„Dla schizofrenika całe Symboliczne jest Realne” cz.4 – rewolucje


Zmierzam ku końcowi swej eseistyki, choć bardziej odpowiednie byłoby określenie wykład, na temat szaleństwa. Kontynuowanie jej zmuszałoby mnie do zajmowania się teorią psychozy Lacana, tymczasem szaleństwo jest terminem daleko szerszym, a na dodatek centralnym. Już posiadanie nieświadomości, tej freudowskiej, a nie tej kognitywistów, zdawało się być, i jest tak też dzisiaj, szaleństwem. Szaleństwem, z którym psychoanalityk chce oswoić analizanta. Tymczasem dla kognitywisty nieświadomość jest równoznaczna z podprogowością, to nieświadome w świadomym, coś należące do świadomości, chociaż przez nią nie rejestrowane. Freudowska teza, że nieświadome istnieje poza świadomością, a na dodatek rządzi się innymi prawami niż świadomość, jest dla kognitywisty herezją – czyli, jak uczyli doktorzy Kościoła, szaleństwem. Do czego to prowadzi wystarczy zajrzeć do Foucaulta.

Z jaką różnicą w praktyce mamy do czynienia między psychoanalitykiem a kognitywistą? Wiele lat temu zdarzyło mi się, że pacjent, typ bardzo dobrze wychowanego jegomościa, co to wchodząc do pomieszczenia zawsze zdejmuje buty, po intensywnej sesji wyszedł na lutowy śnieg i słotę bez butów ; wrócił po nie boso po jakiś 2 godzinach. Koleżanka kognitywistka, której tę historię opowiadałem mając nadzieję, że pokażę jej, czym w rzeczywistości jest nieświadomość, potrafiła powiedzieć tylko, że mój jegomość był pod wpływem bardzo silnych emocji (czytaj adrenaliny lub czegoś podobnego, albowiem nie potrafiła się wznieść ponad podręcznik psychologii emocji; kompletnie było bez znaczenia dla niej co to była za emocja – wzburzenie, zagniewanie, rozsierdzenie, podniecenie seksualne, zaaferowanie, animusz, rozochocenie itp.). Nieświadomość dla kognitywisty to nierejestrowane przez świadomość emocje, czasami lęk (który chociaż jest afektem, dla kognitywisty jest też emocją). Dla kognitywistki to, że jegomość zarejestrował brak butów, ale nie skłoniło go to do kupienia nowych lub założenia innej pary, tylko jak gdyby nic zawrócił, by przedefilować przez miasto boso, po buty zostawione w moim gabinecie, nie miał dla niej żadnego znaczenia. Miał on gigantyczne doświadczenie buzującej adrenaliny i to ono powodowało szalone zachowanie jegomościa. Wychodzi na to, że dla kognitywisty szaleństwo to eksces natury chemicznej, że tak powiem.

Tymczasem szaleństwo wyjaśnia się naturą języka. Jeśli „szewc bez butów chodzi”, jak mówi porzekadło, to „realnie” bez butów chodzi, czyli w tym wypadku urzeczywistnia przekaz zawarty w porzekadle. Otóż „bez butów”, tu nazwijmy to „bezbutowiem”, staje się bytem, czyli czymś zakotwiczonym w Realności. Gdyby był to sen, to znaczący „bez butów” zaś, odnosiłby śniącego do dajmy na to taty szewca, mamy lubiącej robić przytyki itd.itp., czyli pociągałby za sobą odniesienie do drugiego znaczącego, słowa. (To u Lacana nazywa się łańcuchem znaczącym).

Tyle że w Symbolicznym, w nieświadomości, jak upiera się Freud, nie istnieje negacja. Lub po lacanowsku, w Symbolicznym istnieje brak. Brak ten ma naturę fundamentalną.

W nieświadomości nie ma negacji. Istnieje negowanie, istnieje zaprzeczanie, ale nie ma negacji. Negacja została wykluczona. Pomocą w rozumieniu o co w tym chodzi będą słowa cytowane w ostatnim akapicie poprzedniego wpisu. „Sednem było dla mnie to, że mógłbym nie chcieć kimś być”. Gdzie dla mówiącego te słowa leży trudność, więcej nawet, niemożliwość? „Synu, wynieś śmieci!”, mówi mama. Syn na to: „za chwilę” – to negowanie. Albo: „niech wyniesie ojciec” – to zaprzeczanie. Gdy natomiast odpowiedzią syna byłoby natychmiastowe zrealizowanie słów i wyniesienie śmieci, to mielibyśmy brak negacji – słowo staje się rzeczą (lecz, uwaga, nie ciałem), albowiem nie odnosi ono się do innych słów („a czemu nie zrobi tego ojciec, ty itd.”, „teraz nie mogę”, „śmieci mogą poczekać” itp.). Słowo w takich przypadkach nie może być niczym innym niż rzeczą. (To w skrócie zasada rządząca procesem pierwotnym w/g Freuda).

Lecz co się stanie, gdy weźmiemy wyizolowane słowo „nie”? Weźmy prostą negację – „wynieś śmieci!” prowadzi do negacji: „Nie!”. Do jakiego bytu, rzeczy, odwołuje słowo „nie”? Słowo „kamień” odnosi do kamienia, ale co jest negacją kamienia? Może „dom”? Oczywiście nie, to tylko odniesienie do różnicy – kamień to nie dom. Negacją kamienia byłby nie-kamień, ale jakim bytem miałby być nie-kamień? Otoż nie ma takiej rzeczy jak „nie”. Parmenides z nie-bytu uczynił tło dla bytu, ale sam nie-byt nie istnieje.

A więc, chociaż „nie” jest słowem, to nie odnosi do jakiejkolwiek rzeczy. Oto dlaczego „sednem dla mnie było to, że mógłbym nie chcieć kimś być” – „nie” nie definiuje niczego. To dlatego osoba szalona może powiedzieć w konsekwencji: „każdy może mnie mieć”, albowiem „nie mogę nie chcieć być [tym, kim chce bym był ktokolwiek]”, a zaraz potem dodaje: „a ja nie chcę być dziewczynką![ale nie mogę nie chcieć nią być]”. „Nie” nie działa, albowiem „nie” odnosi się tylko i wyłącznie do innych słów. Jego istotą nie jest desygnowanie bytu, ale relacji między słowami.

Przeto nawet jeśli „nie chcę być dziewczynką”, to nią jestem. Łatwo obsewujemy tu transseksualny pęd w odpowiedzi na słyszane „jesteś dziewczynką”. Taki sam pęd widzimy u transseksualistów rzeczywistych, tylko w innej formie szaleństwa. W nim to transseksualista łączy słowo „kobieta/mężczyzna” z rzeczą ujmowaną anatomicznie: „mieć piersi”, „mieć penisa”. Rzeczy upewniają go, że ma płeć, chociaż są one najbardziej zawodne jako kryteria pewności płci, czego dowodem jest on sam sprzed operacji. W pewnych przypadkach transeksualizm jest radykalną obroną przed szaleństwem bycia płcią dla kogoś w formie „nie chcę być chłopcem, chcę być dziewczynką”.

Tu chyba należy skończyć analizę szaleństwa, by nie popaść w lacanowski ekskluzywizm. „Pousse-a-la-femme”, transeksualny pęd ku byciu kobietą czynię taką granicą. Zdaję sobie sprawę, że ustanawiam w ten sposób zagadkę, dlaczego tylko ku kobiecie jest ten pęd, ale to już inna historia. To rozdział, którego tytułem jest: „Tak, tak, Kobieta nie istnieje”.

No bo jeśli kobieta jest rzeczą…?

KP

P.S. Cytat końcowy z Lacana pochodzi z jego tekstu L’Etourdit, str.22 w Scilicet, nr.4, 1973


56 Comments, Comment or Ping

  1. Joshe

    Że kobieta nie istnieje to jest interesująca sprawa rzeczywiście. Z tego co ja rozumiem to na wyobrazeniowym poziomie kobieta jest tylko maskaradą, pozorem, jedną z tysiąca masek, a jednak nigdy nie fetyszyzmem, nie przebieranką, bo w tej kobiecej maskaradzie zawsze jest pewna lekkość i wiarygodność. Tutaj Lacan chyba z Butler w jednej lidze grają.

    Z tego, co rozumiem nie ma znaczącego „kobieta” w nieświadomości, bo kobieta jest brakiem. I to jest bardzo interesujące, bo ja np w mojej osobistej analizie jak mam sen o kobiecie, a miewam, to zawsze jest ona czymś zastąpiona, zwykle innym słowem. A śnię po angielsku, bo analizę mam w tym języku. A zatem sniłam o kobiecie jako wielorybie „whale” zamiast „woman”, sniłam teź jako plewie – „wog” zamiast „woman”.

