W TP z 18.IX. ukazał się wywiad Małgorzaty Bilskiej z Moniką Szczepanik, opisywanej jako pedagog i trener komunikacji opartej na metodzie Porozumienie bez Przemocy. Jak się zdaje, członkowie tego gremium sądzą, a raczej wierzą, że można używać języka bez udziału przemocy. Po czym, nie wnikając w samo pojęcie przemocy, tak jakby samo to pojęcie było oczywistą oczywistością, koncentrują się na porozumieniu – kogo z kim nie wiadomo, kolejna rzecz pozostawiona oczywistości. Tymczasem to nie Porozumienie jest kwestią, ale przemoc. No bo co, jeśli Przemoc jest konieczna (należy do kategorii konieczności)?
Lecz pan Rosenberg przemyca ideę, że Przemoc jest w naturze i życiu ewentualnością. I to pomimo całej wiedzy zoologicznej i etologicznej! W naturze rządzi Przemoc, a Porozumienie (np. zgodne istnienie niedźwiedzia polarnego i psa) jest tylko ewentualnością. Dla ojca tego ruchu i metody Porozumienie jest koniecznością, a Przemoc ewentualnością. Taka konstrukcja odpowiada konceptom religijnym, np. życie jest koniecznością, a śmierć ewentualnością – stąd zwycięstwo nad śmiercią.
Ale nie to chcę poruszyć. To tylko dygresja a propos komentarzy, gdzie unika się przemyślenia kwestii przemocy i wyciąga się pochopne wnioski, że skoro uznaje się (ja uznaję, bo szanuję naukę) konieczność przemocy, to jestem zwolennikiem jej stosowania (w taki sposób jestem hejtowany). Po to jestem tym, kim jestem, by ewentualność zwyciężała nad koniecznością, a nie zwyciężyła ją (to zostawiam Bogom, co czyni ich bytami koniecznymi, niekoniecznie istniejącymi – takimi samymi bytami są św. Mikołaj, krasnoludki, elfy, demony itd.; są one pragnione, a w psychoanalizie pragnienie jest constans, nie do zniszczenia. Przemyślcie np. to, dlaczego dzieci świetnie wiedzą, że św.Mikołaj nie istnieje, to ściema, ale pragną go?)
Rosenberg, chyba tak, na pytanie o funkcje języka, odpowiada ustami pani Moniki jak następuje: język służy do komunikowania i nawiązywania relacji. Trudno się z tym nie zgodzić, ale czy to wszystko? Podanie tego w sposób koniunktywny tak to ujmuje. Lecz co zrobić, gdyby istniały inne funkcje, pominięte lub niewiedziane? Problem w tym, że jeśli takowe istnieją, to wśród nich mogą istnieć takie, które są o wiele ważniejsze niż wymienione. Sposób powiedzenia tego daje znak, że tylko te wymienione istnieją. I tu pojawia się ignorancja, udawanie wiedzy. Przy czym zakładam, że pani Monika mówi ustami swego guru, a nie swoimi, czyli wierzy Rosenbergowi, ale sam guru okazuje się wtedy być ignorantem, albowiem nie wie lub pomija istnienie trzeciej funkcji, zdecydowanie najważniejszej. To pozwala mu sformułować sąd, że język jest używany jako środek przemocy. To jest jedno z możliwych ujęć. Alternatywne mówi, że język jest przemocą (np. narzuca człowiekowi sposób widzenia świata; co zilustrowałem w komentarzu na przykładzie Wielkiego Wybuchu i mojego Niesłychanego Rozbłysku; gdyby przyjęło się moje, to Wszechświat byłby zdecydowanie mniej agresywny, niż ten zrodzony z Wybuchu, może byłby bardziej pociągający?). Dla czytających i przemyśliwujących to co staram się wyeksplikować, a nie tylko czytających, klapsiątko prawie nie boli, a zasadniczo sprawia przyjemność, w porównaniu do klapsa, który i boli i daje przyjemność (podobnie do łaskotania). Dla wiedzących dodam, że wagę klapsa poznaje się w erotyce – gdy jego brakuje, życie seksualne staje się ubogie.
