„Pragnieniem neurotyka jest bycie fallusem”


Wiele potocznych mądrości przyjmowanych jest bez jakiejkolwiek refleksji, albo służących za parawan umożliwiajacy głoszenie uprzedzeń. W jednym z ostatnich numerów GN ks. redaktor naczelny przeprowadził wywiad z profesorką od neuro/fizjo/psycho/logią mózgu. Wykazała ona, że mózgi kobiet i mężczyzn się różnią. Wniosek, z entuzjazmem obwieszczony czytelnikom brzmi: gender nie istnieje! Tymczasem pani profesor udowodniła tylko, że nie wie co to jest gender; mówiła tylko o sex. Gdyby wywiad był uczciwy można byłoby zadać pytanie: a jaki mózg miała M.Thatcher?

Lecz nie o tym dzisiaj. Dziś zadam głupiutkie pytanie: dlaczego kobiety pragną być jedynymi z kobiet, a mężczyźni być jedynymi z mężczyzn. A teraz drugie: dlaczego dziecko popada w ponurość, gdy okazuje się, że ma rodzeństwo? Nie, że będzie miał – na to się cieszy i oczekuje niecierpliwie – ale, gdy już ma, radość i zapał opada. Na głupiutkie pytania są głupiutkie odpowiedzi: to z zadrości głosi potoczna psychologia, a może nawet nie potoczna. Tyle, że nie mówi czego się zazdrości. To znaczy mówi, lecz mało zadawalająco – pierwsze dziecko traci pozycję pierwszą na rzecz drugiej, to samo dotyczy kobiety w relacji do rywalki i mężczyzny w relacji do rywala. Czyżby zmiana rangi? Jakim sposobem drugi staje się lepszy od pierwszego? Co kieruje rozkładem rang w przypadku rodzeństwa?

Problem ten doskonale znają siostry braci swych. Co u licha sprawia, że bracia milsi są matkom niż one same? A syn marnotrawny, dlaczego marnotrawny lepszy jest od porządnego? Dlaczego w Ablu Bóg znajduje upodobanie, a w Kainie nie, choć nieustannie wbija się do głowy ludziom, że ma on upodobanie w każdym?

Analizując problem rzuca się w oczy rzecz być może najważniejsza – wyrodny syn cały czas pozostaje ważniejszy, a upodobanie w nim trwa niezmiennie i nic nie może tego przesłonić (syn-pasożyt jest przyjmowany z upodobaniem, a siostra mądra i brat dzielny nie; niegodziwiec jest wywyższany, a człowiek cnotliwy olewany). Tak czy owak, upodobanie pozostaje constans i nic , absolutnie nic, nie może tego znegatywizować (upodobanie takie można zanegować twierdząc, że jest ono chore, ale nie można znegatywizować, czyli przypisać mu wartość ujemną [vide liczby ujemne, które różnią się od dodatnich tylko znakiem „minus”]).

A zatem, niemożność negatywizacji to cecha pierwsza. Niemożliwość negatywizacji wskazuje na to, że mamy do czynienia z czymś symbolicznym (symboliczne to w gruncie rzeczy „uwiecznione”, negatywizacja śmierci). Jeśli mamy rację, że niezmienność upodobania ma oparcie w symbolicznym, to coś upodobanego nie jest obiektem (zawsze znajdzie się obiekt o wyższej randze, albo”fallus nie jest obiektem”) i nie jest efektem wyobrażeniowym (każdy czar się kończy, powab przemija, wdzięk zamiera ,czyli „fallus nie jest efektem wyobrażeniowym” – wszystko to są negatywizacje).

Trwa zaś fallus, przedmiot upodobań („fallus symboliczny, niemożliwy do znegatywizowania, znaczący jouissance”). Jest to tylko znaczący i „jako znaczący daje rację pragnieniu”. Jak to czytać?

Gdy człowiek dostrzega pragnienie, dostrzega także jego powód – fallusa. Inny pragnie, Inny pragnie nie mnie, chciałbym być tak pragnionym – stąd neurotyka ustanawia pragnienie bycia fallusem, bycie powodem pragnienia Innego. Cały dramat beznadziejnie kochających sprowadza się do obracania na około kwestii: co mam zrobić, żeby mnie pragnął/a? Cały koszmar zdradzonego podmiotu to męka szukania odpowiedzi na pytanie: co ma ona/on, czego ja nie mam? (te niekończące się ciągi zapytań: „a jak ona wygląda”, „a jaka jest w łóżku”, „a jak długiego ma” itd.itp). Męka takich pytań bierze się z tego, że nie ma na nie odpowiedzi, odpowiedzi nie zna nikt. Pytania takie szukają sposobności, by móc negatywizować upodobanie („no tak, to ten młody kąsek zawrócił ci w głowie”, „co, wspaniale robi laskę ta k…a”, „dogadza ci on tym długim”). Koszmar rozgoryczenia, zawodu, rozczarowania, idee śmierci miłości, świata zaludnionego k…ami, cały ten ból detronizacji i poniżenia bierze się z tego, że jest coś, czego nie da się znegatywizować. Rodzący się wtedy gniew i żywa do bólu nienawiść, nie chcąc godzić się z tym, może doprowadzić do śmierci, często zabójstwa z afektu. Częściej wszelako spotka się rozwiązania skutkujące przewlekłym smutkiem lub zemstą mającą pokazać, że fallusem się jest.

„Fallus jest znaczącym pragnienia Innego”, czegoś najważniejszego dla neurotyka. Dlatego akurat Inny musi być chroniony. Tylko jego istnienie zapewnia uznanie, pragnienie i miłość. Jeśli jego zabraknie, boi się, i to nie bez powodu, neurotyk, że zniknie też to, co Inny gwarantuje.

Albowiem, co zagwarantuje miłość, pragnienie i uznanie? No co? Hormony? Kto w to wierzy?

KP

P.S. GN to Głos Niedzielny.

Cytat tytułowy „Kierowanie leczeniem i zasady jego oddziaływania”, 1958, E, 642

Cytaty o fallusie jako nie obiekcie i  nie efekcie wyobrażeniowym „Znaczenie fallusa”, 1958,  E, 690

Cytat o niemożliwości negatywizowania „Działanie obalające podmiotu a dialektyka pragnienia w nieświadomości freudowskiej”, 1960, E, 823

Cytat o znaczącym dającym rację pragnieniu „Znaczenie fallusa”, 1958, E, 693 oraz o fallusie jako powodzie pragnienia Innego, tamże



„Neurotyk wyobraża sobie, że jest perwertem, by ochronić Innego”


Każda religia, czy to system, czy tylko wersja „para”, wabi każdego sloganem, że ich propozycja nie zna granic. Ani wiek, ani czas, ani przestrzeń. Jakaś edycja Jednego kierowana do wszystkich. Paradoksalnie kapitalizm czyni to samo. Wabiąc hasłem „komórka, komputer, plazma dla każdego” staje się parareligią, w której rozkoszowanie się (lacanowskie jouissance) widziane jest jako sprężyna nowej wiary. Pewnie nie będę daleki od prawdy wskazując na założycielski slogan tej nowej wiary; „każdy człowiek ma prawo do szczęścia”. Dziwny to koncept, zapewne najbardziej podejrzany ze wszystkich wymyślonych przez ludzkość. Co uszczęśliwia człowieka? Czy wiadomo wam, ty kobieto, i ty mężczyzno, co ciebie uszczęsliwia?

Gdy przyjrzycie się badaniom socjologicznym („turn your head around”) wyczytacie w nich znamienną rzecz. Mniej więcej 80% ludzi, niezależnie od kultury, terenu, czasu i wieku twierdzi, że szczęściem jest rodzina oraz związek trwały dwojga ludzi. W tradycyjnej formule życzeniowej życzymy komuś szczęścia (na pierwszym miejscu), zdrowia (czyli braku bólu, na drugim miejscu) i pomyślności (czyli braku braku pieniędzy, na trzecim). To też nie przypadek. Lecz najbardziej frapuje naiwność socjologów, gdy zważy się, że oni naprawdę wierzą w swe wyniki. Ludzie chcą naprawdę żyć w rodzinach i związkach, myślą. Więcej, zdrowie też od tego zależy, jak twierdzą medykolodzy. Problem w tym, że ludzie uważają za szczęście to, co gdy już się w ich życiu ziści, opisywane jest jako pasmo nieszczęść. Ludzie opisują szczęśliwe rodziny i związki istniejące gdzieś indziej („wsiowi” szukają tego w mieście, a „miastowi” na wsi – ach ta posiadłość nad rozlewiskiem!), tyczące kogoś innego („dlaczego inni mają szczęście?”) lub mające miejsce w innej epoce („moi dziadkowie, ci to się kochali”). Doświadczenie ludzi jest odwrotne do tego co mówią – pewnie dlatego stoicy i piewcy cnoty umiarkowania zachęcali do tego, by cieszyć się tym czego się nie ma. Czy istnieje wyjaśnienie tego paradoksu, nazywania szczęściem tego, co przyczynia się do nieszczęść?

Oczywiście, że tak. Jeśli ludzie na skalę masową uważają, że szczęściem jest rodzina i związek, a szczęśliwe rodziny i związki widzą jako wyjątkowy wyjątek, to musi stać za tym jakiś powód. A co Wy na to, jeśli powiem, że ludzie mówią to co twierdzą w badaniach socjologicznych, bo w ten sposób ochraniają Innego, a tylko przykrywają to gadaniem o rodzinie czy związku jako szczęściu?

