Listopad 6th, 2011
Sens odpowiedzialny jest za ciężar istnienia – po co jest psychoanaliza (warto skończyć jest wreszcie)
Chciałem odpowiedzieć prywatnym listem Spokojnemu, ale jego adres mailowy jest incorrect. Moja odpowiedź nie niosła szczególnej wagi prywatności, była tylko próbą wyprostowania drogi, po której toczą się metafory – taką dygresją na temat poruszony komentarzem i niepowiązany szczególnym powinowactwem z tematem głównym, od pewnego czasu opracowywanym na blogu. List ten, jako że nie udało się go wysłać adresatowi, po drobnych przeróbkach zamieszczam w post scriptum.
Bardzo rzadko zdajemy sobie sprawę z tego jak bardzo psychoanaliza wpłynęła na świat ludzki. Żadna jej prawa i nieprawa córka – psychoterapia; żaden bastard – coaching, nawet w ułamku nie miał takiej siły. Psychoanaliza wpisała się w krwiobieg ludzkości i napisała, a raczej została przez nią napisana prawda, siostra jouissance, jej oczko w głowie.
Oglądam wczoraj film. Bohaterowie rozmawiają. Ona pyta się jego: „może byś powiedział mi coś o sobie?”. On na to: ” na wszystko co wiem o sobie składa się to, że mam matkę i ojca, trzy córki, chodziłem do szkoły, studiowałem, kochałem kobietę. To wszystko.” Lecz czy zdajecie sobie sprawę, że ten tekst to trawestacja wspomnienia pierwszej sesji u Freuda, zapisanego w książce ważnej osoby w nauce światowej? Oto Freud wita się z przyszłym swoim pacjentem mówiąc: „Wiem o panu wszystko (dalej wymienia same oczywistości będące dziedzictwem wszystkich ludzi) i puentuje to wskazaniem: a teraz proszę mówić!” Sporo ludzi przeczytało tę książkę, prawda?
Druga scena z innego filmu. Pani doktor przychodzi do gabinetu pana doktora, dawnego swego chłopaka. Od lat się nie widzieli, ale ponieważ jej życie okazało się być samotne, zapragnęła wrócić do dawnego narzeczonego. W rozmowie z nią pan doktor mówi jej, że nie chce tego co ona chce. Lecz ona bagatelizuje tę uwagę stwierdzając: „cóż, ty nie wiesz, że tego chcesz”.
Trzeci przykład. Mojej własnej analizie często towarzyszył wtręt analityka: „na jaki temat pan milczy?” Od niego wiem, że słyszał go z ust Anny Reich, która słyszała go z ust Fenichela, który słyszał go z ust Freuda, który słyszał go z ust…no kogo? Czy dziwne, szalone jest powiedzieć w tym miejscu, że z ust Nikogo?
Psychoanaliza powstała z niczego i okazała się nie być meteorem. Bonmoty Freuda, a potem innych, są powtarzane do dzisiaj, a nawet słyszane z ust ludzi zupełnie z psychoanalizą nie związanych. Wszyscy wiedzą, że wszyscy znają się na medycynie, ekonomii, polityce i futbolu. Wszyscy też dzisiaj są psychoanalitykami – z ust tych analityków słowo nieświadomość, podświadomość, wyparcie, pada o wiele częściej niż analityków, którzy stosują analizę w gabinetach.
Co jest przyczyną wpisania się psychoanalizy w rzeczywistość dyskursywną podmiotów ludzkich? Rany, nie mówcie jednak udając jakiś sens, że bonmot Freuda miał jakąś wartość, albo że odpowiada za to skutek terepeutyczny, czyli też wartość. Dajmy spokój tej omamiającej magii filozofii wartości. W czasach, w których żyję prawie wszystko ma wartość. I życie ma wartość i rodzina ma wartość, dieta ma wartość i zdrowie ma wartość, mieszkanie ze sobą na próbę też ma. Cóż, hiperinflacja wartości. Lecz czym jest ta wartość nie mówi nikt.
