Między dominą a Bogiem (4) – aneks


Dziś nie mogę pozostawić w milczeniu interesujących komentarzy, zwłaszcza że zostałem poproszony przez Doris, (pozdrawiam przy okazji), o przynajmniej kilka słów na temat „oczka w głowie”. Jestem wdzięczny komentatorom, że co i raz odnajdują frapujące momenty w byciu człowieka w świecie i z pasją próbują dociekać ich istoty. Cóż, cieszy mnie to bardzo, bo dopóki istnieją frapujące momenty, dopóty psychoanaliza znajduje zastosowanie, bijąc przy okazji psychologię na głowę.

Krótko też muszę skorygować dość powszechny sąd, tyle że fałszywy, że pragnienie człowieka nie jest kategorią etyczną. Przeciwnie, jest kategorią ściśle etyczną. Fakt, że człowiek posiada nieświadomość nakazuje zadać pytanie, jak to zmienia etykę. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” odwraca bieżącą etykę do góry nogami. Bieżąca nakazuje albowiem odpłatę, by przywrócić zachwianą sprawiedliwość – zło należy potępić, by ocalić dobro. Aliści, jeśli ten czy ów nie wie, że czyni zło, to czym skutkuje jego potępienie? Krótko, jeśli istnieje ktoś, kto nie wie nic o złu, to jakie dobro realizuje kara i czyje? A dalej, czy kara w jakikolwiek sposób może nauczyć czyniącego zło dobra? To w tym miejscu pojawia się dylemat karania dzieci – karanie tylko karaniem jest, jest złem i każde myślenie, że kara realizuje jakieś dobro jest tylko fantazmatem. Karanie nie realizuje żadnego dobra dziecka, realizuje jedynie dobro karających. W najlepszym przypadku karanie tylko narzuca dziecku dobro mu obce. Karanie nie czyni człowieka dobrym, co najwyżej czyni go posłusznym obcym mu dobrom. Czy zatem nie karać? To niewykonalne, a zatem, i tylko po pierwsze, nie okłamujmy siebie – gdy karzemy, czynimy zło.

Jaki to ma związek z zagadnieniem ostatnio poruszanym? Cóż, subtelny.

Ludzkość się zmienia, a wraz z nią jej fantazmaty. Jaki rządzi aktualnie relacjami między płciami? Od jakichś kilkuset lat jest nim pogląd, a i głębokie przekonanie wraz z wiarą, że aby być szczęśliwym, trzeba chodzić do łóżka z kimś kogo się kocha i przez kogo się jest kochanym. Inaczej rzec ujmując, miłość usprawiedliwia seks. Fantazmaty kulturowe to groźna rzecz. My, ludzie współczesnej nam kultury jesteśmy wprost namiętnie przekonani, że to sama prawda i tylko prawda. Bierzemy fantazmat za prawdę; cóż, tak jest z fantazmatem – robi on, zarówno w przypadku fantazmatu osobistego tudzież powszechnego, za prawdę, podczas gdy jest on tylko pozorem prawdy. To dlatego, by mieć w sobie zarzewie ducha psychoanalitycznego, trzeba przekraczać fantazmaty. Jak? Chociażby nabywając wiedzę z zakresu antropologii kulturowej i historii społeczeństw i obyczajów (co dla mnie stanowi o dodatkowym polu pasji wraz z suplementarnym jouissance).

Zadajmy sobie małe pytanie – czy w czasach aranżowanych małżeństw, a zwłaszcza małżeństw per procura, ludzie byli skazani tym kulturowym wzorcem na nieszczęście w małżeństwie? Ludzie dzisiejsi, przeniesieni w owe czasy, byliby nań skazani. Lecz ludzie ówcześni, ależ skąd! Ich drogą do szczęścia rządził ówczesny fantazmat, który dziś jest już w zaniku, a narzucany siłą powodowałby to, co robili Dustin Hoffman i Katherine Ross w pewnym kultowym filmie.

Wiedza o innych kulturach jest błogosławieństwem dla naszej. Jeśli poczytamy nieodżałowanego Malinowskiego o jego Triobriandczykach dostrzeżemy, że ich swoboda seksualna nie zakłócała ani roli rodzin ani małżeństw; miłość, i małżeńska i niemałżeńska, nie doznawała żadnego uszczerbku. Jaka stąd wiedza? Otóż, na formację kulturową składają się fantazmaty powszechnie podzielane. Na naszą kulturę składa się pogląd, wiara, że seks, owszem tak, ale gdy się kochacie. W taki czy inny sposób wszyscy ludzie ten pogląd podzielają. W życiu najczęściej postępują inaczej, lecz wtedy, i zewsząd, słyszymy ich excusy.

