W międzyczasie (9)


Niekiedy zmuszony jestem ponawiać pytanie, które bardziej publicznie zadam pod koniec października na pewnej uczelni (o ile nie spadnie na nią któraś z egipskich plag) – czym jest psychoanaliza? W leksykonach i almanachach specjalistycznych rzecz przedstawia się prosto, najczęściej jest to dziedzina psychoterapii (coś co uprawiał także, nic o tym nie wiedząc, Jezus w swej działalności uzdrawiającej, jak i szereg wielkich magów z Asklepiosem na czele). To, co leksykony przyjmują za oczywistość, to akurat jest najbardziej wątpliwe. Czy psychoanaliza jest dziedziną medycyny? Jasne, że nie – w żadnej uczelni medycznej, i w żadnej poradni czy szpitalu, nie znajdziecie gabinetu psychoanalityka; sam używam pieczątki psychoanalityka, co bywało w czasach, w których byłem proszony o konsultacje, przyczyną kontrowersji. Dlaczego bowiem nie używam pieczątki psychologa? Bo w sumie przestałem nim być, gdy odłożyłem do lamusa wszystkie narzędzia pomiarowe i pozostałem przy uchu – nie czytam w oczach, w ruchach, ani w zachowaniach, jeżeli już to czytam uchem. Innych narzędzi nie potrzebuję. To na czym opieram pewność swych sądów?

Niedawno ktoś próbował przekonywać mnie, że psychoanaliza nie jest dyskursem. Nie sądzę, by komukolwiek udało się tego dokonać. Niemniej jednak pozostaje kwestia – gdzie lokuje mnie pieczątka psychoanalityka? Nie w kręgach medycznych (tzn. medycyny jako nauki), psychologicznych, tudzież religijnych (no, chyba że przystawiłbym psychoanalitykowi z pieczątki określnik „chrześcijański”). To gdzie jestem? Skoro słucham, a nie myślę, to nie jestem po stronie nadawania wyobrażeń realności równań, formuł, matematycznych. Skoro słucham, a nie postępuję tak, by obrazować dla innych realność prawd wiary (oczywiste ograniczenie religii – jeśli wierzysz, ale nie chodzisz do kościoła, to nie wierzysz;  jeśli nie wierzysz, ale chodzisz do kościoła, to wierzysz – wierni przesłaniają wierzących; w sumie na wiernych mogą składać się sami niewierzący). Ani nauka, ani religia, czyżby wieczny outsider?

Byłoby tak, gdyby psychoanaliza naprawdę nie była dyskursem, czyli dziedziną, która tyczy wszystkich ludzi, a nie tylko chorych, chcących znależć interesującą pracę, nosić pieczątkę psychoanalityka, wykolejeńców, dziwaków, wyjętych spod prawa itp. wąskim grup interesantów.

Mówią, że psychoanalityk interpretuje, tzn. nadaje znaczenie, sens czemuś. To nie tak, psychoanaliza raczej objaśnia coś (jak np. czynność opisywana przez temat „znaczenie prozy Hemingwaya w…”), a czyniąc tak grodzi w „nieogrodzonym” pole, które nazywa się wiedzą, pozostawiając poza nią resztę, pomniejszoną o wiedzę, ma się rozumieć. To dlatego psychoanaliza jest tak kontrowersyjna, by nie powiedzieć znienawidzona – stara się ona, by uczynić wiedzą to, co prawie nikt nie chce, by wiedzą się stało. Prawie, albowiem od czasu do czasu zdarzają się osoby, które chcą uczynić wiedzą to, co pozostaje dla nich niewiedzą (już nic innego im nie pozostaje).

Z całego kosmosu „skrywanego” wyodrębnić wiedzę i ją ujawnić światu, ludziom i człowiekowi. Nie ma to nic wspólnego z powiedzeniem wszystkiego. Mówić to, co daje się powiedzieć, pozostawiając resztę, to co nijak nie daje się powiedzieć, lecz co choć nie daje się powiedzieć, to wszelako ciągle stara się napisać – konieczność to coś, co nie przestaje się nie zapisywać (np. im częściej człowiek się spowiada, tym więcej grzechów w sobie rozpoznaje). Zauważycie tu sedno problemu podmiotu obsesyjnego – konieczność, której niewolnikiem jest, eliminuje w jego życiu jakąkolwiek ewentualność („czy wyłączyłem gaz wychodząc z domu?” – mamy tu ewentualność, że wyłączył, jak i nie wyłączył; to ewentualność w ogóle chce anulować taki podmiot).

Możemy spytać się, dlaczego mielibyśmy ujawniać, a nie pozostawiać skryte skrytemu? No to popatrzmy na przykład.

