„Jedno nie jest wiedzą przewyższającą podmiot”


Przychodzi w końcu kres[jakiegoś] czasu, by nastał [jakiś] czas inny. Przypominam tu, ale nie tam, Koheleta (3,1-13), by zastanowić się nad kwestią dotkniętą przeze mnie w poprzednim wpisie, a także kwestiami wynikającymi z zażartej polemiki, która ma miejsce w komentarzach i zdaje się nie mieć końca, chociaż wszyscy końca jej wyczekują.

Podmiot ma trzy czasy, a nie jeden. Najpierw czas herbaty zaklętej w swym listku. To chwila widzenia przez herbatę, że jest więźniem listka; przed dojrzeniem tego herbata myślała, że jest Jednym z listkiem (to właśnie wspomniana w komentarzu jedność psychofizyczna, która ma swój czas, lecz czas to nie wieczność). Chwila widzenia alienuje herbatę poprzez uchwycenie okruszka prawdy, że ona to Jedno, a listek to drugie Jedno. Błogość odczuwana dotąd przez herbatę była powodowana przez identyfikację z listkiem, co doskonale widać w przypadkach wieloletnich więźniów, którzy nie są w stanie istnieć poza więzieniem i na wolności robią wiele, a nawet wszystko, by do niego wrócić (to jedna z przyczyn zjawiska recydywy, moim zdaniem przyczyna centralna).

Czas drugi jest czasem ofiarowanym herbacie na opracowanie tego, co się stało (w psychoanalizie mówimy po freudowsku jako przepracowanie). To czas rozumienia, ale nie zrozumienia. W przypadku herbaty początkiem alienacji jest zerwanie listka (działanie z miejsca Innego, w analizie to np. interwencja lub interpretacja analityka). Listek, który okazuje się być dla herbaty tylko jej Ja podlega procesowi fragmentacji, rozproszkowywania. Listek przepoczwarza się w mrowie strzępków, zmienia postać na nieprzypominającą wyjściowej herbaty. Sama herbata już nie wie gdzie jest, i tu i tam, wszędzie i nigdzie. Wkrótce orientuje się w swym stanie braku, o którym daje znać w pytaniach: gdzie jestem?, po co jestem? Lecz listek milczy zdekonstruowany do strzępków – listka nie ma, a świat jest i herbata jest. Nie tego się herbata spodziewała i zaskoczona przestaje się interesować nim, swym Ja. Wszelako pytania zostają, a wraz z nimi brak. Tylko dlatego, że listek zmienił postać. Wydaje się, że go nie ma. Lecz oto jest, jest w swym własnym braku – stał się wspomnieniem dla herbaty.

Gdy już herbaty nie ma w listku i listka samego nie ma, jej byt jest fantasmagoryjny, nieco oniryczny, surrealistyczny, a w zasadzie wirtualny. Czym jest herbata, tego ona jeszcze nie wie. Gdy była listkiem, wszystko zdawało się być ok. Lecz liść został zerwany, potem pocięty, potem posiekany, a jeszcze potem rozgnieciony. Ot zwykłe koleje losu listka herbaty. Herbata pojmuje, że jest niczym więcej jak tylko obiektem, obiektem dla kogoś. Nie dochodzi do tego wniosku na drodze „czystego rozumu”, dochodzi do niego „rozumem praktycznym”. Nawet Kant, ten wzorzec istnienia ascetycznego, doszedł do niego tylko wyruszając w podróż do burdelu (podobno), po powrocie z którego miał rzec: ” przyjemność krótka a i ruchy niegodne filozofa”. Wniosek? Istnieją dziedziny, które ogarnie się tylko „rozumem praktycznym”.

