Powracam w końcu do bloga, bo jego czytelnik, a mój niegdysiejszy analizant, w korespondencji w formie małej notki, zapewne nieświadomie nawiązał do ostatnich dwóch wpisów, prosząc mnie o jak najszybszy powrót do pisania.
Mowa jest ważniejsza od języka, bo za mową stoi podmiot. Co to oznacza? Tylko tyle, że wśród miliardów pszczół nie narodziła się ani jedna wagarowiczka, bumelantka itp. postać. Znana wszystkim pszczółka Maja to nie pszczoła. Gdyby pszczoła wysyłana do tyrania przy zbieraniu nektaru, jak Maja w serialu, udała się gdzie indziej w sobie znanym celu, to zaistniałaby dla swojego milieu społecznego jako „inna” niż inne pszczoły. Jeśli przeto pierwszym znaczącym Mai jest robotnica (podobnie jak w szkole uczennica), to w wyniku przekroczenia zasad gry charakteryzującej dane milieu społeczne, musi zostać nazwana inaczej, wagarowiczką.
Robotnica, czy uczennica, poprzedza wagarowiczkę (powiemy inaczej, że wagarowiczka nigdy nie zostaje urodzona, rodzi się za to swym aktem przekroczenia pola sensu wytyczonego słowem uczennica, znaczeniem jego, zazwyczaj opisywanym w słownikach, czyli lacanowskim znaczonym). Uczennica jest znaczącym pierwszym (znaczącym-mistrzem), wagarowiczka zaś znaczącym drugim (znaczącym-wiedza, np. nowa wiedza o uczennicy). Oba znaczące są ze sobą powiązane, tworzą łańcuch.
Jaki stąd wniosek? Tylko taki, że podmiot (ten, który wybiera wagarowanie) przychodzi później, rodzi się do bycia, nigdy nie jest urodzony. Ani przez rodzicielkę (Innego), ani przez geny. Nie przez geny dlatego, że zmuszeni bylibyśmy postulować istnienie „genu” wagarowania, genu bumelowania, genu bimbania itd. Kreatywność języka w mowie daleko przekracza kreatywność ewolucji. By to unaocznić zauważmy, że „robić wypad w miasto” wymagałby istnienia oddzielnego genu istniejącego tylko w kilkuosobowej grupce uczniów jednej klasy danej szkoły. Ewolucja dotyczy zjawisk masowych, a nie jednostkowych. Ewolucję interesuje pożytek z genu, z mutacji. Lecz jaki jest pożytek z wagarowania, bumelowania, zabawy w „chodzi lis wokół drogi”, nocy kawalerskich czy panieńskich? Dlaczego ewolucja nie likwiduje wagarowiczów, czy bumelantów?
To pytanie prowadzi do innego. Dlaczego w świecie pszczół nie ma idiosynkrazji,podczas gdy w świecie ludzi jest ona konstytutywna, konieczna ponad miarę? Dlaczego bardziej istnieje obżarstwo niźli zjadanie, opilstwo niż popijanie?
Lub jeszcze inaczej. Dlaczego, by powiedzieć prostą rzecz, że „masz chodzić do szkoły, a nie wagarować” peroruje się przy okazji o bumelanctwie („no po kim to masz?”) i bimbaniu („nie bimbaj sobie z wykształcenia”)? Tu natykamy się na istotę języka mówionego przez ludzi. Istotą nie jest komunikatywność, czyli przekaz informacji („no i myślę sobie, co ty kurwa gadasz, bo ja kurwa niczego nie jarzę; no to kurwa mówię mu, że fajnie się gadało i warto by się spotkać kiedyś”). Nie jest też nią podtrzymywanie więzi społecznych (mamrotanie pod nosem, monologowanie itp.). Mowa ludzka nie zaczyna się od komunikowania ani nawiązywania więzi. Zaczyna się tam, gdzie prowadzi nas wagarowanie, bumelowanie, bimbanie. Przykładowo ma się rozumieć.
Całkiem niedawno uczeni od tych spraw sformułowali hipotezę, że język ludzki (my powiedzielibyśmy mowa), pochodzi od „śpiewu” ptaków (a zatem od dinozaurów, już nie od ssaków). Podoba mi się ta hipoteza, ale nie dlatego, że wiąże nas z ptakami, ale że wiąże mowę ze śpiewem. I to nie śpiewem festiwali, śpiewem z płyt, lecz śpiewem przy goleniu, nuceniem sia-la-la, bim-bam-bom, la-la-la. Nie jakimś „Dziwny jest ten świat”, ale Sha-ba-da-ba-da, tudzież Au-sza-la-la-la.
Spytacie o związek z wagarowaniem? To związek istotowy. O ile „Dziwny jest ten świat” ma związek z sensem, o tyle Au-sza-la-la-la opuszcza pole komunikatywności, czyli sensu. Opuszcza także pole więzi społecznej. Wystarczy, by nie mając głosu nucić. Po co ludzie to robią? Zarówno nucą, jak i wagarują? Dla satysfakcji! Dla samozadowolenia.
To jest podstawowa funkcja mowy – bycie aparatem do samozadawalania, transportowania satysfakcji ku sobie. Egzaltacja, której niezłym odpowiednikiem jest pierwsze doświadczenie orgazmu (ale w wersji suchej), doświadczonego znienacka. Dziecko poznaje to gaworząc, a nawet głużąc. Rozpromienione czuje satysfakcję swymi uszami, do których docierają dźwięki wydawane przez aparat mowy samego niemowlęcia. Ta autoerotyczna relacja (broń boże, nie utożsamiajmy jej z masturbacją, to pierwsza i przez to fundamentalna forma doświadczania satysfakcji – słyszenie własnymi uszami, całowanie własnymi wargami, oglądanie własnymi oczami, pieszczenie własnymi opuszkami palców itd.). Nie wszyscy zaśpiewają „She loves you”, ale wszyscy śpiewają „je-je-je”.
Mowa jest środkiem dostarczania satysfakcji, przede wszystkim. Środki są różne. Nie tylko bezsensowne La-la-la, czy abstrakcyjne Ene-due-rike-fake, i mniej abstrakcyjne, ale równie bezsensowne Ene-due-rabe, połknął bocian żabę. W wersji rozwiniętej środkiem są metafory, środek do transportowania jouissance w formie zaawansowanej.
Pamiętajmy, gadamy, klepiemy, pieprzymy, tetryczymy, perorujemy, mędrkujemy, docinamy, ironizujemy, dajemy popalić, nawijamy, by się zadawalać, jouissansować.
KP
P.S. W IV części zajmiemy się metaforami.
