Po zastanowieniu zdecydowałem, że kolejny raz powrócę do zagadnienia aktu. Po części ma to związek z wizytą w TVRepublika. Tak tak, właśnie w tej. Byłem ostrożny z przyjęciem propozycji, biorąc pod rozwagę to, jak media medializują swe ofiary. Lecz zapewniano mnie, że 0,5 godzinny program będzie tylko o psychoanalizie. Mieli być jeszcze inni rozmówcy, ale okazało się, że zrezygnowali, zanim zdołałem ich poznać. Zostałem przeto sam na sam z prowadzącym, więc poniekąd stałem się gwiazdą. Pół minuty przed wejściem na wizję okazało się, że będę musiał improwizować, poznawszy zagadnienia, o które będę pytany. Lubię takie wyzwania, a dla chętnych będzie można tę rozmowę obejrzeć wkrótce na YouTube (dam znać gdy ją zamieszczę). Chciałbym pochwalić prowadzącego za profesjonalne przygotowanie się do rozmowy; zdarza się to poraz pierwszy w moich przygodach z TV i radiem, a co najważniejsze, nie było podczas rozmowy żadnego odniesienia do polityki. Dobrze zrobiona audycja, która musiała skończyć się, gdy dopiero rozgrzewałem się do dalszej rozmowy. Jakby nie patrzeć byłem zaskoczony pozytywnie – nie pamiętam, by w ciągu ostatnich 25 lat, którekolwiek z mediów zajęło się psychoanalizą jako celem, a nie tylko środkiem („co psychoanaliza może powiedzieć o tym, skąd biorą się błędy wychowawcze?”).
W innej części powrót do aktu uzasadniony jest nieco zaczepnym tonem komentatorki Bogny, której filozoficzne wykształcenie poparte tytułami naukowymi, nie pomaga w wyciągnięciu konsekwencji ze stwierdzeń typu „nie rozumiem”, „nie czuję”, w które obfitują jej komentarze. „Nie rozumiem” jest po prostu przyznaniem się do niewiedzy, co powinno skutkować pragnieniem wiedzenia, a to z kolei adresowaniem się do nie tyle wiedzącego, ile domniemanego wiedzącego podmiotu. To istotne rozróżnienie. Podręcznik nie jest podmiotem i książki też nie są nim. Dialektyka wiedzenia/niewiedzenia odbywa się w dyskursie, w interlokucji. „Nie rozumiem, jak akt może obywać się bez premedytacji [uprzedniego odniesienia się do jakiejś wiedzy {np. dobra i zła}]”. Po czym następuje stwierdzenie, że wygłaszający ten sąd osobnik prawi raczej bzdury, ponieważ, jak mniemam, wiedza musi poprzedzać wszelkie działanie ludzkie. Takie stwierdzenie jest rzeczywiście autorytarne/autorytatywne, chociaż w ogóle nie ma związku z pewnością, za to wiele z wiarą.
Ci, którzy studiowali, tudzież studiują psychologię, uczeni są tylko jednej wersji psychologii, takiej, która wiąże intencję homologicną relacją z celowością działań. Bezcelowe działanie uważane jest za nie-działanie. W moich czasach nazywano to psychologią marksistowską, a filozofię za tym stojącą filozofią materialistyczną; działania zaś pozostające w zgodzie z nią, lewicowością. W tym ujęciu, za każdym ludzkim działaniem stoi rozumny lub odczuwający podmiot. W przykładzie, w którym pacjentka słyszy „ale kiecka”, z powyższego punktu widzenia nie ma miejsca na bezrozumność, podmiot acefaliczny. Jest miejsce tylko na cefaliczny. Dlatego przypisuje się analitykowi intencje obrażania, którą tą analityk wypiera, albo zakłamuje, jest oszustem, niedoanalizowanym analitykiem, analitykiem podszywającym się pod analityka. Stąd horror – akt analityka zakłada podmiot tegoż analityka. Chyba to miała na myśli Spock powracając w swych komentarzach do nauki uwodzenia przez analityka – podejrzenia, że aktami jego kieruje jego własny obiekt. Lecz to tylko moje spekulacje.
Albowiem akt nie premedytowany to rzeczywistość. Nie jest robiony ze względu na jakieś dobro, czy jakieś zło. Odniesienie do dobra i zła jest tylko wyobrażeniowe („co może poczuć pacjentka” odnosi tylko do czucia, które posiada nie ona, tylko osoba słuchająca tego przykładu). Nie tak, jak w przypadku interpretacji, gdzie podmiot zostaje odniesiony do niewiedzianej wiedzy, w przypadku aktu podmiot spotyka się ze swym odniesieniem do sfery popędu – podmiot acefaliczny przeciwstawia się podmiotowi cefalicznemu. Podmiot cefaliczny spotyka ciało dzięki symptomom; acefaliczny spotyka ciało dzięki popędowi. I konsekwentnie, znaczące cefaliczne, grające znaczeniem, zostają zastąpione znaczącymi acefalicznymi, grającymi absurdem.
W innym miejscu Lacan stwierdza: „Akt nie może funkcjonować jako predykat”. Akt nie jest głupi/mądry, nie jest rozsądny/szalony, perwersyjny/ugładzony, uwodzący/nieuwodzący, dobry/zły, nie jest ani orzeczeniem, ani orzecznikiem.
Jego istotą jest, cytuję: „w akcie analitycznym obiekt jest aktywny, a podmiot obalony”. Jak to rozumieć?
„To nie sumienie jest przekleństwem człowieka, to ciało”, że pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat z Lacana. Nim zjamę się oddzielnie.
KP
P.S.
Cytat tytułowy to E, 351, cytat o akcie jako nie predykacie pochodzi z seminarium „Akt Psychoanalityczny” z lat 1967-68, str. 21 . Cytat o aktywnym obiekcie i obalonym podmiocie z „Zlekceważenie/Niezrozumienie charakteru zakładanego podmiotu wiedzenia” z roku 1967, str.34.
Cytat o przekleństwie ciała zaś z „Odpowiedź studentom filozofii na temat obiektu psychoanalizy” z roku 1966, str.11
92 Comments, Comment or Ping
Panie Krzysztofie, wyjaśniam. Ja rozumiem to, że akt nie musi być poparty wiedzą. Wiedzą, można powiedzieć, jest piekło wybrukowane. Chodziło mi o to, że ten akt JEST poparty wiedzą, a nie powinien. Jeszcze niedawno broniłam poststrukturalizmu, w dalszym ciągu uważam, że to poważne stanowisko. Dlaczego zatem uważam, że akt jest poparty wiedzą, którą się wcześniej podważyło, a która powraca jako uprzedzenie? Przekonują mnie o tym dwie rzeczy. Po pierwsze etyka Lacana obywa się bez pojęcia dobra transcendentnego, i, jak pisałam w poprzednim poście, nie można tu uzasadnić dlaczego ratować samobójcę lub nie. Wszystko pozostawia się aktowi. Ale na jakiej zasadzie ten akt funkcjonuje? Zatem, po drugie, w akcie tym istnieje (chciał nie chciał) pewna hierarchia wartości, czyli dóbr. Skąd się tam wzięły? Ano z wiedzy, którą kiedyś wpojono człowiekowi, zanim zaczął analizę. O to mi chodzi. Bo skąd inąd miała by tam istnieć owa hierarchia, skoro nie zakłada się istnienia wartości „ponad” podmiotem?
Maj 19th, 2014
Czyli w sumie wydaje mi się, że Spock miała rację, o ile ją dobrze zrozumiałam
Maj 19th, 2014
A czy nie może być tak, że nawet jeśli etyka Lacana obywa się bez dobra transcendentnego, to dobro transcendentne nie może się obyć bez etyki (nawet tej od Lacana) i sieje, gdzie chce? Tak mi przyszło do głowy…
Maj 19th, 2014
Pani Renato, to już czysta demagogia :-)
Maj 20th, 2014
Trudno na blogu robić pełen wykład; powrócę więc tylko do niektórych tez. Akt analityczny nie unieważnia wiedzy, a etyka psychoanalizy etyki transcendentalnej. Jak na to nie spojrzeć etyka transcendentalna jest możliwa, gdy Inny jako jej gwarant pozostaje nieprzekreślony, podobnie jak Inny gwarantujący spójność myślenia u Kartezjusza. Akt nie anuluje Innego, tylko ujawnia w nim przekreślenie, ujawnia w nim brak. Możemy rozumieć to jako ujawnienie, że reguła uniwersalna nie znajduje zastosowania w pojedynczym, konkretnym przypadku. Fakt ten nie znosi reguły uniwersalnej, ani też jej nie podważa. Reguła cały czas pozostaje uniwersalna, choć nie obejmuje wyjątku, jakim jest popęd. Jest uniwersalna, ale ma granice. To co wnosi psychoanaliza, to obserwacja i idąca za nią teza, że popęd i jego konkretyzacja, czyli ciało człowieka (nie tylko mięso i nie tylko organizm), zostaje przez etykę transcendentalną odrzucone i/lub poniżone. Nie da się nie zauważyć, że ostatnia adhortacja papieża Franciszka przyznaje rację psychoanalizie, choć jak to w katolicyźmie, nie mówi tego wprost. W tejże adhortacji przyjemność płynąca z ciała zostaje wymieniona z nazwy jako coś uświęcającego. Lecz co z tego, skoro zaraz potem próbuje się odebrać wyjątkowość tej przyjemności przez poddanie jej regule uniwersalnej (tylko w małżeństwie, tylko dla budowania więzi). Starałem się, prawdopodobnie nieudolnie, wskazać Pani, że propozycja zakazu spożywania zwierząt jest godna ograniczonego pomysłu Franciszka I (dopuszcza się możliwość hodowli mięsa, jeśli jest ono otrzymywane z komórek macierzystych i wyhodowane w laboratorium, na przykład na potrzeby wypraw kosmicznych – to już się dzieje). To ujednolicenie, uniwersalizacja smaków ludzkich, to pozbawienie cech indywidualnych obecnych w spożywaniu mięsa, łączy wytwórców mięsa GPU z wytwórcami przyjemności w małżeństwie w zamyśle Franciszka. Co zrobi się ze smakoszami mięsa, którym jedzenie mięsa GPU nie sprawia przyjemności, albo prowokuje wymioty, a jedzenie mięsa w postaci, hm.., naturalnej daje nadzwyczajną przyjemność? Tu wkracza psychoanaliza, stara się ona pokazać, że nie tylko małżeństwo ma godność, rodzina ma godność, jarosze mają godność, godność ma także podmiot skazany prawem jaroszowego dyskursu na bycie przestępcą, niczym Robin Hood polujący na zwierzęta w lasach Sherwood – poluje, bo lubi smak dziczyzny przygotowanej nad ogniem ogniska w lesie, gdzie jest ona przedźgana rusztem z drzewa klonu. To jest sceneria popędu. I dziczyzna, i las, i ognisko w lesie, i gałąź klonu. Wszystko w tej scenerii ma swoją rolę do odegrania. Tym jest perwersyjność, to sceneria dla popędu.
To nie psychoanaliza ma kłopot z etyką transcendentalną, to ta druga ma kłopot z etyką psychoanalizy. Ta ostatnia jest tylko etyką w odniesieniu do podmiotu, która oskarża etykę transcendentalną o eliminowanie podmiotu, czynienie z podmiotu popędu, podmiot wyjęty spod prawa. Psychoanaliza nie oskarża małżeństwa, nie oskarża rodziny, nie oskarża ojców i matek, nie oskarża tradycji ani Boga, ani bogów. Psychoanaliza pozwala podmiotom mieć prawo do posiadania perwersyjnych pożądań. Etyka psychoanalizy ma za swe dobro godność podmiotów skazanych przez etykę transcendentalną na bycie grzesznikami, przestępcami, ludźmi przeklętymi, cierpiącymi itd. To dobro jest konkretne: „mów, możesz mówić, wszystko mów, a przede wszystkim mów o swym najgorszym”. To konkretne dobro, ale jest nim tylko wtedy, gdy się mówi; dlatego nie jest transcendentalne.
W takim ujęciu nie może być zgody na to, że akt poparty jest wiedzą; akt wychodzi poza wiedzę; to nie wiedza pcha do aktu, ale nie-wiedza. Tu chodzi nie o nie-wiedzę analityka (on wiedzę ma, zazwyczaj bardzo dużą); tu chodzi o nie-wiedzę analizanta. Myśl „czuję się jakbym przyszła na analizę bez majtek” pochodzi z nie-wiedzy; o istnieniu takiej myśli analityk i analizant dowiaduje się w wyniku aktu, a dobro jakie jest tego skutkiem płynie z faktu, że „w końcu mogę pobyć sobą”, wcześniej było się zaledwie podmiotem/przedmiotem rozmaitych dyskursów.
Joshe niedawno zaczęła analizę, a już zobaczyła fantazmagoryjny charakter istnienia podmiotu zaklętego w dyskursach. Kiedy w analizie zaczyna się mówić o swym najgorszym, wtedy zaczyna się wiedzieć, że dobro analizy ma konkretny kształt, nie ma nic z boskości, ani metafizyki. Inaczej mówiąc, w jaki sposób rezygnacja z jedzenia mięsa przekłada się na własne konkretne dobro, wtedy już jarosza? Bywa, że się przekłada, ale bywa, że nie. Jeśli nie, to co dalej?
Maj 20th, 2014
No dobrze, wszystko ok. Ale dlaczego (jakim prawem) próbuje Pan (bo sam Pan o tym pisał) powstrzymać samobójcę lub „unieszkodliwić” pedofila? Dlaczego nie pozwoli im Pan po prostu jouissansować się do woli? Co Panem wtedy kieruje?
Maj 20th, 2014
tzn. nie mam na myśli konkretnie Pana, ale analityka
Maj 20th, 2014
Mam wrażenie, że odpowiedź na Pani pytanie o „powstrzymanie” czy „unieszkodliwienie” jest implicite zawarta w moim poście. Staram się powstrzymać samobójcę nie w imię transcendentnego dobra, któremu na imię życie, a własciwie dawca życia. Pisałem, że raz się nie udało. Zwykle mówię coś takiego, gdy samobójca zgłasza chęć jego popełnienia: „ma pan/pani moją zgodę na to, ale dokona się to za 120 dni; do tego czasu pan/pani przychodzi tutaj, by mówić”. Dotychczas nie zdarzyło się, by jakikolwiek podmiot wadzący się z taką myślą, nie zdecydował się, by odłożyć wykonanie planu na czas przeze mnie określony. Czyli, i na tym polega błąd wynikający z nierozumienia praktyki analitycznej, nie ja powstrzymuję przed, ale działam, by pacjent powstrzymał się, to po pierwsze. Lecz dlaczego to robię? W imię dobra jakim jest…mówienie. To dobro konkretne, z którym ma się do czynienia, gdy się mówi i jest się usłyszanym, a ja byłem mówiącym i słyszanym i wiem, że idzie za tym dobro, to po drugie. Natomiast w przypadku dobra transcendentnego nie można w żaden sposób określić, na czym polega dobro życia (dziś postanawiam nie popełnić samobójstwa, a jutro tracę rodzinę w wypadku samolotowym – w jaki sposób życie odciska się dobrem na podmiocie?). A zatem, powstrzymanie przed samobójstwem jest daniem szansy na mówienie, które jest dobrem, małym konkretnym dobrem, rozpoznawanym dość szybko przez mówiącego jako „to dobre dla mnie”; etyka taka jawi się jako służąca człowiekowi już i teraz. We wszystkich pamiętanych przeze mnie sytuacjach samobójstwa się nie zrealizowały. Nie mogę mieć pewności, że życie odciśnie się dobrem w życiu podmiotu, ale mam pewność, że mówienie tak.
