„Nie ma Jednego bez Innego”


Cudzysłów w tytule to znak, że to cytat. Autor? Lacan oczywiście, wielce niepoprawny politycznie Lacan. Dla rozpolitykowanej gawiedzi niechybny dowód reakcjonizmu, politycznego wstecznictwa. Dla psychoanalityka zaś tylko małe co nie co. I tak, jeśli materia, jak głosi jedno ze stanowisk, jest Jednym, to Innym jest wieczność – nie ma przeszkód, by wieczność uczynić jednym z imion Ojca; podobnie jest z ewolucją. Tak czy siak, niemożliwość oddzielenia Jednego od Innego prowadzi do tego, że Jedno jest tylko jednym z imion Ojca.

Lacan inaczej. Jeśli teza „związek seksualny nie istnieje” ma sens, to tylko wtedy, gdy Jedno zostaje rozdzielone z Innym. To oczywiście nie anuluje Innego. Przecież rozdzielić można tylko to, co wprzódy było zespawane. Po rozdzieleniu jest Jedno i jest Inny. Ktoś powie, że jest to czysta spekulacja, albowiem Jedno jest imieniem, jednym z imion Innego, imieniem własnym przy tym. Lecz sprawy nie mają się tak prosto, jak stara się nas przekonać na przykład religia. Dla przykładu, czy można nazywać związek dwóch osób tej samej płci małżeństwem? Dla lacanizmu jest oczywiste, że tak – przecież chodzi o nazywanie, czyli to, do czego prawo dostał człowiek.(1,Mojżesz;2:19-20). Mianowanie nie wprowadza sensu, jeno imię, godzi się przypomnieć. Nazwanie lwa lwem nie przytracza znaczenia do słowa. Małe dzieci bawią się w męża i żonę, nazywają siebie małżeństwem, choć nim nie są. Ale czy oby nie są?

Zadaję to pytanie przewrotnie, ale nie bez sensu. Wszystko po to, by pokazać rozdzielenie znaczącego ze znaczonym. Dla psychoanalizy znaczone nie jest nadrzędne w stosunku do znaczącego; współcześnie nawet religia nie może ignorować tego psychoanalitycznego odkrycia. Otóż, w proteście przeciwko legalizacji małżeństw homoseksualnych (dokładnie przeciw nazywaniu tego małżeństwem), stwierdza się, że małżeństwo z natury jest heteroseksualne. Prowadzi to do jeszcze większych komplikacji, albowiem realne czyni się naturalnym. Tymczasem w psychoanalizie realne nie może być naturalne, ponieważ seksualność, o którą tu chodzi, wydrąża w realnym (nawet gdy naturalne), dziurę. Przypomnijmy wynurzenia ks. Oko, porównującego seks analny do seksu z rurą wydechową. Nazywa to seksem nienaturalnym; czyżby był on też nierealny? Od całowania, przez fellację, aż po annilinctus, rozciąga się świat nienaturalności, wynaturzony świat – tyle że nadzwyczaj realny. Jeśli małżeństwo wraz z połączeniem się ciał, o czym mówi przywołany wyżej fragment Biblii, pochodzi z natury, to zwykłe pieprzenie przestaje być grzechem, a pocałunek z wymianą płynów nim się staje, przy okazji przestając być realnym.

A zatem, nazywanie związku seksualnego homoseksualistów małżeństwem jest tak samo możliwe, jak moczenie sztandaru w Bałtyku zaślubinami z morzem, tudzież zaślubinami zakonnic z Jezusem (mąż ich nosi imię Jezus Chrystus, a żona od biskupa dostaje obrączkę; i przymknijmy oczy na zapewnianie o mistycznych zaślubinach, albowiem tego rytuału zakonnicy nie przechodzą – w ich przypadku obowiązuje segregacja płciowa, co każe przypuszczać, że seksualność dziurawi nawet mistykę).

Następny przykład dotyczy zastępowania w aktach znaczących „matka” i „ojciec”, znaczącymi „rodzic 1″ i „rodzic 2″. Problemem tutaj jest tylko to, po co właściwie to robić. Odpowiedź jest głupia. Dlatego, aby biurokracja miała spokój. Jakiś podmiot nie chce by nazywano go „mamą” czy „tatą”, więc ujednolica się zapis, by nie dochodziło do zamieszania: matka odtąd jest rodzic 1, a ojciec to rodzic 2. W sumie nic się nie zmienia; kobieta staje się rodzicem 1 itd. Zachcianka jest respektowana, biurokracja zaspokojona, ale czy to oznacza, że dziecko takiej pary przestanie mówić jako pierwsze swe słowa „mama” lub „tata”?

Dopóki istnieć będzie nazywanie, a będzie istnieć tak długo, jak długo człowiek będzie istotą mówiącą, tak długo istnieć będzie Inny. Ludzie mówią do ludzi – tym jest dyskurs. Dyskurs zaś to Inny. Obecności Innego nie unikniemy, ponieważ neurotycy go potrzebują i przywołują.

A oto przykład: poczęte z ojca o imieniu Bank Spermy dziecko, jako kilkulatek zwraca się z pytaniem do tej samej płci rodziców(?): „gdzie jest mój tata?”; gdy słyszy odpowiedź „to jest twój tata” protestuje: „to nie jest mój tata, ja chcę do taty”. Prawda jest tam, gdzie się jej kompletnie nie spodziewamy.

c.d.n.

KP


129 Comments, Comment or Ping

  1. Joshe

    A właśnie o tym ostatnio czytalam, o banku spermy i rodzicach tej samej płci i tak dalej. No i czym jest ostatecznieojciec symboliczny w nieświadomości? Bo to o niego tutaj chodzi. Jest metaforą, a zatem „czymś co zastępuje miejsce czegoś innego”. A zatem być może tylko pytaniem – a skąd się biorą dzieci. I pytanie w zupełności wystarczy by wejść w cały ten kołowrót znaczeń, za którym stoi ciekawość – no bo skąd przypływają te statki

    Listopad 4th, 2015

  2. Paweł Droździak

    Pewnie tak. Tylko moze pytanie nie powinno brzmiec „skad sie biora dzieci”, tylko „a wlasciwie czemu nie cbcecie mi powiedziec jak sie nazywal, skoro uwazacie, ze to bez znaczenia?”.

    Listopad 4th, 2015

  3. Joshe

    Każde pytanie jest dobre Paweł, o tyle o ile stawia cię na nogi rano

    Listopad 5th, 2015

  4. Marx Schneider

    Jak wiadomo podczas orgazmu wydziela się oksytocyna – hormon więziotwórczy. Wszystko, co podpowiada natura można sobie oczywiście zignorować. Ze względu na jakieś inne powody. Wydaje mi się jednak, że tego typu informacje ukierunkowują w stronę pewnych rozwiązań. To jakie będą te pewne rozwiązania zależy oczywiście od wielu innych czynników. Ty niemniej taki hormon posiada realne działania jeśli chodzi o nasze samopoczucie. Jego działania może pewne sprawy ułatwiać lub komplikować. Co Pan na to? Pozdrawiam.

    Listopad 16th, 2015

  5. Krzysztof Pawlak

    Najpierw 1 zdanie Pana komentarza – ponieważ podczas masturbacji zazwyczaj doświadcza się orgazmu, to oksytocyna dla tego stanu nie jest konieczna. Jeszcze ciekawiej jest w przypadku masturbacji dzieci. Jaki sens ma oksytocyna w takich przypadkach? Hormon więziotwórczy? Jeśli brać to a la lettre, oznaczałoby to, że podawanie oksytocyny rozwiązałoby problem przykrywany przez istnienie biur matrymonialnych. Doświadczenia (np.Seltzer i Pollack) na pewno nie opisują oksytocyny jako więziotwórczej (chociaż autorzy tak to określają); odwrotnie, jak jest więź, to jest i oksytocyna. Podam przykład, 12-letnia dziewczynka stawiana jest w trudnej sytuacji egzaminacyjnej; gdy jest niepewna wyniku pozwala się jej zadzwonić do mamy (sic!); mama jak to mama pociesza. Skutek – sekrecja oksytocyny. Lacan kiedyś powiedział: „debilizm to skutek ignorowania istnienia nieświadomości”. Bo jak tu nie widzieć, że całą sekrecję poprzedzało słowo „mama”, a nie „matka”, czy „rodzic number 1″, oraz słowa pocieszenia? Śmieszne jest to, że słowo „mama” zaproponowali sami badacze.
    Mózg jest ewidentną siedzibą oksytocyny. Lecz podmiot ludzki (nazwę go tylko tu nie inaczej jak dusza) nie ma lokalizacji w mózgu. Podmiot jest w mówieniu (czyli nie w języku), a ponieważ nie ma mówienia, które obyłoby się bez adresata, to jest w interlokucji, w uproszczeniu, między wierszami. Przestańmy w końcu być ślepi – mózg nie mówi. Mózg elektronowy też nie będzie mówił, będzie ino rozmawiał. Co stanowi różnicę? Przypomnijcie sobie postać małego stworka o imieniu E.T.
    Dalej, hormony niczego nie komplikują, ani nie ułatwiają. Są tylko trybikami podtrzymującymi organizm w homeostazie. Ich „za mało” lub „ich za dużo” ma swą przyczynę. Przyczynę tę lacanizm nazywa Realne.
    Przepraszam za opóźnienia w zamieszczaniu wpisów, ale tej jesieni jestem bardzo zajęty. Jak tylko znajdę 3-4 godziny wolne, to napiszę.

    Listopad 18th, 2015

  6. Marx Schneider

    Chodziło mi raczej o to, że hormony posiadają realne działanie i w tym sensie mogą różne sprawy komplikować poprzez ich wpływ na emocje i samopoczucie. Działanie oksytocyny zdaje się przemawiać za tym, że sera seksualne i emocjonalna nie stanowią zbiorów rozłącznych.
    To sprzężenie może się oczywiście ujawniać w innych kontekstach. Wydaje mi się, że te przykłady nie negują istnienia samego sprzężenia, a jedynie pokazują, że może się ono ujawniać w różnych sytuacjach. Jak wtedy, gdy dziecko poznaje swoją seksualność.
    Fakt istnienia takiego sprzężenia nie czyni go oczywiście panaceum na wszystko, stąd samo podawanie oksytocyny pewnie nie zlikwidowałoby biur matrymonialnych.
    Bez względu na to jak zdefiniujemy podmiot ludzki nie zmieni to faktu, że mózg wraz z hormonami i neuroprzekaźnikami ma wpływ na samopoczucie.

    Listopad 19th, 2015

  7. Marx Schneider

    Zauważyłem, że w swoim komentarzu podszedł Pan do sprawy od strony rozumu teoretycznego. W obliczu konfrontacji ze związkiem (A) sfera seksualna – (B) oksytocyna od razu zbadał Pan implikacje: czy jeżeli A to B oraz czy jeżeli B to A. I zauważył Pan, że może być A bez B i B bez A. A także, że (B) jest niedostateczne w odniesieniu do biur matrymonialnych.
    I na tym Pan poprzestał.
    Rozum teoretyczny zwraca uwagę, że nie ma wyraźnej granicy pomiędzy górą a doliną i nic więcej nie dodaje. Jednakże gdybyśmy mieli posługiwać się jedynie rozumem teoretycznym, to możliwa byłaby tylko matematyka i logika.
    Z kolei rozum praktyczny stwierdza, że faktycznie nie ma wyraźnej granicy. Tym niemniej teren nie jest płaski. I podobnie jest chyba w tym przypadku. Można chyba dostrzec pewne realne sprzężenie nawet gdy nie potrafimy odpowiedzieć na wszystkie pytania i nie dysponujemy skończoną i spójną teorią. Wydaje mi się, że dla praktyki mają znaczenie właśnie pewne wyróżniające się współwystępowania. One sprawiają, że istnieje spora szansa, że pewne substancje w nas zadziałają gdy zrobimy to lub tamto. I tak lub inaczej się poczujemy.

    Listopad 19th, 2015

  8. Balsamo Astralli

    Czym jest psychoanaliza? Na pewno nie oksytocyną. Co sprawiło, że pacjentka Lacana z poniższego filmu poczuła się tak a nie inaczej? http://www.youtube.com/watch?v=VA-SXCGwLvY&sns=em

    Listopad 20th, 2015

  9. Joshe

    Nie ma Jednego bez Innego. No właśnie. Kurcze nie wiem jak to by było polakiemu ale właśnie związek seksualny jest możliwy gdy kobieta jest przekreślonym Innym czy inaczej – Jednym- brakującym z Jednego. Wielki Inny jest niczym innym jak wybrakowanym/przekreślonym Innym.

