Popęd cz.II Człowiek


We wpisie poprzednim, co to częścią nazwałem, a jak okaże się nie bez kozery ma związek z popędem, chciałem pokazać jak z instynktu rodzi się popęd, stając się równocześnie czymś innym niż to, z czego powstał. Przypomina motyla powstałego z gąsienicy – w zasadzie dwa odmienne byty. Instynkt jest siłą stadną, siłą sprawczą dla wszystkich gatunków bez wyjątku. Także wszystkich osobników wszystkich gatunków.
Instynkt steruje życiem, dba, by życie samo, istniało. W sumie przeto, życie,jego istnienie, nie jest ograniczone śmiercią. Życie rodzi życie. Nowe życie kończy stare życie (motyl zaczyna życie, gąsienica je kończy). Samo życie się nie kończy. Życie jest nieśmiertelne. Freud nazywa tę właściwość Erosem i traktuje na początku jako popęd (I teoria popędów).
Dlaczego popęd a nie instynkt? Bo popęd miał w sobie coś, co czekało na odkrycie. Czekało na geniusz Freuda. Czekało, albowiem paradygmat nadrzędności grupy, stada nad jednostką, musiał być zastąpiony innym. Używając pojęć stosowanych na tym blogu powiemy, że władza społeczeństwa, władza dyskursu, władza, którą można, bo czemu nie, określić niezbyt miłym mianem przemocy, ma zastosowanie także w odniesieniu do instynktu.
Instynkt dzierży władzę absolutną nad zachowaniem zwierząt. Ma charakter bezwyjątkowy. Obowiązuje w życiu każdego osobnika. Całość zachowań zwierzęcych, cały behawior zwierząt jest podporządkowany instynktowi przetrwania gatunków.Celem jest życie, jego istnienie, o ile rzecz nie dotyczy konkretnych osobników.
Moim zdaniem Freudowi przytrafiło się przeoczenie (forma czynności pomyłkowej). Podczas pisania 3 esejów był już psychoanalitykiem i ujmował życie w kontekście osobniczym, „zapominając” o gatunkowym. O ile więc w przypadku instynktu celem życia jest istnienie życia, o tyle popędu nie jest życie tylko śmierć. My, ludzie, żyjemy by umrzeć. Zwierzęta, by skończyć życie. Gatunek, by żyć dalej lub zmienić się w inny gatunek, w ten sposób pozwalając życiu istnieć.
To, co jest wspólne dla człowieka i zwierząt, to właściwie to, że w zasadzie ciało ich i człowieka jest skrzynką na geny. Z tą jednak różnicą, że w przypadku ludzi nie tylko.
Przeoczenie Freuda, jego pomyłka, dała o sobie znać w stwierdzeniu w dziele Popędy i ich koleje losu – „Popęd lokuje się między duszą a ciałem”. Nie sądzimy, by miał na myśli muchy, kawki, czy nawet szympansy. Ta sama pomyłka ukazuje na horyzoncie perspektywę śmierci, która nieco później została określona jako popęd śmierci. Ten popęd zamienił popęd życia z I teorii i stał się podstawą II teorii popędów.
Ciąg dalszy następnym razem.
K.P.



Popęd, cz.I Zwierzę


Nasi kochani antropologowie, tu gryzę się w język, by nie krzyczano na mnie żem jakiś samiec alfa, więc dodaję w pośpiechu „i antropolożki”, co to życie swe młode spędzają wśród „naczelnych”. Panie te zatem (słówko „zatem” używam, by nie powtarzać w kółko słówka „więc”), a za nimi panowie, tak ukochali naczelne i wcześniejsze „człowiekowate”, że zagubili się we własnym powołaniu. Już nie tylko nie dostrzegają różnicy między nami a naczelnymi (albowiem, to zastępnik dla „bo”, między nami a „człowiekowatymi” w zasadzie nie ma różnic, jak sądzą, chociaż tego głośno nie przyznają), ale gotowi są widzieć w żuczku gnojowniczku prefigurację Syzyfa i obecność na tak wczesnym etapie ewolucji genu „symboliczności”.
I tak, najpierw twierdzono, że człowieka określa dwunożność, często nieprecyzyjnie określana mianem pozycji wyprostowanej. Wykazywano tym słabą znajomość zoologii, zapominając o pingwinach i kangurach. Argument o wyjątkowości człowieka w stosunku do zwierząt w postaci dwunożności upada. Potem mówiło się o „wynalazczości” zwierząt. I wydaje się, że nikt nie chce dostrzec, że owe „wynalazki” podporządkowane są instynktowi przetrwania. Nie służą zwierzęciu, służą tylko i wyłącznie trwaniu życia dzięki gatunkowi (a precyzyjnie liczebności osobników danego gatunku). U ludzi tak nie ma. Wynalazczość nie polega na podporządkowaniu wynalazku instynktowi. Instynkt kieruje się ku jednemu, uniwersalnemu obiektowi, który jest konieczny do przetrwania. Uniwersalny oznacza tu tylko tyle, że jest on nieobcy każdej żywej istocie. Dla człowieka prosty kijek, służący orangutanom do wyciągania termitów z norek, staje się narzędziem do wsadzania go w oko innego człowieka (to jest kreatywność), albo poprzez wykonanie przycięć użycie go jako widelca (to wynalazczość). Jest jasne, że wsadzanie w oko, ani używanie widelca, nie jest potrzebne do tego, by człowiek przetrwał. Z kolei argument, że moralność nie jest obca zwierzętom nie dotyczy moralności, jak sądzą propagatorzy tegoż, tylko tego, że małe dzieci z lubością wkładają kijek w oko innego dziecka (ale ono jest nieświadome czynionego zła, mówią), a duże dzieci, czyli dorośli, mając świadomość zła i czynienia zła, mimo tego czynią zło. Zatem dzieci i dorośli czynią zło, pomimo istnienia moralności, która ma temu zapobiegać. I czynią tak wszyscy ludzie.
Czym przeto jest ta siła, konieczna i przez to nieunikniona, niezależna od wieku ani płci, od świętości także?
Tą siłą jest popęd.
Dwie właściwości bycia człowiekiem czynią go istotą wyjątkową w porównaniu do zwierząt. To mowa i popęd.
Ale o tym przeczytacie w części drugiej.
K.P.



