To tajemnicze zdanie Lacana pada podczas seminarium „…ou pire” [str.9 wydania ksiązkowego]. Moim zdaniem rozwiewia ono wszelkie roszczenia do traktowania Innego jako podmiotu. Stąd słownik Evansa zebrał tyle słów krytyki i został uznany za słaby. Wszystko przez ego. Jeżeli psychoanaliza lacanowska rani, to rani tylko ego, sprowadzając je zaledwie do frustracji. Rzekomo zraniony pacjent jest pacjentem sfrustrowanym, który nie chce wiedzieć, że istnieje w nim „gorsze” (pire). Narcystyczna rana frustracji powstrzymuje nie-analityków przed spotkaniem z kastracją; powstrzymała także Evansa.
Jeśli Lacan mówi: „Etyka psychoanalizy oparta jest na logice” [„Wokół uwag dodatkowych na temat seminarium Etyka”, 1960,10], to widzimy konsekwencję z jaką dalej postępuje mówiąc w „…ou pire”: „Jouissance myśli, kalkuluje, osądza”[str.9]. Sądzę, że Evans widzi to, lecz nie jest w stanie uznać służebnej roli ego. Jak to jouissance myśli? A przecież na scenie Innego (u Freuda „inna scena”) odbywa się myślenie, kalkulowanie (oczywiście liczenie, ale w związku z tym, że w polskim „liczy się też na kogoś” wolałem kalkulowanie) i osądzanie (przede wszystkim dotyczy miary relacji podmiotu z pragnieniem; każde ustąpienie, odchylenie się od pragnienia, skutkuje poczuciem winy – to dlatego nie leczy się poczucia winy i jest ono nieuleczalne; korzenie winy tkwią (w)Innym, a obwinianie się dotyczy podmiotu, a nie ego; ono jest i pozostaje poza winą).
Przejdźmy do życia, czyli przykładów. „Ten X. zawsze jest pijany, ilekroć go spotykam jest urżnięty. Ta jego Y. ma krzyż pański z nim. Nie rozumiem dlaczego nie rozwiedzie się z nim, jak może się dać tak poniżać? Nie sądzisz, że jest masochistką?”. „Z. znów awanturował się. To straszne jak on tłucze swoje dzieci. Wczoraj widziałam Q., boże drogi, była bez zęba i cała opuchnięta, szła na policję zgłosić to; powiedziała mi, że dłużej tego nie wytrzyma i go zabije.”. „To bydlę ten mój szef; zaniosłam mu sprawozdanie, a on do mnie z mordą „co pani mi tu przynosi! Nie mogła się pani postarać, by przynajmniej ten papier był czysty? Co z pani za niechlujna baba, brzydzę się to wziąć do ręki; proszę pójść i jutro przynieść mi sprawozadanie w stanie nadajacym się do czytania”.
Zastanawiam się, czy już wiecie nie tyle, czym jest jouissance, lecz gdzie je codziennie spotykacie. Tekst z brukowca (trawestacja dla celów ilustracyjnych): za młodu Jaruzelski miał kobiet bez liku i żadnej nie odpuszczał; jak mówią znajomi „małżeństwo Jaruzelskich od dawna nie sypiało ze sobą”. Czyż nie obrazuje to dekalogu w punkcie o nie dawaniu fałszywego świadectwa przeciwko sąsiadowi/bliźniemu swemu? Kto w dekalogu widzi tylko zakazy, nie widzi palca wskazującego na Realne, na jouissance. Nie dawaj fałszywego świadectwa, by przeciwko tobie nie dawano!
Moje „uwagi na temat jak odczytywać dzieło Lacana” trwające od 25 lat” spotyka to, co spotyka każdego bliźniego z naszych ust – dawanie fałszywego świadectwa. Polega to na widzeniu jouissance bliźniego/sąsiada. Tym jest cytat tytułowy – człowiek nie zna Innego inaczej, niż przez jouissance, niż jouissansujący Inny. Nawet gdy mówimy o Bogu mówimy o jouissance.
Nie znamy innego jouissance niż jako Inny. Istnieją podmioty, które używają jouissance wprost. To perwerci, lecz czynią tak tylko dlatego, że zajmują miejsce Innego, by używać swego obiektu w konkretnym celu. Ten temat czeka jeszcze na swoją kolej do opisania.
W podanych przykładach jouissance jest oczywiste tylko, gdy dotyczy Innego, jest pokątne gdy dotyczy obmawiających. Pamiętać warto, że jesteśmy na językach ludzi – co mówią o mnie poza mną? O jouissance, nawet gdy mówią o czym innym: „Spotkałam wczoraj A. na spacerze ze swym mężem. Jadła lody. Gdyby on wiedział przez ile łóżek przeszła, by zarabiać tyle, że stać ich na apartament!” Ćwiczenie dla was, wskażcie miejsce jouissance w tej ostatniej wypowiedzi.
I na koniec, może pokusicie się o odpowiedź na pytanie, dlaczego przybrało to miejsce taką postać i o czym to świadczy.
KP
P.S. Życzę Wam ogromniastego Jaja Wielkanocnego, by można było dzielić się nim z mnóstwem bliźnich, szczególnie tych jouissansujących.
65 Comments, Comment or Ping
„Jaja” mam już spakowane i jutro jadę w strony rodzinne się dzielić. Dziękuję za życzenia i też zyczę Panu i wszystkim Komentatorom radosnego Alleluja :)
Kwiecień 18th, 2014
Dołączam się do tych życzeń :))
Kwiecień 19th, 2014
To jest jouissance zazdrości o jouissansce. Gdzieś ostatnio czytałam, że Podobno Proust był ekspertem od zazdrości i ładnie ją rozwija w swoich powieściach, i że podobno najlepsze wyjście z tego błędnego koła to zaprosić obiekt zazdrości do stołu i wtedy to cudze, obce szczęście staje się też naszym szczęściem.
Freud podobno powiedział, że zazdrośnik to ktoś, kto jest zakładnikiem cudzej nieświadomości.
Kwiecień 21st, 2014
„Can’t beat them, join them.”
Kwiecień 21st, 2014
Podobno problem z jouissance jest taki, że ono zawsze się zrealizuje, że tutaj w zasadzie nie mamy wyboru. Dlatego pojawiają się symptomy, które są patologicznym sposobem jouissansowanie się, wobec braku innych sposobów.
Freud powiedział też podobno, że chorobą człowiek opłaca czasami większe wartości. Ja myślę, że ja sama mam taki romantyczy obraz kliniki w sercu, myślę że bez tego analiza by mnie nie fascynowało tak jak mnie fascynyje. Przeczytałam u Lacana takie zdanie, że dla wielu klinicystów klinika to jest jedyny azyl i tylko nie wszyscy są szczerzy w tej sprawie. Adaptacja do tego świata wymaga dopiero patologii, jak zauważył Pascal, którego Lacan też przywołuje w seminariach.
Kwiecień 21st, 2014
U Kępińskiego czytać można z kolei, że „Podczas pokoju my zamykamy wariatów na oddziałach, a podczas wojny oni nas”. To jest trochę inna perspektywa patrzenia, inne oko, też interesujące i też otwiera sporą przestrzeń dla refleksji. Teorie spiskowe na przykład.
U nas mamy Ruskich i Żydów – niezawodnie. W Nowym Świcie mamy illuminati, masonów, psychopatów i kosmitów – niezawodnie. I te linie między normalnością a patologią, prawdą a urojeniem gdzieśtam się zacierają. Ostatnio czytałam o „ordinar psychosis” J.A. Miller i innych i oni tak mocno się odwołują do Baumana i jego „płynnej nowoczesności”.
Kwiecień 22nd, 2014
Ja pozostaję przy swojej tezie, że DSM jest jedyną kamasutrą jaką mamy, w okolicznościach kultury takiej a nie innej, bo wiadomo, że „związek seksualny nie istnieje”.
Na seminarium Pierre Gilles Gueguen słyszałam, że związek seksualny nie istnieje, albo „…au pire” – wszystko co istnieje to związek seksualny, bo jakby nie było każdy tego próbuje. Oraz że wszystko jest symptomem, nawet własny partner, a miłość to symptomowanie we dwójkę.
Kwiecień 22nd, 2014
Powiem więcej, klinika to nie tylko azyl; to baza – jeśli odcinamy psychoanalizę od kliniki, czynimy z niej tylko filozofię, bardzo atrakcyjny sposób jouisansowania, odbywający się poza jakąkolwiek odpowiedzialnością. Mam na myśli to, że filozofia jest nauką wyzwoloną, wyzwoloną od jakiejkolwiek weryfikacji. Filozofie po prostu istnieją. Jeśli państwo filozofów, państwo oświeconych władców itp. pomysły weryfikacyjne się nie sprawdzają, teorie stojące o podstaw tych pomysłów nie zostają odrzucone; trwają dalej ku radości zwolenników mających okazję jouisansować bez końca. Co filozof, to przykład na to, że ma się rację. Filozofia nie ma swej kliniki. Psychoanaliza zaś ma. Oznacza to tylko tyle, że każdy koncept, każda teza, albo wyrasta z kliniki, albo ma zastosowanie w klinice. Z tego punktu widzenia dzieło Lacana można podzielić na dwa etapy – do momentu rozwiązania prezentacji klinicznych w szpitalu św. Anny i po tym wydarzeniu. Nieodzowność Innego widać w klinice i praktyce. Wersja Lacana 2.0, bez jakichkolwiek odniesień do swej praktyki zniekształca ten obraz.