Oto GW z 30.VIII.; w niej wywiad z niejakim profesorem Llinasem Rudolfem, badaczem układu nerwowego. Pod uwagę wezmę trzy jego wypowiedzi. Pierwsza brzmi tak: „Jestem naukowcem. Mogę robić, co chcę. Jeśli mój pomysł zadziała, świetnie. Jeśli nie, to się mylę. I co z tego?”. Cóż to takiego, jeśli nie pasja Frankensteina, podstawowy napęd naukowców? Z łatwością dostrzeżemy, że to co skrywane tutaj, to dziecięca namiętność zwana ciekawością – jeśli x dosypię do y, to co będzie? I teraz, jeśli umrze po zażyciu takiej mikstury babcia (przypadkowo, przecież chciała się tylko napić), to pozostaję nieodpowiedzialny, właśnie dlatego, że jestem dzieckiem. Pan profesor przezornie wyizoluje neurony kałamarnic, bo co go interesują skutki jego działań dla kałamarnic? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, rozgrzeszy się. Gdyby pan profesor mówił to do psychoanalityka, mógłby usłyszeć np.: „jak na Frankensteina wygląda pan bardzo nobliwie”. Zapewne nie chciałby tego usłyszeć, lecz nigdy za mało mówienia o frankensteinowskiej naturze nauki i naukowców – układ nerwowy to nie zabawka, to być może dusza człowieka.

Druga wypowiedź: podaję skrót – „gdy padnie bramka, wszyscy krzyczą: Gol!. Jeśli ktoś krzyknie „Gol” kiedy indziej, to znaczy, że jest wariatem. A zatem jedna komórka może się mylić. Im więcej komórek, tym mniejsze ryzyko pomyłki”. No cóż, to piękny przykład dylematu Kassandry. Pan profesor wie, że większość może się mylić (to ewentualność) i zapewne wie, że jednostka, i tylko ona, może się nie mylić (to także ewentualność), ale co z tego, jeśli jednostka zostanie umieszczona w wariatkowie? To typowy przykład namiętności oświeconych władców – dla każdego swego kaprysu należy znaleźć poparcie większości, czyli legitymizować nawet najbardziej bzdurne kaprysy; normą jest tylko to, co wyznacza kaprys władcy, poparty badaniami opinii społecznej (np. skoro tortury są popierane przez mnóstwo komórek nerwowych, to pojedyncze inaczej myślące komórki są chore i należy je olać, albo wyizolować w wariatkowie, gułagach itp. pomysłach). Jeśli większość ma rację, to nie ma zapory przed władzą kłamstwa (przypomijmy tu eksperymenty Asha, które nasz profesor ignoruje). Co robi wtedy psychoanalityk? Mówi np. „co zrobi teraz Stalin, gdy mu powiem, że jest Stalinem?”.

Wypowiedź trzecia: pasja bycia szarlatanem. Oto ona: „Przychodzi do mnie bardzo ważna osoba, której brat choruje na schizofrenię. Żąda, żebyśmy mu pomogli. Brat jest w bardzo złym stanie. Psychiatrzy nie mogą mu pomóc. No to włóżmy pacjenta do moich urządzeń. Okazuje się, że ma problem z dźwiękami. Dochodzę do wniosku, że można go wyleczyć. Mówię: „Proszę pojechać do Szwajcarii do mojego współpracownika i poprosić go o zrobienie bardzo małych otworków po obu stronach głowy, o – tutaj”. On jedzie i już nie jest schizofrenikiem.”

Ta wypowiedź skupia w sobie sedno tego, co jest osobistą niewiedzą pana profesora. Na żądanie kogoś, można komuś innemu wywiercić w czaszce otworki, po to tylko, by JWP pan profesor zareklamował swoją prywatną klinikę w Szwajcarii, ma się rozumieć tylko dla bardzo ważnych osób. VIP może zażądać, by zrobić to czy tamto z niepokorną jedną komórką nerwową, a jeszcze bardziej ważny VIP skorzysta z tej prośby, by pochwalić się cudem (czyli ewentualnością), inne ewentualności (że się nie udało, że stało się gorzej niż było przed zabiegiem) ukrywając ile się da. Nazywają to samouwielbieniem, człowiekiem sukcesu. Jest on taki tylko dlatego, że porażki ukrywa. Analityk mógłby rzec: „a teraz proszę opowiedzieć o pacjencie, który tej tortury nie przeżył”.

Ktoś to musi robić, ktoś musi skrywane ujawniać. Nie ma bowiem takich działań ludzkich, które nie miałyby związku z etyką. Nawet jeśli dotyczą one neuronów kałamarnic.

Los Kassandry był przesądzony tym, że jej mówienie nie stało się dyskursem. Psychoanaliza nim jest.

KP


One Comment, Comment or Ping

  1. Akira

    Nauka a psychoanaliza…. Mam wrażenie, że nie dostrzega się lub próbuje się ukryć, że ambicją Freuda było zostać Naukowcem prawdziwym – nie gorszym Frankensteinem niż wspomniany powyżej naukowiec. Bardzo widoczne jest to w lekturze choćby „Studiów nad histerią”. Czy uwaga: „Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą” nie mogłaby paść właśnie z ust Freuda? Czemu „chemiczny” wątek w nauczaniu Freuda, który ten miał z tyłu głowy przez długie lata, nie jest obecnie omawiany? Dla przypomnienia: Freud miał nadzieję odkryć substancję chemiczną, której nadmierne stężenie warunkuje powstanie nerwicy. Odnoszę wrażenie, że ciągłe szukanie podmiotu w pracach Freuda sprawia, że duch jego nauczania jest wypaczany, gdyż równie dobrze można powiedzieć, że szukał przedmiotu i całą podmiotowość z chęcią by sporwadził do „ruchu cząstek materialnych”.

    Wrzesień 11th, 2013

Reply to “W międzyczasie (9)”