Wielce Szanowni Komentatorzy, Spokojny i Wojtasie,
Będąc pod wrażeniem waszej dyskusji i poniekąd sporu ze mną, śpieszę z uczonymi wyjaśnieniami.
Polityczne rozpasanie jakiego świadkami jesteśmy w tym kraju nad Wisłą, Odrą i (jakaż szkoda że nie nad Dnieprem), zaświadcza o tym jak kochamy czuć namiętność, nawet jeśli zahacza ona o największą z nich – czyli ignorancję. Oj łatwo się w nią ześlizgnąć. We wczesnych czasach, gdy rozgorączkowany namiętnością głosiłem lacanowskie „słowo boże”, zdarzało mi się to nie raz. Teraz jestem roztropny, choć świadomość, że tylko dlatego, że hormony zamiast tężeć popadają w anemię, studzi mnie od powiedzenia, iż dojrzałem.
Przechodzę więc do meritum i stojąc między kościołem, który niedaleko mnie budują, a megasupermarketem, który kilka lat temu wybudowano, wskazuję palcem na to, co pośrodku. Na Boga, nie mylmy wyznania z dyskursem religijnym. Dyskurs z racji samej swej struktury nie potrzebuje gwaranta. Dyskurs religijny doskonale obywa się bez Boga, podobnie jak dyskurs naukowy bez Prawdy, filozoficzny bez Wiedzy, a psychoanalityczny bez Duszy/Osobowości. Na uczelniach dyskurs religijny uprawiają teologowie, którzy poza tym mogą być stuprocentowanymi ateistami, naukowcy mogą wierzyć „w Boga jedynego” ignorując prawdę, filozofowie głosić mniej lub bardziej proroczo prawdę nie posługując się nawet gramem wiedzy, psychoanalitycy pomagać biednym podmiotom bez zwracania uwagi na ich dusze. Po prostu, warunkiem istnienia dyskursu jest dawno rozpoznany fakt, że nie można powiedzieć wszystkiego (to akurat jest fundamentem emancypowania się podmiotu).
Wyznanie religijne oparte jest na czymś przeciwnym, na rozpoznaniu i złożeniu hołdu Wszystkiemu, wierze, że wszystko zostało już powiedziane i nic już do powiedzenia nie zostaje. Gdy papież walczy o wpisanie imienia Boga do aktów prawnych i wszelkich konstytucji UE, tylko poświadcza tym, że dyskurs religijny, by funkcjonować, nie potrzebuje pisać słowa Bóg, że może istnieć nawet przy pustych kościołach.
To, co utrzymuje dyskurs w ruchu, to właśnie odpychanie tego, o czym zdaje się on mówić. Nauka zdaje się mówić o prawdzie, ale ilekroć zbliży się do niej, tylekroć obwieszcza, że leży ona gdzie indziej, że dowiedzieliśmy się tego i owego, ale zrodziło to kolejne pytania itd. Dyskurs religijny ma tak samo – gdy już zdaje się dotykać boga, to wyrzuca go z kościołów, by szukać go gdzie indziej. W skrócie, gdy już osiągnęliśmy spełnienie, to nagle stwierdzamy, że to nie to. (Dla zaawansowanych dodam, że to charakteryzuje dyskurs histeryczny).
Wszystkie dyskursy szukają Jednego, ale nie jego, tylko coś, co robi za Jedno. To Jedno nie jest metafizyką ani abstrakcją, to punkt graniczny, w którym pragnienie spotyka się z Realnym. Zobrazuję to przykładami. Można traktować swe obywatelstwo jako wyznanie wiary, wiary w swą polskość. Zatem można odejść od tej wiary stając się bezpaństwowcem lub dajmy na to Finem. Tak np. sądzą rozmyślacze zagadnień płci, czyli gender-study (w skrócie odtąd jako GS) – sądzą, że płeć jest przedmiotem wyznania i aktem apostazji można stać się bezpłciowcem lub płcią odmienną od poprzedniej. Przypadek Unabombera to rozjaśnia; był nieuchwytny dla FBI i innych tajnych służb bo istniał poza dyskursem (nie używał kart kredytowych i płatniczych, nie używał elektrycznoci i telefonów, ani kanalizacji), był nie do namierzenia przez dyskurs. Wpadł, bo wydał go brat za marne 10mln. A jak wpadł na jego trop brat? Bo nie był poza dyskursem znanym u nas jako „rodzina ponad wszystko”, „przede wszystkim rodzina, głupcze”, bo istnieje Jedno rodziny. Tak też ktoś kto stał się Finem posiada praszczurów gdzie indziej i czuje „tajemniczą” skłonność do odwiedzania ziemi przodków; więc gdy najdzie na niego chwila, to jak łosoś czy węgorz zbiera się do drogi i gna do ziemi, której się kiedyś wyparł.
