Na wyspach inności (5) – psychole, normalsi i co dalej?


Pisząc ostatnim razem o sednie psychotyczności starałem się pokazać gdzie tkwi problem. Nie tak jak powszechnie się sądzi w zaburzonych kontaktach z rzeczywistością  – tym już próbował zająć się Freud, ale nie tak jak eksperci współcześni przyznawał, że zaburzone kontakty z rzeczywistością dotyczą, w takim czy innym stopniu, wszystkich ludzi. Otóż, Wyspiarze mają przerąbane z rzeczywistością po swojemu, a Kontynentalczycy po swojemu. Rzeczywistość nie została stworzona dla człowieka. On po prostu się w niej znalazł. Między rzeczywistością a człowiekiem obserwujemy zgrzyty i tyle.

By w ogóle sensownie mówić o dobrym osadzeniu w rzeczywistości musimy posiadać coś w rodzaju testera, jakiś rodzaj probierza pozwalający odcedzić adekwatność od nieadekwatności. Kochany Arystoteles już to stwierdził i wywnioskował, że między sądem a przedmiotem sądu musi być zgodność – tak oto objawia się prawda. Dalej poszło jak z płatka; nasi swojscy psychole, moi Wyspiarze, prawią sądy bez jakiegokolwiek związku z przedmiotami ich sądów. Inaczej mówiąc, ich sądy są tak długo rojeniami, jak długo nie przylegają do przedmiotów, których ich sądy dotyczą (tu powinno się powiedzieć: rzekomo).

Niby to proste; a jakże eleganckie gdy chodzi o odróżnienie jednych od drugich. Gdy Wyspiarz poproszony o kupno jabłek przyniesie do domu korbowód, to niechybny dowód jego psycholstwa; gdy Kontynentalczyk przyniesie jabłka daje dowód na istnienie adekwatnej percepcji – jest zdrowy, bardzo zdrowy na umyśle. W rzeczywistości wszelako ludzkiej sprawy mają się bynajmniej nie tak elegancko. Kontynentalczyk poproszony przez Kontynentalkę o kupno jabłek kupi je, ale…; ale co się dzieje, gdy usłyszy po ich przyniesieniu do domu: „no i co ty kupiłeś, no co ty kupiłeś!? Takie twardziochy kupiłeś!?” Kontynentalczyk jabłka kupił; sąsiedzi w razie potrzeby skwapliwie potwierdzą naoczność jabłek. A jednak gdzieś tkwi błąd.

Cóż, przedmiot sądu nie tkwi w rzeczywistości zewnętrznej. Kontynentalka mówiła o jabłkach w dziwnym miejscu obecnych – to jest freudowska rzeczywistość, rzeczywistość wewnętrzna. W niej to status jabłka to tylko znaczący, a nie przedmiot, choćby najkonkretniejszy. Tak oto, jedyna znana człowiekowi rzeczywistość kreowana jest przez język – „kup mi jabłka” w rzeczywistości oznacza „kup mi niby-jabłka”; to znaczy, „kup dla mnie satysfakcję”. Widzimy z łatwością, że Kontynentalce nie chodzi o żadną inną rzeczywistość, jak tylko rzeczywistość satysfakcji, jej satysfakcji. Kontynentalczyk może wpisać się w nią tylko ze zgrzytami i doświadczeniem nieadekwatności. Gdy zaś Wyspiarz kupuje zamiast jabłka korbowód, to kupuje swój przedmiot satysfakcji – mądrale określą go natychmiast mianem „dziwacznego”. „Dziwacznego” względem czego? Względem domagania Kontynentalczyka. Wyspiarz nie „tańczy” w parze z domaganiem Innego. Niekiedy zobaczycie go na imprezach klubowych; tańczy zawsze nie w parze. Gdy inni tańczą solo w grupie, on zawsze swój taniec uskutecznia nie-w-parze. Potocznie powie się, że poza relacją. Dla zaawansowanych, poza dyskursem.