17 Comments, Comment or Ping
Super,że nastąpił dłuuugo oczekiwany powrót i że jest Pan znowu w formie pozwalającej na kolejne wpisy :):):)
A co do najnowszego wpisu to mam pytanie- czy w obronie przed czyimś natarczywym jouissanowaniem , takim męczącym ględzeniem bez metafor, za to z mnóstwem rad i porad dla „naszego dobra” oczywiście, można się w ogóle obyć bez „słownej przemocy”???:)
Luty 9th, 2017
W zasadzie większość ludzi nie chce być obiektem czyjegoś jouissance. Kobiety wiedzą o tym lepiej, ponieważ częściej mają do czynienia z aktami perwersyjnymi. Jeżeli jako paradygmat jouissansowania przyjmiemy akt perwersyjny, to wzorcem, istotą jest relacja sado-masochistyczna. Każdy akt perwersyjny ma taki charakter, niezależnie od jego formy. W historii psychoanalizy przyjmowało to postać problematu: co jest pierwotne, sadyzm czy masochizm? Jedni odpowiadali, że S inni że M. Większość zaś przyjmowała, że M jest podstawową składową kobiet ( co zgadzało się z obserwacjami i teorią, że perwersje u kobiet występują sporadycznie). Zauważmy jednak, że akt perwersyjny wymaga partnera (pary perwersyjnej). Z tego płyną kolejne konsekwencje. Np. fakt, że posiada się skrupuły jakoby istniała mowa bez przemocy opisuje pozycję M, pozycję kobiety wobec mężczyzny, ale też i dziecka wobec rodzica, ucznia wobec nauczyciela, pacjenta wobec lekarza, wychowanka wobec wychowawcy (to dlatego nie ma wychowania bez przemocy, bo tam gdzie istnieje wytyczony cel widziany jako ideał, tam nie można nic zrobić bez narzucania ideału) itd. Podawana jako przykład mowy bez przemocy mowa Jezusa przy próbie kamieniowania jawnogrzesznicy, kończy się przemocowym akcentem („idź i nie rób tego więcej” – bo niby dlaczego każesz mi coś robić, być może coś, co jest w niezgodzie z tym, co ja chcę robić?). Ogólnie, tam gdzie mamy do czynienia z dyskursem mistrza, tam mówimy o przemocy. Jeszcze bardziej ogólnie, wiedza jest uniwersalnym środkiem przemocy. Mój blog jest tego przykładem. Przypomnę postać Marxa z jego pozycją mistrza posiadającego jakąś wiedzę. Skonfrontowana została ona z moją pozycją mistrza, posiadającego jakąś wiedzę. No to była pyskówka. Nie mogło być inaczej.
W Pani przypadku, pozdrawiam i dziękuję za wieloletnią pamięć mnie, jest podobnie. Jest Pani mistrzem w sobie znanym zakresie (np.wie Pani o mężczyznach więcej niż on). Dlaczego przeto miałaby Pani wpisywać się w przesąd przez mężczyzn uznawany za fundament ich mizoginizmu?
I bardziej ogólnie, dlaczego tak mało kobiet wierzy w to, że mogą być mistrzami?
Luty 9th, 2017
Ja bym powiedział, że nie istnieje coś takiego jak dyskurs mistrza prowadzący nieuchronnie do pyskówki czy przemocy. To oksymoron.
Moim zdaniem mistrz nie jest zbiorczą nazwą dla rodzaju czy typu dyskursu. Mistrzowie naprawdę istnieją. I każdy mistrz wie, że jest mistrzem i może nawet to powiedzieć.
Osho mówił wprost, że jest oświecony. Ale nie chodziło mu bynajmniej o to, że jest lepszą formą, bo już nią nie był i właśnie dlatego mógł to powiedzieć. I nawet gdy to mówi, to to nie musi prowadzić do jakiejś przemocy czy jak Pan to nazwał ‚pyskówki’. Nie tylko, że nie musi, ale nawet nie przypominam sobie, aby w którymś znanym mi przypadku prowadziło.
Prowadziłoby wtedy, gdyby powiedzenie ‚jestem mistrzem’ pełniło rolę wywyższania się. To by oznaczał, że Osho utożsamia się z jakąś formą i inne formy słusznie by go zaatakowały chcąc pokazać, że taka zabawa formą jest tylko zabawą.
Tak więc gdy określa Pan jako mistrzowski dyskurs prowadzący nieuchronnie do pyskówki to dla mnie to jest jakieś nieporozumienie.
Jeżeli teraz Pan jest konfrontowany z pewnym typem dyskursu (takim, który jest własnie anty-mistrzowski, a nie mistrzowski), to jak wyjaśnić fakt, że bierze Pan udział w pyskówce?
Wydaje mi się, że żaden autentyczny mistrz nie potrzebuje brać udziału w pyskówce, bo mistrz nie szuka cienia poza sobą, aby się z nim mocować. Mistrz wszedł do pokoju, zapalił światło i cień sam zniknął. A z dyskursem mocować się nie będzie, bo dyskurs jest tylko dyskursem.
A on nim nie jest. Tylko podobne może się mocować z podobnym, jak zatem autentyczny mistrz miałby wdawać się w jakieś awantury, pyskówki czy jakby to nazwać? Wydaje mi się, że mistrzowi nie chciałoby się tego robić.
Swoją drogą zaskakujący jest sposób, w jaki rozumie Pan archetyp mistrza. Powiedział Pan na zebraniu, że jest Pan buddystą, czy, że się czuje. Nie pamiętam już. Sądziłem zatem, że ten archetyp mistrza, o którym tu piszę jest Panu bliski.
Luty 24th, 2017
Szanowny Panie Pawle,
1.Podczas owego spotkania w Falenicy powiedziałem coś odwrotnego. Na moją wypowiedź składały się stwierdzenia: a)nie jestem buddystą, b)a to dlatego, że, c)chcę/jestem Buddą. A zatem, nie przychodzę tu by się uczyć, ale by nauczać. W ten sposób ponowię teraz próbę pokazania różnicy między Znaczącym-mistrz (broń Boże, nie chodzi tu o znaczącego mistrza), a znaczącym-wiedza (tu jak najbardziej znaczącym wiedzy). Wszystkich buddystów poprzedza Budda – stąd Budda nie jest buddystą (bez Buddy nie ma buddystów, podobnie jak bez Jezusa chrześcijan). Lecz co ukonstytuowało Buddę? Przyjmijmy, że oświecenie. Oto znaczący-mistrz! Budda nie miał swego mistrza – jego mistrzem jest znaczący! Buddyści mają swoich mistrzów. Co wszelako czyni z przyszłych buddystów mistrzów? Ich mistrzowie!Kiedy mnich buddyjski zostaje mistrzem? Wtedy, kiedy zostaje wyświęcony na niego przez mistrza? Oto dylemat.