Skoncentrowanie się na problemacie jouissance określa także kwestię, jak się z nim obchodzić w praktyce. Moim zdaniem rządzi tym tylko jeden kanon: jouissance należy respektować. Ale? Co zrobimy w przypadku spotkania kogoś, kto dokonał już 12 aborcji, beztrosko podchodzi do zagadnienia antykoncepcji i widzi świat w tonacji jest ciąża-jest aborcja? Respektowanie jouissance oznacza traktowanie tego na serio, zajęcie się tym. Czy skłonienie do używania antykoncepcji jest działaniem nieanalitycznym? Co najwyżej nieortodoksyjnym. Praktykowanie analizy nie jest praktykowaniem filozofii, nawet gdy jest ona filozofią człowieka. Praktykowanie jest jedynym środkiem rewidującym koncepcje psychoanalityczne. Jouissance, które jest konieczne i jesteśmy nań skazani, nie oznacza z konieczności skazania analityka na nie-robienie-nic z nim w przypadku pacjenta. To dlatego, że jesteśmy skazani na swoje jouissance, a nie jesteśmy skazani na czyjeś jouissance, nawet osoby przez nas kochanej, możemy z sensem mówić, że „związek seksualny nie istnieje”. W podobny sposób nie istnieje „skończona analiza”. Inaczej mówiąc, jouissance kogoś nie skazuje partnera tego kogoś na potulne zgadzanie się z tą sytuacją. Klasyczną przestrogę Freuda, by nie wychodzić poza skałę kastracji (tak, moim zdaniem, można rozumieć imperatyw kastracji), można widzieć jako rozwagę w relacjach człowieka z jego jouissance. Czy zajmować się jouissance narkomana zwanym uzależnieniem? Po co, można rzec i to nie bez racji, to jego sprawa. Jasne, ale co zrobić, gdy wten sposób jouissansuje kobieta będąca w ciąży? Nadal pozostaje to tylko w jej gestii? Jestem przeciwnikiem hipokryzji analityków. Tkwi ona w tym, że piłackie podejście do tego zagadnienia znika, jak tylko cesarz w Rzymie nakaże zgłaszanie takich przypadków w takim czy innym urzędzie. W 1990 coś podobnego powiedziałem J.A.Millerowi w foyer paryskiej opery. Wolność, z której się cieszą (jouisansują) analitycy, znika, gdy do głosu dochodzi jouissance cesarza. Czy wszelako analitycy mają czekać, aż Wielki Brat nakarze zgłaszanie takich a nie innych przypadków, czy po prostu może i powinien zajmować się narkomanką w ciąży jako matką i płodem łącznie, bez oglądania się na uśpionego lub nieuśpionego Wielkiego Brata, znajduje tylko jedną, przeczącą odpowiedź. Uzasadnienie podjęcia działań, by matka zaprzestała brania narkotyku, gdy jest z płodem w ciąży, tym, że nie ma takich wskazań u Lacana, czy nawet w jego koncepcji, to czynienie z Lacana proroka, a może nawet i Mesjasza.
Gdy pani Bielik-Robson występuje przeciwko Lacanowi z pozycji sprzeciwu przeciwko dominacji popędu śmierci, nie mówi zupełnie od rzeczy. Popełnia jak każdy filozof, tudzież zelota lacanizmu, błąd wynikający z utożsamiania koncepcji z praktyką. Praktycy takiego błędu nie robią. Praktycy mogą sprawiać wrażenie zelotów; wystarczy, że nie prezentują swej pracy klinicznej. Lecz, wystarczy od nich wymagać, by taką pracę prezentowali.
Jouissance jest problemem dla analityków. Jest nim dlatego, że starają się coś z nim zrobić i starania te są niezadawalające, co nie oznacza bezowocne.
Ale jakiekolwiek podjęcie działań w relacji do jouissance może być podjęte tylko w imię czegoś. Dla mnie nie jest to powód do obciachu.
Kwiecień 22nd, 2014
Cieszy taki głos rozsądku po tym ostatnim potopie słów.
Kwiecień 22nd, 2014
Ja zupełnie inaczej rozumiem zdanie „jesteśmy na jouissance skazani”. Skazani jesteśmy na rozkosz, ale jednak to jaki będzie miała kształt, nie jest gdzieś zupełnie poza nami, a wręcz odwrotnie.
Odpowiedzialność ponosimy zawsze i za swoje jouissance i za każde słowo, ktore ulatuje nam z ust. Ile takie marksistowskie słowo namieszało na przykład..
Kwiecień 22nd, 2014
Ja filozofię kocham, tak jak kocham kubek kawy na dzień dobry i lampkę wina na dobranoc. Gdybym miała wybierać kolejne studia od podstaw to byłaby to filozofia.
Kwiecień 22nd, 2014
ABR tez uwielbiam i nie mogę oderwać od niej oczu jak mówi – taka piękna, bystra pani.
Kwiecień 22nd, 2014
A to co mowi nie zmienia tego jak mówi – „style is the man himself”
Kwiecień 22nd, 2014
W jaki sposób można zaprosić obiekt zazdrości do stołu?
Kwiecień 22nd, 2014
Cieszę się z tych wpisów, bo odnoszą się do tematu, o który ostatnio (jako filozof) zapytałam. Otóż nie zgadzam się z Panem Krzysztofem, że filozofia to takie sobie ględzenie, a psychoanaliza – rzecz poważna. Tzn. nie zgadzam się z tym pierwszym, To, że wielu filozofów (większość) nie wie, o czym mówi i jaka spoczywa na nich odpowiedzialność, nie oznacza, żeby opisywać tak całą filozofię. Gdyby nie filozofia – nie byłoby ani Freuda, ani Lacana, ani psychoanalizy. To filozofia „tworzy” idee, a żyjemy w świecie, który w dużej mierze „wymyślili” nam filozofowie. Wiem, że Autor bloga jest (no, tak sądzę) umiarkowanym optymistą co do postępu moralnego. Ja jednak pytam: co taki postęp miałoby warunkować? Etyka Lacana w wielu punktach przypomina etykę nietzscheańską – nie bierze się w niej pod uwagę Innego. Wiem jak to brzmi, dlatego wyjaśniam. Oczywiście jouissance jednego jest warta jouissance drugiego. A jeśli matka narkomanka ma „uciechę”, że jej dziecko w jej brzuchu ledwie żyje, to co? To wtedy analityk powinien (powinien?) interweniować. Wedle jakich kryteriów? Wedle własnego „widzimisię”? No bo podstaw teoretycznych u Lacana, podobnie jak u Nietzschego – brak. Filozofia jest po to, by nie pozostawiać takich rzeczy wiedzy, wyczuciu i dobrej woli analityka, bo wiadomo – ludzie są tylko ludźmi. Można śmiać się z baraszkowania filozofów, ale to niczego nie zmienia. Postęp na gruncie lacanizmu (przepraszam za to niezręczne sformułowanie) nie jest możliwy nawet wtedy, gdy założymy, że coraz więcej ludzi będzie się analizować. No bo tak czy siak wszystko pozostaje w rekach analityka. A analitycy są różni. Nie oddzielałabym tak bardzo psychoanalizy i filozofii w etycznym kontekście. W każdym innym – oczywiście tak.
Kwiecień 22nd, 2014
No i wydaje mi się, że kiedy dyskutujemy o etyce Lacana (no bo teraz dyskutujemy, filozofujemy, nie jesteśmy na sesji blogowej :)), to trzeba pokazać tej etyki ograniczenia. ABR (też moja „ulubienica”) „oskarża” Lacana o pozostawanie pod wpływem Heideggera i o, wspólne z Derridą, Blanchotem i de Manem (i jeszcze paru innymi), uprawianie czegoś na kształt „filozofii śmierci”. Osobiście myślę trochę inaczej. Nie chodzi bynajmniej, jak pisze ABR, o pięknoduchostwo i przerażenie światem, które stoi na drugim biegunie tej etyki „popędu”. Jak to z przeciwieństwami bywa: przechodzą w siebie wzajemnie. Ja uważam, że brakuje tej ich etyce odrobiny zdrowego rozsądku, takiego empirycznego kryterium: jak mnie boli i nie podoba mi się to, to nie powinnam robić tego innym. Sam utylitaryzm to za mało, bo trudno z tej empirii „interesu własnego” przejść do czegoś takiego jako POWINNOŚĆ. Ale sam Lacan, Nietzsche, Heidegger czy Derrida to też za mało, bo wszystko pozostawia się w rękach – no właśnie, czyich? Własnego sumienia, sumienia analityka? A jak nie, to „czarna rozpacz” nad marnością świata i totalna bezradność? Proszę o komentarze.
Kwiecień 22nd, 2014
„Jouissance, które jest konieczne i jesteśmy nań skazani, nie oznacza z konieczności skazania analityka na nie-robienie-nic z nim w przypadku pacjenta. To dlatego, że jesteśmy skazani na swoje jouissance, a nie jesteśmy skazani na czyjeś jouissance, nawet osoby przez nas kochanej” To słowa Autora bloga. O to właśnie chodzi: nie wiadomo, czym ma się analityk kierować, wiadomo tylko, że powinien „coś z tym zrobić” (z tą nieszczęsną matką narkomanką. Wszystko się dzieje w praktyce, filozof tego nie pojmie:) Tak mówią też mistycy….
Kwiecień 22nd, 2014
Ja ze studiów filozoficznych zapamiętałem właśnie przede wszystkim ględzenie. Oczywiście to prymitywne spostrzeżenie, nie mam na nie żadnego ładnie brzmiącego lacanowskiego uzasadnienia.
Kwiecień 22nd, 2014
Albo mogę znaleźć takie: filozofia jest ględzeniem kiedy nie bierze pod uwagę podmiotu, i to nawet podmiotu samego filozofa, tego, który mówi to co mówi. Ten brak osobistej perspektywy powoduje, że to zamienia się w ględzenie.
Oczywiście tą osobistą perspektywę można sobie znaleźć samemu, ale to będzie nawet wbrew nim, wbrew filozofom. Oni tego nie chcą, nie jest im to do niczego potrzebne.
Ostatecznie zawsze to się zamienia w ględzenie typu „a co na to Kant?”
Kwiecień 22nd, 2014
Przyszło mi do głowy kilka swobodnych uwag.