Z pedofilią miałem do czynienia bezpośrednio tylko, gdy byłem seksuologiem, a więc w czasach, gdy byłem analizantem. Pedofil, czyli perwert, nigdy nie zagrzał miejsca w moim fotelu dla analizantów, ale inni perwerci tak. I co? I chodzi o to samo, o skłonienie do mówienia, którego jedną z zalet jest zdolność do pacyfikowania wybujałej wyobrażeniowości i zbyt natrętnej realności (dzięki symbolizowaniu, ma się rozumieć).
Zdaję sobie sprawę, że brzmi to niewiarygodnie, ale mam nadzieję, że Joshe za jakiś czas bedzie w stanie potwierdzić lub przytaknąć, że mówienie jest dobrem (lecz tylko takie, które jest usłyszane).
Maj 20th, 2014
Ja nie wiem, co ja powiem za jakiś czas, serio. Ja bylam usłyszana zanim zaczęłam mówić okazuje się i szczerze – wszystko mnie przerasta, jak tego psa.
Maj 20th, 2014
Porownanie chrzescijanskiego nakazu, by seks byl tylko w malzenstwie z zezwoleniem na jedzenie miesa, ale tylko uzyskanego z komormowej hodowli mogloby miec sens tylko pod jednym warunkiem. Mianowicie wtedy, gdyby podstawowym sensem niejedzenia miesa bylo zaprzeczenie wlasnej agresywnosci. Tymdzasem ktos moze nie jesc miesa nie z uwagi na iezgode na wlasna agresywnosc, tylko przy calkowitej akceptacji dla agresywnosci, ale i przy swiadomosci jej kosztow. Po prostu odrzuca sie mieso, bo zwierze nie chce byc zabite. I nie trzeba w tym celu wmawiqc sobie bzdur, ze sie miesa nie lubi, nie ma na nie ochoty itd. Lubi sie, ma sie ochote, jest sie osoba agresywna, lubi sie polowac, lubi sie zabijac, wie sie o tym, nie czuje sie z tsgo powodu zadnej niecheci do siebie, ale wie sie tez, ze zwierze cierpi i dokonuje sie wyboru. To nie satysfakcja jest tu scigana, tylko dokonywana jest rezygnacja z wlasnej korzysci dla unikniecia cudzej straty. Nie dlatego, ze to grzech, za ktory Bog ukarze, tylko dzieki zdolnosci umyslu do przyjmowania perspektywy innej, niz tylko swoja. Wampir, ktory by sie zdecydowal przejsc na torebki ze sztuczna krwia mialby pewnie mniej radosci, ale jego decyzja nie musialaby byc spowodowana niechecia do uznania istnienia wlasnych pragnien. Moglaby byc spowodowana doswiadczeniem zaprzyjaznienia sie z jakims czlowiekiem i dostrzezenia w nim podmiotu.
Maj 20th, 2014
Skoro mówienie jest dobrem, to przynajmniej tłumaczy brak miejsca w etyce dla zwierząt. Ale pomijając to. Skoro dobro jest mówieniem, tzn. że ma wartość, Czyli można to rozumieć tak, że wszystkie dotychczasowe wartości (jakaś tam hierarchia dóbr) po analizie Pan odrzucił jako wyobrażeniowe, ale zachował Pan to jedno dobro – mówienie. Nie pytam już co i do kogo, bo nie w tym rzecz. Chodzi o to, że mówieniu samemu w sobie trudno przyznać status wartości. A nawet gdyby – to pozostaje jeszcze inny problem: jaką wartością jest mówienie? Skąd się bierze? Czy uważa Pan, że to jest oczywiste samo przez się? Mówi Pan, zakładając, że mówienie jest wartością, ale jaki jest jej status? Albo może inaczej: dlaczego CHCE Pan mówić (mówić w analizie, to mam na myśli) i dlaczego CHCE Pan by inni mówili? Czy nie dlatego, że mówienie jest dobrem? Ponad to – nie wierzę w mówienie nie podyktowane jakąś intencją, nawet jeśli ta intencja jest „schowana”
Maj 20th, 2014
Podpisuję się pod postem Pana Pawła
Maj 20th, 2014
Czyli jedynym dobrem jest mówienie. Mówienie pełne, nie byle jakie. Ale co nakłania Pana do mówienia pełnego? Czy status mówienia jako dobra jest transcendentny? A jeśli nie, to jaki? Poza tym, przemycił Pan tu pewną ideologię. Zakłada Pan, że jeśli podmiot będzie realizował dobro (mówienie) to będzie czynił dobrze. Czyli też Pan dzieli na tych co mówią i na tych, co nie chcą mówić :)
Maj 20th, 2014
Pedofil też ma godność, o ile mówi na sposób pełny. Kot godności nie ma, bo nie mówi. Czy założenie o dobru mówienia nie jest wykluczające (tak jak rasizm, seksizm itp). A co z osobami upośledzonymi, które nie potrafią mówić? Albo z psychotykami, którzy nie znają mowy pełnej? Pańskie kryterium (mowa jest dobrem) nie pokrywa się z faktycznymi uwarunkowaniami etycznymi (za podmioty uznaje Pan tylko ludzi – nawet jeśli nie mówią). Czyż nie tak?
Maj 20th, 2014
Myślę, że „dobro transcendentalne” to coś bardzo wzniosłego, przed czym można się pokłonić, ale niewiele ono pomaga człowiekowi, kiedy on tego potrzebuje. A mówienie na analizie to pewien konkret. Tyle, że trudno tym się podzielić z innymi, to jest bardzo osobiste, nie brzmi to tak ładnie jak „dobro transcendentalne”.
Maj 20th, 2014
Bardzo osobiste ale oparte na jakimś rozumieniu dobra. Tylko o to mi chodzi. Inaczej znajdujemy się w światku Nietzscheańskim. Ten światek jest traktowany poważnie przez niektórych filozofów, dla mnie jest to koncepcja absurdalna (a wiele się tym zajmowałam). Wiem, że analiza jest sprawą bardzo intymną, ale bez wartości (lepszego życia, rozwoju etycznego) ona po prostu nie ma sensu. A dobro „mówienia” nie jest takim dobrem jak by tego chciał Autor bloga. Po prostu mówienie ma intencję, w tym mówieniu, też może nastąpić wykluczenie (od którego Pan Krzysztof) się tak odżegnuje. Wykluczenie innych istot niż mówiące. Zatem to jedyne zakładane w analizie dobro mówienia, nie broni się. Mówi się po coś, mówi się, żeby odwieść analizanta od samobójstwa np. Za tym stoi inne dobro. Jak powtarzam – dobro, które wyklucza istoty nie mówiące. Nie ma czynów nie podejmowanych w imię dobra, również w analizie
Maj 20th, 2014
Myślę, że jest jakiś związek między nadawaniem wyjątkowej wartości mówieniu, a wykluczaniem podmiotowości zwierzęcia. Zwierzę nie rozumie Symbolicznego. Człowiek niezdolny do mówienia je jednak rozumie, czego dowodem jest jego zdolność do spontanicznego wstania z miejsca, gdy grają Hej, Słowianie, choćby był nawet niesłyszący. To, co sprawia, że uważamy zwierzę za podmiot (niektórzy tak mają), to nie jego zdolność do symbolizacji, ale kontakt z tym zwierzęciem oparty na emocjach. Jeśli ktoś zauważa, że zwierzę okazuje radość, nawiązuje kontakt wzrokowy, widzi przejawy lojalności itd., to ma trudność z potraktowaniem tego zwierzęcia, jak żywności. To jest oparte na emocjach, uczuciach, nie na znaczeniach i symbolach. Lacana, o ile pamiętam, wywalono z jakiegoś towarzystwa psychoanalizy, ponieważ całą jego teorię w czambuł określono jako jedną wielką intelektualizację. Czyli po prostu jako mechanizm obronny, służący do tego, by zamienić coś na teorię, a to po to, by czegoś nie poczuć. Ludzie praktykujący psychoanalizę inną niż lacanowska w ogóle nie rozumieją istnienia Symbolicznego i nawet, jeśli koncentrują się na znaczeniu tego, co mówione, ostatecznie ważne jest dla nich nie to, co między sobą analityk i pacjent mówią, ale to, co w trakcie rozmowy między nimi emocjonalnie się dzieje. Bardzo to widać, gdy się rozmawia na przykład o problemie w terapii psychotyka. Zwykle sugestie z kręgów innych, niż lacanowskie, sprowadzić można do „twórz bezpieczne środowisko”. Emocjonalnie. Kiedy próbuje się rozmawiać o tym, że mówić do psychotyka można z różnych pozycji, to po pierwszych nieudanych próbach słuchacza, by przetłumaczyć to na emocjonalny język, napotyka się po prostu mur zupełnego niezrozumienia. Analityk nie lacanowski nie rozumie różnicy między człowiekiem i zwierzęciem, bo i człowiek i zwierzę, to przecież istoty czujące. Nie wiem, jak lacanista, ale pawlakanista wydaje się dla odmiany nie rozumieć podobieństwa. Skupiony jest tylko na tej różnicy w zdolności do symbolizacji, bo dla niego cały człowiek, to język i symbolizacja. Zatem mowa jest „dobrem”, bo po prostu cały świat, to mowa. Zwiedzanie związków znaczeń w języku, to po prostu wszystko. Nic więcej nie ma. Analizowany doktorant opowiada, jak próbował złapać autostop. Macham i macham. Cham ma, a doktor nie ma. Musi na piechotę – odpowiada analityk. Nie stoi za tym żadne dobro. Po prostu jedno się połączyło z drugim i to się w jakimś sensie samo mówi. Ale ze zwierzęciem, które się boi, bo było workiem treningowym dla bojowych psów, nie popracuje się w ten sposób. Jednakowoż ten doktorant mógł w życiu mieć podobny rozdział. Są podobieństwa i są różnice. Swoją drogą, może to właśnie tak jest, że niektórzy uważają zwierzę za podmiot właśnie dlatego, że ono nie symbolizuje, a oni nie chcą uznawać Symbolicznego za rzecz najważniejszą? W takiej sytuacji wegetarianizm byłby odmową uznania pozycji Ojca. Próbą wykluczenia tej pozycji. Mowa nie ma znaczenia, symbol nie ma znaczenia, po prostu współ-czujemy. Jak z mamą.
Maj 20th, 2014
Pani Bogno, pani to chyba już nawet Tertulian nie pomoże. Na Boga, muszę Pani wytknąć jej meconnaisance, fałsze wzięte za prawdę. 1.Nie na rozumieniu dobra, a na doświadczeniu dobra; 2. Niezgoda na światek Nietzscheański nie oznacza jeszce, że to koncepcja fałszywa; jako analityk powiem Pani, że niezgodę lepiej wyjaśnia to, że jest ten światek prawdziwy, a nie fałszywy; 3. Tylko Pani by chciała, by analiza opierała się na sensie i z sensu czyni Pani transcendentną wartość; analiza jest doświadczeniem bez-sensu, absurdalności, której nie da się wyeliminować z życia; 4.Nie jestem głupcem, pani Bogno; gdyby chodziło o mowę pełną, to bym tak napisał; tymczasem napisałem „mówienie”, bo o nie chodzi, a nie o mowę; nie ma mówienia pełnego, czy pustego; a więc fałszywy wniosek, że chodzi o mowę, gdy chodzi o mówienie, prowadzi Panią w konsekwencji do kolejnych fałszywych wniosków. Psychotycy, opóźnieni umysłowo, afatycy, niemowy, mutyści, wszyscy oni mają dar mówienia; dlatego człowiek jest istotą mówiącą, a zwierzęta i reszta świata nie. „Poczułam się, jakbym przyszła tutaj bez majtek”, czy to jest pełne, czy puste? Pytam jak na egzaminie. Lacan nazywa etykę psychoanalizy etyką „dobromówienia”; to z mówienia, samego mówienia płynie dobro. To tylko w Pani ujęciu za mówieniem tkwi intencja; mówienie w analizie ma charakter bezintencjonalny, to aksjomat techniki Freuda. Intencja tkwi za mową, na dodatek pełną i pochodzi z pola Innego; w przybliżeniu to intencja Innego. Proszę zajrzeć do grafu pragnienia po stronie podmiotu, na każdym etapie jego konstrukcji – czym jest to, co uruchamia mówienie? 5. Wyłożyłem jasno, że jest mówienie i jest słyszane. To jest kluczowy podział. Mówienie jest po stronie analizanta, słyszenie, ale nie słuchanie, po stronie analityka. Mówienie analityka jest po coś, ale nie po to, by go odwieść od samobójstwa. Mówienie analityka jest po to, by powoływać do życia mówienie analizanta („proszę dalej”, „no i”, „więc”, „cisza?”, „na jaki temat pan/pani milczy?”, „hmm”, „uff”, „olala” i mnóstwo innych zachęt). Nie wolno mylić mówienia z rozmową, proszę zajrzeć do grafu, wektory analizanta i analityka są rozbieżne; jeśli w gabinecie pojawiłby się pedofil i powiedział, że wczoraj zgwałcił niemowlę, to mógłby spotkać się z „proszę mówić dalej”. 6. Z definicji człowieka jako istoty mówiącej wynika, i nie może być inaczej, że analiza jest dla człowieka, nie dla zwierząt, że „dobromówienie” nie jest dostępne zwierzętom. Etyka psychoanalizy nie jest transcendentna, a pani ciągle szukająca transcendencji w etyce, staje się bezradna gdy chodzi o człowieka. Powstrzymywanie się od jedzenia mięsa może przynosić dobro zwierzętom (tylko może), ale na czym polega dobro tego dla człowieka?