2.Dyskurs mistrza to nazwa własna typu dyskursu (obok niego są jeszcze dyskurs histeryczny, psychoanalityczny i naukowy/uniwersytecki). To nie jest dyskurs osoby zwanej mistrzem, żadnej poza tym osoby. Dyskurs jest strukturą realizującą jakiś typ więzi społecznej. W nich zajmuje się miejsce. Stąd mistrzem może być dowolna osoba, o ile zajmie miejsce czynnika sprawczego dyskursu, czyli jego agenta. Tak więc Osho, który jest mistrzem dla buddystów nie musi zajmować miejsca mistrza w dyskursie mistrza. Np. dla chrześcijanina Osho nie jest mistrzem, choć mógłby nim się stać, nawet gdyby zarzekał się, że mistrzem nie jest.
3.Agent dyskursu nie ma żadnej psychologii i nie jest w żaden sposób bytem świadomym. Nie wywyższa się, albowiem jest powoływany do zajęcia miejsca mistrza przez histeryka. Nie powołuje się go dla wiedzy, tylko dla dostarczania satysfakcji.
4.Panie Pawle, to co tu przedstawiam jest wiedzą, nie moim wymysłem. W przypadku dyskursów jest nawet wiedzą sformalizowaną. Dla Pana ciekawości podaję formalizację dla, kolejno, dyskursu mistrza i histerycznego: S1/$?S2/a, $/a?S1/S2
Luty 27th, 2017
Strasznie Pan spłyca temat. Mistrzowie nie produkują mistrzów. Mistrz siebie rozpoznaje. Np. Eckhart Tolle nie został przez nikogo namaszczony. Stwierdził jednocześnie o sobie, że gdyby nawet sam budda historyczny pojawił się przed nim i powiedział, że jego oświecenie nie jest autentyczne, to by tego nie uznał.
To o czym Pan pisze nie jest sednem. Dylemat jest moim zdaniem pozorny.
Budda nie mówi o sobie, że jest Buddą i że nie jest buddystą. Budda mówi: Jestem, który jestem. Jaka jest Pana zdaniem różnica pomiędzy pierwszym a drugim ‚jestem’?
Rozumiem, że jest Pan w czymś tam utwierdzony i wobec tego uważa się za nauczyciela. W porządku. Ale po co mieszać do tego Buddę?
Panie Pawlak. Wiem o tym, że dyskurs mistrza to nazwa własna. Przecież nawet to napisałem. Jako o nazwie zbiorczej.
Nie rozumiem tylko kto lub co nas przymusza aby ten typ dyskursu zakładał pyskówkę jako nieuchronny skutek. Ktoś kto to konstruował miał mocno spaczone pojęcie mistrza.
Luty 28th, 2017
1.A jednak, proszę się chwile zastanowić. Zadowala Pana stwierdzenie, że „mistrz siebie rozpoznaje”? Rozpoznaje jako kogo? Jako mistrza, czy jako „jestem, który jestem”?. Jeśli to pierwsze, to „mistrz” się wywyższa, jeśli to drugie, to nie jest mistrzem. Eckhart Tolle nie jest mistrzem. To co go czyni mistrzem dla Pana?
2.Ogólna formuła byłaby więc taka: „nie-mistrzowie nie produkują mistrzów”. „Mistrza” produkuje szczególny znaczący („jestem, który jestem” jako imię Boga w Biblii). Jego swoistość wywodzi się z tautologii samej formuły, ale oznacza, że pierwsze „jestem” nie jest tym samym co drugie „jestem”.
3.Lecz „jestem, który jestem”, co z tym zrobić? Brać na wiarę? A może zdecydować się na bardziej racjonalną formułę weryfikacji tego, co zostało nazwane „jestem, który jestem”, czy nawet „rozpoznałem siebie” (bo kim był i co wiedział o sobie Tolle, zanim rozpoznał siebie)? Czy był odważny ktoś, kto poprosił Tollego-mistrza, by zdał relację z tego „rozpoznania siebie”?
4.Pyskówka dotyczy tylko mistrzów (jak wielu mistrzów uznaje Tollego za mistrza? Czy gdybym ja powiedział, że rozpoznałem siebie, byłbym uznany za takowego?). Cała ta sprawa wyniknęła z dyskusji w Falenicy na temat powodów, dla których nikt z tamtejszej sangi mającej już kilkadziesiąt lat nie stał się mistrzem. Zna Pan odpowiedź na tę kwestię?
5.Powtórzę jeszcze raz, miejsce mistrza w dyskursie może zająć ktokolwiek. Dzieje się tak dlatego, że jest on chciany i powoływany na to przez innych. Jeżeli ci, którzy słyszą z ust kogoś takiego „rozpoznałem siebie” nie spytają się o to (np. jak i kiedy to się stało), to namaszczają go w ten sposób na mistrza, tzn. nie kwestionują jego relacji i nie zmuszają go do dania świadectwa z kluczowego momentu swego doświadczenia.
Luty 28th, 2017
1.Trudno odnieść się do tego co Pan napisał, bo stwierdza Pan jedynie, że skoro ktoś rozpoznał siebie jedynie jako egzystencję, to nie jest mistrzem. Kropka.
Pytanie: „Rozpoznaje siebie jako kogo?” jest źle postawione, bo ono z góry wprowadza ograniczenie na kogoś. Tymczasem mistrz nie jest w stanie wyrazić słowami swojej tożsamości. Gdyby to zrobił, nie byłby mistrzem tylko formą z roszczeniami do bycia mistrzem.
Ponieważ jesteśmy częścią egzystencji to potrafimy rozpoznać spontanicznie mistrza, Nie są nam potrzebne żadne racjonalne kryteria czy zdawanie relacji.
Całą sprawę o wiele lepiej mogą oddać symbole i metafory niż precyzyjny filozoficzny język. Istnieje moim zdaniem wspólny mianownik, pomiędzy bogiem, który mówi „jestem, który jestem”, fletem Kriszny i faktem, że Lacan potrafił żyć dniem dzisiejszym. Tak przynajmniej słyszałem w jakimś materiale biograficznym. Chodzi chyba po prostu o bycie. Ale na to nie ma żadnych racjonalnych kryteriów.
