Gorzej już być nie może!…Może!


Co i raz widzę, jak trudnego zadania się podjąłem, a czasy mi nieprzychylne. To czasy podręcznikowe, poradnikowe, recepturowe i instrukcyjne. A tu tymczasem kilka dni temu zapytano, czy nie mógłbym napisać czegoś o, uwaga, misterium Ukrzyżowania. Boże mój, przecież to nie instrukcja obsługi pralki! A czujecie już jak zaraz odezwą się różni Terlikowscy, nie licząc kleru, i zaczną wygrażać mi, że profan winien iść precz albo zamilknąć. I tylko dlatego, że jestem psychoanalitykiem.

Jak ktoś z komentatorów zgrabnie ujął: temat wielki, a odpowiedź miałka. I znów ta psychoanaliza, niech będzie przeklęta, sprowadza wszystko do banalnego fucking. Ależ tak, na końcu tej drogi jest fucking – tylko czy banalne? Tu nie ma mojej zgody. Wyjaśnię dlaczego.

Za przykład służył mi ostatnio i dziś nadal będzie służył wątek centralny pewnego odcinka serialu Cold Case. Banalny złodziej butów, którymi chciał się wkupić w łaski pięknej dziewczyny (nieuchronnie prowadzi to jednak do fucking, na razie banalnego), zostaje skazany na 2 lata więzienia. I teraz zamiast spokojnie i karnie odsiedzieć słuszną karę, co i raz ucieka z więzienia, za każdym razem dodając do swego wyroku następne 8 lat.

Kłopot w tym, że w tych nowych okolicznościach, mój komentator nadal upiera się przy tym, że wyjściowe fucking i fucking osiągnięte na drodze ucieczek są równie banalne. Oznaczałoby to wszelako tylko tyle, że komentator jest uprzedzony w stosunku do fucking, bo fucking to zawsze fucking – jest banalne!

Ależ dokładnie tak samo ujmował to sam Kant. Oto jeden z jego przykładów: wyobraźmy sobie mężczyznę, który może zrealizować swoje pragnienie polegające na fucking z kobietą jego marzeń; lecz wie on jednocześnie, że gdy tylko je skończy, zostanie ścięty. Co zrobi ten mężczyzna? Co powinien zrobić? Kant jak to Kant, jego nieświadomość ujawnia nam tyle, że uznaje centralną czynność, o którą tu chodzi, za banalną, nie wartą śmierci. I czysty rozum i praktyczny rozum wskazuje nam drogę, by potraktować fucking jako rzecz banalną. Ergo, tylko spaczony rozum nie rozumie, co się do niego mówi, lub naiwny rozum wierzy, że to blef. Czy można albowiem położyć na tej samej szali śmierć i fucking?

I dodaję od razu, nie życie i fucking. W przykładzie Kanta tylko dla prostaczków chodzi o wybór życia, z fucking co prawda, ale nie z tą, którą się pragnie (taki wybór sprowadza fucking do banalności jak amen w pacierzu). Chodzi w nim o to, że wybór fucking jest zarazem wyborem śmierci, konkretnie fucking z upragnioną. Czy teraz szanowny komentator też powie, że nie ma różnicy między fucking z niepragnioną i pragnioną?

Otóż, śmierć w tym przykładzie staje się miarą wielkości – trzeba bardzo pragnąć tego fucking, by wybrać śmierć. Tak oto rzecz zwyczajna, najzwyczajniejsza ze zwyczajnych, zostaje wyniesiona do godności Rzeczy, Sprawy. To dzięki niej, godności, fucking przestaje być kwestią potrzeby, instynktu i biologii (wybór śmierci, szczególnie zanim zdołało się wytrysnąć swymi genami, jest sprzeczny z celem ewolucji), a staje się kwestią pragnienia.

W podobny sposób Ukrzyżowanie jako wybór śmierci nie podnosi jej wartości, przeciwnie, czyni życie godnym. Rzecz jasna mówimy tu nie banalnej śmierci, śmierci biologicznej, pierwszej śmierci jak nazywa ją Lacan. Mówimy o drugiej śmierci, tej, która wpisuje się w wieczność, w nieskończoność Symbolu (Krzyż, Krematorium, ale i Buty), w niezacieralność i niezniszczalność Znaczącego.

Z tej perspektywy antysemityzm jest niezgodą na wyniesienie do godności Żyda, na uwiecznienie jego. A bohater przykładowego odcinka serialu? Gdzie jest jego wybór śmierci? Zatrudnijmy do tego nasze zdolności arytmetyczne. Każde dodane 8 lat do kolejnej ucieczki jest właśnie tym wyborem. 10 ucieczek daje łącznie 82 lata. Do tego dochodzi 20 lat już przeżyte. Mamy 102 lata. Czyli zostając skazany na 2 lata, skazał się na lat 102. On się skazał, rzekomo dla banalnej sprawy. Kant nazwałby go patologicznym umysłem.

Freud lokował popęd śmierci w przymusie powtarzania, w powtarzalności ucieczek naszego bohatera, w rytualnym (rytuał to powtarzanie przecież) odtwarzaniu Triduum Paschalnego, w powtarzalności rocznic.

Czy może być coś gorszego od wyboru śmierci? Tak, może. Niegodne życie.

Nasz bohater miałby je godne, gdyby nieznośna maniera Amerykanów trwania w stanie happy endem zwanym. Udaje się mu uciec przy trzecim razie i żyć ze swą piękną w szczęściu na zawsze. To dopiero jest banał!

KP



Im gorzej, tym lepiej


Zapewne dociekliwi zorientowali się, że po partykularnym interesie, jaki mają osoby poszukujące wiedzy na ten czy inny temat, skoncentrowałem się na zagadnieniach uniwersalnych. Typologie zawsze są rozchwytywane, a jak jeszcze nadasz im odpowiednie nazwy, to sukces masz w kieszeni. Tymczasem spotykasz na swej drodze kogoś, kto z miejsca oznajmia ci, że cierpi na depresję, jest narcyzem, ma zaburzenia osobowości, cechy kompulsywne i jest DDA. Cóż, biedny gość – naprawdę wierzy, że wie kim jest. Ale co sądzić o tym, kto to co mówione bierze za dobrą monetę? Czemu nie oddziela ziarna od plew? Czy nie oddzielając, ktoś taki także wierzy, że wie kim jest jego interlokutor?

Aliści nie wiemy kim jesteśmy. Kim jesteś? Człowiekiem, usłyszysz. A przedtem, zanim użyłeś znaczącego „człowiek”? Tym jest funkcja logosu, drodzy czytelnicy – „na początku było słowo” nie określa rzeczywistości mitycznego prapoczątku, tylko początek rzeczywistości mniej więcej ci znanej, tej rzeczywistości, którą kreujesz używając słów, znaczących. Więcej, logos nie pcha ci się na usta, nie rozpycha się łokciami, by przedrzeć się na zewnątrz – to czeka na pytającego, na jego „kim jesteś”? A gdy jego nie ma? Nie uspokajajcie się, nie szukajcie samozadowolenia w desparackiej wierze, że „On jest odwieczny”, że „To jest odwieczne”. Ktokolwiek widział, miał do czynienia z autyzmem w krystalicznej formie, tej dotykającej dzieci, ten wie, że Jego, że Tego może nie być.

Rzeczywistość ludzka ma strukturę pytania, jawi się w formie pytania, zmaterializowanej w języku zagadce.

Oglądałem jakiś czas temu odcinek serialu. Zainteresował mnie on. Pewien młody człowiek znalazł się w więzieniu, bo ukradł parę butów. Dostał 2  lata. W parę miesięcy później ucieka z więzienia. Złapany zostaje ukarany dodatkowymi 8 latami odsiadki. Ucieka aliści poraz kolejny. Dostaje kolejne 8 lat. Gdy ma już 18 lat do odsiedzenia umiera, znika po nim ślad.

