Przepraszam wszystkich za rozchwianie regularności wpisów, lecz nie miało to innego powodu niż konieczność zakończenia pewnych spraw i zamknięcia jakiegoś etapu. Uwolniony przeto na chwilę od tych czy innych zobowiązań zasiadam do pisania.
Pamiętacie pewno, jak wpisy na temat kobiet rozsierdzały pewną część czytelników i czytelniczek. Nie podobało im się, że piszę o Minusie, a także, że w ogóle podejmuję ten problematyczny, aczkolwiek wywołujący namiętności temat – do diabła z tą różnicą między płciami!
Gdy skończyłem z Minusem zacząłem szlifować Ogonek. I szok! Cisza jak makiem zasiał. Jeszcze 2-3 miesiące temu w prywatnej korespondencji z komentatorami byłem odsądzany od czci, że dokopuję kobietom, i że gdy przyjdzie do panów, to zajmę stanowisko manofila – poprawniej byłoby napisać homofila, ale skąd niby mam wiedzieć, że nie byłoby to wzięte jako oczywista oczywistość?
Uprzedzeń w życiu ludzi jest co nie miara. Zdawało się komentatorom niektórym, że podzielam bezpłodny poznawczo podział na gorsze kobiety i lepszych mężczyzn, że co jak co, ale w tym temacie okażę swój brak potencji, albo dowód na nieukończenie swej analizy. Guzik z pętelką!
Po co mamy mowę? Spłaszczony do dwóch wymiarów świat popkultury i popnauki, a nawet popreligii, gdacze jak najęty od przynajmniej 40 lat, że po to aby się komunikować, że nic tylko informacja się liczy. Cóż począć z tą banalizacją, z tym spłaszczaniem istnienia? A mowa jako świadectwo? Spójrz na niebo, co za widok! A mowa jako misja? Rzućcie wszystko i chodźcie za mną! A mowa jako mandat? Gdy będziesz z nim rozmawiał, pozdrów go ode mnie!
Nas interesuje tu tylko mowa jako świadectwo i to szczególne świadectwo – zaświadczenie o traumie. Różnica między płciami jest traumą, a mowa podmiotów świadectwem jej. I to nie patrzącego z boku, osławionego „odkrywcy” mózgu kobiety i mózgu mężczyzny, to przykład jednowymiarowości i braku szerokiego wykształcenia – autor tej tezy wprowadza do istnienia tylko dwa typy mózgów, czyżby zatem mój mózg nie różnił się od dowolnej innej persony? Czy nie widzicie, że do dzisiaj nauce nie udało się odnaleźć w mózgu choćby śladu mojej, czy waszej jedyności? A przecież nie powiecie chyba, że nie macie jej poczucia w sobie.
Na tej samej zasadzie macie poczucie różnicy między płciami – czujecie ją najlepiej, gdy nie jesteście w stanie dogadać się, dopasować się ze sobą. Wtedy wiecie doskonale, że nie jesteście nią czy nim.
Zacząłem pisać o ograch, mężczyznach posługujących się inną taktyką w relacjach z kobietami. Taktyką, bo strategia mężczyzn wszystkich jest jedna – zabezpieczyć Ogonek przed zakusami istot bez ogonka. Tylko czy istnieje powód by go zabezpieczać? No dobrze, to dlaczego bronimy swego imienia, honoru czy godności? Wierzymy głęboko, że to mamy – a czy ktokolwiek odnalazł w mózgu ośrodek imienia, honoru czy godności? Tego się nie ma w sposób rzeczywisty i materialny, czyli…że nie można się tego zrzec (robią to tylko w pewnych okolicznościach psychotycy, ale to inna historia). Ani kobiety Minusa, ani mężczyźni Ogonka. Nie łudźmy się – parytet kobiet nie jestem sposobem na zrzeczenie się Minusa, tylko na zmniejszenie napięcia istniejącego między płciami. Wy będziecie mniej manifestować istnienie Minusa, a my damy wam złudzenie, że Ogonek jest bardziej wam przyjazny.
Są ogry poczciwe, małe, predystynowane do monogamii, wierne jednej miłości jak dobrze ułożone pieski. Ogry-pieski są zawsze ze swą kobietą, punktualni w pracy i domu, na czas się rozliczają z zarobków, nie balują z kolegami i nie mają za wiele do ukrycia przed swą monopartnerką. Gdy w życiu im nie wyjdzie, pozostają samotnikami gotowymi do niesienia pomocy kobietom, bo bliżej im do nich niż do innych facetów. Ogr-piesek nie patrzy na panią oczami psa na kobiety, szuka raczej w nich przychylności niż kąska do skonsumowania. Nie jest zdobywcą, a raczej zdobyczą. Bylibyście jednak w błędzie sądząc, że jest idealnym kimś dla pań. Tak się składa, że obrywa od nich bardziej niż ogr-rekin, ogr duży.