Tu zaczyna się trzeci czas herbaty – moment konkluzji. Oto herbata rzuca się do ukropu. Staje się obiektem, gdy nie może być już listkiem herbaty. Gdy „jestem listkiem herbaty” zostaje ogołocone z sensu, herbacie pozostaje jeszcze droga litery, a nie droga słowa. Lecz litera musi się na czymś pisać, zapisywać się. W przeciwieństwie do słowa, które ze swej istoty jest przelotne, litera, to co zapisane, liczy na trwałość, na zapisywanie się bez końca („nie daje się nie zapisywać”), na bycie przez powtórzenie, powtarzanie, które nie ma końca. W ten sposób bycie zapisuje swoją konieczność („Ja, herbata, jestem”, „jestem, który jestem”, a raczej „Jestem, bo jestem”). To bycie zapisuje się przy pomocy pinesek, litery wpisującej bycie w ciało w postaci konieczności (wspomnijcie „Pillow Book” Greenwaya, a ci, którzy tego nie oglądali, niech natychmiast zasiądą przed ekranem) [tu literą jest szpic rysiku, pióra, stalówki]. Każda pineska to litera powtarzana raz za razem, by powiązać konieczność bycia z rozkoszą, rozkoszą odcedzoną z fusów życia (Freud ujął to mniej abstrakcyjnie pisząc o gównie [zdecydowanie fus życia], jako materiale [obiekcie], z którego powstaje dzieło). Ostatecznie bycie okazuje się być symptomem życia.

Himalaista jest przykładem kogoś, kogo nie rozumie jeden z komentatorów. Wchodzi taki w paszczę lwa, i żeby tylko raz? On wchodzi nieustannie wiedząc, że jest 80% szans, że nie zejdzie. Jak wspomniany wyżej Kant, upierający się, że nie będzie nikogo, kto zdecyduje się na seks pozamałżeński, wiedząc o nieuchronnej karze śmierci za to; dziś powiedzieliby o takim nieulękłym, że ma braki neuroprzekaźnika. Jest to dla takich konieczne.

Dokończmy moją opowieść o herbacie. Gdy wskakuje do ukropu staje się esencją herbaty. Ląduje na wargach zostawiając na nich posmak rozkoszy odcedzony ze strzępów listka, które są tylko fusami, czymś, co już nie daje się zredukować, jest koniecznym elementem rozkoszy pamiętanej przez wargi.

Opisałem przy pomocy herbaty drogę psychoanalizy, destytucję podmiotową. Bycie jest byciem ku rozkoszy, której instrumentem jest ciało. Podmiot, który jest Jedno w byciu całkiem sam.

KP


11 Comments, Comment or Ping

  1. Tomasz Dubis

    White Monkey approved!

    Grudzień 10th, 2015

  2. doris

    WOOW! :) Warto było tyle czekać :)

    Grudzień 10th, 2015

  3. Joshe

    „Nie wiem, czy jestem z tego, czy z tamtego świata:
    Gdzie się przybliżam, zaraz wiatr oddali,
    Pędzi w górę, w dół, z ukosa:
    Tak pośród pierzchliwej fali
    Wieczną przelatując drogę,
    Ani wzbić się pod niebiosa,
    Ani ziemi dotknąć nie mogę.”

    Grudzień 11th, 2015

  4. Joshe

    :)

    Grudzień 11th, 2015

  5. Joshe

    „There?s no such thing as a sexual relationship because one?s jouissance of the Other taken as a body is always inadequate ? perverse, on the one hand, insofar as the Other is reduced to object a, and crazy and enigmatic, on the other, I would say. Isn?t it on the basis of the confrontation with this impasse, with this impossibility by which a real is defined, that love is put to the test? Regarding one?s partner, love can only actualize what, in a sort of poetic flight, in order to make myself understood, I called courage ? courage with respect to this fatal destiny.”