Cytat, jeśli Państwo pozwolą. Otóż Lacan w VII Seminarium („Etyka psychoanalizy”) powiada tak: „Temu, co nazywam ‚ustępowaniu własnemu pragnieniu’ zawsze towarzyszy w przeznaczeniu podmiotu jakieś zdradzenie – zauważycie to w każdym przypadku i powinniście spostrzec tegoż ważność. Albo podmiot zdradza na swój własny sposób, zdradza siebie, a skutek tego jest dla niego istotny, albo, co prostsze, toleruje fakt, że ktoś, z kim mniej lub bardziej przysięgał coś zrobić, zdradza jego nadzieje i nie robi dla niego tego, co obejmowało ich przymierze – jakiekolwiek przymierze by to nie było, pomyślne czy niepomyślne, krótkowzroczne lub też w rzeczywistości stanowiło o buncie albo ucieczce, nie ma to znaczenia. Coś jest odgrywane w zdradzie, jeśli się ją toleruje, jeśli kierowani ideą dobra – a przez to mam na myśli dobra tego, kto właśnie co dopuścił się aktu zdrady – ustępujemy w tym, że rezygnujemy z własnych praw i mówimy do siebie: ‚Cóż, jeśli tak się rzeczy mają, powinniśmy zrezygnować z naszego stanowiska, nikt z nas nie jest wart tak wiele, a zwłaszcza ja, więc powinniśmy powrócić na utartą drogę’. Możecie być pewni, że to, co tam znajdujecie, jest strukturą ustępowania własnemu pragnieniu. (…) Wyartykułowałem zatem trzy propozycje. Pierwsza, jedyną rzeczą, której można być winnym, jest ustępowanie własnemu pragnieniu. Druga, definicja bohatera: ktoś, kto może być zdradzony bezkarnie. Trzecia, to coś, co nie każdy może osiągnąć; ustanawia to różnicę pomiędzy zwyczajnym człowiekiem a bohaterem i jest przeto bardziej tajemnicze niż można by sądzić. Dla zwyczajnego człowieka zdrada, która prawie zawsze się zdarza, odsyła go z powrotem w służbę dobrom, ale z tą klauzulą, że nigdy nie odnajdzie znów tego czynnika, który odbuduje poczucie kierunku w tej służbie. Przechodzimy na koniec do obszaru służby dobrom; on istnieje oczywiście i nie istnieje kwestia zaprzeczenia temu. Ale odwracając rzeczy zaproponuję, co następuje i jest to moja czwarta propozycja: nie istnieje inne dobro niż to, które może służyć zapłacie za dostęp do pragnienia – zważywszy, że pragnienie jest tutaj rozumiane, jak zdefiniowałem to gdzie indziej, jako metonimia naszego bycia”.
Wydaje mi się, że jest to wystarczająco jasne, by postawić pytania. Czy analityk, który „robi coś” z narkomanką w ciąży w imię ochrony płodu, czyni to coś zarazem w imię służby dobrom, a tym samym odstępuje od pragnienia analitycznego, a więc pragnienia, którym nie kieruje obiekt? Czy ten analityk, rozpoznając jouissance pacjentki-narkomanki, robi dla niej to, co obejmowało ich przymierze analityczne, czy wprost przeciwnie – zdradza, kierując się ideą dobra płodu? A może pozwala jedynie zobaczyć podmiotowi, że „tak bardzo cierpię, czyniąc źle, wiem o tym, że tak robię, ale mi z tym dobrze”, czyli idzie ścieżką analizy, pamiętając, że „jouissance jest poza symbolicznym, a jednocześnie nalega, naciska na coś innego i w tym sensie dotyczy samego jądra symptomu”? Czy w analizie nie chodzi ostatecznie o to, by zobaczyć, że jouissance jest poza podmiotem mówiącym, a zarazem przecież jego sednem?
Jakimi drogami do tego dochodzi – to inna kwestia. Czy będzie nasłuchiwał znaczących (zakładając, że został już ulokowany w przeniesieniu jako Inny, o którym zakłada się, że wie) i wysłucha, że w słowie „płód” analizantki-narkomanki jest także cząstka jej „ud”, czy będzie psychoanalitykiem-psychoterapeutą i zapyta, czy pacjentka urodzi heroinę, czy herosa (czy dalej będzie daleki od znaczącego?), czy też będzie milczał jak grób, do którego pacjentka wkrótce złoży siebie wraz ze swoim płodem? Otóż wkraczamy tu w obszar techniki – techniki zupełnie obcej filozofom, którzy nie doświadczyli meandrów przeniesienia (u Lacana – przeniesienia znaczących), nie znają swojego fantazmatu, nie wiedzą, jak doświadcza się obiektu i czym wreszcie jest destytucja podmiotowa. Filozof nie jest gorszy od analityka; filozof zna te pojęcia, ale z lektur i wyobrażeń, a nie z własnej analizy i – później – praktyki. Bo co robić z pedofilem w gabinecie, który opowiada o sobie i swoich czynach? Kto wie?
Wracamy do pytania: kim jest analityk? Sam Lacan wielokrotnie zmieniał zdanie co do własnych konceptów, co może się nie podobać jego wyznawcom traktującym go właśnie niczym Boga ogłaszającego prawdę objawioną. Np. Żiżek zwraca uwagę, że o ile w Seminarium XI („Cztery podstawowe pojęcia psychoanalizy) pada teza, że „pragnienie analityka nie jest czystym pragnieniem”, o tyle jeszcze w Seminarium VII uważa, że istnieje czyste pragnienie, a dzierży je Antygona; „analityk zastępuje tutaj wielkiego Innego, a nie, jak się stanie później, ‚małego innego’, objet a, obce ciało, plamę w obrębie porządku symbolicznego”. Żiżek idzie dalej i po swojemu oznajmia: „(…) na przykład analityk lacanowski, tak jak stalinowski komunista, jest w pewnym sensie nieomylny. W przeciwieństwie do zwykłych ludzi, nie ‚żyje w błędzie’, błąd (złudzenie ideologiczne) nie tkwi ‚w naturze’ jego mowy. A zatem, jeśli analityk ‚myli się’ empirycznie, przyczyny tego są czysto zewnętrzne – ‚zmęczenie’, ‚przeciążenie nerwowe’ itd. W takich sytuacjach analityk nie potrzebuje teoretycznego oświecenia, które wyprowadziłoby go z błędu. Musi po prostu odpocząć, wrócić do zdrowia”.
I tutaj Żiżek obrazuje, czym jest przeniesienie. „(…) owa ‚nieomylność’ sugeruje, że społeczność analityczna jest jedyną, która potrafi uniknąć znaczącego panowania. Mówiąc ściśle – czym jest znaczące panowania? Znaczącym przeniesienia. Dobrym przykładem jest sytuacja, gdy czytając tekst albo słuchając kogoś, zakładamy, że każde zdanie skrywa jakieś głębokie znaczenie. A skoro zakładamy to z góry, zwykle je znajdujemy. Weźmy następujący fragment, w którym Maurice O’Connor Drury wspomina Wittgensteina:
‚Dzień był piękny i słoneczny, więc wybraliśmy się na spacer na plażę w Tully.
WITTGENSTEIN: Kolory tutejszego krajobrazu są zdumiewające. Nawet nawierzchnia drogi jest kolorowa.
A gdy dotarliśmy na plażę i przechadzaliśmy się wzdłuż morza.
WITTGENSTEIN: Dobrze rozumiem, dlaczego dzieci uwielbiają piasek’.
Całkiem zwyczajne, codzienne stwierdzenia, a jednak sposób, w jaki są cytowane, sprawia, że szukamy w nich jakiejś niesłychanej głębi… Innymi słowy, czy ktoś zadałby sobie trud i spisał coś takiego, gdyby wygłosił je jego podstarzały wujek? Społeczność analityków lacanowskich unika takiej relacji przeniesieniowej dzięki ich ‚nieomylności’. Nie bazuje na z a ł o ż o n e j wiedzy – to po prostu społeczność tych, którzy wiedzą”.
Zastanawiam się, na ile filozof czytający Kanta jest odklejony od zakładanej wiedzy. Na ile czytelnicy czytający ten blog – są świadomi własnej zakładanej wiedzy? Na ile wierni uczniowie Lacana, którzy spędzają czas pochyleni nad rękopisami swego mistrza, myślą o tym, co właśnie czynią, interpretując linijka po linijce prawdy objawione, by – w imię jakiego mechanizmu? – przełożyć je później na akty analityczne w swoich gabinetach, które (akty) muszą być w zgodzie z Pismem? Woody Allen zgrabnie ujął kiedyś ten dylemat: czytałem Hegla ze zrozumieniem i swobodą dopóki ktoś mi nie powiedział, że to bardzo trudny autor.
Powodzenia!