No, to teraz przypadek pani Hanny Lis, wszelako nierzadki.

Szanowni Czytelnicy! Miłość zmienia rozumy, a nawet je odbiera. Jednym z przejawów odebrania rozumu jest czynienie z kogoś kochanego Boga. Znacznie częściej czynią tak kobiety, a jeśli przydarza się to mężczyznom to widzimy to najjaśniej w odniesieniu do ojców i ich córek. Co wiemy od pani Lis? Tylko tyle, że uwielbia ojca i nikogo innego (przecież Bóg ma swoje przywileje, w tym najważniejszy, monoteizm). Co dzieje się potem?

Posłużę się jednym z sylogizmów Lacana:

1.Jeśli kobieta (córka) uczyni z mężczyzny (ojca) Boga – przyjmijmy to narazie jako daną pierwotną (nie, żebym nie mógł nic powiedzieć o warunkach brzegowych prowadzących do takiego obrotu spraw; pozostawiam to na trochę później), to:

2.Wkrótce przestaje on mieć wiedzę o nienawiści, nie ma powodu by nienawidzieć – ktoś uwielbiany nie jest niczym kwestionowany (nawet mąż pani Lis nie pełni funkcji podważającej pozycję jej ojca); jest poza krytyką, uszczypliwościami, żartami, niezadowoleniem, frustracjami (te pozostają dla mężów lub innych rogaczy). Warto zauważyć, że tak postąpiło Chrześcijaństwo (wysiłkiem Pawła z Tarsu) ze swym Bogiem – uczyniło go niezdolnym do nienawidzenia czegokolwiek i kogokolwiek. On tak bardzo nie nienawidzi, że nie czyni tak nawet w przypadku nazistów i stalinistów. Ten brak nienawiści odsłania ciemną stronę Boga, (spostrzeżenie to zawdzięczam Colette Soler z czasów gdy miałem byłem u niej superwizje), ciemną dlatego, że:

3.Przeto jest go  coraz mniej – w życiu danej osoby lub całych grup ludzkich (jak w przypadku Chrześcijan); ołtarze i pomniki wypełniają miejsce po nim. Aż, i tu ciemna strona w pełni się objawia:

4.Przestaje kochać – z braku wiedzy o nienawiści i powodów do nienawidzenia. Jest uwielbiany, zatem nie musi już kochać. Ergo, nie ma żadnej wiedzy o miłości. Tyle że adoratorzy, osoby uwielbiające, tego nie wiedzą (zwykle mówią wtedy, że on kocha na swój sposób, co w poholocaustowym Chrześcijaństwie przybiera postać, co prawda milczcego (nieobecnego) Boga, ale za to kochającego absolutnie pomimo zgotowania Sądnego Dnia ludziom. To miłość przerażająca, bo rozmijająca się z dobrem).

Panie komentatorki natychmiast wyczuły tę ciemną stronę i konstatują z przerażeniem, że nie wiadomo jak to pojąć. Więc, przechodzę teraz do resume:

Tak, pani Lis uwielbia ojca (i nie jest w tym wśród wszystkich córek świata wyjątkiem). Lecz nie wie, że ojciec nie kocha. Nie kocha, bo ona nie daje mu żadnych podstaw do nienawiści, by kochać (pisałem już o miłonawiści). Owszem, wierzy w jego miłość, a to wystarcza do stawiania ołtarzy i budowania pomników. To jej wystarcza; nie wie, że potrzebuje jego miłości (do tego musiałaby mieć wiedzę, że jej tego brakuje).

Z drugiej strony wiemy, że bycie kochaną jest konstytutywnym czynnikiem dla kobiet. Do czego jest im potrzebna miłość, a najlepiej odrobina miłości, okruch jej?

Na odpowiedź trochę poczekajcie, stali i przypadkowi goście mego bloga.