    Grudzień 11th, 2015

  6. Recenzent

    A w Paryzu tez Pan tak pieknie o listku opowiadal…? ;-)

    Grudzień 12th, 2015

  7. Tomasz Dubis

    Parafrazując stare prawnicze powiedzenie „nieznajomość pragnienia szkodzi” wnioskuję o rozszerzenie kwestii tego nader enigmatycznego tworu jakim jawi się Litera, ucinającego potok słów, interpretacji, analizowania (by zacząć analizować), aż do ostatecznego zredukowania się do tylko jednego znaczącego.
    „On też sprawił, żeśmy mogli stać się sługami Nowego Przymierza, przymierza nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia? (2 Kor 3,5?6) – tak mówi Pismo, psychoanaliza zaś, jak zawsze staje okoniem i szerzy swoją herezję, idąc dokładnie w przeciwnym kierunku. Czy nazwiemy to destytucją podmiotową, subwersją, detronizacją czy w końcu ewaporacją („wyzionąć ducha”), odrzucając przymierze ze strony religii, odrzucając przymierze ze strony nauki, co analiza oferuje [w tym] byciu bez-sensu, byciu „samemu jakim zawsze się było”? bycie Symbolem (relikfią dla herbaty), bycie Bohaterem (który nie tyle c(i)ało wychodzi z ukropu, lecz bohaterem, który ilekroć by się nie sparzył wciąż na nowo szuka gorączki – „Give me fever!” – gdzie kończy się podobieństwo z symptomem a zaczyna się sinthome), aż po bycie Bogiem samym? a co jeśli przymierze ma imię kobiety? jeśli jej pragnieniem jest widzieć Boga żywego? Wtem stąpił na nią Duch (Święty) i po chwili oczom Magdaleny ukazał się On, „Rabboni” czyli Mistrz. Tak oto dyskurs kołem się toczy. To jak z tą herezją?