Jeśli, jak twierdzi jeden z komentatorów, klapsiątko nie istnieje, to świat, jak i Wszechświat, zostaje pozbawiony przyjemności, a bycie w nim ograbione jest z satysfakcji.
I tu otwieramy pole dla następnego wpisu. Język narzuca nie tylko obraz świata, ale także jego ładunek energetyczny, libido, coś przyjemnego i satysfakcjonującego. Ale przestaje być wtedy tylko językiem. Klapsiątko nie istnieje w Słowniku Języka Polskiego. Ja go użyłem czyniąc z języka mowę. Zgoda, uczynił to Histeryk (dostarczając mu satysfakcji – żyć bez pieprzu, tudzież herbatki nie warto). Tyle że inny typ, Obsesjonat, odbiera mu, niszcząc całkowicie satysfakcję, wprowadzając weń np. Obowiązek. Jeden ma swoje sposoby, drugi zaś swoje. Ale tylko drugi uważa, że jest ważniejszy od pierwszego.
Zignorowana i ignorowana funkcja języka w formie mowy będzie tematem drugiej części.
Czekajcie zatem.
KP
6 Comments, Comment or Ping
Świetny wpis! No genialny! Dzięki niemu wreszcie dotarło do mnie czemu nie mam żadnej satysfakcji kiedy zastosuję Przemoc „wychowawczą” względem swojego dziecka :) Czuję się podle wtedy jako Rodzic i mam wrażenie porażki :) bo sama nie znosiłam „być łamana” w ten sposób jako dziecko.
Jak być mądrym Rodzicem a nie Rodzicem ignorantem??? Ktoś wie?????
Październik 25th, 2016
Zastanawiam się, czy takie określenia jak „klapsiątko” nie ma dla nieco zbyt agresywnych rodziców pełnić podobnej funkcji co „boyloving” dla pedofilów. Jakże fajne jest opakowywanie naruszania czyjejś integralności fizycznej i intymności w mocno asymetrycznej relacji w taką miodopłynną słodycz. Chyba że stwierdzi Pan, że w naszej kulturze wszystko jedno, czy chodzi o dotykanie czyichś pośladków czy dłoni. Klepanie się po tyłku przez partnerów seksualnych będących na równych prawach to nieco inna sytuacja nić robienie tego samego dziecku.
Trudno mi się zgodzić z przedstawioną przez Pana we wcześniejszych wpisach tezą, że takich „klapsiątek” się nie pamięta. Ja pamiętam. Nigdy nie dostawałem mocno, ale zawsze była to najpóźniej druga w kolejności „metoda wychowawcza” (czasami poprzedzona krzykiem). Żadnych bardziej cywilizowanych sposobów w stylu grożenia szlabanem na komputer. Zapewne czułbym po takim szlabanie złość, ale nie czułbym się tak upokorzony. Nie wiem, komu takie „klapsiątka” miałyby sprawiać przyjemność, chyba tylko tym surowym i nie potrafiącym zapanować nad swoją lubieżnością rodzicom, którzy je stosują.
Pracuję z dziećmi i nie mam złudzeń, że da się wszystko załatwić bez użycia siły. Zdarzyło mi się parę razy złapać jakieś dziecko za rękę, żeby przestało bić drugie, jednego chłopaka musiałem chwycić i odepchnąć, żeby nie mógł dosięgnąć nogą młodszego kolegi, którego zaczął kopać. Tylko po co uderzać jeśli nie dochodzi do sytuacji naprawdę drastycznych?