Neurotyk to typ nastawiony na ochronę Innego (rodzinę, małżeństwo, związek, ale i tradycję, dziedzictwo itd.). Dla niektórych jest dziwne, że to robi. Twierdzą, że nie ma sensu tego robić, albo, że wszyscy tak robią (łącznie z całymi państwami). Nie jest to prawdą. Pokażę to w przypadku inwertyków – żądają tacy prawa do bycia małżeństwem lub/i rodziną, lecz z zupełnie innego powodu. Neurotyk jest misjonarzem ochrony Innego i w całym tym swym posłannictwie wyraża podmiotowe wahanie i skłonność do oszukiwania siebie. Lacan napisał wprost „Neurotyk oszukuje”; widzimy to w neurastenicznych wahaniach Woody Allena, robiącego co się da, by nie zająć stanowiska vis-a-vis prawdy, w komediach romantycznych, w których iluzja przedstawiana jest jako prawda, a nawet w filmach pokroju Stevena Seagala, w których wybór jest tylko między kłamstwem a kłamstwem, a największą nieprawdą jest kobieta. To reguła – tam gdzie waha się neurotyk, tam chroni Innego jako gwaranta prawdy („żydostwo” dla Allena; ten, który błogosławi związkowi w romantic comedy; ten, który legalizuje prawdę nienawiści, ksenofobii, czy mizoginizmu w Seagalowskicj łubu-dubu).

Lecz to nie wyjaśnia skąd pochodzą neurotyczne wahania i oszukaństwa. Wyjaśnia tylko skutki. By wyjaśnić pęknięcie neurotyczne zauważmy jak bardzo bohater Allena jest odrażający, jak brudni są bohaterowie romantic comedy i jak zły jest bohater Seagala. Czy to będzie zrzęda, gładysz tudzież zabijaka, ma on interes w Innym; tym większy, im większym negatywem się posługuje. Negatyw taki służy podtrzymywaniu kwestii utrwalającej wahanie: czy jestem pragniony? Negatyw taki umożliwia także artykułowanie domagania w formie uniwersalnej, czyli domagania się miłości dla siebie („jestem jaki jestem, więc mnie kochaj”, „nie podobam ci się, to zjeżdżaj” itp. mądrości neurotyków).

Neurotyk wierzy w miłość, którą zakłada że miał, zanim mógł ją zapamiętać. Taką nieznaną miłość ukuto nazywać miłością bezwarunkową. Tymczasem neurotyk zna tylko warunkową („kocham ciebie bardzo, ale jak pojedziesz ze mną na święta do rodziców, to będę kochął/a bardziej”). Miłość bezwarunkowa jest tylko metaforą odnajdywaną w figurze Boga, rodziny, małżeństwa, związku, porozumienia, rozumienia, sprawiedliwości, miłości matek itp.

Cóż, miłość pozostająca poza pamięcią własną to miłość samego siebie; gdy człowiek wkracza w drugi narcyzm, staje się ona tylko powabem, czarem. To między innymi dlatego neurotyk ochrania Innego – ma on gwarantować, że czar nie jest tylko złudzeniem, że pochodzi od realnego obiektu. Zagadkowość tego obiektu, zawsze kochanego, zawsze pożądanego, nigdy nie gasnącego w miłości, napędza życie neurotyka („pragnienie neurotyka to bycie fallusem”). Jak być takim obiektem, oto pytanie, które napędza jego życie wewnętrzne.

Rzeczywistość psychiczna neurotyka jest perwersyjna, by dać szansę Innemu na miłość. Jest jak wyzwanie rzucone Innemu – jesteś po to, byś mnie kochał; po nic innego nie jesteś. Neurotyk jest jak syn/córka marnotrawny/a – pyta się Innnego: czy mnie pragniesz, czy mnie kochasz?

Inny jest waunkiem sine qua non neurotyka. Ten typ nie wyobraża sobie miłości prowokowanej oksytocyną i feromonem, bo co wtedy byłoby jej obiektem?

KP

P.S. Cytat tytułowy pochodzi z „Działanie obalające podmiotu a dialektyka pragnienia w nieświadomości freudowskiej” z roku 1960, w E; 825

Cytat w tekście „Neurotyk oszukuje” znajduje się w „Psychoanaliza i jej nauczanie” z roku 1957, w: E, 451

Cytat „Pragnienie neurotyka to bycie fallusem” do znalezienia w „Kierowanie leczeniem i zasady jego oddziaływania” z roku 1958, w E, 642

Cytat angielski: „Turn your head around” to fragment z tekstu utworu słuchanego przeze mnie podczas pisania tego wpisu. Oto on: „the road has so many turnings; that it’s to make a choice; to run ahead…or to follow; and in the middle of the journey I can hear a voice…crying low; what’s your name boy, what’s jour name boy? Turn your head around, turn your head around, turn your head around, see where you came from, see who you are”. Jeśli chcecie posłuchać to chodzi o utwór Rare Bird o tytule „Turn your head” – warto posłuchać tej muzyki.

Pewne fragmenty tego wpisu pochodzą z brudnopisu tekstu o klinice, nad którym zacząłem pracować.



„Wielki Inny jest miejscem braku-w-byciu”


W naszej podróży przez Symboliczne dotarliśmy do punktu centralnego. Dotychczas można było sądzić, że (to) Symboliczne jest jak wszechogarniające „wszystko”, że dzięki niemu da się wszystko powiedzieć; więcej, niektórzy wierzą, że wszystko już zostało powiedziane i nic nie zostaje do powiedzenia; że wszystkie odpowiedzi są w nim zawarte i każda z nich nie jest szalona. Jednym słowem, Symboliczne jest ponad resztą świata i broniąc je przed różnymi zamachami (ostatni przykład: do szpitala trafia człowiek ranny w strzelaninie; okazuje się, że nosi w sobie kulę, lecz odmawia operacji mającej na celu jej usunięcie; ponieważ istnieje podejrzenie, że mógł on być sprawcą napadu na bank, prokuratura wystawia nakaz przeprowadzenia operacji, albowiem kula może być dowodem w tej sprawie) broni się jakiegoś starego porządku uformowanego na kształt piramidy, na czele której stoi Wielki Inny, na dodatek mający jako swoją jedną z postaci „Imię Ojca”. To utożsamienie Innego Wielkiego z Bogiem jest rozumieniem na opak konceptu lacanowskiego. U Lacana Symboliczne nie jest na szczycie. Co prawda jest nadrzędne w stosunku do Wyobrażeniowego, ale równocześnie jest ono podrzędne w stosunku do Realnego – nie piramida, lecz trójkołowy węzeł boromejski opisuje podmiot ludzki. Ani podmiot ani Inny nie jest miarą bycia.

Miarą jest brak. W tym i tylko w tym kontekście należy rozpatrywać wkład Lacana w doktrynę psychoanalityczną. Spock na przykład wspomniał, że skoro małżeństwo i rodzicielstwo są pojęciami rozłącznymi, to nie widać przeszkód w tym, by małżeństwo uczynić dostępnym dla panów i pań branych rozłącznie. Wnioskowanie bez zarzutu, lecz sytuacja się zmienia, gdy uwzględni się fakt, że „chcenia” panów i pań branych łącznie i rozłącznie są „chceniami” rozłącznymi, czyli nie są ze sobą tożsame. Zaproponowałem niedawno wariant następujący:  dajemy wszystkie istniejące dziś i jutro prawa małżonków parom panów i parom pań, za wyjątkiem prawa do posługiwania się znaczącym „małżeństwo”. W zamian za to wprowadzamy inny znaczący, na przykład „gejżeństwo”, tudzież „safożeństwo” na określenie takich dwuosobowych związków. Powstaje pytanie, dlaczego zainteresowani istnieniem takich związków nie życzą sobie tego? Jeżeli zgadzamy się na posługiwanie się znaczącym „rodzic A” i „rodzic B” na takich samych prawach jak „matka” i „ojciec”, to dlaczego nie wprowadzić „gejżeństwa” i „safożeństwa” na takich samych prawach jak „małżeństwo”? Mam nadzieję, że chociaż pobieżnie, to szkicuję zagadnienie „braku” konceptualizowanego jako brak-w-byciu, manque-a-etre (piszę bez znaków diakrytycznych).

Zacząłem czytać ostatnio Sokratesa prof. Legutki, jego dzieło życia, dzieło konserwatysty. We wstępie do ksiązki czytam, że inspiracją do jej napisania były trzy problemy. Wymienię dwa: pierwszy, dlaczego Sokrates, ten wielki nauczyciel ludzkości, nikogo niczego nie nauczył, w tym zakresie poniósł klęskę, i drugie, dlaczego pomiędzy jego poglądami na życie, a życiem samego głosiciela tych poglądów nie ma spójności. Zadajmy pytania profesora w innej formie: dlaczego Sokrates jawi się nam jako nie cały? Dlaczego głównie dostrzegamy brak? Dlaczego byt, nawet Sokratesa, co tam Sokratesa – Jezus też nauczał i nikogo niczego nie nauczył – , jawi się jako nieciągły?

Chcący łatwo dostrzeże ten brak ciągłości, to „a”, z którego nie chce wyniknąć „b”. Dlaczego z „przecież wiedziałam, że jest to babiarz” wynika „a jednak wzięłam z nim ślub”; dlaczego z „obiecywałam sobie, że już nigdy nie zwiążę się z wysokim” wynika „a znowu związałam się z wysokim”? Może ludzie mają za słabe ego? Sokrates też?

Profesorowi Legutce na pierwszy problem odpowiem tak: może w nauczaniu Sokratesa, Jezusa itp. nauczycieli, wcale nie chodzi o nauczenie; może chodzi tylko o nauczanie? Zwróćmy uwagę, od zarania nauczania zwanego ewangelizowaniem trwa nieustannie ewangelizacja. Na co jest ona nakierowana, na zmianę ludzi? A może na trwanie pragnienia, które jest ciągłe i stałe („niezniszczalność pragnienia” w/g Freuda)?