    Listopad 23rd, 2015

  10. Joshe

    Tez facet tak musi ją brać jako jeden-brakujacy

    Listopad 23rd, 2015

  11. Joshe

    Przetestowane ;)

    Listopad 23rd, 2015

  12. Joshe

    One-missing from the One, namely bared Other

    Listopad 23rd, 2015

  13. Krzysztof Pawlak

    Uwagi do I Pańskiego komentarza. Akapit I: Emocje i uczucia mają lokalizację mózgową i jako takie nie są osobistym rysem podmiotu. Rysem, czyli tym, czego nie znajdujemy nigdzie indziej, niż tylko u danego, jednego podmiotu – podmiotu całkiem samego. Człowiek czuje, odczuwa, ale podmiot jedynie mówi. Podmiot jest bytem mówiącym, nie czującym. Nie wiem czy miał Pan analizę lub ma, ale osoba w psychoanalizie, jeśli nie jest pytana, nie mówi o uczuciach czy samopoczuciu; mówi o braku. Analiza ma wiele wspólnego z metodą Sh. Holmesa, który zauważał, że pies nie zaszczekał, a nie , że zaszczekał. Chcę przez to powiedzieć, że podmiot i oksytocyna są zbiorami rozłącznymi.
    Akapit II: nie sądzę, by ktokolwiek odważył się na badanie obecności oksytocyny podczas orgazmu u dziecka. Więc nie wiemy, czy seksualność dziecięca i oksytocyna to zbiory sprzężone. Wiemy wszelako, że badacze chcą, by były rozłączne. Lecz dlaczego?
    Akapit III: ja w przeciwieństwie do Pana mam pewność, że podawanie oksytocyny nie zastąpi biur matrymonialnych. Tylko dlatego, że kochamy kogoś tylko z powodu, że był/jest dla nas brakiem, a nie że kimś.
    Akapit IV: na samopoczucie ma, ale na podmiot już nie. Gdy komuś na środkach antydepresyjnych umrze ukochany/a, to podmiot popada w depresję, drugą równoległą. Albo, czym jest wzrost z roku na rok odsetka depresji, psychoz, itd., lekoopornych? Paradoks polega na tym, że nastrój i samopoczucie jest dobre, ale myśli ponurych i depresyjnych jest coraz więcej. W rezultacie nastrój jest ok. ale samobójstwo popełniono.

    Listopad 23rd, 2015

  14. Krzysztof Pawlak

    Odpowiedź na komentarz II. Akapit I: w oryginale Pańskiego komentarza sfera seksualna została zredukowana do orgazmu – stąd moje odniesienie do onanizmu. Onanizmu dziecięcego użyłem, by pokazać „wesołą twórczość” naukowców, którym się zapomniało, że istnieje orgazm u dzieci. Zatem implikacja „jeżeli A to B” jest wielce podejrzana, albowiem ograniczona do orgazmu masturbacyjnego (np. orgazmu na życzenie, chociażby orgazmu inseminacyjnego). A gdzie orgazm typu „wet dream”, gdzie orgazm przypadkowy (np. podczas jazdy konno), no i kluczowy tutaj orgazm dziecięcy? Zadaję tutaj kąśliwe tylko z pozoru pytania. Chodzi mi o ukazanie pola przez naukowców odrzucanego – udziału ich pragnienia (a zatem własnej nieświadomości) w tym, czym się zajmują.
    Akapit II: Rozszerzę zatem kwestię podjętą wyżej. Nie ma „nazywanego” bez „nazywającego”. Dodam tu, że uświadomienie tego mojemu promotorowi dysertacji doktorskiej, skończyło moją karierę akademicką. Bez żalu zresztą. A co jeśli nie ma granicy pomiędzy górą a doliną? W rzeczy samej rzeczywistość będąca poza „nazywającym” świetnie obywa się bez tej granicy. Granicy tej szuka „nazywający” i to szuka by nie znaleźć. Dlaczego to robi? Może dlatego, by zaimponować komuś, a może dlatego, by odwlec coś koniecznego, ale czego się boi (np. przemyślę kwestie granicy między górą a doliną, a potem do niej zadzwonię)? Nauka płynąca z psychoanalizy głosi aż tyle, że nie ma homologii między człowiekiem a naturą. Gdyby była, to samotny rozbitek na bezludnej wyspie związałby się z żabą; tyle że nawet w bajkach żaba okazuje się być cud-dziewczyną.
    Akapit III: rozum praktyczny uparcie sądzi, a nawet wierzy, że istnieje granica tam, gdzie do niczego nie jest ona potrzebna. Wiara to w harmonię między człowiekiem i naturą, w świat bez granic. To przeurocza wiara naukowców, np. w sprzężenia zwrotne. 2 godziny temu znalazłem jej przykład. Niejaki Pascale Fung, profesor od tak różnych rzeczy jak inżynieria, informatyka, robotyka i teoria komunikacji werbalnej, zachwycony robotem z sercem o imieniu Siri pisze, cytuję: „programy te są zdolne do symulowania zaskakujących ludzkich zachowań.(Człowiek pyta: „Siri, czy mnie kochasz?” Siri na to: „Nie potrafię kochać.”)” Hmm, i to jest naśladowanie ludzkiej komunikacji werbalnej? Pisałem już, że roboty będą w stanie rozmawiać, ale nie będą w stanie mówić. Czym się różni jedno od drugiego? Gdyby Siri był robotem z sercem mógłby odpowiedzieć: „nie kpij ze mnie, przecież wiesz, że jestem robotem”. Gdyby był człowiekiem i nie kochał mówiłby: „Lubię ciebie”, „ciągle mam na ciebie ochotę”, „nie zadawaj głupich pytań”, ewentualnie przyparty do muru „nie kocham ciebie” itp.itd. Gdyby kochał: „Jasne”, „Zawsze Złotko”, „Przecież mówiłem wczoraj”, „Kocham” z nieukrywaną irytacją. Ale odpowiedzieć „Nie potrafię kochać”? To skrajnie mało prawdopodobna możliwość. Chroni przed tym narcyzm, nierozłączna cecha człowieka z sercem. Nawet skrajni melancholicy powiedzą „nikogo nie kocham”, „nie ma na świecie miłości”. Z kolei psychotycy w odpowiedzi na takie pytanie wygenerowaliby panikę, konfuzję, rozpętanie psychozy. Oczywiście ktoś może odpowiedzieć jak Siri, ale znaczyłoby to najpewniej, że potrafi kochać (inną), ale nie pytającą, czyli w sumie „proszę cię, przestań o mnie myśleć”.
    Simulacrum jest zawsze rodzajem oszustwa. Czucie, do którego się Pan odwołuje, uczucia w ogóle, okłamują czujących. Kto z nas kochał i nigdy nie poczuł się okłamany przez miłość? Jest tylko jedna rzecz, która nigdy nie okłamuje i nie chybia celu. To lęk.

    Listopad 24th, 2015

  15. Marx Schneider

    No tak, ale ja nie twierdzę, że oksytocyna jest dostateczna. Jest to jeden z czynników. Czy czynniki o realnym wpływie należy ignorować tylko dlatego, że jako takie nie wyjaśniają wszystkiego?. Czy jako analityk nigdy nie zachęca Pan ludzi do na przykład wysiłku fizycznego, który podobno ma niezwykle korzystne działania na mózg?
    Pan sprawia wrażenie jakby chciał się zajmować tylko i wyłącznie czymś w rodzaju fenomenologii podmiotu. Nie wiem czy tak można określić analizę.
    To ciekawe, co Pan napisał, cytuję:” Tylko dlatego, że kochamy kogoś tylko z powodu, że był/jest dla nas brakiem, a nie że kimś.”
    Skąd właściwie to wiadomo? Czy ta teza nie jest jedynie oparta na spekulacjach wynikających z pewnych analitycznych założeń?
    Czy w Pana praktyce analitycznej zawsze mógł Pan zaobserwować taką zależność, że brak stanowi (główny?, jedyny?) motor skłaniania się ku komuś? Teza ta brzmi sensownie (Ktoś, kto nie czuje braku nie czuje się samotny). ale też redukcjonistycznie.

    Listopad 24th, 2015

  16. Marcin

    …być może będzie trochę nie na temat, ale często Pan wraca do tego nieskończonego doktoratu…?

    Listopad 25th, 2015

  17. Krzysztof Pawlak

    Gdybym wiedział, że mam się zajmować oksytocyną, nie stałbym się analitykiem. Ma Pan rację, że oksytocyna ma realny wpływ i praktycznie prawie każda substancja chemiczna też. Ja tylko do zbioru czynników mających realny wpływ dorzucam: słowo, mówienie, sen, przeżycie obozu koncentracyjnego, widok siebie w lustrze, w moim osobistym przypadku upadek na dywan perski listka paprotki, który usłyszałem z odległości ok.5 metrów i zza dwóch ścian, i mnóstwo innych. Nie rozumiem argumentu odwołującego się do ignoto. Astrofizyk może ignorować poezję – no i co z tego? Czy jego odkrycia astrofizyczne cierpią z tego powodu? Więc, ja zajmuję się podmiotem ludzkim i realnym wpływem słowa, mówienia (wraz z pochodnymi mówienia, takimi jak: wspomnienia, sny, obrazy itp.) na bycie ludzi. Bycie, czyli czegoś co brakuje życiu, by było ono zadowalające dla podmiotu. To pierwsza zasada. Zdradzę Panu, że jeśli psychoanalityk lacanowski do czegoś wprost zachęca, to do czegoś, co jawi się człowiekowi jako niemożliwe do zrobienia. Druga zasada brzmi: analityk uwzględnia tylko to, co wynika z domagania się samego analizanta. Wysiłek fizyczny jest OK, ale dla kogo? Dla każdego? Czyniąc zarzut psychoanalitykom o formułowaniu sądów o charakterze ogólnym, warto samemu takich sądów nie formułować. Ale czemu nie? Jestem za! Tyle że odróżnijmy sądy uniwersalne od ogólnych. Wysiłek fizyczny świetnie wpływa na mózg, ale nie ma zastosowania do całkowicie sparaliżowanych. Niemniej jednak sąd ten jest prawdziwy, lecz nie ma w nim więcej prawdy niźli w sądzie „wszyscy mężczyźni poddani są funkcji fallicznej”, mężczyźni, ale nie kobiety. Więcej, „podmioty obsesyjne zabijają pragnienie Innego”, ale nie wszyscy mężczyźni i nie wszystkie kobiety. Zarzut redukcjonizmu jest w gruncie rzeczy zarzutem wobec formułującego sąd, a nie sądu. Neuropsycholog zajmuje się tyko mózgiem. OK, a co, ma zajmować się wszystkim? Rzeczywistość istnieje dla człowieka w formie zredukowanej z racji aparatu percepcji, a jeszcze bardziej istnienia języka (poprzez znaczące) i mowy. Wynika to z samej funkcji znaczącego. Weźmy Pana przykład: funkcja negacji – dolina, zatem nie góra; funkcja różnicująca – dolina, czyli nie wąwóz. Okazuje się, że znaczący wydobywa byt za pomocą partykuł przeczących, a nie sądów orzekających. Nie-szczekanie istnieje jako znak/znaczone dla Sherlocka.
    Jedyny uniwersalny, znany mi, sąd psychoanalityczny brzmi: „związek seksualny nie istnieje”, czyli jest to sąd o nieistnieniu. Wszystkie związki międzyludzkie w obszarze płci nie istnieją. No dobrze pisze Pan, ale skąd ta wiedza? To pytanie o źródła wiedzy. Muszę przyznać, że jest dla mnie nieco kłopotliwe odpowiadać na nie, gdy sugeruje ono istnienie tylko jednego źródła, zapewne kontrolowanego eksperymentu naukowego. Więc spada na mnie przypomnienie, że źródeł wiedzy jest wiele. Istnieje wiedza pochodząca z objawienia; pochodząca z mówienia do nas, a nie mówienia w ogóle, ergo gadania; z praktykowania czegoś (jak rękodzieło, rzemieślnictwo, w tym rolnictwo, wyrąb lasów, wiedza kulinarna itp.); ze samoświadomości (znaczna cześć wiedzy psychologicznej); z opiniotwórstwa (zapewne pokaźna część socjologii); z rozkładu i zniszczenia (sekcja zwłok jako podstawa medycyny, patologia sądowa wywodząca się w zasadzie z grabarstwa, czasów pomorów i pandemii); w końcu ze sztuki (znają ją ci, którzy obcują z poezją, prozą, malarstwem, w ogóle dziełem, poza jego banalnym wymiarem podoba się/nie podoba się). Wie już Pan, jak sądzę, z jakich źródeł pochodzi wiedza psychoanalityczna.
    Last but not least, „każdy umrze”, to prawda, która nie potrzebuje żadnych dowodów, by nią być. Prawdy się nie da udowodnić. albowiem nie ma prawdy o prawdzie.
    Jak bardzo jesteśmy związani z nieświadomością pokazuje Pana ostatni akapit; brak stanowi motor skłaniania się (pragnienia) nie ku komuś, a ku czemuś, co pozostaje nieosiągalne; wychodząc od braku (w formie dziury w życiu, nazywanej brakiem-w-byciu) dosięga się braku w formie pustki. Zawsze pragnie się tego, co zostało bezpowrotnie utracone; dlatego pragnienie jest niezniszczalne, jest stałą ludzkiego bycia w życiu (pod warunkiem, że życie nasze zostało najpierw przedziurawione tworząc wyjściowy brak – a nie zawsze ma to miejsce).
    Miałbym, gdybym Pana znał, ochotę zaprosić Pana na jakąś konferencję zorganizowaną przez Sinthome. Lecz ponieważ Pana nie znam, to mam ochotę poznać, by móc podyskutować.
    Da się Pan zaprosić?