Ktoś naiwny, podobny do tego, kto przedstawia się anonsem składającym się z porcji etykietek, mógłby powiedzieć, że to potrzeba wolności, na dodatek nieodłącznie ludzka potrzeba wolności stoi za tym zachowaniem. Wspomnijcie na Papillona, któremu udaje się uciec z Gujańskiego piekła. Tyle, że on był skazany na dożywocie. Ten sam motyw znajdziecie w Skazanym na Showshank. W tych filmach bohaterowie zostają pozbawieni śmierci i skazani na życie – pisz wymaluj w taki sam sposób, jak ludzie zostają „urządzeni” przez Boga: skazani na życie bez możliwości wyboru śmierci.

Mam więc cichą nadzieję, że już wiadomo, dlaczego rewersem popędu życia jest popęd śmierci.

No dobrze, ale oba filmy przywołane przeze mnie zalatują słodkawym optymizmem – ostateczne skazanie na życie skutkuje życia tegoż pragnieniem. Ale czemuż to dwuletnie skazanie na życie, raptem błahe 2 lata, skutkuje tym samym? Gdzie tu racjonalność? Ano tam gdzie jest jej miejsce, po stronie pozorów. Lecz Sprawiedliwość też tam tkwi. Dwuletni wyrok jest miarą sprawiedliwości, zgoda, ale dokładanie kolejnym 8 lat za każdą kolejną ucieczkę? Sprawiedliwe to, czy niesprawiedliwe? Ani takie, ani takie – etyka wyrasta z realności! Bohater jest karany – ma mieć gorzej. I to „będziesz miał gorzej” przyczynia się do ucieczek, czyli tam gdzie jest lepiej. W filmie tym „lepiej” jest dziewczyna, dla której ukradł nasz bohater buty. Ukradł, bo każde pragnienie potrzebuje znaczących, by się wyrażać.

Wszelako nie wyraża się tylko poprzez znaczące. Pragnienie wyraża się także przez akt i tym są ucieczki tejże postaci.

Uprośćmy to wszystko. Komuś podoba się dziewczyna, podoba się bardzo, coraz bardziej. Idąc ulicą zauważa na wystawie sklepowej cudowne buty (lub idąc z dziewczyną zauważa je ona sama, natychmiast to oznajmiając – to taki krokodyl Klary). Chce je dla swej dziewczyny, ale wie, że może to osiągnąć tylko przez kradzież. To jest jego „gorsze”, jego „lepsze” jest po kradzieży, po kradzieży czeka na niego dziewczyna!

Oto sedno pragnienia i problematyczność moralności! Zakaz kradzieży nie uspokaja pragnienia, wręcz przeciwnie! Co może zrobić w tej sytuacji człowiek. Jeśli sięga po kradzież artykułuje z całą mocą alienację między jednostką, a społeczeństwem. Jeśli rezygnuje z kradzieży, zamyka się w swoim Shawshank będąc skazanym na banalną artykulację swego pragnienia, na przykład się oświadcza (macie w całej okazałości Papkina,  faceta, który opiera się pokusom). Jak rozwiązać ten problem?

W tym rozwarciu, w tym „między-między” mieści się czas i sposobność sublimacji. To sposób na pogodzenie jednostki ze społeczeństwem.

Następnym razem sprawy, jak zawsze, skomplikujemy. Jeśli bowiem sublimacja jest „uznanym” sposobem przekraczania reguł moralności, to dlaczego jouissance wciąż jest w grze?

KP

PS. A tak w ogóle Nancy Sinatra nie ma racji śpiewając „These boots are made for walking”, „these boots are made for fucking”, także.



Kto grzechu nie zna, ten pragnął nie będzie


Po trochę dłuższej niż zazwyczaj przerwie piszę dalej – o czym? O istocie moralności, esencji pragnienia, tchórzostwie mężczyzn i funkcji piękna. Aż tyle na raz?!, można zakrzyknąć. Cóż, ale co poradzić z tym, że istnienie ludzkie nie da się zapisać bez odwoływania się do węzła, którego rozwiązywania podjąłem się z mozołem.

Moralność jest rzeczą ludzką – fakt, truizm. Tyczy kwestii Dobra – jeszcze większy truizm. Ludzie w swej gnuśności umysłowej wolą klepać truizmy niż spotkać się z problematycznością. Katechizmy sprzedają ideę moralności jako „Świetlistego Szlaku”, podczas gdy człowiek doświadcza ją jako zawadę. Owa zawada leży, ot tak sobie, na drodze człowieka ku satysfakcji; jego własnej, trzeba dodać.

Czytam wymęczyny dziennikarza NC, kolejnego przedstawiciela gromady samców zgrupowanych pod emblematem tej gazety. Tym razem idzie o protest niejakiego pana Szumowskiego (specjalisty od spisków) przeciwko ustawie wprowadzającej odpowiedzialność karną za stalking, czyli swojskie nagabywanie, stałą obecność w życiu, bez chwili wytchnienia, nieproszonego gościa. Ten rodzaj zachowania i doświadczenia dokładnie opisuje to, co dzieje się gdy brakuje braku. Otóż tego dziennikarza najbardziej przeraża to, że z chwilą zadekretowania nagabywania jako przestępstwa, każda kobieta będzie mogła poskarżyć się na nagabywanie, nawet gdy dostanie od faceta kwiaty. Pomijając oczywistą obecność mizoginizmu w tych elukubracjach (zgodnie z zasadą, że największymi mizoginami są samce alfa), uderza w nich przerażenie etyką. To skandal! oburza się samiec alfa; to zamach na święte zasady tradycji, zgodnie z którą mężczyźni dają kobietom kwiaty, albo nie dają. Dlaczego przestać mam dawać kobietom kwiatki?, pała nienawiścią do posłów nasz podszyty tchórzem dziennikarz.

Czym przerażony jest pan Szumowski? Czego nienawidzi? Otóż przeraża go funkcja etyki – nie banalna funkcja zakazu, której ma się podporządkować, tylko przeraża go skutek podporządkowania. Jeśli nie będzie dawał kwiatów kobietom, to…tym mocniej będzie je chciał dawać. Przeraża go, że będzie pragnął. Przeraża go, że będzie chciał „zgrzeszyć” dawaniem, tej czy owej, kwiatów. Nagle kobiety staną się dla niego różne, nie będzie kobiety jako kategorii poznawczej, oto od jednego pstryku będzie je widział jako atrakcyjne lub nieatrakcyjne, zwracające jego uwagę lub odstręczające, interesujące lub nijakie. Dotychczas mógł dawać kwiaty jak popadnie, teraz kwiaty stracą moc podkreślania jego bezpłciowej szarmancji, zyskają za to moc wyróżniania tej, akurat tej, spośród mrowia otaczających go kobiet. Gdy nad głową miecz, to twoje zachowanie staje się nadzwczaj wymowne. Jeśli grozi ci dekapitacja, to danie kwiatów daje wyjątkowy sygnał siły pragnienia.

Zakaz nie oznacza tylko zakazu; on także, a może nawet przede wszystkim, czyni olbrzymim nakaz rozkoszowania się. Etyka, zakazując dostępu do jakiegoś dobra, wyjawia obecność innego dobra. Zakazując czynienia czegoś z dobrem kogoś, wyłania pragnienie robienia czegoś na drodze do własnego dobra. Inaczej mówiąc, nie działaj przeciwko dobru kogoś, nawet jeśli odbywa się to kosztem twego dobra (wariant kantowski), albo działaj w zgodzie z własnym dobrem (rozkoszuj się!), nawet jeśli odbywa się to kosztem kogoś (wariant sadyczny). W obu wypadkach etyka działa w kierunku podmiotu; w wariancie Kanta, Ty masz się stać obiektem dla kogoś, w wariancie Sade’a, podmiot kogoś ma przyjąć obiekt zalecany mu przez Ciebie. Cokolwiek nie zrobisz, będziesz tego żałował (oto sedno podejścia Sokratesa do etyki).