Przyczyną pragnienia jest brak. „Pusty grób”, brak tego co winno w nim być, staje się przyczyną pragnienia. Profesor Legutko nie zauważa, że pragnienie nauczania Sokratesa tyle samo znaczy co pragnienie Innego, że pragnienie Sokratesa jest uznaniem pragnienia Innego za swoje. Odnosi się to do Dajmoniosa, Jezusa, Buddy, Mahometa czy Freuda w takim samym stopniu. Ten brak jest konstytutywny dla każdej z tych postaci. Tajemnica pragnienia Buddy, Sokratesa, Freuda itp. pozostaje nieznana, lecz trwa to co nieznane w ich pragnieniu w nas.

Pragnienie jest owocem kastracji, ale nie wszyscy zgadzają się z tym owocem. Chęć nazywania związku pan-pan i pani-pani małżeństwem jest próbą zaprzeczenia kastracji. Dopóki wszelako małżeństwo będzie dopozytem zbioru znaczeń, dopóty kwestia pragnienia nazywania się małżeństwem nie będzie odróżniać „naturalnych” małżonków od małżonków „uzurpatorów” . Różnica ta ukazuje się dopiero wtedy, gdy znaczący ogołoci się ze znaczeń – pragnienie małżeństwa jednych jest negatywem pragnienia drugich.

Gdy jedni pragną małżeństwa, by brak-w-byciu był lżejszy w byciu, drudzy pragną małżeństwa, by bycie nie było obciążone brakiem.

KP

P.S. Tym oto sposobem następnym razem zostaję zmuszony do wpisu poświęconego pragnieniu neurotycznemu, a jeszcze następnego pragnieniu perwersyjnemu.

Tytułowy cytat znajdziecie w „Kierowanie leczeniem i zasady jego oddziaływania” z roku 1958, w: E, 627



„Nie ma Innego Innego”


Dociekliwi zapewne zauważyli, że staram się ustosunkować do podnoszonych przez komentatorów kwestii poprzez odniesienie do wybranego cytatu z Lacana. Tak się składa, że problemat Symboliczności porusza komentatorami bardziej, niż można było przypuszczać. Wskazuje to na słuszność poglądu Freuda i Lacana na kwestię czym jest człowiek. Freud nie odstąpił od przekonania, że jest on (człowiek) istotą cierpiącą z powodu kultury, Lacan, że cierpiącą z powodu języka. Wspólne jest jądro cierpienia, niezadowolenia, a  różnica między kulturą a językiem da się sprowadzić tylko do semantyki, fluktuacji w obszarze dyskursu. Kultura w czasach Freuda, to dyskurs dzisiaj; no bo dlaczego istnieją dyskursy? Czy nie dlatego, by dać wyraz niezadowoleniu?

Oczywiście, prawie zaraz usłyszę purystów różnej maści starających się rozszczepiać włos na czworo. Będą nalegać, by przyjąć za oczywistość to, że kultura dla Freuda nie jest tym samym co język dla Lacana; że język dla tego pierwszego nie jest sprężyną nieświadomości (albowiem są nią popędy), a jest nią dla Lacana. Biorą tacy teksty, wykonują rabiniczną pracę interpretacyjną i oznajmiają brak języka w nieświadomości freudowskiej. Ochoczo wnioskują przeto, że nieświadomość jest miejscem natury, a nie kultury (przyznając poniekąd rację Lacanowi, że kultura to język). Zakładając, że tak rzeczywiście myślał Freud, wpadamy wszelako w pułapkę, z której nie może wybrnąć kościół katolicki i wszystkie te jego odłamy, które tworzą świętych – chodzi o dylemat kanonizacji.

W zasadzie świętym może zostać tylko ten z ludzi, który dzięki łasce dostąpił zaszczytu nie posiadania nieświadomości, ten, dla którego myśli i życie były jednym. Ten kandydat, który życiem lub myślą daje powód do podejrzeń, że myśl i życie nie jest jednym, kanonizowany nie będzie (vide przykład jęzora księdza Skargi). Czy tak mamy traktować Freuda, jako przykład psychoanalitycznej wiary?

Nie ma Innego nad Innym; nawet Freud nie jest takim Innym. Bóg kazał nie cudzołożyć, ale co miał na myśli? Mamy pytać się o to Freuda, kaznodziei, papieża? Nieświadomość nie jest mówieniem Innego, jest dyskursem Innego. Mojżesz dostał tablice i nie miał szansy wypytać tychże autora o znaczenie zapisanych nań przykazań. Wiedza taka jest tylko zakładana, a milczenie Boga przyczynia się jedynie do trwania pragnienia, by nie-wiedzę uczynić wiedzą. Konsekwentnie odróżniam nie-wiedzę (jest to wiedza, której status jest co najwyżej domniemany) od niewiedzy (wiedzy zignorowanej tudzież ignorancji, namiętności trwania w niewiedzy, trwaniu głuptaka [nie ubliżając ptakowi noszącemu to imię]). Wiedza sygnalizowana przez „nie”, sokratejskie „wiem, że nic nie wiem” dotyczy wiedzy; Sokrates ją posiadał w większym stopniu niż przeciętni ludzi, aliści uczył nie-wiedzy, a nie wiedzy. Nie-wiedza przebywa poza dyskursami obowiązującymi, lecz jest dyskursem Innego i jako taka objawia się w formie znaków (w potocznym rozumieniu jako „znak od Boga”), znaczących. Samo istnienie znaczących wystarcza za rozrusznik pragnienia (przemieszczanie się od znacząego do znaczącego). I kończąc ten fragment – sam Freud nie jest zdecydowany czym jest jego nieświadomość, raz jest das Es, nieświadomością, a raz tylko Es, nieświadomym. Pytanie się jego o to jest przypisywaniem mu cechy pozostawania przejrzystym między jego myśleniem, a jego znaczącymi. Jego, czy „Jego”? Jak to napisać? Istnieje tylko jeden Inny, Inny Symbolicznego. Czy wystarcza, by wyprodukować nie-wiedzę w postaci wiedzy, uczynić całą nie-wiedzę wiedzą? Nie, nieświadomość jest ustrukturowana, „in” odgraniczone jest od „out”.

W tym kontekście kwestia sugerująca woluntaryzm analityka kierujący jego wyborami pracy nad tym, czym się zajmować, traci rację bytu. W jakimś „in”, (prośba o mówienie jako mówienie), pojawiają się znaki wskazujące na obecność jakiegoś „out”, czegoś wyekspediowanego „kiedyś tam” (lecz nie ekspediowanego, „nie chcę mówić tego” nie jest nieświadomością, ale tłumieniem, pruderią, rozwagą itp. przejawami świata cnót). „In” jest czymś intymnym, „bo we mnie jest seks” śpiewała K. Jędrusik (intymne jest takie tylko z racji, że jest w „in”), „out” jest ekstymne, pozaintymne, jest w koszu na śmieci, z czego bierze się mądrość, że jeśli chcesz poznać człowieka, to nie wypytuj go o przeżycia czy emocje, tylko przyjrzyj się jego śmieciom.

Renata wspominając swój przedporodowy sen dała prawo do ilustracji dzięki niemu tego, do czego się w tym wpisie odnoszę. W tym śnie ciężarna rodzi młodzieńca. Nie jest to rzecz niezwykła – Zeus urodził pannę, na dodatek w zbroi. W obu tych opowieściach i młodzieniec i panna należy do „in”, co więcej, matka rodzi syna, a ojciec córkę. Wszystko gra, a dyskurs tylko to potwierdza; wszyscy wokół nas wiedzą, że relacje między matkami i synami, oraz ojcami i córkami są bliższe niż w sytuacji relacji tożsamopłciowych. Owszem, to przesąd, prawda nie cała, ale obecna w dyskursie oficjalnym. Pomijając element zbroi w przypadku Ateny, sugerujący, że ma ona bronić jedynej cnoty przypisywanej kobietom od zarania, „tej cnoty”, to uderza nas co innego. Otóż, nie da się urodzić ani młodzieńca, ani panny inaczej jak tylko w formie czystego znaczącego. Lecz waśnie on sygnalizuje obecność owego „out” – zniesienie ciągłości czasu, może nawet pozbycie się go. I młodzieńcem i panną można się tylko stać, nie można się nimi urodzić. Ergo, młodzieniec, tak jak panna, urodził się z głowy. W innych okolicznościach musieliby się narodzić jako oseski.

Dzięki Renacie, którą pozdrawiam, miałem możność zilustrować sens innego cytatu z Lacana: „przekaz adresowany przez podmiot do Innego, powraca do podmiotu w formie inwersyjnej”, lecz o tym mam nadzieję napisać kiedy indziej.

Cytat przywołany w tytule nie bez podstaw odnosi nas do pierwszego przykazania oraz kanonu islamskiego: jest tylko jeden Inny i nie będziecie mieli żadnego Innego poza tym Innym. Przez tego Innego cierpimy, ale przez tego samego Innego bywamy uleczani.

Dlaczego nade wszystko Symboliczne? Albowiem: „Mowa zakłada podmiot”, a ten z kolei „jest odpowiedzialny za symboliczny dług, tak długo, jak długo pozostaje podmiotem  mowy”.

KP

P.S. Cytat tytułowy pochodzi z artykułu „[działanie] Obalające podmiotu i dialektyka pragnienia w Nieświadomym freudowskim” z roku 1960, w: E, 813.

Cytaty kończące wpis znajdują się w „Odmiany leczenia typowego” z roku 1955, w: E, 351 oraz w „Rzecz freudowska” z roku 1955, w: E, 434.