    Listopad 25th, 2015

  18. Krzysztof Pawlak

    Nie sądzę, że często. Lecz wracam, chociażby aby pokazać konstytutywną funkcję wyjątku, wyrzeczenia się, dla ukonstytuowania się pragnienia; uświęcenia czegoś, czego się wyrzekło. By być precyzyjnym doktorat był skończony, napisany. Rezygnacja dotyczyła obrony.

    Listopad 25th, 2015

  19. Marx Schneider

    Ten przykład z neurofizjologiem nie do końca mnie przekonuje. Poziom skuteczności w pewnych specjalizacjach jest stosunkowo wysoki. Choć nawet w tych przypadkach lekarz powinien dysponować pewną wiedzą spoza specjalizacji i ją stosować, w szczególności psychologiczną. Na pewno słyszał Pan o efekcie nocebo. Pacjent, który nie wierzy w działanie leku nie doświadczy jego leczącego działania, mimo, że zostało ono obiektywnie stwierdzone.

    Tym bardziej zaskakuje mnie trzymanie się specjalizacji w analizie będącej rodzajem terapii gdzie tak trudno o oszacowanie sukcesu w porównaniu z innymi dyscyplinami. Mick Cooper w książce „Efektywność psychoterapii i poradnictwa psychologicznego” pisze, że „bardziej długoterminowy wpływ interwencji psychologicznych jest mniej jasny”. I za coś takiego ludzie płacą 120 zł za 50 minut przez miesiące lub lata. Z kolei Theodore Millon pisze w „Zaburzeniach osobowości”, że są one bardzo trudne do leczenia, że potrzebne jest interdyscyplinarne podejście. Coś w rodzaju zmasowanego zestawu bodźców z różnych stron.

    Wiem, że Pan nie określa się mianem terapeuty, ale ja się z tym nie zgadzam. Do kogóż by innego przywieziona kobietę po próbie samobójczej? I w jakim celu? By ot tak po prostu przeanalizowała siebie?

    Jako buddysta domyślam się o co Panu chodzi z tą zachętą ze strony analityka, by zrobić coś niemożliwego do zrobienia. Coś jak mistrz zen. Rozumiem też zdanie „Okazuje się, że znaczący wydobywa byt za pomocą partykuł przeczących, a nie sądów orzekających.” Ja bym powiedział, że negacja pokazuje, że forma jest tylko formą i niczym więcej. I dopiero ten moment daje dostęp do bycia.

    Rozumiem te różne źródła wiedzy. Czyli jednak uprawia Pan rodzaj fenomenologii. Ten przykład ze śmiercią na to by wskazywał. Nie, żebym robił z tego zarzut. Wydaje mi się jednak, że to można robić tylko w pewnym stopniu, przy czym punktem wyjścia powinny być chyba jednak jakieś tezy mające mocny fundament. W sensie eksperymentalno – empirycznym. To jest o tyle potrzebne, że można się pogubić w teoretyzowaniu. Weźmy Pana zdanie, że nie ma prawy o prawdzie. Tu znowu daje o sobie znać rozum teoretyczny. Nawet jeśli prawdą jest, że nie ma prawy o prawdzie, to jednak jedne tezy mają mocniejsze podstawy niż inne. Góry i doliny. Choć nie ma między nimi wyraźnej granicy.

    Pan mnie widział i rozmawialiśmy nawet. Byłem mianowicie na ostatnim wykładzie w Falenicy. Ciekawy wątek wtedy poruszyliśmy. Przemoc wobec analityka. Podał Pan wtedy jak przykładowe rozwiązanie przytulenie agresywnej pacjentki. Miałem wtedy ochotę zadać złośliwe pytanie, czy seks też wchodzi w rachubę, jako narzędzie analizy. Od takiego przytulenia do seksu to chyba już blisko. Podobno w Stanach Zjednoczonych było sporo takich przypadków. Chętnie podyskutuję na jakimś kolejnym wykładzie.

    Listopad 26th, 2015

  20. Krzysztof Pawlak

    Przyszedł czas na odpowiedź na pytanie Balsamo. Cieszę się, że takie pytania padają. To dowód solidnego zainteresowania tym, co tutaj staram się opisać i przedstawić. Więc, z jednej strony pan Marcin, komentator aktualny drąży temat, co czyni z analizanta analitykiem (w moim przypadku odrzucenie jednej drogi na rzecz drugiej, kariery akademickiej [zapewne zostałbym profesorem], na karierę psychoanalityka [gdzie fenomenalnej kariery nie zrobiłem, ale wszystko przede mną]-czy okazało się to lepsze? Cóż, psychoanalizowanie nie jest służeniem dobru, co postaram się wyjaśnić niebawem komentatorowi o zawołaniu Max); z drugiej, czym jest psychoanaliza i co sprawia, że dzięki niej jakieś supły człowiecze ulegają rozwiązaniu, rozmyciu, rozpuszczeniu; broń boże wyleczeniu – z samych siebie się nie wyleczymy.
    Psychoanaliza objawiła się światu za sprawą pewnego odkrycia. Odkrycia, które nie pochodziło z umysłu wielkiego analizatora-badacza, nawet wybitnego, dociekąjącego istoty funkcjonowania mózgu (bo był on neurologiem). Ono pochodziło od geniusza, nie jego umysłu i inteligencji, lecz odwagi, śmiałości i zuchwałości, tak widocznej w jego obwieszczeniu. Sprowadza się ono do stwierdzenia, że między tym, co zasupłuje, zgrudza życie ludzkie, czyniąc z niego padół doświadczany jako cierpienie, a mową, którą mówi o tym, istnieje homologia. Inaczej mówiąc, to słowo obecne w mowie (dyskursie Innego) i mówieniu (mowie podmiotu ludzkiego) tworzy ten padół i może ten padół znieść, rozmyć. Ba, jedno i to samo słowo! Psychoanaliza jest praktycznym zastosowaniem tego niewiarygodnego odkrycia.
    Pokazuje to scena z filmu przywołanego przez Balsamo (znanego mi w całości). Jest więc analizantka, która z racji swego życia, dzieciństwa, opowiada o koszmarze przywoływanym ciągle przez słowo Gestapo (np.spoliczkowania jej przez SS-mana z Gestapo). Lacan natomiast zaakcentował pewne słowo, Gest, anagram słowa Gestapo, pieszczotą policzka, gestu, przemieszczając znaczenie (korzystając z możliwości języka polskiego można by to pokazać tak {[najpierw] GEST, A PO[tem] [zobaczymy]}. W ten sposób padół poniżenia i zastraszenia, czyli Gestapo, zostaje sprowadzony do łez szczęścia i wzruszenia obecnych do dzisiaj podczas wspominania o tym, został rozmyty i sprowadzony do czułości Gestu dłoni pieszczącej policzek, dawno temu sponiewierany i poniżony brutalnością uderzenia. To samo słowo, Gest, gest panowania i nienawiści, zawiązało padół; i to samo słowo, Gest (np. wypowiedziane w trakcie tego aktu, czułe, muskające Gest) rozwiązuje supeł, który rozpuszcza się we łzach szczęścia. W efekcie analizantka może w końcu bez strachu i blokad mówić słowo Gestapo, a także np. swobodnie okazywać czułość Gestem dłoni pieszczącej policzek kogoś, ale i swój. Jak to działa? Bo istnieje homologia w formie homofonii, Gest, która w danym języku i mowie, wiąże te dwie rzeczywistości. Chodzi tu o homologię nie znaczenia, czy w obrębie sensu, lecz w obrębie słowa, kolejności konkretnych liter, tak samo wypowiadanych (i we francuskim i w polskim), a produkujących dwuznaczność, miejsce i dla poniżenia i dla czułości (policzek jest takim miejscem). To działa za pomocą ujawnienia tego co „ukryte” pod powierzchnią „jawnego”. A że działa? A skąd niby te łzy w oczach po 40 latach od analizy?

    Listopad 26th, 2015

  21. Joshe

    Jest jeszcze inna rzecz, specificzna dla analizy, której nawet behaviorysci i inny CBT terapeuci nie kwestionują, a mianowicie „przeniesienie”, a zatem miłość, coś co ma miejsce za każdym razem. I to jest fakt, z natury całkiem pozytywistyczny, co jest paradoksalne, bo kto słyszał o szkieletu i oku i miłości w jednym garnku?

    Listopad 26th, 2015

  22. Joshe

    W tym sensie analiza wraca do Platonizmu, Sympozjum itd

    Listopad 26th, 2015

  23. Joshe

    Poza tym, trzy wielkie nazwiska współczesnych filozofów, Agamben, Badiou i Zizek – zainfekowani analizą i Lacanem po szpik, choć każdy w bardzo różny sposób

    Listopad 26th, 2015

  24. Anna

    Nie znam dobrze francuskiego, ale Lacan nie zaakcentował anagramu słowa Gestapo. Tam jest lepsza gra słów: gestapo wymawia się jak „gest a peau” czyli „znak skóry”, „znak na skórze”. Jak usłyszał tak zrobił. Piękne!

    Listopad 26th, 2015

  25. Joshe

    Właśnie czytam „Stanzas”, pierwszego z wymienionych. Niezła, niezła, naprawdę – w zasadzie tylko o miłości

    Listopad 26th, 2015

  26. Joshe

    Nawet Buttler, najwieksza z feministek wyrasta na Lacanie

    Listopad 26th, 2015

  27. Joshe

    O sorry, Butler

    Listopad 26th, 2015

  28. Joshe

    I jeszcze wszystkim entuzjastom psychologii i innych „twardych” nauk humanistycznych, jako była psycholog i była magister inżynier takze polecam ten artykuł Lacana, bardzo przystępna publikacja i bez calego tego barokowego lacanowskiego stylu

    http://return.jls.missouri.edu/Lacan/NFFvol3no12/NFFvol3no12_Jacques_Lacan_Science_and_Truth.pdf

    Foucault „The epidemiology of madness” to też taka podstawa w ramach krytyki i przepowiedzianego zmierzchu psychologii.

    Listopad 26th, 2015

  29. Joshe

    A co do nieskonczonych doktoratów, i tego co zoatwiamy za sobą. Droga, logiczna, intelektualna droga jaką człowiek musi przejść i ciało i krew i pot jakie odpadają z niego przy okazji odkładania przeszłości do przeszłości są potężne. Nie każdego na to stać.

    Listopad 26th, 2015

  30. Krzysztof Pawlak

    Kolejne uwagi do toczącej się debaty. Akapit I: pisałem o neuropsychologu nie neurofizjologu, lecz w zasadzie niewiele to zmienia. Warunek posiadania wiedzy psychologicznej jest raczej pobożnym życzeniem. W akademiach medycznych, nawet zwanych uniwersytetami, poświęca się na to rok, na dodatek tego, co jest najmniej przydatne w profesji lekarskiej. Gdybym podawał przykłady z praktyki lekarskiej, nie wykluczone, że można by przeżyć szok. Gorzej, albowiem po 5-letnich studiach psychologicznych wychodzi się z tym samym. W kontaktach z ludźmi, czyli z czymś nadrzędnym w stosunku do bycia pacjentem, punktem wyjścia winna być psychologia praktyczna a nie teoretyczna. Podam przykład. Niedawno w rozmowie z panem, o którym można by było powiedzieć, że nie mógł być zdolny do powiedzenia i dokonania tego, czego nie mogli dokonać wspólnym wysiłkiem wykształceni na maksa pediatra i psycholog dziecięcy. Otóż znajoma pani tego pana udała się po pomoc do dwóch wykształconych, o których wyżej, ponieważ była zaniepokojona stanem 20-miesięcznego swego dziecka. Od dłuższego czasu było płaczliwe, niespokojne, nieśpiące za dnia, nie przyrastające na wadze, markotne i osowiałe. W nowoczesnym ośrodku wszystko jest cacy – dziecko prowadzą wspólnie lekarz i psycholog – obie zresztą panie. Najpierw życzą sobie badania ogólne, jest ok.; potem badania na pasożyty, też ok.; w końcu dysponują zrobienie badań w kierunku celiakii. (wszystko jest prawidłowo, w/g procedur). Przestraszona mama (bo nikt z tej dwójki tuzów wiedzy nie wyjaśnił jej niczego, a celiakia brzmi groźnie), dzwoni do pana i mówi mu o tym. Na co Pan spytał się jej: „czy dziecko karmione jest za dnia?”, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dlaczego dziecko miało głodować aż do przejścia całej listy checkingowej? Oraz dlaczego na pierwszym miejscu takiej listy nie ma porządnego wywiadu? Do tego prowadzi automatyzacja wiedzy – śmieszne, gdyby nie głodne dziecko. Wniosek? Dobrych psychologów mamy wielu wśród zwykłych ludzi (ten pan nie ma dzieci), a wśród psychologów z dyplomami jak na lekarstwo (a były to 2 kobiety, w tym jedna to mama). Stąd i tylko stąd płynie mój krytycyzm i złowieszczenie – upominam się o miejsce dla podmiotu w świecie.
    Nocebo? Co to znaczy „nie wierzy”? Dzieci przestają wierzyć w św. Mikołaja, zgoda; lecz nie ma pierwotnego stanu nie wierzenia; musi być coś w co można wierzyć. Placebo i nocebo, a także hipnoza nie różnią się co do istoty – to wiara poprzez słowa lub wiara w słowa. To wierzenie słowom, nawet gdy są kłamliwe (czyżby nie znał Pan kłamliwego „kocham cię”). Nocebo to skutek przejrzenia tej sztuczki. Placebo zaś to wierzenie słowu (np. „to najnowocześniejszy lek”). Lecz te słowa ktoś wypowiada. Efekt placebo nie zaistnieje, gdy poprosicie lekarza o przysięgnięcie, że lek zadziała. Gdy odmówi, zdradza się z niewiarą, efektu placebo nie będzie. Gdy przysięgnie efekt placebo będzie (nawet gdy lek nie jest uznawany za placebo). W przypadku nocebo należy przysięgać, że zadziała. Lecz lekarze nie przysięgają, nawet gdy wierzą, że zadziała. To wymiar upadku sztuki leczenia. Jeżeli kłamstwo leczy, jeżeli skutkuje dobrem, to czemu lekarze nie kłamią? A przecież Hipokrates błagał, by leczyć i ratować życie za wszelką cenę.
    Dlatego psychoanaliza nie może być działem medycyny i sposobem leczenia. Lekarz nie zrobi wszystkiego, bo nie jest uczony, że istnieją prawdy, których się nie da powiedzieć bez udziału kłamstwa.
    W tym co piszę unikam jak mogę wszelkich odniesień do medycyny i leczenia, pewno to zauważacie. No to teraz przykład przywiezionej osoby po próbie samobójczej. Nie robię i nie sądzę, by analitycy robili analizę na życzenie kogokolwiek innego, niż sam podmiot. Gabinet analityczny to nie SOR. Fakt, że ma życzyć sobie tego podmiot i tylko on jest wstępnym warunkiem powodzenia i niepowodzenia analizy. Absolutnie nie oznacza to, że człowiek musi być zmotywowany – dlatego nie jestem psychoterapeutą, terapeutą itp. Motywacja jest przeciwwskazaniem do analizy, a jej brak jak najbardziej. Wstępna ostrożność i niechęć jest mile widziana. Oznacza bowiem, że człowiek ma zdrowe odruchy i w pewnym zakresie trzeźwe podejście do rzeczywistości. Tylko ostrożność i niepewność stwarza warunki, by człowiek pomimo tego doświadczał chęci mówienia, o które chodzi w analizie. Ma mówić o problemach, kłopotach, dylematach, ale to nie o nie chodzi, lecz raczej o to, co człowieka niepokoi, zastanawia w związku z tymi utyskiwaniami. Czyli co te skargi jego mówią mu samemu, a nie co mówią analitykowi. Jak łatwo dostrzec, miejsce analityka jest inne niż lekarza, psychologa, terapeuty i psychoterapeuty. Jest swoiste tylko dla psychoanalizy.

