Ja, artefakt, mówię


O podmiocie, który jest dziś bardziej Nic niż coś, piszę od dawna; powracam do tego namiętnie, ciągle powracam i staram się przywracać do łask ten termin – nie tylko termin, faktyczność tego czegoś.

Mnóstwo wśród ludzi współczesnych niewiernych Tomaszów, niedowiarków chcących, by pokazać im ów podmiot, o którym mowa. Nawet pan Rafał, który tylko wtedy uwierzy, gdy zobaczy słowo podmiot w pismach Freuda, pokazuje ślady, po których stąpa on. Lecz są ludzie, których ślady nie przekonują o istnieniu bytu ślady zostawiającego. Ślady to ślady, między pierwszym z nich, a następnym, nie istnieje jakikolwiek krok je czyniący; ślad tu, ślad tam, a między nimi zieje nic – i o czym tu myśleć? A przecież to w tym nic zawiera się prawda bytu pozostawiajacego ślady (przynajmniej dwa), bytu, którego kształt i istota pozostaje tylko domniemaniem. W tym to miejscu można dostrzec skomplikowaną naturę czasu, bardziej skomplikowaną niż sądzą fizycy i filozofowie – w przybliżeniu zawrzemy to w formule: znalazłem To, zanim jeszcze go odszukałem; „znalazłem” to pewność, „zanim odszukałem” to potwierdzenie, którego pewność nie potrzebuje.

Na pytanie, czy istnieje świat duchów odpowiada się wprost, jeśli znajdują się ślady tych istot, istot nie  z tego świata, ze świata już znanego. Ludzie mówią: „To pozostawiło w nim niezatarty ślad”. Jakie to, co za to? Myślą, że są bliżej, że trzymają za rogi byt tego To, gdy nazwą go wstrząsem, urazem, traumą, frustracją; cóż, to tylko naiwniacy; nikt z nich nie widział tego czegoś traumatyzującego w działaniu, w czasie teraźniejszym, w tu i teraz. To coś nie ma czasu teraźniejszego – jeśli mierzyć To, jego istnienie, czasem teraźniejszym, w jego hic et nunc chwili, to To nie istnieje. To tylko było i To tylko może być, lecz To nie jest. Traumę stwierdzamy w czasie przyszłym, w którym orzekamy o czasie przeszłym – trauma była, a jej skutki to jej ślad, tylko ślad.

Czy istnieje świat aniołów? A czy istnieją ślady, które zmuszeni jesteśmy aniołom przypisać? Oczywiście, że tak. Weźmy medycynę, w której gdy już nic nie wiadomo, to przywołuje się pojęcie „wyleczenia spontanicznego”, ot proste: był w poniedziałek „beznadziejny rak”, a we wtorek „znikł rak”, znikł pozwala nam mówić, że był i uniemożliwia nam mówienie, że jest. Medycyna, ta nasza wielka wspaniała medycyna współczesna, robi z ludzi idiotów orzekając o spontanicznych wyleczeniach, do których zaistnienia nie przyłożyła się niczym; we wtorek może jedynie stwierdzić, że z poniedziałku na wtorek coś pozostawiło ślad nazwany „wyleczeniem”. Jego spontaniczność nie ma tu nic do rzeczy, to tylko granica odgradzająca wiedzę od niewiedzy, medycynę od świata aniołów, duchów, bogów, demonów. Czy podmiot jest? Czy są aniołowie, bogowie, duchy i demony? To, Owo, nie jest przez „jest”, nie można im tej właściwości przypisać; To, ledwo dopiero co, ale było, było, które nie jest; Owo To może być, tylko może, „może”, które ma stać się „musi”, powinno być; powinno choćby dlatego, by żaden dupek nie mógł powiedzieć: „umrze pan/pani w przeciągu kilku miesięcy”, by musiał powiedzieć: „ma pan/pani 90% szans, że umrze w przeciągu kilku miesięcy”, by żaden dupek nie mógł powiedzieć: „nie wyjdziesz na wolność, bo nie rokujesz, że się zresocjalizujesz”.