Oto w najnowszym numerze NC pokazuje swą ogrowatość mój pupil – JKM. W swym felietonie metaforyzuje Ogonek jego zastępstwem – Autorytetem. Spiritus movens jego ideologii każe mu mówić – oto kilka cytatów: „władza autorytarna…jeśli uważa, że pomnik trzeba usunąć – pomnik zabiera do przetopienia…protesty ignoruje, a jeśli przechodzą w zaburzenia – strzela.”, „to samo dotyczy np. podatków…Albo te podatki są potrzebne – albo nie. Jeśli nie – to się ich nie nakłada. Jeśli są – to ludzie, do cholery, muszą (sic!) czuć i być dumni z tego, że płacą na coś potrzebnego..” A kto rozstrzyga co jest potrzebne i ile tego potrzeba? Oczywiście Ogr-rekin, który straszy w ten sposób Ogonkiem, dając złudzenie, że jest większy niż w rzeczywistości. Cytuję dalej: „Jeśli władza opiera się na autorytecie, to autorytet nie może się mylić. Dla ogółu ludności Autorytet jest Autorytetem…” Chyba według znanej tępej formuły ogrów-rekinów: koń jest jakim go każdy widzi. I znów cytuję: ” o tym, co jest „słuszne”, a co nie jest „słuszne”, decyduje Autorytet (sic!)…przecież ten, kto mną rządzi, musi być mądrzejszy ode mnie (sic!)”. Nawet gdyby był głupcem.
Ogrowi-rekinowi udaje się tylko jedna rzecz – potrafi wystraszyć. Ale bądźmy dla niego łaskawi – tylko tego chce, dlatego nigdy do władzy nie dojdzie. Wyizolowawszy w stanie czystym swój znaczący, Ogr-rekin pyszni się jego posiadaniem i wszystkie inne znaczące jemu podporządkowuje. Tak czyni twórca zapisu w konstytucji RP z roku 1936 – prezydent odpowiada tylko przed Bogiem i historią – autorzy projektu intronizacji Chrystusa na króla Polski, czy Jarosław Kaczyński w swych wewnątrz pisowskich gierkach.
Ale uwaga – ogry-rekiny to jeszcze nie superogry. Dowodem na to jest, że ciągną do nich tłumnie kobiety akurat. Szybko orientują się, że ogr-rekin strzela ślepakami, że nawet jeśli strzeli do nich wprost, to tylko trochę poboli, za to daje nadzieję, że można jego Autorytet obrócić w stronę wrogów tejże kobiety. A niech tam sobie strzela!
Lecz są ogry przeraźliwie przerażające – ogry-trolle. O nich już za niedługo.
KP
4 Comments, Comment or Ping
Jako przykładowy Komentator trochę się zredukowany czuję – do jakiegoś bojownika politycznej poprawności. Tymczasem, jeśli się „rozsierdzałem”, to nie w obronie równości, tylko sposobu argumentowania, który jest dla mnie mętny trochę, bo (jak sądzę) przykrojony do hipotezy.
No bo – minus kobiety przywiązał Pan na stałe do fizycznej płci. Tak jakby po świecie nie chodziło tysiące mężczyzn funkcjonujących w dyskursie oraz w dyskusji jak „istota z minusem”. Gdy tropię ten związek, najpierw Pan mówi że taki żeński facet ma minusa introjektowanego od kobiety. Dlaczego nie miałby to być jego prywatny minus albo minus, który ta kobieta zintrojektowała od innego faceta aby go wprojektować w swojego? Kto określa początek łańcuszka? Pan pewnie powie że Ojciec ale moim zdaniem raczej Papa Smerf.
Potem zaczyna Pan argumentować fenomenologicznie (jeśli nie buddyjsko), w tym sensie że lacanizm nie jest monizmem, co niedwuznacznie sugeruje, że ja sam swoim „sensorium” tę biologiczność stwarzam. Tak można przebić każdy argument, tyle że rozmowa się ucina, bo o czym tu (i z kim) rozmawiać, kiedy sami siebie wzajem stwarzamy.
Jeśli natomiast miałoby być tak, że kobieta ma minus, bo jej da się coś włożyć podczas gdy ona raczej tej sztuczki nie dokona, bo nie ma ani czego włożyć, ani komu, to minus też nie jest w fizyczności, bo można na gorąco stworzyć określenie aktu płciowego, gdzie rola kobiety (jak dziurki w nosie) będzie w dyskursie aktywna – coś w rodzaju „pochłaniam go”, „obejmuję i trzymam” – jeśli rozciągnąć ten topologiczny punkt widzenia na cały dyskurs, to wtedy mężczyzna pozostanie z minusem. I raczej nie teoretyzuję, bo podejrzewam istnienie takiego meta-dyskursu w pierwotnym matriarchacie. Tylko że o matriarchacie psychoanaliza nic nie powie sensownego, tak jak wiewiórki nic sensownego nie powiedzą o jeżach (mam wrażenie że Komentator Spokojny o tym niespokojnie pisał) – najwyżej powiedzą, że jeże to jakieś anty-wiewiórki, tak jak Pan o komentatorach mówi: antypawlaki.
