Będę kontynuował to, co bulwersuje publiczność i czyni z psychoanalityka kogoś nad wyraz bezczelnego. Czy będzie on formułował sądy o ludziach, kulturze, klinice, sztuce, czy mówił o działaniach w gabinecie, będzie odbierany jako arogancki autokrata. Dla publiczności jawi się on jako nie potrafiący sformułować opinii („moim zdaniem chodzi o”) i nie formułujący hipotez („wydaje się, że..”). Oczywiście, to nieprawda. Może się narażę, ale stwierdzę, że to złudzenie. W ostatnim mym telewizyjnym wystąpieniu sformułowałem mnóstwo opinii i tylko jeden sąd. Opiniami nikt się nie przejął (nie chodzi tu o widzów), za to tym jednym sądem, o..tak. Ten jeden sąd brzmiał: „nie każde odniesienie do religii jest odniesieniem do Boga”. I vice versa. Analityk bulwersuje, należy rzec. Pewne koła fejsbukowe mają mnie w zwiazku z tym za konserwatystę i na dodatek katolika („a takie fajne rzeczy mówi”). Podczas, gdy inne kręgi sądzą: „jaki to byłby katolik, gdyby nie to, że taki wolnościowy”. Analityk nie jest żaden, jest jeden – to kolejny sąd, który bulwersuje (tym bardziej, że jest mój własny).
„Każdy sąd jest w istocie aktem” (E, 208). Znacie to? „My, Edward VIII, z Bożej Łaski król…itd”, a to? „My, pontifex maximus…”?. Nie ja, lecz my. A „a imię twoje? [Jam jest, który jest.]; „który jest”, czy to On [który jest], Ty (Tyś, który jest), a może Ja (Jam, który jest)? Nie „który jestem, który jesteś”. „Franciscus, pontifex maximus, servus servorum Dei…”, czyli nie Ja, Franciszk, tylko: „Franciszek, sługa sług Boga..”. Imię Franciszek to imię sługi sług, a nie imię własne papieża (dlatego papieże, bodajże od VII wieku n.e. zaczęli zmieniać imiona ze swoich własnych, na nie własne, na imiona im obce. Wszystko po to, by mówić z pozycji Innego. Tylko taka mowa (lecz nie gadanie) ma performacyjną moc.
Wracając do tematu, każdy sąd jest aktem, gdy mówiony jest z pozycji Innego. To co w tym bulwersuje, to akurat zajęcie miejsca Innego przez określony uprzednio imieniem własnym (konkretne Ja kogoś) podmiot. On to obalając ego, swe ego, co jest warunkiem koniecznym, lecz niewystarczajacym dla zajęcia miejsca Innego, może zająć miejsce Innego. Gdy to się stanie, mowa osoby analityka przestaje być jego mową osobistą, to mowa Innym.
Myślicie, że jestem szalony? Zajrzyjcie do „Obrony Sokratesa”, zaanalizujcie ją, a zobaczycie dlaczego Sokrates został skazany. Bo nie mówił Sokratesem, mówił Innym (zresztą nieustannie się do niego odwoływał). Odważniejsi niech sięgną do rozmowy Jezusa z Piłatem, pamiętajac, że nie każde odwołanie do Jezusa jest odwołaniem do religii/religijności. Otóż, Piłat proponuje debatę na temat „czym jest prawda”. No tak, dalej odbywałaby się dyskusja na pojęcia, na adekwatność pojęć z ich odpowiednikami w rzeczywistości, ogólnie, Piłat proponuje dyskusję filozoficzną. Na to Jezus odpowiada prosto „Jam jest prawdą” (uwaga, ale nie „ja jestem prawdą”). W ten sposób Jezus pomieszał dyskursy, skazał Piłata na dyskutowanie nie o prawdzie, ale z Prawdą (majuskuła w tym miescu konieczna, albowiem można dyskutować o prawdzie, ale nie można dyskutować z Prawdą – kto sądzi, że można dyskutować z Prawdą, ten twierdzi, że prawda nie istnieje, albo że kłamie). To samo stało się z księciem Gautamą. Pewnego razu Gautama zajął miejsce Innego i przemówił Buddą.
A skutki tego? Zobaczmy to w skali psychoanalitycznej, w mikroskali. Na prezentowany przykład mam pozwolenie mego ojca. Rewelacją jest mieć dobrego ojca!