    Przymierzam się,
    W oczekiwaniu na kropkę nad i

    Grudzień 14th, 2015

  8. Krzysztof Pawlak

    W Paryżu miałem możliwość głoszenia publicznego 4 razy i mnóstwo głoszeń podczas superwizji. Lecz listek herbaty? Cóż, było to tak. Napisałem wstęp do wpisu, czyli akapit pierwszy. Musiałem przerwać, bo na swą sesję przyszedł analizant. Miałem inny plan pisania, lecz pierwsze zdanie analizanta obaliło mój plan, wprowadzając do gry herbatę, najpierw w stosunku do niego, a zaraz potem wpisu. Może się Pan zdziwi, ale pisałem jak natchniony, bez nowego planu, lecz wiedziony zamysłem. Ja nie boję się dziwnych mostów, przy wejściu na które nie widnieje certyfikat inżynierski jego pomysłodawcy. Idę na drugi brzeg, albowiem jestem nim zainteresowany, a nie swoim życiem, tym bardziej przeżyciem. Skorzystam z okazji i wyjaśnię czytelnikom, bo straciłem nadzieję, że wyjaśnię cokolwiek panu Marxowi, kilka kwestii dotykanych przez niego w swym ostatnim komentarzu adresowanym do mnie.
    Najpierw moja eksperckość. Pan Marx, jak to on, myli pewność siebie z pewnością swego. Inaczej mówiąc, inżynier umie zaprojektować bezpieczny most, będąc równocześnie niepewny siebie w wielu sprawach. Błąd myślowy Marxa tkwi w nierozróżnianiu rejestru Wyobrażeniowego od Symbolicznego. I nie tylko chodzi o mnie. Gdy dotyka sprawy dogmatu, cytuje definicje słownikowe mniemając, że aeropag leksykografów ustalający definicję dogmatu nie składa się z ekspertów. Zastanawiam się jednak, czy eksperci nie zgodziliby się z moją definicją dogmatu zawartą w korespondencji z nim, czyli, coś, co jest dane do wierzenia. Mam przeświadczenie, że nawet by temu przyklasnęli. A zatem, czy jestem leksykografem? Otóż nie! Mam rację nie musząc być ekspertem. Zabawny jest postulat, wraz z naleganiem na przyjęcie go, bym ja, ale i ktokolwiek inny, traktował słowniki jak Biblię. Takie naleganie przystoi nauczycielowi wobec uczniów, ale tylko wobec uczniów przeciętnych. Ja ze swoją odpowiedzią, że dogmat to coś dane do wierzenia, więcej niż pałę od Pana Marxa bym nie dostał, a dodatkowo dostał drugą za nie czytanie słowników. Ergo, jestem nieukiem. Co nie dziwi, zważywszy na to, że nie twierdzę, że mówię prawdę – ja tylko mam rację. W czym rzecz? Mam rację twierdząc, że „wszyscy ludzie umierają”, ale teza ta była, jest i będzie nie-prawdą, albo, co być może jaśniejsze, prawdą fundamentalnie niepewną.
    No a teraz to bycie; irytujące jest, że tego słowa nie znajdzie się w słownikach jako takich (no może w słowniku polsko-polskim, gdzie będzie ujęte w sposób niezrozumiały dla większości ludzi przez odniesienie do gramatyki i frazeologii). Życie człowieka nie jest własnością autonomiczną jak w przypadku zwierząt. Człowiek nie jest tylko zwierzęciem, bo jest także podmiotem. Życie jest nieustannie przetykane pragnieniem, nawet gdy się śpi. Ludzie od życia czegoś chcą, nie mylić z tym, że czegoś potrzebują. My też czegoś potrzebujemy, ale tylko tego, co może nam dać natura. To z istnienia podmiotu i pragnienia (w zasadzie można ujmować to jako jedno i to samo) bierze się bycie, zawsze bycie, któremu czegoś brakuje. To na ten brak kieruje się psychoanaliza, a nie na bycie, jak sądzi Marx. Uchwycimy to tutaj: „Jak się żyje?, pyta pierwszy. „Żyje się, żyje, ale co to za życie!”. Co tu się mówi? Że się żyje [to życie], jakoś się żyje [to bycie jakie żyjąc doświadcza podmiot], ale co to za życie! [brak-w-byciu, to czego brakuje życiu, by było ono nieco inne]. Domysł Marxa, że chodzi o jakość bycia jest mało wnikliwy. Życie jest pojęciem należącym do rejestru Realności, bycie do Symboliczności (to także rejestr śmierci, np.”coś mi w życiu nie wychodzi, coś się skończyło, za dużo w nim pracy, tak dłużej żyć nie mogę itp.). Bycie wyraża się przez brak, w zasadzie nie będzie inne (chociażby dlatego, że w byciu podmiot jest zawsze sam, nawet gdy ma to bycie w zasadzie znormalizowane – mąż/żona, dzieci, praca, status, zdrowie, oszczędności itd.). Podmiot doświadcza braku-w-byciu nie wiedząc ani dlaczego, ani po co; to jest sercem jego podmiotu i nic nie będzie w stanie tego zmienić; jest i będzie sam, nie tylko na poziomie odróżniania się od innych podmiotów (to bycie [po]szczególne), ale przede wszystkim różnienia się bez odróżniania się (bycie pojedyncze [tu należy podkreślić, że podmiot lacanowski nie jest jednością psycho-fizyczną, albowiem nie lokuje się ani w psychice, ani w fizyce]). No cóż, bycie się nie zmienia, struktura pozostanie strukturą, to życie zmieni swą jakość, o tyci, tyci, ale tyci.

    Grudzień 14th, 2015

  9. Krzysztof Pawlak

    „Give me fever” jawi się dokładnie jako prośba o symptom. Prześledzić tekst tego wspaniałego standardu muzycznego (wyróżniam tu wykonanie Elvisa) to zobaczyć, że o to jest ta modlitwa, o symptom, a nie o znaczący. Dlaczego znaczący przestaje wystarczać? Bo w całości mieści się w Innym, bo z niego się bierze i w gruncie rzeczy określa to, czym Inny jest dla podmiotu. {„Ciebie Boże chwalimy” słyszy się w Te Deum Laudamus}. Symboliczne jest polem autonomicznym w stosunku do podmiotu, Zadowala się samo. Pytanie jednak brzmi: czym jest podmiot dla Innego? Koniec analizy dla późnego Lacana radykalnie zrywa z relacją z Innym zapośredniczoną przez znaczącego. Podmiot utrzymuje relacje z Innym na własnych prawach. Odbywa się to za pomocą obiektu, podmiot jest w polu Innego poprzez obiekt, przez symptom, który go identyfikuje w tym polu. Weźmy św.Tomasza, zwanego niedowiarkiem. On nie tyle nie wierzy w Innego, ale nie wierzy Innemu; znacżące mu nie wystarczają. I co? Zmusza go do przyobleczenia się w ciało (korporyzacja dla Lacana) i pozwala palcowi Tomasza (znaczącym Tomasza) dokonać perforacji. Co oczywiście Tomasza zadowala, bo Inny przestał być tylko pustym miejscem, stał się Innym ciałem (Inny ciałem). Mało kto dostrzeże, że Tomasz jest a-teistą wśród Apostołów, lub, jak woli to nazywać C.Soler, akteistą.
    To temat i ważny i trudny. Mam nadzieję, że seminarium o końcach analiz prowadzone przeze mnie w Sinthomie, skończy się jakimś opracowaniem napisanym, co rozjaśni te kwestie dla zainteresowanych.