    Listopad 26th, 2015

  31. Marx Schneider

    Stwierdzenie: ” punktem wyjścia winna być psychologia praktyczna a nie teoretyczna.” jest głosem rozumu teoretycznego. Rozum teoretyczny głosi : to, a nie tamto.

    Pan sam tkwi w schemacie, który Pan krytykuje (to widać po tym jakich wyrażeń Pan używa), bo zdrowy rozsądek podpowiada raczej podejście interdyscyplinarne, co wcale nie oznacza byciem od wszystkiego i od niczego. To raczej kwestia wewnętrznego nastawienia, uważności i interesowania się różnymi tematami.

    Zauważenie, że dziecko płacze mimo dobrych wyników, bo może pieluszka źle leży, to właśnie podejście interdyscyplinarne. Rozwiązanie pochodzi spoza schematów. Tylko ktoś, kto nie trzyma się określonego paradygmatu, gotów jest zauważyć nietypowy czynnik. Przy czym ów czynnik może pochodzić spoza wszelkich schematów lub też z innej dziedziny.

    Te przykłady z Akademii Medycznych to nie argument za zamknięciem się w określonym paradygmacie, a jedynie argument za tym, że należy to poprawić, bo wiele odkrytych tam prawidłowości posiada znaczne działanie, choć pewnie nie u każdego. No cóż, nauka cały czas się rozwija.

    Każdy okulista mógłby użyć takiego samego argumentu: Ja jestem tylko okulistą, nie mogę znać się na wszystkim.

    Listopad 27th, 2015

  32. Krzysztof Pawlak

    Ta debata zaczyna powoli przekształcać się w spór o nienazwane meritum, które pojmowane jest jako jedyne możliwe Jedno dla wszystkich spierających się. Nawet interdyscyplinarność, ładniejsza nazwa dla eklektyzmu, ekumenizmu i synkretyzmu, jest takim Jedno w Pana ujęciu. To zawsze prowadzi do miksu, który jakby nie patrzeć musi być do czegoś zastosowany. W pożal się boże serialu polskim „Lekarze”, szpital nic innego nie robi jak puchnie narcyzmem, by stać się szpitalem idealnym. Tak bardzo, że przestaje być szpitalem. Ma oddziały, ma lekarzy, ma rechabilitantów, ma jogę, ma medytację, ma masaż, tak na oko synkretyczny, ma psychologa od ludzi (ale nie dla ludzi). Jest kapelan, na razie nie zauważyłem mnicha buddyjskiego, jest dietetyk, za chwilę zapewne będzie quasi-egzorcysta; w kolejce mogą ustawić się szamani, wróżki (zapomniałem, ta już jest). Pytanie brzmi: gdzie jest granica takiej interdyscyplinarności? Rozumiem, że zdrowy rozsądek, który, jak pisze Pan, podpowiada. Lecz, skąd płynie pewność, że takie podpowiadanie nie okłamuje? I dalej, skąd pochodzi pewność, że uważność nie zwodzi, a interesowanie się różnymi tematami obejmuje także tematy zakazane, nieprzyzwoite, zboczone, bezbożne, bluźniercze, czy też nie obejmuje?
    Wskażę na kolejny efekt nieświadomości. Poprawnie zacytowany fragment brzmi tak: „w kontaktach między ludźmi, i dalej jak w cytacie”. Jeżeli zastosujemy rozum teoretyczny, rozum do kontaktów z ludźmi, to ujmiemy człowieka jako obiekt (np. ma celiakię). Lecz pytanie „czy czasami twoje dziecko nie jest głodne?”, a do tego sprowadza się pytanie wspomnianego przeze mnie pana, w żaden sposób nie jest rozumem teoretycznym, jest najbardziej praktycznym; głód zna każdy z nas jako „jestem głodny” (nie jest to wiedza o głodzie, ale o byciu głodnym). Ta dziewczynka cierpiała nie z powodu choroby, ale głodu; zaś głód chorobą nie jest; nie ma innego środka na głód jak nakarmienie (a to należy do wiedzy praktycznej).
    Mój sprzeciw musi być ostry i donośny. Zauważenie źle leżącej pieluszki to żadne interdyscyplinarne podejście; albowiem nie chodzi tu o zauważenie źle leżącej pieluszki (uważność też może być potraktowana podejrzanie jako uwielbienie siebie poprzez uważność dokonywane, jako cnota ukrywająca niecnotę), ale poprawienie tej pieluszki lub zmienienie na inną. Uważność, która kończy się „weź popraw małej pieluszkę” jest cnotą zakrywającą ludzkie „paskudztwo”. Zauważenie pieluszki czyni z nas praktyka w obszarze zmiany pieluszek, lub teoretyka (należy zmienić pieluszkę – ale czas dojścia do tego wniosku jest równocześnie czasem cierpienia dzieciny, które można skrócić przechodząc bezpośrednio od zauważenia do zmiany; moment zauważenia tego i moment wnioskowania, że należy zmienić, to dwa różne momenty tego samego czasu, czasu podmiotu uważności – ten czas jest chronologiczny [przed-po]; w przypadku zauważenie-działanie, mamy do czynienia z dwoma czasami – czasem podmiotu-dziecka, czyli cierpienia, oraz czasem podmiotu zauważacza, nie uważności chwytającej pieluszkę, nie uważności chwytającej cierpienie, ale uważności chwytającej podmiot-cierpienia; to czas logiczny, czyli czas podmiotu (nie zegarków, chronometrów, odnośników zewnętrznych dla czasu). Podmiot-pragnienia (pragnienia, by nie było ciepienia, czyli ta sama forma pragnienia u dwóch przykładowych podmiotów) jest pragnieniem Innego – dziecko orientuje się w swym pragnieniu poprzez pragnienie zauważacza, a on z kolei w swym poprzez pragnienie dziecka. W psychoanalizie lacanowskiej podmiot-pragnienia jest kategorią etyczną, nie obiektową, nie duchową, nie metafizyczną.
    Nie trzymanie się paradygmatu bywa paradygmatem. Paradygmatem w mej praktyce jest „nie starajcie się rozumieć”.
    Lecz jednak twierdząc, by nie trzymać się określonego paradygmatu, wyróżnia Pan paradygmat naukowy, który tym się charakteryzuje, że kategorii etycznych nie respektuje. Stąd medycyna nie respektuje psychoanalizy.
    A na koniec, w kwestii redukcjonizmu nie formułowałem tez, co czyni Pan („nie mogę się znać na wszystkim”); ja zadałem pytanie: czy mam się znać na wszystkim?

    Listopad 27th, 2015

  33. Krzysztof Pawlak

    Musiałem trochę naciągnąć dla przybliżenia jak to działa. Nie wiemy jak powiedział to Lacan; ale niewątpliwie jakiś niuans w akcencie musiał być. Ponieważ gest jest znakiem (gest miłości, gest pojednania, gest rozpaczy), ale jednocześnie ruchem (tak w polskim), to skorzystałem z tej przypadkowej zgodności w piśmie, by okazać mechanizm. Ale ostatecznie pani Hommel, ostatecznie psychoanalityczka (ale czy po takiej interpretacji można być kimkolwiek innym?), swym/nie swym gestem muskającym swój policzek, pokazała jak ona to zinterpretowała i co się wydarzyło. „A peau” to skóra, ale dłoń Lacana musnęła policzek; wystarczyło „un peu” tego Gest, by to co stężałe rozwiało się. Przede wszystkim to jest piękne; powiedzieć, że to dobre to jakby nic nie powiedzieć. „Piękne” jest znaczniej bliżej sedna bytu człowieczego niż dobro jako kategoria moralna. Piękne nie jest Dobre, to więcej niż dobre (vide szok widzów gdy Soutin zaczął malować bebechy). To nie Dobro wiedzie analizantów do stawania się analitykiem, to Piękno. Nie da się tego zrozumieć bez pchnięcia analityka ku Pięknu. Oto jak Soutinem zagrał na mnie mój analityk (2-3 rok analizy): w pewnym momencie westchnął głęboko sugerując rezygnację, jego zawód mną, i schylając się ku mnie, cicho, bez nadziei powiedział: „czemu ty jej nie wyru…?”. Efekt tego mogą znać tylko synowie czekający i czekający na znak/gest Ojca. Tylko niektórzy pojmują (z ludzi, a nie synów), że brzydota, wulgarność, obsceniczność, to podszewka piękna.

    Listopad 27th, 2015

  34. Krzysztof Pawlak

    Było mnie na to stać w kilka lat po analizie. Do dzisiaj grono znajomych psychologów, w tym kilku profesorów, pyta mnie „co ja z tego mam”. Nie chwytają, gdy odpowiadam „mam piękną pracę”. Więc dzięki Joshe, że to tak ładnie napisałaś.

    Listopad 27th, 2015

  35. Marx Schneider

    To prawda. Wyróżniam paradygmat naukowy. Zarówno ja jak i Pan uznajemy wiele informacji, których osobiście nie sprawdzaliśmy. Trzeba komuś zaufać. Jest to koniecznością we współczesnym świecie. Trzeba zatem wiedzieć skąd czerpać informacje pierwszej jakości. A źródłem takich informacji jest przede wszystkim zinstytucjonalizowana nauka.

    Tak jak lekarz nie może powiedzieć, że go efekt nocebo nie interesuje, bo on jest od kiszek, tak samo analityk nie może powiedzieć, że jest tylko od Lacana. Pan będzie dyskutował o obozach koncentracyjnych, a klient się Panu powiesi, bo mu się obniży poziom neuroprzekaźnika. Także analityk powinien umieć rozpoznać depresję kliniczną, czyli stosować tą teoretyczną wiedzę, co do której był Pan łaskaw zwrócić uwagę, jak bardzo jest niedostateczna. Oczywiście analityk kieruje wtedy klienta do psychiatry. Tym niemniej powinien to wiedzieć.

    Przykład z pieluszką jednak jest rodzajem podejścia interdyscyplinarnego, bo tak zwany zdrowy rozsądek polega na znalezieniu rozwiązania w oparciu o wiedzę ogólną, czyli z różnych dziedzin. Stąd ktoś przywiązany do jednego podejścia jak te lekarki, o których Pan wspomniał może wręcz pewnych rzeczy nie dostrzec. Bo pewnie się po prostu boją wyglądać poza paradygmat, z którego mają certyfikaty.

    Pyta Pan o granicę interdyscyplinarności. Cały czas krążymy wokół tematu góry i doliny. Pyta Pan gdzie jest granicą między górą i doliną. Nie wiem, chyba nie ma po prostu. Ale teren nie jest płaski.
    Nie wiem gdzie jest granica interdyscyplinarności. Tym niemniej uważam, że analityk powinien znać kryteria depresji klinicznej.