Potrzeba


Poprzedni wpis zacząłem od pokazania, że w samym języku zaznacza się różnica między „chcę” a „pragnę”. Powiemy „chcę coś zjeść”, „chce mi się jeść”. Raczej nie powiemy „pragnę coś zjeść”. Powiemy „chcę do domu”, raczej nie „pragnę do domu”. Na czym polega różnica?
Różnica bierze się z obiektu, ku któremu parcie popycha podmiot. Podane przykłady dotyczą pokarmu, pożywienia, jadła, a także domu w całej rozległości metafor, w jakiej to słowo (znaczący) może być użyte (chata, gniazdo, siedlisko, stado, wataha, ławica, grupa, plemię, rodzina, ród itd.). Lecz gdy powiemy „mam ochotę na ciastko, golonkę czy tofu”, to myślimy o innym obiekcie niźli pokarm. I to pomimo tego, że ciastko, golonka itd. to podzbiór zbioru pokarm. Różnica tkwi w tym, że każdy musi jeść i mieć swój dom. Nie każdy natomiast musi jeść golonkę czy tofu. Tylko niektórzy, pojedyncze jednostki, lubią, a bywa że uwielbiają jakieś ciastko, jakąś golonkę, czy jakieś tofu. Nie tofu jakiekolwiek, tylko to, a nie inne. Dlatego nasz jadłospis opieramy na menu. No, chyba że nie jedliśmy na tyle długo, że zaczęliśmy odczuwać głód w czystej postaci – muszę zjeść cokolwiek.
W ten sposób różnica między pokarmem a ciastkiem czy golonką staje się bardziej zrozumiała. Pojawia się wraz z wyłonieniem się podziału na gatunek i jednostkę istniejącą w obrębie danego gatunku. I wcale nie chodzi tu o świadomość samego siebie. Nie można bowiem wykluczyć, że inne zwierzęta mają jakąś formę świadomości siebie, ale czy mają świadomość tego, że każdy przedstawiciel danego gatunku charakteryzuje się tym samym? Albowiem z mego „wiem, że jestem” nie wynika, że on, ona, ono wiedzą, że każde z nich jest. Dla istnienia gatunku świadomość jednostkowa nie jest konieczna.
Cały ten wywód o różnicy między pokarmem a golonką, czy domem a willą, służy odróżnieniu instynktu od popędu. Instynkt jest pierwotnym wyposażeniem gatunku, wszystkich gatunków, cechą świata ożywionego, zasadniczą siłą postulowaną przez najważniejszą tezę teorii ewolucji – celem życia jest trwanie życia. Tą siłą jest instynkt przetrwania. Nie jakiegokolwiek osobnika danego gatunku, tylko samego gatunku. Zapewnia on istnienie rozmnażania, jedzenia, picia, wydalania, a także sposobu, wspólnego dla wszystkich osobników gatunku, chronienia się przed drapieżcami i wrogami.
Instynkt charakteryzuje się:
A) regularnością wyrażaną cyklicznie.
Mowa tu o sile nie będącej constans. Nie działającej cały czas. Po odnalezieniu obiektu zanikającej. Po pewnym zaś czasie pojawiającej się ponownie. Jak uczy zoologia, zwierze je tylko tyle, ile musi. Człowiek zaś albo się przejada, albo niedojada. Z kolei zjawisko rui włącza albo wyłącza zachowania seksualne. Człowiek nawet gdy śpi ma z nimi do czynienia, a seksualność istnieje przez całe jego życie.
B) typowością obiektu.
Drapieżcy żywią się mięsem, roślinożercy roślinami. Ich jadłospisy wykluczają się nawzajem. W przypadkach skrajnego głodu próbują bezskutecznie stać się wszystkożercami. Ludzie są wszystkożercami, skrajnymi wszystkożercami. W zasadzie jedzą nie odczuwając głodu.
C) jednorodnością obiektu.
Mięsożercy jedzą albo mięso świeże (drapieżcy), albo nadpsute/zepsute (padlinożercy). Roślinożercy zaś albo trawy, albo liście, gałązki/gałęzie. Nawet Sir D.Attenborough, którego filmy zawsze oglądam z największym zainteresowaniem, nie dostrzega tej zasady. Ostatnio widziałem zachowanie orangutanów, które zmyślnie tworzyły proste narzędzia. Ta wybitna postać widziała w tym tylko podobieństwo do człowieka. Nie dostrzegała zaś, że cała ta wynalazczość orangutanów służyła tylko jednemu celowi – zdobyciu pokarmu. Siłę, która kieruje się tylko do obiektów gwarantujących przetrwanie gatunku i prolongację samego życia, nazywamy (my, analitycy) potrzebą.
D) jednolitością tendencji seksualnej.
Zwierzęta kopulują, samce pokrywają samice. Obowiązuje jedna pozycja seksualna. Ejakulacja (lub seria ejakulacji) kończy zachowania seksualne. Role płciowe są jasno określone. Zachowania „homoseksualne” zwierząt nie są osadzone w orientacji seksualnej. Jednolita tendencja seksualna nakierowana jest na maksymalizację szansy rozmnożenia się, a co za tym idzie tylko przetrwania gatunku.
W przypadku człowieka znaczenie instynktu zostaje zredukowane na rzecz popędu, który wyłania się jedynie w formie popędów cząstkowych, jakby był on rozszczepiany przez jakiś pryzmat (podmiot wraz z ciałem i jego strefami erogennymi).
Następnym razem zajmę się przeto pojęciem popędu.
K.P.