    Istotne są też te wieloznaczności, ktore umykają w różnych językach. Po polsku pada Lacanowska formuła „kobieta jest nie-cała”. Po angielsku pada „woman is not-whole”. Chociaż to not-whole brzmi równie dobrze jak „not a hole” – kobieta nie jest dziórą, a zatem gdziestam tam przemycone jest podwójne znaczenie na poziomie fonetycznym. Podobno francuskie „pas-toute” to dosłownie ma dwa znaczenia „nie cała” i „nie dzióra”.

    Dlaczego nie cała, to ja rozumiem, że dlatego, że wymyka się funkcji falicznej i gdzieś tam ustawia się z nieskończonością po stronie mistycznej. Dlaczego nie „dziórą”, bo nie tylko faliczne jouissansce jest jej udziałem.

    To tyle ile ja z tego rozumiem, po 7 miesiącach intensywnego „leżakowania” :)

    Listopad 8th, 2014

  2. Joshe

    Szalenstwo i mistycyzm stoją blisko, choć nie są tożsame. To dlatego w szaleństwie ma miejsce to lacanowskie „pchnięcie ku kobiecości”.

    Listopad 8th, 2014

  3. Joshe

    No i pozostaje kwestia związków romantycznych wobec braku istnienia związku seksualnego. Z tego co ja rozumiem to odbywa się to zawsze na zasadzie kazirodczych repetycji w jednej z dwóch wersji ” posiadania fallusa” lub „bycia fallusem”. A zatem wzajemne patologizowanie, niemniej przyjemne. I tutaj stety czy niestety im bardziej kobieta potrafi się w pozycji bycia przedmiotem męskiego pragnienia ustawić, tym lepiej i przyjemniej dla niej. W histerii kobieta tego unika za wszelką cenę i ustawia się po stronie męskiej „posiadania faulusa” czy to w postaci wykastrowanego faceta czy dziecka czy tez innego bardziej nowoczesnego feministycznego rozwiązania.

    Nie jestem pewna czy to rozumiem właściwie tą cześć.

    Listopad 8th, 2014

  4. Anna

    Kobieta jest brakiem czy z brakiem? A słowo „dziura” zdecydowanie lepiej i bardziej obrazowo wygląda z „ó”.

    Listopad 8th, 2014

  5. wojtas

    Ojej, to psychoanaliza czy jakiś wykład?

    Listopad 9th, 2014

  6. Joshe

    Raczej próba uchwycenia tego, co ulotne :)

    Listopad 9th, 2014

  7. Joshe

    Anna, no tak ja w zakresie obrazowych preferencji rzeczywiście wolę „ó” bardziej niż „u” :)

    Listopad 9th, 2014

  8. Renata

    Joshe, witaj! Dobrze, że Cię na trochę przygnało. To się wyleżałaś —7 miesięcy! Od razu mi się z ciążą skojarzyło. Obsceniczne te dzióry/ dziury. Ja osobiście wolę, że kobieta ma „wylot”. Mama mojej koleżanki mówi, że ona ma –ta koleżanka–„loty” (to w ustach jej mamy określenie na to, ze córka nie siedzi non stop w domu przy garach i dzieciach, które i tak już dorosły). W tybetańskim buddyzmie dakinie (a więc zywioł kobiecy) są związane z przestrzenią i mądrością. A i przestrzeń i mądrość to „brak”. Ja też od młodości uchodzę za „latawicę”, począwszy od mojej rodzinnej wsi, gdzie zostałam tak zaszczytnie nominowana. No bo męzczyzna może (jak chce) oficjalnie podróżować, flanerować się, itd, a ty musisz sobie wylecieć :)

    Listopad 9th, 2014

  9. Renata

    Jeszcze lepiej od „wylotu”. Kobieta ma „podniebienie”.

    Listopad 9th, 2014

  10. Anna

    Renata, „wylot” jakby nie było to też jest „dziura”, tylko musi coś z niej wylecieć. A do dziury może też wpaść. A propos wątpliwości czy kobieta jest czy jej nie ma przypomniał mi się dialog Józefa Czapskiego z Kołakowskim. Czapski zdenerwowany książką „Jeśli Boga nie ma” pyta: to jest ten Pan Bóg czy Pana Boga nie ma?”. Na co Kołakowski: Jest ale tssss… Nie trzeba o tym mówić”.

    Listopad 9th, 2014

  11. Joshe

    Hej Renatko! Mnie na bycie latawicą nie stać odkąd wszystko inwestowane w analizę, dosłownie i w przenośni :)

    Listopad 9th, 2014

  12. Renata

    Joshe, są różne trajektornie lotów i wylotów. Być może analiza też pozwala na latanie, a z tego, co tu czytam i rozumiem, to pozwala, umozliwia, a na pewno nie zabrania. Analiza to może taki rodzaj nowoczesnej miotły dla kobiety? :))

    Listopad 9th, 2014

  13. Renata

    No właśnie Anno, lepiej nie mówić dosłownie :)

    Listopad 9th, 2014

  14. Joshe

    Analiza to najlepsza rzecz jaką można dla siebie zrobić. Tu nie mam wątpliwości.

    Listopad 9th, 2014

  15. Renata

    W moim dyletanckim przekonaniu jest z tej rodziny działalności co twórczość i medytacja, dlatego na pewno jest ekstra, ale także elitarną aktywnością. A więc najlepszego Joshe!

    Listopad 10th, 2014

  16. Joshe

    Dzięki. W sumie chyba nie jak medytacja, może jak twórczość, a moze jak cos specyficznego tylko dla analizy.

    Wielu analizantów twierdzi, że godzinami dochodzą do siebie po sesji, albo błądzą godzinami bez celu, lub zapominają butów, tak jak Krzysiek powyżej pisze. I nie odbywa się to na zasadzie wyjatku, tylko przedziwnej rutyny.

    Ja czasami nie mogę odpalić samochodu przez godzinę lub lepiej, a potem wszyscy na mnie pipczą w ruchu i nie wiem dlaczego i w jakim celu i w sumie nawet mnie to zadziwia.

    Listopad 10th, 2014

  17. Elka

    Tak sobie myślę co mi dała psychoanaliza? W sumie sporo fajnych rzeczy, jakiś głębszy wymiar siebie ale też coś zabrała, co trudno nazwać, a za czym jednak tęsknie!!!
    Pisarz, który w Polsce zrobił zawrotną karierę Michel Houellebecq w swojej książce „Poszerzenie pola walki” tak pisze o analizie kobiet:
    „Ogólnie rzecz biorąc, nie ma się czego spodziewać po kobietach, które są na analizie. Kobieta, która wpada w w ręce psychoanalityków, staje się całkowicie niezdatna do jakiegokolwiek użytku, przekonałem się o tym wielokrotnie. To zjawisko nie powinno być postrzegane jako efekt uboczny psychoanalizy, ale jako jej naczelny cel. Pod przykrywką odbudowy ja psychoanalitycy dopuszczają się w rzeczywistości skandalicznej destrukcji ludzkiej jednostki. Niewinność, wspaniałomyślność, czystość? wszystko to jest natychmiast miażdżone w ich wulgarnych łapach. Psychoanalitycy, słono opłacani, pretensjonalni i głupi, definitywnie niweczą u swoich, jak to się mówi, pacjentów jakąkolwiek zdolność do miłości, zarówno psychicznej, jak i fizycznej; zachowują się faktycznie jak prawdziwi wrogowie ludzkości. Będąc bezwzględną szkołą egoizmu, psychoanaliza atakuje z największym cynizmem najlepsze, nieco zagubione dziewczyny, by je przerobić na nikczemne dziwki o rozpasanym egocentryzmie, które mogą jedynie wzbudzać uzasadniony wstręt. W żadnym wypadku nie należy pokładać żadnego zaufania w kobiecie, która wpadła w ręce psychoanalityków. Małostkowość, egoizm, arogancja, zupełny brak zmysłu moralnego, chroniczna niezdolność do miłości; oto wyczerpujący portret kobiety ?analizowanej”

    Listopad 10th, 2014

  18. Renata

    No to jednak po medytacji nie ma takich sensacji. Jest clarity na ogół. A analiza wobec tego wygląda jak jakieś przeczyszczenie: szumowiny idą do góry i blokują „normalne” zachowanie. Ważne, żeby szumowiny odparowały, jak się rozpuszczają to blessing, można wtedy patrzeć w bardziej czyste „lustro”.

    Listopad 10th, 2014

  19. Elka

    To raczej tak jak z młodością, nie tęsknisz za błędami, które popełniałaś ale za tym, że wtedy byłaś młoda.

    Listopad 10th, 2014

  20. Joshe

    Czytałam „platformę” po polsku.