KP


8 Comments, Comment or Ping

  1. Elzbieta

    Okres wakacyjny to czas rozmyślań. Czas poznawania nowych ludzi. Właśnie siedzę na wsi, a właściwie na środku pola, ale pola z dostępem do internetu. Wszyscy jakby opadli z sił. Upał odbiera rozum. Dobre i to. Nic się nie chce nawet czytać. Mazurki doglądają swoje małe i na przemian je dokarmiają. Kochają te swoje pisklęta. Nagle okazało się, że w lodowce zabrakło mleka do porannej mocnej, parzonej w ekspresie, kawy. Do sklepu 6 kilometrów, a do sąsiada dwa. Wybieram wariant sąsiada i jego 83 letniej żony. Przyjmuje mnie gospodarz. I jak to na wsi. Jedno pytanie, a tu cala historia życia. W pierwszych kilku zdaniach mówi: moja żona już nic nie pamięta. Nawet nie potrafi trafić do ubikacji. To co, mówię, pan pewnie teraz gotuje?. Oj tak odpowiada. Jakiś makaron z serem. Czasami jakieś mięso. W pewnym momencie wstaje i przyprowadza żonę do kuchni. Mała. Drobna. Musiała być ładna w młodości. Policzki czerstwe. Gładka cera. Wie pani mówi: muszę robić wszystko. Nie pamięta jak ugotować ziemniaki. Ale zasłużyła sobie. Zajmuję się nią. Nic nie pamięta. Nie używa słowa muszę. Nie wyczuwam cienia zniecierpliwienia. W podtekście czuje się: nie oddam jej nigdzie, choć ja nic nie umiem ugotować. Tylko ten makaron. I jeszcze raz powtarza: zasłużyła sobie. Harowała. Kochała. Dzieci. Gospodarstwo. Pani mówi: jeszcze dziesięć lat temu to była fajna babka. I ten błysk w oku starca. To nie okruch miłości. To miłość do tej kobiety rośliny. Wychodząc, z mlekiem, pomyślałam: zbudowała gniazdo. Dobre gniazdo. To chyba, dlatego kobiecie potrzebna jest miłość, i bycie kochaną, żeby to gniazdo zbudować. Umościć. Uwić. Z gniazda wypuścić w świat swoje dzieci, które, jak w przypadku tych starców o rodzicach pamiętają, ale oni chcą dożyć na swoim. Razem. Nie z dziećmi. Zasłużyła sobie i spojrzał na nią ciepło. Te słowa brzęczą mi w uszach. A swoją drogą to bycie kochanym jest konstytutywną potrzebą zarówno kobiet jak i mężczyzn. Jest potrzebą ludzką i nie tylko.

    Lipiec 9th, 2012

  2. Koire

    Zadziwiające, że ten temat, który tak bardzo poruszył mnie kilkanaście, a może i ponad dwadzieścia lat temu, dopadnie mnie ponownie podczas urlopu w Chorwacji (internet w komórce dzięki karcie Tele2). Nie ma miłości bez nienawiści, dobra bez zła, światła bez cienia – to były refleksje po przeczytaniu powieści Ursuli K.le Guin „Lewa ręka ciemności”. Natomiast nigdy nie przyszło mi do głowy to, o czym pisze pan Krzysztof, czyli, żeby odnieść tę zasadę do chrześcijańskiego Boga. Hm, nie jestem teologiem, ale czy w boskiej relacji d o c z ł o w i e k a musi być pierwiastek nienawiści, by można było mówić o miłości? A może Bóg nienawidzi kogo innego, na przykład szatana? A przenosząc te rozważania na ziemię, czy w relacji miłosnej między dwiema osobami musi być trochę nienawiści, bo inaczej to nie będzie miłość?

    Lipiec 9th, 2012

  3. Elzbieta

    Ja też mam z tym kłopot choć pewnie nie bez powodu mówi się: od miłości do nienawiści, ale to trochę chyba coś innego. Ale żeby miłość była to i nienawiść ma być.! Ciągle to dla mnie mimo przytaczanych argumentów trudne i czekam aż doznam olśnienia. Są żale, pretensje, zawody, rozczarowania, ciche dni, robienie sobie wbrew, naciąganie struny ale…..żeby nie było tak na poważnie, i z góry przepraszam za odwracanie kota ogonem, to teraz jest kanikuła i pozostaje mi nienawiść do upałów, komarów i much. E