Nie ma innej rzeczywistości niż wyznaczonej dyskursem. Wszystko co poza nim jest realnością. Dyskurs chroni przed nią; lub inaczej, Kontynentalczycy, normalsi, radzą sobie z nią w zgodzie z zasadą „kupą Mości Panowie”. Jeśli stu mówi, że coś jest jabłkiem, to jeden mówiący, że to coś innego, staje się psycholem. Dla Kontynentalczyków rzeczywistość ważna to ta, której jedność potwierdzana jest używaniem takich samych znaczących przez maksymalnie wielu, najlepiej wszystkich. Gdy Wyspiarz kupuje korbowód, to tylko ze względu na satysfakcję, oznajmia nim bezpośredni dostęp do jouissance. Nie potrzeba do tego żadnej miary, bo to nieumiarkowanie. Że korbowód kupiony zamiast jabłek to bezsens? Ależ jouissance jest poza jakimkolwiek znaczeniem i sensem, to negatywność w najczystszej postaci. Przyjemność, nawet ona, w życiu Kontynentalczyków musi mieć sens. Ona: „kup mi jabłka”; On: „przecież jeszcze tych nie zjadłaś, a kupiłem je wczoraj”; Ona: „ale kup mi, bo, bo, bo te…są twarde”. Dla niego kupowanie w takiej sytuacji jabłek jest bez sensu. No tak, to prawda, ale akurat bezsensem płaci się za satysfakcję, za dostęp do jouissance.

Racja wielu, bardzo wielu, uzasadniana jest cnotą kardynalną – umiarkowaniem, niwelowaniem ekscesu. Ktoś powie, że nieumiarkowanie to grzech, „to ten okropny hedonizm”. Cóż, proszę o inną cnotę kardynalną, roztropność. Wyobraźcie sobie, że jesteście proszeni o odpowiedź na pytanie dotyczące przedmiotu na obrazku (jest nim jabłko); „co to jest?”. Odpowiedź oczywista, mechaniczna i adekwatna, to: „to jest jabłko”. Brawo, dostaliście 2pkt., to maksimum. Świetnie kontaktujecie z rzeczywistością. Ale oto ktoś spośród was odpowiedział: „to powód zgryzot ludzkości!”. Hm, no tak, to ładna, piękna, a nawet mądra odpowiedź, ale nie mogę ci dać 2pkt., ani 1pkt; muszę ci dać Opkt.

Wiecie o czym teraz piszę? O testach psychologicznych na inteligencję. Psychotester wspomniał nawet o mądrości, ale inteligencja wyszła jaka wyszła, mierna. Dlaczego? Bo to odpowiedź z rzędu kupna korbowodu – to prywatna odpowiedź kogoś, a my spodziewamy się odpowiedzi wspólnej. Używając jej możesz zostać zesłany na Wyspy Inności. Dlaczego? Bo dzięki niej masz dostęp do jouissance, bo satysfakcjonujesz się nią. A to jest nieumiarkowanie. Lecz co tu może być grzechem? Twoja pycha głupcze! Nie wolno jest ci chełpić się erudycją, polotem. Nie wywyższaj się, bądź członkiem wielu, bądź zwyczajnym, prostym ludziem, najlepiej dzieckiem, o którym tyle pisze się i mówi w religiach.

Oryginalność, unikalność, osobliwość – mówią, że to cechy geniuszy. Ich zawsze wiele łączy z Wyspiarzami, psycholami. A jednak kupowanie w sklepie powodu zgryzot ludzkości nie jest tym samym co kupowanie korbowodu. Nie każdy błysk jest błyskiem psychola.

Oglądałem niedawno film o kulcie Izydy, a zwłaszcza kapłanach tej bogini. Co trzy dni byli dokładnie goleni z wszystkich włosów, bo tylko w takich okolicznościach (depilacja) mogli sprawować swe czynności rytualne. Dziś nie ma już tych kapłanów. Są inni ze swymi niemniej koturnowymi, nawet operowymi rytuałami. Tamci wierzyli w to co myśleli i ci wierzą w to co myślą. Nic ich nie różni poza treścią myśli. Tamci odeszli, przyszli ci. Wiara pozostała; wiara, że przedmiot myśli znajduje się poza podmiotami myślącymi. Gdy jest ich wielu nazywa się to religią. Gdyby był tylko jeden, nazwano by go szaleńcem. Szaleniec nie wierzy. Szaleniec wie. Gdy jest pewność, nie ma miejsca na wiarę. Wiara i religia przychodzi wraz z następnymi.

Kiedyś, dawno temu, spytano mnie: „dlaczego nie jestem buddystą?”. Wtedy nie wiedziałem. Po latach wiem. Oto odpowiedź: „bo chciałbym być Buddą!”. Cóż za nieumiarkowanie, nieprawdaż? „To może od razu chciałbyś być Jezusem?”. „Oczywiście, że chcę”. „To przynajmniej powiedz dlaczego”. Odpowiadam zatem: „Bo Budda nie był buddystą, a Jezus nie był Chrześcijaninem”.

KP

P.S. Wszystkie osoby, które znajdują siebie w przytoczonych przykładach zapewniam, że to nie o nich.


No Comments, Comment or Ping

Reply to “Na wyspach inności (5) – psychole, normalsi i co dalej?”