Tłem dla wydarzenia mego z ojcem, które opisałem w komentarzach, jest wymurowanie grobowca dla mej matki. Mój ojciec sam go sfinansował, dokładnie w/g projektu matki. Tuż po postawieniu grobowca powiedział: „piękny grobowiec, teraz mogę spokojnie umierać”. Powiedział i…wyzdrowiał. Mówiąc to wskazał, że ma już miejsce w grobie, że jego miejsce jest w grobie. Ale wyzdrowiał, tak bardzo wyzdrowiał, że razem z siostrą zaczęliśmy się zastanawiać, czy oby przez najbliższe 15 lat nie będziemy musieli się nim opiekować. Lecz zdrowiejąc zostawił puste miejsce w grobie – to właśnie miejsce Innego, puste, zatem możliwe do zajęcia. Niewiadomą było, co to miejsce zajmie. Owego dnia runięcia mego ojca na ziemię, przy obiedzie powiedział do mnie, że musi mi opowiedzieć sen, bo wydarzyło się mu coś niesamowitego. A oto sen: „stoję na środku swego pokoju; zajęty jestem przyszywaniem guzika; nagle pojawia się ciemna plama, która zbliża się do mnie; poczułem narastajacy chłód i zobaczyłem wyłaniające się w mym kierunku ręce matki; przerażony poczułem jak odpychają mnie one; odepchnęły i runąłem (sic!) na podłogę”. W rzeczywistości przerażony ojciec zerwał się z tapczana i nie panując nad nogami runął kolejny raz na podłogę. Sen śnił się w nocy poprzedzajacej mój przyjazd.
Potem przyjechałem ja i na mój widok runął na podłogę po raz trzeci. Ten trzeci raz jest znamienny dla rozumienia, czym jest akt. Pierwsze runięcie było w śnie, czyli było runięciem tylko w słowach. Senne runięcie doprowadziło do spotkania z przerażeniem. Przypomnę teraz, że tam gdzie lęk, tam sygnał (u Freuda nazywa się ten lęk sygnałowym) pragnienia stojącego u progu(sic!). Drugie runięcie, nie było co prawda sennym, ale miało swój sens – było ono skutkiem ucieczki od lęku (a więc i ucieczki od pragnienia), zbyt szybkiej ucieczki w stosunku do możliwości nóg. Trzecie runięcie jest kluczowe. Było nie senne, nie rzeczywiste, było realne. Oto gdy stanąłem na progu (sic!) ojciec runął(sic!) z łomotem na podłogę. Zważmy, runięcie w śnie w rzeczywistości nie było runięciem, miało status symboliczny, status słowa. Runięcie drugie jest w pełni zrozumiałe okolicznościami – jest runięciem oczywistym. No i runięcie trzecie – to runięcie nieoczywiste, choć trudno o bardziej realne runięcie. To runięcie, dla laików bez przyczyny, dla współczesnych lekarzy, z przyczyną, którą należy znaleźć, dla psychoanalityków, z przyczyną, której nie potrzeba szukać, bo już się ją znalazło. Runięcie zostało wywołane moim stanięciem w progu – runięcie powstało z przemówienia przeze mnie z miejsca Innego, pustego miejsca w grobie. A skąd moc rzucająca ciałem bez przyłożenia jakiejkolwiek siły? Pochodzi ona od obiektu, któremu moc nadają słowa: odpychały, zerwałem się, runąłem.
„Mowa/mówienie jest aktem”. Przypomina mi się tu kluczowa dla mego formowania się jako analityka superwizja, oraz co w niej usłyszałem: „jeśli wierzysz, że Inny może doprowadzić do czwartego zawału serca i do śmierci twego pacjenta, a nie wierzysz, że może poruszyć serce i go przywrócić do życia, to nie nazywaj siebie psychoanalitykiem”, co dedykuję nieuleczalnym niedowiarkom.
KP
P.S. Tytułowy cytat pochodzi z „Warianty leczenia typowego” z roku 1955; E, 351.
42 Comments, Comment or Ping
Ciekawe że po tych wszystkich znaczących i nieznaczących :-) dochodzimy do stanięcia z drugim człowiekiem „twarzą w twarz”. Nie wygląda przy tym na to, że psypsychoanaliza to jakaś „nowoczesna subwersja”. Raczej wygląda na to, że istnieje jakaś uniwersalna forma kontaktu/wpływu, zawłaszczana co jakiś czas przez nowego „myśliciela”, chociażby wspomniany Sokrates. W sumie nawet kiedy czarownik zakładał maskę i brał do ręki grzechotki, zaczynał mówić z pozycji Innego, czasem chyba całkiem podobne rzeczy do tych dzisiejszych.
Maj 23rd, 2014
Tak myślę, ze „czarownik” musi dobrze wyczuć z jakiego miejsca przemawia Inny, po co wzywa i wtedy dopiero akt mowy. Czyli poznać intencje Innego.
Maj 24th, 2014
Pewnie analiza nie jest o tyle nowoczesna, ale to taki malutki dyskurs, w porównaniu np do tej nauki, choć ta podobno od Kartezjusza dopiero. Pewnie Sokrates był psychoanalitykiem. W seminarium xix znowu, Lacan pisze o Parminedesie i Platonie, że oni w sumie byli lacaniści, co prawda trochę upośledzeni, ale jednak lacaniśći i oczywiście nawet o tym nie wiedzieli!
Oczywiscie takie zdanie może wyrazić tylko ktoś, kto jest mistrzem zabawy językiem. Lacan nie odpuści żadnej okazji, by się zabawić, to niewątpliwie.