    Listopad 27th, 2015

  36. Joshe

    Alez bardzo prosze Krzysku!

    Kryteria depresji klinicznej, ze naukowe. Ze DSM naukowy? A co dokadnie w DSM jest naukowe, kategorie kliniczne, czy symptomy ktore miayby sie w te kategorie ukadac. DSM nie jest empiryczny, jest umowny, historyczny, wywiedziony z jezyka i kliniki. Czy o tych kryteriach oby mowa? Wedlug naqjnowszego DSM 5 do depresji klinicznej klasyfikowana i podciagana jest nawet zaloba. Czy na pewno wie Pan o czym Pan mowi Panie Marx? Symptomy w statystycznych badaniach empirycznych nie ukladaja sie w kategorie proponowane przez DSM. O slodka naiwnosci.

    Listopad 28th, 2015

  37. szymon s

    ” Trzeba komuś zaufać”? Ale dlaczego? I dlaczego tak bardzo nauce, bo jest obiektywna? Rzecz w tym, że przecież to jest nie do dowiedzenia się. Nauka powie coś tylko o dyskursie naukowym, a tam się wszystko nie zmieści z samej zasady „bycia naukowym”. Nie da się oderwać nauki od języka i już sam ten fakt każe wątpić w jej absolutną obiektywność.

    Drugi problem z nauką jest taki, że ilość danych i dowodów, które są prowadzone i się wzajemnie wykluczają. Na jakiej podstawie mam oceniać kryterium prawdziwości artykułów naukowych, przecież nie na tej, że ten kto go przeprowadził był profesorem? Ludzie też mają własne interesy w badaniach naukowych.

    Zgadzam się z Joshe, że „depresja” to już jest jakaś konstrukcja wywiedziona z historia (notabene tak samo jak nauka). Pewna doza wątpienia, nieufności w to co zastane napędza raz, że naukę samą, dwa chroni człowieka przed szaleństwem pewności.

    Czy psychoanaliza wątpi? Wydaje mi się, że na tym polega. Nie formułować sądów przedwcześnie, być gotowym zanegować własną wiedze na rzecz nie-wiedzy. Takie podejście nie może być ze swej istoty naukowe, nie może być interdyscyplinarne. Chodzi o to, by dotknąć tego co jest poza dyskursem.

    Listopad 28th, 2015

  38. Marx Schneider

    Nie pisałem ani o DSM, ani tym bardziej o jej piątej wersji, która jest kontrowersyjna. Bez względu na kontrowersje w nauce istnieje empiryczna wiedza o depresji i na tej wiedzy bazują kryteria.
    I tą wiedzą o depresji powinni też dysponować również analitycy.

    Za każdym razem gdy wsiada Pan do tramwaju ufa Pan inżynierom, którzy go sklecili. Jak robi sobie Pan badanie krwi, to idzie Pan do hobbysty, czy do labolatorium analitycznego? Przeszedł by Pan się mostem zrobionym przez amatora? Można by tak pytać w nieskończoność.

    Ocenia Pan na podstawie faktu, czy coś jest głosem zinstytucjonalizowanej nauki. Jako laik nie jest Pan w stanie ocenić specjalistycznego dyskursu naukowego. Stąd postawa zaufania jest koniecznością.

    Różne środowiska czasami nie uznają sobie tego lub tamtego. Rzymscy katolicy nie uznają na przykład faktu, że homoseksualizm został skreślony z listy chorób. Zauważmy jednak , że to nieuznawanie zawsze dotyczy kilku spraw lub jednej. Która z jakiegoś powodu jest istotna. W przypadku katolików być może chodzi o słowo boże. Zresztą mniejsza o to, o co chodzi. Tak czy inaczej jest to postawa wybiórcza i niekonsekwentna, bo z całą pewnością także oni w tysiącu innych spraw zupełnie bezmyślnie uznają głos zinstytucjonalizowanej nauki.

    To zdumiewające jak wielu ludzi uznaje np. fizykę współczesną, której tezy są maksymalnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem ukształtowanym przez doświadczenie codzienne. Czy teoria względności to też konstrukt? I co miałoby znaczyć to stwierdzenie? Bo w pewnym sensie na pewno jest konstruktem. Ale na pewno nie w tym, że nie ma odniesienia do rzeczywistości.

    .

    Listopad 28th, 2015

  39. szymon s

    Wsiadam do tramwaju bo robi to milion innych ludzi, po wprawdzie wcale nie zastanawiam się wtedy nad tym kto przy nim majstrował i że jest bezpieczny z powodu tego, że to byli inżynierowie u których zakładam takie a nie inne przeszkolenie techniczne. Tu nie ma znaczenia instytucja nauki.

    Tak samo z mostem – są i mosty szklane, gdzie nie widać po czym się idzie – zaufanie do nich opiera się na tym, że ludzie po nich chodzą. Wątpię, że jakikolwiek dyskurs naukowy by mnie przekonał, bym na coś takiego wszedł. To trochę jakby wyjść za założenia, że jak wytłumaczę komuś budowę mostu to dowiodę jego bezpieczeństwa, a wtedy u tej drugiej osoby zniknie lęk. Rzecz w tym, że z moich empirycznych obserwacji wynika jedno: świat tak nie działa. Jest nawet na odwrót: tym bardziej bym się starał dowieść bezpieczeństwa mostu, tym bardziej dla ludzi wyda się to podejrzaną czynnością.

    To nie nauka jest tym co daje informacje o bezpieczeństwie. Łatwo to sprawdzić jeszcze z innej perspektywy – proszę sobie wyobrazić świetne laboratorium analityczne mieszczące się w ruderze. Ile osób mu zaufa? To nie nauka buduje zaufanie, a przynajmniej nie tylko ona. Gdyby to autorytet instytucji mógł rozstrzygać o decyzjach ludzi żylibyśmy zupełnie w innym świecie, niż nasz.

    Ludzie, ostrożnie założę, że w 90% przypadkach nie uznają tez teorii względności (bo jej nie rozumieją) – nie muszą, by te zachodziły, to jest delikatna różnica, ale jednak istotna. Tak, teoria względności to konstrukt naukowy, tak jak teoria Galileusza i Kopernika. To nie są obiektywne niezmienne dane – inaczej nauka by się nie rozwijała. Ciekawe, że Karl Popper chwilami zdawał się być ostrożniejszy w myśleniu o naukowości, niż czasem dzisiejsza nauka.

    Listopad 29th, 2015

  40. Anna

    Dlaczego Pan uważa, że analitycy nic nie wiedzą o „depresji”? Na pewno wiedzą, tylko może traktują ją jak „dolinę”? Zaufanie ważna rzecz, ale czy przjscie przez most zależy od inżyniera? Może bardziej od osoby, która mówi „idź!”? – wtedy nieważne, jak wygląda ten most, czy solidny on, czy lichy. „Rzymscy katolicy nie uznają…” No wie Pan, różni są. Takie generalizowania prowadzą do dosyć jałowych dyskusji.

    Listopad 29th, 2015

  41. Marcin

    Wszystko pieknie z tym konstytuowaniem sie pragnienia, ale chyba gdzies, kiedys to pragnienie zostalo troche zakwestionowane, czy jakos tak?; moze nawet jakas to ekskomunika w sumie byla ‚a proiori’?; byc moze nie znam szczegolow i nie czas to, ani miejsce na taka dyskusje, ale ciekawosc pozostaje; moze jest cos na rzeczy w pytaniu grona znajomych o to ‚co pan z tego ma?’

    Listopad 29th, 2015

  42. Marx Schneider

    Zgodnie z Pana kryterium nikt nie powinien wsiąść do nowo podstawionego tramwaju. To samo z autobusem, pociągiem i całą resztą.

    A czy milionowy pierwszy wsiadający nie powinien się zainteresować, czy odpowiedni przegląd techniczny miał miejsce? Ten milion przed nim mógł coś popsuć i nawet nie wiedzieć o tym. W tym momencie nie ma żadnego znaczenia liczba osób, które użytkują autobus (każdy widzi przed sobą milion, a za chwilę się wszystko rozleci), a jedynie głos nauki wyrażony opinią kompetentnego technika.

    Jak widać kryterium mas nie może być głównym kryterium w ważnych sprawach, dotyczących zdrowia i życia.

    Poza tym sam Pan pokazuje jak słabe jest to kryterium odwołujące się do mas. Masami łatwo manipulować. Wystarczy wygląd labolatorium, by wzbudzić nieufność. Albo charyzmatyczny populista-faszysta.

    Listopad 29th, 2015

  43. Joshe

    Tylko, że własnie problem z tą niezręczna analogią panie Marx jest taki, że jest ona technologiczna i sprowadza naukę, prawdę i całą resztę do działającego urządzenia. Nie zawsze tak było. Czy można to w ogole przekładać na życie ludzkie. Owszem można i są tego konsekwencje, o ktorych szeroko pisze min Foucault pod pojęciem „biopolotyki”.

    Listopad 29th, 2015

  44. Joshe

    Jasne, że możemy się zgodzić na powszechność, na typowość, statystyki i inne klasyfikacje i zredukować podmiotowe doświadczenie do pewnych przyjętych kategorii. Tylko jest jeden mały problem, to w ogóle nie działa. Taki „tramwaj” nigdzie nie pojedzie proszę pana.

    Listopad 29th, 2015

  45. Joshe

    „Biopolityka” miało być, nawet nie ma pojęcia na polskiej Wiki, szkoda.

    https://en.m.wikipedia.org/wiki/Biopolitics

    Listopad 29th, 2015

  46. Joshe

    I tu rzeczywiście wchodzimy w pole pragnienia, ktore w analizie jest rozumiane jako coś, co ludzkie życie napędza po pewnej trajktorii, nie daje w nocy spać w snach i wypełnia oczy życiem za dnia. Zycie ludzkie i los zapisuje się w okół tego pragnienia, chcemy tego czy nie. Jest zatem ono naszym przeznaczeniem, naszym losem, napędzane tą wielką i typowo ludzką nadmiarową pulą popędów libidalnych. Analiza pozwala na znalezienie wszystkich tych „przesądów” wyniesionych z dzieciństwa, ktore naszemu pragnieniu przyprawiają rogi i ktore je korumpują – jak to pięknie sformułował Lacan.

    „Czy na pewno chcesz, tego czego pragniesz, kiedy nawet nie wiesz czego pragniesz. Jedno jest pewne – pragniesz już zanim wiesz, że pragniesz.”

    Listopad 29th, 2015

  47. Anna

    Jeszcze a propos zaufania i ludzkich wyborów, dorzucam cytat z rysunku Jana Kozy. Rysunku nie mogę wkleić, ale treść jest następująca:
    „Skoro pan się na tym zna, to znaczy, że nie jest pan obiektywny. Zaufam tylko komuś, kto nie wie o czym mówi.”

    Listopad 29th, 2015

  48. Marx Schneider

    Odp Pani Joshe. Nie można powiedzieć, że podejście nomotetyczne, charakterystyczne dla nauki empirycznej w ogólne nie działa. To co osiągnięto ma swoje działanie, choć pewnie nie u każdego.

    To co Pani pisze jest dość nieodpowiedzialne. Co by Pani powiedziała, gdyby ktoś po przeczytaniu tego Pani zdania odstawił leki przepisane przez lekarza? No bo przecież to nie działa, a nauka to konstrukt historyczny.

    Ja rozumiem, że psychoanaliza stawia akcent na podejście idiograficzne. Nie rozumiem tylko uporu z jakim odrzuca się to drugie. Każda kolejna osoba w tej dyskusji podkreśla wady podejścia nomotetycznego i jego zbędność. To popadanie w skrajność.

    Odp Pani Annie. Skoro tak ceni sobie Pani pokorę w myśleniu i formułowaniu tez, to podejście interdyscyplinarne jest jej dobrym wyrazem.