Kwiecień 23rd, 2014
Zdrada paktu. I co? – pyta głupi filozof. Co z tym zrobić? Analityk wie. Rozumiem (sama broniłam poststrukturalizmu jak lwica:), że wszelkie uzgodnienia typu: to jest dobre, a to złe, np. pedofil robi źle są arbitralne i mogą zwalniać z odpowiedzialności. Co do pedofila – to jeszcze, wbrew pozorom, mniejszy problem. Pedofil podlega wyrokom cesarza (jak określił to Pan Krzysztof), tutaj analityk, choć nie wie, to jednak nie powinien mieć wątpliwości co do swojej interwencji. Problem w tym, że aby mówić o postępie, musimy zakładać, że to, co teraz jest sprawą dyskusyjną – będzie jednoznacznie potępione w przyszłości. Np. kiedyś obłąkanych trzymano na łańcuchach, a rodziny po kościelnej mszy, razem z dziećmi chodziły ich oglądać (pisał o tym Foucault). F pisał, że (mówiąc w uproszczeniu) zmieniła się struktura, zatem teraz trzymamy wariatów w szpitalach albo ich analizujemy. Tyle, że zdaniem F, to nie jest postęp, tylko zmiana. Ja tak nie uważam. To jest pewien postęp. Pytanie: co dalej? Problem zwierząt – jak tu dokonać postępu i zastąpić naszą strukturę beztroskiego pożerania zwłok (np, bo jest też wiele innych aspektów procederu ich eksploatacji) w jakieś, podyktowane nawet zwykłym współczuciem, zaniechanie tego. Z tego, co mi wiadomo, takie kwestie zarówno analityk, jak i ksiądz (on też wie), mają gdzieś. Żeby było jasne: nie agituję. Nie chcę nikogo uświadamiać. Ale czy jeśli zrezygnujemy z pewnych ustaleń tradycyjnej etyki, nie pozostaje nam nietzscheańska beztroska? Moje argumenty są, po nietzscheańsku, wielbłądzimi (niosę taki garb poczucia winy), bo takie jouissansujące się „dziecię niewinne” to dla mnie niefajna perspektywa. I co z tą etyką? Mam liczyć na to, że (nawet jeśli wszyscy bez wyjątku przystąpią na serio do analizy) analityk zmniejszy ilość cierpienia na świecie? Nie, analityk będzie się zajmował moim jouissance wedle swej „wiedzy”. No czy to nie jest taki oświecony ksiądz? Czy to nie jakiś rodzaj narcystycznego gatunkowizmu? Ważny jest podmiot i jego jouissance, a analityk już z resztą sobie da radę :)
Kwiecień 23rd, 2014
Acha, do Jacka. Są takie filozofie, które się zaraziły lacanizmem i na dobre im to nie wyszło. Poststrukturalista, to ten, który mówi, wie, że mówi i na dodatek wie, co mówi. I bierze pod uwagę, że to on mówi. Dlatego poststrukturalizm przez „prawdziwych” filozofów jest przeklęty. Ale jest i ma coraz więcej „wyznawców” – sytuacja się zmienia. Nieważne, co mówił Hegel czy Kant i fakt, że to własnie oni to powiedzieli. Ważne, żeby rozwiązać jakieś problemy, zmienić świat na lepsze, a nie tylko, jak twierdził Freud: zmienić neurotyczne cierpienie w zwyczajne nieszczęście :))
Kwiecień 23rd, 2014
No no, nie wiem czy to nowy-stary czytelnik, ale głos to bardzo liczący się. Przy okazji tego postu naszkicuję także odpowiedź na kwestie pani Bogny. Pamiętajmy, piszemy to w Polsce i jesteśmy tu jedyni, którzy nie unikają zmierzenia się z problemem aporii, które pozostawił Lacan swym uczniom. Umarł pozostawiając ich w bezradności w ich obliczu. Zaraz potem odeszli z tego środowiska praktycznie wszyscy wybitni praktycy, a skupione w ten sposób koło składało się przede wszystkim z filozofów. Spadkobierca Lacana pozostał z dwoma latami swej analizy w zapasie i z takim to zapasem zaczął analizować. A propozycja Lacana była radykalna – należało zbliżyć się do Rzeczy tak blisko jak się da, mijając przy okazji, może nawet niszcząc, kolejne szańce obronne, dobro, piękno, znaczący. Miało to stworzyć zahartowanego w boju bojownika-aktywistę, którego Rzecz nie uśmierciła, jednocześnie uodparniając go na wszelkie płaczliwe miazmaty. W wyniku takiego doświadczenia miał być bezlitosny, twardy, niewspółczujący. Miał być wolny od służenia dobru, wolny od służenia pięknu. Miał przetrwać piekielne doświadczenie „zstąpienia do piekieł” i oznajmić światu, że istnieje i ma się dobrze. To stało się propozycją dla dzisiejszych proletariuszy, a także miarą napsychoanalizowania psychoanalityków. Miarą psychoanalityka przestało być psychoanalizowanie kogoś (chcąc nie chcąc jest to działanie w imię takiego czy innego dobra), a zaczęło napsychoanalizowanie własne. Oto jeden ze skutków aporii, którą zostawił „swoim” Lacan – po „zejściu do piekieł” nie pozostaje nic innego jak bycie analitykiem. Lecz kim on jest? Powinno to być jasne, tym, kto praktykuje, a nie tym, kto filozofuje. A nie zastanawiało Was, kim są ci, którzy jeżdżą po świecie z nauczaniem, mając terminarze po brzegi wypełnione „zamówieniami na produkt”? Kiedy praktykują? Ile czasu na to poświęcają? Nikt tego nie wie. Trzeba im to oddać – mówią świetnie o psychoanalizie, nie mówią o swoim psychoanalizowaniu. To też jest jouissansowanie. Nie zapominajmy, ci analitycy-filozofowie przyjeżdżają i głoszą coś w rodzaju „dobrej nowiny”, niczym nie ryzykują, nie narażają się na osąd.
W tym kontekście nawiążę do refleksji pani Bogny i nowego gościa. Podany przeze mnie przykład istniał naprawdę. Co robi w takim przypadku analityk? Mam tu na myśli praktyka, a nie analityka na etacie, dla którego praktykowanie jest zajęciem dodatkowym. Analizuje, czy też stara się przerwać ten taniec ze śmiercią? I tu nawiążę do Woody Allena. Nad przepaścią stoi samobójca, pechowo dla niego nadchodzi analityk; dlaczego to pech? Bo zaczyna od tego, że mówi do niego: „znaczące poproszę”. Nie ma to nic wspólnego z praktyką, za to wiele ze sposobem mówienia o psychoanalizie. Żart przeze mnie wymyślony na poczekaniu stara się postawić kwestię odpowiedzialności analityka, nie ograniczając jej do odpowiedzialności za wykonanie psychoanalizy. Pamiętajmy, pragnienie analityczne działa zawsze przeciwko interesowi pacjenta. To „diabelskie” narzędzie zatrudnione do realizacji czegoś, co finalnie ma skutkować uwolnieniem podmiotu od dyskursu (znaczących) i obiektu (czyli fantazmatu, vide ujętego w nim jouissance). Gdzieś tu widać na horyzoncie podmiot, który może być „sobą” tylko jako „niechętny” analizie, ostrożny w stosunku do niej. Albowiem jak można uwolnić się od dyskursu i zarazem pozostawać w nim jako dyskurs szkół psychoanalitycznych? Co miałoby być lepiszczem wiążącym analityków w takie kręgi? Wiedza? No tak, ale tylko ślepi nie dostrzegają w tym udziału jouissance, akurat jouissance panowania. Odnieście to do karteli, a zauważycie z jakim trudem funkcjonują. Przeniesienie na pracę ulega przeniesieniu na +1.
Czym jest etyka psychoanalizy? A jeśli jest ona etyką podmiotu robiącego za dwóch, za Kanta i za Sade’a? Za Kanta, który w gwiazdach nad sobą dostrzegł jakąś obecność, by nie dostrzec pustki. Za Sade’a, który w jouissance widział Innego, by go ocalić przed pustką. Odpowiada to aporii kluczowej dla mojego sposobu praktykowania: „jeśli istnieje Inny, to dlaczego jest aż tyle zła/cierpienia? Jeśli nie istnieje Inny, to dlaczego jest aż tyle dobra?”. Ta aporia trzyma się kupy tylko dlatego, że osią jej jest Inny, którego nie ma (wariant Kanta), tutaj analityk jest kompletnie niepotrzebny (to doświadczenie czegoś ok.; do czego więc byłby potrzebny analityk?), lub Inny, który jest, i który musi być, gdy przychodzi zmierzyć się analitykowi ze złem/czymś tylko negatywnym (np. ćpanie będąc w ciązy). Powstrzymanie/zawieszenie/zakazanie ćpania możliwe jest tylko w obecności Innego, pustego miejsca, które może zająć analityk. Praktykowanie analizy to nie wybór między Kantem a Sade’em; to traktowanie Kanta Sade’em i spowrotem.
tbc. (jeśli w ogóle jest to interesujące).
Kwiecień 23rd, 2014
Lacan jest cholernie nietzscheański, nawet praca analityka wydaje mi się bliska obdarowywania „cnotą darzącą”. Nie przemawia to do mnie. Albo tego nie rozumiem po prostu. Wytrzymać własne piekło jest znacznie łatwiej niż cudze. Przynajmniej dla niektórych. A nie dopowiedział Pan jeszcze na dwa istotne pytania: co gwarantuje postęp (jeśli Pan w niego wierzy), czyli lepsze traktowanie tego, co dziś jest traktowane bezdusznie? oraz: czy można chodzić w połowie spodni, drugą oddając potrzebującym (problem poświęcenia, które nie może być malutkie, bo przecież malutkie – nic nie warte)?
Kwiecień 23rd, 2014
Analitycy rozwiewają także i to złudzenie. Ludzie szukają cudzego piekła, by własne mniej bolało. Nawet jak to piekło znajdziemy, cierpimy w nim własnym cierpieniem, bowiem innego nie znamy. To tak jak sceny piekielne Breughla – cóż za fantazmatyczna feria cierpień! Naprawdę cudzego cierpienia nie znosimy, bo ból jest nasz.
To, że postęp ma miejsce nie jest kwestią wiary. To kwestia praktyczna, utylitarna. Weźmy znieczulenie przy porodach. Bóle można uśmierzać. Jest to działanie na poziomie dobra. Postęp istnieje, choć nie dotyczy człowieka. Człowiek się nie zmienił, ludzkość tak. Co gwarantuje postęp? Może sam dyskurs? W/g Lacana dyskurs istnieje, gdy coś produkuje. Przypuszczam, że postęp jest tym, co jest produkowane przez dyskurs.
Jest mozliwe chodzenie w połowie spodni. Św. Marcin z Tours jest tu paradygmatem (jest ta postać przywołana w seminarium VII). Marcin przecina swą opończę na pól i obdarowuje połową nagiego żebraka. Teraz obaj mają pół opończy; obaj mają coś, czego nie potrzebują; obaj mają brak. Są równi. Różnica wyobrażeniowa zostaje zniesiona. Różnica w stanie czystym istnieje. To przykład na to, jak rozumieć destytucję podmiotową. Porzucenie wszystkich miraży na rzecz „król jest nagi”. To co pisze Pani jest błędne z założenia – miłosierdzie nie jest oddawaniem na rzecz potrzebujących. Żebrak nie potrzebował połowy opończy, jeżeli już to całej. Przypomnę definicję miłości Lacana – dawanie czegoś czego się nie potrzebuje komuś, kto tego też nie potrzebuje; w miłości jest wymiana braków.
Kwiecień 23rd, 2014
A ja mam wrażenie rozmowy gęsi z prosięciem… Jak tylko pytam o konkrety, uzyskuję od analityków (nie tylko od Pana) odpowiedź z dziedziny mistyki… „Sam dyskurs gwarantuje postęp” – to Pana słowa. A dlaciego – pyta głupi filozof – postęp miałby być gwarantowany przez zmiany dyskursu? A może jest skutkiem ubocznym dyskursu? Pisze Pan, że postęp po prostu jest:, uśmierza się np ból przy porodach. Jakim kosztem uzyskujemy taki postęp? Czy ktoś o tym pomyślał czasem? Wątpię, żeby była to rzecz dyskursu. Poza tym blog, co już pisałam, służy chyba poszerzaniu wiedzy i zmienianiu nas – czytających, a nie jedynie daje nam możliwość jouissansowania się? No bo, jeśli nie, to … ‚są inne ciała’, jak powiedział podobno Rimbaud do Verlaine`a:)) Jak działać by postęp moralny był? Nawet jeśli zdemaskuje Pan cierpiętnika, który żywi się cudzym nieszczęściem, to bynajmniej nie zmieni Pan nieszczęścia, a jedynie samego cierpiętnika. To może od razu dać mu tabletki, żeby był wesoły i nie przejmował się cudzym cierpieniem? W książce Th. Weissenborna „Jak na wietrze dym…” jest taki motyw. Pewnego wariata wyleczono tak skutecznie, że nie tylko włączył się w obieg społeczności, ale nawet pomagał zabijać krety w ogródkach i robił to bezwiednie. Jeśli „neurotyczne cierpienie” jest jakoś chore, to dlaczego to „zwyczajne nieszczęście” – nie? Dlaczego analityk chce „uzdrawiać ludzi”, a nie cały świat? Dlaczego świat go nie obchodzi?