Z drugiej strony analiza jest malutka i szczątkowo, bo ilu było takich mistrzów Sokratesów, czy innych czarowników, co z pozycji Innego przemawiali. Naukowców-niewolników za to mamy całe fabryki, a wszyscy napieprzają te swoje artykuły z przekazaniem jednym „publish or perish”!
Maj 24th, 2014
Mówienie z miejsca Innego, po zluzowaniu ego, odbywa się w sztuce. Nie będę się tu na Grotowskiego oglądać. Teraz robię z młodziezą teatralną własną sztukę „Lwów” (o patrzeniu w oczy lwa) i widzę wyraznie, zwłaszcza że jest to „mój” scenariusz, że im bardziej się zwinę jako autorka sztuki, zapomnę o tym, że w ogóle ktoś ją napisał, tym lepiej grają aktorzy, bo ja wtedy mogę mówić z miejsca innego, niż moje wyobrażenia o tym, co sama napisałam. I oni też wtedy wychodzą na spotkanie, bo są zaciekawieni, a jak już się ich poruszy…Ho, ho, wtedy zaczyna się dopiero życie. To znaczy–teatr.
Maj 26th, 2014
Piszę o sztuce, bo tu bym się nie zgodziła z Tobą Joshe, że tylko Sokrates i paru innych mistrzów, co można ich liczyć na palcach mówi z miejsca Innego, czyli mówi nie dysponując twardą, „naukową” wiedzą. W sztuce to jest praktyka na porządku dziennym, powszednia.
Maj 26th, 2014
To temat Wojtasie na dłuższą debatę. Jeśli dobrze rozumiem podniesioną przez Ciebie kwestię, sugerujesz, że istnieje coś obok psychoanalizy, coś poza znaczącymi. Niewątpliwie tak. Już Freud nazwał to pole das Ding, Rzeczą/Czymś. Lecz takie Coś należy brać ostrożnie. Tłumaczone jako Coś brzmi zbyt pięknie. Tajemnicze „something in the way she moves, attracts me like no other lover”: coś w jej ruchach pociągało mnie jak żadna inna kochanka. Więc Coś, a nie ktoś, to po pierwsze. Ale jest i drugie, takie „coś” brzmi zbyt lirycznie, zbyt mistycznie. To nie coś w jej ruchach, tylko w ruchach to coś; to nie coś poza ruchem, tylko ruch sam w sobie; to nie jej ruch, to ona w tym ruchu. W videoclipie do Dirty Diana mamy do czynienia z dopowiedzią. Coś z G.Harrisona przebiera się za „she”, Diana z M.Jacksona jest odarta z „she”, nie na tyle jednak, by nie było śladu listka figowego: something in the way it moves. Klucz jest w it, bezdusznej acefaliczności podmiotu, któremu pozostał listek figowy pod nazwą Diana – bogini łowów, której wystarcza tylko ruch, by złowić. Kto jest złowiony? Świadek ruchu.
Stanąć”twarzą w twarz” z Rzeczą, „it moves”, to niebezpieczne przedsięwzięcie. Gdy odsłaniasz twarz takiej rzeczy, twarz tego „it moves”, dowiadujesz się, że „it moves” to modliszka, a te moves nie pozostawiają tobie cienia wątpliwości, żeś modliszek. Znalazłeś się za blisko Rzeczy i wiesz już, że ta Rzecz attracts me bardziej niż jakakolwiek kochanka. W efekcie traci się głowę i mózg się lasuje, przestajesz wiedzieć kim jesteś – stałeś się rzeczą dla Rzeczy.
Szamani dlatego zakładają maski podczas rytualnych działań, by przemawiać z miejsca Innego, nie z miejsca Rzeczy.
Przypomnę, że proszony o ukazanie swej twarzy Jahwe zasłania się aniołem-ogniem krzewu gorejącego. Taką funkcję pełnią znaczące – „a mnie oszukuj mile, uśmiechem, słowem, gestem, dopóki jestem, dopóki jestem”. Pseudos logos, kłamstwo pierwotne, dzięki któremu „jestem, dopóty jestem”.
A jeśli miłość jest sposbem na podtrzymywanie maksymalnej bliskości z krzewem gorejącym? Nie wiele o tym wiadomo, bo ona się przydarza, ale przydarzyć się nie musi.
Maj 26th, 2014
W sztuce, którą gramy aktorzy też zakładają maski, by spojrzeć w oczy lwu. Te maski są zrobione z tego, co dzieci (bo to sztuka o dzieciach) najbardziej pociąga—jedno jest miłościwie panującą księzniczką, drugie odważnym doboszem, trzecie bystrym mądralą, kolejne tancerką, która zawsze się wywinie…Kiedy znalazły już te maski, znajdują lwa i patrzą mu w oczy, a lew patrzy na nie. Kiedy nie miały tych masek, bały się nawet myśli, że lew mógłby popatrzeć na nie, z tego miejsca, końca świata, gdzie mieszkają lwy… To jest ten ruch…teatralny, jak ja to czuję i rozumiem. Ten ruch jest i zmianą i przemianą jednocześnie. A w teatrze zachodzi on con amore, a jak nie da się tego czule przekazać, to sztuka robi klapę.