    Listopad 30th, 2015

  49. Joshe

    Panie Marx, dziękuję za odpowiedź. Każdy odpowiada za siebie – ma pan rację. Interdyscyplinarności też fantastyczna sprawa. Pozdrawiam

    Listopad 30th, 2015

  50. Anna

    @Marx. Ja też dziękuję. Nie wiem, czy cenię pokorę w myśleniu, na pewno cenię celne riposty. Interdyscyplinarność, szerokość myślenia i nie zamykanie w szufladach są super. Zgodzę się z Joshe, że każdy odpowiada za siebie. A pewna bezradność i nieogarnialność świata i tak pozostaje. Mimo leków, terapii, psychoanalizy czy inter-prób ogarnięcia całości. Pozdrawiam

    Listopad 30th, 2015

  51. Krzysztof Pawlak

    Nie ma pragnienia bez zakwestionowania, ale to nie pragnienie jest zakwestionowane. Raczej to pragnienie kwestionuje podmiot. Weźmy przykład: oto ktoś (behawiorysta), zauważa, że jego klient uczulony jest tylko na kontakt z jednym określonym psem i dodaje, że to świetny przykład behawioryzmu, bo prawdopodobnie był on ugryziony bardzo wcześnie przez tego psa; czyli, że to skutek traumy. Dlaczego wszelako ugryziony, a nie polizany? W odpowiedzi słyszę, że polizanie jest miłe, a nie traumatyczne. Także wtedy, gdy polizany został organ płciowy? – pytam. Ta możliwość jest psychoanalizą. Pragnienie kwestionuje przez swą ekscentryczność podmiot w jego myśleniu na swój temat – miłe też może być traumatyczne, im bardziej miłe, tym bardziej traumatyczne.
    To nie była ekskomunika. Gdy powiedziałem „odchodzę” (podczas sporu z promotorką, w niewinnej konstrukcji „nie chcę już z tobą rozmawiać; idę stąd”), pojąłem to analitycznie, jak analizant (którym już wtedy od 6 lat nie byłem) – iść stąd, to odejść stąd. To skonfudowało moje otoczenie (napisałem w/g otoczenia świetny i inspirujący doktorat i byłem znany jako jeszcze lepszy nauczyciel, ale studenci poradzili sobie z tym, bo spora ich grupka odnalazła mnie później i uprosiła, bym mówił o psychoanalizie poza murami szacownego Wydziału Psychologii UW). Przyjąć nieświadome pragnienie jako swoje, to jest droga psychoanalizy, a przekroczenie bariery fantazmatycznej rzucającej kłody na tę drogę, można bez większych obiekcji nazwać przebudzeniem podmiotu.
    Pytanie „co mam z tego?” pojawiło się w 20 lat później podczas zjazdu mojego roku. Lecz nie jest to zwyczajne pytanie; zakłada się, że coś się z tego ma, oraz że jest to coś innego, niż daje kariera akademicka. Jak wyjaśnić komukolwiek, że odnalazło się swoje „bycie”? Bycie nie przywiązane do słów i liczb, ale odwiązane od nich, uwolnione by je używać, a nie być używanym przez nie. Tyle, chociaż niezrozumiałe za bardzo dla pytających.

    Listopad 30th, 2015

  52. Krzysztof Pawlak

    Ot i cały szereg kwestii. Akapit I: „zaufać komuś” i zaraz potem informacje pierwszej jakości. Zanim wszelako uwierzy pan takim informacjom, musi zrazu zaufać informatorowi – informator poprzedza informacje. Lecz skąd płynie pewność, że można zaufać informatorowi? Żadne dyplomy gwarancji nie dają, bo kto gwarantuje dyplomy? To pierwsza aporia – nie da się zagwarantować, że informator nas niemokłamie. Nie zmieni tego nawet nauka zinstytucjonalizowana (akt założycielski należy do Innego). Komitet Noblowski to instytucja, ale nagrody przyznają członkowie. Zatem ufać się winno zbiorowemu rozstrzygnięciu, czytaj głosowaniu. Gdy jednak głosowanie nie musi kończyć się jednogłośnym rozstrzygnięciem, to komu się ufa?
    Akapit II: Ja nie piszę po to, by nie czytano Pawlaka, a czytano Marxa Schneidera. Nie pisałem i nie piszę (i chcę by czytano Pawlaka), że lekarz ma nie interesować się placebo i nocebo; to jest jego obowiązek. Ja pisałem o logicznym wniosku wynikającej z tej wiedzy. A brzmi on tak: dla dobra pacjenta (np. przyniesienie mu ulgi) lekarz winien jego okłamywać (czyli placebo jest lekiem) lub, że lek go uleczy (ergo nie wierz nocebo, wierz lakarzowi). Lecz lekarze nie okłamują (pisałem, że nie przysięgną, że placebo jest lekiem, a nocebo to ściema, bo lek uleczy). Lekarze wierzą w naiwność pacjentów; kłamią, gdy nie muszą być bohaterami. W konsekwencji każda instrukcja badawcza okłamuje w czymś osobę badaną. Czy w medycynie, czy w psychologii, każde badanie niezależnie od ilości ślepych prób, bazuje na swoistym pseudos logos, okłamaniu zasadniczym. Stąd coraz częściej lekarze okazują się być tworami bezpodmiotowymi (co mają robić mówi im procedura, a nie ich sztuka).
    Jest Pan oburzony, że ludzie popełniają samobójstwa? Naprawdę Pan przysięgnie, że więźniowie kacetów, którzy popełnili samobójstwo, mieli obniżony neuroprzekaźnik? I osoby wybierające eutanazję też? Naprawdę sądzi Pan, że nie ma innych powodów wybrania tej drogi, niż obniżenie się jakiejś substancji chemicznej? W ten sposób dotyka Pan kwestii zasadniczej, która przedziurawia naukę. Jeśli poziom neuroprzekaźnika decyduje o samobójstwach, to każdej osobie z takim wskaźnikiem należałoby zaordynować lek – czy Pan jest na to gotowy?
    A czy jest Pan gotowy podjąć zainteresowanie się 2 innymi sposobami konceptualizacji psychopatologii, niżli tyranii DSM? I czy byłby Pan gotów w ramach ukochanej interdyscyplinarności wprowadzić do programu uniwersytetów medycznych przedmiot: systemy psychopatologii?
    Dla analityka nie jest oczywiste, czy osobę z niskim poziomem czegoś, spełniającym przy okazji warunek 70% kryteriów rozpoznawczych depresji klinicznej, kierować do psychiatry. Analizant to nie pionek czy marionetka, by go kierować to tu, to tam. Ostatnie słowo należy do podmiotu, większość depresji nie prowadzi do samobójstw, a podmiot ma prawo do myślenia o śmierci.
    Akapit III – nie mam pretensji bezpośrednio do lekarzy; może Pan sprawdzić, że mój zarzut dotyczył tego, dlaczego w procedurze badania nie ma miejsca dla pogłębionego wywiadu klinicznego. To konsylium postępowało według procedur, to w procedurze leży problem. Zatem jak tu zaufać ekspertowi i procedurom. I proszę tu mi nie prawić, że po to, by się spytać o to kiedy i co jada dziecko, muszę znać jakąś wiedzę szczególną. Tu tkwi mój zarzut – lekarz jest niewolnikiem procedury, czyli staje się marionetką jakiegoś eksperta lub konwentu ekspertów.
    Kryteria depresji klinicznej w/g DSM, zapomniał Pan dodać, znam. Znam ponadto dwa pozostałe systemy kryterialne. Systemy albo są ustrukturowane w/g logiki, albo statystyki. DSM jest tym ostatnim, traci z oczu pojedynczy przypadek. Klinika psychoanalityczna jest kliniką pojedynczego przypadku. I na razie tyle.
    Do jutra.

    Listopad 30th, 2015

  53. Marx Schneider

    @Joshe, Anna. Naturalnie każdy ostatecznie odpowiada sam za siebie. Tak pewnie myślą też przywódcy sekt i twórcy kampanii reklamowych.
    Czytałem ostatnio w der Spiegel, że tematy dotyczące samobójstwa nie powinny zbyt często gościć na łamach prasy ze względu na efekt Wertera. Czy jak dziennikarki uwzględniłyby to Panie w swojej pracy, czy też może powiedziałyby sobie w duchu: Każdy odpowiada sam za siebie?

    Grudzień 1st, 2015

  54. Joshe

    A słyszał pan o efekt „wiosna”. Jakoś wiecej samobójstw z wiosną niż z inną porą roku. Wiosna też powinna odpowiadać za siebie! Pozdrawiam!

    Grudzień 1st, 2015

  55. Marcin

    Ok, niezrozumiale zgadza sie… No to moze ja przestane w koncu z niemieckiego tlumaczyc jak to czasem mam w zwyczaju…

    Na analize kiedys chodzilem do analityka co na Mokotowie mial gabinet, moze Pan zan…? Podobno ten analityk, bardzo ciekawy czlowiek, jak sie ktos o nim wyrazil, prowadzil analize ‚piekna, aczkolwiek antyczna’ – jak mial sie wyrazic jeszcze ktos inny, co prawda po francusku – jak podaje gluchy telefon, wiec jak to naprawde bylo… nie wiem.

    Nie wiem tez czy ta analize ‚piekna, aczkolwiek antyczna’ tak w ogole prowadzil, czy tylko w szczegolnych przypadkach. Niby ze lacanista, pomiedzy innymi, jak podaje wikipedia, ale jedznak trzeba bylo 50 min polezec zgodnie z ruchem wskazowek zegara.

    Mowi Pan, ze 4 razy w tygodniu przez 6 lat chodzil, to moze by tak przez to 50 min przemnozyc, to by jeszcze wiecej wyszlo… ale na co komu takie przeliczanie…

    Do Paryza Pan chyba na rozmowy nie jezdzil, zeby w drugim obiegu funkcjonowac, ze tak sie wyraze, choc dla mnie drugi obieg jest zupelnie ok, a tez i na lacanowskiej ‚polityce’ sie nie znam…

    No wiec co z tym pragnieniem… Juz Pan tej nastepnej analizy nie chcial/potrzebowal, czy co ten JPK jeszcze tam Panu powiedzial…

    Oczywiscie Pana to jest bussines, ale blog w domenie publicznej jak to mowia… Rozne tez historie ludzie opowiadaja, nie wiem czy z niezyczliwosci normalnej ludzkiej, czy inne jakies powody maja… Jakby nie bylo – wielu z nich na kozetce u Pana lezalo… No to poprosze o ta testymonie jesli mozna.

    Rozczytujacy sie.

    Grudzień 1st, 2015

  56. Anna

    @Marx
    Przywódcy sekt i twórcy kampanii reklamowych raczej traktują ludzi jak owce. A co do efektu Wertera, to cierpienia nie ubywa wraz z milczeniem o nim. W mojej pracy, na szczęście, nie muszę chować głowy w piasek.

    Grudzień 1st, 2015

  57. Krzysztof Pawlak

    W fakcie, że jestem w kwestii psychoanalizy cierpliwy, należy upatrywać to, że tak dobrym dydaktykiem jestem. Cholera, niezły ze mnie charyzmatyk! Zatem Marxie, komentatorzy już od pewnego czasu orientują się, że dyskusja koncentruje się raczej wokół mojej osoby (jako charyzmatyka ma się rozumieć), a nie wokół dwóch dyskursów, naukowego (którego tyś reprezentantem) i psychoanalitycznego (którego jam reprezentantem). Paradygmaty tych dyskursów są tak oczywiste (dla naukowego obrazuje je wywód „dla każdego x, o ile ma cechy kliniczne depresji, są leki antydepresyjne, a psychoterapia jest środkiem pomocniczym”, dla psychoanalitycznego zaś „nie dla każdego x tak opisanego, są leki antydepresyjne [chociażby dlatego, że nie chce on ich zażywać], a analizę się stosuje [akurat dlatego, że x tego chce], tudzież „istnieje taki x, który odrzuca możliwość zażywania leków”]), że dostrzega się, że spór ma wtedy charakter quasi-religijny (którego bóg jest lepszy?).
    Więc teraz zadajmy konkretne pytanie: czy można mieć do mnie zaufanie? Ani mniej ani więcej niż budowniczemu mostu z kijków i lian w Andach czy w puszczy amazońskiej. Budowali je nie inżynierowie, a raczej analfabeci, nie znający żadnych równań matematycznych. To most świadczy o inżynierii budowniczego, tramwaj o swym twórcy, a nie odwrotnie. To oczywiste, że „mieć zaufanie” nie oznacza pewności; zaufanie jest nieodróżnialne od „chcę ci ufać”. Zaufanie to nic innego niż „wierzę tobie” (lecz „nie wierzę w ciebie”), pomimo błędów jakie zrobiłeś, robisz i zrobisz [robisz błędy, bo jesteś człowiekiem]. Odwrotnie, zaufanie nie jest koniecznością; jest ewentualnością. Gdy uczymy dziecko chodzić (a robią to praktycznie tylko rodzice), to nie prowadzą go za rączki; stają w pewnym oddaleniu, wyciągają ręce i mówią „chodź do taty, mamy itd.”. Prawie zawsze idą podpierając się tylko „chcę ci wierzyć [np.że nie upadnę]”. Odpowiadając więc na pytanie, czy poszedłbym mostem zbudowanym przez amatora, rzeknę: ależ oczywiście, bo jak to możliwe, że amator zbudował most, który się nie zawalił?
    Co do homoseksualizmu napiszę tylko tyle (bo znacznie więcej będę pisał w cyklu wpisów temu poświęconego), że kontrowersja wokół tego nie dotyczy zniknięcia z listy chorób, ale także z listy zaburzeń i odchyleń, przez co awansował on do bycia normalnym, nie przez rozstrzygnięcie naukowe, ale przez zajęcie stanowiska deontologicznego (obowiązkiem lekarza stało się nie piętnowanie osób obarczonych jakąś nieodwracalnością). W tym nauka nie maczała palców. Ocenzurowanie słowa choroba, zaburzenie, odchylenie, nie spowodowało i nie powoduje zaniku kontrowersji.
    Oczekuję od zwolenników interdyscyplinarności wierności swoim zasadom. Teologia katolicka jest dyscypliną dodatkową i Pan, panie Marxie, nieznający granicy interdyscyplinarności, winien najpierw przeczytać coś z tej dziedziny, a nie radować się niewiedzą. Paradygmat tej teologii pochodzi nie tylko z objawienia Słowa Bożego, ale także z nauki na maxa, czyli rozważań ewolucjonistów nad celem ewolucji. Wcale nie jest tak, że prawią idiotyzmy.
    Fizycy kwantowi kłócą się na potęgę. Temat kłótni dotyczy tego czym jest rzeczywistość, gdy opuści się poziom atomu. Dwie zażarcie spierające się grupy (to nie jedyny kształt podziałów) to: rzeczywistość, która jest splątana, oraz rzeczywistość, która jest pozorem. Obie podają ręce psychoanalizie lacanowskiej (chociaż zdaje się tego nie wiedzą).