Dlatego też nie jest do końca prawdą, że Osho nie jest mistrzem dla chrześcijan. Oni by tak oczywiście nie powiedzieli. Zdziwiliby się jednak jak wiele podobieństw pojawi się pomiędzy Jezusem a Buddą, gdyby poczytali komentarze Osho na temat tej postaci, zwłaszcza te dotyczące Ewangelii Tomasza.
Do bycia można według mnie dotrzeć jedynie poprzez usuwanie tego, co byciem nie jest. Dlatego mistrzowie nie są w stanie powiedzieć Panu czym jest prawda, nie potrafią przekazać Panu bycia. Cała praca mistrza jest pracą negatywną. Usuwającą balast z umysłu.
Osho wypowiadał się na mnóstwo tematów. Jednak im dłużej się go czyta tym bardziej zauważa Pan, że on cały czas pisze o medytacji. I przeczuwa Pan też, że musi nastąpić moment, w którym przestanie się czytać.
4. Moja odpowiedź na kwestię poruszoną w punkcie 4 jest następująca.
Jeżeli dla kogoś problemem jest, że w ciągu kilkudziesięciu lat nie pojawił się mistrz, to złym znakiem nie jest brak kolejnych mistrzów, tylko martwienie się z tego powodu. Nie istnieje moim zdaniem coś takiego jak problem braku mistrza. Mistrz jest wszędzie. Głos mistrza jest głosem egzystencji i jeśli ktoś się wsłucha w ciszę, to usłyszy ten głos.
Jak ma go jednak usłyszeć, skoro się niecierpliwi, że go nie słyszy. W tym sęk. W braku akceptacji, w niecierpliwości.
Moje przeczucie jest takie, że prędzej zostaniemy mistrzami, gdy się przebiegniemy nago po lesie, niż poprzez zabawy słowami. Dlaczego nago? Możliwe, że odpowiedź jest tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=kBmO9GiMVis
Marzec 3rd, 2017
Wszystko co Pan pisze jest istotne, a jednocześnie wyraża niewiarygodny galimatias. I tak,
1.Nie pisałem o niczym innym, jak tylko o tym, że nie ma znaczenia to, co myśli sobie, co myśli o sobie, co mówi a co nie mówi ktoś taki jak Osho. Jeśli Osho nie nazywa siebie mistrzem, to kto go tak nazywa? Jeśli dla Pana jest on mistrzem, to co Pana akurat (czyli Innego) do tego przekonuje i uprawomocnia nazywanie go mistrzem?
2.Jest zasadnicza różnica między mówieniem a nazywaniem. Sęk w tym, że Osho nazywany jest mistrzem i jest to problem nazywających, a nie Osho. Nie istnieje mistrz bez odniesienia do ucznia. I kładę akcent tylko na to. To uczeń potrzebuje mistrza.
3.Problem w tym, czy to mistrz biega nago po lesie, czy też ktoś biega nago po lesie i z tej to racji staje się mistrzem. Tak czy owak jest to problem wiedzy (oczywiście nie naukowej).
4.Mistrzowie to postaci niebezpieczne, wszystko uchodzi im na sucho, nawet bieganie nago po lesie. W tę pułapkę wpadł też Lacan, mistrz dla wielu. Nawet kichanie było przekazem mądrości, a nie oznaką przeziębienia. Osho biegający nago po lesie będzie mistrzem także wtedy, gdy będzie sobie robił jaja z uczniów.
2.Problem destytucji podmiotowej (czyli jak Pan pisze „usuwaniem wszystkiego co byciem nie jest”) jest czymś innym. Takie „usuwanie wszystkiego…itd.” nie jest destytucją podmiotową (spotkaniem z nie-skończonością). By usunąć coś, co czymś nie jest, wymaga koniecznie wiedzy. Albowiem trzeba wiedzieć co usunąć – zatem „wiedzenie, co potrzeba usunąć” nie może podlegać „ogołoceniu podmiotowemu”. A więc, skąd mistrz wie co usunąć? To wokół tego dylematu obraca się dyskurs mistrza, a mianowicie, nie wiadomo kto wie i kto co wie.
3.Kilka razy organizowano spotkanie buddyjskiego mistrza/nauczyciela/roshi ze mną jako psychoanalitykiem. Nigdy nie doszło ono do skutku. Trudności pojawiały się z chwilą, gdy nie omieszkiwałem dodać, że kurtuazyjne spotkania mnie nie interesują, a chcę dowiedzieć się, co uczyniło roshiego roshiem, a zwłaszcza, dlaczego tak mało jest kobiet-roshi. I dodawałem, że nie dam sobie mydlić oczu odpowiedziami w stylu Dalaj-Lamy (które są mądrościami tylko dlatego, że mówi je Dalaj-Lama, bo gdyby mówił je ktokolwiek inny, to nazywano by je, i słusznie, frazesami). Cóż, unikanie pyskówek nie świadczy o mądrości, a jedynie o przezorności.
4.Bagatelizowanie problemów nie usuwa problemów. Kilku buddystów i kilka buddystek zaszczyciło mój gabinet (byli ciekawi psychoanalizy). Wszystkich zaskakiwało pytanie, dlaczego mimo 5,10,20,30 lat praktykowania, nie są roshi/mistrzami. To pytanie zgodnie uznawane było za głupie, niegodne refleksji. Co może być głupiego w odpowiedziach typu: „boję się nim zostać”, „jestem za głupi”, „dobrze jest mi z tym, gdzie w tej chwili jestem” itp.? To „głupie” pytanie musiało padać, albowiem czy do gabinetu trafi buddysta, czy talmudysta, katolik czy ateista, to te tożsamości (jak i wszystkie inne) nie mają w gabinecie psychoanalitycznym żadnego znaczenia. Są tylko szatami noszonymi przez nagiego króla, który wie, sądzi, że nie jest nagim królem.
Marzec 6th, 2017
Panie Pawlak.
Moim zdaniem Panu pomylił się mistrz z nauczycielem. Nauczyciel na bezludnej wyspie przestaje być nauczycielem, a mistrz nie przestaje być mistrzem. Światło świecy to nie jest suma ciem. Świeca świeci, a ćmy się zbierają lub nie. Przeważnie oczywiście się zbierają, bo świece to rzadkość w przeciwieństwie do ciem. Ale to nie konstytuuje mistrza. Mistrza konstytuuje urzeczywistnienie. I to urzeczywistnienie sprawia, że to co mówi i myśli mistrz ma znaczenie. I jest to znaczenie egzystencjalne.
Pan sobie zredukował mistrza do fantomu w czyjejś głowie czy też do narracji o tyle dziwnej, że z konieczności prowadzącej do pyskówek. Podejrzewam, że takie postawienie sprawy to po prostu narzędzie Pana pracy i wcale nie neguję jego wartości.