I jeszcze Pawłowi – racja, ludzi można podzielić na powstrzymujących się od jedzenia mięsa i nie powstrzymujących się od tego. Czyli istnieją tacy i tacy. Problem widzę w tym, że pani Bogna chciałaby niepowtstrzymujących się analizować po to, by się powstrzymali, by osiągnąć postęp moralny. Ale co obiecuje jako dobro dla powstrzymującego się. Inaczej mówiąc, co za wyrzeczenie się w zamian? Oczywiście istnieje korzyść z wyrzeczenia się, analiza je zna, ale to dylemat pani Bogny, a nie mój; to ona ma zaproponować korzyść, na dodatek na masową skalę.
Maj 20th, 2014
Powiem więcej, jako od dziecka majacy do czynienia z istnym zwierzyńcem, a od 12 lat posiadaczem beagle’a. Zwierzę, nie każde oczywiście, stoi wyżej od człowieka, jeśli chodzi o uczucia i więź, o wiele wyżej. Żaden z ludzi nie potrafi kochać, być oddany i wierny jak pies. Gorzej, kochanie, oddanie i wierność jest w życiu ludzi marzeniem. Pies, koń, krowa nawet, leczy dzieci i ludzi, bo nie zadaje pytań, nie kaprysi i nie narzeka. Człowiek, to nie brzmi dumnie, a lacanizm ujął mnie dlatego, że jest ahumanistyczny. I rzeczywiście sądzę, że jedyna rzecz, która różni człowieka od zwierzęcia to mowa i mówienie.
Maj 20th, 2014
A jednak omawiany Akt celuje w coś innego niż mówiący podmiot. Właśnie akt mógłby zadziałać podobnie na człowieka i na zwierzę. Może Lacan musiał coś dofastrygować do swej ahumanistycznej teorii pod naciskiem praktyki.
Maj 20th, 2014
Zgoda pełna. Pisałem już, że zmierza to ku podmiotowi acefalicznemu, ku doświadczeniu, że dobra w życiu człowieka nie da się oddzielić od ciała, że realne jest ważniejsze od transcendentnego, że ciało jest aparatem jouissance, że zmierzając poza cefaliczność opuszczamy pole wiedzy, w którym służy ona za pewność podmiotowi. Jest kwestią dyskusyjną, czy akt działa podobnie na zwierzę – podmiot acefaliczny to podmiot popędu; zgodnie z doktryną zwierzęta nie wychodzą z pola instynktu, czyli, że w ich świecie dysponują całością wiedzy potrzebną do istnienia. W ich świecie Inny pozostaje bez braku, nie jest przekreślony, co, paradoksalnie, odpowiada stanowisku św. Franciszka dotyczącego zwierząt jako bożych stworzeń, czytaj bezgrzesznych. Obserwując zło wyrządzane zwierzętom nam najbliższym, ich psie oddanie i kompletną niezdolność do nienawiści (ale nie do agresji), ich akceptację krzyża, o jakiej ludzie jedynie mogą i to perwersyjnie pomarzyć, jakim ludzie są dla nich, skłonny jestem do odpowiedzi negatywnej. Między człowiekiem a człowiekiem istnieje stała horroryczność („człowiek człowiekowi wilkiem”), między człowiekiem a psem nie dostrzegam horroryczności (unheimliche nie jest tożsamy z trwogą; w unheimliche przerażające coś pociąga, a nie skłania do ucieczki czy stuporu). To co jest kwintesencją w relacji kata ze zwierzęciem to to, że to co robi kat, robi bezkarnie, bez nienawistnej odpowiedzi z jego strony. Pies człowiekowi na zawsze przyjacielem – ta obserwacja odmieniła św. Franciszka. Oczy lina coś podobnego zrobiły ze mną. W takich momentach, przebłyskach, Inny działa. Potem zdarzyło się mi, że wziąłem na ręce noworodka i zdarzyło się coś podobnego. Parę jeszcze innych spotkań IV stopnia też miałem. Znający mnie blisko mówią żartem, że jeśli cokolwiek kocham bardzo, to dzieci. Ja zaś myślę, że bardziej kocham ryby i psy. Naprawdę zdumiewa mnie, co potrafię dla nich zrobić.
Maj 20th, 2014
Jest taka scena w filmie „życie Pi” jak chłopiec patrzy tygrysowi w oczy i widzi, że on jest dobry, jest jego przyjacielem. W tym momencie na plan wpada ojciec łapie gówniarza za kołnierz i w ostatniej chwili ratuje przed skokiem tygrysa. Chłopiec szlocha – ale ja widziałem w jego oczach dobro! Na co ojciec – wszystko co widziałeś w jego oczach to siebie, swoje własne odbicie.
Maj 20th, 2014
Być może to jest moment kastracji. To jest piękny obraz, moim zdaniem najlepszy z całego filmu.
Mój analityk mówi, że symboliczny phallus zawsze zakłada kastrację, a kastracja jest jego integralną częścią. Dwie strony jednej monety. Nie ma falusa bez kastracji.
Maj 21st, 2014
Panie Krzysztofie, kiedy po raz pierwszy zrozumiałam swojego psa wraz z jego absolutnym oddaniem, zrozumiałam, po prostu przeniknęło mi ciało tym zrozumieniem, czułam to jak jasna cholera w ciele dlaczego tak łatwo mi kochać zwierzęta, nie tylko mi, nam, ludziom. To wszystko, o czym Pan pisze tak trafnie—ich przebywanie w tu i teraz tak doskonałe, że im mowa niepotrzebna, bo one mówią sobą, całym swoim ciałem. Dlatego może zjadamy ich ciała, jak ciało Chrystusa, bo one są święte i wiedzieć o tym nie muszą.Wzruszyłam się.
Maj 21st, 2014
„Opanowałam się”, więc napiszę dalej o zwierzętach. Figę swoją musiałam oddać rodzinie po kilku latach naszej psioludzkiej miłości. Ma tam ogród, dom, mój tata już nawet z nią gada. Kiedy przyjeżdżam, zwożę jej kupę sardynek, bo lubi te frykasy. A gdybym tak przeszła na wegetarianizm (u mnie to możliwe, ja nie muszę jeść mięsa, wolę papierosy) i któregoś dnia powiedziała do niej: od dzisiaj marchewka z groszkiem, bo nie jemy już mięsa, a tys nie gorsza ode mnie :) Za to cenię psychoanalizę, ze jak mi się zdaje, „odhumanizowuje” ten nasz dyktatorski światek rozumu, sensów, walczących dyskursów i zawłaszczającej mowy. Przecież my, obecni i przyszli wegetarianie w końcu zapragnelibyśmy udoskonalić także „nasze” zwierzęta (prawem-od rzemyczka do koziczka) , tylko jak to zrobić? Ano klateczki, racjonalne żywienie, nasz brak poczucia winy (ja mam poczucie winy wobec Figi, ze musiałam ją oddać) zamknąłby nam oczy na to, ze one cierpią. A nawet jeslibyśmy tego nie zrobili, no to jak żyć w świecie, gdzie my doskonali i bezmięsni, a one żrą się i zjadają? Już ktoś by coś wykombinował, jakiś bezmięsny Savanarola coś by wymyslił w akcie humanistycznego myślenia. Oddaliłoby nas to od zwierząt, od tych ich niemych nauk, o których Pan Krzysztof pisze, od ich stanu bycia w pełni uważności bez nienawiści (choć nie bez agresji). To jest przecież dla nas święty stan, bo w humanistycznych walkach dyskursów może i nie ma agresji (wykastrować się już umiemy), ale ile jest podszytej nienawiści, ho, ho! My po prostu znamy nienawiść, zwierzęta nie bo nienawiść jest domeną ludzką, nie zwierzęcą, dlatego też one nie muszą praktykować żadnej etyki. Psychoanaliza bierze pod uwagę to, że mowa ludzka to nie tylko sens, ale i ekspresja, energia, ciało (w tym jest bliska naukom buddyjskim). Przecież teraz nawet w poezji, która jeszcze za Słowackiego szczyciła się, ze moze być magiczna, transformująca, coraz więcej cwanych dyskursów i zgrzebnej logiki („cóż po poetach w czasie marnym”? :) Z „Balu u Salomona” zacytuję coś, co od lat niezmiennie poważam: „Kto mówi?—mówi. To tylko tryl, świat niby lalka znika. Jeszcze się podnieś, jeszcze schyl… Kto mówi? Mówi muzyka”. Przypuszczam, że niedokładnie cytuję.
Maj 21st, 2014
Muszę jeszcze dopowiedzieć Pani Bognie, albowiem post wczorajszy z 13.23 umknął mojej uwadze. Czynię to, by pokazać, między innymi, jak uprzedzenia (tu w stosunku do analizy) ingerują w czytany tekst. 1.”jedynym dobrem”, tu zapomniano dodać psychoanalizy (w tym miejscu, miejscu opuszczenia, jest punkt intencji stojącej za tym opuszczeniem), więc „jedynym dobrem psychoanalizy jest mówienie” – właśnie tak! Nie jedynym dobrem w ogóle, jak zdaje się pani Bogna sugerować, fałszywie przypuszczając, że psychoanaliza rości sobie pretensje do kolejnej wersji etyki transcendentnej. Analiza nie wchodzi w poletko Boga, zarówno tego, który jest, jak i tego, którego nie ma. Zdarzyło mi się wezwać pogotowie do gabinetu i pomóc zejść do karetki pacjentce; zdarzyło mi się też targaniem za uszy wyprowadzić inną z histerycznej fugi, zdarzyło mi się także podpowiedzieć zmianę strategii w procesie rozwodowym. Jest wiele dóbr, ale dobra przed chwilą opisane nie mają związku z psychoanalizą, są z innej parafii. Tylko ludzie, jak to kiedyś nazywano, „złego serca” mogą czynić zarzut, że to działania niepsychoanalityczne; oczywiście, że nie są analityczne, lecz tylko fanatycy lub nienawistnicy sądzą, że analiza i analizowanie jest dobrem absolutnym. 2. Nie istnieje mówienie pełne i nawet uwzględniając możliwość, że ma pani Bogna na myśli mowę pełną, to i tak taka mowa nie jest w dyspozycji podmiotu. Mowa pełna wyraża się w pomiędzy-mówionym; mowa pełna to mowa Innego, a intencje też pochodzą stamtąd. To elementarz psychoanalizy lacanowskiej. Oto przykład: on mówi „chciałbym ci coś powiedzieć, wiesz, że……, eee, już nic”. W całym czytanym tekście tego zdania mamy do czynienia z mową pustą. Mowa pełna jest w miejscu opuszczonym, tam gdzie coś miało być, ale nie zostało powiedziane. W tym przykładzie „niepowiedziane” jest mową pełną. Czy ktokolwiek z ludzi umie mówić mową pełną, mówić lapsusami i śnić wymarzone sny? A jak działa analityk w takiej sytuacji? Większość terapeutów skłonna byłaby zapytać: „co chciał pan powiedzieć, a czego nie powiedział?”, czyli precycyjnie prosi się o mowę pustą, mowę wykrętną, nadętą, kłamliwą itp. (a więc intensyfikuje obrony pacjenta, znane od czasów A.Freud jako mechanizmy obronne). Analityk zaś winien spytać: „jaka myśl przeszkodziła panu w powiedzeniu tego, co chciał pan powiedzieć?”. Usłyszałby wtedy, jak w tym konkretnym przypadku: „ależ się kurwo wystroiłaś!”. To i tylko to jest mową pełną; to myśl nie chciana, przeszkadzająca, zawiera ona w sobie intencję obcą, intencję Innego. 3. A teraz czym jest „dobromówienie” – ano tylko tym, by przywrócić ciągłość tekstu, czyli to, co miało być niepowiedziane ma zostać powiedziane (co jest zgodne ze wskazaniem Freuda); zatem: „chciałbym ci coś powiedzieć, wiesz, że się kurwo wystroiłaś?” (sam analizant chciał powiedzieć „kocham Ciebie”). Reguła analityczna jest prosta: mów wszystko, co pojawi się w głowie, na końcu języka itd.itp.; wszystko, a nie tylko to co chcesz powiedzieć, co wydaje ci się, że ja chcę usłyszeć, co sądzisz, że dobrze świadczy o tobie, co nie naraża ciebie Bogu, nie wymyślaj i nie planuj co masz powiedzieć na sesji, nie omamiaj analityka, bo on nie da się omamić, pamiętaj, że kurwa to kurwa, cipa to cipa, a kutas to kutas, żadnych synonimów, żadnych eufemizmów i omówień, nieprzyzwoitość ma być nieprzyzwoita, a obleśność obleśna. Oto czym jest mówienie, które jest „dobromówieniem”. Takie mówienie jest poza rozmową (nie da się tego za bardzo wypraktykować w dialogu). To ze względu na to, standardowo, analiza przebiega w relacji plecy/tył analizanta-twarz/przód analityka. 4. Teraz kolejne uprzedzenie – przecież napisałem, nad wyraz czytelnie, że dobro mówienia jest konkretne, więc skąd to odniesienie do transcendencji? Konkretne to znaczy doświadczane przez analizanta. Etyka transcendentna proponuje dobro dla Innego („czyńmy dobro zwierzętom”); lecz co z czyniącym dobro Innemu, co z tym, który zadawala Innego? Jak czynienie dobra Innemu przekłada się na konkretne dobro podmiotu dobro czyniącemu? Pani Bogna na to, chodzi o ład moralny, czyli znowu zadawalanie Innego. Istota tej reguły to „zadawalaj i zadawalaj Innego, i koniecznie nie zadawaj głupich pytań”. Głupie pytanie to; „ale ja nie jestem zadowolony czyniąc dobro”, albo „robię to dobro i robię, i jestem coraz bardziej nieszczęśliwy – czy o to Boże, Bogno, ci chodzło? Bycie wpatrzonym w dobro zwierząt nie zwalnia nikogo z myślenia o dobru ludzi, nie można zamykać oczu na osobowe koszty ponoszone przez dobrodziejów zwierząt. Dobro Innego zawsze jest transcendentne, ale dobro konkretnego podmiotu może być tylko konkretne, czyli nie jest transcendentne. To tu wkracza etyka Benthama. Proponuje rozwiązanie połowiczne, ale proponuje. Chcesz by nie jedzono mięsa, płać za to mięsożercom! Ile płacić? Policzcie koszty poboru mięsa, koszty dodatków, przypraw, amortyzację, koszty nijakiego smaku, którym musi się delektować przyszły jarosz, dodajcie do tego premię za cierpliwość i powstrzymywanie się od spożycia mięsa i już macie kwotę comiesięcznej rekompensaty dla mięsożerców. To jest rozwiązanie uczciwe. Lacana pociąga utylitaryzm ze względu na konkretyzację dobra, jego mierzalność, rozpoznanie, że w życiu konkretnego podmiotu gra rolę tylko dobro konkretne, to co jest dla niego dobre. I nie oskarżajcie podmiotu o egoizm – nawet głodne dziecko z Rwandy może zostać oskarżone o egoizm względem jeszcze głodniejszego dziecka z Burundi („najpierw oddaj patata temu, kto głodniejszy; sam pozostań głodny, toć zawsze możesz liczyć na mannę z nieba lub charytatywny gest kapitalisty z USA – czyż nie widać, że etyka transcendentna zakłada konieczność istnienia kapitalisty, nababa, króla, księcia, biskupa, kardynała, mitycznego kogoś, który ile by nie dał głodnym, to nic nie straci?). Dobro pochodzące z „dobromówienia” to zniesienie symptomu, to „zrobiło mi się mokro” w częściach pubicznych (u pani od majtek) (to nie błąd), to łzy, które przez dzisięciolecia nie oglądały policzków, to śmiech na twarzy ponuraka, to płodność bezpłodnej, to szczytowanie oziębłej, to ekstaza ożywionego obsesjonata, to w końcu z niczym nie porównywalna radość Krzysztofa Pawlaka, gdy rozpłynął się jak we mgle jego wrzód. 5. To nie ja przemycam ideologię. W analizie analizant jest zwierzątkiem, któremu analityk analizą czyni dobrze. To pani pokazuje uprzedzenie wobec psychoanalizy traktując ją jak pedagogikę; psychoanalizie nie chodzi o to, by po jej przejściu analizant czynił dobrze; analiza ma czynić dobro analizantowi za pomocą „dobromówienia”. Niektórzy z analizantów stają się analitykami i zaczynają czynić dobrze kolejnym analizantom. Lecz tylko niektórzy, przymusu nie ma. 6. Oczywiście, że tak. Są analizowalne podmioty i nieanalizowalne podmioty. To żadna sensacja.