Nie dajmy się zwieść – bonmot, gdy już został powiedziany, żadnej wartości nie ma. Owszem, wartość może mu zostać przypisana, ale nie tkwi u źródeł, leży u adresata. Gdy Bóg stwarzał świat i nie było jeszcze adresata tego stworzenia (nagiego człowieka), to sam Bóg robił za niego, potwierdzając i zatwierdzając, parafając „stworzone” w swoistym akcie „mniam, mniam”: I było to dobre! No cóż, nie wiedział wszystkiego o tym, co sam stworzył. Inaczej mówiąc, „stworzone” objawiło mu pytanie: po co? Po co te skały i po co te ptaszki?
W analizie mówimy, że jouissance jest samą negatywnością i nie ma żadnego celu. „Stworzone” jest nicością, jeśli nie staje się znaczącym. Lecz aby pojawił się znaczący musi być odbiorca tego, co zwie się „efektem znaczącym”. Tak więc został powałany do istnienia adresat, swojski w analizie Inny.
Tak..ktoś kiedyś stworzył butelkę. Po co? By zawsze mieć przy sobie wodę, źródło życia? By nie być skazanym na spragnienie, a przez to na śmierć z odwodnienia? Tym miałaby być wartość butelki? Już Diogenes kpi z filozofii utylitaryzmu – potrzebną ci wodę zmieścisz w dłoniach, człecze!
Butelka nie została stworzona, by później przepoczwarzać się w bukłak, manierkę, bidon – w ten niekończący się ciąg metonimiczny, po którym hyca króliczek pragnienia. Jeśli już szukać jej wartości, to odnajdzie się coś takiego tylko w jej szczególnym typie.
„Nabić kogoś w butelkę”. Oto butelka służy do nabijania kogoś w nią i zaraz potem do nabijania się z tego kogoś w nią nabitego. Czy teraz, składam w ten sposób uszanowania mym Czytelnikom, chwytacie na czym polega „efekt znaczący”? Funkcją znaczącego nie jest jakakolwiek referencja w kierunku znaczenia czy sensu. Czy istnieje jakakolwiek logika wiążąca butelkę z oszukańczym aktem, a nabijanie w nią z rechotliwym i złośliwym aktem wykpiwania ofiary?
Efekt znaczący powstaje nie ze znaczenia czy sensu – powstaje ze „znacząceniowości”, z trącania przez znaczący pola poza bytem i poza sensem. To pole to właśnie jouissance. Ono nie ma celu ani sensu, ono wciąga i pochłania, ono rozkoszuje nas i rozkoszuje się (czytajcie Leca by to pojąć). To „mniam mniam” naszego bycia, to bulgotanie brzucha podczas sjesty, kruczenie w jelitach, symfonia puszczanych wiatrów, przeciągania się po dobrze przespanej nocy, dłubania w nosie, drapania po tyłku itd. To wszystko nie ma sensu ani celu, lecz daje radochę, której osąd ze strony dowolnego świadka pokazuje jej negatywną naturę (tzn. nie sposób nadać jej znaczenia przyjemności).
Psychoanaliza zapisała się w przekazie ludzkim, bo znaczący w jego „znacząceniowości”, dotknął innej odsłony prawdy o życiu człowieka – istnieje w tym życiu mnogość rzeczy pozbawionych sensu i celu, ale którym oddaje się podmiot ludzki z radością idioty. Ukazując prawdę tego, uwalnia podmiot od przywalenia tonami sensu i znaczenia, czyni bycie człowieka lżejszym, zrzucając mu z ramion „ciężary wielkie, a nie do uniesienia”, którymi faryzeizm kultury i życia społecznego przygniata podmioty.
Gram mniej z ciężarów życia więcej znaczy niż „nieznośna lekkość bycia” czy obsesyjny koszmar przeżywania życia z sensem i czynienia go wartością w każdym jego przejawie.
Tym jest rewolucyjna moc przekazu psychoanalitycznego. Ani pełnia sensu troszczenia się o wszystko, ani pełnia bezsensu beztroski. Złoty środek? Nie, taka jest istota czystego znaczącego – z jego trącania pola jouissance wynika podmiot. Jasne, nie każdy zgadza się na bycie podmiotem, ale nie godząc się na to, czyni siebie przywalonym przez sens dostrzegany nawet w zwykłych drapaniu się po tyłku (a może grzybica, a może nerwica, a może byłem molestowany w dzieciństwie przez ojca zboczeńca?) lub tonaż tak precyzyjnie oddany oksymoronem Kundery – nieznośna lekkość jest ciężarem ponad siły również.