    Grudzień 1st, 2015

  58. Krzysztof Pawlak

    Dowcipny to komentarz. Lecz ad rem: Zapewne mowa to o moim analityku. Nie wiem kto podał informację, że ZS (piszę panem sposobem) jest/był analitykiem lacanowskim. Nie jestem autorem biogramu ZS w Wikipedii, ani też niczego w nim nie uzupełniałem. Fraza o pięknej, aczkolwiek antycznej analizie musi pochodzić z ust jego lacanowskiego superwizora. Więcej nawet, podobna fraza pojawiła się w opinii po moim passe i brzmiała, że „miałem świetną, piękną, aczkolwiek antyczną analizę”. Jestem z niej bardzo dumny.
    Wychodzi na to, że ZS pozostał tradycjonalistą i wolał robić analizy świetne, piękne i antyczne. Ja praktykę przenicowałem dzięki swym superwizorom lacanowskim i mogę mieć tylko nadzieję, że jest ona świetna i piękna, zapewne też nowoczesna, bo niektóre kręgi zwą ją pawlakanizmem.
    W Paryżu byłem częstym gościem w latach 1987-2009. Zarówno w pierwszym, jak i drugim obiegu (cokolwiek to oznacza). Z JPK się nie spotkałem, bo EL kazał mi się stawić na śniadanie z nim w cafe w Paryżu. Także powiedział, że zapisuje mnie do Koła Londyńskiego, ewentualnie do koła w Atenach. Na co odmówiłem grzecznie stwierdzając, że „jestem polskim patriotą” i dodając opinię, którą wygłosiłem do JAM w foyer Opery Francuskiej na placu Bastylii w roku 1990: „każdy Polak ma wstręt do decyzji Komitetu Centralnego i metod na poły stalinowskich”.(niestety te rozmowy na pewno nie były protokółowane)
    Nie potrzebowałem analizy lacanowskiej, bo w owym czasie wystarczało mieć superwizje lacanowskie. Potrzeba analizy lacanowskiej jest potrzebą młodą.
    Na swój temat historii słyszałem mnóstwo. Ale mam dobrą nowinę. W 2016, najwcześniej w marcu, udostępnię opinii publicznej 31 dokumentów związanych z moim passe w Paryżu, zadających kłam publicznemu nazwaniu mnie przez RC kłamcą w tej sprawie. Powody, dla których tak długo z tym zwlekałem będę mógł wyjawić osobom tym powodem zainteresowanym.

    Grudzień 1st, 2015

  59. Marcin

    Ok, no to czekamy na PsychoLeaks, pozdrawiaM.

    Grudzień 2nd, 2015

  60. Izabela

    Halny effect…+ Audience effect, Ambiguity effect, Barnum effect, Bezold effect, Birthday number effect, Boomerang effect, Bouba/kiki effect, Bystander effect, Cocktail party effect, Contrast effect, Coolidge effect, Cross-race effect, Dunning?Kruger effect, Endowment effect, False-consensus effect, Fan effect, Framing effect, Florence Nightingale effect
    […], Worse-than-average effect, Zeigarnik effect (źródło: Wikipedia)
    prowadzą na kozetkę…donikąd…

    Grudzień 2nd, 2015

  61. Balsamo Astralli

    Miło poczytać, że lacanizm jest religią bez Boga, wszak Bóg lacanizmu (czyli Lacan, że wyjaśnię) nie tylko nie skończył własnej analizy, ale też nie skończył jej ani w pierwszym, antycznym, obiegu (czy RL był dla Lacana zbyt antyczny?), ani w drugim. Gdyby miał znaleźć się w drugim obiegu, musiałby być analizantem swojego analizanta, np. CS, a dla niej do dziś otwarte pozostaje pytanie, jak to się dzieje, że nie wszyscy po analizie stają się ateistami (nie dodaje, po jakiej analizie i u kogo). W takiej sytuacji głuche telefony zastępują Innego, czego efekty widzimy w tej dyskusji. Grzech pierworodny lacanizmu polega na tym, że następne pokolenia po Lacanie nie rozwiązały do dziś jego własnych dylematów, a stąd prosta droga do piekła, które w istocie jest ledwie piekiełkiem. Reszta jest… resztą.

    Grudzień 2nd, 2015

  62. Krzysztof Pawlak

    Mam nadzieję, że w końcu uda się zamknąć dyskusję, którą Marxie zapoczątkowałeś. Każdą dyskusję traktuję jako miejsce do wyłożenia racji i tez, inaczej, że każda sytuacja i zdarzenie, które to umożliwia, ma być wykorzystane do tego, by coś nauczać i nauczyć. Kryje się w tym aspekt etyczny, albowiem pragnienie jest kategorią etyczną. Lecz ponieważ kryje się też w tym aspekt rozkoszowania się, to albo dyskutuję, bo tego pragnę, albo bo się tym rozkoszuję. Jak rozróżnić jedno od drugiego? A czy jest tu ktokolwiek, kto chce to wiedzieć?
    Ale to Marxie dygresja. Chciałbym dziś, nie mając szczególnej nadziei na to, że „zaufa” Pan memu słowu, powiedzieć coś jeszcze w sprawie paradygmatów w kontekście Pana dyskusji z Joshe i Anną.
    Tak, podejście analityczne jest idiograficzne. Tzn. że jeśli ktoś bierze środki antydepresyjne (chyba szczególnie ważne dla Pana środki), to bierze i nie jest to punkt zainteresowania dla analityka; ale jeśli brał, a sam zaprzestał, lub miał brać, a nie zaczął, to jest to punkt zainteresowania. Przy czym analityk nie mówi, że ma zacząć brać (jest parę powodów tego: a/ przecież wie ten ktoś, że ma brać [analityk nie powinien żadnego podmiotu ludzkiego traktować jak idioty], b/ istnieją powody, dla których ten ktoś nie wziął lub zaprzestał brania leków, więc kto ma się tym zainteresować? itp.). Tylko takie kwestie, jako intymnie własne (dokładnie, ekstymnie własne, lecz dla łatwiejszego rozumienia nazwałem to nie po lacanowsku) są punktem wyjścia dla psychoanalizy. To nie jest zwalczanie dyskursu naukowego, analityk z pewnością nie namawia do odstawiania leków, ale też nie analizuje nie brania leków po to, by były brane; nie dlatego, że jest wrogiem leków, lecz dlatego, że jest po stronie pragnienia podmiotu; podmiot może zacząć brać leki, albo nie. Proszę pamiętać, że celem analizy nie jest leczenie, ale bycie, a bycie nie jest ani zdrowe, ani chore.
    W tym kontekście należy rozumieć stwierdzenie Joshe o odpowiadaniu za siebie. Każdy odpowiada za skutki swego mówienia, a nawet nie mówienia. Nie może być inaczej. Nie można odpowiadać za skutki nie swojego mówienia. Lecz mówienia, a nie mowy. Mówienie jest zawsze mówieniem do konkretnego adresata przez konkretnego nadawcę. Jeśli Joshe powiedziałaby swe zdanie do melancholika, mógłby Pan mieć rację. Ale nic takiego nie miało miejsca. Na Boga, gdyby to poziom neuroprzekaźnika decydował o samobójstwie, mielibyśmy tsunami samobójstw. Gdzie Pan widzi takie tsunami?
    Co do sekt, jest kompletnie odwrotnie. Szef sekty mówi, a członkowie powtarzają co mówi. Nie mówią nic swojego, bo jeszcze by powiedzieli mu „pieprz się”.

    Grudzień 2nd, 2015

  63. Marx Schneider

    @Joshe,Anna. Zadałem proste pytanie co do pracy dziennikarskiej i szczerze powiedziawszy wcale się nie dziwię, że nie otrzymałem na nie odpowiedzi.

    @Krzysztof Pawlak. Cytat” Zanim wszelako uwierzy pan takim informacjom, musi zrazu zaufać informatorowi ? informator poprzedza informacje. Lecz skąd płynie pewność, że można zaufać informatorowi?
    Gdy jednak głosowanie nie musi kończyć się jednogłośnym rozstrzygnięciem, to komu się ufa?”

    Skoro zajmował się Pan kiedyś na poważnie nauką, to powinien Pan wiedzieć, że nauka empiryczna nie daje żadnych pewnych tez, a jedynie optymalne rozwiązania. Takie, które opracowało grono osób najlepiej w danym społeczeństwie do tego przygotowanych.
    Pana sposób argumentacji polegający na wskazywaniu luk podejścia nomotetycznego na niewiele się zda, ponieważ żyjemy w niedoskonałym świcie i używamy niedoskonałych narzędzi. Te dostarczane przez naukę też są niedoskonałe, choć jednocześnie są to narzędzia optymalne w bardzo wielu sytuacjach (zapewne nie we wszystkich).

    @Krzysztof Pawlak. Cytat” Nie pisałem i nie piszę, że lekarz ma nie interesować się placebo i nocebo; to jest jego obowiązek.”

    Zgadza się i to samo podejście interdyscyplinarne dotyczy analityków.

    @Krzysztof Pawlak. Cytat:”Naprawdę Pan przysięgnie, że więźniowie kacetów, którzy popełnili samobójstwo, mieli obniżony neuroprzekaźnik? ”

    Mogło tak być. I także analityk powinien dysponować wiedzą o tym.

    @Krzysztof Pawlak.”Naprawdę sądzi Pan, że nie ma innych powodów wybrania tej drogi, niż obniżenie się jakiejś substancji chemicznej?”

    Oczywiście są inne. Zupełnie mnie Pan zaskoczył tym zestawem pytań. Ja nie odrzucam podejścia analitycznego. Chodzi jedynie o to, że moim zdaniem podejście interdyscyplinarne jest optymalne. To Pan nieustannie wskazuje na defekty i niedoskonałości podejścia nomotetycznego. Zupełnie jakby chciał Pan stosować wyłącznie podejście idiograficzne.

    @Krzysztof Pawlak.”Jeśli poziom neuroprzekaźnika decyduje o samobójstwach, to każdej osobie z takim wskaźnikiem należałoby zaordynować lek ? czy Pan jest na to gotowy?”

    Człowiek jest wolny, ale by ta wolność była pełna, to powinien wiedzieć o sobie także to, że być może z jego mózgiem od strony fizjologicznej jest coś nie tak. I jego analityk też powinien wiedzieć o takiej opcji i powinien być gotów skierować taką osobę ewentualnie do odpowiedniego specjalisty. Stąd wymóg znajomości kryteriów depresji klinicznej także u analityka.

    @Krzysztof Pawlak:” I czy byłby Pan gotów w ramach ukochanej interdyscyplinarności wprowadzić do programu uniwersytetów medycznych przedmiot: systemy psychopatologii?”

    Tak. Pod warunkiem, że odpowiedni nacisk położy się na metodologię.
    Studenci psychologii w sposób szczególny powinni się ćwiczyć w ocenie podstaw danego systemu.

    @Krzysztof Pawlak:”Dla analityka nie jest oczywiste, czy osobę z niskim poziomem czegoś, spełniającym przy okazji warunek 70% kryteriów rozpoznawczych depresji klinicznej, kierować do psychiatry.”

    Zdumiewające. Przy 70% nie wiedziałby Pan co zrobić? a przy 82%? Może dopiero 100%? ale kiedy się uzyskuje 100% pewności? Zapewne dopiero wtedy, gdy klient już wącha kwiatki od spodu.

    @Krzysztof Pawlak:”Analizant to nie pionek czy marionetka, by go kierować to tu, to tam.”

    Zapewne, ale można chyba po prostu powiedzieć mu coś takiego: Proszę Pana, Wiele wskazuje na to, że Pana depresja ma charakter kliniczny. Co Pan na to, aby skonsultować to z psychiatrą?”
    I gdzie tu traktowanie pacjenta jak marionetki?

    @Krzysztof Pawlak:”Ostatnie słowo należy do podmiotu, większość depresji nie prowadzi do samobójstw, a podmiot ma prawo do myślenia o śmierci.”

    Oczywiście, że ma prawo. Jeśli jednak temu myśleniu towarzyszą problemy ze snem plus kilka innych dolegliwości, to zarówno analityk jak i pacjent powinni wiedzieć, że może warto sięgnąć też po coś chemicznego. Że gadanie na niewiele się zda, bo problem leży na poziomie molekularnym.

    Pana wyjaśnienia odnośnie analizy jako nie-terapii są dość niezrozumiałe. Moim zdaniem sednem relacji terapeutycznej jest sytuacja, w której jedna strona chce czerpać więcej satysfakcji z życia, a druga jej w tym pomaga.
    Analiza, która nie jest terapią przypomina natomiast sytuację, gdzie analizant udaje, że tym, co go sprowadza do analityka nie jest po prostu fakt, że chce poczuć się dobrze. Z kolei analityk udaje, że mu w tym nie pomaga.