Kwiecień 24th, 2014
A co to jest cały świat? Ja bym nigdy nie powiedział, że analityk „chce uzdrawiać ludzi”, że o świecie nie wspomnę. Psychoanaliza nie jest od uzdrawiania, bo od tego być może są uzdrowiciele; psychoanaliza nie leczy braku, ani z braku; może jedynie pomóc zająć inną pozycję podmiotową wobec niego. Raczej chodzi o to, żeby histeryczka stała się kobietą (przez małe k), a obsesyjny (trochę) ożył. Może też o to, żeby pedofil został impotentem, a wariat – nie zwariował doszczętnie. Ale czy to jest to, czego analityk „chce”? Chodzi o to, że – w gabinecie, a nie na uniwersytecie; na kozetce, a nie w książkach – pragnienie analityka musi być enigmą, niewątpliwie dla neurotyków. Pani Bogno, czy Pani wie, czego chce Inny?
Kwiecień 24th, 2014
Było coś takiego u Freuda, że jakiś filozof napisał mu, że psychoanaliza to fantastyczny światopogląd do którego ludzi należy zachęcać. Freud odniósł się do tego bardzo negatywnie. Nie pamiętam w którym to piśmie, bo ostatnio hurtowo czytam, ani jak to uzasadniał ale uzasadniał.
Freud miał kryzysów parę, jednym z nich to było kiedy dotarł do punktu w którym hipnozy nie był w stanie kontynuować, nie tyle przez dyrektywność ile narzucanie pewnego porządku innym.
Ważne jest też jak zażył/zauwaźyła Balsamo, że analiza nie jest tylko interpretacją tekstu/mowy, ponieważ występują zjawiska jak np to przeniesienie. I nikt nie wie dlaczego, jaka jest tego natura itd, niemniej przeniesienie jest i nie zaprzecza temu nawet najbardziej pozytywistyczna behawioralna terapia, ktora analizę ma za nic. W tym sensie nie mówimy tylko o interpretacji, etyce, pewnych podstawach ale czyś realnym, w pozytywistycznym tego słowa sensie.
Kwiecień 24th, 2014
Z tym rozdzieleniem histeryczka a kobieta to też tak nie jest, to są prototypy lub typy idealne, tego w życiu nie znajdziesz. Chodzi o sposoby jouissansowani się, o tym też pisze Colett Soler, gdy te dwa prototypy kreśli. Z etykietkami zawsze jest problem – etykietujący zamienia się w prokuratora.
Kwiecień 24th, 2014
Czy wiem, czego chce Inny? Jasne, że nie. Ale czy wystarczy? Po prostu zakładam sobie (utylitaryzm): skoro ja cierpię, kiedy mnie ktoś kopnie nogą (albo słowem), to Inny też wtedy cierpi. Więc powinnam mieć to na względzie. Skoro nie chciałabym być trzymana na łańcuchu, to zakładam (i jest to słuszne, wyjąwszy pewną grupę tych, co to lubią) , że nie powinnam trzymać kogoś Innego na łańcuchu. A analityk mówi mi wtedy, że to jest tylko moje jouissansowanie się cudzym nieszczęściem. Dobra, nawet gdyby tak było, to co? Wraca pytanie o postęp. Myślę, że jest jedna podstawowa kwestia, która odróżnia filozofię śmierci (w rozumieniu ABR) od takiego zdroworozsądkowego utylitaryzmu. Ci pierwsi walczą o „czyste” życie, ci drudzy – tylko o to, by cierpienia było jak najmniej. Zakładają (ci ostatni) jedną rzecz: nikt nie chce i nie powinien cierpieć, np wskutek mojej bezmyślności czy czegoś jeszcze gorszego. Zgadzam się, że to mocne założenie i z ducha anty-lacanowskie. Ale nawet, gdy spróbuję „uszczęśliwić” kogoś na siłę, to jest to, moim zdaniem, mała cena za postęp. Najłatwiej jest chyba powiedzieć sobie:”nie wiem czego Inni chcą, zatem nic nie zrobię”. A nawet jeśli jest to dla kogoś problem, wtedy uznać go za neurotyka i pokazać mu, że ból jest tylko jego bólem. W tym wspaniałym heroicznym światku brak mi tylko jednego: zwykłej odpowiedzialności za świat. Tak, za świat i jego „zwyczajne nieszczęście”. Może nie wyrażam się jasno, ale problem jest bardzo poważny. Stał się taki dla mnie, od kiedy zajmuję się poststrukturalizmem i jego „etyką” (dla filozofa Lacan jest pierwszym i najważniejszym poststrukturalistą, ale tak twierdzi nawet Miller)
Kwiecień 24th, 2014
Pani Bogno, nie dostanie Pani odpowiedzi na to pytanie bo to tak, jakby analityk miał Pani powiedzieć, że mu zwyczajnie i po ludzku zależy na pacjencie, żeby mu się żyło ciut lepiej. Ale dla analityka (idealnego) taka odpowiedź jest jednoznaczna z powiedzeniem, że jego technika jest dziurawa albo że jego własna analiza jest nie skończona.
Tymczasem analitykom często zależy na pacjentach a poza tym przecież nawet jeśli zachowują pozycję chóru greckiego to (jeśli nie są idiotami) w miarę dobrze wiedzą, gdzie za rok/dwa może znaleźć się ich pacjent. Po prostu z doświadczenia. Co oznacza, że wiedzą mniej więcej, dokąd go prowadzą, w sensie struktury charakteru, nie konkretnych wyborów.
Tylko tego wszystkiego nie usłyszy Pani na forum publicznym. Może przy piwku.
Kwiecień 24th, 2014
Rozumiem, że owo tajemnicze współczucie analityka dotyczy tylko pacjentów. A co z całą resztą? Analityk zjada wielki kotlet schabowy i z pełnymi ustami mówi mi, że współczuje, ale na czym owo współczucie polega i jaki ma zasięg – cóż, tajemnica mistyka, dodaje przełykając kolejny kęs. No jakiś taki mam obraz tego „uzdrawiania” :) Przepraszam, wolne (wolne?) skojarzenie…
Kwiecień 24th, 2014
Nie wydaje mi się, żeby poza gabinetem istniało coś takiego jak „analityk”.
Kwiecień 24th, 2014
Pytam o etykę, a nie etykę „gabinetową”. Pytam o myśl etyczną Lacana – tylko i aż tyle
Kwiecień 24th, 2014
Ostatnie komentarze to przykład jak bardzo filozof i analityk tkwią w różnych światach. Problem w tym, że analityk nie może nie pokazywać kwietyzmu pozycji filozofa, tego specyficznego egoskrętu, symptomu filozofa. Oto, punktem wyjścia jest cierpienie jakiegoś Ja; i teraz sądzi się, że jeżeli jakieś Ja cierpi, bo ktoś zadał mu ból, to takowe Ja nie może i nie powinnno zadawać bólu komukolwiek. To wyraz czegoś w rodzaju buty, albowiem co z tego, że mnie boli, gdy zadaje mi się ból, jeśli przychodzi mi być lekarzem, który musi zrobić bolesny zastrzyk komuś, kogo ból przeraża, a także boli? Egoskręt to czynienie. z własnego Ja miary etyczności. Albo, „skoro nie chciałabym być trzymana na łańcuchu…” – skąd płynie pewność takiego sądu? Ból boli mnie bólem, to doznanie Realnego. Lecz trzymania na łańcuchu nigdy nie było. Zatem, chodzi o to, aby tego nie było, czego nigdy nie było. Dlatego analityk jest w pozycji „wyrażam wątpliwości, czy nie chce pani być trzymana na łańcuchu; przekona mnie tylko ten sam sąd, ale po fakcie trzymania na łańcuchu”. Pisałem już, że wyjątkowość pozycji filozofa wynika z braku konieczności weryfikowania sądów; nie-filozof stoi przed Ja, które cokolwiek pomyśli, to ma rację. Ból się doznaje, ale co z „byciem na łańcuchu”? Status tych sądów jest różny. Bolało mnie -nie chcę, by mnie bolało-nie chcę, by bolało kogokolwiek; lecz czym jest uprzedni ból bycia na łańcuchu, skoro bycia na łańcuchu nigdy nie było?
A teraz postęp. Jest zupełnie odwrotnie: „nie wiem czego chce Inny, przeto muszę coś zrobić”. A konkret? Nieprzytomny ktoś wykrwawia się; nie wiem czego chce ten ktoś (może chciałby umrzeć?), zatem tamuję krwotok. Oto postęp. Za postęp ludzkości odpowiada dyskurs kapitalistyczny, jedyny zdolny do produkowania tego, czego ludzie chcą, a nie tego czego chcą bogowie.
Odpowiedzialność za świat to megaegoskręt. To przejęcie przez ego prerogatyw przypisywanych do niedawna bogu samemu. To zwykła omnipotencja, sposób ego na utwierdzanie swej władzy, której zagrozi zwykła asteroida, albo kolejny mutant grypy. Przed asteroidą czy zjadliwą odmianą nowej grypy ochronić może tylko dyskurs produkujący tarcze pczeciwasteroidowe i leki przeciwwirusowe (to wysiłek zespołowy, stąd dyskurs). I jeszcze jedno, w postępie ludzkości biorą udział także kreatury moralne, w tym pedofile.