    Grudzień 15th, 2015

  10. Tomasz Dubis

    „Dzień, czy noc, czy to skwar, czy
    też mróz, jednaka treść
    nieodmiennie rozbrzmiewa w mej piosence:
    memu ciału wystarczy
    trzydzieści sześć i sześć,
    mojej duszy potrzeba znacznie więcej.
    Memu ciału wystarczy
    coś wypić i coś zjeść,
    trochę pospać na boku czy na wznak
    i nasz cud gospodarczy
    zapewnia mi to, lecz
    moja dusza codziennie prosi tak:

    Ogrzej mnie
    wierszyku pełen cudowności,
    wspólniku mojej bezsenności
    ogrzej, ogrzej mnie!
    Rozżarz mnie
    niedokończona zdań wymiano,
    cudowna kłótnio, w pół urwana
    rozżarz, rozżarz mnie!
    Ach, życie rozpal ogrzej duszę mą, bo skona,
    do stu, do dwustu, do tysiąca, do miliona,
    wsłuchaj się w duszy mojej prośby natarczywe:
    Chcę mieć gorączkę! Give me fever!
    Rozpal mnie
    blada kuzynko Melpomeno,
    jedną zagraną dobrze sceną,
    rozpal, rozpal mnie.
    Ogrzej mnie,
    świecie utkany z głupich marzeń,
    akordeonie w nocnym barze,
    ogrzej, ogrzej mnie.

    A świat na to odpowiada:
    normalny duszy stan,
    to nie musi być stan podgorączkowy,
    pana trzeba przebadać,
    przedsięwziąć jakiś plan
    by te bzdurne problemy raz mieć z głowy!
    Kombinują, badają
    czy pies to, czy to bies
    a mej duszy radości ciągle brak,
    po staremu nadaje uparte SOS
    po staremu codziennie błaga tak:

    Ogrzej mnie
    zażarta na ten świat niezgodo,
    z którą rozstałem się tak młodo
    powróć, ogrzej mnie!
    Rozżarz mnie
    chwilo szaleństwa i radości
    mej tożsamości, niezmienności
    dowiedź – rozżarz mnie!
    Mój świecie rozpal duszę moją aż do końca,
    mój świecie zamień duszę mą w cząsteczkę słońca,
    niech świeci w mroku, niech rozjaśnia dni parszywe
    chcę mieć gorączkę! Give me fever!
    Rozpal mnie,
    słonecznikowa kresko krzywa,
    złota Van Gogha perspektywo
    rozpal, rozpal mnie.
    Ogrzej mnie
    miłości, której nie znam jeszcze
    z wiosennych bzów liliowych deszczem
    przyjdź i ogrzej mnie!”

    Wojciech Młynarski

    Grudzień 16th, 2015

  11. Joshe

    Skoro jesteśmy przy lilakach i innych bzach

    „Now that lilacs are in bloom
    She has a bowl of lilacs in her room
    And twists one in her fingers while she talks.
    „Ah, my friend, you do not know, you do not know
    What life is, you who hold it in your hands”

    Grudzień 16th, 2015

Reply to “„Jedno nie jest wiedzą przewyższającą podmiot””