KP
PS.Szanowny Adwersarzu,
By nie odpowiadać tekstem blogowym na ten specyficzny temat postanowiłem napisać prywatnie.
Jest zasadnicza różnica pomiędzy mową a dyskursem. Na poczekaniu mogę wymyśleć dziesiątki metafor. Weźmy „niespokojny świt”, swobodną transpozycję wielce znanego „deszcze niespokojne”. Używam tej metafory spontanicznie albo kreatywnie, np. piszę poezję. Lecz to tylko obszar mowy wyznaczonej strukturą języka; używam jej by coś powiedzieć. Jestem źródłem tej metafory. Jeśli ją napiszę w postaci poezji lub dowolnej innej postaci, może ona stać się, bynajmniej jednak nie musi, elementem dyskursu, tzn. zostać zaakceptowana przez świadomych, ale i bezwiednych uczestników procesu czytania, dyskutowania, polemizowania itd. Jeśli staje się elementem mowy innych, a nie tylko mojej, mamy dowód na akceptację jej.
Nie mam zielonego pojęcia, czy „pożeranie książek” było metaforą przed napisaniem tego zdania przez mistyka z Patmos (w tym sensie jej źródłem nie jest Chrześcijaństwo), ale dowodnym źródłem tej metafory jest Apokalipsa w/g św.Jana. Źródłem tej metafory może być dowolna myśl pogańska (to kwestia badań językowych i literackich), ale my używamy jej w związku z Apokalipsą, bo tam ją przeczytaliśmy lub przeczytano ją m.in. dla nas.
Metafora z Apokalipsy nie jest przekazem myśli chrześcijańskiej, lecz jest tradycji chrześcijańskiej, tzn. przebywa w dyskursie i jest używana przez ogół, tzn. przez katolików, niekatolików, ateistów, neopogan, szowinistów, nazistów, komunistów itd. Gdy metafora zostanie „kupiona” przez ogół, autor traci prawa własności, a autorstwo jej jest elementem zasobu językowego. Podmiot mówiący jest tylko elementem dyskursu i nigdy nie jest sprawcą i twórcą dyskursu. Stąd prowokacyjna, paradoksalna, rewolucyjna teza – skoro w komunikowaniu się ze światem używasz metafor czerpanych z pism określonych (metafory krzyża, bliźniego, ale i pożeranie książek, jeźdźca Apokalipsy, a imię jego 666, czarcia moc, „szli swą Golgotą”, „zapanowała Sodoma i Gomora”, „trąby Jerychońskie” – chce pan więcej?), to miej odwagę człeku przyznać, że jesteś z tradycji chrześcijańskiej lub, tout proportion gardee, jesteś nieświadomym chrześcijaninem choć świadomym apostatą, poganinem, satanistą, ateistą, kimkolwiek jesteś. Nawet Nergal nim jest – drąc Biblię dał przekaz „pluć na was będą” – niestety przekaz to proweniencji chrześcijańskiej.
Psychoanaliza zawsze obraża ludzką świadomość, ale nie rozsądek.
Na ten temat będę pisał na blogu, gdy zajmę się tematem głupoty, jej miejsca i funkcji w życiu społeczeństw (cóż, jestem raczej skromny – nigdy bym nie pomyślał, by coś na ten temat poza epitetami powiedzieć, ale Lacan to zrobił, więc i ja będę go dla komentatorów odczytywał).
Pozdrawiam,
K.Pawlak,i aneks do niego: Kobieta nie jest żródłem metafory, jest jej powodem. Źródłem metafory jest Ojciec.
Tytuł wpisu to też Lacan, nieco podrasowany przeze mnie.
Czy może życzycie sobie Czytelnicy jakiegoś nowego cyklu? Jeśli nie będzie głosów w tej sprawie zajmiemy się głupotą.