Maj 21st, 2014
Zatem, po kolei. Mówienie nie jest dobrem transcendentnym. Ale służy dobru. No bo jeśli nie służy dobru, to po co by było tak podkreślać jego ważność? Rozumiem, że doświadczenie dobra nie jest tym samym co rozumienie dobra. Ale mój zarzut pozostaje bez odpowiedzi (pomimo rozwlekłych tłumaczeń oczywistości). Skoro mówienie jest dobrem, to przemyca się w tej tezie, że nie może doświadczyć go istota niemówiąca (człowiek, zwierzę, Bóg). Nie oczekuję, by analiza opierała się na sensie, bo sama wszak pisałam, że dobrego postępowania (nawet rozwoju) nie da się przełożyć na wiedzę i nie da się uzasadnić z faktu że ktoś żyje i cierpi, działania, które by miały chronić żywych lub cierpiących. Imputowanie mi takich poglądów jest albo niemądre albo pozostaje na usługach złej woli. Chodzi mi o to, że ja nie domagam się wiedzy, ale transcendencji dobra (nawet jeśli miałoby być to mówienie, które „leczy”). W przeciwnym razie, mamy etykę Nietzschego. Pan sobie przechodzi nad tym do porządku dziennego, ale to bardzo niebezpieczne stanowisko. Jeżeli odcinamy się od dobra transcendentnego, zostawiamy wszystko w rękach ludzi. A ludzie mają swoje uprzedzenia, choć oczywiście mogą deklarować swoją „czystość”. Czyli mamy sytuację typu everything goes (nietzscheanizm w pełnej postaci). Dla tzw, powstrzymujących się (od tego, co złe) nie mamy w zamian nic do zaoferowania (nawet Królestwa Bożego), liczy się po prostu na to, że człowiek jest istotą etyczną i w związku z tym, oczekuje się od niego, że nie będzie robił świństw, nawet jeśli jest to niezgodne z jego interesem. Pan Krzysztof „kocha” ryby i psy. Jego miłość nie obejmuje już krów i świń. Pogratulować :) To tak jakbym powiedziała: kocham ludzi, ale upośledzonych i czarnych to już nie :). Ale najważniejszy problem dla mnie jest taki: w imię czego wzywa Pan karetkę i „targa” za uszy histeryczkę? No w imię czego? MUSI Pan przyjmować (doświadczać) tych czynów jako dobrych. Co Panem wtedy kieruje? Bardzo proszę o konkretną odpowiedź. Jeśli Pan napisze, że nic Panem nie kieruje, to ogarnia mnie trwoga :) Bo wtedy równie dobrze może Pan powodować zło. No i … Panu to już chyba zwykła logika nie pomoże, skoro nie umie Pan czytać ze zrozumieniem. Acha, drobne sprostowanie. Niektórzy ludzie nie maja zdolności mówienia (np. bardzo ciężko upośledzeni), niektóre małpy – mają tę zdolność. Polecam pracę w której psycholog rozmawia z Koko – małpą, która nauczyła się języka migowego. I żeby było jasne – ja nie postuluję równości ludzi i zwierząt. Po prostu pokazuję błędy logiczne w Pana rozumowaniu. Podsumowując: w postępowaniu analityka, też poza gabinetem, także liczą się pewne wartości – dobro i zło. Analityk twierdzi, że nie posiada wiedzy o nich, albo też tę wiedzę odrzuca. Ale kieruje swoim postępowaniem w oparciu o tak czy inaczej rozumiane dobro i zło, tylko, że o tym nie wie. A na koniec myśl Ch. Taylora, który krytykował stanowiska etyczne pozbawione dóbr transcendentnych: „żerują na powszechnych w naszej kulturze intuicjach (?), którym same nie przyznałyby uzasadnionego miejsca”
Maj 21st, 2014
W rozdziale pierwszy trzeciego seminarium Lacan przywołuje Jaspersa i wysuwa tezę, źe nie ma nic bardziej mylnego niż „rozumienie”.
Niektórzy mówią – jesteś smutny, bo wszystko co twoje serce pragnie, tego nie masz. Lacan twierdzi, źe jest odwrotnie, że smutek to zupełnie inny koloryt i jesteś zwykle smutny dlatego, że masz wszystko co twoje serce pragnie. Albo, dziecko ktore dostaje klasa pyta – czyto jest poklepanie, czy kara a w zależności od odpowiedzi wpada w płacz lub w radość. Lub wiosna, pora rozkwitu i życia. Więc dlaczego samobójstwa nie zdarzają się z rozkładem i z jesienią tylko z wiosną właśnie.
Jest fantastyczny poemat ts Eliota, mój ulubiony. Moim zdaniem jest o pragnieniu, ktore nie ma nic wspólnego z rozumieniem, obawiam się.
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi
Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza
Pamięć i pożądanie, podnieca
Gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz.
Zima nas otulała i kryła
Ziemię śniegiem łaskawym, karmiła
Maleńkie życie strawą suchych kłączy.
Maj 21st, 2014
Powyższą część poematu zatytułowana jest „grzebanie umarłych”. I czy to nie jest analityczne, w sensie pozbywanie się tych wszystkich identyfikacji, ideologii i huj wie czego jeszcze.
Jedni są lepiej zakotwiczeni w symbolicznym inni gorzej. Jedno jest pewne – mie ma moźliwości zmienianie Innego, lub dodawania do niego, nie ma sensu pisania czegokolwiek jak się w symbolicznym dobrze nie siedzi. I nie wiem czy analiza tu może pomóc, tego nie wiem.
Maj 21st, 2014
Mi nie chodzi o rozumienie, ale o ontologię wartości. Nie trzeba ich rozumieć, ani nawet znać, Ważne że są :)
Maj 21st, 2014
Tylko własnie ta ontologia warości to coś z zewnątrz, coś narzuconego, zaadoptowanego. O tym nim jest analiza.
Maj 21st, 2014
O tym min jest analiza.
Maj 21st, 2014
Z tego co ja rozumiem ontologię lacanowską, a ta zaczyna się z seminarium xix i dalej, a zatem z …au pair, to wszystko jest bliskie platońskiej iluzji. Czemuś poza dobrem i złem, duchem i materią, zmysłami, wyobrażeniami, a przede wszystkim dualistycznymi pułapkami jak dobro-zło, duch i ciało itd. I tak to jest zupełne zwrócenie się ku temu co symboliczne, co kazdy nosi w środku, pewnym uniwersałom, które niezaprzeczenie, każdorazowo wychodzą w okolicznościach relacji terapeutycznej. To jest zajebiście ciekawe ale własnie tego na zewnątrz, w jakiejs tam ontologi wartosci z zewnątrz się nie znajdzie, źe to tylko od środka można. Dlatego Lacana tak ciężko jest czytać jak się w podróż do własnej nieświadomości nie wyruszyło.
Maj 21st, 2014
Ale bez tej ontologii ŻADNA etyka się nie broni.
Maj 21st, 2014
Może tak jest. W sumie na teorię Lacana nie można nawet patrzeć jak na jakiś spójny system teoretyczny, a co dopiero szukać jakiegoś systemu etycznego. Byłam ostatnio na wykładzie Justina Clemensa, ktory pisze i Lacanie jako o antyfilozofie. Ja się z nim nie zgadzam, on twierdzi, że o ile filozofia zmierza ku jedni, i systemowi, o tyle analiza idzie w drugą stronę ku taotalnej rozjebce. Ale ja własnie myślę, że Lacan jest platoński za bardzo, i własnie za platonskim jednym, jakiejś jednej wielkiej substancji, jedni istnienia wszystkiego.
Jak dla mnie Lacanowską etykę można zredukować do tego, o czym była już tu mowa, a co w zasadzie w jednym zdaniu się zamyka, a zatem „kochaj i rób co chcesz”. Choć moim zdaniem Lacan tą deklarację miłości wyraził ładniej w „Be my guest, be my worst”. A zatem „Badź moim gościem, bądź najgorszym”.
Maj 21st, 2014
A tak, bo Clemens w ogóle wychodzi od tego, że są cztery dyskursy i filozofia to jest master discourse, a analiza to zupełnie nowy twór, obok dyskursu uniwersyteckiego (nauki, ktora ma początki od
Kartezjusza) i histerycznego. I że to dopiero początek dyskursu analitucznego, jego zaczątki, ale że to zupełnie inna jakość niż dyskurs filozoficzny, i że to jest świadoma, udana subwersja.
Maj 21st, 2014
Ta ontologia wartości, to jakaś przedszkolna ontologia. Po co mówić o ontologii, gdy chce się powiedzieć: wartości są i już? A więc pies to pies? To edukacja na pozimie wczesnoprzedszkolnym. Joshe przypomniała seminarium ” lub gorzej”. Tam nie bez podstaw pada określenia iluzja. Status wartości, łał, ontologiczny? To fikcja, nie fałsz, lecz fikcja. Fikcja ma moc wielką. Wierzy się w nią, wierzy się w istnienie wartości. Lecz nie przeszkadza to co bardziej wierzącym zabijać w imię wartości. Kuzyn pani doktor z Sudanu doniósł, że przechrzciła się na prawosławie. Sąd Sudański skazał ją na śmierć za odejście od islamu. Ten sam sąd nakazał jej urodzenie dziecka (bo lekarka jest w ciąży). Postępowanie sądu jest jak najbardziej etyczne w obrębie islamu. Co to jest intuicja etyczna? To taka sama wartość jak dobro zwierząt. Można jedynie wierzyć, że intuicja etyczna (czystej wody platonizm) jakoś znajduje odzwierciedlenie w zachowaniach ludzi. Ale to pani filozofka winna dać przykłady takiego odzwierciedlenia, a nie tylko wierzyć, że takie odzwierciedlenie istnieje. Ja mam łatwiej, lekarkę zabija sędzia, to odzwierciedlenie, tyle że nie intuicji etycznej, ale człowieczego paskudztwa. Ukamieniowanie zaistnieje, a gdzie jest intuicja etyczna sędziego? A czy Pani Bogno, może pani z ręką na sercu zapewnić, że jest pani w nią wyposażona?
Teraz Joshe łatwiej rozumieć, i Ty Renato, łatwiej rozumieć, dlaczego bez doświadczenia analizy, czy buddyzmu, pojęcie fikcji i jej ontologia, jest nie do zrozumienia przez Panią Bognę, i innych też. Gdy przebrnie się przez świat wyobrażeniowy, fictive w fikcji nie znika, trwa dalej w najlepsze. Dla pani Bogny od świata wartości wszystko się zaczyna, analitycy i analizanci aliści wiedzą, że ten świat to nie wszystko. W tym dalszym ze światów, aby zapłakać, trzeba najpierw zranić, aby wskrzesić, trzeba najpierw zabić, aby kochać, trzeba najpierw porzucić. Pani Renato, pani porzuciła na jakiś czas Figę, ja zaś na 2 tygodnie swego Sopla oddałem siostrze (sam z rodziną wybrałem się w cudowną samochodową podróż po Włoszech). Gdy go odbierałem najpierw się na mnie pogniewał, udawał, że mnie nie poznaję, lecz zaraz potem, ponieważ nie zna nienawiści, zaczął szaleć swym ogonem i wyciągnął mnie na spacer. Myślę, że próżne jest moje gadanie do pani Bogny. Nie da się pokazać, że etyczność człowieka opiera się na długu, a nie na wartościach; trzeba odczuć zło mu wyrządzone, aby zaciągnąć dług miłością, z jaką wybaczył mi/nam jego porzucenie. Zwierzętom jesteśmy coś winni naszymi winami, a nie winami cudzymi. Tylko ludzie nienawidzą. Jest to związane z istotą wyobrażeniowości, a więc i wartości. 20 lat żyłem wśród zwierząt, udomowionych i dzikich. Dlaczego o tym mówię? By pokazać, jak łatwo pokazać w nas nienawiść. Podsycę więc ją – ze zwierząt udomowionych nie miałem relacji tylko z owcami/baranami/trykami. Za to można mnie nienawidzieć.
Wyjaśniam i jako analityk i ja sam. Ludzie nie zajmą miejsca Innego/Boga. Mogą zająć to miejsce tylko perwerci – to rzeczywiście jest ich pragnienie. Natomiast neurotycy wyręczają Innego w tym, co sfuszerował tworząc człowieka (dla wierzących Bóg, dla niewierzących Symboliczność, która człowieka tworzy), nie zastępują go, ale pomagają. Nazwałem to chronieniem Innego. Za co zostałem odsądzony od czci analitycznej przez Spocka.
Pani Bogno, lękanie się i przerażenie nie jest drogą do tworzenia ładu moralnego i lepszego człowieka. Przede wszystkim dlatego, że aby coś w tym kierunku robić, trzeba zacząć się bać siebie i być przerażonym sobą. Może na tym polega bycie Nadczłowiekiem?
A wzywałem pogotowie ze względu na etykę transcendentalną, podobnie jak odprowadzam do domów zagubione dzieci, ale też ze względu na etykę analityczną, by pacjentka miała szansę przychodzić na analizę dalej, co zresztą czyni do dzisiaj. Etyka transcendentalna nie zapewni jej dobra (w tym przypadku dobrem byłoby, gdyby umarła), a analityczna tak. Dwie etyki, a nie ma pomiędzy nimi konfilktu.