    Ja bym się z powyższym cytatem zgodziła Elka. Tylko, że ja akurat widzę w tym pozytyw. Pewne przesuwanie się na osi erosa z matkowania i robienia wszystkim dobrze ku czemuś trochę innej jakości.

    Dziwi mnie jednak, ze taki pisarz co to obudziera niby z wszelkich iluzji nagle wzdycha za ideałami, których ucielesnieniem jam być nieco zagubiona niewinna dziewczyna (która nie istniej?). Co tu dodać. Każdy sobie ucieleśnia. Na analizie można dowiedzieć się co się ucieleśnia i potem to już tak nie do końca działa, to ucieleśnianie, a przynajmniej przestaje smakować.

    Listopad 10th, 2014

  21. Joshe

    I wtedy trzeba szukać nowych fantazji! A zatem zachodzi pewien ruch uwolnionych popędów w kierunku nieznanym :) Przynajmniej tak to u mnie jakoś się układa.

    Listopad 10th, 2014

  22. Joshe

    A co do egocentryzmu. Cóż, miałam przyjemność ibserwować jak pewna wielka analityczka do jednego kolesia powiedziała tak – „nie odpowiem ci… nie mogę… Nie mogę, bo nie chcę… Nie odwrotnie!” . Wielkie na mnie zrobiło wrażenie, ta jej odpowiedź, czy też jej brak

    Listopad 10th, 2014

  23. Paweł Droździak

    Nie bardzo rozumiałem o co chodzi Houellebecquowi w tym fragmencie. Dzieki Joshe za wyjasnienie tego.

    Listopad 11th, 2014

  24. Renata

    Mnie osobiście nie przekonuje autor „Platformy” (a właściwie narrator, bo to trzeba rozróżnić). O ile pamiętam bohater i zarazem narrator tej powieści sam był osobą nastawioną na czerpanie z kobiet, na wyczerpywanie kobiet, nic więc dziwnego, że kobiety po analizie wydawały mu się wyprane z tzw. uczuć wyższych, czy głębszych, bo nie rozdawały ich juz tak z automatu. Ja myślę, że żadna analiza, choćby sam czort analizował, nie jest w stanie znieść ludzkiego (kobiecego) empatyzowania, bo to jest silniejsze od wszelkich tego typu praktyk. Empatia to w moim odczuciu podstawa zdrowia i bycia na tym niełatwym świecie. Tego nie da się tak po prostu w ciągu paru lat zniwelować. To jest po prostu realnie niemożliwe. Zwłaszcza, że —jak mniemam—już sam związek analizowanego z analitykiem opiera się u podstawy na empatii.

    Listopad 11th, 2014

  25. Paweł Droździak

    Mysle, ze takie zdanie „nie moge, bo nie chce” moze czasem byc uwalniajace, o ile ktos czul sie w zyciu zniewolony cudzymi oczekiwaniami. Zalezy pewnie od kontekstu. Ale jesli to by mialo byc zyciowe credo, to to jest dalece niewystarczające. Da sie tym grac komus na nosie i sie tym ekscytowad, ale ostatecznie zostaje czlowiek sam. I moze cos w tym jest, ze takie rozwazanie bez konca „czego ja chce”, „co ja czuje”, „co tak naprawdę mnie by bawilo” i rozwalanie kazdego poczucia powinnosci buduje taka fikcje, ze mozna istniec niezaleznie od innych. Coraz wiecej samoswiadomych, asertywnych samotnych.

    Listopad 11th, 2014

  26. Joshe

    Racja Paweł, niemniej mnie urzekło w tej akurat odpowiedzi, że analityczka prowadząca seminarium, ktora jest w pozycji mistrza-nauczyciela tutaj, ktory powinien odpowiedzieć na wszelkie pytania, pozostawia sobie pewną przestrzeń wyjątku i na jedno pytanie nie odpowiada, bo nie chce!

    Jeśli mistrz-nauczyciel, ktory jest w pozycji autorytetu i wyjścia ma przeciw całej tej dialektyce pytań pozostawia sobie przestrzeń dla wyjątku, to mnie to w pewien sposób ujmuje.

    Inna sprawa, że pytanie padło od lekarza psychiatry, ktory nie najlepiej wiedział o czym mówi, ale mówił nader zdecydowanie. Jak dla mnie to to „nie, bo nie” było jedyną odpowiedzią właściwą. Konfrontacją z brakiem.

    W tym sensie seminarium było dla mnie edukacyjne na wielu poziomach.

    Listopad 11th, 2014

  27. Paweł Droździak

    No dlatego mówię, że pewnie zależy od kontekstu. Wykłady to w ogóle rzecz szczególna. Czasem się pieniacz trafia i trzeba mieć sporo zdrowia. Zresztą w internecie bywa podobnie. Nie będę z panem dyskutować itp. Zawsze warto sobie przyswoić taką formułkę. H raczej nie o tym pisał.

    Listopad 11th, 2014

  28. Joshe

    Wiesz Ranatko, ja się nie zgodzę, że mój związek z moim analitykiem opiera się na empatii. On to mnie tak jakby obuchem po głowie okładał tymi swoimi interpreacjami, takie mam wrażenie. I one są tak konfrontujące i bezpośrednie, że nawet zaczęło mnie to bawić od pewnego momentu.

    Związek z analitykiem ma według analizy Lacanowskiej z tego co się orientuje opierać się na dwóch wymiarach. Przede wszystkim analityk ma wejść w miejsce czego właściwie chcę od życia, od świata itd. W tym sensie analityk nie jest osobą tylko bardziej interpretatorem, jest tzw Wielkim Innym. Z drugiej strony opiera się na erosie, a więc analityk wchodzi w pozycję trochę takiego kochanka-histeryczki, co to uwodzi, rozbudza zmysły, fantazje i tęsknoty, ale pozostawia z niczym. Fachowo to się nazywa „obiekt a”. Ja nie wiem czy ja to dobrze interpretuję, ale to jedyne, co chwytam z doświadczenia bycia analizantem.

    Listopad 11th, 2014

  29. Joshe

    W poniedziałek mój analityk poczęstował mnie znów taką interpretacją, że i łzy i szlochy i nie mogłam przestać zanosić się ze śmiechu jednocześnie. Ja nie wiem czy to jest zdrowe.

    Listopad 11th, 2014

  30. Joshe

    Poza tym empatia i inne tego typu wspoł-odczuwania rozgrywają się na poziomie wyobrazeniowym, twarzą w twarz, ramię w ramię i ciało do ciała itd. W analizie, tej Lacanowskiej przynajmniej, ten cały wymiar wyobrażeniowy zostaje wyeliminowany, a przynajmniej mocno ograniczony i wszystko rozgrywa się w języku, na poziomie symbolicznym. Błędem jest gdy dzieje się odwrotnie. Dlatego pacjent leży na kozetce i nie widzi analityka.

    Dlatego tez Lacan krytykował amerykanską psychoanalizę ego, że to taka psychologia relacji się robi, jenego ego z drugim, a to zupełnie nie o to chodzi.

    Listopad 12th, 2014

  31. Renata

    No dobra Joshe, ale jednak jakoś musiałaś zawierzyć temu analitykowi. Nie wierzę, żebyś zawierzyła w jego lacanizm, czy „profesjonalizm”.

    Listopad 12th, 2014

  32. Anna

    Renata, zawierzenie a empatia to co innego. To trochę znów jak z tym Panem Bogiem :)

    Listopad 12th, 2014

  33. Joshe

    No tak, ufam jemu na tyle na ile ufam sobie, czyli nie tak znowu do końca. Nawet miałam parę momentów krysysowych – za bardzo mi się z papą Freudem kojarzył. Nawet ten Freudowski perski dywanik w gabinecie mnie drażnił. Powiedziałam mu.

    Co do jego profesjonalizmu nie mam cienia wątpliwości, jego mądrość i spryt są powalające.