Pragnienie pragnienia – pragnę pragnąć


Kontynuujemy temat rozpoczęty poprzednim wpisem. Trzecią z kolei kategorią łatwo myloną z pragnieniem jest chęć. By ją zrozumieć posłużę się pewną obserwacją. Oto przychodzimy do domu i mówimy „chcę coś zjeść”. Pytanie brzmi: co jest bardziej prawdopodobne, użycie zwrotu „chcę coś zjeść”, czy też „pragnę coś zjeść”? Chociaż użycie obu form jest dopuszczalne, to w tym kontekście użycie drugiej z nich jest bardzo mało prawdopodobne. Sam język wskazuje na różnicę między chceniem a pragnieniem. Różnicę tworzy obiekt.
Czym Jest obiekt? To pojęcie jest skomplikowane w konceptualizacji. I tak jak komentator, na którego komentarz się powołuję, traktuje pojęcie pragnienia jako banalne, tak w przypadku pojęcia obiektu możemy zauważyć podobne zjawisko. Ależ obiekt to banalny przedmiot, mógłby powiedzieć tenże komentator! Tymczasem psychoanaliza stwierdza, że obiekt to nie przedmiot. To raczej „jakieś coś”. Jak to rozumieć?
Weźmy za przykład sosjerkę, z jednej strony, i kobiecy wdzięk, z drugiej. Nikt nie będzie miał wątpliwości, że sosjerka to przedmiot, ale wdzięk już nie. No dobrze, lecz napełnijmy sosjerkę sosem. Czy sos jest przedmiotem? No nie. Z pewnością wszelako, podobnie jak wdzięk, jest czymś. To jakieś coś [w ramach dygresji przywołam tu cudowny filmowy horror o tytule Coś, co jest tłumaczeniem doskonałym angielskiego tytułu The Thing]. Zatem, czyżby sos i wdzięk był rzeczą? W psychoanalizie odpowiadamy na to pytanie twierdząco. Nie chodzi tu o utożsamianie przedmiotu i rzeczy. Chodzi tu o rozumienie rzeczy w taki sposób, w jaki jest to ujmowane w wyrażeniu „w czym rzecz?”. [W czym rzecz gdy chodzi o wdzięk?]. Otóż, to coś, co w rzeczy samej [się znajduje, dodatek mój], nazywane jest przez psychoanalizę obiektem. Wdzięk ma w sobie obiekt i sos ma w sobie obiekt.
Koncept obiektu jest tym, co jednoznacznie odróżnia psychoanalizę od psychoterapii, Ten sam obiekt odróżnia także dwa podstawowe podejścia psychoanalityczne. Obiekt jest pojęciem freudowskim, które występuje w dwóch postaciach – obiektu (der fremde object) i rzeczy (das ding). Te dwa podejścia, nazwijmy je amerykańskim i klasycznym, wzięły się z faktu, że Freud zaproponował dwie teorie popędu. W podręcznikach i opracowaniach, bez odpowiedniej wnikliwości, nazywane są one dualizmem popędowym. Tymczasem Freud w obu przypadkach mówi o teorii popędu, dzieląc przy tym popęd na dwie postacie. Psychoanaliza amerykańska opowiedziała się za pierwszą teorią, czyli popędem Ja, a klasyczna (lacanowska i kleinowska) za popędem śmierci, czyli drugą teorią. Dla psychoanalizy amerykańskiej obiekt jest reprezentacją, czyli wyobrażeniem. Dla klasycznej, w przypadku kleinizmu, to nieświadoma fantazja. Dla lacanizmu, to cząstka Realnego, która odciska się w najbardziej fundamentalny sposób na istnieniu (najpoprawniej byłoby powiedzieć „bytowaniu”) danego podmiotu.
Mamy więc trzy możliwości:
a) obiekt jest wyobrażeniem (na jakimś filmie mama na stole kuchennym stawia dla całej rodziny sosjerkę z sosem. Sosjerkę widzimy, więc nie musimy sobie jej wyobrażać. Sos w niej możemy sobie wyobrazić. Lecz poza wyobrażeniem pozostaje smak, zapach itp.[dla zaciekawionych podaję, że przedmiot, przykładowa sosjerka, może stać się obiektem, ale nie będę tego dalej rozwijał]
b) obiekt może być nieświadomą fantazją, fantazmatem (w pewnym śnie śniący śni ogromny kielich na wino; śmiejąc się mówi „taka ogromna lampa na wino”; jeśli przyjmiemy, że ogromny kielich jest lampą, to może być lampą Alladyna; w konwencji kleinowskiej można powiedzieć, że śniący, jako niepijący alkoholik, śni to, co pozwoli mu na wypicie tego, za czym tęskni; jako lacanista wolę wszakże posłużyć się tu tylko jednym słowem – „dżin”.).
c) obiekt jako coś z Realnego (tutaj obiekt przesłania podmiot, jest skomunikowany z ciałem, nie z podmiotem; ciało staje się ciałem mówiącym; mówi zaś o tym, co go ekscytuje i co go umęcza).
W psychoanalizie lacanowskiej, tak jak w fizyce cząstek elementarnych, istnieje wiele obiektów, minimum 10, aktualne maksimum to 15. Dla porządku wymienię je: obiekt domagania, obiekt potrzeby, obiekt popędu, obiekt pragnienia, pierś, gówno, spojrzenie, głos, obiekt fantazmatu, obiekt jouissance, obiekt jako brak, obiekt jako nic, obiekt pragnienia Innego, obiekt fantazmatu Innego, obiekt jouissance Innego.
Tyle na teraz. Następnym razem temat będzie kontynuowany.
K.P.



Pragnienie jest pragnieniem bez końca


Dziś zajmę się pewną tezą, która została wyartykułowana w komentarzu mojego zapiekłego oponenta z dnia 11.04 zeszłego roku. W post scriptum poczynię kilka uwag do drugiego akapitu wzmiankowanego komentarza, w którym pojawiają się zadziwiające elukubracje. Głównym wszelako tematem, który pojawiał się, nie raz nie dwa, w mym blogu przez kilka lat jego istnienia, jest pojęcie pragnienia. Autor komentarza stwierdza, że pragnienie jest pojęciem banalnym. Jeśli dobrze rozumiem, że zacytuję tutaj ks. Chmielowskiego – „koń jaki jest każdy widzi”, to słowo rozumie się samo przez się. Zatem nie różni się od innych pokrewnych słów, pożądanie, życzenie, chęć, motywacja. Tymczasem tak nie jest. I tak:
Motywacja jest parciem nakierowanym na konkretny cel.
Życzenie to parcie nakierowane na Innego.
Chęć to parcie celujące w obiekt.
Pożądanie to parcie celujące w obiekt.
Pragnienie to parcie celujące w obiekt.
Powie mój oponent, że trzy ostatnie łączy obiekt. Owszem, tyle że nie ten sam obiekt.
Cel w przypadku motywacji nie jest uniwersalny, celów jest mnóstwo (jest tak w psychologii). Lecz w psychoanalizie cel jest składową popędu, a nie osobowości czy ego. W tym ujęciu cel jest uniwersalny i jest nim osiąganie, dosięganie satysfakcji. Trzeba tu jednak podkreślić, że satysfakcja w psychoanalizie nie jest ani zadowoleniem, ani przyjemnością. Satysfakcja osiągana jest przez przekraczanie granic wytyczonych zakazem lub tabu. Jest to więc amalgamat rozkoszy i lęku, który w przypadku przekroczenia występuje raczej w formie trwogi, bojaźni, niźli w przypadku zwyczajnego lęku generowanego przez superego (taka satysfakcja jest określana przez Lacana mianem jouissance).
Życzenie jest adresowane do Innego i jest parciem jak w każdej z omawianych kategorii (parcie zaś jest jedną z czterech składowych popędu – są nimi cel, parcie, obiekt i źródło). Oto ktoś zwraca się do Innego: „zrób mi kanapkę” (można także w formie grzecznościowej: „możesz zrobić mi kanapkę?”). Widzimy, że Inny, według proszącego, ma do swej dyspozycji obiekt. Obdarowanie proszącego tymże równoznaczne jest dla proszącego z tym, że jest przez Innego uznany tudzież kochany. Jak łatwo zauważyć w życzeniu też chodzi o obiekt. Lecz ten obiekt posiada Inny. Może go dać lub nie dać. Jeśli daje, uznaje mnie jako byt. Jeśli nie daje, ignoruje mnie, ma mnie w nosie. Łatwo więc wysnuć wniosek, że większa część scysji, kłótni, gniewu ma swe źródło w życzeniu, które podmiot adresuje do Innego, by być przez niego kochanym, uznawanym, szanowanym, podziwianym. Lacan zaproponował, by nazwać tę kategorię terminem „domaganie” i stwierdził, że obiekt domagania ma charakter uniwersalny – „być kochanym”. Cechą charakterystyczną tego obiektu jest to, że a) posiada go Inny, b) jest czymś najcenniejszym, c) jest, że tak powiem, dowodem miłości. Trzy powyższe właściwości są nieprawdziwe. Inny go nie posiada, co oznacza, że obiekt ten jest jedynie obiektem fantazmatu proszącego podmiotu. Nie jest on najcenniejszy, albowiem cenniejszy od niego jest Fallus, który sprawia, że istnieje ktoś cenniejszy, niż podmiot proszący. Stąd też nie jest ten obiekt dowodem miłości. Dowodem jest stanie się fallusem. Lecz wtedy jest się dla Innego albo obiektem fantazmatu, albo obiektem jouissance.
Koniec Cz.I
K.P.
P.S. W pierwszym akapicie komentarza mój oponent pisze o dziwnych rzeczach, raczej przeczytanych niż przemyślanych. Stąd bierze się moje określenie sprzed dobrych kilku lat. Chodzi o „ludzi Witkowskiego”. Nie są to pretorianie Witkowskiego, ani też jego „ludzie” nie tworzą sekty. Pozostają jednak jego wyznawcami. Cytują argumenty i wnioski przeczytane w jego książkach.
I tak, wcale nie uważam, aby wspomniana analizantka odstawiła leki na dowód leczniczych właściwości psychoanalizy. Nie przerwała psychoanalizy. Czy dlatego, że Pawlak i/lub psychoanaliza jest Tyranem? A cóż takiego robi psychoanalityk, co uzasadniałoby takie twierdzenie? Na takie pytanie nie doczekam się odpowiedzi.
Jakie powody uzasadniają odesłanie kogoś do psychiatry lub na badanie krwi? Jedynie medyczne. Miałbym odsyłać do psychiatry kogoś kto mówi na pierwszym spotkaniu poświęconym powodowi, dla którego pojawia się w gabinecie psychoanalityka:A(analizantka) – „ciągle trafiam na takich samych mężczyzn i nie wiem dlaczego”;P(psychoanalityk) – „a na czym polega to, co nazywa pani, cytuję: „takich samych mężczyzn”?;A – „każdy okłamał mnie, że jest wolny”; P – „nikt nie jest wolny moja Pani”. To nazywam tyranią nauki – wysyłanie do psychiatry bez jakiegokolwiek racjonalnego powodu. Tym bardziej dlatego, że życzy sobie tego niejaki Tomasz Witkowski.
Zainteresowanych tematem odsyłam dla kluczowego tekstu Freuda „Popędy i koleje ich losu”.