A oto inny przykład, zaczerpnięty z filmu jako schemat myślowy. Kobieta/Żona martwi się, że Mężczyzna/Mąż dziwnie często wraca późno do domu; naprawiając samochód dowiaduje się od mechanika, że ma on bardzo duży przebieg w porównaniu do ubiegłego przeglądu; zatem podejrzewa romans. Popada w rozpacz, bo sama nie jest niewinna; jako alkoholiczka sądzi, że „to dlatego”. Po powrocie faceta z rejzy ze łzami w oczach podchodzi do niego i mówiąc „bo ty masz kogoś” prosi: „pocałuj mnie”. Co za chwilę będzie, wiecie. Będzie wzdraganie się przed tym. Lecz czy wiecie dlaczego?
Bo właśnie został dotknięty przez Jedno; Jedno związku, Jedno małżeństwa (nawet religie pogańskie nie olewały kwestii monogamii), Jedno przysięgi małżeńskiej itd. To nie jest abstrakcja ani metafizyka, to konkretna odmowa pocałowania, to niezręczność noszona na karku, gdy jednak weźmie się on do całowania; a w sumie, tak czy owak, akt przyznania się.
Jedno to czysty znaczący. Poza nim jest Nic, a nie, że „nie ma nic”. Lub, że przywołam Parmenidesa – żaden byt nie istnieje bez odniesienia do nieskończoności, do tego, że mogłoby go nie być, a więc do Nic nicości. Czyli wiarołomny on dotknął był Nic, tak jak „nic z tego związku nie ma, nie będzie itd.” i tylko w swej powściągliwości pocałowania jej nie chce głośno przyznać, stać się panem słów: „tak, to prawda i odchodzę od ciebie”. Jedno, czysty znaczący, jest Logosem, Słowem, które było na początku, nie fizycznego czasu, tylko tego co ono pociąga za sobą, tego co później (a co Lacan nazywa czasem logicznym podmiotu).
Odejście po tym „tak, to prawda i odchodzę od ciebie” to akurat upodmiotowienie. Nie przyznanie się, nie skrucha, nie pokuta, nie to co powinno się zrobić w tej sytuacji (bo to z góry jest przesądzone), ale to, jaki będziesz z tym co będzie w wyniku tego odejścia od niej, a co w chwili początkowej jest i pozostanie nieznane. Podmiotem jest się tylko po odejściu; w chwili gdy dzieje się ta scena jesteś tylko zwyczajnym człowiekiem – zwyczajnym, bo opisywanym prawami banalnej w gruncie rzeczy psychologii (bronić się, atakować, kręcić, kłamać, grać ofiarę itd.itp.).
A teraz słów kilka na temat winy przy okazji tego samego przykładu. Rozdzielmy czas tej sceny na dwie podsceny. Pierwsza trwa do momentu usłyszenia słów: „pocałuj mnie, proszę”. Druga trwa od chwili zwlekania z pocałowaniem jej przez niego. Czym te sceny się od siebie różnią (poza oczywiście całym scenario)? W pierwszej, słowami „pocałuj mnie” mówione jest „jesteś winny”; w drugiej, zachowaniem lub słowami mówione jest „jestem winny”.
Szanowni Kometatorzy, a bywa że i oponenci,
Zbytnio skupiacie się na drugiej podscenie. To w tej scenie mamy do czynienia z poczuciem winy, poczucie winy jest skutkiem, zawsze. Poczucie winy nigdy nie jest nieświadome. Lecz co dzieje się w pierwszej podscenie? Gdy ona zarzuca mu, że ma on kogoś, to on z łatwością może się wyłgać ukrytej sugestii; z resztą jest to oskarżenie prokuratorskie, tak charakterystyczne dla histeryków – nie „jesteś winny” tylko „jest on winny”. W takiej sytuacji nie ma poczucia winy, to oskarżyciel ma udowodnić winę. Ale gdy jest on proszony o pocałunek, coś przeszkadza mu to zrobić (zazwyczaj opryszczka na wardze) lub pocałunek okazuje się być pocałunkiem Judasza. Oto wina w pełnej okazałości. Nie jest nią schadzka z jakąś; jest nią niepocałowanie lub pocałunek Judasza. Prośba o pocałunek ją wyłania. Tu wina jest swojskim, tak bardzo denerwującym komentatora grzechem. Czym to jest? Zerwaniem więzi z tym tajemniczym Jedno, które nawet nieślubując sobie tegoż, łączy ich w dyskursie. W nim to są jego kobietą/jej mężczyzną; jego żoną/jej mężem; narzeczoną/narzeczonym itd. A irytując dalej – „i będą jednym ciałem i jednym duchem”. Czy dalej mam tłumaczyć wszelkiej maści niedowiarkom, że mowa tu o grzechu, i to pierworodnym? I dalej, że różnica jaką czyni psychoanaliza w jej związku z religią tkwi w tym, że to Jedno nie jest Jednym wyjściowym, Jednym początku, tylko Jednym, od czego się coś zaczyna. To Jedno nie jest na początku czasu i czasów; jest w czasie i w historii. To Jedno rozpoczyna czas podmiotu. Czas to poprzedzający jest czasem Innego.