Czy pragnienie jest przeto Dobrem?

By zbliżyć się do odpowiedzi na to pytanie weźmy jako przykład kontrowersje wokół badań prenatalnych. Czemu robi się takie badania? Po pierwsze dlatego, że etyka sadyczna każe odkrywcom zaprezentować klientom odkryty przez badaczy obiekt jako to, co jest dobrem klientów, co jest w służbie ich satysfakcji. Po drugie, sami klienci próbują przedstawić swe dobro jako coś, co chce się mieć bez pragnienia posiadania tego. Para chce mieć dziecko, byleby tylko nie było ono obarczone zespołem Downa i innymi schorzeniami. Co się dzieje, gdy rodzi się takie dziecko? Po prostu brzydal? Taki fakt jest najzwyczajniej w świecie probierzem, probierzem pragnień pary. Jeśli dziecko jest pragnione, to nic niekorzystnego dla niego się nie dzieje. Jeśli nie jest, to ma ono problem.

A co się dzieje, gdy rodzi się dziecko wymarzone, piękne, na zamówienie? Rodzice znajdują wytchnienie od presji pragnienia, od zmagań ze sobą. Piękno zaurocza, więzi, zamraża pragnienie. Nie musimy już nic więcej pragnąć i już. Cóż, paradoks leży w tym, że dziecko o nadzwyczajnych zdolnościach intelektualnych (IQ powyżej 175 zdarza się raz na kilka milionów urodzeń), nie jest lub przestaje być dzieckiem pragnionym. Zdarzyło się bowiem, że zaczęło brakować braku.

Pragnienie w świecie dzisiejszym staje się konsekwentnie coraz bardziej towarem deficytowym. Któż dzisiaj grzeszy? Kto na serio bierze zakazy? A czy można zakazać badań prenatalnych? A kto będzie tego przestrzegał?

Mimo wszystko lepiej jest, by realizować pragnienia pokątnie, niż nie realizować ich w ogóle, czy też zamrozić je na amen. To pragnienie zmusza do dawania kwiatów, choćby pokątnie. To pragnienie zmusza do zajmowania się dziećmi „niezbyt ładnymi”, choćby ze wstydem.

Czy teraz ktoś powie, że pragnienie nie jest Dobrem?

KP



rzecz dla zuchwałych


Miłe jest usłyszeć, że się jest mądrym. Tym bardziej, że połowę swego życia spędza się na udawaniu mądrości, połowę drugiej połowy na zabieganiu u innych o nią i dopiero drugą połowę drugiej połowy na korzystaniu z niej. Taki czas starożytni Grecy nazywali akme, więc może to wyraz jej mnie dopadł? Potwierdzeniem tego może być to, czego nie zaznają ludzie na dorobku, znają zaś bardzo dobrze ci, którzy z łask w końcu zaczynają zdawać sobie sprawę i korzystają z nich. Na imię temu zawiść. Tyle pierwszej refleksji.

Teraz druga – dlaczego gdy ludzie poznają się bliżej, to zaczynają pragnąć się mniej? Z punktu widzenia pragnienia nie powinni poznawać się bliżej. Winno obowiązywać przykazanie nie przekraczania granic intymności właściwej dla podmiotu. Pamiętajmy, pragnienie czyni zakaz. Rozkwita ono gdy istnieją przeszkody. Część tych przeszkód należy do samych właściwości bycia podmiotem. Najpierw moralność, która jawi się człowiekowi nie jako dobro, do którego się dąży, lecz przeszkoda na drodze do dobra danego człowieka. Tym dobrem jest i pozostaje satysfakcja właściwa temu a nie innemu człowiekowi. Moralność zawsze nazywa to dobro hedonizmem i obrzydza każdemu z nas satysfakcję, której doświadczamy. Paradoks leży w tym, że moralność nie znosi się ze szczęściem, satysfakcją, ekstazą. Lecz nie śpieszmy się za bardzo, ta sama moralność czyni nas, poprzez swoją funkcję, istotami pragnącymi szczęścia. Wyrzuty sumienia, poczucie winy, to okrutny tyran czyniący z nas obrzydliwych hedonistów, równocześnie zakazujący nam stawać się nimi. O dalszych przeszkodach przyjdzie zapewne jeszcze nie raz pisać. Dodam tylko, że inna część przeszkód staje do dyspozycji naszego Ja – możemy przecież nie pozwolić sobie na szperanie w czyjejś komórce, nauczenie się rozhasłowywania osobistych kont na komputerze, wypytywaniu kogoś gdzie był i po co był itd. Gdy przekraczamy te przeszkody jedna po drugiej, na końcu drogi natykamy się na dziwnie „brudną” satysfakcję władania kimś, kontrolowania kogoś, okradania z tego, co tylko jemu przynależne. Podłożem tej satysfakcji zawsze jest seksualność, ale „mroczna” satysfakcja, o której mowa, potężniejsza jest od orgazmu. Tym jest jouissance, osobiste dobro.

Od wielu lat, właśnie mija 20 lat od tej chwili, nazywa się mnie mistrzem lub guru, ostatnio uraczono mnie zaszczytnym epitetem pioniera. O Panie! Wybacz im, bo nie wiedzą co mówią! Po pierwsze, nie mam haremu, a nie długo minie 30 lat, odkąd jestem z jedną żoną. Po drugie, grona mnie słuchającego czy czytającego, nie zmuszam do zapisywania mi majątków, kosztowności itp. dóbr, nie mam niewolników jak Platon czy Arystoteles, bliżej już raczej mi do Sokratesa mówiącego za poczęstunek. Po trzecie, nie usiłuję nikogo zatrzymywać, lub inaczej, nie wykorzystuję przeniesień.

I o tym jest dzisiejszy wpis. Można bowiem odnieść wrażenie, że jestem wyznawcą psychoanalizy. Wybaczonoby moje zakochanie się w psychoanalizie, fascynację nią („przejdzie mu”, myśli się wtedy), ale nie wybaczonoby wyznawania psychoanalizy. Tymczasem jestem „wyznawcą” psychoanalizy o tyle, o ile ona zrobiła coś dla mnie, o ile pozwoliła mi odnaleźć siebie na drodze swego pragnienia. I tylko tyle.

Więc jeżeli już mam cokolwiek głosić na jej temat, to będzie to mówienie, że nie jest ona żadnym dobrem najwyższym i nawet nie największym, że nie obiecuje, tym bardziej nie zapewnia, zbawienia. Ma na swym koncie większe lub mniejsze grzeszki, odpowiada w części za „psucie świata”, głosząc dogmat o popędach cząstkowych i satysfakcjach cząstkowych, w ten czy inny sposób wprowadza do gry wszystko jednoczący i nadrzędny popęd główny, jedni nazywają go popędem genitalnym, inni pragnieniem analitycznym, a wszystko to okrasza się nadaniem przez dzisiejsze stowarzyszenia psychoanalityczne członkostwa honorowego Freudowi. Dokładnie tak samo jak czyni to dzisiejszy Kościół Katolicki, który przypomina wielkie stowarzyszenie, odkąd nadano jego szefowi prawo bezdyskusyjnego objawiania prawd, czyniąc w ten sposób swego założyciela i fundatora Wielkim Członkiem Honorowym Kościoła Katolickiego. Od tego czasu postępuje zepsucie tego świata – nadanie rangi jedynego autorytetu przewodniczącemu stowarzyszenia, odsyła w niebyt wszelkie autorytety równoległe. To jest podstawowy mechanizm erozji Imienia Ojca.