Powrót (rycerza Jedi, ma się rozumieć)


No to wracam. Długo mnie nie było. Cóż, zdrowie i brak możliwości. To skrócona wersja tego, co się ze mną działo.
W międzyczasie naszkicowałem kilka kolejnych wpisów. Lecz po wejściu na kokpit zacząłem czytać komentarze. Przeto, jak się okazało, należało na niektóre z nich zareagować; a to ze względu na niewiedzę, a to ignorancję, tudzież uprzedzenia.
Zacznę zatem od „skuteczności”, by na końcu kilka zdań poświęcić casusowi Pani Wojdyłło. W kolejnych wpisach ustosunkuje się do innych kwestii poruszonych w komentarzach.
O tak, dziś można badać skuteczność wszystkiego – do skuteczności horoskopów dołożę skuteczność cyklonu w zagazowywaniu Żydów w komorach, skuteczność szparagów w wywoływaniu erekcji, tudzież wywoływania odruchów okrucieństwa (moje pastwienie się nad Milgramem). Przerażenie celem jest mniejsze od przerażenia, że te badania przeprowadzali naukowcy.
Czym są badania skuteczności psychoanalizy? Swoją pracę magisterską (obronioną w maju 1980) poświęciłem metodologi badań dotyczących ludzi, a dokonywanych przez ludzi wykorzystujących innych ludzi (tzw.nauki społeczne). Zastanówmy się, jak przeprowadzić badania skuteczności psychoanalizy w sytuacji, gdy jedni analizanci przychodzą na sesję 2x w tygodniu, inni 5x, a jeszcze inni 8x (np.3x w ciągu jednego dnia, a potem 5x drugiego dnia)?. Są analizanci przychodzący 3lata, inni 6lat (np.mój przypadek), jeszce inni 10 lat, a niektórzy lat 16, że nie wspomnę o tych co chodzą lat 22. Sesje, bywa że, trwają 5 min. (nie wspominając, że mogą trwać też 1 min.), ale też i 18,29,41,63,108min. Bywa, że analityk trwa w milczeniu miesiącami, przerywanym wypowiedzianym jednym słowem, ale bywa też, że są gadatliwe, bogate w dowcipy, przerywane śmiechem. Analityk może mówić tonem podniesionym, na granicy krzyku, ale także mówić szeptem, nie wspominając o mamrotaniu.
A zatem jak wystandaryzować grupę analizantów do badania skuteczności ich analiz?
Leczenie, słowo, które jeden z komentatorów traktuje niemal z nabożną czcią – cóż, przez 32 lata mojej praktyki psychoanalitycznej (obszerny zapis mej ówczesnej praktyki, dotyczący pierwszego w ogóle analizanta, możecie znaleźć w Niektóre Problemy Psychoterapii, Technika i proces leczenia, Opisy Przypadków; Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1988), nigdy nie spotkałem się z sytuacją, by przyszły czy aktualny analizant prosił o leczenie z czegoś (co świetnie pokazuje, że analizanci lepiej rozumieją, a może przeczuwają, o co chodzi w psychoanalizie, niźli różni mądrale, którzy uparcie próbują wepchnąć psychoanalizę w ramiona psychoterapii, by uczynić ją pomocniczą gałęzią medycyny).
Choćbym 1000 razy pisał, że psychoanaliza nie leczy czegoś w człowieku, że celem nie jest zdrowie (jak ujął to Freud: „nie warto żyć dla zdrowia”), to i tak znajdą się tacy, którzy będą kwestionować moje prawo do przekazywania przeze mnie wiedzy o psychoanalizie lub, co gorsze, czynić aluzję, że kłamię.
A teraz casus pani Wojdyłło. Poświęcony nie pani Wojdyłło, ale temu co mówiła na temat anoreksji wpis, ukazał się w pierwszym roku istnienia bloga (to informacja dla tych, którzy chcieliby się z nim zaznajomić). Formułuję tezę, że każda osoba, która podpisuje swoim imieniem i nazwiskiem głoszone przez siebie poglądy, a czyni to z pozycji eksperckiej, nie może nie oczekiwać, że poglądy jej, czy to osobiste, czy też podzielane z autorami podręczników, artykułów, referatów itp.itd., nie będą kwestionowane, a nawet zakwestionowane. Dlaczego przeto byłem w tym wpisie tak surowy? Ponieważ mówienie z pozycji eksperckiej zakłada sformułowanie konceptualizacji jakiegoś zagadnienia, a nie tylko sformułowanie hipotezy, często na poczekaniu. Nie wystarczy stwierdzić np. że homoseksualizm męski jest wynikiem wyjątkowo bliskich, często wręcz intymnych, relacji z matką, przy równoczesnej nieobecności ojca. Trzeba podać jakieś przesłanki, które wzięte łącznie spełniają, choćby w minimalny sposób wymóg „jakiejś” logiki. I tyle.
Czekajcie na następny wpis. Chyba teraz będę zamieszczał je znaczniej szybciej.
K.P.
P.S. „Jakaś” logika? Czy istnieją różne logiki? Markiz de Sade często stwierdza, że skoro Bóg stworzył ciało, a zatem stworzył też rozkosz, a grzech pierworodny nie dotyczy rozkoszy, to nie ma przeszkód, by nie traktować rozkoszy jako dobra i to dobra najwyższego. Ten, przecież logiczny sąd, stoi w opozycji do sądu, również logicznego, propagowanego przez Chrześcijaństwo. Wielki Emmanuel Kant sformułował sąd, że jeśli zagrozić jakiemuś mężczyźnie, który chce przespać się z żoną jakiegoś władcy, że może to zrobić, ale potem zostanie mu ścięta głowa, to ów mężczyzna odstąpi od tego zamiaru. Problem w tym, że jest to sąd fałszywy. Nie może on rościć sobie prawa do uznania go za sąd uniwersalny.



