Osoby analizujące się „po lacanowsku”, w którymś momencie, nie dającym się przewidzieć, choć spodziewanym, natykają się na stan znany herbacie z poprzedniego wpisu – przestają być listkiem nie przestając być herbatą. Stają się herbatą bezdomną. „Bezdomna herbata” nie brzmi najlepiej, lecz czy smakuje gorzej niż „herbata listkowa”? Weźmy „herbatę Darjeeling”: znaczący tej herbaty jest prowincją w Indiach, lecz to nie granice tej prowincji czynią z niej herbatę wysokiej jakości. Gdybyśmy zmienili tej herbacie nazwę na Gnileejrad, w konsekwencji ludzie przestaliby ją kupować, chociaż jakość pozostałaby taka sama. No więc czy habit czyni mnicha? Tudzież listek herbatę?
I habit i listek są pozorem (pełnią funkcję pozoru w/g Lacana). Habit nie czyni mnicha, tym niemniej nadaje mu konsystencję (tym jest funkcja rekwizytu w teatrze, nadaje konsystencję grze aktorskiej). Gdy mnich zdejmie habit nadal pozostaje mnichem, ale skąd o tym wiemy? Wiemy to przede wszystkim stąd, że on sam tak o sobie mówi. Habit został zastąpiony przez „jestem mnichem”; tyle że weszliśmy na inny, a nie głębszy jak uczą, poziom pozoru. Ten poziom jest znany jako „słowa, słowa, słowa” (Hamlet, akt II). Poloniusz pyta Hamleta: „Cóż to czytasz, mości książę?”. Na co Hamlet odpowiada sławnym tripletem. Ten triplet nic nie mówi, poza wykazaniem pozoru słów.
Oto kilka przykładów ilustrujących pozycję psychoanalityka w dyskursie psychoanalitycznym względem słów/znaczących: „ojej, myślałam, że jest pan kobietą!”, analityk: „bardzo dobrze pani trafiła!” (to oczywiste, że jeżeli ta osoba chciała spotkać w gabinecie kobietę, to nie chciała spotkać mężczyzny, co jest o wiele bardziej istotne, niż banalne życzenie spotkania kobiety; z pewnością łatwiej byłoby jej mówić o mężczyznach do kobiety, niż mężczyzny – nie wiemy tylko dlaczego), albo „a co panią przekonuje, że nią nie jestem?” (czyżby nie istniały kobiety z brodą? Nikt z was takich nie widział?). „Mam dwoje dzieci”, analityk: „dlaczego pani sądzi, że mam to akurat wiedzieć?”. Jak łatwo zauważyć, używa się słowa, by sięgnąć poza nie w celu wygenerowania następnych słów, lecz trudniejszych do powiedzenia. Uzyskane słowa także są pozorem, więc sięga się po te, które przyjdą po dopiero co uzyskanych. I tak bez końca, zapyta wróg psychoanalizy? Otóż nie. To co opisałem to tylko szatkowanie listka herbaty.
Pierwsza faza psychoanalizy, jak opisuje to Lacan, dotyczy „mówienia o sobie, ale nie do psychoanalityka”. Osoba mówiąca, że ma dwoje dzieci, mówi o sobie, ale do kogo? Analityk swym wtrąceniem przypomina jej, że mówi ona do psychoanalityka, czyli kogoś innego niż spodziewa się spotkać (psychologa, psychoterapeuty, terapeuty, lekarza, pedagoga itp.). Wszystko po to, by herbata przemówiła swą bezdomnością. Gdy w końcu zrzuci z siebie pokaźną część codziennych identyfikacji (herbata aromatyczna, herbata wyśmienita, herbata boska, herbata-marzenie, herbata niespotykana i mnóstwo innych), okazuje się, że mówi, że jest bezdomna. Oto dotknął ją absurdek swego bycia. „Przecież herbaty nie bywają bezdomne”, pomyślała nad sobą bidula. Lecz powiedziała, że jest bezdomna! I na nic wściekłe ryki oburzonych racjonalistów-scjentystów, szydzących, że herbaty nie mogą być bezdomne. Problem w tym, że tylko jedna z nich to powiedziała, a ja psychoanalityk jestem jedynym, który może tego słuchać. Jest wielce pewne, że gdyby słyszał to racjonalista-scjentysta, to zamknąłby herbatę w psychiatrycznym herbaciarium dla herbat.