Pragnienie Antygony jest i może być tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie antygoniczne. Pragnienie Sokratesa było i jest tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie sokratejskie. Pragnienie Freuda było i jest tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie freudowskie. Każde pragnienie psychoanalityczne jest, bo inaczej być nie może, przede wszystkim pragnieniem psychoanalityka. Wszystko co zasadniczego dzieje się w psychoanalizie bierze się z tego, że analizant pragnie i psychoanalityk pragnie, a pragnienie psychoanalityka nie jest jakimś pragnieniem lacanowskim czy nawet pragnieniem Lacana (na zawsze pozostanie ono enigmą). Wszystko dlatego, że nie istnieje Inny Innego, istnieje tylko Inny powoływany do życia pragnieniem analizanta, a lokowanym tylko w analityku.

Dałem aluzję do tego w tytule poprzedniego wpisu, trawestując: W bezliku dróg, trwa tylko „Bóg”, bynajmniej nie Lacan, Klein, czy ktoś najwspółcześniejszy. Nawet nie Freud, bo był to tylko pierwszy z Mojżeszów (zabity, przypominam. Przeczytajcie uważnie Człowieka imieniem Mojżesz), tym, któremu dane było bez własnej psychoanalizy, wyartykułowanie jej. Gdy chcę poczuć te momenty olśnień, sięgam np. po świętą Teresę z Avila, wnuczkę nawróconego na siłę Żyda. Dlatego tak bardzo cenię Lacana, dla jego olśnień jak to: „nie istnieje Inny Innego”, nawet jeśli okrzykniecie nieomylnym papieża i uczynicie go Innym Innego. A także dlatego, że powiedział w końcówce swego życia „nie jestem lacanistą, jestem freudystą”. Lacan jest co najwyżej Innym psychoanalizy, też nie miał analizy lacanowskiej za sobą.

Tylko nie ocenzurowywane artykułowanie tego daje szansę na nie czynienie z psychoanalizy kolejnego Kościoła.

KP

PS. Ważne by nie przegapiać znaczących chwil. Dla tych, którzy głowią się nad tym, kim jet ten gość prawiący mądrości na blogu, podaję adres strony, na której znajdują się fragmenty książki tego gościa, bynajmniej nie o psychoanalizie, jedynie o rodzie Pawlaków: www.aleksandrowicz.ubf.pl



„Wśród życia dróg, trwa tylko Bóg”


Spinoza, w porywie trudnego do docieczenia wglądu, powiązał człowieczy byt z pragnieniem. W wiele lat później ktoś inny stwierdził „pragnę, więc jestem”. Właściwie o co w tych stwierdzeniach chodzi? Jeśli realne zawsze powraca na swoje miejsce w tym niekończącym się ciągu powrotów, to powraca też jako osnowa tego bloga. Ciągle zmuszonym się jest do zajmowania się tym tajemniczym czymś, co wybrzmiewa w myślach i słowach jako pragnienie. Uprzedzam, to nie chemia, to nie feromony.

Dlaczego ludzie wolą przestawać z ładnymi osobnikami o atrakcyjnej powierzchowności, przystojnej naturze? O nie, nie dlatego że tego pragną. Jest inaczej. Robią tak, by nie musieć pragnąć, by powstrzymać pragnienie, jak to się mówi, w pół drogi.

W jednym z ostatnich numerów Newsweeka redaktor Domasławski zajął się sprawą „świętości”, podszewką powoływania w szeregi świętych Kościoła Katolickiego. Wszystko za sprawą wynoszenia na ołtarze papieża Polaka. W artykule swym przytacza książkę Hutchinsa o świętej Teresie z Kalkuty, nie szczędząc przykładów dwuznaczności takich wyniesień i ich problematyczności. Czy bowiem, sugeruje autor, zakaz używania antybiotyków, jak i środków przeciwbólowych, da się pogodzić ze świętością, z działaniem moralnym?

Cóż, coraz więcej wokół nas po prostu Antychrześcijan, a coraz mniej ludzi myślących. Czy w ogóle zadają sobie tacy pytanie o naturę świętości? A tymczasem jest ona pewną konsekwencją podążania drogą pragnienia. Dlaczego Teresa z Kalkuty została świętą? Bo nie zeszła z tej drogi, bo się nie cofnęła, bo nie ustąpiła. W jej drodze ku czemuś wyzdrowienie jest tylko przeszkodą, przygasza pragnienie. Podobnie uśmierzenie bólu – ono odciąga człowieka z tej drogi. Czyżby zatem cierpienie i ból nie były wystarczającym powodem, by z nimi walczyć? Czy moralne jest nie podawanie środków przeciwbólowych?

Inaczej, jeśli sednem bytu człowieczego jest pragnienie, to wszystko co służy wymazaniu pragnienia, jest działaniem przeciwko człowiekowi rozumianemu jako podmiot. Człowiek  tylko pragnąc jest podmiotem, gdy nie pragnie, jest człowiekiem bez podmiotu, bez właściwości. Z tego punktu widzenia moralność jawi się jako przeszkoda w byciu podmiotem. To nie herezja, ani pomyłka. Moralność, odwołanie się do niej, jest probierzem „solidności” pragnienia.

Kiedyś na tym blogu pisałem o zwiazkach, bardzo intensywnych, między świętością a perwersyjnością. Przypomnę przeto – nie można pragnąć nie perwersyjnie. Można chcieć postępować właściwie, proszę bardzo. Wszelako nie można pragnąć, by inni postępowali równie właściwie bez zmuszania ich do tego. Tym akurat jest wychowanie. To w mniejszym lub większym stopniu dozowanie przemocy („masz umyć ręce, inaczej nie siądziesz do stołu”, mam nadzieję, że nie chcecie setek przykładów). Kant wymyślił regułę kanoniczną etyki, zasadę uniwersalną. Szczęśliwy Kant, ale ilu nieszczęśliwych ludzi, których wdrażamy do uznawania tej reguły!

Tak oto znaleźliśmy się przy Jednym. Jest Jedno, ale nie ma Jednego. Jest Jedno pragnienia podmiotu. Jedno Teresy z Kalkuty i Jedno Teresy z Avila, od której pożyczyłem tytuł dzisiejszego wpisu. Lecz nie ma Jednego dla tego Jedno, albo jak mawiają analitycy: „nie ma Innego Innego”. Na końcu drogi pragnienia jest Jedno – święta Teresa z Avila napisała to w natchnieniu; widziała bezcielesnego i niewidzialnego Boga, który nawiedzał jej ciało, a ona dawała temu wyraz w postaci ekstazy. Widzieć Niewidzialność i obcować cieleśnie z Bezcielesnością – oto Jedno, oto sam znaczący. Czyż nie przypomina wam to koanów, bezgłośnego krzyku czy jednoręcznego klasku? To może jest coś poza tym Jedno? A i owszem. Dla analityków wiernych psychoanalitycznemu pragnieniu jest tam Śmierć. Droga pragnienia jest zawsze drogą popędu śmierci, drogą kończącą się nieświadomością nieświadomości.

I tak na marginesie kolejnego zmierzenia się z pojęciem pragnienia pojawiło się niespodziewanie inne pojęcie – pragnienie analityczne, a w nim przyszłość psychoanalizy. Przyszłość jak najbardziej problematyczna. Dlatego też będę o tym pisał.

Na zakończenie pełen cytat: „Nie trwóż się, nie drżyj; Wśród życia dróg, to wszystko mija; Trwa tylko Bóg”.