Nie mówię, że ja mądrzejszy jestem – Pana blog mnie inspiruje do rożnych przemyśleń – ale błagam, trochę wiary w Komentatorów. Dzięki nim nie zostanie Pan Psychoanalityczną Dziumdzią.
Październik 31st, 2010
Większość komentatorów pyta chyba o to jaki jest związek między fizycznym posiadaniem kutasa albo cipy, a zajmowaniem pozycji męskiej albo kobiecej. Wojtas mówi, że można mieć kutasa i być kobietą i można być mężczyzną i mieć cipę. Dobrze rozumiem?
Ja rozumiem, że samo ‚bycie aktywną’ w życiu, a nawet w seksie nie czyni z kobiety mężczyzny, a mężczyzna-dupa, ubezwłąsnowolniony przez kobiety, nie jest kobietą, ale właśnie mężczyzną-dupą. Bo chyba cała sprawa nie sprowadza się do tego kto kogo posuwa? Jeśli widzę dwie istoty gdzie jedna posuwa drugą, to wnioskuję że posuwająca jest mężczyzną, a posuwana kobietą? Ja mam wrażenie, Wojtas, że nie ma znaczenia czy kobieta mówi „lubię jak mi wsadza”, czy „lubię go pochłaniać”, bo i tak musi odnosić się do tego czegoś co jest wsadzane, czy pochłaniane.
Istnieją pewnie kobiety, które ruchają mężczyzn, ale problem polega na tym, że mężczyźnie nie zawsze stoi. A wtedy ona nie wyrucha, choćby ją chuj strzelał. I znowu można pytać dalej: jeśli mamy związek kobiety, która lubi ruchać i pochłaniać z mężczyzną, który lubi być ruchany to czy ona jest mężczyzną a on kobietą? Tylko że kutas i tak należy do niego, czy on tego chce, czy nie. I ona, męska kobieta, i tak go nie wyrucha, jeśli jemu nie stanie, więc na nic jej domniemana męskość.
I znów wszystko kręci się wokół kutasa.
Listopad 1st, 2010
Dokładnie o tym Spokojny pisał, choć nawet nie tylko o tym :)
Bo faktycznie takie mam wrażenie, że nie tylko o matriarchacie trudno psychoanalizie cokolwiek sensownego powiedzieć, ale i o wszelkich takich układach, w których tego Ojca jakoś nie ma. Na przykład takich układach, w ktorych ojciec jest od poczatku nie obecny w rodzinie i matka nie jest w żadnej relacji z męzczyzną. To chłopak zostanie psychopatą, bo się nie bedzie bał wielkiego obcinacza? Skończyłem czytać Kristevą o potrzebie wiary i powiem tak (przy czym zastrzegam,że podobnie jak w przypadku większości lacanistycznej literatury rozumiem jakieś 10% tekstu i głównie to nie tyle rozumiem ile mam wrażenie, że jakiś ogólny sens całosci do mnie dociera a w szczegóły się nie zagłębiam) już rozumiem że depresyjny aspekt, przyjęcie straty, akceptacja „siebie słabego” mogą wyzwalać i że to był jeden z powodów dla których to się dla tylu stało atrakcyjne, ale w dalszym ciągu nie rozumiem czemu ona wyłącznie o monoteizmach pisze. Buddyzm, hinduizm w tej książce są zupełnie nieobecne. To znaczy rozumiem, że do nich, w szczególnosci do buddyzmu nijak się nie da przypasować tego „prawa ojca”. Czy to znaczy, że azjaci nie mają gramatyki?
ZZZ pisze, że „kutas i tak należy do niego”. Ja myślę, że kutas jest stwarzany przez obserwatora. W tym co ZZZ piszesz to jest jak paragraf 22 – niezależnie od tego jak by się nie kombinowało i tak wychodzi, że jest się umieszczonym w tej pozycji męskiej albo w żeńskiej – akceptowanej, zaprzeczanej, nieuświadomionej itd. ale nie ma z tego wyjścia. Tylko czy to istnieje poza naszą głową? Czy nie jest tak, że to istnieje bardziej w glowie analityka niż analizanta? Przynajmniej na początku, bo później to się człowiek przywiązuje do sympatycznej osoby i może nie chcieć jej zawieść. Ale czy na przykład muzyki słucha mężczyzna czy kobieta?
Listopad 1st, 2010
Jak dla mnie to zbyt ogólnie opisuje Pan te ogry, koboldy i inne stwory.
Jak się tak zaczęłam zastanawiać, to chyba trudno by było mi na 100% przyporządkować do którejś z przytaczanych grup, napotkanego osobnika.
A swoją drogą ciekawe nazewnictwo :-)
Listopad 8th, 2010
Reply to “gdzie ci mężczyźni – wszystkie ogry małe i duże”