Maj 26th, 2014
Mówiąc w skrócie, to właśnie w akcie obie strony spotykają się (w pewnym stopniu) z Rzeczą. Pogląd, że w akcie obiekt pacjenta w stanie czystym działa przez analityka jest moim zdaniem utopijny a ta utopia wywołana jest strachem.
Maj 26th, 2014
Jednak cofam co powiedzialam. To jednak nie jest to, że Socrates z pozycji Innego przemawiał, bo jak mówi Renata, kazdy aktor to potrafi.
W seminarium v, o pragnieniu tam jest o tym, że są wybitne jednostki, ktore nie tyle z pozycji innego przemawiają, ale są Innym w Innym, a zatem czystym Innym. Lacan tutaj za przykład podawał Fruda, ale ja myślę, że o Lacanie to samo można powiedzieć. To są osoby co tworzą czyste znaczenia, a te zawsze gdzieś tam metaforycznego pochodzenia, dlatego Lacan pisze, że czysty Inny, to miejsce metafory.
Nie ma to nic wspólnego z modliszkami i innymi czarownikami, choć pomarzyć zawsze można :)
Maj 26th, 2014
A zatem zachodzi różnica jakościowa pomiędzy Socratesem a czarownikiem.
Maj 26th, 2014
Panie Krzysztofie,
w jakim telewizyjnym wystąpieniu? Chętnie bym posłuchała :-)
Maj 26th, 2014
Joshe, ja tak kombinuję, nie jestem ekspertką od Innego ani żadną teoretyczką,sprowadzam to, o czym tu mówimy na własne terytorium, ale na pewno nie „każdy aktor potrafi” włączyć się w ruch poruszający przedstawienie, tylko aktor oddany, doświadczony w bojach scenicznych, wrażliwy, intuicyjny . No i sztuka też musi być dla niego skrojona. „Czysty Inny” to juz chyba jak dla mnie za dużo… :) Medium, to rozumiem. Przekaz przez aktora–jego umysł, energię i ciało.
Maj 26th, 2014
Pewnie trzeba by było popster że na tych aktorów/aktorki, ktore byly injowacyjnymi nowatorkami, czy jakoś tak :)
Maj 26th, 2014
Yoshe, jeśli masz ochotę wejdz na mojego fejsa (zapraszam) i tam zamieściłam rozmowę z Mistrzem o sztuce. Myslę, że znajdziesz tam coś dla siebie. Na mojego fejsa wchodzi się przez wpisanie „kodu” w googla–Zofia Chłopecka Kraków facebook.
Maj 27th, 2014
Ok, dzieki, idę :)
Maj 27th, 2014
Równie dobrze można myśleć, że pomysł, że obiekt w funkcji spustu to utopia, jest wywołany przerażeniem na myśl o takiej możliwości. Języczkiem u wagi jest tu obecność jedynego afektu, który nie okłamuje, lęku. Dla Freuda lęk nie miał obiektu. Lacan zdecydowanie się z tym nie zgadza; jak to on, mówi o tym po swojemu: „lęk nie obywa się bez obiektu”. Co to za obiekt? Zarysu odpowiedzi udzielają nam, między innymi, kobiety. Jest coś co je przeraża bez względu na rasę, płeć, wyznanie itd.. Nazywają to uprzedmiotowieniem, zdarciem z nich duszy, czymkolwiek to nie jest, osłonki skrywającej obiekt, którym są dla Innego. Z pewnością chodzi tu o obiekt, który nie ma nic wspólnego z nimi samymi – to nie jest jej obiekt. Nie da się nijak wyjaśnić zdumiewajaco uniwersalnego lęku kobiet przed gwałtem, jeśli odrzuci się sąd, że ma to związek z obiektem Innego. Troglodyckie poglądy Korwina-Mikkego, że kobiety chcą być gwałcone mylą rejestry (konieczności/ewentualności). Istnieją kobiety, a być może jest ich większość, których fantazje obracają się wokół gwałtu, zazwyczaj skryte i zamaskowane. Lecz pomijając oczywistość, że nie dotyczy to wszystkich kobiet, przeżywane przez nie zakłopotanie, ambaras na myśl o tym, związany jest z nieuniknionością zwiazku tychże z ekscytacją („attracts me”). To jest ich obiekt, obiekt ich fantazmatu. W lęku przed gwałtem chodzi o to, że obiekt, którym staje się kobieta „attracts him”. A to co „attracts him, doesn’t attracts me”. To co zachodzi tu, zachodzi i w przykładzie z modliszką i modliszkiem. Modliszek zbliża się do modliszki, bo powodem tego jest jego obiekt (it attracts me); by tak się działo, modliszek musi okłamać siebie, że nie jest modliszkiem; lecz w pewnym momencie tego zbliżania pojawia się trwoga; ona nie okłamuje; „no brachu, twoja głowa będzie pożarta”. Problem w tym, że nie wydaje się, by modliszek odczuwał lęk, on odczuwa tylko „it attracts me”.