Maj 21st, 2014
Wie Pan co? Ten Pana wyniosły i przemądrzały ton jest proporcjonalny do zawartej w treści wpisu ignorancji. Jak można nazwać przedszkolną ontologię wartości? Czy Pan nie ma pojęcia o czym pisze, czy tylko Pan udaje? „Czystej wody platonizm” – czy ja wspomniałam o Platonie? Poza tym nie rozumie mnie Pan w podstawowej kwestii: ja nie mówię o dobru, które wyłania się z doświadczenia (analizy, okaleczenia itp) tylko o tym co sprawia, że to doświadczenie jest tak właśnie traktowane. Nie chodzi mi zatem o to, że dobro i zło pojawiają się po doświadczeniu (mówię oczywiście w wielkim uproszczeniu), lecz, że są tak odczuwane, ponieważ je ontologicznie poprzedzają. Z samego doświadczenia np. porzucenia, nie rodzi się doświadczenie miłości, innymi słowy: nie da się wywieść z empirii (jakkolwiek rozumianej) prawa (np. dobra jako czegoś dobrego). Pan mówi jak rasowy utylitarysta (oczywiście bezwiednie). Ów dług moralny nie bierze się tak po prostu post factum. W życiu wartości się pojawiają, nie ma ich na początku Można powiedzieć – pojawiają się „historycznie”. Ale żeby się pojawiły coś musi im to umożliwiać. Czy nie rozumie Pan, że z doświadczenia nie da się etyki? Poza tym myli Pan poszanowanie wartości z obroną Innego. Inny nie jest ontologiczny, wartości mogą być. Zamach na Innego może wynikać z szacunku do wartości. Nie wyjaśnił Pan dokładnie dlaczego wezwał Pan pogotowie. „Ze względu na etykę transcendentalną” – cóż to znaczy? Może chodziło Panu o etykę transcendentną? Tylko jak może być dla Pana transcendentna, skoro jest częścią Innego, a Inny nie istnieje? Mogę prosić o wyjaśnienie?
Maj 21st, 2014
Miód z ust Twoich płynie Joshe. Tak, dyskurs analityczny obala coś w filozofii, co jest najważniejsze, a nie jest nawet w filozofii wartością. Filozofia wypluwała stale podmiot ze swych trzewi i zajmowała się Innym. Też zgadzam się, że subwersja się udała; filozofia przeszła do defensywy i nawet tego nie zauważyła. U pani Bogny przybiera to postać intuicji etycznej – człowiek winien robić dobro, chociaż nic z tego nie ma, a nawet traci na tym. Czy jest etyczne zmuszanie do praktykowania etyki? Nie (i to jest defensywa), tu filozof umywa ręce. W zamian proponuje intuicję etyczną, która z dość oczywistych względów musiałaby być wrodzona. Lecz to z kolei miałoby sens, gdyby wszyscy ludzie mieli ją wrodzoną. Lecz to się kłóci z genetyką (dyskursem naukowym), dla której ta intucja miała by mieć oparcie w genach, czyli w różnorodności, a nie w jedności. Filozofia jako dyskurs mistrza jest w głębokiej defensywie, bo nie chce przyznać, że jest ograniczona, że ma brak i to fundamentalny – nie pojęła i nie chce pojąć człowieka jako podmiotu. Jak pokazuje to schemat dyskursu mistrza, mistrz ma produkować rozkosz (obiekt a), tymczasem produkowana rozkosz już się przejadła. Podmioty ludzkie mówią każdej filozofii „to nie to”. Okazuje się, że kapitalizm produkuje coś dla podmiotów, czego one chcą, a filozofia produkuje coś, co podmioty odrzucają, bo stare, nieświeże i jałowe (bądź dobry i nie oczekuj dla siebie żadnego dobra w zamian). Lacanowi udało się rozhisteryzowanie filozofii, ale co z tego wyniknie? Czy filozofowie przyznają się do własnych neuroz? Trzeba czekać, Hartman już dał sygnał pochodzący z jego neurozy.
Joshe, jak będziesz miała okazję, pozdrów Clemensa od dawnego, bo dawnego, ale słuchacza jego z Polski.
Maj 21st, 2014
O co chodzi z Hartmanem?
Maj 21st, 2014
Dla wyjaśnienia: znów wkłada mi Pan w usta (pod pióro) słowa, których nie napisałam. Czy gdzieś wspomniałam o intuicji moralnej? Pisałam o dobru transcendentnym. Można przeżyć całe życie i go nie poczuć. Nawet Platon to wiedział – idee nie zaistnieją, jeśli ich nie doświadczymy. A nie każdy ich doświadcza. Ale to poza tematem. Ja pytałam o coś w poprzednich dwóch wpisach i proszę mi odpowiedzieć, jeśli Pan może.
Maj 21st, 2014
Pozwolę sobie mieć zdanie inne i pozostanę przy tym. Nasze dyskursy są rozbieżne. Pani neguje wartość doświadczenia, ja odwrotnie. Pani zakłada wtórność Innego, ja nie (jeśli nie ma Innego Innego, to wartości go nie poprzedzają). Pani plecie androny, bo tak jest, o braku mówienia jako wykluczającym czynniku; ja odwrotnie, nawet najbardziej opóźniony człowiek ma do dyspozycji mówienie, choć nie mówi, nawet najbardziej oszalały psychotyk ma mówienie, nawet ten w wieloletniej katatonii; przy czym pani nie opiera swych sądów na żadnych argumentach. Takich opozycyjnych spraw jest więcej. Różnimy się podglądami co do istoty – ja mówię o człowieku, podmiocie, pani o wartościach; ja o dobru, o którym może mówić człowiek, bo dotyczy jego osobiście, pani o dobru, o którym nikt nic nie może powiedzieć (chciałbym wiedzieć po prostu, co ma do powiedzenia zwierzę obdarzane przez ludzi dobrem, może uważa to za dopust boży?). Pani uprawia filozofię, ja psychoanalizę; ja jestem potrzebny ludziom, a pani? Tym się różnimy.
I jeszcze jedno. Ja kocham to co robię, dlatego nie mam radości we współpracy z kimś, kto nieustannie obraża to, co ja kocham.
Maj 21st, 2014
Pani pisała o człowieku jako istocie etycznej. Uznaję to za pobożne życzenie. Takiej istoty jeszcze nie spotkałem. Może mnie Pani z nią zaznajomić? Będę wdzięczny.
Maj 21st, 2014
I w ten sposób cofam swoje słowa: Autor bloga nie z każdym potrafi rozmawiać. Dokładnie – nie potrafi. Może nawet nie ze złej woli – po prostu jakoś neurotycznie reaguje na zwykłe pytania od osoby, która ma wątpliwości co do nieomylności Jego oraz Lacana. Czemu się Pan tak denerwuje? Czy ja kogokolwiek obraziłam? Człowieka, zwierzę, Boga? Byłam złośliwa dla Pana, ale to Pan zaczął. Nie pisałam też, że człowiek jako taki jest istotą etyczną, ale że powinien nią być. Pytałam nie po to, by Panu dopiec, ale dlatego, że interesuje mnie to – tzn. jak można obronić etykę bez pojęcia dobra transcendentnego. Póki co uważam, że nie można.
Maj 21st, 2014
Pani nie wychodzi poza schemat; musi być tylko jedna etyka, a ja posługuję się dwiema. Widać dziwak. Po to, by krytykować mnie i Lacana nie potrzebuje mnie pani. Proszę to robić, tylko proszę nie popełniać kardynalnych błędów, gdy chodzi o pojęcia lacanowskie. Pani aliści napisała, że jest istotą etyczną, a to tylko zwiększa pobożność życzeń. Powiini być, zgoda, ale jak zamierza pani wyprodukować w tych istotach intencję, by być etycznym?
Maj 21st, 2014
Ja nie krytykuję, czy Pan nie rozumie? Ja zajmuję pewną pozycję, żeby zobaczyć czy etyka bez transcendencji się obroni. Naprawdę mnie to interesuje. Może to chore z Pana punktu widzenia, ale to jedyne, co mnie kręci, jedna z niewielu rzeczy dla których warto żyć. Gdybym wszystko wiedziała, to bym Pana nie pytała. Kardynalne błędy? Kardynalnych nie popełniam (a Pan?), a jakieś pewnie popełniam, bo nie znam się na wszystkim. Co to znaczy mieć dwie etyki jeśli odrzuca się ugruntowanie każdej? Pytałam o te wartości. Czasem (jak w przypadku z karetką pogotowia) odwołuje się Pan do etyki tradycyjnej. Ale na jakiej zasadzie? Ona jest w Innym, a Inny nie istnieje. A nawet jeśli zgodzić się z tym, że te wartości mają charakter bycia częścią Innego, to dlaczego wybiera Pan akurat pomoc pacjentce a nie szkodzenie jej? O to mi chodzi. O to, że w Innym istnieje coś, co Innego przerasta. Inaczej ta etyka się nie obroni. Rozumie mnie Pan? Pisałam, że człowiek powinien być etyczny. Ja też powinnam. Proszę nie zapominać dokuczając mi, że zwierzę jest też człowiekiem… (Pan wie o co chodzi). Nie chciałam nikomu dokuczyć, zwłaszcza Panu. Pan pierwszy zaczął być złośliwy. Nie usprawiedliwia mnie to, zatem przepraszam jeśli pytałam nieuprzejmie.
Maj 21st, 2014
Ja naprawdę chciałabym się dowiedzieć, co to jest to dobro transcendentne? Da się to jakoś konkretniej powiedzieć? Bóg? Bo budda to już chyba nie, bo budda mówi–rób jak uważasz, tylko uważaj jak robisz, bo Cię może poczucie winy zdegenerować i ja w to wierzę, nie ze względu na buddę, ale na siebie, wiem, ze jak się splugawię, to mi będzie zle, nie buddzie, on mi nie przywali, ani mnie nie zbawi, on tylko mówi, co wie. To nie jest żadne dobro transcendentalne, te jego wskazówki, tylko nauki dla ludzi od człowieka, bo budda to po prostu człowiek oświecony. A że doświadczyłam nie raz degeneracji i było mi żle, to wiem, ze budda wie, co mówi i przyjmuję te rady, jak od przyjaciela. I uważam, jak mogę, na swoją miarę. I to musi wystarczyć. A Kaspar Hauser? On wyszedł z „buszu” i był tak wrażliwy. Gdzie on tam miał jakieś dobra transcendentalne? Co to jest takiego? Według mnie wszystko jest już w człowieku, wszystkie możliwości, to rzeczywiście może być wiedza niebezpieczna, ale dla mnie przede wszystkim wiedza radosna. Nietzsche swoje próby filozoficzne ma rzeczywiście wysokiej próby i pokorny nie jest, ale jak fajnie pisze o przyjazni, namiętności, czyta się Go, on wchodzi, mówi po ludzku, odważnie. Nie rozumiem, czemu Pani Bogno tak się go Pani wystrzega?
Maj 21st, 2014
A co do mówienia. Ostatnio czytam książki z bioetyki i skupiam się na tym, jak broni się w katolicyzmie wartości ludzkiego życia. Otóż dokładnie w taki sam sposób jak Pan broni zdolności do mówienia. Nawet u imbecyla ta zdolność jest. A niby skąd to wiadomo? Bo podmiot ludzki ma potencjał mówienia (brzmi to jak: podmiot ludzki ma potencjał boskości). Badacze przywołują argumenty o potencjalności do bycia istotą ludzką (boską). Otóż zarodek i imbecyl ten potencjał mają, a małpa nie. Pan mówi podobnie: zarodek prawdopodobnie będzie mówił, imbecyl (to nie obelga, tylko określenie stopnia upośledzenia) ma potencjalne możliwości mówienia, a małpa nie. Stąd zastanawiałam się: czy analityk (ktoś po analizie) naprawdę przekracza poziom wyobrażeniowych zasad? To pytanie, nie zarzut
Maj 21st, 2014
A zresztą nie, nie chcę się już dowiedzieć, co to jest to dobro transcendentne i tak w nie nie uwierzę, to szkoda Pani czasu na moje niedowiarstwo. Jak go nie ma tu, to inne mnie nie obchodzi.
Maj 21st, 2014
Odpowiem Pani Renacie. Dobro transcendentne nie musi mieć nic wspólnego z religią, Bogiem itp. Chodzi o to, że ono „wymusza” na nas dobre postępowanie. Nie zawsze i nie na wszystkich. Ale jeśli uznamy np. że jeśli cierpimy od kopniaka, że ktoś inny zatem też będzie cierpiał jak dostanie kopniaka, to jeszcze wcale ta wiedza ani to doświadczenie nie sprawi, że nie damy komuś kopniaka. Rozumie mnie Pani? Z samych faktów (najgorszych i najlepszych) nie da się wywieść prawa moralnego (np nie czyń źle). A co do Nietzschego – wielu filozofów go teraz broni, a czasem wielbi. Dla mnie to nie jest przypadek, że Hitler lubił Nietzschego. Oczywiście, wielbiciele filozofa mówią, że go źle pojął. Problem w tym, że Nietzschego można pojmować na tysiące sposobów. I za każdym razem jest to właściwie pojmowanie. Dlatego interpretacji jego myśli są już chyba tysiące i żadna nie gorsza niż inna. Ta faszystowska też się, niestety, broni. Zamiast dobra i zła – przyrost mocy. Hitlerowi do pewnego momentu mocy przyrastało :)
Maj 21st, 2014
A ja jednak myślę, że co fajne w tym wszystkim, że słowa pisane stoją sobie autonomicznie i rysują nam się osobowością i stylem i odbywa się to zupełnie poza intencją mówiącego.
Maj 21st, 2014
Ja też nie wierzę w dobro transcendentne. I to w sumie od Lacana mi się tak zrobiło. Bo jednak trans znaczy jakieś przekroczenie czegoś. Lacan pisze, że to jest ta chrześcijańska dynamika. Jest prawo, jest wykroczenie, są ci co za te wykroczenia innych ekskomunikują i wykluczają, by potem im odpuścić, przywrocić i tak to się kręci, zatrudniając nieskonczone armie administratorów trans. Przynajmniej ktoś ma pracę haha
Maj 21st, 2014
Zabawny jest ten protekcjonalny ton Pani Bogno pod adresem Renaty, zabawne jest to, że widzi pani złośliwości u Pawlaka. Obawiam się, że przygląda się Pani w lusterko własnemu obrazowi, takiemu a nie innemu.
Maj 21st, 2014
Rozumie Pani?
Maj 21st, 2014
Widzę też złośliwość u pani. Rozumiem, że dyskusja nie ma sensu, chyba że pojawią się nowi, nie uprzedzeni własnymi ego dyskutanci. Póki co zostawiam szanownego Autora z jego lustrami.