Druga faza psychoanalizy dotyczy „mówienia nie o sobie , ale do psychoanalityka”. Bezdomna herbata uważa siebie za szaloną, ale mówi o tym do tego jednego, który ją wysłuchuje (nawet wbrew całej plantacji herbaty mającej jedną i tylko jedną z nich za wariatkę). Herbata stała się Jedna, jedna bezdomna i ma jednego, który ją wysłuchuje. Wszelako nadal pozostaje „jakaś”, ale nie byle jaka, bo bezdomna, czyli biedna, uboga, jak nie duchem to ciałem. I w tej to biedzie, tą bezdomnością stara się uzyskać coś od Innego – jest Jedna, ale nierozłączna od Innego.
Czy herbata może mówić, że jest bezdomna? Oczywiście, że tak. To nie różni się od mowy transseksualisty stwierdzającego, że jest kobietą, chociaż cały świat wie i zna go jako mężczyznę. To nie problem powiedzieć, że jest się bezdomną, chociaż jest się herbatą. To proste, ta myśl jest urojona (jest pierwiastkiem kwadratowym z -1, czego ani nie zrozumiał, ani nie chciał zrozumieć Sokal w swej rzekomo solidnej książce). Rodzi się jednak frapujące pytanie: czym jest podmiot urojonej myśli, czystego znaczącego, znaczącego ograbionego z jakiegokolwiek sensu?
Powiedzmy za Lacanem: „w zasadzie wszyscy jesteśmy schizofrenikami”.
KP
P.S. To pierwsza część zagadnienia o spotkaniu z absurdem i kwestiach z tego wynikających.
No to udanych Świąt, świąt ani zwyczajnych ani nadzwyczajnych, wystarczy Świąt.
4 Comments, Comment or Ping
Przeczytałam ostatnio u Kundery, że dom to nie miejsce, tylko obecność osoby którą kochamy.
W tym sensie wiele domów, to rzeczywiście takie miejsca bez miejsca.
Grudzień 23rd, 2015
„1. „Przez kogo pchnięta biegnie myśl-wysłanka?
Kto najpierw oddech zaprzągł, aby leciał?
I kto wysyła mowę, którą mówią?
Jakiż to Bóg, co zaprzągł oko, ucho?
2. Co słuchu słuchem jest i myślą jest myślenia,
I mowy mową co – to tchnieniem jest oddechu,
I okiem oka to. – Mędrzec odpycha zmysły,
I, schodząc z tego świata, idzie w nieśmiertelność,
3. „Tam nie dosięgnie nawet oko,
Nie dojdzie tam ni myśl, ni mowa,
Nie znamy jego, nie poznamy
Choćby najwięcej nas uczyli!
On co innego jest, niż wiedza,
I co innego, niż niewiedza, –
Słyszymy to od mędrców dawnych,
Którzy nas o nim nauczali”.
4. Co się przez mowę wyrzec nie da,
Przez co się sama mowa zjawia –
Ty wiedz, – że właśnie to jest Brahman,
A nie to, co tu wszyscy czczą.
5. Co się przez myśl pomyśleć nie da,
Przez co jest sama myśl myślana –
Ty wiedz – że właśnie to jest Brahman,
A nie to, co tu wszyscy czczą.
6. Co się przez oko ujrzeć nie da,
A przez co samo oko widzi –
Ty wiedz – że właśnie to jest Brahman,
A nie to, co tu wszyscy czczą.