Kwestia obiektu w akcie nie jest bez znaczenia, a obcość tego obiektu bierze się z tego, że nie jest obiektem fantazmatu i „never attracts us”. Dlatego „związek seksualny nie istnieje”, a robi za taki, że istnieje, albowiem oba podmioty okłamują siebie (zakładają maski).
Maj 27th, 2014
Jest jednak pewna rozbieżność w myśleniu, z tymi podchodami, zasadzkami, modliszkami, costam. Ja w ogóle tego tak nie widzę. Powiedziałam mojemu analitykowi dlaczego nie mogę mieszkać w Polsce. W sumie nie wiedziałam, ale mi wylazło jakoś tak, a powód jest banalny. I nie obchodzi mnie jeśli w tym momencie wywołam burzę. Źe faceci nie są w stanie znieść kobiety, która zaproponuje im łóżko. Będą albo starali się wierzyć, źe to jednak oni ją wyrwali, albo będą szukali tysiąca innych powodów i uzasadnień. A po fakcie będą musieli teź jakoś to strawić, ale będzie im ciężko, będzie dysonans, niesmak, konsternacja i nie wiem co jeszcze. Jakby to było jakieś lacanowskie „realne” nie objęte dyskursem lub inne tabu.
Na zachodzie to ludzie jakoś bardziej tak, że kto nie ryzykuje ten nie zyskuje i nie traci, a kto nie traci ten pozostaje nikim. „Let me down gently, that’s all I need, turn me into someone good, turn me into someone real”.
U nas to musi być jakaś świeta, albo kurwa albo modliszka lub przynajmniej uwodzicielka histeryczka, jakby nie dawano prawa istnienia zwykłej dziewczynie. To jest dołujące.
Maj 27th, 2014
Czym byłoby życie bez zatracenia tu i tam i bez straconej głowy tu i tam. Może własnie to jest różnica miedzy zwykłymi dziewczynami i chłopakami a modliszkami obu rodzajów – źe ostatni nigdy sobie na stracenia głowy nie pozwalają – kto nic nie traci, pozostaje nikim.
Maj 27th, 2014
No i u Lacans histeryczka to ktoś kto pozostaje po męskiej stronie sekusacji, że paradoksalnie do bycia kobietą potrzeba emancypacji pd kobiecościi identyfikacji z ojcem i ostatecznie emancypacji od ojca. To jest zajebiście długa droga. Mi się wydaje, że z wielu powodów kobiety w bardziej konserwatywnych krajach są tej drogi pozbawione.
Maj 27th, 2014
Tym samym mężczyźni są pozbawieni.
Maj 27th, 2014
Wystąpienie było na żywo; nagrałem je z zamiarem udostępnienia na youtube; moja nagrywarka koduje, jak się okazało, nagranie tak, że nie da się go bezpośrednio odtworzyć na innym odtwarzaczu. Czeka mnie więc trochę pracy przy udostępnieniu. TVRepublika nie odtwarza materiałów już wyemitowanych (poza politycznymi). Więc sam muszę być cierpliwy i o cierpliwość zainteresowanych prosić.
Maj 27th, 2014
Aryman idzie niedaleko stąd.
Maj 27th, 2014
Sprawy Joshe są bardziej skomplikowane; dla wyemancypowania się kobiety z pułapek histerii nie wystarcza tylko uwolnienie się od ojca. Owszem, jest to warunek konieczny, ale..Jak pokazują spory feministyczne, o wiele poważniejsze pułapki czekają kobiety w ich relacjach z matkami. Współczucie dla ojca to akt I tragifarsy histerii (w nim ojciec jest ofiarą matki, której zranienia ze strony matki koi córka, stara się ona zrekompensować ojcu braki pochodzące od matki – chce być lepszą kobietą, lepszą matką i lepszą żoną; w tym przypadku identyfikacja falliczna to pryszcz; jeśli córka pójdzie drogą adoracji fallusa, skazuje siebie na targanie ze sobą staropanieństwa, a wspólcześnie singielstwa, kobieta/córka nie może zdecydować się na żadnego mężczyznę, albowiem fallus może być tylko jeden, a ona już go ma, już go znalazła). Rozczarowanie ojcem to akt II (córka zaczyna przeczuwać, że bycie matką i żoną jest wymuszonym wyborem kobiet, czyli, że nie tylko ofiarą jest ojciec, ale i matka, a obie strony żyją w zwiazku, na który składa się codzienne składanie ofiary z siebie). W tym akcie córka, nie wiedząc tego, dzieli los matki – mimo starań nie jest w stanie wzbudzić w ojcu pragnienia, nie mówiąc o podtrzymywaniu go. Akt III to walka o utrzymanie identyfikacji fallicznej (kobieta jest nią tylko, gdy jest mężczyzna [do miłości albo walki z nim, ale jego obecność jest nieodzowna]). Emancypowanie się od mężczyzny intensyfikuje wszelako rywalizacyjne relacje z matką/innymi kobietami. Matka odmawia córce prawa do emancypowania się, czyli tego, czego się zrzekła w relacji z mężem. Córka zaczyna okazaywać oznaki protestu męskiego i kobiecego. Jest gotowa porzucić fallusa, ale niczego w zamian od matki nie może dostać. Akt IV to rozczarowanie matką, osobą, która może zaproponować córce w jej drodze do kobiecości tylko kobiece badziewie; córka zaczyna okazywać wzgardę matce. Akt V to idiosynkrazje kobiecego pragnienia. Rzadko zdarza się, by kobieta odnalazła się w tym akcie, poza histerią, ale z histerycznością.