Maj 21st, 2014
Tak tylko, że moja złośliwość jest w tym momencie zamierzona.
Maj 22nd, 2014
Mozna tu zobaczyc spor o koniecznosc etyki transcendentalnej, a mozna zobaczyc dwie baby i chlopa.
Maj 22nd, 2014
A czemu nie trzy baby?
Maj 22nd, 2014
Trzy by sie mogly dogadac.
Maj 22nd, 2014
Szanowna Pani, cel swej pracy naukowej „czy etyka bez transcendencji się obroni” jest szczególnego rodzaju nadużyciem. Zakłada się w tym temacie to, że etyka transcendencji się broni. Dla mnie, a zapewne i pani Renaty oraz Joshe jako osób w etykę zaangażowanych, a nie w taki czy inny sposób wplątanych, etyka transcendentna także się nie broni. Etyka psychoanalizy podobnie. Etyki, jakie by nie były są ograniczone, tzw. etyka transcendentna też jest ograniczona; jeśli jest ograniczona, to nie jest transcendentna. Nie bez podstaw podałem przykład sędziego z Sudanu – albo etyka jest transcendentna, a zatem dopuszcza ukamieniowanie osoby zmieniącej wyznanie; albo jest etyką transcendującą (o tym przypomina Joshe), wariant chrześcijański, który uświęca przekraczanie granic etycznych sankconując rozgrzeszanie, wybaczanie nie złu, tylko za przekraczanie granic. Ale ta etyka tworzy darmozjadów, całą klasę typów ludzkich, które żyją z rozgrzeszania. Ta etyka nie jest Pani etyką, gdyby nią była, rozgrzeszałaby Pani mięsożerców z ich mięsożerstwa, a Hitlera z jego przekroczeń. Chcę powiedzieć, że etyka transcendentalna jest etyką jahwistyczną, tzn. że różnicę między transcendentalnym, a transcendującym wytyczamy przez obecność lub nieobecność nienawiści – Boga znającego nienawiść i Boga nie znającego nienawiści, dobra określonego wartościami (dobra doskonale znanego) i dobra kompletnie nieznanego (czyli bycia dobrym w ciemno), dobra, które nie potrzebuje wiedzy, by było pociągające (tak się dzieje w miłości – nie wie się dlaczego się kocha, ale się kocha). A co z etyką psychoanalizy? Jest ona przekroczeniem ograniczeń dwóch wcześniejszych etyk. Zawdzięczam ją psychoanalizie, choć pierwszy krok ku niej zobiłem mając 13 lat (pewnie chcielibyście wiedzieć co to było, ale nie będę się narzucał, bo mogę usłyszeć jakąś kolejna przypowieść o lustrach). Pierwsza z etyk wymusza na mnie nienawidzenie (np. nie mógłbym przyjmować w gabinecie esesmana, pedofila, apostaty, bezbożnika – nie mógłbym bowiem służyć temu co wartością nie jest). Druga z etyk zmusza mnie do utrzymywania kasty rozgrzeszających, których zadaniem jest podtrzymywanie dwuznaczności sytuacji przekraczania (złem nie jest czyn tylko, ale złem zdaje się być samo przekraczanie, zdaje się być, bo akt rozgrzeszania sugeruje, ze jest nieco inaczej). A etyka analizy? A ta mówi tylko tyle, że w przekraczaniu nie ma zła. Dlatego podałem przykład aktu, czyli akurat przekraczania. Dla dwóch pierwszych etyk samo przekraczanie (w myślach, mowie i uczynku) jest złem – pierwsza tylko karze za to, druga ma prawo i moc rozgrzeszania, wybaczania, a trzecia? Trzecia mówi tylko, że w przekraczaniu jest coś z istoty podmiotu. Przekraczanie nie jest ani dobre ani złe. Przekraczanie prowadzi do „gorzej” (Lacan zrywa radykalnie z pojęciem zła, z którego etyka transcendentalna uczyniła pojęcie metafizyczne, albo co najmniej pojęcie w typie meta [skazanie na śmierć apostatki jest robione w imię dobra, ponieważ apostazja może utrzymać się jako zło tylko wtedy, gdy zło stanie się metazłem, w żadnym aspekcie życia ludzkiego, jego konkretności, nie ma apostazja cech zła]). „Gorzej” to ludzkie słowo opisujące zło sprowadzone na ziemię, a nie opisujące konflikt między Bogiem a aniołem, na przykład. I proszę sobie wyobrazić, że nie muszę w związku z tym „gorzej” szukać „pociechy” u rozgrzesznika. Jest „gorzej” i za nie jestem „rozgrzeszany” przez analizanta; rzadziej nie jestem (sytuację braku wybaczenia nazwałem jakiś czas temu „psychoanalityczną zbrodnią”). Co broni tę etykę? Pani Renata pokazała kierunek, gdzie znajduje się kamień węgielny tej odpowiedzi – to pragnienie Buddy, to pragnienie Freuda, zarówno tajemnicze pragnienie Buddy jako Buddy, Freuda jako Freuda, jak i Renaty pragnienie pragnienia Buddy, Lacana pragnienie pragnienia Freuda, pragnienie pragnienia Sokratesa, do którego to pragnienia też i ja się dołączam. Mnie to wystarcza, a jak rozumiem Renacie też. Pani Bognie nie wystarcza; chciałaby czynić dobro nie ryzykując i nie musząc liczyć na rozgrzeszenie, nie musząc liczyć na ludzi. Gdyby kiedykolwiek zapanował na ziemi ład moralny, przestalibyśmy nie tylko nienawidzieć, ale także kochać. Dla mnie byłby to horror (coś jak budowanie pałacy dla zwierząt, co w USA jest już praktykowane).
Była to cz.I odpowiedzi, pomyślana jako zarys koncepcji etyki Lacana, nie dla Pani Bogny, dla której ni Budda, ni Freud, ni Lacan, ni wdzięczność pacjentów analityka, ni ich wybaczanie analitykowi za ich „gorsze”, nie wystarcza, by uznać to za etykę.
Panią Renatę przepraszam za tykanie; jest to poręczniejsze w pisaniu, lecz jednocześnie traktujące ją, jakbym wino z nią wypił, albo miał w ramionach. Pani Bogno, ja jestem pewny, że pani Renata mnie „rozgrzeszy” za nazbyt śmiałe przekroczenie granicy Halla.
Maj 22nd, 2014
Mnie ten post dużo rozjaśnił. Jest tajemnica w pragnieniu Buddy, Freuda, Sokratesa, Pani Bogny i nas wszystkich. Ja wybieram pragnienie Buddy, nie wiem i pewno do końca nie będę wiedziała dlaczego. Moja trywialna odpowiedz, gdyby mnie ktoś poprosił o taką, brzmiałaby, bo z Jego naukami i praktykami mogę się czuć lepiej niż z naukami np. o dobru transcendentnym (dziękuję Pani Bognie za wyjaśnienie, rozumiem, że to jest To, tajemnicze Coś, niekoniecznie Bóg, co nas powstrzymuje od czynienia zła, a w każdym razie może powstrzymać nawet przed doświadczeniem osobistym czynienia krzywdy). Takie dobro transcendentne jest nie do pogardzenia, z tym że ono, oczywiście też nie jest absolutne, bo ludzie jednak przekraczają. Ale dla tych, co się z nim liczą (ja osobiście się z nim nie liczę bo nie mogę liczyć się z Czymś tak abstrakcyjnym, co nie mieści mi się ani w głowie, ani gdzie indziej) może to dobro być dobrem pisanym na przykład na niebie gwiazdzistym nad nami, w naszej ludzkiej wyobrazni, zdolności odczuwania piękna tego gwiazdzistego nieba… Patrzenie w niebo gwiazdziste to super przyjemna rzecz, odciąża, przywraca proporcje, mija nam chęć na spory o drobiazgi ze świata tego. Myślę, tak sobie wyobrażam, że Pani, Pani Bogno, lubi też patrzeć w to piękne niebo. Jakbyśmy się spotkały kiedyś np. na Podkarpaciu (bo tam to nocne niebo jest nadzwyczajne), to coś czuję, ze byśmy się bez słow zrozumiały, i nie tylko ja z Panią, ale i z Joshe i z Panem Krzysztofem. Moglibyśmy spożyć wegetariańsko-miesny posiłek i na przykład pośpiewać:)
Nie wiem, co to granica Halla, ale lubię jak się do mnie mówi po imieniu, bo wyczuwam w tym przyjacielskość, a nie wiem, jak Wy, ale ja bez przyjaciół marnie bym przędła :)
Maj 22nd, 2014
Teraz cz.II – jak napisałem dzisiaj, mamy nawet trzy etyki, a i tak nie doliczłem czwartej, etyki Sade’a. Dzięki Bogu nie jestem filozofem i nie muszę się tłumaczyć z niefilozoficzności podstaw, na których ufundowana jest ta, czy inna etyka. Mogę więc prawić dyrdymały, które robią ze mnie idiotę dla filozofów. No to zaczynam: etyka transcendentalna ugruntowana jest na nienawiści, musi się być etycznym, bo się nienawidzi (krzywdy zwierząt, zadawania cierpienia, pracy dzieci za 1$ dziennie itp.); etyka transcendująca, etyka łaski, ugruntowana jest na miłosierdziu: wiemy, że musisz przekroczyć, ale zapewniamy stałą dostawę miłosierdzia; etyka psychoanalizy ugruntowana jest na zadawaniu tego, co „gorsze”, by „dobromówienie” uczyniło ciebie wybacząjącym komuś, ale przede wszystkim sobie samemu; etyka Sade’a ugruntowana jest na dostarczaniu rozkoszy jako dobra (etyka number1 nienawidzi rozkoszy, number2 wybacza dążenie do rozkoszy i jej doświadczanie, number3 sprawia, że swe uwikłanie w rozkosz wybaczasz sobie – ja sobie wybaczam swe mięsożerstwo, choć przypuszczam, że pani Bogna mi nie wybacza, ja także wybaczam mięsożerstwo mięsożercom, ale bez aspirowania do szczególnych ku temu uprawnień).
Zadziwienie pani Bogny tyczy tajemnicy pragnienia analityka: wezwałem karetkę do pacjentki A., ale nie wezwałem w podobnej sytuacji do pacjenta B., moje działanie nie podlega regule ogólnej. Wiele lat temu jeden z analizantów chwalił się znajomością tego, czego pragnął w życiu i co od pewnego czasu osiągnął. Arogancko powiedziałem mu na zakończenie sesji, by przyszedł na seję następnego dnia o północy. Przez cały następny dzień nie pamiętałem swych słów do niego rzuconych. Przed północą chodziłem po domu już w szlafroku, tylko z gatkami pod nim. Równo o północy odezwał się dzwonek u drzwi. Myślałem, że to sąsiad, lecz był to analizant. Wtedy sobie przypomniałem, co zapomniałem, zatem spytałem się go: ” co pan tu robi?”, skonsternowany powiedział: „przecież byliśmy umówieni”, ja na to: „ależ skąd, ja o takiej porze nie przyjmuje [byłem w szlafroku przecież], proszę przyjść w zwykłym terminie” – i zamknąłem mu drzwi przed nosem. Była to minutowa sesja analityczna przed progiem mieszkania, wystarczyła ona aliści, by jego zachowanie stało się dla niego zagadką: ten, który deklarował, że zawsze pragnął być niezależny i niezależność osiągnął, przyszedł zgodnie z dziwacznym, szalonym życzeniem swego analityka. Analizant przyszedł na następne spotkanie (rozgrzeszył mnie z horroru, jakiego doświadczył na progu). Kilka tygodni temu mój 86-letni ojciec, po moim zjawieniu się u niego zaczął perorować, jak bardzo ostatnio zaczął chorować, po czym zachwiał się i runął na podłogę. Za chwilę rzekłem do niego tymi słowy: „no, stary druhu, trochę pocierpiałeś, teraz możesz już wstawać” i podałem mu dłoń. Wstał opierając się tylko na niej i dziarsko poszedł się ogolić. Po co to piszę? By wybić pani Bognie ukochaną przez filozofię logikę, by podkopać jej wiarę w wiedzę, sens rządzący jakoby życiem i działaniami ludzkimi. Jak mam odpowiadać na przerażone pytanie pani Bogny; mógłbym, że też mam Dajmoniona, albo Ducha Świętego zatrudnianego do tego, bym robił co robię jako analityk (z całą dezynwolturą bezczelności, arogancji, tupetu itd). Że zrobiłem coś dobrego dowiaduję się później, czasami sporo po fakcie (analizant od progu przyszedł na następne spotkanie i resztę swych spotkań, ojciec gdy odjeżdżałem rzekł, że był to najlepszy dzień życia od śmierci matki, a ostatnio, po bodajże 8-9 latach od usłyszenia ode mnie: „lepiej, żeby pani pisała, niż się analizowała, proszę iść i pisać”, adresatka tych słów przyszła do mnie, dostałem od niej książkę i dodała, że teraz jest gotowa na analizę. W aktach zawsze dzieje się horror, żadne tam dobro. Napewno takich zachowań nie sposób nazwać etycznymi. Ich skutki są etyczne, a nie motywy; motywy pozostają nieznane (bo nie wynikają z S2, czyli znaczących wiedzy, tylko z S1, znaczącego-mistrz). Nie wiemy czemu Budda był buddyjski, a Sokrates sokratejski. Oni też nie wiedzieli. I dlatego za to ich kochamy, za tę ich tajemnicę.
Maj 22nd, 2014
Pani Renato, to miło że nie odebrała Pani moich słów protekcjonalnie. Nie były takie. Po prostu mam jako nauczyciel manierę tłumaczenia wszystkiego i zapytywania: „wiecie o co mi chodzi, czy mogę mówić dalej?”. Owo „rozumie Pani?” było tylko wyrazem tej naleciałości. A co do wykładu o etyce psychoanalizy – dla mnie nie jest to przekonujące. I nie dlatego, że rozważam wszystko jak abstrakcję. Nie wiem już czy mogę wyrazić swoje wątpliwości, boję się narazić na kolejne przejawy niechęci i uprzedzeń, czasem nawet niewymyślnych epitetów od „stylowych” osób. W sumie to jest tu jak w NLS – jak wyrażasz wątpliwości tzn., że nie przeżyłeś analizy i nie wiesz, o czym mówisz. A przecież filozofuje się życiem, nie abstrakcjami. Problem lacanistów leży w tym, że usuwają sobie prawie wszelkie dogmaty spod nóg, ale zachowują jeden; lacanizm. I wara każdemu, kto ośmieli się zaatakować. Z czego to wynika: lacaniści nie wysuwają nosa poza lacanizm. Gdyby to zrobili, to np. łatwo wtedy zauważyć jak wiele wspólnego ma utylitaryzm z lacanizmem: brak wartości transcendentnych, odrzucenie bądź akceptacja wiedzy (nic innego nie wchodzi w rachubę, jeśli idzie o ugruntowanie etyki), dobro skutków, nie intencji, brak relacyjności (tak, i tu i tu relacja dokonuje się poprzez język, nie dopuszcza się bezpośredniości). Taki antykantyzm, antytranscendentyzm. Skąd Pan wie, że za tymi aktami,które Pan opisał nie stoją wyobrażeniowe kłody, które zostały zadeptane? Bo przeżył Pan analizę i „pomogła”? A od kiedy to kryterium „dobrego” skutku zaświadcza o prawdzie metody? Nawet jeśli jest Pan dobrym analitykiem i pomaga niektórym, nie znaczy, że ma Pan dostęp do prawdy. Jest to niewystarczające, a nawet niekonieczne. Czy jakakolwiek etyka może się obronić? Myślę nad tym. Ale bez istnienia wartości na pewno się nie broni.