KP



Post scriptum, czyli jest coś, co „nie przestaje się nie być pisanym”


Finito!, chciałoby się rzec i udać na urlop. Jest tyle rzeczy nie do zrobienia, że nie przestaje się o tym nie myśleć, pozwólcie na ten wymyślony przeze mnie na poczekaniu aforyzm. Tomas chciałby, bym ciągnął temat ad inifinitum. Tak zgadzam się, „Zosie Samosie” istnieją i można by sklecić na temat pań Samoś całkiem udatny wpis. Aliści pozostając przy Tuwimie należy stwierdzić, że panowie „Murzynkowie Bambo” także istnieją. To podstawowa wada wszelkich typologii – do już obecnych zawsze można dodać następny typ. Tylko czy istnieje granica tego nieskończonego ciągu? To nie błąd! Czy jest do pomyślenia jakieś ograniczenie nieskończoności? No to powiem, że tak. Jest nim brak znaczącego. I tenże brak oznajmia o końcu pisania, lub co ważniejsze, o nienapisowalności czegoś.

XX, z samego znaku tylko kobieta, prosi o coś jeszcze. Musi mieć o mnie wielkie mniemanie, ale mimo tego mniemania muszę powiedzieć, że nie zgłębiałem tych zagadnień w pakiecie. Zarabianie za mało, owszem – nie ma to jak sumienie: znacznie mniej nas karze za winy, za to gnębi nas nieustannie za najdrobniejsze nawet niepowodzenia. Dlaczego? Postaram się niedługo na to odpowiedzieć. Dlaczego nie wszystkim się farci? Bo jesteśmy, my wszyscy, obiektem klątwy. Przecież jeden fart to o wiele za mało, a jeśli w ogóle dotyka tylko nas, to sumienie żyć nam nie daje do końca życia. Jesteśmy gatunkiem przeklętym, wszelako mamy farta po to, by nie mający go nam go zawiścili. Człowiek nie jest u siebie w domu ani w kulturze, ani w naturze. Psucie dzieci? Szanowni Czytelnicy! Psuć można tylko to, co już jest doskonałe, skończone. Jeśli niedoskonałe i nieukończone powstaje, to wtedy naprawiamy. Gdy Bóg w Genesis tworzył, to zaraz potem stworzenie afirmował: „i jest dobre” , zatwierdzał. Zaraz potem się wszelako połapał co do istoty błędu i skaził to „dobre” zepsuciem, tak tworząc scenariusz, by jabłko zostało zerwane. Wniosek? Jeśli chcesz niepsuć dziecka, to traktuj je od początku jako nadpsute – wtedy wiesz po co jesteś rodzicem. Nasze miejsce w strukturach społecznych? To dalszy ciąg klątwy – wieczny rozdźwięk między jednostką a społeczeństwem. Środek zaradczy? Kup społeczeństwo czymś, co uzna ono za godne bycia Rzeczą interesującą, cenną. Aliści, zanim to coś kupi, ty masz to stworzyć, wszelako nie na zamówienie grupy, kamaryli, sitwy, czy ogółu obywateli. Zrób coś z niczego, to, czego nie zamawiano. Niech to Coś będzie Dobre, może być Piękne, lecz z pewnością musi być Znaczące. Wtedy to kupią, uznają i…pozwolą Ci być jednostką. Ale na Boga samego! Nie mylcie tego ze współczesną kreatywnością, bo jej szajs dzisiejszy polega na tym, że chcą od Ciebie kreatywności na zamówienie, a na dodatek nazywają to kreatywnością zamiast efektywnością. Twórzcie Coś z Niczego, ex nihilo.

Lecz klątwa to klątwa, większość zbyt przejęta klątwą i tak powie: „ja nie mam talentu”. Coś więc Wam powiem. Ja nie miałem talentu do 28 września 1988 roku.

Dość na razie mych dumań. Tytuł dzisiejszego wpisu do czegoś zobowiązuje. To aneks do klątwy i jej fundamentalnego skutku: para kobieta-mężczyzna nigdy nie może być czymś skończonym, coś w niej zawsze szwankuje.

Oto w dzisiejszych „WO” czytam list od Emilii i utykam na tezie tego listu, którą sprowadzam do tego, co autorka ujęła w banalnym sylogizmie: dlatego kobietom tak opornie idzie wkraczanie na salony polityczne (lecz mogłoby tu być cokolwiek innego), bo..po prostu wyprano je z ambicji.

Podporą dla tej tezy jest konkretne doświadczenie. Pani Emilia odwiedziła dom, w którym miała popracować jako baby-sitterka i podczas rozmowy wstępnej była świadkiem następującej sceny. 3-letnia dziewczynka zaczęła uderzać w blat stolika zabawką coś tam imitując. Mama dziecka rzekła na to: „Marysiu, jesteś dziewczynką, dziewczynki są delikatne i nie hałasują”, po czym zabarała jej konika. Za chwilę pojawił się 5-letni synek i rozwalił z wielkim hukiem wieżę z klocków. Towarzyszył temu komentarz mamy: „Ach, ci chłopcy, tyle mają energii, ciągle hałasują”. Czyli syn nie został skarcony. To wydarzenie odmieniło poglądy pani Emilii i uczyniło ją zwolenniczką parytetów.

Pomijam subtelności tego wydarzenia, które, gdybym miał odpowiadać na taki list podsumowałbym tak: Szanowna Pani Emilio, proszę zwrócić uwagę, że pobłażliwość mamy skierowana jest nie wobec chłopca, tylko wobec syna. Nie każdy chłopiec jest jej synem. Pani wnioski byłyby właściwe, gdyby osobą pobłażającą była nie matka, tylko „obca” kobieta. Proszę nie zapominać o zasadzie, którą potwierdza cała ludzka kultura – matki pobłażają synom, w efekcie czego uszkadzają ich „męskość”. Te same matki wściekle za to nie pobłażają synom innych matek, czyli robią dokładnie to, czego sobie Pani, jako nie matka obserwowanego chłopca, akurat sobie życzy. Te same matki krytykują swe córki, jak większość matek świata, nie za to, że są dziewczynkami, ale za to, że niedługo będą…kobietami, młodszymi i być może piękniejszymi niż one.

Mógłbym jeszcze zanalizować kilka innych niuansów obrazujących szczególnie wyraźnie coś takiego jak logikę znaczącego, czyli użyte przez mamę słowo „dziewczynka”, ale odbiegłoby to za daleko od tego, o czym jest dzisiejszy wpis.

List ten unaocznia dokładnie to, co niedawno omawiałem jako zazdrość o członek, pewną reprezentację Minusa, oraz sposób rozwiązywania dylematu przezeń inicjowaną. Pisałem ostatnim razem o kobietach, które nawracają mężczyzn na ich religię, religię kobiet. Pani Emilia w wyniku tego doświadczenia nawróciła się, jak niestety większość kobiet, na religię mężczyn, religię „niechlujności, niedelikatności, krzyku, wdrapywania się na drzewa”. Jednocześnie odwróciła się od religii „delikatności i nie hałaśliwości, nadmiaru energii”. Nie można bowiem jednocześnie żądać hałaśliwości i delikatności, niechlujstwa i czystości.

List ten i uwagi piszącej to kolejny przykład klątwy rzuconej, hen hen dawno temu na płeć, z chwilą, gdy w czasie „zero” swego wyłonienia się, została przeklęta jako byt nie do końca udany – dwie płcie to byty, które nie mogą stworzyć pary do końca udanej. To finalne udanie się od początku próbuje się napisać, ale nie dochodzi do skutku, zanim się zacznie.