Opisane przez Ciebie zjawisko ma charakter wyobrażeniowy. Oparte jest na złudzeniu, że jeśli mężczyzna otwarty jest na propozycje kobiety, to określa to wolność od histerii. Inaczej mówiąc, gdy jest się kobietą w Polsce, to jest się histeryczką, a jeśli jest gdzie indziej, to jest się kobietą. I tu i tu aliści dylemat pozostaje ten sam. Czy będzie się kobietą zmysłową opatuloną w skromność, czy kobietą zmysłową saute, pragnienie pozostaje nie zmienione. Chodzi niezmiennie o pragnienie bycia pragnioną.
Maj 27th, 2014
Może, Joshe, nie proponujesz wystarczająco atrakcyjnie? :)
Maj 27th, 2014
Ja bym z kolei spytal, po co proponowac lozko facetom, ktorzy sa do tego stopnia do niczego, ze w jednym kraju z nimi nie mozna wytrzymac. W jednym kraju z nimi nimi nie dalas rady, a w lozku bys mogla?
Maj 27th, 2014
Można facetów traktować tak jak faceci traktują kobiety: dla przyjemności :-)
Maj 27th, 2014
Tylko, że mężczyzni nie traktują kobiet dla przyjemności. Przyjemność zdarza się „po drodze”. Kobieta jest wyzwaniem. Oni się starają, jak mogą. I my też. Ja nie umiałabym zaprosić „ciacha” do łóżka i rozładować się dla przyjemności. Ciacha są w cukierni. Męzczyzna jest tajemniczy, dlatego dla niego trzeba ubrać to i owo–założyc kapelusz, zdjąć kapelusz, zawiązać chuścinę, zdjąć chuścinę, szpileczki, sandałki, dresss…..i tak przez łożko aż do grobowej deski. My też tajemnicze. Ja się nie chcę wyzwalać bo nie mam z czego. I żadnych kontraktów łożkowych na przyjemność! To deprymuje moją jej wysokość kobiecość :) A jak się nie podoba, to się płacze, ja w każdym razie płaczę, ale nie uważam, zeby to był objaw histerii, tylko raczej zalu, że ślepy, nie dowidzi :)
Maj 27th, 2014
Oglądam teraz film „Uśpieni”. Pomyślałam sobie, że jest Pan podobny do Roberta De Niro, z urody.
Maj 27th, 2014
Dzieki za rozwiniecie tematu Krzyśku.
No w’asnie nie do końca jest to character wyobrażeniowy. Bo jest coś takiego, że w krajach północy a zatem tych emencypowanych jak Anglia czy Skandynawia, to jednak kobieta jest ta ktora zaprasza, nie tylko do sensu, ale też do rozmowy, choćby usmiechem. Pamiętam jak uczylam się na angielskim, że to dziewczyna pierwsza kłania się lub przynajmniej uśmiecha, żeby pan powiedział cześć. A w Skandynawii owszem, kobiet musi z własnej inicjatywy i otwarcie być zapraszającą, bo inaczej to facet jest zwykłym nahałem.
A zatem jest jakaś zgoda i umowa społeczna i nie jest ona czysto wyobraźeniowa. Jest jakaś różnica na głębszym poziomie, pomiędzy byciem uwielbianą, a byciem odrzuconą.
Z czym spotyka się pewna kobieca otwartość w tym sprawach w ojczyźnie, to widać dokładnie powyźej, w komentarzach panów.
A zatem jest coś na rzeczy.
Maj 27th, 2014
Ta typowa kobieta, erotomanka Collett Soler to ona nie istnieje rzeczywiście, choć wydaje mi się, że w różnych kulturach zostawiają jej troszkę więcej lub troszkę mniej miejsca.
