Pinch me! Do they beat here?


I znowu jesteśmy, ja i Sinthome z wami. Tym razem trwało długo, bo i atak hakerski był przemyślany. Trafiło, ale nie zatopiło. Cóż, widocznie coś znaczymy. Coś? O nie, duże coś. Jeśli się to powtórzy, to duże coś będzie ogromnym coś. I jak zwykle bywa w takich zaskakujących sytuacjach rodzą się pytania, a właściwie jedno: czego chce ta strona i/lub ten blog, że aż tak bardzo zwraca uwagę, że czyni z osoby postronnej powoda całego tego zamieszania.

No dobrze, „Que vuoi” skierowane do mnie niewiele wyjaśni, albowiem moje osobiste motywacje pozostają dla mnie, jak i nie dla mnie, nieprzejrzyste. Zapamiętajmy, każde wyjaśnienie motywacji, autorskie i nieautorskie, jest tylko mniej lub bardziej udaną racjonalizacją. Pragnienie źle się adoptuje do świadomości; świetnie wszelako odnajduje się na tej ze scen, której świadomość nie lubi. Oto we Wprost przeczytałem cudaczny news: w ciągu 10 lat długość stosunku seksualnego Polaków spadła z 14 do 10 minut. Hm.. zamyśliłem się przez chwilę – czy to regres czy postęp? Gazeta sądzi z butą każdego ignoranta, że to regres (nie po to pisze się, że długość spadła) i pyta dlaczego, nie byle kogo przecież, tylko profesora Lwa. Na jego miejscu powiedziałbym ignorantom, że w końcu Polakom w seksie ma się coraz lepiej. Dlaczego? Szanowni komentatorzy, jak sądzicie, czemu tak sądzę? Spróbujcie odpowiedzieć, nawet jeśli dopowiem teraz, że moja odpowiedź to rodzaj triku mającego pokazać status tego, co tak bezrefleksyjnie sączą nam do uszu piewcy motywacji.

Weżmy ostatni numer ŚN. Jakiś neurokognitywista (raz neuro raz kognitywista) rozprawia się z Freudem. To znaczy, zgadza się w końcu, że nieświadomość istnieje, ale wierny kognitywizmowi zdradza się z ignorancją powiadając, że świadoma motywacja i nieświadoma motywacja to jeden system. Dla kognitywisty tak być musi, albowiem w przeciwnym razie kognitywizm nadawałby się tylko do konceptualizowania motywacji świadomej, tyle że ukrytej przed człowiekiem. Pięknie pokazał to na ostatnim posiedzeniu naukowym Sinthomu kolega wskazując na granice kognitywizmu. Posługując się przykładem popularnej interwencji terapeutów kognitywnych – coś się wydarza, więc pytamy: „jakie to ma dla ciebie znaczenie?”, zadał pytanie o finalność takich interwencji, bo przecież takie pytanie można zadawać bez końca (czyli o ciąg następujący: jakie znaczenie ma X. dla ciebie? Znaczenie Y., a jakie znaczenie ma Y. dla Ciebie? Znaczenie Z., więc jakie znaczenie ma Z. dla ciebie? itd. ad inifinitum). Co przeto określa koniec pytania o znaczenie? Kognicja terapeuty, a nie pacjenta; świadoma czy nieświadoma? Do tego wszystkiego dodam coś jeszcze. Wszelkie pytania o znaczenie za adresata mają podmiot wiedzy, bożka kognitywizmu, a zatem podmiot świadomości, świadome ja. Zadanie takiego pytania wyklucza z gry odpowiedź, że nie ma to żadnego znaczenia. Kognitywizm nie uważa za naturalny stan to, że coś może nie mieć znaczenia i wiąże taką odpowiedź ze stanem patologicznym, najczęściej wiązanym z depresją (ulubiony zestaw diagnostów depresji: życie nie ma sensu, miłość nie ma sensu, stawanie z łóżka nie ma sensu, leczenie się nie ma sensu itd.). Kognitywizm to promulgacja zaklęcia kognitywistycznego – należy w sytuacji braku znaczenia przywrócić znaczenie. Kognitywizm, TPB, cierpi na własną odmianę depresji – leczy się depresję opierając byt na znaczeniu, ukrywając to, że znaczenie pozostaje bez związku z prawdą. Gdy zatem spytać o prawdę jako podstawę bytu, usłyszy się najczęściej, że prawda nie ma znaczenia. Gdy przeto pytamy o to, dlaczego stosunki płciowe Polaków trwają tak krótko, to odpowiedź, że dlatego, że Polacy za dużo pracują ma sens, znaczenie. Lecz ta odpowiedź nie ma związków z prawdą. Nie, że nie musi mieć związków, ale że nie ma. Radykalnie postawiona kwestia?

Spójrzmy teraz! Trudny pacjent dla kognitywisty to taki, który na pytanie: jakie ma dla ciebie znaczenie, że kochasz się krócej niż dawniej, odpowie, bo bardzo dużo pracuję, a na pytanie: jakie znaczenie ma to, że tak dużo pracujesz, odpowie: bo przez to krócej się kocham. Takim byłbym pacjentem. Idealny pacjent to taki, który na to samo wyjściowe pytanie odpowie, że bardzo dużo pracuje, potem odpowie, że pracuje dużo, bo boi się, że go zwolnią z pracy, potem, że ma dzieci na utrzymaniu itd. Z każdym kolejnym pytaniem ktoś taki oddala się od kwestii wyjściowej, a terapeuta w końcu zignoruje kwestię wyjściową. Pacjent psychoanalityczny zaś to ktoś, kto usłyszy na swą wyjściową kwestię pytanie: dlaczego uznałeś, że musisz mi akurat to powiedzieć? To jest też pytanie o znaczenie, ale osoby analityka.

I oto wyłania się sprawa kapitalna. Czemu analityk, kim jest analityk, czego może pragnąć analityk itp. Nie da się kwestii wyjściowej rozwiązać bez udziału analityka, bez jego osoby. Wszysko co będzie rozwiązane, będzie takie w przeniesieniu.

Czy ja dowalam? Czy dowalam kognitywistom i terapeutom TPB? Tak. Czy tego chcę? Nie. To czego pragnę w ten sposób? To zagadka dla Was. Jednych to przyciąga, drugich rozwściecza. I niech tak zostanie. Niech będzie „que vuoi”.

KP


3 Comments, Comment or Ping

  1. Jacek

    Nie przykłada Pan zbyt dużej wagi do tych ataków hakerskich? A może to tylko jakieś chińskie wirusy czy boty, za którymi nie stoi żadna intencja? Zabrzmiało to trochę prześladowczo: chcą nas zniszczyć, więc pewnie coś znaczymy. Czy to nie przesada?

    Luty 4th, 2014

  2. ja

    też o tym pomyślałem

    Luty 4th, 2014

  3. Renata

    To oni, ci kognitywiści, tworzą jakieś spekulatywne błędne koło wokół pacjenta. A analityk, byc może, rzuca na szale uwagi „swoje”. Osobiście wolę spotykać się z „twoim” niż z metodologią.

    Luty 5th, 2014

Reply to “Pinch me! Do they beat here?”