Fallusowe żniwo


Był rok 1982, może 1983. Niejaki Krzysztof Pawlak, ówcześny główny misyjny psycholog w CZD, ot, taki rodzynek wśród niewiarygodnego babińca psycholożyc, a wszystkie one, a jakże, znały się na dzieciach, dał się wplątać w działalność misyjną pewnej pani (godność jej przemilczę), mającą na celu propagowanie karmienia na zawołanie, co logicznie rzecz biorąc równa się karmieniu publicznemu. Ten psycholog-nugget był najzwyczajniej w świecie prodzieciaty, lecz szybko wypisał się z tego towarzystwa. Zorientował się bowiem był, że za misją dobrostanu dziecięcia krył się dobrostan pań, które do bycia kobietami potrzebowały niemowląt usprawiedliwiających eksponowanie biustów jako oznaczników ich kobiecego statusu.

Dzisiaj także ówczesny psycholog nie ma nic przeciwko karmieniu piersią, nawet w metrze. Dziś jest on Ja, to psychoanlityk mocno zniesmaczony działaniami psychologów. Więc, na Boga, karmcie bobaszniąta gdzie chcecie panie, ale nie czyńcie z ludzi frajerów, którzy mają sądzić, że to tylko dla dobra ledwo stworzeń ludzkich. Pomimo niesłychanej ideologizacji karmienia piersią, nadal pozostaje ono przywilejem fallicznym, właśnie dlatego, że jest upublicznione, że jest z hukiem wejściem na scenę, czyli swojskim acting-outem.

Podobno dzieje się ono tylko dlatego, żeby nie frustrować stworzonka, odwlekaniem karmienia na dogodne miejsce i lepszy czas. Inaczej mówiąc, frustracja musi poczekać na odpowiednie miejsce i czas, karmienie nie. Gdzie jest to miejsce i który czas jest właściwy, by karmienie piersią publiczne, lub przynajmniej znane publicznie, zostało uznane za „zgrozę”, za mocno podejrzane? Półroczniak karmiony w pracy piersią jest do przyjęcia, a dlaczego dwulatek nie?

Tak czy owak, bez frustracji się nie obędzie. Psychologia jest „głupia”, zwłaszcza ta od dzieci. Nie ma dla niej różnicy między frustracją (pokłony Freudowi, za jego Versagung) a frustrowaniem, czyli przyczynianiem się, zadawaniem jej. Zadajmy pytanie – czy odstawienie od piersi jest frustracją? Odpowiem od razu, że nie – ale jak sądzicie dlaczego?

Natomiast wyskoczenie do kosmetyczki bez bobasiątka („tylko na pół godzinki”), albo małą czarną z interesującym kolegą z pracy („tylko na dwie godzinki”), frustracją jest jak najbardziej. Czy którakolwiek mamunia godząc się na randkę przytaszczy na nią także maluszka? Czy przez te dwie godzinki to bobo pozwoli swym milczeniem na spędzenie przez mamunię swą czasu, tak urokliwego z czarującym panem naprzeciw? Co będzie, gdy w międzyczasie bobo krzykiem swoim oznajmi, jak chcą komentatorzy, że „daj mi jeść”?

„Daj mi jeść!”, hm.., a dlaczego nie „przyjdź do mnie”, „zimno mi, okryjcie mnie”, „jezu, ale mnie swędzi, podrapcie mnie”, „cholera, jak napnę ten taraban i krzyknę, ho ho, nieźle, dobry jestem”. Jak się połapać w tym kociokwiku krzyków niemowlęcych?

Otóż w karmieniu piersią na życzenie jest coś fałszywego z definicji. Nie ma tu mowy o życzeniu, jest za to mowa o tym, co myślą mamy (nie tylko one) o krzyku niemowlaka. A myślą prawie wyłącznie o karmieniu, oralnym wymiarze egzystencji (zwróćcie uwagę na matki dorosłych dzieci gdy wpadają z wizytą: „co zjesz?”, „pewnie jesteście głodni, zaraz coś wam zrobię”), o swej potrzebności, o omnipotencji piersi kobiecej, o idealnym stanie kobiecym – posiadaniu czegoś, co czyni je na zawsze potrzebnymi dzięki laktacji, odróżniającej pierś jako magiczny stolik (ten od „stoliku, nakryj się”) od reszty piersi, zwłaszcza pozostałości ich u panów.