Listopad 6th, 2016
Dziękuję Panu za merytoryczny komentarz, bardzo potrzebny tutaj. Ad rem, zatem:
1.Pisałem już, że to co warte jest w tej sprawie do zrobienia, to przemyślenie kwestii przemocy. Zaproponowałem także pewne tezy jako podstawę dyskusji. Oto one: a) u podstaw relacji międzyludzkich leży „przemoc”, agresja (bynajmniej jednak nie agresywność); b) przemoc nie jest spotykana w świecie zwierząt, tylko takich istot, które śmiertelnie przywiązane są do własnych Ja; c) emanacja przemocy jest wynikiem rywalizacji miedzy tymi Ja w polu interpersonalnym (kto lepszy, silniejszy, mądrzejszy, inteligentniejszy, dojrzalszy, sprawniejszy i co tylko chcecie więcej; przykładem jest tu choćby „co mi tu będziesz gadał, gówniarzu”, jako wyraz relacji między dorosłym a dzieckiem), ale także w polu intrapersonalnym (robienie na złość, sobie jak i innym, judzenie, podżeganie itp. zjawiska, na zasadzie klasyka „no co mi zrobisz, jak mnie załapiesz?”); d) przemoc generowana jest przez narcyzm, przez wielbienie siebie, wprost (kocham siebie i jeżeli w to wątpisz, to muszę ciebie „zabić” [uszczuplić twoje ja, sprowadzić je do zera – w ten sposób ochronię swoje Ja przed grożącą mu anihilacją ze strony innego (ale nie Innego)], lub nie wprost (np. dorośnij w końcu, co z ciebie za mężczyzna, ojciec itd. – gdy ten Ja staje się agresywny, wtedy słyszy: no co, kobietę, dziecko będziesz bił?); e) nie ma miłości bez nienawiści (bywa że kochamy dzieci, ale jakże często doprowadzają nas one do szewskiej pasji – zamachniemy się, choć nie uderzymy, nie uderzymy, ale zaszantażujemy, czy zagrozimy itp.); f) każda miłość jest narcystyczna – kochamy kogoś, gdy kochamy siebie, jeśli nie kochamy siebie, oczekujemy, by kochano nas (lecz jeśli kochamy siebie, to kochamy nie tylko nasze wspaniałości, ale także nasze podłostki, gwoli przypomnienia; nic nas bardziej nie irytuje jak osoby, które kochamy [ nie możemy bez nich żyć, a co za tym, unikać ich].
2.Napisałem „klapsiątko”, by wskazać na funkcję czynienia rzeczywistości satysfakcjonującą, czynienia z niej rzeczywistości znaczącej, a nie tylko sensownej (znaczenie ma odniesienie tylko do podmiotu, a sens dobrze obywa się bez niego – Wielki wybuch ma sens co najmniej praprzyczyny, ale to, że został nazwany Wybuchem ma znaczenie tylko w odniesieniu do autora tego określenia). Czuły klaps to nie jest oksymoron (podczas gdy czułe zdzielenie jak najbardziej)
3. To jednak reguła – pamięta się rzeczy przykre, które dotknęły podmiotu, wstrząsnęły nim. Możliwe, że klaps może być pamiętany, ale jest pewne ale. Wielu ludzi twierdzi, że bicie uczyniło ich lepszymi. I wcale nie muszą być w błędzie! Bowiem czym innym jest danie klapsa sprawiedliwie i niesprawiedliwie. Coś w/g reguły Kowalski zawinił, cygana powiesili (siostrzyczka podkradła, a potem wskazała brata jako winnego; brat dostał lanie i bijący nawet nie śmiał go wysłuchać. Co jest tu pamiętane? Klaps, czy niesprawiedliwość, a na dodatek manipulacja siostrzyczki osobą bijącą, a także centralna pozycja siostry i marginalna brata? Czy nikt z nas nie zna czułego wytargania za uszy, czy policzka? Czy pamięta się klapsa za niegrzeczne zachowanie w kolejce po lody, zwłaszcza wtedy, gdy nie zostało się pozbawionym loda, a odwrotnie, był klaps, ale były też i lody?
Jest podstawowa różnica między doświadczaniem bólu, a doświadczaniem cierpienia. Ból doświadcza się od strony ciała lub organizmu, cierpienie zaś to to, co pozbawia podmiot godności.
Porozmawiajmy o przemocy szanowni Komentatorzy i Czytelnicy. Idźmy na przekór obowiązującym regułom tego, co ma się myśleć i co ma się wiedzieć. I nie po to, by bić dzieci, ale po to, by nie dać się zwariować.