KP

PS. Zaskakujące zdanie z tytułu wpisu pochodzi od Lacana.



gdzie ci mężczyźni – cherub


Dziś kończymy serial typologiczny. Nie był to tasiemiec, ale dwa sezony, jak Twin Peaks, to on miał. Chciałem zajmując się tym tematem zobrazować o co chodzi psychoanalizie, zwłaszcza Lacanowi, gdy stwierdza, że „stosunek seksualny nie istnieje”. Nie relacja między płciami, tylko stosunek, określenie proporcji. Znajcie proportium mości Czytelnicy – 1:2, albo 3:4 to jest stosunek, czyli już wiecie, to ułamek, w żadnym razie całość. Piszą co prawda „bądźcie jedną duszą i jednym ciałem”, ale nie określają którym i którą. Czy łudzą przeto? Raczej wskazują kierunek próbując ukryć skutek zerwania jabłka – 1:2 daje pół, a 2:1 daje 2. A kiedy otrzymamy w wyniku stosunku 1? Gdy 1 podzielimy przez 1. Tylko że wtedy nie wychodzimy od ciał dwóch. Mamy ciała dwa od momentu zerwania jabłka. Czyż to nie dowód, że ciało nie jest konceptem biologicznym, tylko wstydliwym „o jej”, gdy poznali, że są nadzy?

Próbują też uracjonalić tę niemożliwość dzieląc jeden mózg na dwa, kobiety i mężczyzny. I stworzył Bóg mózg kobiety i stworzył mózg mężczyzny i stwierdził, że to jest dobre. Dwa mózgi, każde myślące o drugim. Dlaczego? Czyż nie lepiej byłoby w relacji miedzy kobietą i mężczyzną nie używać mózgów?

Kobieta falliczna – nie popadajcie czytelnicy w kolejne zwidy. Nie mówi się mężczyzna falliczny, bo byłby to pleonazm. Kobieta falliczna stosuje męskie emblematy, by oddalić się od kobiecości. No dobrze, ale czym jest kobiecość dla mężczyzny? Zna tę tajemnicę Tammy Wynette. Oto ona: „Czasami ciężko jest być kobietą i dawać tylko jemu całą miłość; będzie ci ciężko, a jemu lekko będzie, niełatwo przyjdzie robić rzeczy, których nie rozumiesz; ale gdy kochasz, wybaczysz, nawet gdy tego nie zrozumie; więc gdy kochasz, bądź z niego dumna, toż to tylko mężczyzna; trwaj zatem przy nim; obejmij go ramionami, przylgnij, ciepło się pojawi gdy noce chłodne i samotne; więc trwaj przy nim, opowiedz światu, że go kochasz, kochaj na całość jak tylko możesz i trwaj przy nim, trwaj przy nim, trwaj przy swym mężczyźnie”.

Ten prosty dotykający prawdy tekst zaświadcza, że kobieta nie jest skazana na bycie histeryczką, ani na bycie falliczną. Diapazony tej piosenki łatwo pokazują jak bardzo inna jest jouissance, rozkosz kobiety. Wszyscy mamy jouissance falliczną, bo mamy dostęp do mowy, ale niektóre kobiety mają też dostęp do innej jouissance. A mężczyźni?

Bywają mężczyźni ze swą tajemnicą, ale nie ze swą kobietą. Otwarci na Innego, przychylni mu, zainteresowani nim, wierni mu po grób. Prawdziwie boska monogamia. Jak bardzo kochają ich kobiety! Cherub szuka i zdaje się odnajdywać Innego nawet w kobiecie. Nie szuka on obiektu, nie ekscytuje się popędem. Znajduje w kobiecie istotę w stanie czystym, bezgrzesznie nagą, niewinnie frywolną, bezkuśnie zmysłową. Jest jak kapłan szczególnej religii, religii reprezentowanej przez kobiety. Dlatego nie jest ani jawnym, ani ukrytym homoseksualistą. Nie jest typem świętoszkowatego, pruderyjnego faceta mającego obsesję na punkcie nawracania kobiet na czystość. Cherub to histeryk w stanie czystym, nawrócony przez kobiety na czystość, na religię kobiet. Trudność stosunku seksualnego, który nie istnieje, rozwiązuje nie wchodząc w stosunki. To czy wie w takim razie, o czym śpiewa Tammy Wynette? Nie, nie wie. Zafascynowany widokiem twarzy świętej Teresy z rzeźby Berniniego, sam twarzy jej jednak mieć nie może. Wystarcza to jednak, by widok jej go rozhisteryzowywał.

Tak, religia mistyków to religia boskiej ekstazy. To religia mająca twarz kobiety. Wierzcie, nie wierzcie, bywają tacy mężczyźni.

Cheruby, aniołowie najbliżsi Bogu, mężczyźni najbliżsi kobiecie.

KP

PS. Skorzystałem z tekstu piosenki Tammy Wynette „Stand by your man”. Czyste country w mistrzowskim stylu.



gdzie ci mężczyźni – niechcic, czyli dlaczego kobiety wolą nenufary


Zbliżamy się do końca w naszych charakterystykach typów męskich. Otwieramy niewielki rozdział postaci histerycznych, panów raczej dziwadeł, zwłaszcza w czasach współczesnych. Lecz zanim rzucę posiew na tę glebę, słów kilka na temat komentarzy, czego sobie nie odmówię – rzeczy skrzywione należy prostować.

Jak pewnie pilni czytelnicy tego bloga wiedzą, kobiety charakteryzuje szczególny rodzaj braku. Jest to brak falliczny, który dla lepszego świadectwa tegoż nazywany bywa Minusem. Kobieta jest spod znaku Minusa, i tyle. Braku fallicznego mężczyźni nie mają. Mają za to strach nieustanny, że mogą go mieć. To dlatego faceci ciagle szukają sposobów na zabezpieczenie się przed taką możliwością. Dodam raz jeszcze – panowie mają różne rodzaje braków, ale akurat tego braku nie mają.

I teraz: wspomniana przez Eskę jouissance falliczna to właściwość wspólna dla wszystkich istot ludzkich, wyłączając tylko psychotyków. Kobiety mają ten rodzaj jouissance i mężczyźni też go mają, czyli to nie kwestia posiadania tegoż odróżnia jedną płeć od drugiej. Inna jest za to funkcja. Funkcja podstawowa fallicznej jouissance jaką jest możliwość rozkoszowania się obiektem rozkoszy (uwaga bardzo ważna: rozkoszy świntucha, rozkoszy zepsutej, brudnej) zachowana jest dla obydwu płci. Lecz jest tak, że w przypadku panów dochodzi funkcja dodatkowa, ale nadrzędna – zabezpieczenie pozycji męskiej, gwarantowanie istnienia jako mężczyzny. Falliczna jouissance upewnia mężczyznę, że pozostaje mężczyzną. Miałem swój Ogonek i nadal go mam. A teraz znacznie bardziej poważnie: gdy mówi się, że samochód dla faceta jest przedłużeniem członka, to należy brać to jak najbardziej dosłownie, w żadnym wypadku nie metaforycznie. Tak jak kij bilardowy wyposażony jest w przedłużki, tak samochód, konto, wynagrodzenie, w czasach mojego dzieciństwa adapter, były lub są takim przedłużeniem. Są to dodatki do już istniejącego ogonka. Tym jest bonus w przypadku panów.

Otóż w przypadku pań falliczna jouissance nie gwarantuje im pozycji kobiecej. Zabezpiecza je w relacji do ich braku fallicznego, do Minusa, czyni go znośniejszym (warto pamiętać jak brzmi jedno z przykazań feministycznych: masturbuj się! Dlaczego nie formułuje się takiego przykazania w stosunku do panów? Wynika to z różnych funkcji masturbacji u płci. To tylko dygresja.). Ale jednocześnie nie upewnia kobiety, że zajmuje pozycję kobiety. Tak więc o ile wszystkie kobiety mają falliczną jouissance, o tyle nie wszystkie, tylko niektóre, są kobietami fallicznymi. Dla takich kobiet samochód nie jest przedłużeniem niczego, jest atrapą, udaje kij bilardowy. Jest to chińska podróbka oryginału, atrapa Ogonka, a nie jego przedłużenie. Dlatego nazywa się to pastiszem. Kobieta falliczna wierzy, prezentuje badziewie jako równe, a w przypadkach zupełnie śmiesznych jako wartościowo lepsze od oryginału. Radzi sobie z brakiem fallicznym okłamując się, że jest wyższym sortem kobiety. Dlatego jest to czasami tak dotkliwie komiczne jak starają się to pokazać dowcipy. Wiara, że nie ma się braku fallicznego ma swoją cenę. W skrajnych przypadkach jest nią ignorowanie obszaru miłości.

