Sierpień 10th, 2013
„Słuszność powinna być zawsze…(no, po której ze stron?)”
Komentatorzy toczą spór. Co widzimy? Że różnica między płciami istnieje; jeśli X. mówi a, to Y. mówi b; Y. nie mówi -a, mówi jakieś b. Co na to psychoanaliza? Tylko tyle, że porozumienie mogą znaleźć tylko w łóżku – mogą, nie koniecznie znajdą; w tym miejscu do zażywania przyjemności, też jedno może mówić a, a drugie b. Schemat ten znajdziecie w krystalicznej postaci w serialu „Seks w wielkim mieście” – w nim do łóżka chodzi X+a i Y+b. W rezultacie łóżko przestaje dostarczać przyjemności.
Wspomniałem o kobiecie fallicznej. Interesujące jest to, że tylko facet zadał pytanie, przedstawił problem. Załóżmy, że taka kobieta istnieje (oczywiście, ja wiem, że istnieje), jakie to niesie za sobą konsekwencje? Jedną z nich jest, nie da się ukryć, karmienie publiczne cyckami. Pada wątpliwość wyrażająca coś z rodzaju uprzedzeń człowieka współczesnego: współczesność jest fajna, dawność była nie fajna, dzisiaj bobasy mają fajnie, drzewiej tak nie miały. Gdzie aliści leży racja?
Psycholożyca (to całkiem poprawna forma, skoro ministra uchodzi za fajną) Ohme (skoro życa, to poprzedzanie nazwiska afirmatywnym wywoływaczem „pani” jest niepotrzebne, a nawet seksistowskie) twierdzi, że kontakt z nagością nie szkodzi (fajny jest, nie?), a dawniej był przyczyną znerwicowania przez tabuizację nagości (gdy teraz wszelako powiem, że nagość ani odkryta, ani zakryta nie ma związku z nerwicami, to psycholożyca, jej Y. doda do tego jej b; no i mamy cud psychologię – prawdą jest, że nerwice nie mają związku z nagością i prawdą jest, że mają). Tyle racji, ile Ygreków. Jeżeli jakiekolwiek b dodamy do jakiegokolwiek Ygreka, uzyskamy kobietę falliczną, kobietę identyfikującą się z fallusem na poziomie wyobrażeniowym, czyli z fallusem jako symptomem, z całym jego ustrojstwem, od narcystycznego nadęcia i bufonady, po samozaspakające poczucie uzyskania kompasu, pozwalającego bezbłędnie namierzyć azymut wiodący przez życie.
Czytam list z dzisiejszego numeru WO. W nim to jakiś facet opisuje sytuację komiczną. Ze swoją kobietą, oczywiście feministką, wybrał się w podróż. Sam miał walizeczkę na kółkach, ale ona wielką torbę podróżną ważącą tyle co ona sama (co tam zapakowała? Zapewne gadżety służące maskaradzie). Bidula, w szpilkach i tipsach, w makijażu i akuratnym odzieniu (pisz, wymaluj, szpilki na Giewoncie) targa zawzięcie cały ten majdan, tracąc mnóstwo potu i skrywanych łez; odmawia wszelako konsekwentnie propozycjom faceta, że on ten jej majdan weźmie na siebie. Tym jest maskarada kobieca! Nie jest nią targanie majdanu – to tylko skutek identyfikacji z fallusem (ja też umiem, ja też mogę, niczym nie różnię się od ciebie). Maskaradą jest tu nikomu nie potrzebna, nie na miejscu, defilada gadżetów kobiecości (tipsy, szpilki itp.). Cała ta maskarada służy tylko wyrażeniu: jestem kobietą (noszę przecież szpilki, tipsy i cud makijaż), która jest równa mężczyźnie, bo targa cały majdan (symbol falliczny), ergo, jest kobietą posiadającą fallusa. Facet jej jest postacią śmieszną w inny sposób, czymś w rodzaju Benny Hilla. Chce pokazać, że on też ma fallusa, tyle że papierowego. Chce fallusem imponować, czego nie życzy sobie jego pani…i kółko się zamyka – mamy parę, w której ona wierzy, że fallusa posiada i jego, który nie jest jego pewny, nie jest pewny swego [fallusa].