Tak więc właścicielki niemowląt głównie myślą, że krzyk bobo oznacza „głodny jestem”, i że jest to pierwszy przekaz dziecka. To oczywisty błąd, fałszywe, zakłamane rozpoznanie „prawdy” krzyku. Aliści krzyk musi być zinterpretowany przez osobę obdarzoną piersią i nie ma żadnej gwarancji, że interpretacja ta będzie poprawna, że karmiło się będzie istotę, którą swędzi, i to nie bynajmniej żołądek.

Pierwszy krzyk, pierwszy przejaw prepodmiotowego bycia odnosi się do zła; satysfakcja dostarczana karmieniem przychodzi później stanowiąc o zasadzie przyjemności, która wszelako nie anuluje zła, tylko lokuje ją poza, poza zasadą przyjemności. To znak tej pierwszej satysfakcji, jej ślad zostaje bezpowrotnie wyparty, aliści nie ginie i nie umiera, przesuwa się do kolejnych miejsć, z których może sygnalizować swą obecność i swój przemożny wpływ na podmiot. To co objęte zasadą przyjemności działa automatycznie, jest obocne we wszystkim co człowiek mówi; to spotkania z tym co dobre, choć żadne z takich dóbr nie umywa się do spotkania pierwszego, o którym wiedza ma kształt tylko przypuszczeń. To pierwwsze spotkanie, którego wszystkie póżniejsze spotkania są jedynie namiastką, jest tym, co pragnie być odnalezione przez podmiot i to „szukanie, by odnaleźć”, jest Erosem, życiem szukającym niesamowitości dobra pierwszego; to ono uniemożliwia cofnięcie się do tego co wcześniej, do reintrodukcji w macicy. [Oczywiście istnieją spotkania złe, z tym co poprzedzało satysfakcję, z tym co poza zasadą przyjemności, przed podmiotem samym było; wszystko to, co horrory opisują jako łomotanie do drzwi, zamykające się z nagła okiennice, nagle lecąca woda z kranu, wysiadający hamulec w samochodzie, spotkanie w lustrze nie siebie, ale kogoś innego itd.itp., lecz to inny temat].

To podstawowe dobro, zawsze satysfakcja dla podmiotu (nie mylić z satysfakcją Innego – teologie tak mają; dobre jest to co sprawia przyjemność Bogu, a nie to co satysfakcjonuje człowieka), to sprawka fallusa. To dzięki niemu matka/opiekun/dobrodziej słyszy/widzi w krzyku znaczące („ono jest głodne, śpiące, chore..”) i działa w myśl znaczonego tychże znaczących (karmi, gasi światło, zbija gorączkę). Działa zgodnie z wyobrażeniem tego, co znaczące (symbole) próbują mówić o realności, spotkanie z którą wywołuje w matce/opiekunie lęk, trwogę, bojaźń.

Dawno temu zespół Rezerwat śpiewał: „zaopiekuj się mną”. Zważmy, to już nie jest krzyk, to użycie słów, znaczących w akcie prośby, prośby o satysfakcję. To nie jest prośba o zaopiekowanie się. Nie chodzi tu o opiekę, chodzi o to, czego znaczący „zaopiekuj” w całości powiedzieć nie może. Karmienie przecież nie jest przelewaniem wysokokalorycznego pokarmu z bukłaka do żołądka. Nie samym chlebem człowiek żyje; jest jeszcze branie na ręce, głaskanie po łepetynkach i mnóstwo niuansów, czułostek; jedne maluchy dostają tego dużo, inne mało, jeszcze inne w ogóle (od początku żywią się na stołówkach). Od czego to zależy? Od innych znaczących (np. od płci dziecka, kolejności narodzin, wieku matki/opiekuna).

Gdy zsumujemy karmienie z niuansami zrozumiemy dlaczego każde „domaganie się” zmierza do jednego uniwersalnego celu. Jest nim miłość, aprobata, afirmacja – zwykłe bycie kochanym. To ściśle pasywny, neurotyczny cel – bycie kochanym. Na tym rynku popyt na miłość jest ogromny, ale kochających jest ogromny niedobór.

Fallus jest zarzewiem życia, albowiem stoi za domaganiem. Lecz to nie wszystko. Przede wszystkim stoi za pragnieniem. Więc kiedy frustrować?

Nie łamcie sobie głów – nie samym karmieniem człowiek żyje.

KP


One Comment, Comment or Ping

  1. Joshe

    http://youtu.be/qJS3xnD7Mus

    What are you doing Sunday baby. Would you like to come and meet me baby you can even bring your baby. Ooh ooh oh

    Skojarzyło mi się :)

    Sierpień 19th, 2013

Reply to “Fallusowe żniwo”