Maj 27th, 2014
Nie zawsze chodzi o to by być pragnioną, czasami tylko o to, żeby zrobić sobie dobrze. Kobieta Soler „spuszcza” się na wszystkim i na wszystkich. To trochę podobnie jak Lacan :)
Maj 27th, 2014
Kobieta Soler cały czas traci głowę, bo ona nic nie ma, a zatem nie ma nic do stracenia. To jest kobieta, która jest czystym pragnieniem.
Maj 27th, 2014
Ja rozumiem zasadę, Autorze. Tyle że ona jest dla mnie podejrzana o tyle, że utopijnie wyklucza z gry osobiste intencje analityka. Tutaj pewnie rolę ma grać ukończona analiza, tyle że ja w ukończone analizy nie wierzę. Przynajmniej dopóki widzę, jak ktoś „ukończony” angażuje się w np. bezsensowne histeryczne dyskursy, przed którymi sam przestrzega. Bez urazy. Podzielam tu częściowo zdanie pani Bogny, chociaż ona w wolnej woli widzi zagrożenie, a ja warunek kontaktu (i postępu).
Zasada Lacana „stosunek seksualny nie istnieje” jest ładną konstrukcją, tyle że wyznacza bardzo ostry rozdział między „cefalicznym” a „acefalicznym”, jakby lacaniści uważali że podmiot „jeździ” na ciele jak na koniu. Coś jak odrestaurowana wersja homunkulusa. Moje doświadczenie mówi mi że nie ma wyraźnej granicy między ciałem a umysłem. Gdyby zostawić na bezludnej wyspie dwoje dzieci z zapasem dostępnego jedzenia, myślę że bez pomocy/przeszkody kultury w końcu by do siebie seksualnie dotarli. Lacanizm, jak każdą inną ideologię, można rozumieć (co najmniej) jako mechanizm obronny przed Greenbergowską trwogą. Przecież do idei uwalniania pragnień nieprzypadkowo zaangażowani są ANALitycy.
Maj 27th, 2014
Ja jestem bardzo wdzięczna za tą moją obecną analizę. W odpowiednim momencie, żebym przestała fruwać na moim extra female jouissance, zatrzymała się i oddała choć trochę coś światu, z tego co dostałam od życia. Mam najlepszego analityka na świecie i wiem, że będę róznież bardzo dobrą analityczką. W sumie za to Ci wiszę Krzyśku, trochę mi pomogłeś zejść na ziemię. Tak, mowa jest aktem, za to serdecznie dziękuję! I chyba będę znikać z bloga, bo robię za dużo hałasu, za dużo wełny, jak słusznie zauważyła Elka. Niech inni teraz trochę porobią za barany:) Ja teraz jestem zobowiązana moją wełnę ofiarować tutejszej grupie, mojego mistrza. Wszystkiego najlepszego wszystkim Paniom i Panom życzę!
Maj 28th, 2014
Wszystkiego najlepszego, Joshe!
Maj 28th, 2014
Oto paradygmat Wojtasie: jest pan Jekyll i jego intencje i jest pan Hyde i kogo intencje. To cały problemat zespołu wielokrotnych osobowości – czy intencje wszystkich postaci są intecjami jednego nosiciela tych postaci? To kwestia aksjomatyczna, albowiem kto z nich jest pierwszy i nadrzędny, Jekyll czy Hyde? Co jest punktem odniesienia? Moje całe doświadczenie analityczne i mej analizy, ukończonej, każe mi twierdzić, że intencje Jekylla są intencjami Jekylla, a intencje Hyde’a intencjami Hyde’a – analityk przed aktem jest Jekyllem, a w akcie jest Hyde’em. Hyde rządzi aktem, a Jekyll jest w zawieszeniu. To jasne, że za aktem tkwią intencje, ale nie Jekylla, tylko Hyde’a. Oznacza to, w paradygmacie lacanowskim, że „osobowość” Hyde’a nie jest częścią „osobowości” Jekylla. Więcej, w tym paradygmacie, to Hyde poprzedza Jekylla, chociaż pojawia się jako drugi. (Oto pytanie, bynajmniej nie hamletyzując, czy dzień poprzedza noc, czy odwrotnie? Psychoanaliza, którą kocham, jest przekonana, że noc [tylko w takim kontekście „i stała się światłość nabiera sensu”, podobnie jak Wielki Wybuch to rozbłysk]). A zatem, w akcie bierze udział intencja, lecz jest to intencja Innego, a nie analityka. W przeciwnym razie, dlaczego analityk miałby być osądzany za akt? A jest, i to regularnie. Analityk Jekyll nie ma intencji konfudowania analizantki, przeto „kiecka” nie wchodzi w grę. Lecz w akcie weszła w grę, analityk objawił się jako Hyde-seksista. Horroryczność jest tu oczywista, albowiem Jekyll nie chciał tego powiedzieć, powiedział to jako lapsus. Jego były tylko usta, ale mowa już nie. Więc przyjrzyjmy się formule opisującej to zjawisko: Hyde indaguje Jekylla: „Hej,Ty?”. Na co Jekyll odpowiada: „Ja?”(pokazując w ten sposób, że rzekome jestestwo człowieka, jego Ja, z łatwością podlega auto-kwestionowaniu). Na co Hyde odpowiada: „Tak, Ty!”. Czyli, „[Ja] nie chciałem powiedzieć kiecka”, ale „[Ty] powiedziałeś, powiedziały twoje usta”. (Ta formuła objaśnia przy okazji, czym jest interpretacja analityczna). W niej, Ja to mało znaczący fenomen, chodzi o to, że Ja ma stać się Ty. Intencje Innego uczynić swoimi; intencja stojąca u źródeł aktu staje się intencją Jekylla w efekcie tego aktu. Wcześniej Jekyll jej nie miał. Pogląd, że miał ją od początku (to ściśle organiczny punkt widzenia) jest pobożnym życzeniem, by Ja było jednym, by uczynić ze świadomości broń przeciwko nieświadomości, która, za Lacanem, jest dyskursem Innego rozgrywajacym się w nas.