Cytat ze środka tekstu zawarty jest w „Skradzionym liście” z roku 1966, w: E, 55-56

Litera E oznacza Ecrits, wyd.I, liczba po przecinku oznacza stronicę.



„Nieświadomość jest dyskursem Innego”


W naszej podróży przez Lacana dzisiaj dotarliśmy do stoczni, w której położono stępkę pod to, co sam Lacan nie zwykł nazywać teorią, tylko nauczaniem (fr.enseignement). Nie chodzi w tym o nauczanie metodyczne, to, które znamy ze szkół szkolnictwa podstawowego i coraz bardziej wyższego; nauczaniu Lacana bliżej do głoszenia, ulicznych nauk Sokratesa w klimacie biesiad, Akademii Platońskiej, w której obowiązywało dzielenie się własnymi przemyśleniami (co zapobiegało atrofii myśli w tak dzisiaj popularnych „zapytań opinii publicznej o”) – przemyślenia tematu, a nie posiadania opinii na dany temat. Nauczanie tego typu nie ma za zadanie nauczyć czegoś, ale wzbudzić pragnienie przemyślenia dalej, czyli mówię coś, by pojawiły się pytania generujące pytania następne – odpowiedzią na pytanie jest następne pytanie.

Różnie próbuje się uformować stelaż psychoanalizy w/g Lacana. Zazwyczaj wskazuje się na pięć miejsc węzłowych, które określa pięć cytatów z Lacana: a) nieświadomość ustrukturowana jest jak język/mowa, b) litera zawsze jest na właściwej sobie drodze (dosięga przeznaczenia), c) najbardziej korupcyjnym z komfortów jest komfort intelektualny, d) nie istenieje taka rzecz jak związek seksualny i e) nieświadomość jest dyskursem Innego. O tym ostatnim będzie teraz, inne mogą poczekać (może zresztą nigdy się nie doczekają).

Renata postawiła kwestię absolutnie nie naiwną, czym pozytywnie odróżnia się od pozostających w komforcie umysłów wiedzących, że wiedzą, że znają psychoanalizę (Lacan powiedział, że najgroźniejszą korupcją jest wiara, że się jest lepszym – patrz pkt c. powyżej). Kwestia brzmi: czym do licha zajmuje się psychoanaliza? Zajmuje się, a nie czym jest. Ogrodziłem już w mym komentarzu do komentarzy teren do przemyślenia; nazwałem go, bez szczególnego namysłu dwu-mową, co z miejsca sugeruje i wzbudza podejrzenie, że człowiek nie jest homogeniczny ze swymi myślami, nie pozostaje w przezroczystej relacji z nimi. W takim ujęciu „cogito ergo sum” jest pobożnym życzeniem. Co to oznacza?

W swych kapownikach, które w różnych formach trzymam po różnych miejscach rozrzuconych od 32 lat, notowałem i notuję dalej najprzeróżniejsze spostrzeżenia, fragmenty myśli, cytaty, powiedzonka itp. wytwory ludzkich myśli. Po co to robiłem i robię? Dowiaduję się o tym po latach. Posłużę się dziś przykładem, zanotowanym przeze mnie w roku 2002. W USA pewne pismo dla kobiet dojrzałych zastanawiajac się nad tym, jak działać lepiej na tym rynku, wpadło na pomysł, by czytelniczki dzieliły się z redakcją swymi snami, które śniły im się po porodzie dzieci. W filmie „Kobiety” wykorzystano tę historię. A oto co się stało: bliska przyjaciółka naczelnej redaktorki pisma opowiedziała jej swój sen, oto on – śnił mi się mój synek jako mój mąż; zastanawiałam się, czy mam go zabić, pieprzyć się z nim, czy nakarmić go, nie wiedziałam co wybrać. Po usłyszeniu tego snu redaktorka naczelna powiedziała, że tego snu nie opublikuje; w to miejsce opublikuje jej sen w zmienionym kształcie: śniło mi się, że zapomniałam nakarmić swego synka.

Dlaczego wymyślono sen w miejsce snu prawdziwego? Ano dlatego, że „nieświadomość jest dyskursem Innego”, nie jest dyskursem śniącego podmiotu. Redaktorka naczelna „stwierdza”, że nie godzi się na taki sen, nawet przyjaciółka nie godziłaby się na taki sen, gdyby nie to, że opowiedziała go przyjaciółce. W tym śnie podmiot wadzi się z problemem nad problemami: urodziłam dziecko, synka, kim być po tym wszystkim? Żoną (zabić go?)? Kobietą (pieprzyć się z nim?)? Matką (nakarmić go?)? Redaktorka naczelna odpowiada: bądź matką, syn twój jest głodny! Czy słusznie? W żadnym razie! Dla psychoterapeutów wyznających obskurancką ideę adaptowania się do rzeczywistości odpowiedź jest oczywista: urodziłaś dziecko, masz być matką, wymaga tego rzeczywistość. Lecz jaka to rzeczywistość tego wymaga, Bóg, instynkt macierzyński, tradycja, rodzice rodzącej, mąż lub przyjaciółki? Czy istnieje jakakolwiek nadrzeczywistość, która uzasadniałaby taki wybór?

Istnieje tylko jedna rzeczywistość, której dotyczy ten sen. Aby ją zobaczyć należy dostrzec, że wybór redaktorki naczelnej jest wymuszony, albowiem spośród trzech mozliwości wchodziła w grę tylko jedna – zabić go? pieprzyć się z nim?, to nie wchodzi w grę, tylko karmić. Któż w rzeczywistości optowałby za dwoma pierwszymi? Nie ma innego uzasadnienia. Ten sen jest o wyborze, tyle że nie tym z trzema opcjami do wyboru. Lacan pisze, że pragnienie podmiotu należy brać dosłownie, nie domyślać się go, nie przeczuwać, nie czuć go intuicyjnie. Wystarczy brać je a la lettre, literalnie. A przeto ani zabić, ani pieprzyć się, ani karmić; ani żoną, ani kobietą, ani matką. Czym jest obszar poza tymi identyfikacjami, to zadanie dla analizanta i analityka – pójść gdzie oczy poniosą, czyli „gdzie to było, tam podmiot ma się stać”.

Psychoanaliza nacelowana jest na „inną scenę”, na scenę Innego, która ma się stać sceną dla podmiotu. Ani żona, ani kobieta, ani matka, tam jest miejsce dla podmiotu; tam jest Realne i tam jest jouissance.

Nieświadomość jest dyskursem Innej sceny, innej niż scena codziennych gier, inna niż rządzona identyfikacjami.

Przeto, rozpoczynajcie analizy, do odważnych świat należy.

KP

P.S. Tytułowy cytat powtarza się wielokrotnie w pismach Lacana. Pierwszy raz pojawia się w „Skradzionym liście” z roku 1966 (Lacan, Ecrits, str.16). Cytat a. pochodzi z „Nauka i prawda” z roku 1965, (Lacan; Ecrits. str.868). Cytat b. pochodzi ze „Skradziony list” z roku 1966, (Lacan, Ecrits, str.29). Cytat c. z „Rzecz Freudowska” z roku 1955, (Lacan; Ecrits, str.403), a d. z „L’Etourdit” z roku 1972, str.11.

Cytat :Pragnienie należy brać literalnie/dosłownie” to Lacan „Kierowanie leczeniem i zasady jego oddziaływania” z roku 1958, (Lacan, Ecrits, str.620).

Inna scena to określenie Freuda (eine andere schauplatz).

Jeśli nie zaznaczę tego oddzielnie, każde odniesienie do Ecrits oznacza I wydanie francuskie.



„Branie znaku za obiekt stanowi przeszkodę w rozumieniu znaczącego”


Dziś jeszcze raz odniosę się do obszernego, aktualnego komentarza Spocka. Chciałbym uniknąć zdominowania tego bloga przez merytoryczną dyskusję reprezentantów dwóch różnych stanowisk teoretycznych, tym bardziej, że mogę spierać się na innych forach. Przeto Renata musi trochę poczekać ze swym, równie ważnym pytaniem.

Rzecz wydawała mi się, i wydaje cały czas, prosta. Rzecz w tym, że istnieje Symboliczne i jest ono konstytutywne dla istnienia podmiotu – by był podmiot, musi być Symboliczne, ergo Symboliczne poprzedza go. W tym kontekście nie dziwi zmiana akcentów skutkująca zmianą definicji z „nieświadomość ustrukturowana jest jak język” na „ustrukturowana jak mowa”. Języczkiem uwagi jest podmiot, takie bycie, które istnieje tylko dlatego, że istnieje mowa (w językach wymarłych nie doczekamy się nigdy podmiotu: akadyjski nie wyprodukuje Akadyjczyka jako podmiotu). Możemy mówić o języku jako systemie znaków, lecz nie możemy powiedzieć tego samego o mowie – mowa nie jest systemem znaków. Język, ludzki czy pozaludzki, jest obiektem semiotyki, lecz mowa? Mowa to jakby zindywidualizowana postać języka, mowa to mowa jednostkowa. Każdy ma swoją nieświadomość (to dlatego nieświadomość zbiorowa, choć istnieje np. w postaci mitologii, nie jest osią analiz freudowskich).