Maj 22nd, 2014
Nie można nie być złośliwym wobec pani, Pani Bogno. Czy kiedykolwiek próbowała Pani pobyć z imbecylem, czyli nie najbardziej opóźnionym mentalnie człowiekiem? Lub autystykiem, który w ogóle unika mówienia? Czy zdaje Pani sobie sprawę, że psychoanalitycy pracują i z jednymi i drugimi? I tych dwóch kategorii nie traktują jak szympansów, makaków i innych naczelnych? Ja to się śmieję z tych katolickich czy innych uroszczeń do boskich zdolności do mówienia. Na zdolności do mówienia składa się budowa krtani i głośni. Natomiast na zdolność do posługiwania się językiem (ale langage, a nie langue) składa się niewielka ilość schematów syntaktycznych, które zapewne są wprzęgnięte w mózg/ lub sprzężone z mózgiem. Na zdolności posługiwania się językiem (tutaj i langage i langue) składa się dodatkowo aparat odbierający przekaz, czyli aparat różnicujący cechy dystynktywne, różnice intonacyjne, akcentacyjne i artykulacyjne. Nie ma w tym nic co byłoby potencjałem do mówienia, boskim czy nieboskim. Gdy mówi się w analizie, że podmiot może używać mówienia (co u Pani przybiera laicką postać „może mówić”), ma się na myśli nie zdolność, ale powód, który inicjuje mówienie, a jest nim akurat obecność Innego – aby używać mówienia, musimy najpierw mieć tego, do kogo będzie można zwrócić się z mówieniem. Proszę nie mylić artykulacji z mówieniem. Istnieje zdolność do artykulacji (np.”mmmm…mmmm…mmm…,” charakterystycznej dla bełkotu imbecyli i idiotów – bełkot to artykulacja, której nie różnicuje aparat odbiorczy tego, kto bełkotu słucha). Lecz ten sam bełkot, z chwilą gdy będzie artykułowany do kogoś, do kogo imbecyl podejdzie, szarpnie za rękę i bełkocze swoje „mmmm…mmmmm…mmmm” staje się mówieniem. Ktoś ustanowiony jako Inny i akceptujący tę pozycję Innego, w tym „mmmm….mmmm….mmmm” może usłyszeć w tym „mmmm…aaa..mmmmo!”. Tym jest mówienie, a wcześniej jest to „mmm…aaa…mmm…rotanie”, bełkot, a także jejęzyk. Przedstawię analogię. W schroniskach dla psów mamy dzień odwiedzin; gdy grupy ludzi chodzą wzdłuż domów dla psów, psy chcą przywołać kogoś z nich. Nagle z tłumu wyrywa się ktoś, kto podchodzi do klatki z psem. Pomija wszystkie inne psy i klatki. Tak oto, swym nieświadomym wyborem zajął miejsce Innego; szczek jakiegoś psa stał się szczekiem tego psa/mojego psa. Warto wiedzieć, że podobny proces ustanawia symboliczny wymiar macierzyństwa – jakiś krzyk niemowlęcia staje się krzykiem mojego dziecka. Rzeczywista matka dziecka może zaakceptować takie powołanie do bycia Innym, ale może tego nie zaakceptować. To np. ma miejsce w depresjach poporodowych – matka rzeczywista jest, ale odmawia zajęcia miejsca Innego.
Jak więc widać, gadanie ecie-pecie o mówieniu, mowie, jest łatwe, a wnioski formułowane z tego wykazują rzekomą banalność i debilizm psychoanalizy. Jest taki jeden filozof w Polsce, starawy już mocno, który kiedyś tak argumentował : a co tam mowa i mowa, w kółko mowa, mówisz i już, a chodzi o to, by mówić z sensem. Cóż, idiotyzmów nigdy nie brak.
Na końcu pytanie o to, czy naprawdę analityk przekracza poziom wyobrażeniowy? Podając przykłady z życia, swego, jak i praktyki, ryzykuję zawodowo. Głosy profesjonalistów są akuratne – czy nie za bardzo się odsłaniam, przecież blog czytają zapewne i moi analizanci. Osobiście sądzę, że nie za bardzo. Współcześnie analitycy muszą przyzwyczaić się do sytuacji, w której internet odsłania nas bardziej, niżbyśmy chcieli. Z tego powodu nie mam konta na facebooku, ale moi znajomi, członkowie mojej rodziny, mają. Nie tylko że nie wykluczam, ale wprost przeciwnie wiem, że będzie się i o mnie pisać oraz mnie komentować. A to ktoś wspomni, że pokłóciłem się z żona, a ktoś inny nazwie mnie skurwysynem, bo coś tam, coś tam. Dlatego nie zamierzam schodzić do podziemia. Więc, gdy opisałem niedługo wcześniej zdarzenie z moim ojcem, to co zrobiłem było wyobrażeniowe czy symboliczne? – jeśli wyobrażeniowe, to jaką wyobrażeniowością się kierowałem? Ale na to, Pani Bogno, musi odpowiedzieć sobie Pani sama. Same wątpliwości, że nie jest to symboliczne, bez argumentów nawiązujacych do jakiś zasad, o których Pani wspomina, stają się kwintesencją wyobrażeniowości – wyobrażania sobie, że analityk kieruje się wyobrażeniowością. Dowodem na to jest arcyludzkie i arcypolskie formułowanie zdań: „wydaje mi się, że…” lub „on kieruje się wyobrażeniowością, prawda?”.
Moja odpowiedź na Pani pytanie brzmi: Tak.
Maj 22nd, 2014
Nie był Pan złośliwy
Maj 22nd, 2014
Szanowna Pani Bogno, mój zarys, co pisałem, nie był pisany dla Pani, ale dla innych; więc to, czy to Panią przekonuje mnie nie interesuje. Nie przekonam Panią, albowiem analiza nie jest filozofią, a nosa poza filozofię Pani nie wysadza. Nie przeżycie analizy jest, albo nie jest faktem. W Pani przypadku jest faktem. Każdy zaś fakt niesie za sobą konsekwencje, np. taką, że upada w wyniku tego doświadczenia status transcendencji, albowiem za każdym działaniem podporządkowanym jakiejś wartości kryje się dziwaczna, perwersyjna intencja, na dodatek własna. Śmieszy mnie ten efekt paranoi, przypominający zachowanie megaateisty, który nie wchodzi do kościoła, by nie spotkać tam Boga.
Irytujące jest używanie przez Panią sloganów – filozofuje się życiem, nie abstrakcjami. Proszę się spytać czytelników bloga, czy Pani filozo fuje życiem, czy abstrakcjami. Przecież nie podała Pani ani jednego przykładu z życia. Proszę nie serwować tu sloganów. Czy mam traktować jako potwarz sąd, że lacaniści nie zauważają wspólnoty utylitaryzmu z lacanizmem? Jeżeli odnosi to Pani do mojej osoby, to jest to jak gdyby naplucie mi w twarz. Pomimijam to, że jest to kłamstwo, albo przejaw nieoczytania w Lacanie. Brak wartości transcendentnych, odrzucenie wiedzy, dobro skutków, nie intencji, brak relacyjności, antykantyzm, antytranscendentyzm. Czy to jest zarzut, czy też potwierdzenie inności psychoanalizy? Przecież ja niczego innego nie twierdzę – psychoanaliza nie jest filozofią. A cytowany Clemes, filozof, nawet nazwał mą dziedzinę antyfilozofią. Czy tylko dlatego, że analiza nie jest filozofią, to zasługuje na krytykę?Czy musi znosić los mięsożercy, który musi być tępiony tylko dlatego, że nie jest jaroszem? Wie Pani, spodziewałem się od filozofa inteligentniejszych argumentów, niż inkwizycyjne przyznanie się przeze mnie do rzekomych błędów i wypaczeń. Ja jestem dorosły i wiem, że winę ma dowieść strona oskarżająca mnie o nie dostrzeganie wyobrażeniowych kłód w mojej praktyce. W przeciwnym razie muszę uznawać to za napaść ad paersonam. Stawianie minusa tam, gdzie coś ocaliło mi życie, poniżanie tego, co dobrego otrzymałem od analizy („bo przeżył pan analizę i pomogła, oczywiście w cudzysłowie”), to ludzka marność przemawia. Co do tego, czy skutek zaświadcza o prawdzie metody – proszę Pani, wolę kłamstwo, które leczy od prawdy, która poniża. Wątpi Pani czy jestem dobrym analitykiem, Pani prawo, równie dobrze może Pani wątpić czy jestem dobrym człowiekiem; opisując pierwszą z etyk napisałem, że wyrasta ona z nienawiści; nie sądziłem tylko, że tak szybko da mi Pani argument do ręki.
Maj 22nd, 2014
No ale w tym momencie, to już naprawdę nie rozumiem czym różni się szczek psa od mamrotania imbecyla, skoro niejako „uprawomocnia” go Inny. Mamrotanie jest tu podobne do szczeku psa. Skąd zatem Pana teza o wyższości istot ludzkich nad nieludzkimi? Gdyby jeszcze ta mowa była traktowana jako potencjał wyłącznie ludzki, ale nie… chodzi o skierowanie do Innego. Zarodek z pewnością nie mówi, pies szczeka. Czyli znowu teza utylitarystyczna? Też nie jestem złośliwa.
Maj 22nd, 2014
Teraz Pan był, bo nie powstrzymuje Pan pisania impulsywnego. Oczekuje Pan, że będę publicznie przytaczać fakty z mojego życia? Różni nas „zawód”, ja nie mogę sobie na to pozwolić. Niemniej, nie rozumiem tego przypisywania mi nienawiści. Jak krytykuję Lacana, – przejawiam nienawiść. Jak rozchwiewam Pana fantazmat nieomylności – także. Ja nie zarzucam Panu bycia złym analitykiem, nie obwiniam, po prostu twierdzę, że skuteczność to nie jest argument. Pluję Panu w twarz? Nie, zastanawiam się tylko, czy wyobrażeniowe da się tak całkiem wyrugować. W kwestii podobieństw: chodzi mi o to, że psychoanaliza teoretycznie jest filozofią zaskakująco podobną do utylitaryzmu. Tylko tyle. Pan reaguje strasznie agresywnie, jakbym z Panem walczyła. To ma być dialog?
Maj 22nd, 2014
I jeszcze w kwestii mięsożerstwa: konsekwencją logiczna Pana tezy o reakcji na mowę (imbecyla i zwierzęcia) powinno być zjadanie zwierząt i imbecyli (że o zarodkach nie wspomnę). To oczywiście przenośnia. Mam na myśli to, że krzywdzenie zwierząt poprzez ich zjadanie stoi w sprzeczności z Pana tezą o swoistym zrównaniu imbecyla (mamrotania) i świni (chrumkania) – chrumkanie i mamrotanie może być skierowane do Innego. Stąd to moje uparte pytanie o wyobrażeniowość, która pozostaje w akcie etycznym, nawet jeśli się ją zaneguje. Bo czemu świnię można krzywdzić a imbecyla nie? Co stoi za tym? Czy przekonanie, że życie ludzkie, z samego faktu, że jest biologicznie ludzkie nie kryje w sobie wyobrażeniowej ideologii? Nie krytykuję Pana, pytam, po prostu. W sumie, te rozmowy mi wiele rozjaśniają. Panu chyba nie, bo Pan już wszystko wie :)
Maj 22nd, 2014
Z początku obserwując tę rozmowę byłem trochę zdziwiony, czemu gospodarz bloga tak jedzie po pani Bognie. Nie mniej zdziwiony pani Bogny odpornością. Stopniowo jednak zaczyna do mnie docierać analogia między tematem, a formą. Weźmy taki problem – skąd pochodzi akt? Co za nim stoi? Inaczej mówiąc, jaki jest przepis na akt analityczny i skąd gwarancja, że nie jest po prostu kozactwem zadufanego w sobie durnia? Te pytania, pozornie rozsądne, zmierzają w istocie do wykastrowania aktu. Pozbawienia go tego czynnika, który tu jest absolutnie najważniejszy. To może wkurzać. Weźmy słynną historię Lacana o gestapo – geste á peau. Co za tym stoi? Jaki jest na to przepis? Jak to powtórzyć? Jak to zabezpieczyć przed nadużyciami? Czy każda kobieta, która miała przejścia z gestapo, zostanie uleczona takim gestem? To są rzeczywiście absurdalne pytania, zmierzające do prób stworzenia manualu aktów, na wzór poznawczo behawioralnego manualu postępowania z pacjentem, który martwy może stosować wobec martwego z równym powodzeniem. Prawda jest taka, że nic nie jest gwarantowane. Nie da się zrobić skoku przez rów, będąc cały czas w równowadze. Trzeba oderwać nogę, zanim druga dotrze na drugą stronę. A skąd wiadomo, czy tam coś jest? Jak nie skoczysz, to tam nigdy nic nie będzie. Akt analityczny jest po prostu tym, co w danym momencie samo domaga się zrobienia. Nikt nie może zagwarantować, że to będzie dobre. Na przykład z tą kobietą mogło by być tak, że kiedy Lacan położył jje rękę na policzku, ona mogła spojrzeć na niego szeroko otwartymi oczami i powiedzieć „panie, co pan robi? Czemu pan mnie dotyka?”. Gdyby Lacan miał się nad tym zastanawiać, musiałby pozostać przy bezpiecznym „pani nie może o tym zapomnieć, to powraca, bo budzi wielki lęk, dobrze, że pani to mówi, to bardzo smutne, przerażające, niech pani teraz zastosuje mindfulness, oddycha, zdesensytyzuje się” czy cokolwiek tam dalej. Trochę, jak przy tych interpretacjach. Pani się spóźnia, bo pani chce mi pokazać, jak to jest czekać/;, czy cokolwiek takiego. To jest ugrzecznione i zamiast trafiac do serca, ugrzecznia. Ale jest bezpieczne, jak każde teoretyzowanie. Tu wspomnienie http://www.youtube.com/watch?v=VA-SXCGwLvY
Maj 22nd, 2014
Panie Pawle, a Pan to jak ten dobry uczeń z przedstawienia szkolnego, prymus, podpowiada widowni, co autor ma na mysli. Niech Pan się strzeże, bo nowoczesna widownia może jeszcze przed piątym aktem zrobić z Pana oślą łączkę. Ja bym się uśmiała!