Znaczący, znaczący i po znaczącym


Co jakiś czas czytam wpisy, by zorientować się w stopniu ich czytelności dla czytających. W tym mnie samego. Tydzień po ukazaniu się ostatniego wpisu pomyślałem, że ja tu sobie piszę, ale czy jasne jest to, co jest opisywane?
Separacja od znaczącego – jak to właściwie wygląda? Dziś postaram się ukazać to, co ma miejsce podczas separowania się od znaczącego. Do tego potrzebny jest konkretny przykład kliniczny. A ponieważ są wśród nas trwali wrogowie psychoanalizy (np.pan Marks, co to ma odwagę przyznać, że ma psychoanalizę w d…, ale nie ma już jej, gdy chodzi o kwestię trwałości swego pobytu tutaj, i to w jakże intensywny sposób. Narzuca się więc, że jest tu, na tym blogu, po to, by dawać wyraz swej wrogości do niej), to za przykład służyć będzie „mój” własny znaczący i praca (freudowskie przepracowanie) moja nad nim wraz z jej skutkiem. Prezentację ograniczam tylko do absolutnie koniecznego wymiaru.
Ostatnia rozgrywka w mej analizie otwarta została snem. W nim autor tego bloga siedzi za biurkiem i próbuje napisać coś na kartce papieru. Skutek okazuje się niezadowalający co skutkuje utworzeniem z kartki papieru kulki zmiętego papieru. Kulką ową autor wykonuje wrzut do kosza na śmieci. Czynność tę wykonuje kilkukrotnie.
Jest w tym śnie i odniesienie do fantazmatu pierwotnego autora, a także do przymusu powtarzania. Lecz nie to jest w tym miejscu interesujące. Tu interesujące jest jak nieświadomość przekształca osobisty znaczący w postać, którą strawienie kończy finalnym wydaleniem. Po nim nie ma już co trawić – znaczący stracił jakąkolwiek wartość konsumpcyjną.
Do rzeczy więc:
1.Bez zbędnych wyjaśnień muszę nadmienić, że autor opowiadając sen swemu analitykowi użył frazy „wrzut/wrzód[to homofonia, podstawowy środek nieświadomości do manipulowania znaczącym, ukazywania jego analizantowi] wrzodu, wrzodu, który…itd”. Znaczący objawił się w postaci „wrzód[wrzut] wrzodu wrzodu”. Mamy przeto zamiast jednego aż 3 wrzody: wrzód jako wrzut, ale też wrzód wrzodu, i jakby tego było mało, dziwaczny wrzód wrzodu wrzodu.
2.Widzimy tutaj jak znaczący wrzód/wrzut krystalizuje w coś, co odarte zostaje z sensu, choć początkowo zdaje się sens mieć – wrzód wrzodu – coś na kształt „wrzód na dupie”. Tyle że wrzód wrzodu, wrzód na wrzodzie, nie istnieje poza samą konstrukcją gramatyczną. Lecz to nie koniec, wrzód na wrzodzie wrzodu (czyli na wrzodzie wrzodu na wrzodzie) jest już tylko absurdem, który można powtarzać bez końca (wrzód wrzodu wrzodu wrzodu wrzodu…). To wrzucanie/wyrzucanie wrzodu do kosza oddziela podmiot od sensu, naznaczając podmiot pieczęcią absurdu. Mówią ci, że masz wrzód, a ty na to, że masz wrzód wrzodu, a może nawet wrzód wrzodu wrzodu. Oni na to, że to absurd – nie ma wrzodów na wrzodzie, wrzód nie jest czymś cierpiącym, ciało owszem, ale nie wrzód. Ty na to, że tak, masz wrzód wrzodu wrzodu – przecież wam mówię!
Zatem Marks miałby rację pisząc o sensie w swym komentarzu, gdyby nie to, że zmuszony jest wprowadzić kłopotliwy koncept sensu właściwego, od którego podmiot jest zależny (w przeciwieństwie do psychoanalizy , w której sens zależny jest od podmiotu).
3.Dla ilustracji jak to przekłada się na bycie podmiotu zaczerpnę uroczą scenę z filmu Sophie i wschodzące słońce. W niej przyszli kochankowie spotykają się w zakątku w sam raz dla takowych. I ona i on myślą tylko o jednym – pójść w końcu ze sobą do łóżka. On mówi do niej: zatańczmy. Ona do niego w odpowiedzi: nie umiem tańczyć. On w odpowiedzi na to: ja też nie umiem (piękno tej sceny polega na tym, że on jest mistrzem tańca). Skłamał we właściwym sensie tego słowa. Ale, zwróćcie uwagę, że gdyby ona powiedziała, że dla niej jest to pierwszy raz, to on powiedziałby także, że dla niego też (chociaż też byłoby to nieprawdą. Który mężczyzna by tak powiedział? Żaden!. Tak może powiedzieć tylko podmiot mężczyzny [ale nie męski podmiot)
Tyle na dziś.
KP
P.S.Może następnym razem zajmę się kwestią: dlaczego psychoanalityk?