    Listopad 12th, 2014

  34. Krzysztof Pawlak

    Bardzo cieszę się, że jesteś Joshe tu na blogu. I chcesz pisać o analizie z pierwszej ręki, analizie w toku, „Ty w analizie”, pozwól, że tak powiem. To jest inne oblicze analizy, niż to, które prezentuje się „z czasu przeszłego”, gdu analiza jest już za tobą. Wielkość Lacana tkwi w tym, że z analizy nieukończonej, swej nieukończonej analizy, uczynił „the great gig in front of me”. Pytanie brzmi: czy przed ego, czyli Ja, czy przed podmiotem? Opisywane tu „oszołomienie” analizą to skutek unikalnej w swym typie interpretacji lacanowskiej. Taka interpretacja jest bliska jeździe po bandzie. Pomysł na procedurę końcową, passe, sam w sobie jest jazdą po bandzie, to sposób na sprawienie, by to co było było, by „było” stało „jest”; by „Było się w analizie” stało się „jest”, na przykład „jest(em) analitykiem”, ale też i „jest(em) kobietą” – to co przeraża Houellebecqa. A propos, zdumiewające jest jak ten ulubieniec aktualny inteligencji polskiej jawi się jako mizogin, który za cel swego mizoginizmu obiera postanalityczne kobiety, chociaż opisuje feministki z WLM. Lecz fakt pozostaje faktem, psychoanaliza przesądziła o kształcie feminizmu, ruchu, który ubjawił swe oblicze po wyjściu z kokonu sufrażyzmu.
    To, czy analiza ma coś wspólnego z medytacją zależy od tego, na ile jest ascetyczna, czyli jest to kwestia ascezy. A łatwo sobie wyobrazić, że motorem jej może być asceza. To sprawa techniki. Ja ze swej analizy pamiętam niekończące się sesje gdzie słyszałem jedynie pomruki, chrząknięcia, pykanie fajki i szelst stron czytanych na sesji przez analityka gazet. Dziesiatki, a raczej setki, o ile nie tysiące, snów pozostawione mi w milczeniu do „trawienia”. I raptem kilka interpretacji, po których znajdowałem siebie jako nowhere man w nowhere land. Na przykład, po jednej z nich zasnąłem w autobusie i zostałem okradziony z całej wypłaty, co w sutuacji mieszkania w wynajmowanym lokalu i z dopiero co urodzonym najstarszym synem, naprawdę skonfrontowało mnie z „niczym”, a nie z „niczym” w wyobrażeniowości. W rok później z kolei, po jednej z tych ascetycznych interpretacji pojechałem nad morze, a raczej dojechałem do żony i syna będących na urlopie, zapomniawszy zamknąć mieszkanie. Dwutygodniowe wakacje były fantastyczne do momentu powrotu i odkryciu, że „nikt” nawet nie nacisnął na klamkę, że „nic” nie zginęło. Tak oswajałem się z pustką, a przez to z samością (samość opisuje relację z pustką, podczas gdy samotność relację z Innym). Poza specyfiką wynikającą z techniki, kolejne kroki wyglądają na analogiczne – na przykład zrzeczenie się palmy pierwszeństwa przez ego/Ja. W mojej analizie me ego, moje Ja, jawiło się jako coś komicznego – miałem do siebie pretensje, że zapomniałem, że nie musiałem zasypiać itp. dyrdymały. Tak działa ego i takie działanie nie definiuje i nie musi wpływać na podmiot. Gdy ego zrzeknie się pierwszeństwa, palmę pierwszeństwa przejmuje fantazmat, najpierw peryferyjne, potem centralne, na finiszu pierwotny; lecz przecież i one muszą zrzec się palmy pierwszeństwa itd. Warto pamiętać, że kontemplacja nie jest medytacją, a może być nawet jej zastopowaniem.

    Listopad 12th, 2014

  35. wojtas

    Taką „gazetową” analizę wytrzymają głównie kandydaci i entuzjaści. A ja słyszę dosyć często inny głos: „Byłem u innego terapeuty ale on się w ogóle nie odzywał więc dałem sobie spokój.”.

    W sumie to ciekawie byłoby sprawdzić, które szkoły terapeutyczne istnieją dlatego, że są zasilane finansowo głównie przez kandydatów (szkolenia, superwizje, terapie własne). Jaki jest procent zwykłych ludzi w gabinetach. I na przykład ilu absolwentów utrzymuje się dokładnie z tego, w czym się szkolili. I czy wyniki takich badań miałyby jakiś wpływ na ich opinię o sensowności wyuczonej techniki. Innymi słowy, jak funkcjonuje dziś pragmatyczna (w sensie filozoficznym) definicja prawdy.

    Listopad 12th, 2014

  36. Krzysztof Pawlak

    Ta uwaga, że nie ma takich sensacji po medytacji odpowiada temu, że po analizie, ale po jej zakończeniu logicznym, też nie ma sensacji. One są podczas trwania analizy, a najwieksze, najistotniejsze są podczas dobiegania do mety, oznaczając, że nie ma się ochoty kończyć analizy, a ma się ochotę kontynuować zależność od analityka, mistrza. Wyzwolenie od analizy, równające się wyzwoleniu od analityka, może dokonać się tylko za cenę opozycji względem niego, opozycji jako warunku koniecznego do „pójścia własną drogą”. Zdaje się, że tego elementu, sprzeciwu, niezgody i znielubienia analityka, mistrza, brakuje w medytacjach ustrukturowanych przez klasztorność. Być może to tu są rozstaje rozdzielające adepta od mistrza, analizanta od analityka; wyłonienie się mistrza wbrew mistrzowi, a nawet przeciwko mistrzowi. W klasztorze nie ma miejsca dla takich dwojga, mistrza i oponenta mistrza. W analizie na końcu analizant opuszcza gabinet; odpowiednikiem tego w klasztorze byłoby opuszczenie klasztoru. W analizie wyłonienie się mistrza wypływa tylko od adepta, a nigdy od mistrza. To dlatego analizy trwają czasami koszmarnie długo – ostatecznie chodzi o przezwyciężenie, zrzucenie z siebie wagi mistrza. I jeszcze jedno, szumowiny się rozpuszczają, lecz zostaje po nich szlam, żuzel, nieredukowalna część ludzkiego związku z realnością. W przypadku przeniesienia także w komentarzach komentowanego, sprzeciw wobec mistrza nie prowadzi do nienawiści, ale szacunku i życzliwej przychylności, czyli nieredukowalnej esencji miłości. Cześć oddawana rodzicom jest tym miłosnym fusem, który wynosi się przez opuszczenie domu i uwolnienie się od matki i ojca. Oczywiście gdy wszystko poszło ok., tzn. gdy dojrzewanie doprowadziło do pragnienia zrzucenia z siebie zniewolenia miłością.

    Listopad 12th, 2014

  37. Krzysztof Pawlak

    To bardzo trafne uwagi. Zacznijmy kolejno, kandydaci na analityków to najbardziej wredny typ analizantów. Przez kandydatów rozumiem tylko tych, którzy przychodzą do gabinetów z gotowym planem na swą przyszłość, nie są nimi ci, którym w trakcie analizy taka myśl świta w głowach, po czym prowadzi do szukania literatury, studiowania i mierzenia się z pragnieniem w życiu. Zazwyczaj jednak kandydaci są psychologami lub psychiatrami, ewentualnie psychoterapeutami. Lecz psychologowie bardziej dbają o dorobienie się licencji, niźli przejście przez analizę. Psychoterapeuci już mają licencję. Niewątpliwie kandydat to wygodny analizant, ktoś kto rozpieszcza analityka, analizant bez ryzyka. Entuzjasta chodzi na analizę kierując się wizerunkiem analityka, jego prestiżem i renomą. Dla entuzjasty analityk jest kimś w rodzaju healera. Im bardziej medialny analityk, tym więcej ma entuzjastów wśród analizantów. Oba typy na wstępie mają trudność z przedstawieniem siebie jako podmiotu majacego problemtyczną relację z życiem.
    Często słyszę o terapeutach w ogóle nie odzywających się. Zatem tacy istnieją, czyli albo tacy nie potrafią się nie odzywać, albo są tacy, albowiem tak im nakazuje instrukcja obsługi pacjenta. Milczenie terapeuty to wielka sztuka i wcale nie musi oznaczać bezgłośności, a już napewno nie oznacza tego, że ma tak być od pierwszej minuty pierwszego spotkania. To stanowi pułapkę, tak można z kandydatami i entuzjastami, ale nie z człowiekiem z ulicy. Spotkaniem terapeutycznym nie ma rządzić cisza tylko milczenie, a jeszcze lepiej zamilknięcie. Mam wrażenie, że większość szkół terapeutycznych żyje dzięki taksom za szkolenia, superwizje i terapie własne. To haracz, taką mam opinię od dawna; pozwala on na wyłanianie się kasty terapeutów szkoleniowych oraz druk na czerpanym papierze licencji odnawianych co kilka lat (wydanie licencji płatne oddzielnie). Szkoły terapeutyczne określają też wysokość stawek za szkolenia, superwizje i terapie własne, a ponieważ są one bezczelnie wygórowane zostają przerzucane na pacjentów z ulicy. Przy moich opiniach na te sprawy Witkowski okazuje się być zaledwie hucpiarzem; on jest przeciw psychoterapiom, ja nie; on jest za związkami zawodowymi terapeutów, ja nie. Podstawowy zarzut jest taki: szkoły terapeutyczne jedynie reprodukują typy terapeutów, w minimalnym stopniu służą pacjentom, dokładnie w takim samym, w jakim służą im licencje.
    Mogę podać własne dane. Zwykłych ludzi z ulicy odsetek wśród mych analizantów: 83%. Reszta, czyli psychologowie i psychiatrzy 17%, w tym kandydatów w rozumieniu przedstawionym przeze mnie 0,4%