Kwiecień 24th, 2014
No to weszliśmy na „ciężki” teren. Jak słyszę „dyskurs kapitalistyczny”, od razu przypomina mi się Anty-Edyp i (to, oczywiście moje dopowiedzenie po lekturze tegoż arcydzieła) – „kapitalizm – tak, wypaczenia – nie”. Może się czepiam, ale dyskurs kapitalistyczny polega raczej na wmawianiu ludziom, że czegoś chcą (nowych produktów) i bezustanne dostarczanie im tego. Jeśli takie coś uznać za postęp… Zbiorowość ludzka, biorąca udział w „postępie” jedyne, co robi to produkuje popyt. A za tym stoi oczywiście pieniądz. Nieważne za jaką cenę: produkuje się nowy lek na jakąś wymyśloną „chorobę”: depresję, chad, zawodzącą czasem potencję…. No jeśli na tym polega postęp…. A czy zatamowanie krwotoku rannemu nie jest zwykłą ludzką koniecznością, opartą o przypuszczenie: „to go boli, ja nie lubię jak mnie boli, zatem wnioskuję: on tego nie chce, bo ja bym też nie chciała”? Czy to nie jest odruch człowieka współczesnego tak samo jak tego sprzed stuleci? Filozof, kiedy widzi na łańcuchu psa (24/dobę), choć nigdy na łańcuchu (przynajmniej dosłownie) nie był, POWINIEN sobie wyobrazić uciążliwość takiego położenia i starać się nie tylko samemu tego nie robić, ale także uczulić na to innych. Przykład z chirurgiem – w moim odczuciu to zwykła Pańska demagogia. Piszemy o bólu niepotrzebnym, a nie o bólu, który ma wyzwolić z jeszcze większego bólu. Nawet, jeśli łańcuch dosłownie „wrósł” w ciało psa (niestety, widziałam takie przypadki), każdy przyzna, że trzeba zadać psu trochę bólu, by go z tej uciążliwości wyzwolić. Wynika z tego wszystkiego co Panowie piszą, coś mało zdroworozsądkowego: jak mogę mówić, że masowa hodowla krów jest zła, skoro nie byłam członkiem stada krów, które posiada bezduszny właściciel? Zatem, wedle analityka (ogólnie) – nie mam prawa tak mówić. Otóż, sądzę, że mam prawo. I ponownie pytam: czy zamiast leczyć „chore” podmioty, nie lepiej się zabrać za naprawianie „chorego”, rządzonego przez naczelnych, świata (jakkolwiek obłudnie, patetycznie i dziwacznie to brzmi)? Analityk zawiera z analizantem pakt. A co z paktem Boga z narodem wybranym? Czy ten drugi nie jest „wyżej’? A co, jeśli nasza obojętność, jest zwykłą zdradą tego paktu? Może człowiek zbyt dosłownie zrozumiał „czyńcie sobie ziemię poddaną” i chce być podobny do Boga-tyrana (tak sobie go wyobraża), sprawując nad światem władzę absolutną, jak tyran? A pewnie chodziło o służbę światu i odpowiedzialność za ten świat… Nie jestem jakąś wielbicielką judaizmu, ani ateistką. Po prostu dla mnie ta etyka to za mało, tak póki co, czuję.
Kwiecień 24th, 2014
Panie Wojtku, przecież hasło Pańskiego bloga to „świat potrzebuje terapii” (byłam na Pana stronie, poczytałam), a przecież świat to nie tylko biali ludzie społeczeństw cywilizowanych
Kwiecień 24th, 2014
Ale ja nie mówię, żeby nie brać odpowiedzialności, wręcz przeciwnie. Dlatego mi się spodobało, że autor tego bloga skłonny jest wyjść z pozycji analityka i korzystając z nadanej mu władzy popchnąć pacjenta w ściśle określonym kierunku, jako mały inny. Czyli de facto zachować się jak przywoływany przez niego często „zwykły terapeuta” (chociaż ten zwrot nie odnosi się do nikogo konkretnego i jest tu tylko figurą retoryczną, jak „zwykły proszek”, podobnie jak sam „analityk”).
Ja tylko mówię, że etyka analityka poza gabinetem traci prawo bytu. Analiza opiera się na specyficznej relacji dwojga ludzi, która poza gabinetem nie istnieje. Interpretowanie czegokolwiek/kogokolwiek poza gabinetem to w najlepszym przypadku zwykła polityka, tak jak interpretowanie np. historii przez różne opcje polityczne.
Czyli poza gabinetem nie będzie analityka prowadzić „etyka analityka”, tylko ta etyka, która każe Autorowi wyjść z pozycji analityka i powstrzymać pacjenta/samobójcę przed skokiem.
Kwiecień 24th, 2014
O przysłowiowym schabowym pisze dosłownie i dużo psycholog społeczny prof B. Wojciszke. Pisze min, że wiara w to, że jak odmówię sobie schabowego to komuś w kraju trzeciego świata będzie lepiej jest błędem logicznych lub w najlepszym wypadku uproszczeniem, iluzją i heurystyką, zwaną „wiarą w grę o sumie zero”.
Kwiecień 24th, 2014
A traktowanie zwierząt jak ludzi, nazywanie mięsa zwłokami a zwierzęcia „kimś” podkopuje wyjątkowy status człowieka, a zatem cały humanizm.
W nowym Jorku nadano ostatnio prawa obywatelskie dwum szympansom. I jest w tym coś niepokojącego, mimo wszystko. Zwłaszcza, ze mieszkają tam miliony nielegalnych emigrantów, ktorzy praw obywatelskich ani żadnych innych nie posiadają.
Kwiecień 24th, 2014
No, najlepiej nie robić nic poza zgłębianiem swego jouissance …:) Do Pana Wojtka: myślę, że problem bierze się z tego, iż podejście czysto filozoficzne, zdaniem analityków, nie pasuje do Lacana. Zgadzam się po trosze, ale jednak, bądź co bądź, Lacan jest przez filozofów wykorzystywany, co zresztą nie powinno dziwić, bo sam ich wykorzystywał ile się da.I jeśli filozof będzie się odwoływał do etyki Lacana, to musi tę etykę (nie praktykę, lecz teorię) jakoś zaklasyfikować. Choćby (jak ABR) do grupy „piewców śmierci”. Traktuje się tę etykę jako pewien „system”.Dlaczego etyka ma być zawężana do sytuacji psychoanalitycznej? A co poza analizą? Analityk kieruje się… po prostu zdrowym rozsądkiem i współczuciem. Stosuje pewną etykę utylitarystyczną, ale sam nie wie. I tu jest problem
Kwiecień 24th, 2014
Tam gdzie próbuje przesuwać się linię nadającą wyjątkową pozycję każdemu człowiekowi, i to nie ważne w którą stronę, czy ludzmi nazwijmy tylko specjalna grupę bez niepełnosprawnych np, czy pójdziemy w drugą stronę i nadamy prawa obywatelskie szympansom, wszędzie tam jak pokazuje historia zaczynają się dziać rzeczy dziwne.
Mam tą przyjemność mieszkać w Australii, ale mieszkałam takze w Norwegii i stanach więc obserwuję poczynania animal rights bardzo uważnie, zwlaszcza, ze mieszkałam przez jakiś czas w slynnym veganskim kolektywie w Oslo pt Yabasta. I w takiej Australii z jednej strony wiele zrobiono, mieso i jajka mamy w marketach niby „etyczne”, niemniej historii zrujnowanego ludzkiego zycia, nie tylko aktywistow, ale samobójstw rolników, byłych właścicieli rzeźni itd to się nigdy nie kończy.
Kwiecień 24th, 2014
No własnie ja patrzę okiem aktywistki, feministki, lewaka i byłej wegetarianki, z międzynarodowymi linkami
Kwiecień 24th, 2014
Takze znam i to jouissance bardzo dobrze
Kwiecień 24th, 2014
Ja nikomu nie chcę niczego proponować, ja tylko mówię o konsekwencjach, niepokojących konsekwencjach pewnych postaw, o wrażeniu zysków i strat itd, i mówię to z własnego doświadczenia
Kwiecień 24th, 2014
Ważeniu zysków i strat
Kwiecień 24th, 2014
To tak jak z tym marksizmem, przcież fantastyczny jest widomo. Znam Norwegów, ktorzy nadal uważają, że Kuba to raj na ziemi i najlepszy kraj pod słońcem. Ja na Kubie nie byłam. Byłam za to na obrzeżach tego co zwie się światem trzecim, lub rozwijającym, dobre doświadczenie, polecam.
Kwiecień 24th, 2014
Joshe, sorry, ale moim zdaniem, popełniasz błąd stosując skrót myślowy: obrona zwierząt przed cierpieniem = zrównanie człowieka ze zwierzętami. A ja mówię tylko o tym pakcie: człowiek jako istota wyższa powinien być sprawiedliwy i odpowiedzialny. Podstawą utylitaryzmu nie jest zrównanie wszystkich istot żyjących na ziemi – wtedy doszlibyśmy do absurdu. Utylitaryści wręcz twierdzą „tak, różnimy się od zwierząt, ale co z tego? czy to znaczy, że w imię własnej przyjemności możemy robić, co się nam żywnie podoba?” To jest jakaś zdrada tego paktu między Bogiem i jego narodem. Nie wiem, dlaczego szympansy zostały potraktowane jak ludzie, mogę się tylko zgodzić z tym, że to niepokojące i dziwaczne. Jeszcze co do tych podziałów: ludzi też można podzielić np wedle stopnia ich wrażliwości i inteligencji, ale to, że ktoś jest mniej inteligentny ode mnie (np upośledzony), nie oznacza, że mam sobie na nim eksperymentować (kiedyś ludzie nie mieli takich problemów: wariat to nie człowiek, to wszystko rozwiązywało – eksperymenty na upośledzonych miały miejsce i niektórzy nawet mówili: „jak można bronić istnienia, które jest chrome. Może niedługo damy kobietom prawa do głosowania, a potem, damy wszystkie prawa psom?” – to autentyczna myśl ówczesnego „moralisty”. Dlatego piszę o postępie. Jeszcze co do etyki psychoanalizy: niepokoi mnie to, że podobno działań analityka nie pojmę, a po chwili dostaję argument, że analityk jest lacanowsko etyczny tylko w swoim gabinecie. A co jak skończy sesję? Czy nie jest wtedy w pewnej mierze utylitarystą, ale nie wie o tym i dlatego też jest niekonsekwentny w swoim postępowaniu?
Kwiecień 25th, 2014
Psychoanaliza jest w gabinecie, poza gabinetem jest tylko gadanie o psychoanalizie, wyobrażanie sobie psychoanalizy itd. Etyka psychoanalizy to nie moralność.