Po co jest psychoanaliza


Bardzo długo czekaliście, moi czytelnicy, na kolejny wpis. Lecz ja nie zapomniałem, za to nie mogłem. To nie niemoc twórcza, tylko niemoc mego laptopa, najpierw, a potem choroba tajemnicza o nazwie merlagia, coś co uniemożliwia chodzenie i siedzenie. Od tygodnia biorę leki i …mam się, chyba, lepiej.
Mam wszelako nadzieję, że czytelnicy nie zapomnieli o mnie.
Dziś będzie o tym, co poruszył w swym komentarzu Marcin, czyli: na czym polega wyjątkowy status psychoanalizy. Nie jako pewnej koncepcji człowieka, bo to już jest od dawna uznane. Dziś postaram się objaśnić na czym polega wyjątkowość jej praktyki. Nie jako metody leczenia. Ono dzieje się niejako ubocznie, przy okazji czegoś innego, co zdecydowanie ważniejsze jest niż „leczenie”.
Do czego zmierza psychoanaliza? Odpowiedź na to pytanie wywiedziemy z poprzedniego wpisu, czyli z pewnych tez konceptualnych.
A zatem:
1.Istnieje podmiot i to całkiem różny od Ja versus Ego; a więc, chodzi o to, by być podmiotem ludzkim.
2.Istnieje pragnienie i to całkiem różne od chęci czy zamiarów; pragnienie to jeden ze sposobów istnienia podmiotu ludzkiego. Istnienia całkiem niewiadomego, bo nieświadomego, niewiedzy co do istnienia, zarówno podmiotu, jak i pragnienia; a więc, chodzi o utorowanie drogi pragnieniu, uczynieniu go, na tyle na ile możliwe, działającym na rzecz podmiotu.
W związku z tym można wyróżnić przynajmniej 4 cele zasadnicze, które określają stopień ukończenia psychoanalizy. Mówimy tutaj o:
A.Odseparowanie podmiotu od jego zależności od znaczącego [w tym miejscu, z braku możliwości posługiwania się odnośnikami, muszę wyjaśnić pewien galimatias terminologiczny; używam terminu „odseparowanie”, ponieważ ma ono ścisłe znaczenie w lacaniźmie; chodzi o „bycie obok”, a nie z dala, powyżej, poniżej; „obok”, ale „razem”, ani osobno, ani razem, za to sam; być może warto by użyć neologizmu „wyosobnienie”, ale nie odosobnienie czy oddalenie]. Jak to rozumieć? W filmie Mały Budda mistrz wyjaśnia ojcu jak rozumieć reinkarnację. Stwierdza, że to tylko kwestia formy, w której tymczasowo lokuje się „umysł”. Czyli, jeśli po śmierci człowieka umysł ląduje w kocie, albo nawet i karaluchu, to nie jest on umysłem człowieka, kota, tudzież karalucha. To „umysł” w stanie czystym, umysł bez jakichkolwiek właściwości (przy czym nie wiem, czy tak to ujmują sami mistrzowie buddyzmu, a nawet sam Budda. Znaczący „czysty” to znaczący oddzielony od znaczenia i sensu, znaczący najbliższy jak to możliwe absurdowi i nicości, znaczący traktowany jak nicość czy absurd. „Ty masz kota w głowie” pokazuje z mocą, że sam znaczący nie odpowiada na pytanie czym jest kot. Odpowiedź na nie zależy albo od dyskursu (kontekstu), czyli sensu, albo od relacji z innym znaczącym (np. kot perski), czyli znaczenia.
B.Odseparowanie od Innego. To konsekwencja punktu opisanego powyżej. I znaczący i dyskurs biorą się z Innego; wszystko co mówimy było powiedziane wcześniej i nas poprzedzało. Tylko w tym sensie Inny nas poprzedzał i uformował. Dlatego odseparowanie od znaczącego prowadzi wprost do separacji od Innego. Zilustruję to przykładem z argentyńskiego filmu Paulina, w którym tytułowa bohaterka w wyniku gwałtu zachodzi w ciążę. Postanawia jej nie usuwać. Wszelako skonfrontowana z sytuacją ciąży spowodowanej gwałtem dokonanym przez męża, jednoznacznie opowiada się za dokonaniem aborcji. Jak widać nie można jednoznacznie powiedzieć, czy jest ona zwolenniczką aborcji, czy też przeciwniczką aborcji. Zasadą stojącą za jej wyborami nie jest Inny z jego kanonicznym rozstrzygnięciem, ale ona sama jako podmiot pragnienia [ten przykład pokazuje na czym polega różnica między etyką pragnienia, a uniwersalną etyką Innego].
C.Odseparowanie od obiektu. W dialektyce bycia podmiotu obiekt stanowi wartość szczególną. Nie jest zdeterminowany ani znaczącym, ani Innym. Jest samodzielnym wyborem podmiotu, istniejącym w postaci obiektu fantazmatu. To obiekt satysfakcji niejako „wymyślony” przez podmiot w dzieciństwie w sytuacji naglącego pytania „czym jestem dla Innego?” i „co mnie rozochoca, rozradowuje, ekscytuje?”. Jest także poniekąd odpowiedzią na pytanie „po co jestem?” brzmiące „by być zadowolonym, by się rozkoszować”. Odseparowanie od obiektu oznacza zaś przekroczenie ram wyznaczonych fantazmatem. Obiekt staje się użyteczny dla podmiotu poprzez wyjście poza ramy wyznaczone dyskursem i fantazją.
Zilustruję to pewną „głupotą” wyznawaną przez różne psychoterapie, gdy rzecz dotyczy obiektu.
Czy dopuszczalne jest, by terapeuta obejmował pacjentkę/terapeutka pacjenta? Profesjonaliści i ci, którzy za takich się uznają (tzw.mądrale), krzyczą wtedy z oburzeniem godnym obrońców cnót wszelakich. Dlaczego miałoby to być przyjmowane z powszechnym oburzeniem? Cóż, plotą wtedy najczęściej głupstewka na temat przeciwprzeniesienia, lub przekroczenia norm etycznych.
Tymczasem, chodzi o to, że gdy widzimy pacjenta w ramionach terapeuty, to nie wiemy, czy terapeuta wziął w ramiona pacjenta, czy też pacjent wtulił się w nie. Różnica jest dość wyraźna i zasadnicza. W psychoanalizie ważną rolę odgrywa wymiar Pasywność/aktywność. Aktywność przypisana jest jedynie podmiotowi (on wziął ją/go w ramiona), pasywność aliści jest cechą jedynie obiektu (ona/on wzięła go/ją w ramiona). Pierwsze, bez cienia wątpliwośći należy do błędów w sztuce, do przekroczenia, nie norm etycznych, ale zasady, by nie działać w sposób blokujący lub uniemożliwiający kontynuowanie kuracji. Drugie zaś, zajmowanie przez terapeutę miejsca obiektu, działa z korzyścią dla kuracji (co zasygnalizuję w punkcie następnym), albowiem obiekt nie ma żadnego związku z normami i zasadami – obiekt niczego nie łamie i nie przekracza.
D.Punkt C prowadzi do D. Oddzielenie się od obiektu umożliwia podmiotowi jego upodmiotowienie i poprzez to praktykowanie jouissance. Chodzi tu o to, że jak długo obiekt zlany jest z podmiotem, to nim rządzi. Gdy jest poza obiektem możliwy jest do dosięgnięcia i przez to sprawia, że podmiot staje się panem swej własnej satysfakcji. Świetnie ukazuje to film Sekretarka, który polecam.
Mam nadzieję, że będę już mógł częściej pisać swój blog.
KP



O czym jest psychoanaliza?