    Listopad 12th, 2014

  38. Krzysztof Pawlak

    Joshe, miej jednak na uwadze, że przesuwanie się od matkowania do „innej jakości”, najpierw falliczności, potem, o ile szczęście dopisze, pozafalliczności, poza rafę falliczności, prowadzi do życia poza pragnieniem mężczyzny, w sensie, że męzczyźni pragną matkowania, aż po ustanawianie tego matkowania jako warunku sine qua non istnienia w relacji z kobietą. Kobieta na tej drodze od… nie wzbudza lęku w mężczyznach z powodu tego, że staje się kobietą-człowiekiem, ale z powodu tego, co odbiera mężczyznom. I wcale nie chodzi o obiekt, którym jeszcze nie dawno była, on jest łatwo podmienialny (z racji metonimizacji jako zasady działania pragnienia), ale z racji ustanwiania w mężczyźnie braku, który dotychczas uzupełniała. Nie chodzi o bieliznę fru-fru czy inne akcesoria czyniące ją powabną, ile o obiekty, które satysfakcjonują męską pasywność (podane do stołu, wyprane, wyprasowane itd.). Na tym zasadza się też impas każdego feminizmu, każdego do dzisiaj. Gdy jedne kobiety odchodzą od matkowania, to drugie tylko czekają na to, by je zastąpić. Wrogami feminizmu nie są mężczyźni, ale inne kobiety, które jak na złość nie chcą być feministkami.

    Listopad 12th, 2014

  39. Krzysztof Pawlak

    Tu dotknąłeś clou. Jest nim sprawa tego, czy psychoanaliza jest po stronie fantazmatów liberalizmu, w skrócie wolności jednostki obwarowanej prawami jednostki. W zasadzie chodzi w tym o realizację pełnej niezależności od Innego. Lecz chyba tylko skapucynieni liberałowie wierzą w taką wolność, dodając do nich pacyfistów i kosmopolitów. Ci bardziej myślący dodają ograniczenie uzależniające jednostkę od Innego; to interes Innego jest granicą wolności podmiotu. Problem tylko w tym, że nikt nie wie, łacznie z samym Innym, czym jest ten interes. Stąd biorą się ciągłe aporie liberalizmu. Czy dopuszczalne jest, by pewien pan zjadł penisa innego pana, po uprzednim zabiciu go? Jeden pan miał taki interes, a drugi owaki interes. Obaj znają to, co jest ich interesem. Czy dopuszczalne jest, by coś takiego miało miejsce? Przykład to konkretny, a najwięcej miał z tym kłopotów Sąd Najwyższy naszego sąsiada. Czy można pozostawić rzeczy samym sobie? Jak widać nie, niech rozstrzyga sąd! Lecz na sąd składają się sędziowe; oni też mają interesy prywatne; a jeśli Najwyższy Juror z nich rozstrzyga, że można dopuścić, albowiem sam ma ochotę na taki wikt?
    Istnienie nieświadomości jest błogosławieństwem dla człowieka. Dzięki niej, dzięki temu że się jest neurotykiem, można pastwić się nad światem, nad jego upadkiem, nad demoralizacją młodzieży, nad rozbestwieniem pedałów, nad swą samotnością, depresją, swym fatum. Można utyskiwać ile się chce. I się nie wie, że chciałoby się wymordować smakoszy penisów, że chciałoby się być tyranem itp.
    Na końcu analizy odkrywasz, że jesteś sam i że zawsze byłeś sam, tylko tego tak długo nie wiedziałeś. Teraz wiesz o sobie więcej niżbyś chciał, ale wiesz to bez ogródek, po przejściach, z całym tym ambarasem, żenadą, niepokojem, wstydem i konfuzją. Nie możesz zaczarować rzeczywistości, nie może ona robić za bezgrzeszną, ona jest grzeszna. Jesteś sam, grzeszny sam. To wtedy zmienia się gradacja interesów. Jaki jest stosunek Innego, kogoś do mej nieświadomości? Jouissance stoi na przeciw miłości. A miłość gdy jest, to jouissance przechodzi do rezerwy. Miłość nie leczy z jouissance, ale odbiera jej cząstkę natarczywości.
    W psychoanalizie chodzi o właściwe miejsce dla miłości, a jest tym miejscem obdarowywanie partnera tym, czego się nie chce i czego partner też nie potrzebuje.

    Listopad 12th, 2014

  40. Anna

    Gorzej: miłość jest dawaniem czegoś czego się nie ma temu kto tego nie chce.

    Listopad 12th, 2014

  41. Krzysztof Pawlak

    Dobrze chwytasz. Pamiętacie komentatorkę, co to skrywała się za męskim nikiem? Czyniła zarzut z uwodliwości analityka, taki współczesny zarzut feministek o harrasment, molestujesz, nawet wtedy gdy niczego nie pragniesz. Zwłaszcza wtedy. Prowadzi to tylko do odarcia rzeczywistości z poezji; gdy mówisz koleżance w pracy: „chciałbym się z tobą przespać, pozwolisz?”, to nie jest molestowanie, a gdy powiesz: „powiedz mi, jak mam wybić sobie z głowy twoją figurę?”, to jest mega molestowanie. Na poziomie obiektu analityk uwodzi, by nic nie dać, by pozostawić kogoś z brakiem. Oto jeden z moich sposobów. Niektórzy analizanci bardzo chcą bym zasugerował im, co mają wybrać. Proponuję im, by rozstrzygnął los, najwłaściwszy z doradców. I tak wiem, że nikt z nich się na to nie zdecyduje; czyli pozostawiam ich z pustymi rękami.

    Listopad 12th, 2014

  42. Krzysztof Pawlak

    To formuła miłości na śmierć i życie, najbardziej romantyczna z możliwych i przez to fatalna. Ale formuła jest prawdziwa, to ekstrakt prawdy.

    Listopad 12th, 2014

  43. Krzysztof Pawlak

    Z degradowaniem wyobrażeniowości powinniśmy być ostrożni. Traktować tylko symbolicznie można jedynie niektórych analizantów. Psychotyków tak się nie da dla przykładu. Z nimi to nawet lacaniści pracują na polu wyobrażniowym. Empatia i intuicja za cel ma to samo co psychoanaliza, czyli Realne. Różnica leży tylko po stronie punktu wyjścia – psychoanaliza symbolizuje, a empatia i intuicja uwyobrożeniawia. Gdy pacjent milczy i milczy, miesiące całe, to analityk nie ma dostępu do znaczących. Jak dorąbać się do znaczących w takich sytuacjach? Albo aleksytymicy, ci prawią tylko na jeden temat, czyli w koło macieju; mowa jest tak spłaszczona, że żadnych dwuznaczności się nie ma. A ci, którym „nic mi się nie śni”, i tak tydzień za tygodniem? Wyobrażeniowość to nie jest towar śmieciowy. Gdy w analizie wszystko sprzysięga się przeciwko niej, wyobrażeniowość pozostaje zawsze do dyspozycji. To miał m.in. Wojtas na myśli pisząc, że są kandydaci i entuzjaści. Entuzjaści np. nie milczą, są żwawi w mowie, poddają się metodzie, bo jej nie problematyzują. Nie korzystanie z wyobrażeniowości należy do mitów założycielskich metody lacanowskiej. Wziął się on z tego, że analizanci Lacana chcieli mieć analizę tylko u niego i godzili się z wymogami i ekscentrycznością jego metody. Ciekawe, że analiza samego Lacana była akurat odwrotnością tej jego analizantów. Lacan nieustannie problematyzował Loewensteina i sesja po sesji szedł z nim na zderzenie czołowe. I tak zmodyfikował metodę, żeby mieć u siebie na kozetce samego siebie z czasów analizy treningowej. To najpewniej skutek kontrowersji wynikłych wokół uznania jego analizy za ukończoną. Nikt nie wie, czy kiedykolwiek był na kozetce jego ktoś, kto z nim szedł na zderzenie czołowe. Warto mieć na uwadze ten aspekt. Tak ją przekształcał, żeby mieć u siebie mnóstwo sabotażystów i bojkotujących go analizantów. Tymczasem może być, że nie miał.
    Amerykańscy analitycy ego nie stosują empatii i intuicji; oni staraja się zrozumieć pacjentów, przy założeniu, że nie problematyzuje się ich zdolności do rozumienia. Empatię i intuicję stosują zaś kleiniści i nikt nie może odmówić im sukcesów. Wokół wyobrażeniowości przebiega linia graniczna między kleinizmem a lacanizmem. Kleiniści uwyibrażeniowują symboliczność, a lacaniści ją symbolizują. Co jest bardziej analityczne? Lacanizm, ale nie ze względu na wyjątkowość celu (jest on wspólny dla obu kierunków). Jest lacanizm bardziej analityczny, albowiem mechanizm działania (symbolizowanie) nie istnieje jako ekskluzywny poza lacanizmem. Empatia i intucja atoli jest w użyciu przez wiele szkół i nie szkół, włączając w to wróżki i wróżów. Czyli zasada sprawcza metody specyfikuje lacanizm w obrębie pola, które zajmuje się wpływem na człowieka

