Nietzsche prorokował, że jeżeli ludzie odwrócą się ostatecznie od Boga (a on to po prostu stwierdził głosząc jego śmierć), to zapanuje powszechna przeciętność, ogólna forestgumpyzacja, rządzić będzie byle co i byle jak, pseudowiedza będzie szła w parze z pseudomądrością. Zniknie „nie wiem”, a jak nie wiem, to zajrzę do Wikipedii.
Jakiś czas temu pewna pani opowiedziała mi „swoją” historię. Jechała samochodem. Gdy skręcała w prawo w jakąś ulicę, nagle pod koła dostał się młody człowiek i wyszedł z tego zderzenia mocno poturbowany. Wjechał pod jej auto rowerem, którym zawadiacko i beztrosko kierował. Pani owa do teraz była w szoku i uważała, że jest winna. Czy miałem jej powiedzieć, jak to teraz jest w zwyczaju, że to nie jej wina? Lecz skąd niby miałbym wiedzieć, że nie jest winna? A co ważniejsze, skąd mi wiadomo, że ta Pani wie, co mówi? I podobne, skąd psycholog od „to nie pani wina” wie, że ta pani mówi od rzeczy? Gdzie podziało się „wiem, że nic nie wiem”, jako podstawa słuchania drugiego człowieka? Ot tak po prostu psycholog wie, że to nie jej wina. Po paru spotkaniach okazało się, że bohaterka tej historii jechała do kochanka, czyli że jak najbardziej była winna. Czym zatem było zdarzenie z niefortunnym rowerzystą?
Było znakiem (w znaczeniu np. teologicznym), znaczącym (w znaczeniu psychoanalitycznym), z jednej strony kochanka (którego poznała jako Marka czytającego w poczekalni do lekarza Quo Vadis {sic! Marek Winicjusz, bohater Quo Vadis}, z drugiej, winy wobec męża (któremu odpowiedziała zapytana „gdzie jedziesz?”, „kupić wino [na spotkanie ze znajomymi]”). A więc była to jej wina, a nie jak utrzymywał psycholog, nie była to jej wina. A że nie dotyczyła ona wypadku? Cóż, Forest Gump-psycholog sądzi beztrosko i naiwnie, że mowa informuje, a nie mówi.
Wniosek? Chcecie dobrze analizować, umiejętnie słuchać – znajdujcie znaki!
Tak to było ze mną, gdy pewnego jesiennego dnia 1986 odebrałem telefon. Mocno nadwyrężony głos, chropowaty chrypą namiętnego palacza, po typowych grzecznościach, zapytał łamaną polszczyzną: czy jest pan psychoanalitykiem? Głowę daję, że był to pierwszy raz, gdy zostałem tak zapytany. Wówczas byłem psychologiem, co poświadczał dyplom, byłem także seksuologiem, co poświadczało miejsce mojej pracy i autorstwo haseł dotyczących perwersji w wielkim dziele Zarys seksuologii. Czy byłem psychoanalitykiem? W każdym razie odpowiedziałem, że tak. To co stało się później było prostą konsekwencją tej odpowiedzi. Dziś na pytanie czy jestem psychologiem lub seksuologiem odpowiadam, że byłem, ale nie byłym.
Odpowiedź „tak”, której spontanicznie udzieliłem, nie mając na to żadnych papierów, (w tym czasie nie wiedziałem jeszcze, że ukazał się mój artykuł o historii psychoanalizy[dla zainteresowanych odsyłam do a)Psychoanalysis International.vol.1 oraz b) Psychoanalysis in Poland w Bulletin of European Psychoanalitical Federation, 1988] w języku niemieckim), ona właśnie sprawiła, że stałem się analitykiem. Chropowaty głos po moim „tak” przedstawił się, wyjaśnił cel swego telefonu i na koniec zapytał raz jeszcze: czy przyjmuje pan zaproszenie?
Zaproszenie obejmowało udział w dniach polsko-francuskich spotkań z psychoanalizą, wygłoszenie 1-2 wystąpień (jedno z nich miało dotyczyć historii psychoanalizy w Polsce), pobyt w szpitalu psychiatrycznym prowadzonym w duchu psychoanalitycznym w Premontre, udział w spotkaniach klinicznych w szpitalu św.Anny w Paryżu, a także w wykładach J-A Millera, wtedy kompletnie nieznanej mi osoby. Zaproszenie obejmowało 2 psychoanalityków.
Na zaproszenie odpowiedziałem „tak”. Odpowiedź oczywista, zdaje się myśleć zwykły człowiek. Lecz zauważmy, że drugie „tak” jest prostą konsekwencją pierwszego. Tym samym, nawet jeśli wygląda to na dzielenie włosa na czworo, nie zwalnia to mnie od zadania pytania: dlaczego powiedziałem pierwsze „tak”? To kwestia wielkiej wagi, co pokazało życie. Moje późniejsze relacje z ECF, WAP i EPFCL od pewnego momentu zawsze zaczynały się kręcić wokół tego „tak”, pozwalając nieustannie kwestionować mój status analityka. To wokół tej kwestii, tylko tej kwestii jako ośrodka, obraca się życie trzech powyższych szkół (nie twierdzę, że tylko tych, ale też nie wszystkich). Kto jest analitykiem? Nie kim jest analityk – to tylko kwestia konceptualizacji – ale kto. Czy J-A Miller jest analitykiem? Wielu myślało i myśli nadal, że nie. Kim przy nim jest niejaki Pawlak? Dlaczego zadaje się takie pytanie?
Udzielę na to odpowiedzi, tyleż wstępnej, co i zasadniczej. Cytuję Lacana: „psychoanalityk autoryzuje się sam”. Tak właściwie zrobił sam Lacan. Jego osoba nie znalazła uznania u własnego analityka, podobnie J-A Miller, podobnie ja i moi koledzy i moje koleżanki w Polsce. Decyzja o rozpoczęciu praktykowania była tylko ich i moją sprawą. W najczystszy sposób psychoanaliza powojenna w Polsce powstawała w zgodzie ze słowami Lacana. Ich przynależność do IPA była tylko pochodną ich „tak”. Paradoksalnie, to nie ich (a przy okazji mój) analityk wprowadził ich do Stowarzyszenia, ale oni jego. Ich „tak”, „tak, jestem analitykiem”, przełożyło się na „tak” powiedziane ich analitykowi. To jest sedno psychoanalizy powojennej w Polsce. Pojawiła się z niebytu, tak jak psychoanaliza w ogóle w osobie niejakiego Freuda. Nie potrzebowała Lacana, Klein i Freuda. Ta cecha zainteresowała lacanistów z Paryża, którzy sami byli przejęci tajemnicą pragnienia Freuda. To samo dotyczyło pragnienia Lacana, pioniera, który w 1963 postanowił powołać do istnienia psychoanalizę 2.0. Przestał potrzebować Freuda. Odwrotnie, Freud zaczął potrzebować Lacana. Osierocone po śmierci Lacana ECF miało za cel ocalenie pragnienia Lacana.
Mój wyjazd do Paryża w czerwcu/lipcu 1987 sprawił, że znalazłem się z tym pragnieniem w kontakcie.
KP
P.S. To zmodyfikowany fragment wstępu i I rozdziału wspomnianej przeze mnie mojej książki o początkach historii psychoanalizy lacanowskiej w Polsce. Tytuł rozdziału: 1987
28 Comments | In: Sinthome | | #