    Lipiec 10th, 2012

  4. Hannah

    Zastanowiły mnie słowa o karaniu dzieci. Ja chyba byłabym taką matką co na wszystko by pozwalała tzn. nie karała, albo niewiel by dzieciaki sobie z tych kar robiły. A dlaczego tak myślę? Mam dwa koty. Szczególnie jeden jest kotem bardzo ciekawskim, wszędzie musi wejść i zobaczyć co tam jest. I pomimo, że wie (bo wiele razy na niego krzyczałam i raz nawet dostał ścierą), że nie powinien wchodzić na blat w kuchni, to i tak wchodzi. Wystarczy, że popatrzy się na mnie swoimi ślepkami i otrze o mnie, zachaczając swoim ogonkiem (kto ma koty, ten wie na czym to polega i jakie to miłe) a cała złość mi mija. No po prostu nie potrafię. A czasami karzę go, ale wcale nie sprawia mi to przyjemności. Po prostu robię, to poprzez rozum, bo wiem, że tak trzeba
    To tak jak w przypadku wychowania dzieci i potem dobrego działania poczucia winy. To rodzice, jako pierwsi, mówią co jest dobre a co złe. Od nich zależy, czy taki mały człowiek będzie mieć „prawidłowo” wykształcone poczucie winy. Tak więc, według mnie karanie jest potrzebne, oczywiście zależy jak i za co. I w tym sensie karanie jest dla mnie dobrem.

    Lipiec 11th, 2012

  5. Hannah

    Ten wpis o kotach miał służyć temu, aby powiedzieć, że karanie nie zawsze jest przyjemne dla osoby, która kogoś karze.

    Lipiec 11th, 2012

  6. Elzbieta

    Karanie to również władza, którą nierzadko rodzice okazują dzieciom. Znam z dzieciństwa takie przypadki, w domach, gdzie karanie było wyłącznym składowym elementem wychowania. Karanie za wszystko. Wiele ofiar tego sposobu na dyscyplinowanie dzieci skończyło fatalnie. A karanie dla wymierzających karę to nierzadko źródło satysfakcji, sposobu na wyżycie się, chęć do całkowitego podporządkowania sobie drugiego. Często karanie to wręcz jedyny sposób komunikowania się. Ileż z tego problemów. Jak karać, żeby nie wychować kaleki, bo jakby nie karać, wszystko pociąga za sobą konsekwencje „psychiczne” A jednak najgorsze z tego co może się przydarzyć to skłonność do karania samego siebie. E

    Lipiec 11th, 2012

  7. Artur

    Zgadzam się z p. Elżbietą. wydaje mi się, że problem tkwi gdzie indziej. Problem wynika z konsekwencji „psychicznych” i tendencji kobiet do lekceważenia kwestii miłości. Jak mi opowiedziała dziewięcdziesięcioletnia pani : ” Kobiety są głupie. Same niszczą swoją miłość” Oznacza to, że ona sama tak zrobiła. Przypominam, co powiedział p. Krzysztof na temat babć. One na koniec swojego życia bardzo dużo wiedzą i to one przekazywały tę wiedzę młodym kobietom. Zdarza się to coraz rzadziej z różnych względów. A jak wiemy konsekwencje są opłakane. Niszcząc tą miłość, wcale nie oznacza, że niszczą ją w sobie. W żadnym wypadku! Ta miłość tkwi w nich do końca życia. Gdy seks i inne przyjemności przyziemne przemijają, okazuje się nie nie mają nic, nawet wspomnień, a same stają się zgorzkniałe i samotne. I na dodatek doskonale wiedzą dlaczego, choć same wobec siebie nie przyznają do tego. Dopiero stając nad grobem zaczynają o tym mówić. A wtedy zazwyczaj jest dla nich za póżno!

    A co do nienawiści, jest drugim końcem miłości. Jeśli nie pozwalasz na nienawiść to nie pozwalasz (sobie) na miłość. choć ona jest. Jeśli nienawidzisz to kochaś. U tego starszego pana na pewno było wiele sytuacji wywołujących złość, nienawiść do żony, ale wspomnienia tego co dobre pozostały. Ich wspólna droga, obok siebie, wydały piękny owoc.

    Lipiec 12th, 2012

  8. Elzbieta

    Czekam na historyjkę od Spokojnego. No chyba, że na kanikule i poza zasięgiem? Wspomnienia trzeba mieć. Tak mi kiedyś powiedziała pewna bardzo mądra kobieta, a ta miała co wspominać. Los niestety okazał się dla niej okrutny. Ukrywają przed nią śmierć syna. Nie może się z nim rozstać na prawdę. Zaczęła go nienawidzić, bo nie rozumie jego milczenia. Córka boi się jej powiedzieć prawdę. Jej też nie lubi, a kochała bezgranicznie. Smutna końcówka miłości.

    Lipiec 12th, 2012

Reply to “Między dominą a Bogiem (4) – aneks”