Dlaczego psychologia w swej frankensteinowskiej pasji stworzenia zuniformizowanej jednostki traktuje istnienie podmiotu nieświadomości jako artefakt, i to artefakt istniejący tylko w jedną stronę? Pan Rafał wymienił artefakty pochodzące od probantów. Zaiste, to przypisywanie grzeszności jednym, by nic nie mówić o drugich jest uderzające. Lata 70 i 80-te wieku zaledwie ubiegłego, a traktowanego dziś jak archaik, to lata tysięcy badanych dzieci i dorosłych, badanych testami psychologicznymi nigdy nie wystandaryzowanymi, aliści stosowanymi w dobrej wierze. W owym czasie metodologowie dłubali we własnym ogródku, w którym dominowali probanci, promil względem tych, którym stawiano diagnozy przy użyciu niewykalibrowanych narzędzi.

Przejdźmy teraz na podwórko metodologów. Cudaczne jest ich przekonanie, że manipulowanie motywacją badanych przez obietnicę honorarium nie wpływa znacząco na wyniki obserwacji. Starają się, by wierzono, że zapłata w wysokości 1$, 10$, 1000$ i 100000$ nie zmieni w żaden sposób motywacji do uczestniczenia w badaniach. A dlaczego w ogóle płacą? Czym właściwie się zajmują? Przechytrzeniem złosliwej i wrednej natury podmiotu ludzkiego, sabotującej obecność na badaniach, czy też zagadnieniem naukowym, który tylko wtedy jest naukowym, gdy motywacja kontrolowana przez wysokość nagrody trzymana jest na smyczy? A sami badacze? Czy naprawdę są naiwni sądząc, że eksperymentatorzy płci męskiej o frapującej budowie ciała nie wpłyną na wyniki badań grupy homoseksualistów? Albo ponętne eksperymentatorki przez swe wdzięki nie interferują w motywację grupy studentów? Powiedzą, że te zakłócenia można pominąć, bo nie wpływają znacząco na wyniki badań. To chciejstwo. Nikt nigdy nie zrobił badania, powtarzając Milgrama, lecz z eksperymentatorami nie pohukiwającymi na badanych, ale beznamiętnie powtarzajacymi „Zrób to”, czy też zajadającymi jakiegoś burgera w trakcie. Sądzą, że wyniki byłyby inne. Zgoda. Tylko jak wtedy przekonaliby nas, że na wyniki eksperymentu  nie wpływają przede wszystkim pragnienia eksperymentatorów? Przecież nie można być ślepym na to, że pomysłodawca eksperymentu, ocalały z zagłady, zajął miejsce nazisty, by utwierdzić siebie w przekonaniu, że lepiej jest być katem niż ofiarą; że na wyniki eksperymentu wpływ miał zarówno „autentyzm” pohukiwań, jak i strach badanych (ostatecznie nie byli oni wyselekcjonowani ze względu na pasywno-zależną czy autonomiczną osobowość). A najśmieszniejsze jest to, że gdyby znalazł się wśród badanych ktoś oporny na taką manipulację, to byłby potraktowany jako artefakt.

Czy jest w pismach Freuda obecny podmiot? Oczywiście, że tak. Nie jako przedmiot dociekań, ale jako sprężyna pragnienia. Jest obecny w radach dla lekarzy praktykujących psychoanalizę, w obronie kolegi, nie lekarza, oskarżanego o łamanie prawa zakazującego wykonywania terapii nie-lekarzom; no i jest obecny w: Wo Es war, soll Ich werden. Najpierw ma być To, a potem ma być Ja. Więcej, powinno być. Dlaczego formuła nie wygląda tak: Wo Uber-Ich war, soll Ich werden? Dlaczego nie jest to zachęta do sojuszu między Ich i Uber-Ich? Dlaczego jest to przedstawione tylko jako sprawa Ich i Es, między Ja i To?

Jedno jest pewne. Tej formuły nie da się odczytać tak: gdzie To było (Wo Es war), tam powinno być Ja eksperymentatorów (soll Ich werden). A tak właśnie skonstruowane są badania w psychologii.

