On, staje się nim. Jest on jej coś dłużny. I właśnie o to chodzi. Wśród takich pań nie uświadczysz Spartakusów i Prometeuszy, niczego nie skradną i niczego z gardeł nie wyrwą. Skoro nie ma Spartakusów i Prometeuszy, nie ma też męczennic za sprawę. Nie obrzucą Sejmu zgniłymi jajami czy kupkami dziecięcymi. One nie domagają się samych miejsc w parlamencie, czy wyższych odpowiednio zarobków. One domagają się by to Inny, On, im to dał. Dał i miejsce, zarobek, i dał im swą zgodę na danie tego. To o wiele ważniejsze od fotela sejmowego czy dodatkowego tysiąca złotych – to przykład encore, tego niekończącego się kobiecego „jeszcze”.

I kiedy zdawać by się mogło, że wszystko co wyartykułowane zostało już dane (cóż za wyrozumiały ten ich Pan!), nagle odezwie się kolejny postulat – przecież „jeszcze” jest wieczne. Niech Inny da tym paniom sikanie na siedząco, czego domaga się ma ulubienica naukawej psychologii, pani Zawadzka. Tu już rezygnuje się z parytetów, czyli niech każdy myje sedes po sobie, tylko niech każdy siusia tak jak ona. Cóż! Precz z pisuarami! Niech mężczyźni uchwalą ich zdementowanie i zakaz produkcji. Jak łatwo zauważyć, czysta rewindykacja przeradza się w farsę i tym jest histeria.

To wszystko chyba dlatego, że panie tego typu nie widzą, że dyskryminacja oznacza i przemoc i różnicę. Dla nich obiektem rewindykacji nie jest przemoc, tylko różnica.

Tak, różnica jest zadana kobietom i mężczyznom do przeżycia. Boli ona i jednych i drugich. Da się z nią żyć tylko pewnym kosztem. Jest nim miłość, remedium na różnicę. Więcej warto powiedzieć – różnica jest powodem miłości.

To nie bez powodu ten rodzaj pań czuje się dyskryminowany brakiem miłości ze strony panów.

KP