Pan może zresztą pozostać sobie przy poglądzie, że świeca to suma ciem. Dla mnie podstawowe znaczenie ma fakt, że świeca świeci.
Celowo używam obrazów, a nie dlatego, że nie rozumiem o co Pan pyta.
Opis mistrza jest niemożliwy, bo żaden opis nie opisuje bycia. Do bycia docieramy poprzez paradoksy.
Pytanie kim dla mnie osobiście czy dla kogoś jest mistrz jest skądinąd interesujące. Ale nie trzeba na nie odpowiadać na Pana warunkach, to znaczy przy założeniu, że mistrz to jedynie dziwny konstrukt intelektualny.
Zresztą najlepszym dowodem jego dziwności jest ta wymiana zdań między nami. Jak to możliwe, że jeszcze nie doszło do pyskówki, panie Pawlak? A może już doszło, tylko ja nie zauważyłem? Nie sądzę, aby mój styl odpisywania się jakoś zasadniczo zmienił.
A może Pan sobie wtedy po prostu pozwolił? Tak jak to się mówi, że ktoś sobie na coś pozwala. I może nie trzeba się chować za definicjami?
Jakie urocze słowo. Destytucja. Kojarzy się z laboratorium chemicznym.
Nie o wiedzę chodzi Panie Pawlak, a o poznanie. Nikt Panu nie przekazuje poznania. I niczego się nie usuwa. Bo wszelkie usuwanie dochodzi do skutku z pozycji jakiejś formy. Zatem można się tylko zaplątać w formach. Egzystencja przekracza wszelką wiedzę, zatem próba dotarcia do egzystencji poprzez wiedzę jest z góry skazana na niepowodzenie. Wiedza dociera do bytów tak jak w nauce (liczy je, mierzy) lub też bawi się słowami (zabawa formą, z którą ludzie się utożsamiają). Poznanie tymczasem to bezpośrednia kontemplacja absolutu, którym jesteśmy otoczeni i którym jesteśmy.
Cytat z de Mello:”
” Czy jest możliwe zdobycie Mądrości
w ciągu jednej minuty?
– Z pewnością – odpowiedział Mistrz.
– Ależ jedna minuta to chyba za mało?
– To pięćdziesiąt dziewięć sekund za dużo.
Nieco później Mistrz zwrócił się do swych zakłopotanych uczniów:
– Ile czasu trzeba, by spojrzeć na księżyc?
– Po cóż więc te wszystkie lata duchowych zmagań?
– By otworzyć komuś oczy potrzeba niekiedy całego życia. By ujrzeć – wystarczy błysk chwili.”
Gdyby było tak jak Pan twierdzi, to nie byłoby możliwe spontaniczne oświecenie. A przecież ktoś tam jako pierwszy doznał go.
Znani mi mistrzowie nie zachęcają bynajmniej do bagatelizowania problemów. Zacytowany wyżej de Mello kładł nacisk na to, aby nie wyrzekać się czegoś ze względu na czyjkolwiek autorytet. Sam Budda to powtarzał. Jeśli ktoś uważa, że można osiągnąć szczęście poprzez gromadzenie fortuny albo poprzez rozwiązły tryb życia? Proszę bardzo, niech próbuje. Sam Osho napisał, że ego można porzucić wtedy gdy się je skrystalizuje. Historia Siddharty to pokazuje. Możliwe, że nie zostałby Buddą, gdyby nie skosztował skrajności. Święty Augustyn był przecież rozpustnikiem.
Dlatego właśnie bardzo podoba mi się fragment Ewangelii Tomasza:
„Królestwo podobne jest do pasterza posiadającego sto owiec. Jedna z nich, ta która była największa, zgubiła się. Pozostawił dziewięćdziesiąt dziewięć i szukał tej jednej, aż ją znalazł. Gdy zmęczył się powiedział do owcy: Wolę Ciebie niż tych dziewięćdziesiąt dziewięć”.
Marzec 7th, 2017
Panie Pawle,
1.Nie jestem buddystą m.in. dlatego, że mistrzowie buddyzmu nie odpowiadają na pytania. Pytałem nie po to, by Pan odpowiedział, ale po to, by pomyślał, choćby o tym, dlaczego unika odpowiedzi. W tym nie odpowiadaniu jest już znak samej odpowiedzi („bo jestem mistrzem na bezludnej wyspie”).
2.Co robi mistrz na bezludnej wyspie? To oczywiste, zabiera się do pisania książek. Gdyby mistrzowie nie pisali i nie mówili, to jak mogliby być mistrzami? Aha, robiliby cuda. No dobrze, ale jak je odróżnić od sztuczek iluzjonistów? (Nawet Jezus nie pozwalał sobie na prawdziwe cuda, np. niech beznogiemu odrośnie noga).
3.Kim byłby Mello, gdyby nie pisał książek? Zwyczajnym mnichem. Pisanie książek zakłada zaistnienie czytelnika. Każdy mistrz jest nauczycielem, ale nie każdy nauczyciel mistrzem. O czym by Pan mówił, gdyby nie książki Mello i wywiady z Osho? Oświecenie jest nim wtedy, gdy się o nim mówi i pisze, lub pisze. Gdyby nie to, czy wiedziałby Pan, o czym się mówi?
4.”Rozpoznanie siebie” jest momentem poznania, ale skąd płynie pewność mistrza, że nie jest okłamywany „spontanicznym oświeceniem”? (to już jest moment wiedzy). Cała taka konstrukcja interpretacji pewnego doznania/doświadczenia jako spontanicznego, dokonywana jest przez owego mistrza, który na wstępie musi mieć pewność, że jest nieomylnym interpretatorem. Taki akt wiary, bo obywający się bez jakiejkolwiek weryfikacji, niczym nie różni się od pewności kogoś, kto stwierdza, że w wyniku spontanicznego doznania stał się i odtąd jest aniołem.
5.Czy jestem niedowiarkiem? Nie, ja tylko pytam, jak mistrz mistrza, co uczyniło go mistrzem. Albowiem odpowiedź „spontaniczne doznanie” nie może zaprzeczyć temu, że jest on szaleńcem, a może nawet cwaniakiem. Na ufaniu mistrzom, wierze w ich mistrzostwo, świat się wielokrotnie przejechał.
6.Co wiemy o problemach mistrzów? Pouczanie innych to ulubione zajęcie mistrzów. „Nie bagatelizujcie problemów” mówią. „A jakie osobiste problemy ty masz?”. Gromadzisz fortunę, czy może korzystasz z usług przybytków rozkoszy?