I teraz, źródło znacząceniowości znaczących nie leży w języku jako systemie znaków („znak reprezentuje coś dla czegoś innego”, Lacan: „Radiophonie” 1970, str.65); to dlatego Lacan zmuszony jest przypomnieć zapoznany teren lingwistyki, język, gdy jeszcze nie miał on żadnego odniesienia ani do sensu, ani do znaczenia (sensu generowanego przez sam język, a nie umysł odbiorcy), język jako jejęzyk (wspomnijcie na „she loves you, yeh, yeh”), język samej radości jaką daje głurzenie i gaworzenie, te wszystkie grrrr…prrr…grrru, ene due like fake, eus deus kosmateus, a morele bęc. Jaka jest tego funkcja? Pomijając inne, byt staje się parle-etre, bytem mówiącym, podmiotem mowy, mowy czystej radości, zachwytu, beztroski. To dlatego później jesteśmy bytami gadającymi, bytami pogaduszek, gadania ecie-pecie, bla-bla-bla; gadamy, albowiem mówienie przynosi radość. To cząstka, jądro, które semiotyka nie ma w cenie. Istnieje w życiu ludzi cała kultura gadulstwa, podróżnej piećki-ławoćki, kawiarnianych szuru-buru, knajpianej jive-talking. To usymbolizowana bezsensowna postać mowy, mówienie nie do sensu, mówienie, bo fajnie jest pogadać. Znaczące biorą się z tego: mućki z muuu…, a odgłosy pewnych zabaw seksualnych z ihaha… – a niby skąd powstaje rymowanie, skąd te różne umpa-umpa? Jejęzyk generuje znacząceniowość, kompletnie mając za nic znaczeniowość. Symboliczne jako system znaków to grubo za mało. Umpa-umpa nie reprezentuje czegokolwiek względem czegokolwiek; natomiast jest znaczącym (w moim dzieciństwie używano „ruchu-ruchu” – do czego było to odniesienie i dlaczego zaśmiewaliśmy się wtedy do rozpuku; poza tym czym jest rozpuk?), reprezentuje podmiot, a nie coś, nie dla kogoś, lecz dla jakiegoś innego znaczącego.

Oto „moje” Symboliczne – symboliczne jak chciał Freud, z duszą. Symboliczność jest bez duszy.

Rozważając funkcje Symboliczności nie można pominąć pytania o źródło metaforyczności. Dlaczego musimy używać metafor? Dlaczego język komputerów obywa się bez metafor i dlaczego ich istnienie przyprawia filozofów-analityków i logików o palpitacje? A skoro język tych tworów jest tak skuteczny i tak sprawny, to dlaczego w mowę ludzką wpisany jest mechanizm impasu i fiaska, błędów i niedomówień? Wygląda to tak, jakby mowa ludzka nie miała służyć porozumieniu („język zwierząt jest językiem znaków, który nie dopuszcza metafor, ani zradza metonimii”, Lacan: „Pozycja nieświadomego, z kongresu w Bonneval, dwukrotnie w 1960 i 1964″; Ecrits, I wydanie, str.840). Słyszałem niedawno komentarze grona filozofów i logików do odzywki kogoś w miarę ważnego, który rzekł był: „no to ruszcie tyłki, zatem”. Wydziawiało grono nad bezsensem użycia spójnika współrzędnego „zatem”, rzekomo tylko mającgo funkcję zapowiadającą wnioskowanie. A zatem, „zatem” użyte na końcu jest niepotrzebne, a nawet błędne.

Trudno mi było uwierzyć, że można wątpić w poczynania zmierzające do destrukcji Symbolicznego. A jednak…Gdy pisałem, że znaczące „bóg”, „cud”, „życie” mają być wyeliminowane, nie uwierzono. To co mam powiedzieć o sytuacji, w której parlament Hiszpanii wprowadza zamianę polegajacą na tym, że w pismach urzędowych i oficjalnych znaczące „matka” i „ojciec”  zostają zastąpione określeniami „rodzic A” i „rodzic B”? Znaczący „murzyn” słowem „Afroamerykanin”, „kaleka” słowem „sprawny inaczej”? Chcąc nie chcąc jest to działanie przeciwko podmiotom. Nie chodzi tylko a narzucenie poprawności wysławiania się, albowiem uzasadnione jest pytanie, czy zastąpienie znaczącego „Cygan” słowem „Rom” będzie skutkowało nieużywaniem zdań w typie: „no patrz, krajan, a ocyganił mnie!”? Zamach to zasznurowywanie ust, to posługiwanie się cenzurą, to zastępowanie Innego Symboliczności Innym Wyobrażeniowości, ekspertem, maestro, maitre l’savoir-vivre itp.

Przyznam się do czegoś – wolę pozostawić Symboliczne bogom, niźli oddać je w pacht, dajmy na to, psychologom. Ci jednym tchem potrafią mówić, że ojcu/matce nie wolno strofować dziecka, karcić go, krzyczeć na niego, jednocześnie mogąc odebrać życie aborcją.

Symboliczne jest miejscem Innego. Zamach na nie jest zamachem na niego. Wielu jest chętnych do zastąpienia go. Owi Inni mogą być zręczni, bardzo zręczni, lecz tak czy owak będą eliminować innych aspirujących do bycia Innym.

Pozwolę zatem sobie mieć odmienne zdanie, własne.

KP

P.S. Wyrażam podziękowania panu Pawłowi za możliwość skorzystania z jego obserwacji i podniesionej kwestii.

Cytat będący tytułem pochodzi z „Radiophonie”, rok 1970, str.56.



„Porządek symboliczny jest ustanawiający względem podmiotu”


Zdecydowałem się na niezgrabne tłumaczenie Lacana na polski, by uniknąć nieuchronnej dwuznaczności rodzącej się z tłumaczenia zgrabnego, czyli: „Porządek symboliczny jest tym, który ustanawia podmiot” – chodzi Lacanowi o to, że Symboliczne jest konstytutywne w stosunku do podmiotu, a nie odwrotnie.

Zdecydowałem się napisać wcześniej, bo ilość komentarzy i kwestii podnoszonych w nich może sprawić, że utonę w bezliku tematów. Archetypami nie będę się zajmował, bo w polu analizy freudowskiej, analizy-matki dla różnych szkół, ale nie jungowskich, nie są one natury symbolicznej, lecz najwyżej symbolizującej. Natomiast obszerny komentarz Spocka zdecydowanie wymaga rewizji i uzupełnień. Po pierwsze, zdradza profesjonalizm; po drugie, dotyczy fundamentów.

Zacznę aliści od kwestii ogólnej. Pewno piszę zbyt zawile, niemniej jednak proszę w takim przypadku o przeczytanie dwukrotne wpisu. Przecież pisałem o zamachu na Symboliczne w kontekście stanowiska pewnego kręgu analitycznego we Francji, kręgu początkowo pro-symbolicznego, a po zajęciu stanowiska przez naczelnego rabina i kardynała zmienionego na inne, i to diametralnie. Owszem, jestem obrońcą Symbolicznego, jakie znamy, i mam ku temu powody, ale nie jestem jedynym takim. Aktualnie wszelako stanowisko moje odbiega od stanowiska wspomnianego kręgu.

A teraz kwestie podniesione przez Spocka. Pozwolę mieć swoje zdanie w sprawie obojętności względem tego, czy Realne jest nadrzędne względem Symbolicznego, czy odwrotnie, albowiem w drugim przypadku psychoanaliza traci rację bytu. Z wielkim zadowoleniem potwierdzam, że w psychoanalizie chodzi o radzenie sobie z Realnym poprzez Symboliczne, lecz oznacza to, że Symboliczne jest konieczne, choć niewystarczające. Zatem każda próba redukowania Symboliczności wymaga sprzeciwiania się temu (w imię psychoanalizy in intenso). O tym na czym polega zamach będę jeszcze pisał, także przy kolejnych okazjach.

Twierdzenie o braku mocy Symbolicznego jest nie do utrzymania. Impotencja spotykana w Symbolicznym nie jest impotencją Symbolicznego. Dokładnie tak samo jak zwykła impotencja u mężczyzn – jest gdy rzecz dotyczy żony, a nie jest gdy prostytutki, i vice versa. Brak w Symboliczności jest efektem struktury spowodowanej faktem, cytuję: „człowiek mówi, albowiem symbol uczynił go człowiekiem” (w „Funkcja mowy i pole języka w psychoanalizie” str.276 Ecrits). Już z tego względu byłbym ostrożny w formułowaniu wniosku o nie istnieniu Symbolicznego, bo chociaż Inny (Symboliczne)  nie istnieje jako byt, to jest jako miejsce, pole, które działa. Jeżeli można osłabić intensywność Realnego przez Symboliczne („a rzeknij choćby słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”), to chociaż Innego nie ma, to jego mowa , słowa (modlitwa, mantra itd.) mają działanie uleczające – dokładnie tak jak znaczący w psychoanalizie.

Symboliczne nie zmienia dyskursów, pełna zgoda; miłość zmienia dyskurs(y), także pełna zgoda, lecz miłość wymaga obecności podmiotu, by mógł on kochać drugi podmiot, podmiot kogoś innego (podmiot, a nie obiekt!). A jeśli podmiot to wcześniej Symboliczne – nie da się w jakikolwiek sposób wyizolować podmiot z Symbolicznego.