KP


6 Comments, Comment or Ping

  1. Paweł Droździak

    Panie Krzysztofie, o ile zgoda co do meritum, to chyba jednak rozne wersje eksperymentu Milgrama byly. Nie znalazlem na szybko w internecie, ale opowiadali mi o nich na studiach. Badano rozne kraje, rozne plci, relacje miedzy plcia, wiekiem, wygladem eksperymentatorow i badanych, miejscem badania, spoobem wydania polecenia (na zywo badz listownie), badano tez relacje miedzy typem „ucznia” a typem „nauczyciela” czyli czy na przyklad ma jakies znaczenie kto kogo pradem bedzie mial walic i na czyje polecenie. Byly spore roznice miedzynarodowe. W krajach niemieckojezycznych sluchaja sie. Polacy czesto probowali na lewo dogadac sie z „uczniem”, szczegolnie kiedy eksperymentator polecenie wydawal przez telefon. Byli i tacy co probowali kierujacego wciagac do spisku. Pan napisze protokol, ze walilismy tym pradem a my nic nie powiemy. U niemeckojezycznych nie bylo zadnego takiego przypadku a generalnie u Slowian mnostwo :-) Probowali tez podpowiadac. Roznice miedzy kobietami i mezczyznami sa, ale wychodza wyraznie kiedy sie manipuluje sila autorytetu sterujacego eksperymentem. Jak budynek jest malo prestizowy a kierujacy wyglada na ciecia to panie i panowie buntuja sie podobnie szybko. Jak prestiz budynku rosnie i kierujacy ma uniform, albo elementy prestizu, to panie placza, ale pradem wala. Probowano nawet ze zwierzeciem jako uczniem. Na szczescie falszywym. Bylo przeslodkie zdjecid szczeniaczka w rozowych kiatuszkach i serduszku i nagrane skowytanie takiego pieska, ktore sie uruchamialo automatycznie. Panie plakaly, prosily, zeby byl koniec i walily az do konca. Panowie w wiekszosci tez ale nieco mniej. Co jeszcze – miazdzaca wiekszosc pytanych jest oczywiscie przekonana, ze zrobilaby calkiem inaczej niz zrobila miazdzaca wiekszosc badanych. A obejrzec zdjecie tego szczeniaczka bezcenne. Szkoda, ze go nie mam.

    Wrzesień 21st, 2013

  2. Akira

    http://www.cracked.com/article_16239_5-psychological-experiments-that-prove-humanity-doomed_p2.html

    Choć tutaj piszą, że kopnięcia prądem małego pieska były prawdziwe….

    Przypomina mi to scenę z filmu „Dziewczyna z tatuażem smoka”, gdy główny bohater zostaje pojmany przez mordercę. Ten ostatni, w momencie gdy związał już swoją ofiarę podejmuje taki dialog:

    „Odpowiedz mi na to: czemu ludzie nie słuchają instynktu? Wyczuwają, że coś jest nie tak, że ktoś idzie zbyt blisko za nimi. Wiedziałeś, że coś nie gra. A jednak wszedłeś do domu. Czy musiałem cię ciągnąć siłą? Nie! Wystarczyło zaproponować drinka. Ciężko uwierzyć, że lęk przed urażeniem kogoś jest silniejszy niż lęk przed bólem. Ale tak jest.”

    Tak jakby podmiotowość została na ten moment odwieszona na kołku. Osoba staje się przedmiotem, jak owca prowadzona na rzeź. Czy fakt, że Panie prosiły autorytet żeby to był koniec, że sytuacja była sfigowana zdejmuje choć trochę odpowiedzialność z tych pań, które płakały, ale waliły do końca? Czy może to właśnie był obraz podmiotu, heglowskiej samowiedzy, która w starciu z Innym robi to czego Inny zażąda.

    Milgram nie odkrył niczego nowego, zdziwienie gawiedzi, że „waliły do końca”, nie jest większe niż zdziwienie analityka odnośnie tego, że pacjent mówi, mówi, mówi. Mówi do kogo? No przecież nie do mnie! Skarga neurotyka – proszę mi powiedzieć dlaczego waliłem do końca, dlaczego się nie przeciwstawiłem. Cóż analityk ma odpowiedzieć…

    Wrzesień 21st, 2013

  3. Renata

    Jest taki fragment w „Podróży do kresu nocy”, kiedy Ferdynand chcąc ratować chorego na tyfus chłopca udaje się do swojego profesora naukowca, speca od tyfusa. Ten mówi mu to, co wie, gubiąc się po drodze w naukowych wątpliwościach i dygresjach, co do różnych metod leczenia, konkludując rozsądnie,że najlepiej będzie jak Ferdynand zrobi, to co można i to, co on-Ferdynand sam wie, że można w danych okolicznościach, po czym udaje się prosto–zabierając ze sobą Ferdynanda– do nocnej kawiarni, gdzie, jak co wieczór, obserwuje łydki gimnazjalistek. Z naukową pasją. A Ferdynand wraca do chorego i robi, co może.