Kwiecień 25th, 2014
Śledzę tę dyskusję, choć źle o niej myślę. Związek seksualny nie istnieje, zdaje się, że związek między filozofem a psychoanalitykiem też. Joshe z pozycji analitycznej jasno, moim zdaniem, pokazuje, że nie ma takiej etyki tradycyjnej, która w imię dobra nie wznosiłaby stosów. Napisałem ostatnio w poście o egoskrętności filozofii. Jak widać psu na budę. Nadal rządzi wiara w rozumek okraszona wiarą w uczucie. W zaprezentowanym przez Panią Bognę punkcie widzenia ojcem etyki jest Ja chłopka-roztropka (kiedy przypalają moje ciało żagwią, to boli mnie/zatem przypuszczam, że w tej sytuacji będzie bolało każdego – taki sąd wymaga weryfikacji, taki sąd weryfikuje życie. Tymczasem za gwarancję ma służyć sam sąd, czysty a jakże, to znaczy odarty z jakichkolwiek znamion podmiotowości [np. w postaci zastrzeżeń odnośnie intencji osoby sąd artykułującej, albo badania mającego potwierdzić albo wykluczyć zespół obniżonego progu bólu, lub zespół CIPA]), który dziwi się, że ktoś może nie myśleć tak jak on. Podobnie ma się rzecz z empatyzacją jako podstawą działań etycznych. Jedni to mają, drudzy nie; jedni empatyzują z ofiarą, a drudzy z katem. Wtedy jedni rozpalają stos dla drugich i na odwrót. Gdy czyta się takie wywody, można odnieść wrażenie, że odcedza się z psychoanalizy tylko to, co służy filozofowi w filozofowaniu. Psychoanalizie tak, ale bez patologii. Psychoanalizie tak, ale bez miejsca Innego (liczy się tylko Ja sąd orzekającego; a ktoś Inny mógłby pomyśleć tak: „kiedy mnie przypalają żagwią, to czuję rozkosz, ergo inni mają tak samo”). Gdy filozofia ględzi o Ludziu/Człowieku, to psychoanaliza o konkretnym podmiocie.
Dyskurs kapitalistyczny traktowany jest jak Czarnolud. Owszem wciska ludziom bezlik przedmiotów, w tym także aparat do dializowania, implanty stomatologiczne itp. gadżety. Wśród obrońców praw zwierząt mogą znajdować się pedofile. Tacy pedofile empatyzują ze zwierzętami, ale nie z ludzkimi dziećmi. Na Boga, dajmy ludziom podmiotowość, duszę własną, a zobaczycie czym etyka psychoanalizy jest. Tylko człowiek filozofii nie jest równocześnie obrońcą zwierząt i pedofilem. Tylko człowiek filozofii może bez wątpliwości stwierdzać, że nie lubi tkwić w łańcuchach. W konkretnej analizie taki sąd byłby potraktowany jako denegacja, albowiem dlaczego analityk miałby wierzyć tym słowom? W te słowa wierzy ich wypowiadacz, ale ich słuchacz, Inny, wcale nie musi, a analityk po prostu nie wierzy.
Cała moja wiedza mówi, że analitycy z gabinetów powstrzymują przed samobójstwami, odradzają zmianę płci, bywają przeciw aborcji, doradzają wizytę u lekarzy, odwiedzają swych chorych pacjentów w szpitalach (oczywiście nie wszystkich i w każdej sytuacji), zalecają grupy AA, instruują jak rozmawiać o seksie z upośledzonymi umysłowo itp. Robią tak, bo są analitykami. Oczywiście nie na tym polega analizowanie, ale z pewnością na tym polega bycie analitykiem.
Kwiecień 25th, 2014
I tak dziękuję za Pańską cierpliwość w znoszeniu mojego filozoficznego ego i piszę to całkiem poważnie. Miałam na myśli po prostu tylko to, że utylitaryzm jest w pewien sposób sensowny. Po drugie: sądziłam, że etyka Lacana da się jakoś usystematyzować, ale to bardzo trudne. Nie przyznaję sobie racji, nie mam patentu. Te dyskusje mi dają do myślenia, to wszystko… :)
Kwiecień 25th, 2014
Dawno nie byłam na blogu, moją ciekawość rozpaliły ostatnie wpisy, (ze względu na liczne komentarze) – no i dzieje się, trup ściele się gęsto a dyskusja nad ” wyższością świąt WN nad świętami BN” nie ma końca. Ja proponuję Państwu, w ramach odprężenia, przeczytanie bajki Jana Lemańskiego, poety okresu modernizmu- pt: „Owca Mądra” .
To wyjście poza psychoanalizę i filozofię, pokaże jak poeta, mógłby zilustrować sławny cytat z Lacana ” stosunek seksualny nie istnieje”.
Że owca- zwierzę głupie, to pogląd zwyczajny.
Nie chcę być przeciwnego zdania adwokatem
Lecz nie idzie za tem,
Bym w czambuł postponował ten ród wełnodajny.
Istotnie. We wsi (nie pomnę już miana)
Stado owiec hodował pan dziedzic (to bywa),
A w stadzie była jedna, chociaż młodociana,
Przecież wiedzy chciwa,
Umiała niecodzienne z zjawisk ciągnąć wnioski
I przystrajać zdania
W uczone słowa,
Że niech się schowa
Płeć barania,
Toteż gmin ją nazywał ósmym cudem wioski.
Raz na ugorze,
Gdy pospólstwo brzuch darnią opycha, jak może,
Nasza mądrala do pasterza zmierza i rzecze:
„Pozwolicie, że w wasze indywiduum człecze
Myśl moja wciecze,
Czyli mówiąc prościej,
Że się z waszym mój zetknie duch osobowości;
Albo jeszcze inaczej, ale najwyraźniej-
Otwórzcie dla mej duszy bramę waszej jaźni.
Fenomenów psychicznych zbiór mam tak obfity,
Myślę tak wiele,
Że muszę porozmawiać, ile że w rozmowie
Tworzą się jakieś dziwne emanacjo-byty-
Że się tak wysłowię.”
” Won, bo zdzielę!”-
Rzekł owczarz i spojrzał na batog
Leżący w trawie jak jaka żmija.
(Prostak, filozoficznych nie nawykły patok,
Myślący niemrawie,
Zamiast rozumować, bija.)
Nie w smak poszło mądrali
Owczarskie rozumowanie,
Lecz nie ucieka
I rzecz ciągnie dalej:
„Ach- mówi- jak to przykro! Miałam was za człeka
Dobrego jak nasz dziedzic ! W jakiej on poszanie
Ma nas owce!
Jak się obchodzi z nami
Humanitarnie,
Z wołami orać nie każe, wygodami
Otacza, wielkie nam stawia owczarnie,
Od wilków strzeże.
runo pierze….
Słowem, jeżeli poddam to rozwadze,
Nie chybię, gdy wyprowadzę
Wniosek, że to altruista.
No bo, proszę, tyle trudu ponieść koło owiec ,
Czyż nie dosyć czułości? Sam powiedz.”
Tu, oczywista,
Już się rozzłości
Owczarz i owcę ofuknie:
” Won, kołowata!
W ostatku się dowiedz,
Że cię hodujem, bo dajesz nam suknie.”
Rzekł, strzelił z bata,
Śmignął biedną po kłakach
I poszczuł ją Burkiem.
Rada-nierada
Polazła do stada
Łzy lejąc ciurkiem.
Kwiecień 25th, 2014
Dzięki Krzyśku za te wszystkie komplementy, nie wiem czy zasłużone, niemniej miłe.
Co do braku związku etyki analizy z moralnością jak napisał(a) Astralli. Mi się skojarzyło że jednak Freud i Melanie Klein pisali o Dostojewskim, przestępstwach, prawie i poczuciu winy w kontekście superego.
Ostatnio jeden z moich nauczycieli analityków wygłosił takie zdanie, że ludzie tuż po jakimś znaczącym sukcesie są bardziej podatni na wypadki. I że to superego to straszny i bezwzględny stwór. To jest jedno z takich zdań, które dokłada się, przynajmniej u mnie do tego, że chcę czy nie zawsze szukam psychoanalityzcnych kategorii w oglądzie tzw rzeczywistości.
Jest też książka Solec w której podobno dużo o moralności, jej rozbierznosciach z prawem, suwerennemu dobru, feminiźmie i upadku socjalizmu u nas. Ja tej książki nie czytałam ale czytałam innych analityków, ktorzy pisząc o etyce często się do tej pozycji odwołują.
http://www.amazon.com/The-Spoils-Freedom-Psychoanalysis-Socialism/dp/041507357X
Kwiecień 26th, 2014
Ja nie wiem, czy traktowanie rzeczywistości psychoanalizą to już nie analiza, a tylko polityka. Być może tak jest, niemniej taki Zizek czy taka Salecl to robią, i robią to z wielkim powodzeniem. Oboje filozofowie jakby nie patrzeć.
Kwiecień 26th, 2014
Słynny mistrz Zen (wiedzący) i moja Mama (wiedząca?) identycznie–choć chyba nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu—załatwiali problemy dylematyczne. Mistrz na pytania ucznia o istotę buddy, odpowiadał–umyj swój kubek, a moja mama na moje nastoletnie domagania się absolutnej sprawiedliwości w świecie niezmiennie ripostowa–gary już umyłaś? A mnie osobiście z książek moralnych najbardziej podoba się „Dziennik złodzieja” Geneta—czuły, inteligentny, pokorny, dumny, bluznierczy i spadkobierczy i blisko ciała. Osobiście uważam, że światu trzeba nie tyle sprawiedliwości, co poezji.