7.Mój konstrukt mistrza nie ma charakteru intelektualnego, ma charakter logiczny. Pana zaś konstrukt ma charakter magiczny. Pana mistrz odróżnia się od reszty żyjących szczególnym doznaniem spontanicznym, w którego istnienie trzeba wierzyć, tak jak wierzyć w to, że mistrz wie co mówi i wie co wie. Wydaje się, że Pana mistrz gdy biega nago po lesie, robi to jak berbeć na plaży, robi to dla siebie.
8.W Pana ujęciu kamień egzystuje. A to oznaczałoby, że egzystencja poprzedza esencję. Lecz to jest już myślenie religijne („istnieje coś” i to wystarcza za całą rzeczywistość).
9.Pyskówki istnieją w taki sam sposób jak wojny, dyskusje, opinie, kłótnie, a także dlatego, że istnieją dwie płcie. Jedność rzeczywistości istnieje tylko w jednopłciowych klasztorach. Warunkiem jedności jest istnienie mistrzów (pod warunkiem, że nie zapadają na sklerozę). Rzeczywistość „moja” obywa się bez mistrzów (tzn. oni są, ale tak jak inni czasami gadają głupoty i wierzą w to co mówią, czyli robią wrażenie, że nieświadomość ich nie dotyczy; a co więcej, nie mówiąc o swoich snach sprawiają wrażenie, że w ogóle ich nie mają). Więc Pana twierdzenie, że nie jest po stronie pyskówek skonfrontuję z ukochanymi przez Pana formami. Gdy zmieniłem formę odnoszenia się do Pana (piszę Panie Pawle) spotkałem się z formą Pana (Panie Pawlak). Wyrazisty przykład różnicy (powodu wszelkich pyskówek).
Marzec 7th, 2017
Panie Pawlak.
Anthony de Mello opowiadał o pewnym rikszarzu z Indii, który zrobił na nim olbrzymie wrażenie. Do tego stopnia, że uznał go za mistyka. Dlatego dla mnie sprawa jest otwarta, a nie jak dla Pana zamknięta. Innymi słowy nie zakładam a priori, że mistrz musi nauczać. Może mieć olbrzymi wpływ na innych swoją obecnością nie nazywając się mistrzem. Mimo to będąc nim.
Podkreślam – obecnością. Przy czym na tą obecność składają się bardzo różne rzeczy. Na siłę obecności mistrza wskazuje chociażby Matthieu Ricard, którego książkę akurat czytam. Jest to wywiad z jego ojcem, filozofem.
Zrobił sobie Pan z mistrza konstrukt, tak jak ze mnie „postać Marxa”. Byłem nawet zdumiony jak to zobaczyłem, zupełnie jakbym był postacią z jakiejś kreskówki.
Pyta Pan skąd płynie pewność mistrza, że nie jest okłamywany? To pytanie jest bardzo podobne do słynnego pytania samego Kartezjusza o pewność poznania. Widać wyraźnie, że Pan teoretyzuje. Pewność, pewniki, to pojęcia z zakresu logiki. Pewne jest twierdzenie Pitagorasa, ale też nie w sposób absolutny, tylko wyłącznie przy założeniu aksjomatów zaczerpniętych z geometrii euklidesowej. Mistrz nie jest pewny, mistrz jest utwierdzony, bo czegoś doświadczył.
Z tego co Pan napisał widać wyraźnie, że ma Pan podstawowe braki w wykształceniu humanistycznym. Buddyzm bynajmniej nie jest wiarą bez jakiejkolwiek weryfikacji. Sam Budda powiedział, aby mu nie wierzyć na słowo, tylko sprawdzać, testować.
Oświecenie przejawia się we wszystkich sferach życia i nie sprowadza się do pojedynczego aktu jakiegoś doznania. Dlatego wielcy mistrzowie tacy jak Budda nie są szaleńcami tylko kimś, kto został doceniony już za życia i przez kolejne pokolenia.
To czego ja odmawiam, a czego Pan się domaga, to zdefiniowanie mistrza. A mistrza nie można zdefiniować. Tak samo jak samego siebie nie można zdefiniować. Buddyzm zwraca uwagę na ograniczenia języka i to nie ma nic wspólnego z magią.
Jeszcze kilka słów odnośnie tej histerii. To oczywiste, że ja Panu diagnoz nie stawiam. Chodzi o to, że pozwolił Pan sobie na dość mocne słowa pod moim adresem. Nawet nie posiadając definicji mistrza trudno mi sobie wyobrazić, aby mistrz zaczął robić zadymę tylko dlatego, że ktoś broni nauki akademickiej. Czyli czegoś, czemu tak wiele zawdzięczamy. Mistrz prędzej dałby sobie czas na odpowiedź tak, aby odpisać z czystym i jasnym umysłem, zamiast przepełnionym jakąś gwałtownością. Owszem, mistrz może zdecydować się na mocniejsze środki, może nawet kontrowersyjne, ale to musiałoby być mocno uzasadnione. Mistrz musiałby być utwierdzony w tym, że przyniesie to więcej pożytku niż szkody. Z oczywistych względów w Pana przypadku te warunki nie były spełnione, dlatego to było zwykłe lekkomyślne dolewanie oliwy do ognia Panie Pawlak.
Marzec 9th, 2017
a jednak Chrystus, który dla wielu był mistrzem, też zrobił zadymę w świątyni. Mógł tego nie robić – czy to przyniosło więcej pożytku niż szkody? – no cóż, rozstrzyga autorytet przypisany mistrzowi i to jeszcze przed zadaniem pytania. Ja nie widzę problemu, by na gruncie „otwartej sprawy” i o Hitlerze nie mówić jak o mistrzu. W tym problem, i problemu rozwiązanie, bo przecież to powiedzieć można i na pewno są i tacy, którzy w podobne twierdzenie nie wątpią. Co z nimi zrobić, powiedzieć, „ale to nie jest mistrz”, zasugerować innego mistrza? Przemoc i konflikt murowany.
„Mistrz utwierdzony bo czegoś doświadczył” – ale każdy czegoś doświadcza nieraz i wyjątkowego i mało obwołuje się z tego powodu mistrzem. Znam ludzi, którzy biorą dragi, po czym opowiadają np o „mistycznych doznaniach”, oświeceniu itp. Czy tylko to, że są przy tym scjentystami pozbawia ich drogi do mistrzostwa, a jakby byli szamanami, to co wtedy, byłoby im łatwiej? Wiem, że mówimy tu o wschodniej tradycji, ale i tak pozostaje z moja wątpliwością. Czytałem na przykład nieco koanów i opowieści o drogach do oświecenia uczniów. O ile wierzę, że mogli go doświadczyć, o tyle nie wykluczam tez, że oni i.lub ich mistrzowie byli po prostu szaleni.