Dobrze postawione pytanie warte jest funta mięsa. Marcin-komentator w tym celuje. W mej odpowiedzi na jego komentarz pokusiłem się o ufundowanie kamienia węgielnego. Odpowiedziałem na pytanie wprowadzające do zagadnienia psychoanalizy. Czym jest psychoanaliza? Według mnie, co napisałem, jest szczególną praktyką. Będąc praktyką zmusza do pomyślenia, że nie jest nauką. Pisałem jakiś czas temu w odpowiedzi na komentarze, że należy wątpić, by agronomia była nauką. A czy filozofia jest nauką? Jeśli tak, to tylko koniekturalną. Ale filozofia nie jest nawet praktyką.
Dlatego pytanie, które umieściłem w tytule celuje w sedno. Przeto będę teraz na nie odpowiadał. Bohater pierwszej ilustracji jest młodym mężczyzną, który niedawno wrócił z wizyty u być może swych teściów. Opowiada wrażenia swej rodzinie i zdradza, że jego narzeczona jest wielką admiratorką kuchni wegetariańskiej, pichcąc przy tej okazji same przysmaki. Zaraz potem mówi: kiedy razem zamieszkamy, to się o tym przekonacie.
Gdzie leży problem opisany w tej scence? Pan Marcin, który jest analizantem, zapewne dostrzega dylemat. Inne osoby nie muszą dostrzegać. Na pozór wszystko jest zrozumiałe, by nie powiedzieć jasne. Lecz czy nie byłoby jaśniejsze, gdyby ów młodzieniec powiedział: kiedy zamieszkam z narzeczoną, to?? Widać jednakże, że nie, skoro pojawiła się niejasność co do formy mieszkania razem. Może „kiedy razem zamieszkamy” sygnalizuje zamieszkanie razem, choćby i z rodziną generacyjną? To tylko skrót myślowy, powiadają. Naprawdę? Przecież tzw.skrót myślowy odsyła do czegoś innego niż miałby odsyłać będąc skrótem. Mamy oto pierwszy element składający się na odpowiedź w kwestii o czym jest psychoanaliza. Psychoanaliza jest o tym, że człowiek jest przekreślony w swym bycie (np. co innego myśli, a co innego mówi). Ogólna formuła , w której zawrzeć można to przekreślenie brzmi tak oto: tam gdzie myślę, tam nie jestem, a tam gdzie jestem, tam nie myślę. Psychoanaliza jest o skutkach tego przekreślenia, zajmuje się konsekwencjami tegoż.Nie będę pisał o wielości skutków, albowiem nie piszę książki na ten temat. Zajmę się zasadniczym z nich.
Centralna teza psychoanalizy (w wersji lacanowskiej minimum) mówi, że zajmuje się ona podmiotem i jego pragnieniem. Otóż podmiot i pragnienie to skutek wspomnianego przekreślenia. Chodzi tu o przekreślenie, jakie język wraz z mową dokonuje na naturze, biologii człowieka, alienując go od niej. Alienuje chociażby w taki sposób, że kiedy mówi się „boli mnie serce”, to nie wiadomo, czy mówi się o organie, czy o podmiocie (np. w zdaniu „serce mi się kraje, gdy pomyślę co z ciebie wyrośnie”). To ten efekt odpowiada za istnienie podmiotu. Podmiot jest skutkiem mowy i mówienia. Dlatego jest eks-centryczny w stosunku do świadomości i do Ja/Ego (typowe zastrzeżenie Ja: ja tego nie chciałem powiedzieć).
Więcej, skutkiem działania języka/mowy (języki martwe nie działają, są martwe bo pozostają poza dyskursem) jest sama nieświadomość. Wbrew zwyczajowemu poglądowi, że nieświadomość poprzedza język, jest przyczyną języka, psychoanaliza, już tylko lacanowska, chyba, stwierdza, że nieświadomość jest także skutkiem języka/mowy. To silne stwierdzenie oddziela pojęcie nieświadomości od wszystkich innych ujęć, które w ten czy inny sposób, wskazują na jej pierwotny charakter, tudzież uprzedni w stosunku, czy to świadomości (procesy podkorowe/korowe), czy też języka. Z tej tezy pochodzi i ta, że podmiot jest tylko podmiotem nieświadomości.
Gdy wobec tego stwierdza się, że psychoanaliza zajmuje się podmiotem, to i zajmuje się nieświadomością. Nie zajmuje się samym językiem, ani tym bardziej jego genezą.
No dobrze, ale po co się zajmuje podmiotem, zapyta ktoś dociekliwy? I mógłby, gdyby tylko był otwarty na psychoanalizę, kwestionować samo istnienie podmiotu stwierdzając, że przecież bycie skutkiem nie musi oznaczać bycia czymś realnym, może oznaczać bycie artefaktem, czymś w rodzaju odpadu produkcyjnego.
Pomijając Lacana, który potwierdza bycie podmiotu jako podobne (wersja złagodzona) do odpadu, to jednak podmiot nie jest artefaktem. Podmiot, jak się okazało, w tym co mówi zajmuje się innymi konsekwencjami działania języka/mowy. Konsekwencjami, które dotyczą jego jako podmiotu. Konsekwencjami, które spadają na niego nie wiadomo skąd.
Lecz o tym trzeba będzie, bym kontynuował. Albowiem po co robi się psychoanalizę?
KP



(H)- Sam początek, czyli co by było, gdyby nie…


Nietzsche prorokował, że jeżeli ludzie odwrócą się ostatecznie od Boga (a on to po prostu stwierdził głosząc jego śmierć), to zapanuje powszechna przeciętność, ogólna forestgumpyzacja, rządzić będzie byle co i byle jak, pseudowiedza będzie szła w parze z pseudomądrością. Zniknie „nie wiem”, a jak nie wiem, to zajrzę do Wikipedii.