Kwiecień 26th, 2014
Ładny wierszyk, choć nie taki wesoły
Kwiecień 26th, 2014
Chciałam jeszcze wyjaśnić, skąd wzięły się te moje pytania. Otóż uważam, że Lacan w swoim „sysytemie” etycznym jest bardzo konsekwentny i to wszystko się trzyma razem spójnie. Gdyby zaczął moralizować, to byłaby to niekonsekwencja. Tylko mnie osobiście jest czegoś za mało. Np jak Joshe pisała o P. Wojciszke (sama nie znam jego tekstów), to wszystko, co on mówi jest bardzo konsekwentne. Zaczynamy dobrze działać i okazuje się, że komuś to szkodzi. Nic dodać, nic ująć – kłania się logika. Ale…, no właśnie, ale (podobno wszystko przed „ale” się nie liczy :) gdyby wyciągnąć wszystkie konsekwencje z tego sposobu myślenia – pojawia się absurdalność. Bo np logicznie rzecz biorąc: mogę namówić grupę koleżanek i wszystkie zaczniemy się odchudzać. Przecież to może zrujnować producenta żywności (chleba, masła, nie tylko mięsa), zatem… nie róbmy nic. Tyle , że nicnierobienie też może wywołać jakieś niepotrzebne cierpienie. Podobnie jest u Lacana – spójnie, logicznie, wręcz genialnie, ale :) jakie kryteria ma analityk? Dlaczego właściwie miałby z perwerta czynić impotenta (jak to ładnie ktoś ujął), dlaczego miałby odwodzić kogoś od samobójstwa, skoro być może dla niektórych samobójstwo byłoby lepsze: jakaś dionizyjska ekstaza czy coś w tym stylu? Bo kieruje się pewnymi KRYTERIAMI dobra i zła. Ponieważ jednak Lacan był aż tak konsekwentny, ja (nie lacanistka) widzę, że jego konsekwencja logiczna prowadzi do absurdu w praktyce. Czyli praktyka jest zupełnie inna od takich logicznych i spójnych myśli, bo Lacan de facto nie podał takich kryteriów (że lepiej to, niż to). W praktyce każdy kieruje się albo współczuciem, albo rozsądkiem (chyba, że jest całkiem chory). Utylitaryzm po prostu to pokazuje i stara się w trudnych przypadkach zrobić (jakkolwiek śmiesznie to brzmi) rachunek zysków i strat, odwołując się (a jakże) do rozumku chłopka-roztropka. Próbuję tylko pokazać, że ma to jakiś sens i czekam na argumenty z przeciwnej strony (tj. obrońców etyki Lacana, głównie analityków). A na koniec „koci” niewybredny dowcip (w oryginale rysunkowy): na kanapie siedzi wielki kot, obok niego wielka kupa, a nad jego głową dymek „Prosiłem, zaklinałem, przekonywałem: żwirek miał być marmurkowy z niebieskimi paskami”. To obraz dialogu wypaczonego…
Kwiecień 26th, 2014
Bogna, mnie osobiście przemawia do rozsądku utylitarystyczna etyka. Jest ona jak prawa ręka mamy, babci, karzącego nas w trosce ojca. W trosce o to, abyśmy za bardzo nie odlecieli z ziemi. Z tej ziemi. No ale jest jeszcze „lewa ręka”, niby mało sprawna, słabiej czyniąca, a jednak pomaga tej prawej. Wspólpracują ze sobą jak lewa i prawa półkula w mózgu. I ta lewa to moze taka z bajki (dyskursu) Lacana? Szukająca, tworząca, odkrywająca mało wydeptane szlaki, na których starych, „dobrych”, konsekwentnych kroków jeszcze nie uświadczysz, a bardziej ślady? Śladowe ilości czegoś, co niezbędne, aby byc istotą czującą? Czego potrzebowała Gerda, aby obudzić Kaja w pałacu Królowej Sniegu, kiedy przedreptała już dla niego cały świat, a on, ten jej ukochany braciszek nadal trwał tam zamrożony?
Kwiecień 27th, 2014
Muszę z wielką radością podziękować pani Renacie za świetne wyręczanie mnie w odpowiedzi na pytania pani Bogny. Na wczorajszym kolejnym spotkaniu w sandze buddyjskiej w Warszawie, dzieliłem się swymi refleksjami na temat związków lacanizmu z buddyzmem (na kanwie pobytu Lacana w zespole klasztorów buddyjskich w Kurukumie w Japonii). To, co dla pani Renaty jest najoczywistszą oczywistością (Gerda nie ma innego wyboru niż obudzenie swego brata), to dla pani Bogny jest nieoczywistą oczywistością. Jak można kierować się w wyborach etycznych nieoczywistością? Nie, to nie tak – nieoczywistą, ale oczywistością. Ależ to absurd, wykrzyknie filozof! Ależ tak, odpowie analityk lacanowski (a czy buddysta odpowie „ależ nie!” – co na to buudyści?), tylko dlaczego wybory etyczne mają być bezabsurdalne? Czy etyka niepsychoanalityczna nie udowodniła swą historią, że jest doskonała, ale w niebie, a nie na ziemi? Taka etyka zostaje podporządkowana logice. Tymczasem wybory podmiotu ludzkiego są oczywiste w swej nieoczywistości. Gerda budzi Kaja, bo Kaj jest jej bratem. Czy to nie wystarcza za rację aktu Gerdy? A przecież Kaj okazuje się być zdrajcą (to paradygmatyczny dla etyki pragnienia motyw Antygoniczny w tej bajce). No i co z tego, odpowiada Gerda/Antygona, to jest mój brat! Czy to za mało, by akt Gerdy był aktem uświęconym, to znaczy nie pokropiony kropidłem, ale uświęcony samym znaczącym? Brat to mój, i nie ma tu już miejsca na żaden sens, na żadne znaczone wpisywane w ten znaczący. Brat, ale kawał drania, przestępcy, to zły człowiek; fakt, że cięzko zawinił ma rzekomo anulować czystość samego znaczącego „brat”. W wyniku winy brat ma przestać być bratem! Nadrzędność znaczącego rozstrzyga o wyborze, a nie znaczone. I teraz, jeśli dodaję ból do bólu (robię bolesny zastrzyk obolałej istocie), to robię to, bo „pragnę”, by tej istocie ból został odjęty – tej istocie, aczkolwiek nie koniecznie innej. Dlatego Lacan formułuje zasadę ogólną – etyczne jest działanie kierowane pragnieniem. I tu dochodzimy do sedna – pragnieniem, czyli czym? Do lacanisty rzecz niby prosta, efektem znaczącego, oczywistym efektem nieoczywistości samego pragnienia. Pani Bogna, jak rasowi filozofowie i filozofy, chce pragnienie, z istoty swej nieoczywiste, uczynić oczywistym, wmontować w system, by wdrażać potem ludzi w nie sowje pragnienie. Czy będzie zbyt radykalnym twierdzić, że filozofia do dzisiaj dławi się nieświadomością freudowską, nieoczywistością podmiotu dla samego siebie? Nie można nakazać budzić Kaja nie Gerdom. Tylko dlatego, że nieoczywistość, nieprzejrzystość wyborów podmiotu przemieszcza tęże na nieprzejrzystość i nieoczywistość intencji Innego (paradygmatycznie Kreona). Gerda, poza tym, że jest to jej brat, nie wie dlaczego go budzi. I to owo „nie wie” niepokoi filozofów i filozofy.
Spotkanie w sandze kończyłem w tym miejscu – na końcu drogi podmiotu jest spotkanie z nicością, oczywistą nieoczywistością. W tej chwili podmiot nie wie po co robi co robi; nie wie dlaczego robi co robi, ale robi, dokonuje aktu. ABR w tym miejscu się myli, na drodze poznawczej dochodzi do absurdu, po czym boi się, że absurd pochłania podmiot; nie, szanowna pani ABR, to podmiot trawi absurd. To Eros, a nie Thanatos. Buddyści mówią, to świadomość, Lacan i lacaniści mówią, to nieświadomość. Zapewniam, że i jedni i drudzy wiedzą co mówią i wyrażają to w formie niesprzecznej ze sobą. Na końcu i tak i tak jest podmiot obrąbiający dziurę w byciu. Dla buddystów świadomość nieoczywistości, dla lacanistów nieświadomość oczywistości.
Kwiecień 28th, 2014
Czyli „kochaj i rób co chcesz”. Tylko dlaczego ta formuła miała by być własnością analityków, i to jeszcze specyficznie lacanistycznych? To właśnie nazywam polityką.
Kwiecień 28th, 2014
Cholera, a mnie to Pan nigdy nie pochwalił… ;) Muszę jeszcze raz to przemyślec, wtedy napiszę może lepiej, o co mi chodzi. Etyka – poważna sprawa. Co do wpisu P. Wojtasa: Prof Carrabino na jednym z wykładów, twierdził, że psychoanaliza nie ma nic wspólnego z polityką. Zaśmiało się tylko kilka osób: filozofowie. Lacaniści z NLS poważni do bólu. Jeden z filozofów (nie ja) w końcu się odważył poddać to zdanie w wątpliwość, został bardzo brzydko zlustrowany przez członków NLS a Prof. Carrabino się wściekł. Na przerwie stwierdziliśmy, że nasz opór nie ma sensu…
Kwiecień 28th, 2014
Nie chcę się czepiać, ale tak dla ścisłości, to Kaj i Gerda nie byli rodzeństwem. Natomiast, co do Antygony, to jej postawa nie dlatego jest etyczna, że „kocha i robi co chce” ale dlatego, że pragnienie Innego czyni swoim własnym pragnieniem. To akt pojedynczy ,poza wzorem, dokonywany na własną i tylko własną odpowiedzialność.
Kwiecień 28th, 2014
Ja też dziękuję Panie Krzysztofie za zrozumienie i wyjaśnienie tego, co rzeczywiście chciałam powiedzieć, ale nie byłam pewna czy dobrze to ujmuję literą.
Elka, baśń tę czytałam w dzieciństwie, zrobiła na mnie ogromne wrażenie i zapamietałam, że to było rodzeństwo. Może dlatego, ze po wielu wielu latach odnalazłam swojego brata (prawdziwego, syna mojego ojca), o którym wtedy w dzieciństwie nie miałam pojęcia, że istnieje. Ale nawet jeśli nie byli rodzeństwem, to chyba jeszcze cudowniej jest obudzić ukochanego chłopca dla dziewczyny!
Kwiecień 28th, 2014
Z dzieciństwa zapamiętałem Kaja i Gerdę jako rodzeństwo. Oczywiście nie zmienia to sedna wywodu. Jeżeli znaczący „brat” zastapimy znaczącym „przyjaciel”, będzie on pełnił tę samą funkcję. Brothers in arms, bracia przez oręż, swojscy towarzysze broni, obrazują tę etykę poza fikcją. Upodmiotowienie pragnienia Innego nie wyczerpuje całości zagadnienia etyki pragnienia. Etyka pragnienia wykracza daleko poza etykę „służby dobru/dobrom”; nie wymaga dla swego działania rozpoznania dobra, by potem jemu służyć. Etyka pragnienia tworzy dobro, a nie służy dobru. „Typ spod ciemnej gwiazdy” zostaje skazany na śmierć, a w imię dobra reszcie pozostaje służyć mu (przyklasnąć wyrokowi). Etyka pragnienia zaś kreuje dobro (Gerda odbija z więzienia skazanego na śmierć Kaja; z racji tylko takiej, że to jej przyjaciel).
Kwiecień 29th, 2014
Bardzo mi się podoba ta etyka pragnienia!
Kwiecień 29th, 2014
Reply to “„Jouissance jest Innym””