Oświecenie to jak mi się widzi sprawa pewności wiary, tak jak bycie mistrzem. A wiara musi być i kogoś i w coś. Mistrz się mistrzem nie musi obwołać – może to zrobić ktoś z zewnątrz, tylko czy ten ktoś się jako mistrza z tego powodu rozpozna, przyjmie to. No właśnie rozpozna, czy nim po prostu jest i tylko tyle można powiedzieć?
Jednak granice mistrza są w moim odczuciu granicami języka, a te są płynne.
Marzec 10th, 2017
Oto kwestie, na które, jak mniemam, nie poważy się Pan odpowiadać:
a) „Mello opowiadał” – biedak tak słabe i małe narzędzie jak język, ale z konieczności je stosował. Mistyk może milczeć (patrz np.Szymon Słupnik), ale mistrz nie. Mello wziął biedaka za mistyka, ale czemu nie za mistrza?
b)”obecność mistrza” – czy obecność poprzedza mistrza, czy na odwrót? Ja tylko to mówię, że jeżeli Panu mówią, że Oshe jest mistrzem, to jego obecność staje się inna, niż moja obecność, gdy Pan wie, że jestem Pawlak.Obecność jest ściemą. Gdyby obecność tylko decydowała, to nie spotkałby Pan ani jednego mistrza. W poszukiwaniu mistrzów warto udać się do szpitali psychiatrycznych. Tam mnóstwo milczących, a obecnych. Zapewne są wśród nich mistrzowie, ale gdy wiadomo, że to „psychiczni”, to nawet nadzwyczajna ich obecność, nie uczyni ich dla Pana mistrzami. Na tym polega pierwszeństwo znaczącego, czyli wiedzy, nad obecnością.
c)”mistrz jest utwierdzony” – czy to „utwierdzenie” czyni go mistrzem, czy też „utwierdzenia” utwierdza go jako już istniejącego mistrza? W szpitalu psychiatrycznym spotka Pan wielu utwierdzonych, ale ponieważ zna ich Pan jako „świrów”, to żadnego utwierdzonego nie weźmie Pan za mistrza”. Czym się przeto różni „utwierdzenie” od utwierdzenia?
d)”Budda chce aby testować” – co testować? Bo ja chcę testować jego doświadczenie (czyli co uczyniło go mistrzem, a nie co z owego doświadczenia wynika, lub ma wynikać dla innych).
e) Budda nie jest szaleńcem, bo został doceniony itd. – czyżby nie wiedział Pan, że mnóstwo szaleńców ma wystawione pomniki?
f)zdefiniowanie mistrza – nie wymagam tego od Pana, chyba że jest Pan mistrzem. Domagam się zdefiniowania przez samego mistrza. Pisałem przecież, że umawiane spotkania z mistrzami nie doszły do skutku, gdy podałem o co będę pytał mistrzów.
g)wiele zawdzięczamy nauce – wdzięczni jesteśmy tej nauce m.in. za bombę atomową, środki inwigilacji ludności, lobotomię, wyrywanie wszystkich zębów chorym psychicznie (było na przełomie XIX i XX wieku), i mnóstwo innych. Ja tylko wskazuję na jej nadużycia, które chce Pan, czyż nie tak, cenzurować?
Marzec 13th, 2017
Szanowny Panie Pawlak
Bycie mistrzem to osiągnięcie mistrzostwa w sensie pełni. Taki stan ducha z konieczności wywiera pozytywny wpływ na innych bez względu na to, czy ktoś naucza czy nie. Liczy się tu podejście holistyczne, a nie redukcjonizm językowy czy funkcjonalny. Mistrz nie może milczeć tak jak nikt nie może milczeć. Ale do tego nie jest koniecznie potrzebne gadanie. Mistrza określa jego doświadczenie, które promieniuje, a nie zestaw słów, funkcji czy odniesień. W jego przypadku wystarcza jego bycie i już ono sprawia, że ludzie się gromadzą i spisują słowa, które płyną z doświadczenia. Można by powiedzieć, że sama egzystencja zabiera głos. Dlatego wielu mistrzów nie spisywało swoich nauk: Jezus, Sokrates, Osho. Mogli, ale nie musieli. Mistrz po prostu jest i swoim byciem oddziałuje.
A bycie to nie przeciwieństwo zniknięcia Panie Pawlak, to brak ego.
W Pana wypowiedziach, a także Pana Szymona widać wyraźnie, że brakuje Wam podejścia holistycznego. Dla Pana ‚bycie’ czy ‚egzystencja’ czy ‚obecność’, to wspólny mianownik bycia mistrza, kamienia, stodoły czy chorego psychicznie. To jest żonglerka abstrakcjami. Bierzecie sobie słowo i się nim bawicie w oderwaniu od kontekstu. I pewnie macie satysfakcję. A przecież wszystko czego mistrz naucza to jest opisywanie swojej obecności. Tak więc obecność to temat rzeka, a nie słówko w słowniku.
Swoją drogą nie rozumiem skąd taki sposób pisania o chorych psychicznie. Jak to możliwe, że psychoanalityk posługuje się tu nimi jako zbiorczą kategorią, by zdeprecjonować słowo ‚obecność’. Na podstawie lektury książek Kępińskiego mogę powiedzieć tylko tyle, że niczego tu z góry nie zakładam. Musiałbym się osobiści udać do zakładu i kto wie, może bym nawet uznał, że dana osoba potrafi być w dużym stopniu obecna. Dlatego dobrze by było, gdyby Pan się wypowiadał w swoim imieniu, a nie w moim. Mam zresztą znajomego, który ma zdiagnozowane zaburzenia osobowości w Instytucie Psychiatrii i Neurologii i jest to ktoś, kogo bardzo lubię i cenię.
Reasumując nie zgadzam się z tezą, jakoby słowa były w stanie zafałszować radykalnie obecność mistrza. Jego obecność jest na to zbyt bogata i zbyt autentyczna.
Pisze Pan, że chce testować doświadczenie Buddy? A proszę bardzo, każdemu wolno medytować. Jeśli natomiast chce Pan definicji, to raczej Pan jej nie otrzyma, bo jej nie ma. Pan chce zajmować się palcem, a Budda wskazuje nim na księżyc.
Próba definiowania mistrza to próba definiowania siebie, czyli forma autoalienacji, uprzedmiotawiania.
Gdyby było prawdą, że Pan jedynie wskazuje na nadużycia nauki, to nie byłoby żadnego sporu między nami w tej materii, a był i proszę sobie odświeżyć pamięć.