Tymczasem fallus jest po stronie słuszności, po stronie racji i pewności. Dajmy na to przykłady. Ustąpienie miejsca dla ciężarnej – czy należy pytać się: „czy chce pani usiąść?”. What you got it is what you see! Miejsce zwalnia się, a co zrobi z tym cężarna to jej sprawa. Dżwiganie ciężarów, zakupów itp. – o tym, że ciężar jest za duży decyduje fallus (czyli znaczący wszystkich innych znaczących, a co za tym idzie znaczonego też). Facet z listu po prostu rozmija się z ciężarem; jeśli ciężar jest za duży, to po prostu wyjmuje go z dłoni kobiety i zaczyna dźwigać – jakiejkolwiek zgody jakiegokolwiek Innego do tego nie potrzebuje. Co zrobi kobieta? To jej sprawa. A najbardziej dziwne jest to, że jest on gamoniowaty; zupełnie nie zauważa po co ona dźwiga. I tu wracamy do reklamy KFC – ona robi to po to, by on zdjął swój blezer (wziął z jej rąk torbę) i zaczął dźwigać. Wszelako, by to sprawdzić, należałoby to zrobić. Jestem pewny, że o to właśnie chodziło.
Wracamy do karmienia piersią w miejscach publicznych. To przejaw falliczności kobiecej, traktowania bobasa jako fallusa, lub piersi jako fallusa. Wyjmujemy ciężar z dłoni, gdy jest on ZA DUŻY, a nie dlatego, że jest to ciężar. Podobnie z bobasem; karmimy go, bo jest ZA MALUTKI (zwykły miesięczniak, ale już nie roczniak), lub ZBYT GŁODNY, a nie że jest bobaskiem, przyszła pora na karmienie lub jest tylko głodny (tzn. jeszcze nie domaga się karmienia), czy też prawdziwy horror – bo musi być karmiony piersią. Fallus nie pyta o zgodę Innego (podręczników, książek, babuszek, pielęgniarek środowiskowych, dietetyczek, mamek itd). Roczniak może być także bez większych skrupułów karmiony butelką i to przez kogokolwiek. Fallus także pełni centralną rolę dyskryminatywną (żeby odróżnić od dyskryminacyjnej); pozwala odróżnić roczniaka od miesięczniaka, głodnego od zbyt głodnego, pierś od cyca. Nieszczęśliwie, fallus jest w polu ewentualności, a nie konieczności; to podmiot bierze odpowiedzialność za pewność, jest pewny fallusa, tzn. że dziecię jest ZBYT głodne, a nie tylko głodne. W tym miejscu Lacan spotyka Winnicotta – wystarczy być dość dobrą matką (ewentualność), a nie być koniecznie dobrą matką (konieczność). To bardzo istotne, albowiem ewntualność rządzi miłością, a konieczność rządzi jouissance. W każdej takiej dyskusji, czy dotyczącej publicznego karmienia piersią, tudzież wystawiania dziecka na „naturalny” kontakt z nagością dorosłych, i nie tylko, trzeba odróżniać aspekt miłosny od aspektu jouissansowania. To ten ostatni ma być gdzie indziej, być ekstymny(poza osią dyskursu), a nie intymny (być w centrum).
Dlatego tak naiwne są argumenty odwołujące się do naturalności golizny, czy karmienia piersią. Równie naturalną czynnością (o ile nie bardziej naturalną) jest defekacja, czy spółkowanie, pierdzenie i wymiotowanie. Mother’s nature son zostawmy fantastom i infantylnym neurotykom. Nawet pani Ohme releguje spółkowanie, a zapewne i defekację z ich naturalności, sprawiając, że stają się one „żenującymi”, przy okazji nie zauważając, że naturalne w życiu człowieka jest „żenujące”, a nie naturalne (eksponowanie, dawanie do zobaczenia nagości) staje się rzekomo naturalne (uderzają u współczesnych psycholożyc i psychologów braki w wiedzy- u wszystkich zwierząt eksponowanie, imponowanie nagością ma zawsze charakter seksualny, będąc przygotowaniem do kopulacji). Fallus dyskryminuje, bo fallus nazywa. Nawet pani Ohme, która bez skrępowania ujawnia dzieciom cielesną nagość, zaniepokoiłaby się prośbą dziecka: Tato, pokaż mi swego siusiaka (podobno tego samego, co na codzień widzi dziecko dzięki bezpruderyjnej nagości swego ojca). A przecież są to dwa różne siusiaki. Dlaczego?
Zakończę uzupełniając tytułową myśl: „Słuszność powinna być zawsze po swojej stronie”. Żadnej innej.
KP