    Listopad 12th, 2014

  44. Renata

    Dałoby się Panie Krzysztofie ułozyc taki np. słownik symboli, którymi posługują się klienci analityków? Np. w tantrze mamy symbolizowanie dość arbitralne–paw to trucizny umysłu niezbędne by je przekształcić w ich , nie, nie powiem przeciwieństwo—w ich kompensację, dopelnienie, np. złość przemienia się we wglądzie urzeczywistnienia w mądrość rozróżniającą. Ale z tego, co zrozumiałam w praktyce psychoanalitycznej symbolizowanie jest wehikułem znaczeń swoistych dla indywidualnej osoby, mnie np. tunel zawsze przydusza i przeraża, wręcz (kiedyś, bo dziś już o wiele mniej) paraliżuje, ale to dlatego, że rodziłam się prawie dobę, a biedna moja mama nie miała nawet lekarza przy sobie w ten majowy dzień. Więc mogłam utknąć w tym tunelu. Jeśli o takie symbolizowanie chodzi, to się będę upierać nadal (wszak jestem z tunelu) ze symbolizowanie, to jak ludzie symbolizują to dopiero materiał do współczucia! Ale rozumiem, ze tu chodzi o techniki jakieś—kleiniści i wróżki empatyzują i wyobrażeniowość, lacaniści pracują na symbolach. No, staram się zrozumieć, choć nie podaje Pan przykładów, ale my z tunelu zycia jesteśmy ambitni i wytrwali.
    Teraz buddyzm zachodni obywa się bez klasztorow, a mistrzowie, wielu z nich to świeckie osoby (np. Namkhai Norbu), uczniowie też usamodzielniają się i nie drepczą jak kaczki za mistrzem, ale nie traktujemy jednak mistrza jak „zwykłego człowieka”, bo dysponuje bardzo silnym i bardzo starym przekazem, zwykły człowiek go pod poduszką nie znajdzie, stąd więc m.innymi szacunek i ogromna wdzięcznośc do Mistrza. Poza tym nauki idą dalej niż analiza, analiza być może pozbawia złudzeń i iluzji, pracuje z pragnieniem i innymi truciznami umysłu, ale nauki (my mówimy „najwyższe”) wykraczają poza bytowanie na tym świecie, czego psychoanaliza nie robi (i chwała jej za to, bo nie jest od tego).

    Listopad 13th, 2014

  45. Krzysztof Pawlak

    Ależ Renato, Twoje intuicje są trafne. Słownik symboli w psychoanalizie nie istnieje i istnieć nie może. Słownik zakłada uniwersum znaczeń, czyli istnienie dyskursu. Lecz obok dyskursu mamy też do czynienia z mową jednostkową, mówieniem jednostki. Teatr należy do dyskursu, bo wyrasta z więzi społecznej, np. aktorzy i widzowie. Przeto przekaz kierowany jest do widzów, do „nich”, a nie do „niego” czy „niej”. Twórcy teatru mogą zarzekać się ile chcą, że kierują przekaz do każdego widza, lecz to tylko pobożne życzenie. Weźmy jako przykład tradycyjną ikonografię, rozmaitość przedstawień wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Gdyby nie palmy, symbolu zbliżającego się finału, śmierci i odrodzenia się, postać na osiołku nie oznaczałaby z konieczności tej akurat postaci. Palma i osiołek prawie napewno oznaczają ją. Widz przed takim obrazem wie to od razu, lecz to co wie dokładnie odpowiada temu, co wie prawie każdy kolejny widz, czy to gdy sam stoi przed obrazem, czy w grupie widzów. Inaczej mówiąc, mamy do czynienia z dyskursem. Palma pozwala widzowi branemu pojedynczo rozmawiać, dyskutować, wymieniać opinie z całymi rzeszami ludzkimi. Dla nich wszystkich palma jest tym samym symbolem, niezależnie od tego czy są oni wierzący, czy nie.
    Swego czasu byłem na przedstawieniu Balladyny Hanuszkiewicza, w którym Dykielówna wtedy, by uwydatnić jej falliczność (obiekt przerażenia dla Słowackiego) została posadzona na motorze Hondą zwanym. Głośny ten teatralny trick służył jedynie do ilustracji różnicy między seksualną Balladyną, a dziewiczą i aseksualną Aliną. To rozdwojenie postaci kobiet, charakterystyczne dla dramatów Słowackiego, czy ostało się na scenie zagospodarowywanej przez Hanuszkiewicza? Moim zdaniem było to kompletnie chybione, albowiem Honda przyczyniła się do uprzywilejowania tylko jednej z połów, drugiej pozostało zniknąć. Jeśli weźmiemy pod lupę traumę Słowackiego-dziecka, matki, która biorąc ślub z jego ojczymem wjechała w jego życie z takim hukiem, znikajac z mężem w sypialni, jak wjechała Dykielówna na scenę motorem. Tyle że Słowacki w dalszym życiu poświęcił je na ocalenie aseksualnej wersji kobiety-matki-wdowy, Aliny. Za cenę własnej aseksualności ma się rozumieć.
    Lecz powróćmy do naszej palmy. Czy Hanuszkiewiczowi odbiła palma? Być może, ale czy w ikonografii wielkanocnego czasu jest do pomyślenia, że Jezusowi też odbiła palma? Jest, ale nie w wymiarze zbiorowym. Tylko w wymiarze jednostkowym. Ktoś kto podejmuje się napisania dzieła o symbolice przedstawień wielkanocnych będzie pisał o palmie tylko w pierwszym ze znaczeń. Nawet nie wspomni o palmie, która odbiła Jezusowi jako mozliwemu znaczeniu. To odróżnia symbolikę potoczną, powszechną, od symbolicznego zakorzenienia pojedynczego podmiotu.
    Mam nadzieję, że wszyscy znamy słowniki języka ojczystego. W nich napotkamy hasło „nauczyciele” z opisem różnorodnych znaczeń, od l.mn. od „nauczyciel”, po grono nauczycieli danej szkoły czy nawet korpusu wszystkich nauczycieli w danym miejscu i czasie. Lecz nie znajdziemy wśród znaczeń prostego, jakże trafnego znaczenia „nauczy cielę”. A tak właśnie słyszy analityk. Ale po co tak słyszy? Może po to, by konkretny nauczyciel usłyszał, że nie znajduje się na swoim miejscu, bo uważa, że uczy cielęta, że miejsce, w którym się znajduje nie jest miejscem, którego pragnie.
    I kontynuując, można do tego dojść empatią czy intuicją, ale można też tę prawdę usłyszeć mówioną w samym słowie. Widzimy wtedy, że opozycja między analizą a psychoterapią, ale i opozycja między empatią a mówieniem wyłania oś problemu – skąd płynie pewność, co jest jej bazą w przypadku empatii tudzież psychoanalizy? Jak ominąć rafę, którą stanowi możliwość sugestii: np. skąd ma się pewność, że poznanie empatyczne nie jest oparte na sugestii? W przypadku psychoanalizy odpowiedź brzmi twardo: ano dlatego, że prawda zostaje powiedziana nie przez mówiącego (albowiem jest powiedziana bez premedytacji), nie przez nawet największego mistrza, którego prawdomówność co i raz trzeba wzmacniać przez różne atrybuty świętości mu przypisywanej. To dlatego Lacan ujmuje rzecz radykalnie i mówi, że prawda mówi i nie potrzebuje żadnych ust by była mówiona. Po prostu używa nieświadomych tego ust, by powiedzieć się.