Skoro falliczna jouissance upewnia mężczyznę o męskości, a kobietę nie upewnia o kobiecości, to co ją upewnia o tym? Jest tym to, co można nazwać kochaniem miłości, kochaniem bycia kochaną. Kobieca busola nakierowana jest na miłość, ale tylko na jeden kierunek – bycie kochaną. Jak tu być kochaną?

Istnieją panowie kochający za bardzo. Nacisk na instynkt, tak powszechnie wypominany facetom (ty tylko myślisz o seksie!), przechodzi u nich w nacisk skierowany na obiekt. Dla większości mężczyzn idealizacji instynktu towarzyszy nie przypisowanie wartości kobietom. Ale dla pewnej ich części instynkt przestaje mieć wartość, lecz przeto pani ich zostaje wyidealizowana. Tak oto rodzi się Dama, Lady, Małżonka, Niewiasta, Białogłowa. Blisko im do stania się Bogiem-Kobietą. Mogłoby się tak stać pod jednym warunkiem, niestety kobietom niedostępnym (panom oczywiście też nie). Desperackie marzenie feminizmu, by nastał Bóg w kobiecej postaci, Bóg jako kobieta, Bóg-Kobieta, stoi ciągle na progu. Ani Oni ani One nie wiedzą jak tego dokonać. Wszystkie propozycje zalatują pastiszem.

Niekiedy objawia się niechcic, nie śmie pieprzyć swej kobiety, odrzuca myśl nieskromnego jej dotykania, puszczania oka, frywolnego żartowania, namiętnego obłapywania, wciskania się w nią natrętnie, namolnego nagabywania. On ukochał swą Panią, on codziennie buduje jej ołtarze. On nawet chętnie skoczyłby w staw po nenufary, niechby tylko zażyczyłaby sobie ich od niego. Lecz rzadko która kobieta jest Gizelą barona Masocha, jej bezgłośne życzenie spełnia ten, kto kobietę ma za nic, za to seks z nią za wszystko.

Niebezpiecznie jest, gdy mężczyzna kobietę ma za wszystkie skarby świata, a seks z nią za badziewie.

KP



gdzie ci mężczyźni – gdy spełnia się marzenie feministek, czyli metrognom


Podoba mi się pytanie Tomasa kończące jego komentarz – co ma do stracenia mężczyzna, że tak w różnoraki sposób stara się to coś ochronić przed grabieżą? Wszystkie dotychczas opisane przeze mnie typy tylko to robią – starają się zasejfować to coś. Lecz czym jest to dobro, bynajmniej nie fikcyjne?

Tytułem dygresji dodam, że przedstawiana przeze mnie typologia mężczyzn jest tylko mego autorstwa, a zwłaszcza imiona własne typów. Kwestia Minusa i Ogonka to koncepty istniejące przede mną, fundament, na którym opieram wielość typów.

Powracamy zatem do pytania wyjściowego, a także do kluczowego z punktu widzenia rozważań tyczących zagadnień płci, konceptu „zawiści o członek”. Będę starał się wykazać, że w tym wyśmianym i poniżonym koncepcje kryje się istotna prawda, a jeszcze bardziej istotny sens. Niech współczesne kobiety, tak chętnie nazywane przeze mnie feministkami, i te pokroju pani profesor Środowej, jak również te utajone, wśród nich także czytelniczki mego bloga, zasiądą wygodnie przed monitorem i nie zrażone podejrzeniami o mój prawdziwy czy rzekomy seksizm, podążą ścieżką mego wywodu.

Czy członek, ta zwyczajna odrośl, jest dobrem? A czy głowa jest dobrem? A ręce, a nogi? Istnieje cały szereg dóbr naturalnych, których znaczenia nikt nie waży się podważać. Ręce są ważne, a ich dobro bierze się z możliwości manipulowania nimi, dobro nóg z możliwościami lokomocyjnymi, dobro głowy z możliwościami orientacyjnymi. Przeto dobro penisa bierze się z możliwościami rozrodczymi, przetrwania siebie samego po własnej śmierci, ale także gatunku. Dobra to oczywiste, dlatego Freud musiałby być głupcem, gdyby dobro ograniczał tylko do rejestru potrzeb. Z punktu widzenia tego rejestru oczywistym dobrem są też protezy, choć nie należą do rejestru natury. Tym niemniej są dobrami w rejestrze potrzeb. Produkuje się protezy, by zaspokoić potrzeby. Tak oto mamy wyłuszczony dogmat etyki utylitarystycznej – maksymalnie wiele pożytku dla maksymalnie wielu; dobrem jest to, co zaspokaja potrzeby.

Ale co robi w omawianym koncepcie słowo zawiść? Wskazuje na podstawową słabość takiej etyki. Człowiek nie żyje jedynie w rejestrze potrzeb, nie jest tylko zwierzęciem, konsumentem czy nabywcą. Żyje także w rejestrze pragnień, a nawet bardziej w nim niż tym od potrzeb. Ręce używane są także do duszenia, nogi do kopania, a głowy do wymyślania ekskjuzów. Protezy tych naturalnych dóbr także.

Wszelako, czy penis może służyć także czemuś innemu niż tylko złożeniu nasionka? Jasne, służy dobru w rejestrze pragnień, podobnie jak ręka. Tyle że ręka może zadawalać bardziej utylitarystów niż penis. Maksymalny pożytek z protez można skalkulować tak, by dotyczył maksymalnie wielu, z pewnością prawie całej populacji ludzkiej. Z penisem tak się nie da. Tu maksymalny pożytek może dotyczyć tylko połowy populacji. Tu kryje się rozdroże utylitaryzmu – dobro wcielane przez penisa nie może zostać wyprodukowane. Żadna proteza, żaden gadżet jego nie sprawi, by jego właściciel wdrapywał się na drzewa, przeskakiwał przez płoty, robił wymyki na trzepakach, stawał do bójek jak kogut, uganiał się za piłką, podcinał nogi, chwytał za warkocze, prężył muskuły, biegał kto szybciej, skakał kto dalej, sikał na odległość, ćwiczył się w próbach ogniowych, czasie przebywania pod wodą na jednym wdechu i robił setki innych niepotrzebnych rzeczy w dzieciństwie, które Piotruś Pan z resztą robi zawsze, a dziewczynki i dziewczęta uważają to, i słusznie, za zachowania szczypiorów, dzieciaków i głupców.

W zawiści o penisa chodzi nie o penisa, tylko o radości tych szczypiorów, dzieciaków i głupców. Chodzi w tym o zawiść tyczącą jouissance, nabanalniejszego jouissance, fallicznego, jouissance idiotów.