Przykład z tartinką niesie w sobie nieporozumienie. Nie wyjaśnia albowiem, w jaki sposób wyłaniają się w Symbolicznym nowe znaczące – nowe tylko na pozór; tarta istniał(a) zanim pani Tatin się pomyliła, a TA(r)TIN(ka) także, jako że nazwisko zazwyczaj pochodzi z przeszłości. Zatem TARTA i TATIN były już od dawna i tylko czekały na złącze. Podmiot wszelako nie ma żadnej mocy, by legitymizować „nowy” znaczący w dyskursie. Podobnie jak w dowcipie, gdzie jego śmieszność afirmuje Inny, a nie twórca dowcipu, także i ze znaczącym jest podobnie. Wydaje się, że aby tak się stało musi on wpisywać się w Symboliczne jako element łańcucha (to odróżnia neologizm „ok” od neologizmu psychotyka, który pozostaje poza łańcuchem lub wchodzi do łańcucha w postaci metafory urojeniowej, ze swej definicji kruchej, to znaczy niestabilnej). Więcej, historyjki opisujące genezę powstania znaczącego są fikcją. W przypadku tartinki historia odpowiada bibilijnej Genesis: i stworzył Pan Bóg Tartę i spojrzał nań; lecz dostrzegł jej niedskonałość i zasmęcił się nad losem konsumenta (Adama); więc chwycił się deski ratunku i stworzył Tartinkę (Ewę), by smutek mu z czoła przepędzała, a uśmiech na licu wywoływała i rozkoszy dostarczała. Zazwyczaj tartinki produkowane są nie tak estetycznie, a to część jabłek z podłogi się podniesie, a to nóż do krojenia zapomniało się umyć po wcześniejszej rzezi na wołowinie wykonanej. Znaczący, by stał się elementem Symbolicznego musi zostać afirmowany (my też jemy w restauracjach posiłek dzięki fikcji upewniającej nas, że kucharze i kelnerzy nie plują, oraz że kontrola Sanepidu jest precyzyjna).

A teraz więź – w Symbolicznym, a zatem i w Nieświadomym, rodzina (matka, ojciec, dziecko), małżeństwo (żona, mąż), są tylko znaczącymi. Rodzina sklecona przez dwie pary rodziców, małżeństwo per procura, wymuszone małżeństwo ciążą, obyczajem, progeniturą, interesem, umową rodową, mezaliansem, wszystkie te formy mają równe prawa. Więzi nie mają tu nic do rzeczy, relacje mają charakter jedynie symboliczny. Dla Akiry to absurd, ale pisałem już, że znaczące są głupie. Jest tak dlatego, że w Nieświadomym (freudowskim) nie istnieje więź, przywiązanie, ani też emocje i uczucia, czy też afekty. Przykładem jak bardzo więź związana jest z Wyobrażeniowością i/lub Realnością jest to, że pakt małżeński potwierdza się w Symbolicznym przez słowo (przysięgę), słowo zastępuje więź; „nie opuszczę cię aż do śmierci” dekretuje więź, która ma obowiązywać nawet wtedy, gdy więzi nie będzie (skończy się), lub nigdy nie było. Nie istnieje żadne naturalne przejście między więzią, gdy już jest, a małżeństwem, rodziną itd.

I to akurat stawia problemtykę rodzin i małżeństw  homoseksualnych w innej perspektywie. Wydaje się, że mniej kontrowersyjne są adopcje w  rodzinach tworzonych przez osoby homoseksualne, bo bardziej w tym chodzi o więź, której są pozbawione dzieci adoptowane, niż posiadanie rodziny – trudno nazwać rodziną starą pannę adoptującą dziecko, rodziny to ona nie dostarczy, ale więź może. To samo dotyczy par homoseksualnych. W przypadku małżeństw sprawy są radykalnie odmienne. Dla szczęścia dziecka więź jest o kilka rzędów wielkości ważniejsza, niż małżeństwo jego takich czy owakich rodziców, nawet jeśli nie wiąże ich samych więź. Natomiast domaganie się przez pary homesekualne małżeństw pozostaje enigmą i dlatego wzbudza niepokój, a nawet trwogę. Podawane przez nich wyjaśnienia nie mogą zadowalać analityków. Nie opieranie pewności na domaganiu jest kanonem działań analitycznych. Więcej powiem, „poprawność polityczna”, światopogląd czy ideologia leżą na antypodach psychoanalizy, nawet tej robionej in extenso. A więc, należy im dać wszelkie prawa jakie mają małżonkowie, a nominować ich związek inaczej niż małżeństwo. Tego dotyczy kwestia – nie można oddzielić Symbolicznego od kastracji. Zamach na Symboliczne jest pragnieniem anulowania kastracji; anulowanie kastracji jadnakże jest pragnieniem perwersyjnym. (Ruchy soft-pedofilów lub miłośników nimfetek domagają się uznania ich uczuć za miłość, a więc za więź – w tym kontekście, dlaczego homoseksualiści tak, a nimfetkomani nie? Zaklęcia, że to demagogia nie zmienią zagadnienia związanego z kastracją).

Spocku, to nie analityk, w domyśle ja, wiem, że wypartym znaczącym jest dziecko czy człowiek, zastąpionym przez zarodek. Po pierwsze, wyparte pierwotne jest nigdy nie wiedziane; po drugie, wyparte wtórne jest do dowiedzenia się, a dowiaduję się od samych zainteresowanych. Na przykład mówi się: „to tylko zarodek; zarodek to nie człowiek; zygota to nie dziecko”. Denagacje powinny przekonać bezdyskusyjnie jaki znaczący jest wypierany, przecież równie prawdziwe są sądy: „zarodek to jeszcze nie pies, zygota to jeszcze nie karaluch”. Psychoanalityka to odróżnia od innych, że zawsze stoi po stronie Nieświadomego/Symbolicznego.

Na końcu haubice, które wytoczono w kierunku mnie. Trudno, ale niewiele jest pewnych rzeczy w życiu. Śmierć, związek seksualny nie istnieje, gdy kochasz, chcąc nie chcąc wylądujesz w łóżku, gdy do łóżka idzie dwoje, sypia w nim czworo, żadna miłość nie trwa wiecznie, a także to, że nic nie zajmuje w życiu człowieka mniej miejsca niż poczucie winy, tudzież, że nic nie jest tak pewne jak patologia – ona będzie napewno, tyle że nieznana. To nie ignorancja przemawia przeze mnie.

Problemem jest pragnienie analityka (analityków?) – czego pragnie (pragną) formułując cel jako: z rabinem i kardynałem nigdy?

KP

P.S. Tytuł pochodzi z tekstu „Ukradziony list” (str.12 Ecrits).

 



„Znaczący istnieje poza jakimkolwiek znaczeniem”


No patrzcie, objaśniam cytaty i odzew przebogaty. Cóż, Lacan potrafił namieszać. Dziś przede wszystkim odpowiem Spokowi, Akirze i zasygnalizuję problem innym. Ponadto kontynuował będę ufinezjowywanie (neologizm, ale weź tu się bez nich obądź) konceptu „znaczącego”.

Szanowny Akiro, do którego to znaczenia imienia uczyniłem aluzję swym neologizmem, „znaczący” jest głupi i taki ma być. Parafrazując tytuł jednego z seminarium Lacana: „znaczący czyni z nas głupków”, więcej, „pozwólmy mu czynić z nas głupków” (ale nie głupców). Cóż, istnieje w mężczyznach skłonność, centralny fantazmat poniżający głupków, zwłaszcza w przebraniach kobiecych i intronizujących Ja (zawsze zrównując je z podmiotem) jako władcę – master of masters. Pisałem, że „jeśli aborcja zostanie uznana za morderstwo” – nie uznaję aborcji za morderstwo, tak jak nie uznaję za morderstwo masowego zabijania przeciwników w wojnach (zresztą Terlikowski pewno też nie). Znaczący jest głupi, bo jego status wygląda na arbitralny. Zastanawiam się wszelako, czy Akira z równie zawadiacką wojowniczością twierdzi, że „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż” czy „Nie kradnij” są znaczącym podporządkowanym podmiotowi. Znaczący jest głupi, albowiem nie podporządkowuje się wyjątkom. Przeto muszę zadać pytanie, czy biedak biedniejszy od wszystkich biedaków, dokonując zaboru jednego jabłka, przestaje być złodziejem?. Pisałem tylko, że może ten biedak nad biedakami zostać uniewinniony, ale jako złodziej, a nie jako nie-złodziej. Sam akt odpuszczenia winy, abolicji wszelakiej, byłby bez sensu, gdyby biedak nad biedakami był nie-złodziejem. Przerażenie absurdem ma miejsce tylko wtedy, gdy Ja stając w obliczu „znaczącego” musi uznać lub odrzucić swój status jako wyjątku od reguły; uznając, czyni siebie wyjątkowym, odrzucając, czyni siebie poddanym „znaczącego”. Inaczej całe gadanie o równości ludzi jest akurat wyobrażeniowym fantazmatem.

Znaczący z racji swej funkcji alienuje podmiot od Ja. Widzimy to w namiętnej ignorancji. Gdy znaczący „życie” pokazać jako coś, co ma być wyeliminowane z gry, to chodzi zawsze o uniknięcie tejże alienacji, nazywanej wówczas absurdem.

Szanowny Akiro, to nie „znaczący” jest zmieniany przez podmiot, ale „znaczone”, a jeszcze częściej znaczenie. Tak należy widzieć to, co Ja próbuje zrobić. Ja niczego nie zmienia w statusie znaczącego „Życie”; Ja dopełnia ten znaczący Zarodkiem, Karaluchem itd. uzyskując efekt w „znaczonym” – przestaje istnieć życie karalucha i zarodka; powstaje karalusze życie, zarodkowe życie, a takie życie jest we władaniu Ja, albowiem życie karalucha czy zarodka brzmi mniej godnie niż życie Ja. Od tego momentu wystarczy przykleić metaforę życia karaluszego do osoby Trynkiewicza, by można było dokonać aborcji jego godności. Aliści nikt zdroworozsądkowy nie będzie twierdził, że znaczący „życie” nie istnieje w przypadku biedaka nad biedakami, nieszczęsnego Trynkiewicza.

Tę samą refleksję odnoszę do komentarza Spoka. Pełna zgoda co do tego, że opisuje on moment tworzenia się identyfikacji symbolicznej, rysu jednostkowo-jedynościowego, różnicy minimalnej kreującej poszczególność bytów w klasie bytu w ogóle, imienia własnego. Tyle że podstawą do tego jest funkcja znaczącego czystego; bez niej efektu różnicy nie da się osiągnąć. Ten efekt czyniony jest przez substytucję znaczącego, efekt wyparcia, na który składa się nazywanie do woli dzięki znaczącemu „zarodek”, sytuacji ocenzurowania bytu zarodka; znaczący „dziecko, człowiek” choć istnieje, pozostaje wyparty.