Jakiś czas temu pewna pani opowiedziała mi „swoją” historię. Jechała samochodem. Gdy skręcała w prawo w jakąś ulicę, nagle pod koła dostał się młody człowiek i wyszedł z tego zderzenia mocno poturbowany. Wjechał pod jej auto rowerem, którym zawadiacko i beztrosko kierował. Pani owa do teraz była w szoku i uważała, że jest winna. Czy miałem jej powiedzieć, jak to teraz jest w zwyczaju, że to nie jej wina? Lecz skąd niby miałbym wiedzieć, że nie jest winna? A co ważniejsze, skąd mi wiadomo, że ta Pani wie, co mówi? I podobne, skąd psycholog od „to nie pani wina” wie, że ta pani mówi od rzeczy? Gdzie podziało się „wiem, że nic nie wiem”, jako podstawa słuchania drugiego człowieka? Ot tak po prostu psycholog wie, że to nie jej wina. Po paru spotkaniach okazało się, że bohaterka tej historii jechała do kochanka, czyli że jak najbardziej była winna. Czym zatem było zdarzenie z niefortunnym rowerzystą?

Było znakiem (w znaczeniu np. teologicznym), znaczącym (w znaczeniu psychoanalitycznym), z jednej strony kochanka (którego poznała jako Marka czytającego w poczekalni do lekarza Quo Vadis {sic! Marek Winicjusz, bohater Quo Vadis}, z drugiej, winy wobec męża (któremu odpowiedziała zapytana „gdzie jedziesz?”, „kupić wino [na spotkanie ze znajomymi]”). A więc była to jej wina, a nie jak utrzymywał psycholog, nie była to jej wina. A że nie dotyczyła ona wypadku? Cóż, Forest Gump-psycholog sądzi beztrosko i naiwnie, że mowa informuje, a nie mówi.

Wniosek? Chcecie dobrze analizować, umiejętnie słuchać – znajdujcie znaki!

Tak to było ze mną, gdy pewnego jesiennego dnia 1986 odebrałem telefon. Mocno nadwyrężony głos, chropowaty chrypą namiętnego palacza, po typowych grzecznościach, zapytał łamaną polszczyzną: czy jest pan psychoanalitykiem? Głowę daję, że był to pierwszy raz, gdy zostałem tak zapytany. Wówczas byłem psychologiem, co poświadczał dyplom, byłem także seksuologiem, co poświadczało miejsce mojej pracy i autorstwo haseł dotyczących perwersji w wielkim dziele Zarys seksuologii. Czy byłem psychoanalitykiem? W każdym razie odpowiedziałem, że tak. To co stało się później było prostą konsekwencją tej odpowiedzi. Dziś na pytanie czy jestem psychologiem lub seksuologiem odpowiadam, że byłem, ale nie byłym.

Odpowiedź „tak”, której spontanicznie udzieliłem, nie mając na to żadnych papierów, (w tym czasie nie wiedziałem jeszcze, że ukazał się mój artykuł o historii psychoanalizy[dla zainteresowanych odsyłam do a)Psychoanalysis International.vol.1 oraz b) Psychoanalysis in Poland w Bulletin of European Psychoanalitical Federation, 1988] w języku niemieckim), ona właśnie sprawiła, że stałem się analitykiem. Chropowaty głos po moim „tak” przedstawił się, wyjaśnił cel swego telefonu i na koniec zapytał raz jeszcze: czy przyjmuje pan zaproszenie?

Zaproszenie obejmowało udział w dniach polsko-francuskich spotkań z psychoanalizą, wygłoszenie 1-2 wystąpień (jedno z nich miało dotyczyć historii psychoanalizy w Polsce), pobyt w szpitalu psychiatrycznym prowadzonym w duchu psychoanalitycznym w Premontre, udział w spotkaniach klinicznych w szpitalu św.Anny w Paryżu, a także w wykładach J-A Millera, wtedy kompletnie nieznanej mi osoby. Zaproszenie obejmowało 2 psychoanalityków.

Na zaproszenie odpowiedziałem „tak”. Odpowiedź oczywista, zdaje się myśleć zwykły człowiek. Lecz zauważmy, że drugie „tak” jest prostą konsekwencją pierwszego. Tym samym, nawet jeśli wygląda to na dzielenie włosa na czworo, nie zwalnia to mnie od zadania pytania: dlaczego powiedziałem pierwsze „tak”? To kwestia wielkiej wagi, co pokazało życie. Moje późniejsze relacje z ECF, WAP i EPFCL  od pewnego momentu zawsze zaczynały się kręcić wokół tego „tak”, pozwalając nieustannie kwestionować mój status analityka. To wokół tej kwestii, tylko tej kwestii jako ośrodka, obraca się życie trzech powyższych szkół (nie twierdzę, że tylko tych, ale też nie wszystkich). Kto jest analitykiem? Nie kim jest analityk – to tylko kwestia konceptualizacji – ale kto. Czy J-A Miller jest analitykiem? Wielu myślało i myśli nadal, że nie. Kim przy nim jest niejaki Pawlak? Dlaczego zadaje się takie pytanie?

Udzielę na to odpowiedzi, tyleż wstępnej, co i zasadniczej. Cytuję Lacana: „psychoanalityk autoryzuje się sam”. Tak właściwie zrobił sam Lacan. Jego osoba nie znalazła uznania u własnego analityka, podobnie J-A Miller, podobnie ja i moi koledzy i moje koleżanki w Polsce. Decyzja o rozpoczęciu praktykowania była tylko ich i moją sprawą. W najczystszy sposób psychoanaliza powojenna w Polsce powstawała w zgodzie ze słowami Lacana. Ich przynależność do IPA była tylko pochodną ich „tak”. Paradoksalnie, to nie ich (a przy okazji mój) analityk wprowadził ich do Stowarzyszenia, ale oni jego. Ich „tak”, „tak, jestem analitykiem”, przełożyło się na „tak” powiedziane ich analitykowi. To jest sedno psychoanalizy powojennej w Polsce. Pojawiła się z niebytu, tak jak psychoanaliza w ogóle w osobie niejakiego Freuda. Nie potrzebowała Lacana, Klein i Freuda. Ta cecha zainteresowała lacanistów z Paryża, którzy sami byli przejęci tajemnicą pragnienia Freuda. To samo dotyczyło pragnienia Lacana, pioniera, który w 1963 postanowił powołać do istnienia psychoanalizę 2.0. Przestał potrzebować Freuda. Odwrotnie, Freud zaczął potrzebować Lacana. Osierocone po śmierci Lacana ECF miało za cel ocalenie pragnienia Lacana.

Mój wyjazd do Paryża w czerwcu/lipcu 1987 sprawił, że znalazłem się z tym pragnieniem w kontakcie.

KP

P.S. To zmodyfikowany fragment wstępu i I rozdziału wspomnianej przeze mnie mojej książki o początkach historii psychoanalizy lacanowskiej w Polsce. Tytuł rozdziału: 1987