Sierpień 26th, 2011
Błogosławione „niewiedzenie” – po co jest psychoanaliza (6)
Dziś kończę cykl zainspirowany wizytą ex-analityka i amatora coachingu od jakiegoś czasu. Czy psychoanaliza jest psychoterapią?
Stawiam tę kwestię, bo dziś jest ona szczególnie ważna – kto bowiem nie odpowie na takie pytanie pełnym werwy „oczywiście!”? A oczywiste to to nie jest. Nie wiem nawet, czy rozumiana jest przenośnia zastosowana przeze mnie w tym sześcioczęściowym wpisie: „słuchaj nieznajomy, odwróć się plecami od tego na czym zalegają twe oczy; zamiast patrzenia daj się oglądać; a gdy już to zrobisz, to „Ty” będziesz oglądał, a nie patrzył”. Lecz co oglądał?
Dla naprawdę uważnych czytelników czynię uwagę, że opisałem byłem nic innego jak fiksację, uwiązanie zniewalające spojrzenie – fiksacja to wzrok w coś utkwiony – wzrok, ale nie spojrzenie.
Nic bardziej nie psuje mojego humoru niż słuchanie zawodowych rozmów psychologów i psychoterapeutów. Mieni się w nich od frustracji, fiksacji, racjonalizacji, intelektualizacji, projekcji i wiwisekcji osobowości, wszystkich, tylko nie ich samych. W co się wgapiają mając do czynienia z tymi, co szukają u nich pomocy? Czyli, co stara się, och jak bardzo się stara, dostrzec mateczka-psychoterapia?
„Och, pije pan – nie myśli pan, że może być alkoholikiem?” „Nie lubi pan sąsiada, ale czy nie dlatego, że to efekt pańskich niepowodzeń?” Więcej przykładów nie ma potrzeby podawać, wszystkie i tak wskazywałyby na to, co ogniskuje zainteresowania terapeuty. Nawet jeśli w ważnym terapeutycznie celu, to jednak budującym solidny opór. Opór w psychoanalizie przypisany jest na stałe pozycji terapeuty, pozycji psychoanalityka. To opór chroniący go przed „niewiedzianym”.
Ktoś nadużywa alkoholu, lecz czemu wiązać to z alkoholizmem? Takie powiązanie upewnia jedynie terapeutę, że jest na jakiejś ścieżce, nadaje mu sens – lecz nie nadaje, nie daje nic pacjentowi.
Lowry popełnił kiedyś ciężki grzech czasów współczesnych – przywrócił godność pijącym, nawet alkoholikom! Dziś nic nie usprawiedliwia picia (a palenia jeszcze bardziej). Lecz Lowry jest innego zdania. Nawet jeśli alkoholik jest nim w rzeczywistości, to ma do opowiedzenia swoją historię. Bohater Lowrego jest fascynujący, bo wiąże chlanie z wulkanem. Dlaczego? To zagadka, to „nie wiem” wiążące analityka z pacjentem. No dobrze, ale co z jego piciem, zapyta rezolutny terapeuta (tak ostatnio zachował się sam prof.Aleksandrowicz twierdząc, że jakaś norma musi być). Czyja norma? Nie istnieje norma niczyja, to szukając oparcia w normie budujemy opór odgradzający nas od pacjenta.
Czytam prackę Carla Schmitta poświęconą Hobbesowi i jego Lewiatanowi, a w niej uderza mnie sposób podejścia obu do tego samego zagadnienia. Już Hobbes zauważa różnicę między prywatnym a publicznym, między Nieświadomym a oficjalnym Świadomym. Co proponuje? Nic innego jak tylko obłudę, społeczną dwulicowość – w obszarze wiary prywatnie możesz wątpić w cuda i być niewierzącym, czyli „wolnym od wyznania”, ale jeśli sfera publiczna, Lewiatan, domaga się spełniania wymogów wyznania, to masz się do tego dostosować; masz „swe Nieświadome” traktować jak osobistą patologię, ma ona być nieświadoma dla Lewiatana. Cóż, american way of life. Lewiatana nie interesuje co chce pijący wyrażać przez chlanie; on chce z patologią walczyć, chce by współczesne wyznanie wiary, „nie-chlanie”, stało się wyznaniem publicznym. Czy Schmitt ma jakieś rozwiązanie w tej kwestii? W każdym razie niepsychoanalityczne.
Psychoterapia ciąży do stawania się Lewiatanem, a przez to ma problemy z „Nieświadomym”, tzn. stara się je usunąć lub z niego wyleczyć. Wprowadza etykę do obszaru nie mającego z nią nic wspólnego. „Nieświadome” jest złe, jest symptomem. Można byłoby się tego pozbyć tylko likwidując wszelkie „Prywatne”. Można to zrobić jedynie likwidując podmiot ludzki. Tyle że jest to niemożliwe – skutkowałoby unicestwieniem samego Lewiatana; nawet najtężsi biurokraci i najwięksi władcy świata mają swe „Nieświadomości”. Walka z patologiami skutkuje tworzeniem nowych patologii.
Czym jest przeto psychoanalizowanie? To proste, to zajmowanie się tymi „nowymi” patologiami, powstałymi na gruzach tych, z których psychoterapii udało się już ludzi wyleczyć.
Psychoanaliza zajmuje się tylko trudnymi przypadkami, tymi, które na razie są nie do ugryzienia przez Lewiatana i jego armię. Z czasem te trudne przypadki staną się uleczalne przez psychoterapię, ale nastaną nowe z nowymi patologiami. Czy oznacza to, że psychoanaliza jest wieczna? Nie wiem, można np. wytępić wszystkich analityków każąc im słuchać Lewiatana. Z drugiej strony, chyba zawsze będą pijący alkohol, którzy nie będą wierzyć w wartość „nie-picia” – dlaczego mieliby nie pić? Lub inaczej, dlaczego Polacy mieliby być katolikami? Tu jednak natykamy się na „polityczność” samej psychoanalizy. Psychoanaliza określa się jako wróg, w sensie schmittowskim, w stosunku do Lewiatana i vice versa. Jest ona adwersarzem współczesności, a psychoterapia nie – psychoterapia jest sługą tejże.
Psychoanaliza odwrócona plecami do Lewiatana, co ma przed oczami? Nie patrzy tam gdzie Lewiatan, ale daje się oglądać przez niego (to wzór sytuacji paranoicznej). Co zatem ogląda? „Nieświadome”. Co z tym co ogląda robi? Przywraca temu godność, a to cel na wskroś polityczny – przywraca godność temu, co potępia Lewiatan. A czemu to robi? Bo psychoanaliza jest pragnieniem kierującym się ku temu, co pozbawione jest godności.
Gdy Tusk odebrał godność pedofilom uczynił ze mnie adwersarza, ustawił mnie w opozycji. Nie uczynił mnie jednak aliantem Kaczyńskiego, bo on z kolei odbiera godność, uwaga!, np. agentom SB.
Psychoanalitycy nie tworzą partii politycznej, lecz jeśli nimi naprawdę są, tkwią po uszy w obszarze „polityczności” – są za jouissance.
KP
P.S. Noszę się z pomysłem skompilowania wpisów i udostępnienia ich w formie książki. Co szanowni czytelnicy chcieliby sobie w niej życzyć?