Zwykle gdy czytam komentarze, niektóre z nich swą przenikliwością skłaniają do przemyśleń. Układałem odpowiedź w myślach i nagle niespodziewanie list Anny ze Śląska przyszedł mi z pomocą. W nim to stawia autorka pytanie: dlaczego osoba w pełni władz umysłowych, źle znosząca antykoncepcję hormonalną, zwolenniczka zdrowego trybu życia, nie chcąca przejść na celibat, chcąca się dalej cieszyć seksem bez lęku o ciążę, której sumienie nie pozwala na dokonywanie aborcji, nie może zażyczyć sobie i przeprowadzić zabieg sterylizacji?

Pomijając oczywisty kłopot z tym, że przyjmując sterylizację jako wyjątek, którego ramy precyzyjnie nakreśla, sama lokuje się w nich jako wyjątek, to porusza wszelako kwestię relacji między podmiotem a znaczącym, nie ukrywając przy tym doświadczenia alienacji. Dlaczego podmiot zależny od znaczącego musi tkwić w alienacji owocującej rozejściem się dróg podmiotu i Ja?

Pani Anna nie patrzy poza swój horyzont. Nie tylko sterylizacja; żaden podmiot nie może życzyć sobie obcięcia dowolnego własnego członka, nawet jeśli jest zdrowy na umyśle. Nawet A.Jolie nie przeprowadziłaby amputacji piersi, gdyby poprzedzający ją Inny nie uznał jej życzenia za zasadne. Oznacza to, że „znaczące” nie należą do podmiotu; ich miejscem jest Inny – Symboliczne jest nadrzędne w stosunku do Wyobrażeniowego (wszystko co napisała o sobie pani Anna, od tego, że jest zdrowa na umyśle, po sumienie nie pozwalające jej na dokonanie aborcji jest z tego rejestru – pani Reiter z poprzedniego wpisu wzbogaciła ten rejestr kolejnymi przejawami chciejstwa), nie jest aliści nadrzędne w ogóle, albowiem ulega nadrzędności Realnego (tylko w tym rejestrze podmiot wymyka się  władzy Symbolicznego). Podmiot wiedzy, zwłaszcza w tej okrojonej postaci jaką jest samowiedza, jest na łasce Innego – jednakże podmiot popędu już nie.

To oczywiste, że to co napisałem o dopuszczalności aborcji jest poglądem osobistym, lecz także poglądem psychoanalityka. Ogół życzyłby sobie, by analityk tkwił tylko w gabinecie. Ci stanowiący ogół nie rozumieją, że analityk nie istnieje tylko in intenso – tkwiący w swym gabinecie i mierzący swe analizy ich „głębokością”, intensywnością. Analityk ma być także in extenso – jako mówiący, nauczający o analizie, jako analityczny przemierzacz dróg kultury, cywilizacji i dyskursów. Coś w rodzaju orędownika pewnej myśli, a zarazem pewnej drogi. To w wymiarze in extenso zachodzi zjawisko znane jako niemożność istnienia analityków w grupach. Gdy tylko wejdzie taki w tryb in extenso dochodzi zaraz do pęknięć – zaczyna mówić sam, a nie głosem grupy; mówi o psychoanalizie i analitycznie swoim głosem. Taki ktoś mówi z rysem genialności i zarazem matołectwa. Ostatni taki, który dał temu wyraz to wybitny analityk lacanowski, nazywający mnie i pionierem i uzurpatorem zarazem.

Co mam na myśli? Oto powstała kwestia: czym jest rodzina? Tylko że o tym rozstrzyga Symboliczne, sieć znaczących. Tata, mama, dziadek, babcia, dzieci, wnuki. Finito, kpw? Jakie zatem jest stanowisko psychoanalizy wobec rodzin łamiących reguły Symboliczności, rodziny z dwiema mamami, dwoma tatusiami i innymi wariacjami? To jasne, są do pomyślenia różnorodne rodziny. Rzecz wszelako nie w tym. Rzecz w tym, że w przypadku tych różnych wariacji dokonuje się zamach na Symboliczność, jego redukowanie czy nawet eliminowanie. Jest to pod pewnym względem manipulowanie węzłem boromejskim. Powstaje cały szereg ważnych pytań: jakie patologie to stworzy, a także, czy życie neurotyka jest najlepszym z możliwych?

Stanowisko analityków było, jest?, „konserwatywne”, czyli opowiadało się za Symbolicznością. Stanowisko analityków nie jest jednak stanowiskiem szkół czy grup. Tu pojawiają się rozbieżności. Słysząc dla przykładu uzasadnienie dla zmiany opcji z pro na contra Symboliczności, które pojawiło się po tym, jak przedstawiciele nie psychoanalityków, a nawet antypsychoanalityków, zaczęli powoływać się na argumenty psychoanalityków i koncepcje analityczne, potwierdzające ich konserwatywne przekonania obyczajowe, zacząłem mieć wątpliwości, a te z kolei utwierdziły mnie do stanowiska pro. Fakt, że nasi wrogowie stają się naszymi przyjaciółmi w sprawie jest mniej groźny, niż przyjaciele w nowej sprawie. Strzeżmy się przyjaciół, albowiem z wrogami poradzimy sobie sami. Każdą politykę można robić w różny sposób. Dylematem jest jaki jest cel polityki. Trwanie Symbolicznego jest dla mnie takim celem, triumf i chwała psychoanalizy już nie.

Psychoanaliza jest dla pacjentów, a nie dla psychoanalityków.

KP

P.S. W tekście czynię aluzję do stanowiska naczelnego rabina Francji i Episkopatu Francji.

List pani Anny ze Śląska ukazał się w ostatnim numerze WO.

Tytuł wpisu pochodzi z tekstu Lacana „Instancja litery w Nieświadomym, czyli racja Freuda” z roku 1957. Chodzi o stronę 498 z I wydania Ecrits.



„Znaczący góruje nad podmiotem”


Szanowni Komentatorzy, klinika nie służy zabawie i nie jest hazardem, tym czymś, co czyni z psychologów oszołomów. Ci, gdy mają do czynienia z osobnikami, którzy piją do śniadania i do kolacji po lampce wina, okazują się być alkoholikami, tacy, którzy z nimi mieszkają, są DDA, a jeśli któreś z DDA na dodatek niebacznie wspomni, że życie jego nie ma sensu, to jak amen w pacierzu ma depresję. Cóż, przede wszystkim jest to bezmyślne, czyli osądzone bez udziału własnego myślenia. Podobnie brzmią uwagi o skrytej paranoi. Są grubo przedwczesne. Moja uwaga o złośliwym ataku ma oparcie w ekspertyzie informatyków, w której stwierdza się nieprzypadkowy rozkład zapytań z prośbą o wejście na stronę. Nieprzypadkowość rozkładu skłania najzwyczajniej do myślenia, a każde myślenie jest paranoiczne (bierze się z domniemań).

Tyle tytułem słowa wstępnego. Teraz miejsce na łącznik. Pomyślałem byłem jakiś czas temu, że zacznę tytułować wpisy cytatami z Lacana we własnym tłumaczeniu, to znaczy w języku polskim, a nie jak to mają w zwyczaju czynić koła i kółka w języku-hybrydzie, w języku francusko-polskim. Wszystko po to, by dać wpisem komentarz objaśniający, a zarazem pokazać, że mamy język niezgorszy od francuskiego. Poza tym nic się nie zmieni.

Dziś za oś komentarza, piwot ukazujący, że nie zwiedzie Nas, mnie i Was, zaangażowany felieton zastępczyni redaktorki naczelnej WO. Ukazał się on w numerze 3 z bieżącego roku. Dotyczy on osobistego przekonania autorki, przywoływanej już tu niekiedy Pauliny Reiter, że wolność aborcji jest prawem kobiet, a jedyną granicą dla prawa jest oświadczenie kobiety o chęci nieposiadania dziecka. Rzecz pozostawiłbym w milczeniu, ileż to bowiem razy słyszałem już i czytałem ten slogan powielany bezrefleksyjnie ustami proaborcjonistów, gdyby nie uzasadnienie przekonania pani Pauliny. Dodam w tym miejscu, żeby nie sądzono w pośpiechu, żem tępy antyaborcjonista. Aborcja bywa uzasadniona; jest uzasadniona zawsze jeśli do poczęcia zaszło w wyniku przemocy, tudzieź jeżeli utrzymaniu ciąży towarzyszy przemoc – z prostego etycznego twierdzenia, że nie wolno czynić dobra używając zła. Pani Reiter wszelako daleko do tych subtelnych rozróżnień. Nie wiedząc o tym przebiera się w skórę tak znienawidzonej przez nią inkwizycji i w walce o dobro sięga po oręż zła.

Rozhulała się pani Paulina. W pierwszym akapicie poniósł ją samozachwyt – jeśli jest matką to w miarę troskliwą (czyli mniej więcej to samo co niezbyt troskliwą, ale za to jaka różnica na poziomie znaczenia!), jeśli obywatelka to przykładna, jeśli kierowca to odpowiedzialny, jeśli ekolożka to umiarkowana, jeśli pracownica to lojalna (wspaniały list motywacyjny!). I teraz clou: jeśli dokona aborcji, to będzie uznana za morderczynię.