    Wrzesień 22nd, 2013

  4. Jacek

    Sytuacja takiego badania jest bardzo perwersyjna, i pewnie można z niej wiele się dowiedzieć, tylko pytanie czy się faktycznie dowiadujemy. Ja się zgadzam z tym, że to może być ciekawe, jeśli weźmiemy pod uwagę zaangażowanie badacza, które dla mnie tutaj jest mocno perwersyjne właśnie.

    Bo jeśli nie bierzemy tego pod uwagę, to ja zawsze mam wrażenie, że niczego się nie dowiedziałem, poza jakimiś liczbami. Na przykład w kontekście nazizmu, pieców itd. jest ciekawa chęć powtarzania tego w warunkach laboratorium. Ta chęć nie jest zła, ale trzeba ją jakoś skomentować.

    W innym wypadku nie dowiadujemy się nic więcej niż można się dowiedzieć choćby ze wspomnień tych, którzy ocaleli. A zresztą z tych wspomnień można dowiedzieć się więcej.

    Choćby takie coś jak Sonderkommando, czyli więźniowie zatrudnieni do obsługi pieców krematoryjnych. Primo Levi, który przeżył, więc mógłby mieć pretensje o taką „współpracę”, mówi: „Nikt nie ma prawa ich sądzić”. Wybaczcie tą wzniosłość, ale mnie po prostu pewne rzeczy dziwią.

    A szukając tych słów Leviego natrafiłem na takie zdanie B. Bettelheima: „Obóz koncentracyjny był laboratorium, w którym Gestapo uczyło się dezintegrować autonomiczną strukturę jednostki i łamać opór cywilny”.

    Więc najwyraźniej to laboratorium pociąga i daje satysfakcję. Ale chociaż bądźmy tej satysfakcji świadomi. My, którzy czytamy, dostajemy, wyniki takich badań też mamy naszą satysfakcję – z wyobrażenia, że postąpilibyśmy inaczej.

    Wrzesień 24th, 2013

  5. Paweł Droździak

    Rzeczywiscie to jest ciekawe jak dalece ta wiedza ktora daja psychologiczne eksperymenty jest banalna w porownaniu z tym, co wiemy intuicyjnie i bez nich. Jesli spojrzec na te eksperymenty jak na symptomy to na pewno prowadzi to do ciekawszych wnioskow, niz te ktore wychodza z samych doswiadczen. Choc akurat Milgram ma tu dosc korzystny stosunek jednego do drugiego.

    Wrzesień 24th, 2013

  6. Akira

    Zdecydowanie perwersja właśnie. I to tej obozowej proweniencji!

    No bo wyobraźmy sobie: Jeszcze 30 minut temu ładna kobieta, teraz siedzi uryczana, z rozmazanym makijażem i prosi eksperymentatora aby przerwać, chlipie, smarka. Eksperymentator beznamiętnie mówi: „plan wymaga aby kontynuować badanie”. Kobieta zamyka oczy, płacze a ręką sięga go przycisku aby porazić pupilka prądem. Szczeniaczek piszczy, szarpie się, mimowolnie oddaje mocz i kał [opisy zaczerpinięte z Psychiatrii Klinicznej T. Bilikiewicza], podejmuje kolejną próbę wykonania zadania. Kobieta patrzy, eksperymentator patrzy. Kobieta modli się aby teraz pieskowi się już udało. Piesek jednak popełnia błąd. Kobieta kładzie głowę na stole chlipie i mówi: „ja już nie mogę… proszę przestać… on już nie da rady”, szczeniak wije się i piszczy. Eskperymentator na to: „proszę kontynuować”. Nie podniósł nawet głosu…

    Moje pytanie: jaka była sytuacja podmiotu eksperymentatora ułamek sekundy przed ostatną wypowiedzią. Zazadniczo przedstawiona scena to wysmakowane BDSM, w którym nie ma udawania…

    Wrzesień 25th, 2013

Reply to “Ja, artefakt, mówię”