7. Co się przez słuch usłyszeć nie da,
Przez co się staje słuch słyszanym –
Ty wiedz – że właśnie to jest Brahman.
A nie to, co tu wszyscy czczą.
8. To, co przez oddech nie oddycha,
A przez co dech oddechem jest –
Ty wiedz – że właśnie to jest Brahman,
A nie to, co tu wszyscy czczą.”
Z Upaniszadów
Grudzień 24th, 2015
Panie Krzysztofie, a czy to nie bylo czasem, ze wszystcy jestesmy szaleni/urojeniowcami (mad/delusional), co jednak stanowiloby pewna roznice… Any how, udanych Swiat rowniez, wielkie dzieki za bloga, ODBIOR.
Grudzień 24th, 2015
Szanowny Panie Marcinie (jeśli to jest Pana imię),
I jedno i drugie jest Lacana. W Vincennes: Pour z roku 1978 cały świat jest delirante, czyli urojeniowcem w rozumieniu czasu terażniejszego ciągłego („roję sobie i roję”). Ta synekdocha Lacana (totum, pro parte), z łatwością daje się odczytywać jako „wszyscy jesteśmy nie urojeniowcami (bo to byłaby metafora), ale „rojącymi sobie i rojącymi typkami”. Problem stanowi tłumaczenie polskie, a to ze względu na brak możliwości powiązania „rojenia”, które w polskim ma charakter mrzonki z „urojeniem”, które w polskim ma charakter tylko patologii; możemy co prawda powiedzieć: „uroił sobie”, ale bez możliwości czasu teraźniejszego, czyli „urajania sobie”. To związanie obu znaczęń ze sobą we francuskim, skłania w polskim do pytania, czy wszyscy jesteśmy paranoikami. Oczywiście nie, a to z tego powodu, że urojenie dla Freuda i Lacana nie jest osiowym objawem psychozy. „Urajanie sobie” to „normalny stan bycia człowiekiem”. I tak prezes-zwycięzca uraja sobie, że buduje nowy wariant RP, a jego oponenci urajają, że dojdzie do obalenia demokracji. Więc, chociaż nie wszyscy jesteśmy paranoikami, to „wszyscy jesteśmy schizofrenikami” (L’Etourdit, 1972) – to co łączy nas, nie ze schizofrenią, ale schizfrenikami, to strukturalna niemożność nie odczuwania szaleństwa, mojego w kontrze do świata i świata w kontrze do mnie. Z tego powodu „jedność psychofizyczna” jest dogmatem, ponieważ jest stanem „rojenia sobie”, że tak jest. Wszystkie argumenty „naukowe” pokazują słabość w obliczu obserwacji, że jest ona tym czym dogmat zakłada, że jest, tylko pod warunkiem istnienia zdrowia. Dowolna choroba ustawia wszystkich w kontrze do physis lub psyche, i to nie na planie bólu, planie organizmu (bo są uśmierzacze bólu), ale na planie cierpienia, czyli planie podmiotu, „mówiącego ciała podmiotu”. Więc, tzw. jedność psychofizyczna, jeśli istnieje, istnieje tylko epizodycznie, a nie jak próbuje się wmawiać, że zawsze(przez całe życie) i na wieki wieków (jest to rzekoma jedność także na planie kosmicznym, jedność z samym kosmosem, która oczywiście jest, ale pod warunkiem, że wyeliminuje się z rozważań i gry podmiot – duchy w pewnych ujęciach występujące nie są podmiotami, bo nie mówią do nas; one co najwyżej dają nam znaki; dlatego nie wiemy, czy są zadowolone czy nie zadowolone ze swego istnienia – inaczej mówiąc, nie są z nami w interlokucji).
Grudzień 30th, 2015
Reply to “„Znaczący ‚Jeden’ nie jest taki sam jak inne znaczące””