Czerwiec 18th, 2012
Między dominą a Bogiem (2) – mój ci on, mój ci
Chciałem napisać ten tekst w sobotę, ale okazało się, że w polskiej głuszy Krakowem nazwanej setki lat temu, sygnał nieustannie szeptał, że za słaby jest. Przeto zasiadam do pisania dopiero w poniedziałek. Lecz Bóg mi świadkiem, że chciałem napisać szybciej.
Pośpiech brał się stąd, że wymiana myśli mych komentatorów zaczęła przypominać znany dialog dziada z obrazem. Podobnie zresztą, jak Spokojnego z Kingą Rusin. Z tą aliści różnicą, że szanowna pani Rusin nie ma nic do powiedzenia na temat miłości – podobnie skądinąd co cały feminizm a la carte. Miłość, jak osobiste przekonania tudzież, są dla niego sprawą poruszaną przez secret service – lepiej zaiste, by pozostawały prywatne.
A ja tu sobie, na swoim blogu, poczynam swobodnie, i porywami serca, a także poruszeniami umysłu, zajmuję się na serio. Cóż, w pełni zasługuję na określenie, że się wymądrzam.
Wymądrzam się, bo zaczynam od truizmu – mężczyzna kocha tak, a kobieta siak. Aliści, i w tym szkopuł, kobieta często może kochać tak, a mężczyzna, znacznie rzadziej, siak. Jak słusznie, a na dodatek precyzyjnie, zauważył Spokojny – miłość kobiet dopiero wtedy się liczy gdy nabierze posmaku religii, gdy zbliża się do Boga samego. Nie Boga, który istnieje od zawsze, i który istnieje gdy kobiet jeszcze, lub już nie ma. Ten Bóg nie poprzedza kobiet, ten Bóg powoływany jest do istnienia przez miłość kobiet. Spójrzcie na całą ikonografię z dzieciątkiem Jezus. Bobasek na niej, nigdy głodny, nigdy przerażony, nigdy rozdarty ni rozedrgany – nawet w przybliżeniu człowiekiem nie jest, chociaż człowiekiem jest rutynowo, a nawet obsesyjnie nazywany. Mamusia jego nie trwa z nim na udry, nigdy nie ma go dość, nie płacze przez niego, nie jest wykończona nieprzespaniem i warg zaciśniętych ze złości, albo i gorzej, nie ma. Czy bobo Jezus kocha ją? Jasne, że nie. Nie ma przecież żadnego powodu, by ją kochał. Jest mu dobrze i nawet o tym nie wie.
W tym miejscu podnieść należy kwestię wzajemnych związków wiedzy z miłością. Wymiana myśli między Spokojnym a Elżbietą unaocznia to doskonale. Pani mówi, że by kochać wystarczy kochać – wiedza jest tu nieprzydatna; gorzej, odbiera, pomniejsza miłość. Piękne to, aczkolwiek nieprawdziwe. Literatura kucharczana rozwiewa to boskie przekonanie, to mniemanie, że by kochać wystarczy kochać. To w tej literaturze ona spotyka jego jako paradygmat miłości od pierwszego wejrzenia – i miłość wielka wybucha. Lecz wkrótce okazuje się, że ona jest siostrą jego (rodzeństwo niewiedzące o swoim istnieniu). Czy teraz starczy sił by kochać?
Literatura kucharczana szuka rozwiązania tego dylematu i znajduje właśnie w wiedzy – okazuje się na koniec, że bohaterowie nie są, uff jak to dobrze, rodzeństwem, a miłość znów frunie nad Everest. Miłość pań jest do zrealizowania tylko za cenę niewiedzy. To stąd udaje się tylko mniszkom i mnichom, a i to bardzo nielicznym. Większość z nich i tak wie więcej od postaci, którą kochają.
Usłyszałem byłem jakiś czas temu historyjkę o fleciarzu, ma się rozumieć utalentowanym. Zżył się ze swym fletem bo miał talent – miał talent, zatem musiał grać na flecie. Mądry mnich powiedział mu, że ma grać i już, bo talent to talent. Czyżby? A skąd wziął się flet? Czy można mieć talent do grania na flecie? Do dmuchania we flet talentu nie trzeba. Z dmuchania nie bierze się muzyka, a fletów ot tak po prostu nie znajduje się na ulicy. Gdy kochasz, to idziesz na spacer, ale co na nim będziesz robił masz wiedzieć. Można przejść z Warszawy do Zakopanego obok siebie i ze sobą, nie obejmując się, nie trzymając za ręce, a nawet nie rozmawiając; nie schylając się po konwalie dla niej, ani nie zatrzymując na wypicie coli bo skwar niemożebny, że nie wspomnę o zapasie grosiwa, o którym wędrowiec-spacerowicz musi pamiętać zanim na spacer wyruszy. Bez wiedzy miłość się kończy, a bywa nawet, że nie zaczyna.
Za chwilę rozlegnie się chór zawiedzionych. Sądzą oni, że poryw serca czy erupcja hormonów pociąga za sobą wiedzę, całe manele wiedzy. Że „miłość” wie co robić w łóżku, wie jak prawić komplementy, wie co zabierać w drogę i gdzie pójść na kawę. Wie całe mnóstwo rzeczy, które brane z osobna, są bzdetami, wydmuchiwaniami dwutlenku węgla przez rzekomego flecistę, ale które brane razem są muzyką. To nadal pozostaje dwutlenek węgla, tyle że on nie dusi i zdusza, ale orzeźwia, rozwesela czy łzy wyciska. To flet, eksponent wiedzy, czyni flecistę.
Jedną z tajemnic miłości kobiet jest to, że pozwala ona im pozostawać w niewiedzy licząc na jej obecność w tym, ku któremu poryw serca i erupcja hormonów się skierowała.
Wiedza jest pozorem prawdy i jako pozór podtrzymuje miłość.
W każdym razie, gdy on wie, że warto ją wziąć podczas spaceru na ręce i uczyni tak, to ma o wiele większe szanse na miłość, niż ten, kto o tym nie wie, lub wiedząc to rezygnuje z tego. W każdym razie, gdy ona wie, że idąc na spacer to ma się dać wziąć na ręce, lub protesować lecz w końcu ulec, to ma większe szanse na miłość niż ta, która tego nie wie i bez użycia pozoru odmawia tego.
O wiedzy o tym, co ma się robić w łóżku, w ogóle nie będę wspominał – mówić będą, że jestem erotofilem.
KP
P.S. Wspomniany wątek literacki pochodzi z romansidła Pameli Wallace o tytule Tears in the rain. Nie musicie czytać, możecie obejrzeć to w postaci filmu o tym samym tytule. Film z roku 1988, a smaku mu dodaje młoda Sharon Stone.