Do pozostałych kwestii ustosunkuję się w wolnym czasie.
Maj 28th, 2014
Wracając do tematów łóżkowych :) – po prostu nie wystarczy jakkolwiek zaproponować łóżka i już. Mężczyźni też nie lubią być przedmiotem przyjemności kobiet, Joshe.
Maj 28th, 2014
To jest oczywiste. W ogóle często mam poczucie że lacanistyczny język opisuje dosyć proste rzeczy w maksymalnie skomplikowany sposób. Jakby opisywać robienie jajecznicy językiem fizyki kwantowej. Metafora J&H mówi że jeden nic nie wie o drugim. No przecież to nieprawda. Szczególnie ktoś przeanalizowany mniej więcej wie, „na co go stać”. Co nie znaczy, że tym kieruje.
Ja tylko odniosłem wrażenie, że Pan sugeruje, że analityk działa w sposób bezosobowy, jak wyszkolona naszyna akuszerska dla obiektu pacjenta. I w ten sposób uwalnia się od odpowiedzialności. Mam nadzieję, że to mylne wrażenie.
Maj 28th, 2014
Wojtas, ja na przyklad tez wlasnie tak zrozumialem. Ale mnie to akurat przekonuje. Nie metafora maszyny, ale demona owszem.
Maj 28th, 2014
Unikacie horroru, koledzy :)
Maj 29th, 2014
Podmiot jako maszyna, czy bezosobowa instancja, to częste złudzenie biorące się z jego definicji. Warto zaznaczyć, że do 1964 Lacan mówił do psychoanalityków, a nie do wszystkich chętnych, jak stało się po 1964. Odseparowany od społeczności analitycznej Lacan stał się założycielem szkoły w kontrze przeciwko reszcie analityków. Definicja podmiotu jako tego czegoś/kogoś, co reprezentowane jest przez znaczący, nie dla kogoś (w tym dla Ja), ale dla innego znaczącego, wymuszała rozumienie podmiotu przez nie-analityków, jako artefaktu językowego, jako niespodziewanego skutku istnienia języka. Analitycy wszelako tak tego nie rozumieli. Hyde, podmiot acefaliczny, był do zobrazowania dzięki językowi/mowie. Hyde nie był reprezentantem Jekylla, był reprezentowany, też nie dla Jekylla, ale dla następnego znaczącego. Ok, tylko co ma z tym wspólnego Jekyll, podmiot cefaliczny? Po pierwsze mowa, albowiem mówienie Jekylla objawia Hyde’a z jego mową; po drugie ciało, odbiorcę efektów mowy, rozciągnięte aż po to, co nazywane jest „ciałem mówiącym”. Acefaliczność jest przekleństwem człowieka, jest jego fatum. Za fatum podmiot ma być odpowiedzialny i tyle. Czyli nie anulowanie, czy rugowanie acefaliczności, ale upodmiotowywanie jej. Absolutnie nie ma to związku z ideałem chrześcijańskim „bycia wolnym od popędowości”. Tu pojawia się kwestia końca analizy, czyli w sumie: „jak Ty przyswoiłeś/Ty przyswoiło hyde’owatość”? Jak to rozumieć? Jak to doświadczyć?
Maj 29th, 2014
Byłam wczoraj w katedrze św Wita w Pradze. Wow! Inny wymiar, choć turyści trzaskający aparatami do figur, witraży, sklepień robili co mogli by uczynić ten wymiar niewidocznym. A jednak zobaczyłam tam taką figurę–potęzny, piękny archanioł ze skrzydłami aż do nieba, depcze, przebijając jednocześnie włocznią rosłego skulonego demona z pokulonymi skrzydłami nietoperza. Oni razem stanowili dla mnie taką właśnie parę, złożenie, tak się złożyło, że anioł i diabeł razem w serdecznym związku, krew była diabelska, oczywiście na posągu jej ani śladu :)
Maj 31st, 2014
Reply to “„Mowa/mówienie jest aktem””