MDaB(14) – skąd to nie?


Pisanie o kobietach co i raz wprawia w konsternację. To, co ma do powiedzenia psychoanaliza na temat kobiety idzie w poprzek tego co mówi feminizm i wszelki patriarchalizm. Gdy drugi stara się jak może zalegitymizować status kobiety jako przedmiotu pragnień ludzkości, ba!, nawet Boga samego, to pierwszy odziera gdzie tylko może kobietę z jej płci, tworząc nowe wyznanie Bogokobiety i Kobietoludzia.

Dać przykład? Ależ proszę bardzo! Pani Grażyna Tokaj, terapeutka duchowa (któż to taki u licha?), podzieliła się swymi sądami na temat homoseksualizmu. Sprowadzały się one do dwóch tez. Po pierwsze, człowiek nie rodzi się homoseksualny, człowiek rodzi się heteroseksualny. Po drugie, człowiek staje się homoseksualny w wyniku traum, a zatem można homoseksualizm zlikwidować przywracając naturalną kolej rzeczy, czytaj, powrócić do pierwotnego zamysłu Boga samego. Jako kto pani Grażyna mówi? Słyszymy zza jej pleców kulawą teologię, co to próbuje ocalić Bozię w jej doskonałej postaci w konfrontacji z człowiekiem zmagającym się z traumami. Podobno pani Tokaj służy zbłąkanym księdzom-gejom za terapeutę do przywrócenia ich do łask bożych, gdy tymczasem służy tylko leniwej i gnuśnej mentalnie teologii za posłańca niosącego radośnie wieść, że Bóg nasz kochany pozostaje zawsze poza wszelkim podejrzeniem. Co popsuło zamysł boży sprowadzając na człowieka traumy, o tym teologia milczy. W tym przypadku teologowie posługują się terapeutką (już wiedzą co to jest dobry Pijar), by powtarzać bez końca, że wszystko z naszą Bozią jest w porządku, że Inny, (pozwólcie na terminologię analityczną), pozostaje nieprzekreślony, że kwestionować coś w nim jest już bluźnierstwem (kwestionowanie go w ogóle to ateizm, a kwestionowanie w nim coś, to a-teizm – pisałem już o tym jakiś czas temu).

Równocześnie feminizm zaatakuje panią Grażynę za każde odniesienie do płci w dowolnym wywodzie na temat homoseksualizmu. Innym, Bozią dla nich jest Natura, sir Gen. Wszystko co istnieje pochodzi od niego, a zatem jest on doskonały sam przez się. Sir Gen jest adorowany i ma nawet credo zanoszone do niego – homoseksualizm jest Gen-etyczny. Kłopoty z tym wyznaniem pojawiają się dopiero wówczas, gdy ktoś lub coś łapsnie babę za pośladek, tudzież pomiętosi 12-latkę na obozie harcerskim. Z wyznania musi wynikać, że molestowanie i pedofilia to zjawiska wynikające z genów (bo czemu homoseksualizm tak, a pedofilia nie?). W ten sposób feminizm staje się teologią – Bozia Gen jest ocalona, a szatanem staje się płeć – każda z dwóch. Dostaje się i mężczyznom (za lepkie łapska) i kobietom (za eksponowanie piersi na billboardach).

To nie przesada, to tylko u nas, w kraju spod znaku wiecznej Golgoty, nie ma jeszcze teologii feministycznej. Cóż, końcowym punktem każdego „izmu” jest teologia. „Izmy” dążą do wyjaśniania wszystkiego, do stworzenia systemu zamkniętego, w którym umoszczą legowisko dla Prawdy, jednej i tożsamej z sobą. W jego obrębie nie ma miejsca na „nie”, na kewstionowanie „izmu”. Wyśmienicie, niby żartem ujął to ojciec Bocheński Józef, filozof i dominikanin, stwierdzając, że filozofii najbardziej przeszkadza istnienie człowieka. W punkcie finalnym „izmów” nie ma miejsca dla człowieka, niezależnie od tego czy będzie to scjentyzm, czy teologizm (teologia to wiedza o Bogu wiary, a nie o podmiocie wiary).