Listopad 7th, 2016
A o czym tu gadac. Wszyscy wiedza doskonale jak jest ale nie powiedza glosno bo byli bici w dziecinstwie. To nas zlamalo. Od tej pory mowimy juz tylko to co oczekiwane.
Listopad 7th, 2016
Dla mnie tzw. klapsy w tyłek były czymś gorszym niż gwałtowna uliczna napaść, której doświadczyłem w wieku 24 lat i z której udało mi się wybronić. Jak dostawałem w tyłek to czułem okropną bezradność, natomiast przy napaści zareagowałem instynktownie i odpowiedziałem na naruszenie mojej nietykalności cielesnej. Właśnie: NARUSZENIE NIETYKALNOŚCI CIELESNEJ. Słowo klaps brzmi dla mnie praktycznie jak onomatopeja, która bardzo zręcznie koncentruje naszą uwagę na odgłosie i odwraca ją od tego, że ktoś został uderzony.
Listopad 7th, 2016
Tak myślałem Cesarze. I nie chwytam jeszcze, czemu nazywasz to co doświadczałeś klapsami. W tym co piszesz sugerujesz kontekst serialny (nie seryjny), czyli kilka uderzeń w tyłek raz za razem. Tylko czemu miałoby to nie być lanie? Jest różnica pomiędzy uderzaniem zrytualizowanym, które wprowadza podział na kata i ofiarę, a klapsem jako znakiem, że to rodzic jest bezradny, a nie dziecko. Filmy z cyklu „Z życia zwierząt” pokazują to doskonale; np. lwiątko dokazuje, że ho ho. Lew-tata lub lwica-mama starają się opędzać od niego, czasami rykną, czasami odepchną. Ale lwiątko dokazuje dalej. No i się zaczyna. W ramach dyscypliny jest ono czynione bezradnym, bierze się go w pysk i odnosi gdzie indziej. Ale ono nic sobie z tego nie robi i znowu drażni rodziców. W końcu dorosłe lwy-rodzice używają swej łapy i zaprowadzają spokój.
Nie sądzę wszelako, że o czymś takim pisałeś. Co wy na to, że klaps nie jest karą tylko znakiem dla dokazującego, że jego dokazywanie jest przemocą, i że dający klaps daje znak, że sobie tego nie życzy? Jest więc elementem dyskursu, a nie jego przekroczeniem, jak w przypadku bicia, lania, manta itd.?
Świat znaczących istnieje, co więcej, tworzy ten świat. Tzn. że klaps różni się od przywalenia. Jeśli „bachor” nie daje spać rodzicowi szczypiąc go, to jest różnica między obudzonym, który z miejsca używa łapy do przywalenia, a tym, który mówi „przestań, tata/mama jest zmęczona i chce się zdrzemnąć”, „przestań, jak się nie uspokoisz, to dostaniesz klapsa”, aż w końcu „doigrałeś się” i danie klapsa.
Cały medialny szum wokół przemocy wobec dzieci, całe to kabotyństwo wylewające się z ust obrońców dzieci, jest dlatego kabotyństwem, że podtrzymują wizję, jakoby dzieci były wolne od stosowania przemocy i wolne od konsekwencji jakie ich spotykają w wyniku tego. Klaps jest kosztem, jaki płaci rodzina, rodzice i dzieci, za konieczność zainstalowania się w dyskursie, za konieczność stawania się kimś innym, niż tylko dzieckiem. „Przemoc dzika”, popędowa, zostaje, bo ma zostać, zastąpiona przemocą dyskursu, przemocą w równym stopniu dotykającą dzieci, jak i rodziców. „Nie bij” ma obowiązywać obie strony; przekroczenie tego zakazu skutkuje np. poczuciem winy.
Tu spotykamy kolejny przejaw kabotyństwa – patologizację winy. Dziś powtarza się przy okazji „to nie twoja wina”, „wina leży po obu stronach”. Dochodzi do tego, że przyznanie się do poczucia winy skutkuje diagnozą depresji.
Listopad 10th, 2016
Reply to “Nie język jest wszystkim lecz mowa, cz.I”