    Listopad 13th, 2014

  46. Renata

    Humpty Dumpty tłumaczył dziwiącej się Alicji, że on jest panem słów (nosił je chyba w walizkach jak Lucky z „Czekając na Godota” ciężki piasek) i one go słuchają, bo on im „dopłaca”. Czyli czyni je nadzwyczaj ważnymi. Nadzwyczaj, czyli nie tak jak co dzień, kiedy używamy słów, by się porozumieć co do codziennych spraw. Taka magia ważności słów, ich nadzwyczajności. Słowacki wraz z innymi romantykami też wierzył w magię słów, że one coś objawiają. Z tego, co Pan pisze, z indywidualnego potoku też można powyławiać jakieś znaczenia ukryte, np. to że uczymy cielęta, jeśli nie lubimy uczyć. W takim wypadku trzeba się trzy razy przeżegnać, nim się powie słowo, bo a nuż obok siedzi jakiś analityk? I wtedy żegnaj reputacjo, witaj frustracjo. Nie wiem, czy ja jestem w stanie uwierzyć aż w takiego ulissesa, że wszystko aż do głębi poddaje się słowu. Już czytałam na tym blogu, że nie tylko o analizę słów chodzi, ale i gestów i że niemy też mówi. To już bardziej do mnie przemawia. Drążę temat nie dlatego, ze chcę być sceptyczna, ale że jest to temat interesujący i niejasny.

    Listopad 13th, 2014

  47. Paweł Droździak

    Roznica miedzy abrahamiczna a dharmiczna tradycja polega miedzy innymi na podejsciu do jezyka. Dla abrahamizmu jezyk jest wszystkim. Na poczatku slowo. Dla dharmizmu to, co najwazniejsze, jest pozajezykowe. To jeden problem. Drugi jest lokalny. Pojawia sie, kiedy my tutaj, kiedys na sile zabrahamizowani, usilujemy, w ramach obrazenia sie na kolegow z klasy, tudziez rodzine, wyuczyc sie tradycji dharmicznej. Efektem bywa nie tyle odkrycie tego, co pozajezykowe, ile negacja calego w sumie wlasnego psychicznego zycia. Zostaje ono, nie raz to mialem okazje obserwowac, zastapione przez mnostwo pseudorozwiazan redukujacych kazdy problem do absurdu przez niby to sprowadzenie go do buddyjskiej pustki. Mowi sie o takich mechanizmach obronnych, jak spirytualizacja, albo intekektualizacja, ale w przypadku wielu zdharmizowanych ja bym mowil raczej o czyms specyficznym, co proponowalbym nazwac dharmizacja. Kazdy problem moze zostac tak rozwiazany, o ile jest cudzy. Wobe wlasnych staje taki czlek bezradnie, bo kiedy nie da sie jakiegos przezycia tak zdharmizowac, nie ma narzedzi, zeby o nim myslec, bo wczesniej zanegowalo sie jezyk. Ale mysle, ze jezyk jednak nie rozwiazuje wszystkiego. Tu czytam o odkodowywaniu mowy czlowieka jako zagadki. Czasem jednak nie ma zagadki. Wspolcxesni ludzie niczego nie wypieraja. Czemu – pyta pacjentka – nie moge do pana pisac smsow o czwartej nad ranem? Czemu mnie pan odrzuca? Dzis mozna nie miec symboliczności, ani nie miec psychozy. Ludzie sie jarali Lacanem, ze otwieral drzwi gabinetu podczas analizy. Dzis zdarzaja sie ludzie, ktorzy gotowi cala wlasna analize w radiu transmitowac.

    Listopad 13th, 2014

  48. Joshe

    Dzięki Krzyśku za rozwinięcie zagadnień wielu. Co to za przyjemność wielka tak słuchać analityka, dla odmiany.

    Napisałeś powyżej coś o związku wyobrażeniowego z realnym. Ten kawałek mnie interesuje najbardziej. Bo w ogóle mówi się, że późny Lacan to ten co z symbolicznego przesuwa się ku realnemu. To od seminarium XIX i XX a więc o kobiecie i Platonie następuje zwrot ku czemuś innemu. Czemu właściwie. Słychałam ostatnio wykład Badiou na internecie, a za tydzień idę posłuchać go na własne oczy, że tak się wyrażę. No właśnie, dlaczego sesja analityczna przez skypa to nie do końca to samo co w tym samym pokoju?

    Paweł ma intuicję dobrą, te abrahamiczne religie jak mój analityk mówi, to religie książki, czy też religie słowa, systemu prawa, transgresji prawa itd, itp. Badiou mówi, że w zachodniej filozofii mamy trzech anty-filozofów, Nietzschego, Wittgensteina i Lacana, ktorzy porządek symboliczny w postaci spojnego zamkniętego systemu radykalnie i skutecznie zaatakowali i zrobili totalną demolkę. Realne jest luką w symbolicznym, na obrzeżach symbolicznego Lacan wskazuje by realnego szukać. Wyobrażeniowe z drugiej strony jakoś to realne otwiera, te intuicje, zbiegi okoliczności i inne takie. Dlatego analiza to jest niby język ale zupełnie inny. Mówi się o nim, że to dyskurs szczeniaczek, niby język, ale taki o którym niewiele wiemy i paradoksalnie czerpiąc z tego co archaiczne i poganskie, jak treść snów, tworzy zupełnie nowoczesną mowę i nowoczesną jakość i otwiera przestrzeń do nowej ludzkiej rzeczywistości dyskursem wyznaczanej.

    Mnie ta analityczna przestrzeń bardzo fascynuje, i to jest jedna z tych rzeczy, która sprawia, że uwielbiam być analizantem mimo bólu i totalnego rozwalenia.

    Listopad 13th, 2014

  49. Renata

    Dharmizacja —podoba mi się to określenie—występuje na początku praktyki, kiedy jest więcej koncepcji myslowych na temat tego, co niby robimy. Z czasem zauważamy, żeśmy z tej samej gliny co wszyscy (że też mamy psyche jak „zwykli” śmiertelnicy), zwłaszcza że siedzenie w medytacji wyrzuca wszystkie nasze bóle, emocje i pretensje na wierzch i nawet buddyści są chyba bardziej „psychiczni” jeśli praktykują, a nie tylko napawają się mowami o dharmie co by odlecieć w pustkę. Cały czas jest z czym pracować, a świętości jak nie widać, tak nie widać:) Natomiast języka się nie neguje, ale też nie demonizuje. Raczej są takie prześwity w języku, jakby więcej przestrzeni między słowami. Oczywiście, tak jak piszesz, można zostać człowiekiem zdharmizowanym już na zawsze, to jest ten tzw. materializm duchowy i rzeczywiście trzeba na siebie bardzo uważać żeby się za życia w tej niepokalaności nie zagrzebać własnymi rękami. Mistrzowie w każdym razie nie odsyłają nas do pustki, ale do konkretnych praktyk i dokładnie oraz słownie tłumaczą co się czym je i po co.

    Listopad 13th, 2014

  50. Krzysztof Pawlak

    Spróbuję objąć pytania, które wyniknęły, w postaci choćby przypuszczeń, z wczorajszej dyskusji komentatorów. Ostatnio udzieliłem się mocno w komentarzach, co odsuwa, mam nadzieję że nie, w czasie następny wpis. Ale i tu dzieją się interesujące rzeczy. Zwrot ku Realności/Realnemu jest faktem, lecz nie jest to zwrot ku niewysłowionemu, ku Duchowi temu czy owemu, ku takiej czy innej boskości tudzież transcendencji. Realność nie jest bezjęzykowa. Język, tak czy owak, pozostaje osią i w tym obszarze. Przy czym psychoanaliza nie jest religią. I dlatego akurat nie neguje istnienia pola poza rzeczywistością, jakiejś nadrzeczywistości. Co najwyżej obstaje przy tym, że ten mniej lub bardziej hipotetyczny, aczkolwiek udokumentowany obszar, nie przekłada się na pole podmiotu bez konfliktu; to znaczy, że ten zakładany obszar pozostaje w niezgodzie z polem podmiotu. Lacanowi chodzi o to, że Realne jest dziurą w Symbolicznym, jest brakiem w tym polu. Rozumie się to, ja w każdym razie tak to rozumiem, że Realne jest brakiem w takim sensie, w jakim brakuje tego czegoś w Symbolicznym, co uczyniłoby z Symbolicznego system pełny, skończony – język, którym można byłoby powiedzieć wszystko, a najbardziej to powiedzieć całą prawdę. Taka Symboliczność przybrałaby postać epitafium powstałego na prochach po podmiocie. Epitafium jest znakiem przeszłości, znakiem np., że X. był/była, pola, które ostatecznie odzieliło się od „teraz”, od teraźniejszości – „on jest podmioterm” stał się „on był człowiekiem”. Tym jest druga śmierć Lacana – Symboliczne, gdyby było całe, byłoby królestwem śmierci. Lecz to, że nie jest całe, albowiem jest Realne, sprawia, że „jest” jest tym, co indaguje podmiot, był się stał jednym z owym, ale ze swym, „jest”. Gdzie było Realne, tam Ty, podmiot, masz być. „Być” jest dla podmiotu w przyszłości, która czeka na zagospodarowanie. Czyż to nie przepiękna apofantyczna definicja Erosa? Czyż nie jest to buddyzm, tylko inaczej powiedziany, buddyzm nie jako metoda, tylko buddyzm jako horyzont? „Jest” nie jest w „jest”, „jest” ma do cholery być w tym, co będzie!
    Realne ma styczność z językiem, choć nie z mową i mówieniem.
    c.d.n. bo zapragnąłem zjeśc obiad