Dlaczego ludzie mają kłopot z przysięgą małżeńską, z prostym powiedzeniem „kocham Cię”? Dlatego, że wraz z tym „kocham Cię” jego i „kocham Cię” jej ustanawiają początek swego czasu i swego w nim przebywania. Co z tego wyjdzie? Albo upadek albo ugodnienie. Gdy interpretuje się grzech pierworodny jako upadek człowieka (a tak jest w dyskursie religijnym), to psychoanaliza podkreśla aspekt uwznioślenia, ugodnienia tego, co zostanie stworzone (także dzieci). Nawet jeśli przeznaczeniem jest upadek, to można upaść z dużej wysokości. Ludzie mają problem z powiedzeniem „kocham Cię”, bo nie sądzą, by to co powstanie miało jakąś wartość – to co powstanie, a nie to co już jest w momencie mówienia tego. Są artystami bojącymi się wyprodukowania kiczu.
Na koniec słów kilka o bluźnierstwie, którego się dopuściłem zaliczając komentatora do Chrześcijan. Wracam do pani Labudowej, do jej „pan Michalik”. By tak mówić nie potrzeba apostazji – wystarczy to powiedzieć. Lecz pani Labudowa mówi „też pan premier, pan prezydent itp.”, pani Labudowa z pewnością świętuje niedziele i wyprawia kolację wigilijną, zajrzy na grób swych dziadków i głębiej, w Wielkanoc spożyje jajko. Fałsz tej wypowiedzi tkwi właśnie w tym: jest się przenicowanym przez dyskurs religijny, to nie my rządzimy dyskursem, ale dyskurs nami; siedzą w nas wszystkie święta i niedziele naszych praprzodków; Boże Narodzenia i Wielkienoce, które zamykają drzwi naszych biur – przypomną nam one, że nie liczysz się Ty w dyskursie, gdy je zamknięte pocałujesz przychodząc do pracy; liczy się My mając każdego takiego dnia dowód. A dlaczego nazwałem to „My Chrześcijanie”?
Bo to Chrześcijanie mają te dni, a ty wraz z nimi; bo pani Labudowa, aby być wierna swej apostazji, coś z tym powinna zrobić. Ludzie nie wyznający religii chrześcijańskiej zachowują się tak jak Chrzescijanie, rządzi nimi ten sam dyskurs, często są nawet bardziej ewangeliczni w swym pobycie na świecie od tych wierzących. To nie obelga nazywać ich Chrześcijanami, tak jak nie jest obelgą nazywać ich Człowiekiem, Obywatelem, Kobietą, Mężczyzną itd. Co to za apostazja, która zrywając z wyznaniem umacnia tegoż wyznania przekaz?
Z szacunkiem i całą należną estymą mym komentatorom należną, przesyłam pozdrowienia,
KP
P.S. Przykład wzięty z filmu jest bardziej subtelny. Wcale nie jest tak, że on ma kogoś, on w całym swym byciu poza domem nie robi niczego niemoralnego, wprost przeciwnie, działa z pobudek etycznych. Pomimo tego wina pełni swą funkcję i bohater wzdraga się przed pocałowaniem.
2 Comments, Comment or Ping
Mnie to z tym bezwzględnym dyskursem jakoś nie przekonuje. Jasne że każdy do pewnego wieku myśli konwencjonalnie. Może nawet wina jest wpisana w (europejską) logikę dziejową. Ale chyba intelektualno-moralnym obowiązkiem wobec siebie jest tę konwencję zweryfikować, jak głęboko się da. Pozwolić Jezusowi się zastanowić, co on właściwie najlepszego zrobił.
Październik 11th, 2011
Opryszczka to świetny przykład. Czym jest opryszczka u niemogącego pocałować? Winą? Odpowiedzialnością? A może Prawdą? Może marzeniem o prostej zgodności z samym sobą? Jest się z kimś bo on tego potrzebuje, albo z jakiejś kalkulacji czy rozsądku, a jest się na wyskoku bo się tego potrzebuje. To tworzy niezgodność, bo kiedy jest się z tym kimś to wyskok pozostaje nieopowiedziany. No i opryszczka chce wykrzyczeć czego nie można powiedzieć. W przykładzie który tu jest wyżej nawet wyskoku zresztą nie ma. Chłopak jest grzeczny poza domem, ale „pocałuj mnie” powoduje torsje. Bo to kicz właśnie. On widzi niepewność, rozpaczliwość, przymus i to go bynajmniej nie przyciąga. To chyba nie wina, a niesmak. Jeśli ona zażąda „powiedz, że mnie kochasz” raz, nie ma problemu. Ale jeśli zacznie żądać tego co pięć minut? Miłość przeminie ale nie dlatego, że jej wcześniej nie było, tylko z powodu zniesmaczenia wywołanego obawą stworzenia kiczu. Co zaś do chrześcijaństwa, jego związków z religijnym dyskursem i całkowicie błędnego utożsamiania jednego z drugim odpowiadam na tyle obszernie, że zdecydowałem się umieścić to u siebie. Zapraszam tutaj:
http://spokojny-blog.blogspot.com/
Październik 14th, 2011
Reply to “List do komentatorów, tym razem”