Ale przecież dziewczynki też tak robią! Tak, ale nie w całym pakiecie. Jeśli chodzą po drzewach, to nie sikają na odległość, ok? Jouissance okazywane przez chłopców, wiecznych chłopców z resztą, jest w zasadzie niedostępne dla dziewcząt. Witalność chłopców, ich potencja, jest dla dziewczyn wzorem, który starają się naśladować. Jeśli czynią to wiernie, stają się chłopczycami, w skrajnych przypadkach wybierają miejsce chłopczycy lesbijki. Jeśli pobieżnie, stają się kobietami fallicznymi i witalność naśladowana staje się pastiszem (spójrzcie na zawodowe bokserki w ringu – wychodzą nań z pełnym makijażem. Żenada!?). Chłopczyce lesbijki naśladują chłopców nawet w łóżku z dziewczynami, ale jednak penisa nie mają. Korzystają z protez wyprodukowanych lub ekwiwalentów naturalnych, pozostaje im wierzyć, że równe to jest radowaniu się z udziałem penisa. Co bardziej pastiszowe wierzą, że ich radowanie się jest większe od radowania z udziałem penisa. Ale tylko wierzą, czyli, jest to radowanie się tylko z udziałem gęby.

I teraz, gdy wiemy już czego się zadrości chłopcom, przejdziemy do współczesnego gatunku mężczyzny, który wyewoluował na naszych oczach. To z pewnością gnom. Różni się tylko od innych gnomów sposobem chronienia emblematu gnomowatości. On abdykuje ze statusu posiadacza męskich dóbr, witalności pchającej go do ryzykownych eskapad, w których traci się zęby, energii zdobywcy, parcia na niekończące pojedynkowanie się. Gdy skręci kostkę zwija karierę piłkarską, gdy inny witalny typ rozkwasi mu nos, kończy u chirurga plastycznego, przed wejściem na drzewo wymiga się koniecznością dbania o szczególnie ułożoną fryzurę, nie uświadczysz go w podejrzanych tawernach i spelunach z tańcami przy rurze. Za to pełno go z „ukochaną u boku” i torbą wypchaną pampersami. Jeśli prowadzi, to tylko Hammera, przeważnie ma kierowcę i kierownicę zarazem. Jest wszędzie, i nigdzie chłopcem, nawet jak ma dzieci, to większość raczej nie jego. Robi za dojrzałego, tylko zmęczenia życiem po nim nie widać. Radości męskich z resztą też. Lokuje się na antypodach Clinta Eastwooda i Seana Connery’ego.

Jest jedynie sobą – Davidem lub Bradem.

KP



„jeśli zachwiać rzeczy kolejnością”


Okazuje się, że muszę wtrącić jeszcze swoje trzy grosze do dyskusji o Innym. Barzo zgrabnie i udatnie odpowiedział Tomas, choć zbyt hermetycznie. Niemniej jednak podziękowania mu się należą. Pojęcia lacanowskie tylko przy pierwszym spojrzeniu wyglądają na bardzo niejasne. Przechodzę zatem do rzeczy.

Korzystam z okazji jaką jest przypomnienie Troilusa i Kresydy, które zawdzięczam J.Taubesowi, z której to sztuki Szekspira zaczerpnąłem dzisiejszy tytuł. Oto mieści się w nim wspaniale upakowane sedno tego, czym jest Inny. Uwaga!, nie kim jest, bo to nie pojęcie z duszą, spersonalizowane, nie Bóg zantropomorfizowany, ani też naczelny autorytet (rabin, papież, mufti, Dalaj-lama czy ktokolwiek podobny do nich). Inny jest czymś, raczej podobny mrokom kosmosu lub ciszy grobów.

Innego najłatwiej rozpoznać w czasach ogólnego zepsucia lub wzmożonej tyranii. Z ogólnym zepsuciem jest łatwiej, bowiem nie znamy czasów, w którym nie byłoby upadku. Nic tylko rozmyślają władze i zwyczajni ludzie o reformach, jak nie szkolnictwa to kolei, brak reform mając za oczywisty dowód zmierzchu i gnicia. Na transparentach zawsze pisze się: „tak dalej być nie może; czas na zmiany; ojczyzna w potrzebie”. Od prawa do lewa mówi się tylko o ładzie społecznym jako konieczności. Aktualnie Wielkim Mistrzem Reform jest Srebrousty Barack Obama.

Z tyranią jest nieco trudniej. Bywa ona czasami rozgadana, ale najczęściej działa prawie niewidocznie, jak Piłsudski w Sulejówku. Żachną się w tym miejscu najpewniej politologowie i znawcy rzeczy dzieląc włos na czworo. Ja wolę rozumieć tyranię słowami Hobbes’a „auctoritas non veritas facit legem” – autorytet, a nie prawda, rozstrzyga o prawie. I czy to będzie Tusk kastrujący pedofilów, czy Kaczyński eksmitujący z polityki inaczej niż on rozumujących, mówił będę o tyranii nie jako systemie rządów, tylko sposobie działania.

Piszę o zepsuciu i tyranii, albowiem, rzecz niezwykła, wtedy odczuwamy i wzywamy konieczność w postaci Dobra, Ładu, Wiary, Wolności i innych licznych odmian Imienia Ojca. W gruncie rzeczy mamy wiele Imion Ojca, ale zdają się one być nam mało przydatne, jeśli nie zostaje „zachwiana rzeczy kolejność”. Lecz kiedy tak jest? Nie ma roku, by kolejność rzeczy nie uległa zachwianiu. Wystarczy byle powódź, by ludzie przypomnieli sobie o Innym i zaczęli go pragnąć. Pragnienie podmiotu jest pragnieniem Innego – już kapujecie? Podmiot pragnie Innego i pragnie, by Inny go pragnął. Podmiot prgnie, by nic w życiu jego nie zeszło ostatecznie na psy. I nie ma najmniejszego znaczenia, czy u władzy jest Prawica czy Lewica. I jednym i drugim zależy na Dobru Rodziny, Ładzie Społecznym, i jedni i drudzy zmieniają, by polepszać.

Podałem ostatnio przykład z filmu The Box. Bohaterka wcisnęła przycisk. I co, powiecie, że powinna była go nie wciskać? Jeśli tak, to pragniecie właśnie Innego. Nieważne, czy jesteście wierzący czy niewierzący, zwolennikami Falangi czy maoizmu, demokratami czy monarchistami – pragniecie Innego, gdy tylko „zachwiać rzeczy kolejnością”.

No fajnie, a dlaczego mąż bohaterki jej nie powstrzymał, czemu w ogóle poddał to dyskusji? Bo jeśli Inny jest jedynym gwarantem pragnienia podmiotu, to ujawnia się mu tylko, gdy coś poszło nie tak, gdy życie popada w ruinę. Jeżeli nic nie gnije, nic, ale to nic, nie szczeźnie, nie wali się, to Inny odchodzi w nicość, bo nikt go nie pragnie. To dlatego spadają na Egipt jego plagi, a człowiek jest śmiertelny. Sam podmiot zaś przepołowiony, rozdarty swą kondycją. „Nie warto żyć dla zdrowia”, pisał Freud.

To Innemu zawdzięczamy proste życiowe doświadczenie – jakikolwiek poziom Postępu Społecznego byśmy nie osiągnęli, jakikolwiek poziom Ładu nie zapewnilibyśmy, jakich to Dóbr ludziom byśmy nie zapewnili i Wolności nie zagwarantowali, nie będzie to zadowalająco korelowało z poziomem osobistego szczęścia i prywatnej satysfakcji.

Inny nie jest kimś. To tylko miejsce puste, które wypełnia się pragnieniami. Dla wierzących miejsce na Krzyżu opuszczone przez zdjęcie zeń Jezusa, dla niewierzących pustka między Ziemią, a jakąś Inną Ziemią, którą starają się przemierzyć choćby programem SETI. A dla wszystkich bez różnicy miejscem, do którego kierują swe pytania, pragnąc usłyszeć na nie odpowiedź.

Bywa, że odpowiedź nadchodzi. Wygląda tak: „Co mam zrobić?”. „Cokolwiek nie zrobisz, będziesz tego żałował”.

A wszystko po to, by „zachwiać rzeczy kolejnością”.

KP

PS.Mam nadzieję, że w końcu napiszę o Metrognomach.