Maj 23rd, 2014
Pani Bogno, wręcz przeciwnie, Pani „rozumiesz” było dla mnie (nie przeczę, ze dla Joshe mogło być protekcjonalne) wręcz intymne.
Maj 23rd, 2014
Ja rozumiem Pana Pawła, tylko wciąż mnie ten akt przeraża… Boję się, że akty są dokonywane przez ludzi a ludzie są, jacy są. Stąd pytanie o tę wyobrażeniowość. Najlepiej by było, żeby można było dać gwarancję, że za aktem nie stoi ŻADNA wyobrażeniowość, ale to niemożliwe, bo, jak powtarzam, człowiek to tylko człowiek. I tu tkwi cały problem. W sumie taki dylemat: ugrzeczniać, steoretyzować czy „rozdziczyć”? Ja nie jestem praktykiem, nawet wierzę, że to drugie często może pomóc. Ale jakie daje pole do nadużyć.
Maj 23rd, 2014
I właśnie dlatego tak upierdliwie „czepiam się” się do Autora – pokazuję po prostu, że może być mocno uwikłany w tę wyobrażeniowość i nie zdawać sobie z tego do końca sprawy. Bo to, że jest skuteczny jako analityk, nie jest argumentem rozstrzygającym. Po prostu próbuję pokazać, że w jego wypowiedziach (mięsożerstwo, uprzywilejowanie człowieka) czaić się może przekroczone niby wcześniej wyobrażeniowe. Bo to nie przypadek, że z argumentów Autora wynika jedno, a postępowanie swoje (mięsożerstwo) tłumaczy inaczej. Sądzę, że wyjaśniłam, o co mi chodzi.
Maj 23rd, 2014
Pani Renato, wyroki „nowoczesnej widowni” są kwestią przyszłości, a ta jest zwykle nieznana. Kto pisze, ponosi ryzyko. Mam wrażenie, że nie chodziło mi o to, by podpowiadać coś wszystkim czytelnikom, bo większość , zdaje mi się, rozumie to, co tu pisane, o wiele lepiej ode mnie. Ja bardzo słabo się posługuję lacanowskim językiem, Jak w jednym zdaniu są więcej, niż dwa terminy, to zanim sobie przypomnę, co jest co, wypowiedź leci dalej, ja się gubię i zaczynam przysypiać, a w czytaniu wzrok sam szuka słów używanych powszechnie, a reszta się jakoś pomija. Lata to już trwa, niewiele się zmienia i mam wrażenie, że z jakichś dziwnych powodów musi to tak zostać, że będę to wszystko czytał i słuchał tego bardziej, jak melodii. Tak naprawdę, to dopiero, gdy gospodarz wspomniał o Dajmonionie, dotarło do mnie w całości, o czym się ta dyskusja toczy. A, więc to o to chodzi? No to przecież prosta sprawa – pomyślałem sobie w tym momencie. Nie mogli od razu powiedzieć? Przynajmniej taką mam nadzieję, że zrozumiałem. Wcześniej widziałem tylko tyle, że się żrą i się ktoś obraża. I trochę mi się to kiepsko czytało, no to myślę sobie, może jednak powiem coś, żeby to jakoś spokojniej szło.. A może źle zrobiłem? Może to właśnie tak powinno przebiegać jak taki „akt” a moje wejście prymusowe taką dynamikę psuje? No nie wiem. Nowoczesna widownia pokaże.
A jeszcze do pani Bogny. Przeraża panią ten akt bez kontroli i bez gwarancji, za którym nie wiadomo co stoi. No więc z tym trochę jak z całą resztą. Z seksem na przykład. Nie da się mieć orgazmu, jak się nie straci głowy. Diabli wiedzą, co z tego może być. Gdzie tam psychoterapeutom ludowym do analityków, ale chyba i oni coś niecoś wiedzą o tym (przynajmniej niektórzy), że czasem robi się coś, co jest przerażające, nieoczekiwane i niezgodne ze wszystkim tym, co należy, bo „coś” każe tak właśnie zrobić i to bywa dokładnie w punkt, działa i leczy. A czasem człowiek zrobi z siebie idiotę. Ryzyko jest większe, niż w walce na śmierć i życie. Jak ktoś tego nie chce podjąć, niech robi terapię poznawczą z manualem, albo zostanie kołczem, szuka zasobów, robi więcej tego, co wychodzi, pyta „jakie są pańskie cele” i cały ten siajs, ewentualnie od razu zostanie nauczycielem dobrych manier, albo sprzedaje lakier ekologiczny do podłóg. Czasem za interwencją może stać wyobrażeniowość. To jest ryzyko. Każda metoda, która może ocalić życie, ma też potencjał morderczy.
Maj 23rd, 2014
Mam dziś w planie napisanie posta. Przyszedłem mając już dość tego dziwnego sposobu nabywania wiedzy przez panią Bognę. Przeczytałem sobie komentarze i co się okazało? Napisał Paweł, wyłuszczając absurdalność aktu, nicość z której wyrasta i nicość, do której zmierza. Obecność nicości i na początku i na końcu przeraża. Stąd chwytanie się wyobrażeniowości jako gwaranta, że to co się robi ma sens. A ponieważ twierdzę ja i twierdzi Lacan i twierdził mój superwizor i twierdzą lacaniści, że to nie sens (czyli wyobrażeniowość) jest gwarantem, ale pewność, to analityk, co już pisałem/odpowiadałem Spock, staje się Czarnym Ludem, cyganem porywajacym dzieci, Kronosem pożerajacym Zeusa, źródłem prawdy i Bogiem analizy. I przeszło nie zauważone, że napisałem też, cytując Lacana na dodatek, że analityk doświadcza lęku (przerażenia, horroru) podczas aktowania. Napisałem to. Tak więc w odczuciu horrroru nic mnie nie różni od mojej adwersażystki. Różnica leży gdzie indziej. Adwersażystkę przerażenie powstrzymuje, podczas gdy mnie, nie. Przerażenie nie paraliżuje analityka – oto różnica. Ponadto akt jest nadużyciem, albowiem jest przekroczeniem, ex definitione. Perwersja też jest nadużyciem, ktoś powie. I będzie miał rację, ale już nie w tym, że per analogiam wychodzi na to, że analityk jest perwertem. Tak nie jest, ale nie będę wyjaśniał narazie dlaczego tak nie jest. Jestem przekonany, że gdyby wyjaśniał to Paweł, to moja adwersarka grzeczniutko zaczęłaby dyskutować i polemizować. Gdy będę czynił to ja, tak nie będzie, co sugeruje, że zacięta polemika mej adwersarki ma podłoże osobiste. I tak jest w rzeczywistości. Całkiem niedawno zawiodłem adwersarkę odstępując od uzgodnionej wcześniej umowy związanej z książką, co zapewne skomplikowało jej plany, a może nawet je pokrzyżowało. Wiem natomiast, że odstępując miałem pewność tego co robię.
I teraz, co upewnia mnie o swej pewności? Paradoksalnie, to samo, co moją adwersarkę przeraża. Upewnia co do pewności lęk (z wszelkimi jego modalnościami [trwoga, przerażenie, bojaźń, itd.] poza strachem. Lęk jest jedynym afektem, który nie okłamuje człowieka (to Lacan, nie Pawlak). Gdzie jest lęk, tam chodzi o pragnienie. Jeśli jest lęk, za progiem, tuż tuż, właściwie już puka do drzwi, co? Pragnienie puka (wystarczy przyjrzeć się konstrukcji horroru, w literaturze czy filmie, i będzie się wiedziało w czym rzecz). A jeśli jest pragnienie, to, albo się od niego odstępuje, wyciągajac wtedy dłoń do poczucia winy, albo postępuje się w zgodzie z nim (i aktuje się).
Kończąc, pewność, o której mowa, nie jest pewnością skutków, pewnością intencji, pewnością wartości, to tylko pewność, że to pragnienie.
Maj 23rd, 2014
Panie Krzysztofie, znowu ad personam? Czy nie uważa, że wystawia Pan sobie tylko złe świadectwo takim pisaniem? Co do wspólnych planów – nieświadomie uczynił Pan dobro. Mam już inny plan i moja upierdliwość na blogu jest z nim związana. Ja robię swoje, nie zna mnie Pan. Moje pytania traktuje Pan jako oskarżenia pod swoim adresem. Proszę mi wierzyć – nie pokrzyżował mi Pan planów – wręcz przeciwnie :-) Nie wyobrażam sobie naszej współpracy i Bogu dziękować, że nie doszło do chwili, w której wycofać się nie będzie można bez konsekwencji. Naprawdę, przypisuje mi Pan cechy, których nie widzi u siebie. To się nazywa projekcja :) Szkoda mi Pana, naprawdę. Ale podkreślam, uczynił Pan niechcący dobro – pomaga mi Pan, nawet atakując. Inaczej by mnie tu nie było :-)
Maj 23rd, 2014
Jest wielka rozbieżnośc pomiedzy mówieniem Lacanem a mówieniem o Lacanie. Pewnie i jedno i drugie ma sens.
Maj 23rd, 2014
Mi się wydaje, że Renata zaczyna mówić Lacanem. Może ją Krzyśku do siebie zwerbujesz haha
Maj 23rd, 2014
Każdy mistrz potrzebuje swojego następcy podobno, Russell mi powiedział :)
Maj 23rd, 2014
I właśnie dlatego tak upierdliwie ?czepiam się? się do Autora ? pokazuję po prostu, że może być mocno uwikłany w tę wyobrażeniowość i nie zdawać sobie z tego do końca sprawy. Bo to, że jest skuteczny jako analityk, nie jest argumentem rozstrzygającym. Po prostu próbuję pokazać, że w jego wypowiedziach (mięsożerstwo, uprzywilejowanie człowieka) czaić się może przekroczone niby wcześniej wyobrażeniowe. Bo to nie przypadek, że z argumentów Autora wynika jedno, a postępowanie swoje (mięsożerstwo) tłumaczy inaczej. Sądzę, że wyjaśniłam, o co mi chodzi. Wyłumaczy mi to Pan w dobrej wierze i bez nerwów.
Maj 23rd, 2014
kto będzie następcą Pawlaka ? Joshe? No to ja się wtedy muszę szybko ewakuować :) ALE TO PLANY, NIE STAN OBECNY
Maj 23rd, 2014
Nie Pawlaka, innego wielkiego, i w dodatku filozofa
Maj 23rd, 2014
I rzeczywiście to plany, nie stan obecny.
Ty Bogna nie wiesz czy już się ewakuowałaś, czy już prawie, czy obraziłaś, czy dalej nie rozumiesz, czy chcesz czy już nie, czy chciałaś, czy toniesz w złośliwości, czy pływasz nadal po wierzchu. Jesteś jak ta Marzanna na wodzie, rwana prądem topieli. Piękny ten taniec.
Maj 23rd, 2014
Ale powiedz ale powiedz czemu mnie odrzuciłeś mój miły?! Ale nie mówisz znowu, a ja chcę no powiedz no powiedz!
Maj 23rd, 2014
jest coraz gorzej Joshe, kto cię analizuje? Napisz, to cię pomszczę :)
Maj 23rd, 2014
Kochana chcialabyś, ale nie tym razem obawiam się :)
Maj 23rd, 2014
Barman, jeszcze po kolejce dla wszystkich.
Maj 23rd, 2014
tak, , zdecydowanie :) Biez pałlitra nie rozbierosz :)
Maj 23rd, 2014
Cieszę się, bo może Pani zobaczyć, że akt, o którym tyle szumu, akt z mojej strony, wywołał dobro. A takim przerażonym niedowiarkiem się Pani jawiła. I rzeczywiście zrobiłem to niechcący, jak zaświadcza o tym każdy akt. Cieszę się.
Maj 23rd, 2014
Dla mnie niedościgłym wzorcem mistrzostwa jest mój analityk. Tak daleko mistrzem jest, że jest w stanie, mimo 87 lat, trwać jako Jeden! Ci z jego analizantów, których znam, nie przyznają się do tego, że mieli u niego analizy. Ilekroć mówiłem pytany, kim jest mój analityk, słyszałem w odpowiedzi: „a kto to taki?” Jest tak daleko nieznany, że działa tylko jako nazwisko („aha,..ten Sokolik”). Gdy widziałem go ostatni raz, odwiedziłem go w domu, dał mi kolejną lekcję analizy na wstępie, powiedział: „nie przychodź tu więcej, zacząłem drogę do lepszego ze światów”, a na odchodne dał mi kilkadziesiąt stron swej autobiografii. Niestety, nie wiem co mam z tym zrobić. Pewno dowiem się, kiedy przyjdzie na to czas. W 1998 napisał artykuł o lacaniźmie jako zwieńczenie naszej dyskusji o Lacanie. Rzecz działa się przy winie w kawiarni Hortexu. Na zakończenie dyskusji powiedział; „aż tak oryginalny to Lacan nie jest, to duch Platona”. Potem był przez 2 lata analizantem u lacanisty, a 6 lat temu rozpoczął naukę 9 języka, hebrajskiego. A ja? A ja staję się w tym roku członkiem honorowym swego własnego towarzystwa. Zaledwie.
Maj 23rd, 2014
Joshe, jak dla mnie robi się lekko niedorzecznie ( tak, ze nawet ja, jak sobie dworujesz, „zaczynam mówić Lacanem”:)))) Ale to mozliwe bo ja lubię taką niedorzeczność w stylu szekspirowskiego Puka, który we śnie nocy letniej mówił „z tego śmieję się serdecznie, co się splata niedorzecznie”. To jedyny cytat z Szekspira, który znam na pamięć jeszcze od czasów liceum. Ale nie myśl sobie, nawet ja czytałam Lacana „Pole mówienia w psychoanalizie” (jakoś tak) i była to dla mnie przed 20 laty fascynująca lektura, choć mało pojeciowo ogarniałam. Ale tam było o słuchaniu mowy, sama zresztą wiesz lepiej, i to mnie urzekło, ze wreszcie mowa może byc jak trawa, ale i trawnik (jakoś tak to czułam). I jak na dziś to lacan wydaje mi się być takim brykiem przydatnym do poezji o człowieku. Pozdrawiam Cię!
Maj 23rd, 2014
Reply to “„Akt zakłada podmiot””