Pisałem już jak wielką wagę przywiązuję do tytułów wpisów, mych eseików o „to i sio”. W większej swej części tytuły te są rekapitulacją mych przemyśleń wynikłych z psychoanalizowania. Dziś będzie o kolejny stopień trudniej, o różnicy między „jest”, a „być”.
Zacznijmy od podstaw. Jak się ma „jestem mężczyzną” do „bycia mężczyzną”? „Jestem kobietą” do „bycia kobietą”? Filozofowie znają różne kluczowe alternatywy, których zwieńczeniem jest „być czy mieć”. Pewno znacie odpowiedź, że „być”. Mnie ona zawsze wydawała się podejrzana, nie co do jej sensu, ale co do intencji tych, którzy ją głoszą. Weźmy przykład Heideggera – czy „być nazisty” nie kłóci się z „jestem filozofem”? Czy „bycie skurwysyna-filozofa” wystarcza za „jestem filozofem”? Z terenu teologizmów weźmy mistrza Zen, którego „jestem buddystą” nie kłóciło się z „byciem nazisty japońskiego, pochwalającym gwałcenie Koreanek w obozach”, albo ojca Maciela, którego „jestem katolikiem” nie kłóciło się z „byciem pedofilnego gwałciciela”” i to w samym Watykanie? A z terenu psychoanalizy, jak mogło wystarczać „jestem psychoanalitykiem” za „byciem antysemickiego psychoanalityka”? Jak zauważacie, używam tutaj zmienionej syntaksy, by nadać wymiar między rozróżnieniem wprowadzonym przez Heideggera akurat – „byt” i „bycie”. „Jestem” jest po stronie bytu, ale co jest po stronie „bycia”?
Bodajże w 1953 Lacan spędził część wakacji u Heideggera na dyskutowaniu „bycia” – co jest po jego stronie? Zdaje się bezskutecznie, ale w owym czasie Lacan też niewiele mógł do tego dorzucić, a Heidegger, jak to filozof, udawał, że wiedział. A Hannah Arendt wiedziała co jest po stronie „bycia”, gdy kochała i kochała się z Heideggerem, z jego „byciem nazistowskiego adoratora fuhrera”?
Do tego pytania zaraz powrócę, ale to, do czego zmierzam odniosę do terenu płci, by odejść od moralizatorskiego smrodku podanych przykładów. Za przykład, wzięty z rozmysłem, ale nie bez zastanowienia, posłuży tu pani Grodzka, jak i każdy z transseksualistów i nie tylko. Ponieważ jest to osoba publiczna, to łatwiej będzie zlokalizować różnicę między „jestem” a „byciem”. „Jestem kobietą”, mówi pani Grodzka i tylko nienawistnik i wróg może sądzić, że to kłamstwo. Ostatecznie krzesło mogłoby mówić, gdyby nie było niemotą, że jest krzesłem. Nienawistnikom nie przeszkadza niemota krzeseł, ale przeszkadza mowa pani Grodzkiej. Są oni zatem nie zwolennikami prawdy, ale wrogami podmiotu ludzkiego, który jest takim, bo mówi akurat. Lecz, jak „jestem kobietą” pani Grodzkiej ma się do „bycia kobietą” tej samej pani (a dawnej mojej kolegi ze studiów)? To tu dostrzegamy kolizyjność tych dwóch, teraz mogę już to powiedzieć, znaczących, „jestem”(„jest”) i „byciem”(„być”). To stąd biorą się niewybredne, a bywa że perfidne dowcipy o urodzie pani Grodzkiej. Wszystkie one podporządkowane są wrogiemu „jesteś kobietą, to nią bądź!”. To samo wrogie życzenie wybrzmiewa w ustach kobiet o wiele częściej i brzmi „jesteś mężczyzną, to nim bądź!”. Aktualnie pierwsze jest uważane za antyfeministyczne, a drugie nie jest uważane za antyandrogyniczne. Wszyscy tak naprawdę od zawsze wiedzą o różnicy między płcią a gender, a genderyzm jest tylko zideologizowaną wersją tej różnicy, która z segregacji (mającej zawsze znak [+], który nosi każdy byt, spytajcie filozofów), uczyniła dyskryminację (mającej zawsze znak [-], anty-coś).
Zauważmy, że osoby, które zmieniły swój status bytu z jednego na drugi, starają się uzgodnić zmianę ze zmianą „bycia”. Np. noszą sukienki i robią makijaż, ale to nie jest ten hiatus, to luka między „mieć” a „jest”. Ubranie krzesła w szmizjerkę nawet jeśli je upiększa, to nie dodaje mu ani uroku, ani czaru, ani powabu, ani wdzięku. I nie piszę tu o urodzie, coś co się ma i czego można nie mieć, stracić.
Powracam więc do pytania: co leży za „byciem”, jeśli „jest” leży za bytem? Każdy byt jest! No a „bycie”? Da się użyć znaczącego „być”? Być byciem swym? Ciekawe to. A być sobą? Nigdy, albowiem być sobą oznaczałoby nigdy nie być Innym i sprowadzało „sobą” do funkcji krzesła, które zawsze jest jakie jest, jest niezmienne. To może „żyć byciem swym”? Pod warunkiem, że nigdy „żyć życiem swym”, albowiem żyjemy tylko własnym życiem. Więc „być byciem swym”, „żyć byciem swym”, bo bycie to Inny! Spójrzcie na karnawał wenecki, bachanalia i obejrzyjcie raz jeszcze „Oczy Szeroko Zamknięte”!
Lacan potrzebował spotkania z Heideggerem, by nadać konsystencję „byciu”, czemuś co regularnie spotykamy w gabinecie psychoanalitycznym. A potem to już było jouissance, a nawet dwa jouissance. Mamy jouissance z „jest” i jouissance z „być”. Co więcej?
Za „jest” kryje się Logos, Słowo, jouissance ze Słowa. Za „być” jouissance z „być”, ciało, o ile Inne i Innego, czyli jouissance ciała (obejrzyjcie w skupieniu „Pillow Book” Greenwooda). To Słowo w postaci Litery pisanej na ciele. Lecz tu jesteśmy już poza gender.
To miłość pisana ciałem, literalnie na litoralu odgradzającym ciało od Realnego.
KP
P.S. Przepraszam wszystkich, dla których to jest za trudne, ale za Lacanem „napisane nie jest po to, by było czytane i rozumiane; ono jest angażujące – czytając napisane, stajemy się zaangażowani”, to fragment mowy Lacana z grudnia 1978.
Litoral to metafora samego Lacana.
Czyli mamy dwa typy znaczących, dwóch Innych i dwa typy jouissance? Tak! A co Nam po tym? Zobaczycie.
No Comments, Comment or Ping
Reply to “PoG12 – między Jestem a Byciem (kobietą, mężczyzną…)”