Teraz już wiecie, dlaczego jak na razie nie ma psychoanalityzmu (choć już od dawna istnieje psychologizm z jego wyjaśnianiem wszystkiego). Winna temu jest płeć. Ojcu Bocheńskiemu, który kpiarsko nabijał się z analizy twierdząc, że według niej, źródłem jej jest różnica między płciami, odpowiem – a czemu nie? Niby czemu źródłem logiki ma być Bóg, a nie różnica między płciami?

Zastanawialiście się nad tym, dlaczego kobieta mówi na przykład: „nie chciałbyś pójść na spacer?” zwracajac się do „swego” meżczyzny? Albo, pozwólcie, że nawiążę do przykładu z filmu Koterskiego „Baby są jakieś inne” (Koterski jest wśród polskich artystów unikalnym znawcą psychoanalizy, unikalnym nie znaczy wszelako pogłębionym). Otóż dwaj faceci tworzą w rozmowie ze sobą suitę mizoginistyczną, w której jeden z fragmentów dotyczy akurat spaceru z kobietą. Na tym to spacerze kobieta zachwyca się słonkiem pomarańczowym, białymi konwaliami, różem nieba i temu podobnymi fenomenami. Po co to robią? Bo są reprezentatkami nieświadomości, bo mają związek z Innym prawdziwszy niż mężczyźni. Gdy ona mówi o słonku pomarańczowym, to mówi o tym, czego nieświadomy jest on. Gdy on i ona idą na spacer, on chce rozmawiać o czymś, interesuje go przedmiot rozmowy i tylko przedmiot rozmowy (sygnalizowałem kwestię przedmiotu w życiu męzczyzny całkiem niedawno), a ona? A ona reprezentuje Innego, Innego płci, Innego jouissance, kieruje się poza zamknięty system. „Patrz, jakie piekne słońce!” O czym to jest? Nie o słońcu, i nie o pięknie, tylko o Innym pewnego punktu widzenia, miejscu, z którego można kontemplować to, co leży poza systemem, poza logiką (a co Bocheński określa jako: „nienawidzę mowy potocznej”, chyba dlatego, że nie da się jej rozebrać logicznie). To miejsce zarezerwowane dla kobiety, o ile nią jest. Zdaje się być to miejsce obce mężczyźnie, puste i głupie, bezsensowne i próżne nad próżnościami. W tym to miejscu kobieta rozkwita, choć o tym nie wie, gdy poza nim, gdzieś indziej, więdnie i wydaje potem fortunę, by zakwitnąć (podcazs gdy co najwyżej się ulepsza i stroi biorąc urodę za rozkwit).

Choć to miejsce oddzielone jest murem („między kobietą a mężczyzną jest mur” jak pisze pewien poeta) od mężczyzny, to niektórzy potrafią go przeskoczyć (tylko nie mylcie ich z tymi, co chodzą pilnie na szkołę rodzenia). Czy to coś koniecznego? Nie, to coś ewentualnego. To coś z miłości każe to zrobić.

Powróćmy aliści do kobiecego „nie chciałbyś pójść [ze mną] na spacer?” Rzecz dotyczy Innego, który nie wie o istnieniu spaceru [z nią], oto mowa o nieświadomości. Rzecz tyczy też pragnienia Innego w nieświadomości („nie chciałbyś…?”). Gdy stroskany mężczyzno (jeśli jesteś facetem od męskich cnót), lub beztroski mężczyzno (facecie Piotrusiu Panie) powiesz na to: „z chęcią się nań z Tobą wybiorę”, staniesz się pomarańczowym słoneczkiem, bielą konwalii, czy różem nieba i zobaczysz jakim blaskiem obdarzona jest kobieta, blaskiem, o którym nic nie wiesz, dopóki muru nie przeskoczysz.

Wiesz/nie wiesz. Miłość jest wiedzą. Wiedzą to niektóre kobiety, nie wiedzą tego mężczyźni. „Czy mnie kochasz?” – pyta się ona Ciebie; „Tak, przecież Ci o tym wczoraj mówiłem” – odpowiada on jej. Nic więc nie wie on o miłości poza tym, co sam powie.

A poza tym miłość nie jest mówiona.

KP

P.S. Informacje o pani Grażynie Tokaj zaczerpnąłem z artykułu, w którymś z ostatnich numerów Newsweeka.


No Comments, Comment or Ping

Reply to “MDaB(14) – skąd to nie?”