Marzec 15th, 2017
Jeszcze jedno. Ja też potrafię bawić się słowami. Skoro dla Pana bycie to abstrakcyjny wspólny mianownik, to potraktujmy słowo mistrz też w sposób abstrakcyjny i powiedzmy, że bycie mistrzem to po prostu osiągnięcie mistrzostwa. I tyle. Ktoś trenował biegi, osiągnął mistrzostwo i teraz ma ochotę sadzić kwiatki na działce. Nie musi nikogo uczyć, chyba, że chce.
Jeżeli jednak decydujemy się na podejście holistyczne, to nie zamykamy niczego w słowach i w tym momencie mistrz nie jest jedynie zbiorem odniesień, tylko kimś, kto przede wszystkim czegoś doświadczył. Czego doświadczył? Dzięki medytacji można się dowiedzieć. I bynajmniej nie będzie to żaden stan narkotyczny ze swoimi konsekwencjami. I nie trzeba już będzie się bawić słowami.
Marzec 15th, 2017
1. Do „osiągnięcie mistrzostwa” – ale w czym?
2. Trenować biegi – by to robić muszę wiedzieć jak; to już jest wiedza, kto ją ma zanim stanę się mistrzem?
3. Czegoś doświadczył – poza tym, że doświadczył nie wiemy czego
4. Decydować się na podejście holistyczne – czyli na co? Jak mistrz przekaże czym to podejście jest, jeśli nie będzie zamykał niczego w słowach? Czyżby namawiał mnie Pan do złożenia holizmowi i jego papieżom wyznania wiary? Jestem poganinem w obliczu holizmu, jak Pan zamierza mnie nań nawrócić?
5. A nie mogę dowiedzieć się co Pan, lub dowolny mistrz, doświadczył w medytowaniu? Pan wierzy w to, że doświadczenie medytacyjne jest za każdym razem takie samo, że jeżeli ja medytuję, to jakby Budda medytował? Tak rozumiany holizm to jedna wielka ściema. Jedność doświadczenia eliminuje różnice między doświadczającymi. Ale jak to zweryfikować (i na tym polega oszustwo Buddy) nie używając słów i mowy? Ależ weryfikuj głupcze, weryfikuj, tylko że ja nic ci o swoim doświadczeniu nie powiem. To co medytowane nie może być weryfikowane. A zatem jest to dogmat buddystów, a sam buddyzm wiarą.
6. I na koniec, od stanu ducha i serca, szczerze, dlaczego stara się Pan przekonać mnie do holizmu? Jeśli Pan tego chce, to może to uczynić, jestem na to otwarty, mówiąc mi o swoim doświadczaniu medytacji. Po to, bym nie musiał sądzić, że cytuje Pan słowa mistrzów lub komentarze do tych słów. Ja chciałbym odczuć autentyzm, o jakim Pan mówi i pisze, jako Pana doświadczenie, a nie doświadczenie innych mistrzów. Przecież to tylko słowa, słowa, słowa…pardon, to ich słowa, słowa natchnione i święte.
Marzec 15th, 2017
Panie Pawlak
Proszę wziąć kilka głębszych oddechów i przeczytać najpierw ze spokojem poniższy fragment z Ewangelii Tomasza:”
Rzekł Jezus swoim uczniom: Porównajcie i powiedzcie mi, kogo przypominam?
Powiedział mu Szymon Piotr: Jesteś podobny do sprawiedliwego anioła.
Powiedział mu Mateusz:
Jesteś podobny do człowieka, który miłuje wiedzę i jest rozumny.
Powiedział mu Tomasz:
Nauczycielu, moje usta nie ujmą zupełnie tego, aby powiedzieć do kogo jesteś podobny.
Rzekł Jezus:
Nie jestem Twoim nauczycielem, albowiem wypiłeś i napoiłeś się ze źródła kipiącego, które ja odmierzyłem.
I wziął go i odwrócił się i powiedział mu trzy słowa.
Gdy zaś Tomasz przyszedł do swoich przyjaciół zapytali go:
Co Ci Jezus powiedział?
Rzekł im Tomasz:
Jeśli Wam powiem jedno ze słów, które mi powiedział, podniesiecie kamienie, aby rzucić we mnie, a ogień wyjdzie z kamieni aby Was spalić.”
Panie Pawlak. To bardzo ważna scena-archetyp, w której mistrz pyta swoich uczniów o to jak go postrzegają. Jest tak ważna, że występuje też w innych tradycjach. O to samo pyta swoich uczniów Rinzai i Bodhidharma.
Całe sedno tkwi w tym, że mistrz nie jest mistrzem słów, nie jest nauczycielem, nie jest chodzącą encyklopedią, nie jest mistrzem elokwencji. Nie jest mistrzem w kwestii znajomości niuansów Lacana. Jego mistrzostwo tkwi w doświadczeniu oświecenia. W urzeczywistnieniu. I to urzeczywistnienie ma wpływ na każdą sferę jego życia, a także tych, z którymi się kontaktuje.
Stawianie się w roli logika i żądanie od mistrza słów, które by pełniły rolę racji dostatecznej jego doświadczenia, to dowód, że się nie rozumie przesłania mistrza.
Mistrz odpowie Panu paradoksem, a nie logiką i będzie miał rację.
Dlaczego? Bo paradoks to świetny sposób, by uświadomić sobie swoje projekcje. Swoje zafiksowania.
Mnie interesują ostatnio Panie Pawlak właśnie paradoksy, a nie logika. Czy świat jest boski czy szatański? I tak i nie. Wszystko jest wszak ze sobą powiązane. Jak ocenić moją rolę na Pana blogu? Próbował mnie Pan z niego wyrzucić czy to poprzez otwartą próbę obrażenia mnie, czy to poprzez sugestię, jakobym był głupkiem, a teraz widzę nowy wpis zainspirowany dyskusją ze mną.
Na wiele ważnych pytań odpowiedź tkwi w paradoksach, a nie w logice.
Dlatego Pana deklaracja otwartości jakoś mnie nie przekonuje. Nie można być otwartym, gdy się racji dostatecznej szuka w towarzystwie swoich zafiksowań. To, że jej Pan w ten sposób szuka, to jest Pana wybór. Tak samo jak każdy z uczniów Jezusa wybrał sobie to co chciał.
Proszę spróbować zrozumieć to, co Osho próbuje przekazać w tym krótkim filmiku: https://www.youtube.com/watch?v=HRtQmz21r5c
Marzec 17th, 2017
Reply to “Nie język jest wszystkim lecz mowa cz.III”