    Listopad 14th, 2014

  51. Paweł Droździak

    :)
    „Pokazując na nieociosany pal, Mistrz zapytał: ,,Czy to jest światowe czy święte?”. Oficerowie zaniemówili. Mistrz uderzył nieociosany pal i powiedział: ,,Cokolwiek możecie powiedzieć, to jest tylko drewniany pal”

    Listopad 14th, 2014

  52. wojtas

    W naszym kraju Realne najwidoczniej przybrało postać tęczy :-)

    Listopad 14th, 2014

  53. Krzysztof Pawlak

    To będę kontynuował…należy zwrócić uwagę na paradoks „bycia” w „będzie”. Tu zapewne wyłania się pole kontrowersji między buddyzmem, który znam pobieżnie, choć utrzymuję kontakt z buddystami, a niektórzy z nich zaznają nawet u mnie przygody z psychoanalizą. „Jest” nie wypełnia się w „jest”, to znaczy, że „jest” wystaje poza „tu i teraz”; to „jest” ma być „jest” przede wszystkim w „tam i kiedyś”. Czy to jest antybuddyjskie, nie wiem; automatycznie pojmuje się buddyzm jako „jest” w „tu i teraz” – stać się „jedno z chwilą”, stać się punktem w bezczasowości, albowiem chwila nie ma czasu; znika wtedy „tam i kiedyś”, a Ty pozostaje w tobie w osłupieniu, zawieszeniu, fuzji, zjednoczeniu, uduchowieniu, mistycznym natchnieniu, szczęśliwej szczęsliwości, nirwanie i innym podobnie opisywanym stanom. Pioronujące wrażenie trwania w autoerotycznej petryfikacji rozkoszy, Ty czujące, że jest Ja. Hmm…znana powszechnie pozycja medytacyjna Buddy jest zastanawiająco falliczna, in modo erectio. Nie zaskakuje przeto inne z okresleń – Szczyt Szczytów. Szczęśliwe, rozkoszne „tu i teraz”, któremu brakuje braku. Ten obraz jest nie do utrzymania w psychoanalize w/g Lacana. W niej jakiś podmiot podchodzi do medytującego Buddy i targa go za ucho, a to samo czyniącej buddyjskiej mistrzyni podwija „sukienkę”, bo zawsze jest ciekawe, co znajduje się pod nią. Czy nie dlatego w klasztorach nie można trzymać dzieci, a zachowanie mnichów i mniszek poddane jest regułom możliwym do stosowania tylko w pierwotnie ustalonym odosobnieniu? Droga do szczęśliwości czy nirwany wytyczona jest dyskursem Innego, w którym moje, czy twoje mówienie podlega subordynacji, i gdzie szanse na zaistnienie zmarszczek w czasoprzestrzeni ograniczone są do minimum. Tymczasem wersja lacanowska jest odwrotnością kursu medytacyjnego – czeka się na każde nieuczesanie, każdą zmarszczkę. Ba! Prowokuje się ich wystąpienie. Hej Ty, masz tu mówić, ma tu ciebie boleć, ma tu ciebie przejmować lękiem, ma ci się tu zbierać na wymioty; Co, chcesz mnie ukatrupić? Nie ukrywaj tego, świetnie, że tego chcesz; masz już psychoanalizy dość? A jak myślisz, po co tu przeszedłeś? Tu nie ma czasu i sposobności na petryfikację rozkoszy, tu się tobie przypomina o istnieniu rozkoszy, które starasz się trzymać z dala od siebie. Aż się prosi o pytanie, jak jest możliwy w takich warunkach ten sam, o ile wspólny, horyzont?
    Renata zafrapowała się nad naturą relacji między analizantem a analitykiem i zadała pytanie o naturę zaufania. Jak w takich warunkach ufać? Tu mamy kolejną różnicę. W strukturze medytacji samej tkwi oś zaufania. Jest nim fallus i to w całkiem męskiej konstrukcji – można mierzyć jego wielkość (oto gradacja od małego do dużego: laseczka, laska, lacha, lachociąg). Mistrz ma wiedzę, to rzecz pewna; nie muszę ufać, wystarczy, że wierzę. Naturę relacji między analizantem a analitykiem ustanawia brak wiary, że on wie (że dysponuje fallusem), ale pokłada się ufność, że on/ona chyba wie (że chyba nie jest go pozbawiony, tyle że ma go nie dużego). Kłania się tu Tertulian: ponieważ mamy tu do czynienia z absurdem, to pozostaje mi już tylko ufać, zawierzyć. Kluczem jest tu paradoks, najczęściej w formie absurdu. Przykład: „nie wolno panu naruszać mojej niezależności!”, rzekł on; „proszę przyjść jutro o północy”, na to analityk (nieskromnie to ja). On zjawia się o północy, analityk: „co pan tu robi?”, on na to: „przecież się umawialiśmy?”; teraz analityk rekapituluje: „przecież pan powiedział, że jest niezależny!” i kazał mu przyjść następnego dnia. On przyszedł i przychodził dalej, „chyba on wie co robi, chyba nie jest szalony?”. To dlatego tak ważne w lacaniźmie jest nie podpieranie swej praktyki papierem (licencją, dyplomem, odpowiednim wykształceniem itp. dokumentami). Nie wierz mi, a jeszcze bardziej nie wierz we mnie, wystarczy, że obdarzysz mnie ograniczonym zaufaniem.
    Pozostał nam jeszcze problem – język a Realne. Na to musicie trochę poczekać.

    Listopad 14th, 2014

  54. Renata

    Pozycja Buddy jest falliczna, tak jak i każdego człowieka, kiedy usiądzie z wyprostowanymi plecami w tzw. kwiecie lotosu. Jest też nieruchoma ta pozycja, nie rucha się:) Jednak istnieją też wyobrażenia buddów z partnerkami w tzw. pozycjach yab yum (w zjednoczeniu), ale oni też się nie ruchają choc ruchają, bo nikt tego na zywo nie widział :)

    Listopad 15th, 2014

  55. Joshe

    No własnie jak ja rozumiem Lacana to on realne widzi jako jakąś nadrzeczywistość, jakieś platonskiej jedno, wszechmasę. I z tego co rozumiem lokuje mistycyzm w realnym, a nie w transcendencji. W seminarium xx nabija się przecież z Afrodytu Urani, i wszelkich tego typu dychotomii, duwaliznów i jednocześnie twierdzi, że to co on mówi i cały cykl Encore jest z tego samego porządku, porządku mistycznego. Mówi też, że każda z kobiet wymyka się trochę funkcji fallicznej, ale nie tak jak w psychozie, i że istnieje przynajmniej jeden mężczyzna, ktory się tej funkcji wymyka kompletnie. Być może był i nim Lacan.

    No i co znaczy lacanowskie zdanie, że w psychozie, to co wykluczone w symbolicznym powraca w realnym?

    Co do tęczy, to Paweł ładnie o niej napisał na swoim blogu, bardzo ładnie napisał.

    Listopad 15th, 2014

  56. Paweł Droździak

    Jeśli chodzi o tę erekcyjną postawę Buddy, to powiedziałbym, że całkiem inne skojarzenia będzie miał ten, co trochę w tej postawie posiedział. To się czuje raczej jako zakorzenienie, uspokojenie i nie wychylanie się w żadną stronę, niż jako wyprężenie, dążenie, czy domaganie :) Ani aktywne, ani pasywne. I obawiam się, że to się na problem falliczności po prostu słabo tłumaczy.
    Ostatnio jak byłem w Krakowie, to trafiłem na wystawę Boznańskiej. Pokazywano tam efekty fascynacji jej i jej środowiska z tamtych czasów klimatami wschodnimi. Japońska grafika, japoński sposób widzenia świata. No i zestawiono ze sobą dwa obrazy. Pierwszy, powiedzmy, mniej więcej taki:

    https://www.flickr.com/photos/gatochy/218131074/

    A drugi taki:

    http://www.pinterest.com/pin/119626933824400180/

    Warto to porównać, bo kiedy się to powiesi koło siebie, to bardzo wyraźnie widać w czym jest problem. Można namalować niby to samo, opisać w sumie to samo, ale widzieć coś kompletnie innego. Zupełnie inny obraz świata. Myślę, że próby interpretacji dharmizmu abrahamizmem są jak próby wyrażania emocji w liczbach.

    Listopad 17th, 2014

Reply to “„Dla schizofrenika całe Symboliczne jest Realne” cz.4 – rewolucje”