Pani Paulino, tak i tylko tak, inaczej być nie może, albowiem drugą stroną pragnienia jest prawo, prawo jest podszewką pragnienia. Jeśli aborcja zostanie uznana za morderstwo, to aborterka będzie morderczynią; dokładnie tak samo, jak kradnący jabłka w sadzie ojciec dziesięciorga dzieci, by je nakarmić, a na dodatek bezrobotny i jedyny żywiciel rodziny, zostanie uznany za złodzieja. Jakoś nie sądzę, by pani Paulina zanegowała równoważność tezy: kto kradnie jest złodziejem. Można okazać miłosierdzie, można współczuć, ale nie zmieni to faktu, że okazuje się to wszystko złodziejowi. Niewieścia płochość pani Reiter pokazuje się w tym, że próbuje wymanewrować się z konieczności zajęcia stanowiska w kwestii: czy aborcja jest realizacją zła czy dobra?

Etyka nie jest sprawą widzimisię, nie jest też sprawą subiektywną. Ona wyrasta z realności, w której tkwi człowiek. Zaklęcia nie pomogą – nazywanie tworu abortowanego zarodkiem tego nie zmieni. Nawet jeśli nie pozbawia się podczas aborcji życia człowieka, to pozbawia się, i jest to o wiele większa groza, życia zarodek. Kwestia etyki pozostaje nie zmieniona; pozbawiając życia zarodek lub zwierzę, realizuje się akt co najmniej wątpliwy etycznie.

Gdy Lacan mówi to, co umieściłem jako tytuł, stwierdza tylko, że znaczący stoi za każdym bytem, poprzedza go, czyli, mówiąc trudno, wszelako łopatologicznie, problem w tym, że aborcja pozbawia życia, jej obiektem jest życie, nie zarodek, odbiera życie zarodkowi. Tym jest znaczący, jest płaski, sflaczały, nie ma subiektywności; życie to życie – moje, pani Pauliny i karalucha jest tym samym. W takim ujęciu, mającym bardzo długą tradycję, aborcja jest próbą wymazania istnienia znaczącego „życie”, podobnie jak ateizm próbujący wymazać ostatecznie znaczący „bóg”, nauka dążąca do wymazania finalnego znaczącego „cud” itd. itp.

Taki zamiar może się udać tylko pod warunkiem wymazania całej Symboliczności, skarbca znaczącego. Wszelako skutkowałoby to wymazaniem wszystkim wymazujących, czyli ludzi. Freud, a po nim Lacan, nie pozostawiają żadnych złudzeń – jest to możliwe. Może tego dokonać tylko człowiek, Ludzkość. Popęd śmierci realizuje się tylko w człowieku i przez człowieka.

Czy znaczące trwają wiecznie, choć nie są odwieczne? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Filozofowie powiedzieliby, że coś co nie jest odwieczne jest bytem skończonym, a zatem zniknie. Czy jednak jest tak z życiem branym jako znaczący?

P.S. Refleksje powyższe dotyczą cytatu z seminarium „Utracony list” z roku 1956. Do odnalezienia na stronie 39 pierwszego francuskiego wydania Ecrits Lacana.

Pesymizm psychoanalizy bierze się  z tej konstatacji możliwości wymazania Symboliczności. Wszelako z tego, że coś jest możliwe nie wynika to, że to coś się zrealizuje. Psychoanalitycy nie są prorokami i nie żyją z apokaliptycznych wizji. Raczej bliższa jest im wizja końca Symboliczności w wyniku ludzkiego błędu, czy naciśnięcia jakiegoś guzika przez operatora podręcznej walizki .



Pinch me! Do they beat here?


I znowu jesteśmy, ja i Sinthome z wami. Tym razem trwało długo, bo i atak hakerski był przemyślany. Trafiło, ale nie zatopiło. Cóż, widocznie coś znaczymy. Coś? O nie, duże coś. Jeśli się to powtórzy, to duże coś będzie ogromnym coś. I jak zwykle bywa w takich zaskakujących sytuacjach rodzą się pytania, a właściwie jedno: czego chce ta strona i/lub ten blog, że aż tak bardzo zwraca uwagę, że czyni z osoby postronnej powoda całego tego zamieszania.

No dobrze, „Que vuoi” skierowane do mnie niewiele wyjaśni, albowiem moje osobiste motywacje pozostają dla mnie, jak i nie dla mnie, nieprzejrzyste. Zapamiętajmy, każde wyjaśnienie motywacji, autorskie i nieautorskie, jest tylko mniej lub bardziej udaną racjonalizacją. Pragnienie źle się adoptuje do świadomości; świetnie wszelako odnajduje się na tej ze scen, której świadomość nie lubi. Oto we Wprost przeczytałem cudaczny news: w ciągu 10 lat długość stosunku seksualnego Polaków spadła z 14 do 10 minut. Hm.. zamyśliłem się przez chwilę – czy to regres czy postęp? Gazeta sądzi z butą każdego ignoranta, że to regres (nie po to pisze się, że długość spadła) i pyta dlaczego, nie byle kogo przecież, tylko profesora Lwa. Na jego miejscu powiedziałbym ignorantom, że w końcu Polakom w seksie ma się coraz lepiej. Dlaczego? Szanowni komentatorzy, jak sądzicie, czemu tak sądzę? Spróbujcie odpowiedzieć, nawet jeśli dopowiem teraz, że moja odpowiedź to rodzaj triku mającego pokazać status tego, co tak bezrefleksyjnie sączą nam do uszu piewcy motywacji.

Weżmy ostatni numer ŚN. Jakiś neurokognitywista (raz neuro raz kognitywista) rozprawia się z Freudem. To znaczy, zgadza się w końcu, że nieświadomość istnieje, ale wierny kognitywizmowi zdradza się z ignorancją powiadając, że świadoma motywacja i nieświadoma motywacja to jeden system. Dla kognitywisty tak być musi, albowiem w przeciwnym razie kognitywizm nadawałby się tylko do konceptualizowania motywacji świadomej, tyle że ukrytej przed człowiekiem. Pięknie pokazał to na ostatnim posiedzeniu naukowym Sinthomu kolega wskazując na granice kognitywizmu. Posługując się przykładem popularnej interwencji terapeutów kognitywnych – coś się wydarza, więc pytamy: „jakie to ma dla ciebie znaczenie?”, zadał pytanie o finalność takich interwencji, bo przecież takie pytanie można zadawać bez końca (czyli o ciąg następujący: jakie znaczenie ma X. dla ciebie? Znaczenie Y., a jakie znaczenie ma Y. dla Ciebie? Znaczenie Z., więc jakie znaczenie ma Z. dla ciebie? itd. ad inifinitum). Co przeto określa koniec pytania o znaczenie? Kognicja terapeuty, a nie pacjenta; świadoma czy nieświadoma? Do tego wszystkiego dodam coś jeszcze. Wszelkie pytania o znaczenie za adresata mają podmiot wiedzy, bożka kognitywizmu, a zatem podmiot świadomości, świadome ja. Zadanie takiego pytania wyklucza z gry odpowiedź, że nie ma to żadnego znaczenia. Kognitywizm nie uważa za naturalny stan to, że coś może nie mieć znaczenia i wiąże taką odpowiedź ze stanem patologicznym, najczęściej wiązanym z depresją (ulubiony zestaw diagnostów depresji: życie nie ma sensu, miłość nie ma sensu, stawanie z łóżka nie ma sensu, leczenie się nie ma sensu itd.). Kognitywizm to promulgacja zaklęcia kognitywistycznego – należy w sytuacji braku znaczenia przywrócić znaczenie. Kognitywizm, TPB, cierpi na własną odmianę depresji – leczy się depresję opierając byt na znaczeniu, ukrywając to, że znaczenie pozostaje bez związku z prawdą. Gdy zatem spytać o prawdę jako podstawę bytu, usłyszy się najczęściej, że prawda nie ma znaczenia. Gdy przeto pytamy o to, dlaczego stosunki płciowe Polaków trwają tak krótko, to odpowiedź, że dlatego, że Polacy za dużo pracują ma sens, znaczenie. Lecz ta odpowiedź nie ma związków z prawdą. Nie, że nie musi mieć związków, ale że nie ma. Radykalnie postawiona kwestia?

Spójrzmy teraz! Trudny pacjent dla kognitywisty to taki, który na pytanie: jakie ma dla ciebie znaczenie, że kochasz się krócej niż dawniej, odpowie, bo bardzo dużo pracuję, a na pytanie: jakie znaczenie ma to, że tak dużo pracujesz, odpowie: bo przez to krócej się kocham. Takim byłbym pacjentem. Idealny pacjent to taki, który na to samo wyjściowe pytanie odpowie, że bardzo dużo pracuje, potem odpowie, że pracuje dużo, bo boi się, że go zwolnią z pracy, potem, że ma dzieci na utrzymaniu itd. Z każdym kolejnym pytaniem ktoś taki oddala się od kwestii wyjściowej, a terapeuta w końcu zignoruje kwestię wyjściową. Pacjent psychoanalityczny zaś to ktoś, kto usłyszy na swą wyjściową kwestię pytanie: dlaczego uznałeś, że musisz mi akurat to powiedzieć? To jest też pytanie o znaczenie, ale osoby analityka.

I oto wyłania się sprawa kapitalna. Czemu analityk, kim jest analityk, czego może pragnąć analityk itp. Nie da się kwestii wyjściowej rozwiązać bez udziału analityka, bez jego osoby. Wszysko co będzie rozwiązane, będzie takie w przeniesieniu.

Czy ja dowalam? Czy dowalam kognitywistom i terapeutom TPB? Tak. Czy tego chcę? Nie. To czego pragnę w ten sposób? To zagadka dla Was. Jednych to przyciąga, drugich rozwściecza. I niech tak zostanie. Niech będzie „que vuoi”.

KP