    Grudzień 3rd, 2015

  64. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”czy poszedłbym mostem zbudowanym przez amatora, rzeknę: ależ oczywiście, bo jak to możliwe, że amator zbudował most, który się nie zawalił?”

    Ale za chwilę się zawali, bo amator jest amatorem i nie wie na przykład czym jest rezonans i wielu innych rzeczy.

    @Krzysztof Pawlak:”budowniczemu mostu z kijków i lian w Andach czy w puszczy amazońskiej. Budowali je nie inżynierowie, a raczej analfabeci, nie znający żadnych równań matematycznych.

    Zgadza się. Ciekawe ile osób przez to zginęło wtedy. Albo ile się zerwało. To jednak tak naprawdę bez znaczenia, bo gdybym miał zadecydować czy pozwolić turystom przejść się budowlą zbudowaną przez tych analfabetów z odległych czasów, to zapytałby zespół ekspertów, czy jest to bezpieczne i de facto to im bym zaufał, a nie tym analfabetom z przeszłości. Rozumiem, że dla Pana powoływanie takiego zespołu ekspertów to sprawa maksymalnie zbędna.

    W Niemczech można sobie założyć działalność gospodarczą w wielu branżach ot tak po prostu. Jeśli jednak chodzi o budownictwo, to musi Pan posiadać odpowiednie dokumenty poświadczające kwalifikacje.
    Uważa Pan ten wymóg za zbędny? Taki wymóg jest wyrazem zaufania do zinstytucjonalizowanej nauki. Przecież gdybyśmy go znieśli i pozwolili na wolnorynkową grę interesów to mogłoby dojść do sytuacji takiej jak w Indiach, gdzie ogromne rzesze ludzi zginęło pod gruzami fabryk.

    Grudzień 3rd, 2015

  65. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:” Proszę pamiętać, że celem analizy nie jest leczenie, ale bycie”

    Obiektywnie rzecz biorąc ciągle jesteśmy w „byciu”. Chodzi zatem nie tyle o samo bycie, co o jakość bycia. Jakkolwiek rozumianą. Gdy jedna strona chce poprawić jakość bycia, a druga jej w tym pomaga, to to już według mnie podpada pod relację terapeutyczną.

    Grudzień 3rd, 2015

  66. Joshe

    Analiza jest dyskursem, młodziutkim, i jedynym niepodobnym innym. Jest pozytywną negatywnością, Badiou mówi – antyfilozofią. Logika tego dyskursu do klasycznych nie należy, do intuicjonistychnych, do kantorowskich i do czegokolwiek współcześni nie próbowali analizę porównywać nie do końca to się udaje.

    Natomiast co do analizy jako „praxis” Lacan przywołuje metaforę i moim zdaniem najtrafniejszą, a mianowicie mit o Orfeuszu i Eurydyce. Orfeuszu schodzi do podziemi (nieświadomości rozumianej jako to co wyparte) wiedziony miłością (przeniesieniem?) by wydobyć całą tą sieć znaczących z ktorych wyrasta podmiot (bo ego u Lacana to jedynie system obron). Kazdy z nas jest Orfeuszami i wydobywa to co schowane w najciemniejsze konty wiedzionym miłością do Prawdy. To co raz wyprowadzone na światło dzienne (znaczące) zostaje utracone raz na zawsze jak nasza Eurydyka.

    A tutaj ja z koleżanką o Persefonie. Kobiety też charyzmę miewają i też znaczące potrafią w rękach i ustach dzierżyć;)

    http://youtu.be/_pOyFkpzN7Y

    Grudzień 3rd, 2015

  67. wojtas

    Przyszły jeże do wiewiórek, jak zwykle.

    Grudzień 3rd, 2015

  68. Joshe

    Analiza jest najważniejszym zjawiskiem intelektualnym xx wieku, stworzonym przez Freuda w duchu jakby nie patrzeć oświeceniowym (AEnlightment) tu wątpliwości coraz mniej, zarówno u zwolenników jak i u przeciwników. Lacan jest kontynuatorem Freuda inwestorów zasadzie przywołuje do życia i opartuje słownikiem nowoczesnej lingwistkyki wszystko to, co u Freuda powiedziane już było. No może poza seksualnoßcią kobiety i całym trzecim wymiarem
    Realnego, a zatem owszem – resztki.

    Grudzień 3rd, 2015

  69. Joshe

    Chomiki do jeży, czy wiewiórki do oposów – rzecz drugorzędna – byle dyskurs żył pragnieniem Wojtas!

    Grudzień 3rd, 2015

  70. Paweł Droździak

    Ja sobie tylko pozwole odnieść się tu do pozornego meritum, czyli do tego wątku o mózgu i neuroprzekaźnikach, przez wklejenie fragment mojego wlasnego tlumaczenia artykulu Garyego Greenberga z New Yorkera. Cały artykuł jest tutaj: http://www.newyorker.com/tech/elements/the-psychiatric-drug-crisis

    „W 1960 r. główne klasy leków psychotropowych , a wśród nich stabilizatory nastroju , leki przeciwpsychotyczne , leki przeciwdepresyjne i przeciwlękowe , zostały odkryte i były na najlepszej drodze do stania się produktem rynku wartego siedemdziesiąt miliardów dolarów. Zostały odkryte przez przypadek , jednak brakowało im jednego ważnego elementu: teorii, która tłumaczyłaby , dlaczego działają, lub, w wielu przypadkach, nie.
    Nie powstrzymało to producentów leków i lekarzy od twierdzenia, że to wiedzą .

    Opierając się na innym odkryciu lat pięćdziesiątych – że mózg nie działa, wysyłając iskry od neuronu do neuronu , jak naukowcy sądzili wcześniej, ale wysyłając posłańców chemicznych przez synapsy ? wylansowano modne wyjaśnienie: choroba psychiczna miałaby być wynikiem nierównowagi pomiędzy neuroprzekaźnikami. Leki potraktowano więc w taki sam sposób , w jaki traktuje się insulinę w cukrzycy.

    Źródła historycznych odwołań tego pomysłu są dość oczywiste : łączy on starożytne pojęcia choroby, w szczególności ideę , że choroba wynika z nierównowagi humorów, (przednaukowy pomysł Hipokratesa przyp. mój) z nowoczesną ideą molekularnych winowajców , które sprawiają nam cierpienie. Wyciągnięto z tego nadzieję, że choroba psychiczna może być traktowana w taki sam sposób, jak zapalenie płuc czy nadciśnienie : leczona pigułką.

    Firmy farmaceutyczne nie marnowały czasu na publikowanie swych rozważań. Merck,producent Elavilu, zlecił psychiatrze Frankowi Aydowi napisanie książki pt. Rozpoznanie depresji pacjenta, w którym autor wychwalał dobrodziejstwa „rewolucji chemicznej w psychiatrii ” i wezwał lekarzy, aby zapewnili pacjentom skuteczną opiekę i nie pozwolili im cierpieć opierając się przed podawaniem leków. Merck wysłał książkę do pięćdziesięciu tysięcy lekarzy w całym kraju.

    W 1965 roku , Joseph Schildkraut ,psychiatra z Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego przebadał działanie leków psychotropowych próbując wyjaśnić, w jaki sposób właściwie działają i zaoferował nową teorię: przynajmniej jeśli chodzi o depresję, leki wpływały na poziom dopaminy i noradrenaliny.

    Siedem lat po tym, jak leki przeciwdepresyjne zostały wymyślone, a pięć lat po tym, jak Ayd ogłosił w swej książce, że depresja to problem chemiczny, psychiatrzy mieli wreszcie precyzyjne, naukowe wyjaśnienie, dlaczego leki działały. Dzieło Schildkrauta szybko stało się jednym z najczęściej cytowanych artykułów w literaturze medycznej.

    Ale Schildkraut się mylił. W ciągu kilku lat nasze możliwości badania mózgu wzrosły na tyle, że okazało się, iż leki przeciwdepresyjne działają głównie poprzez zwiększenie dostępności serotoniny zamiast dopaminy i noradrenaliny, jak sądzono wcześniej.
    Nowa generacja leków przeciwdepresyjnych ,selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI ), w tym Prozac, Zoloft i Paxil – została opracowana, aby wpływać właśnie na to.

    Możliwość głoszenia, że oferowane leki regulują zaburzenie znanej naukowcom równowagi chemicznej w mózgu była dobrodziejstwem marketingu. Zapewniano konsumentów , że koncepcja tej nierównowagi ma mocne podstawy naukowe i konstrukcja leku jest oparta właśnie na nich.

    W połowie lat dziewięćdziesiątych leki przeciwdepresyjne były najlepiej sprzedającą się klasą leków na receptę w USA. Teoria nierównowagi serotoniny okazała się jednak tak samo niedokładna, jak wcześniejszy pomysł Schildkrauta. SSRI z pewnością zmieniają metabolizm serotoniny, zmiany te nie wyjaśniają jednak, dlaczego lek działa. Nie wyjaśnia także, dlaczego okazuje się nie być bardziej skuteczny niż placebo w badaniach klinicznych.

    W ciągu dekady od zatwierdzenia Prozacu w FDA w 1987 roku naukowcy stwierdzili, że serotonina to tylko ?jeden palec wskazujący na nastrój? i, że przyczyny depresji i skutki leków są o wiele bardziej skomplikowane niż koncepcja domniemanej nierównowagi chemicznej założona we wprowadzonej po fakcie teorii.

    Badania przyniosły mnóstwo dowodów, że mózg , który ma więcej neuronów niż Droga Mleczna ma gwiazd i jest chyba jednym z najbardziej złożonych obiektów we wszechświecie, jest nieuchwytnym celem dla leków.

    Pomimo ciągłego niezrozumienia , jak i dlaczego działają, lub nie działają leki psychotropowe, lekarze nadal mówią pacjentom, że ich psychiczne problemy są wynikiem braku równowagi chemicznej w mózgu. Jak wykazał Frank Ayd, wyjaśnienie to pomaga uspokoić pacjentów, oraz zachęca ich do podejmowania farmakoterapii. Tego rodzaju wyjaśnienie doskonale wpisuje się w nasze oczekiwania, że lekarze będą poszukiwać i niszczyć chemicznych złoczyńców odpowiedzialnych za wszystkie nasze cierpienia , zarówno fizyczne jak i psychiczne. Teoria ta nie ma żadnych podstaw naukowych, ale jest porażająco skutecznym mitem.

    Trudno powiedzieć, czy karmienie pacjentów tego rodzaju legendami może im jakoś pomagać, nikt bowiem nie wie, jak duża jest rola placebo w pomaganiu w psychicznych problemach. Michael Spechter pisał o tym w New Yorkerze w roku 2011 w artykule The Power of Nothing . Wysychanie źródła nowych rodzajów leków, o którym pisze Friedman wskazuje jednak na to, że sam przemysł farmaceutyczny coraz słabiej wierzy w mitologię, do której rozpowszechnienia tak bardzo sam się przyczynił. Jak napisał Stephen Hyman, szef Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego ?jedynym efektem popularności przekonania, że mechanizmy problemów psychicznych wynikają z chemii mózgu stało się pobudzenie wyobraźni badaczy. Przyjęcie tego za pewnik stało się przekleństwem naukowym, gdyż badacze owładnięci ideą rozwiązania ludzkiego psychicznego cierpienia na drodze biologicznej spędzili dziesięciolecia daremnie poszukując mitycznej chemicznej nierównowagi mózgu, która nie istnieje.?

    Grudzień 3rd, 2015

  71. Krzysztof Pawlak

    Przyjrzyjmy się faktom. Lacan miał 4-5 lat analizy (tu źródła się różnią) u RL (Rudolf Loewenstein), przy okazji Polaka; RL miał 2 lata analizy u ES (Eugenia Sokolnicka), znowu Polka; ona zaś miała 9 miesięcy analizy u ZF(Zygmunt Freud); Freud z kolei miał 0 miesięcy analizy. Anyway, Freud nie był freudystą, Lacan nie był lacanistą, Chrystus nie był Chrześcijaninem, Buddha nie był buddystą. Więcej, Sokrates nie był Sokratejczykiem – kto przekazał mu myśl, którą wtedy musiałby ukraść, „nie warto żyć życiem nie poddanym sprawdzeniu”?. Oto jak się ma kwestia Pierwszych – nie tylko byli, są nadal, co źródłem niepokoju lub irytacji jest (czy Ty, Balsamo, czy Marx, drżący jak osika na myśl, że Freud nie był inżynierem, a most zbudował i tylu po nim przeszło bez szwanku dla siebie, zdaje się głupców, którzy zaryzykowali życiem i zdrowiem, ale w imię czego? Co jest tak silne, że samozwańczy inżynier, bez żadnego oparcia w konwencie ekspertów, przekonał ich do tego?). Biedny Dawkins, który z resztą ateistów, co to mrowiem racjonalnych argumentów podpieranych nauką, nie zbliżył się do tajemnicy istnienia wierzących. A przekaz religii, przekaz Sokratesa trwa i trwa. Przy tym czas trwania psychoanalizy to ledwo 120 lat. I trwa i zamierza trwać. Co w niej takiego jest, że jest potrzebna?
    Nie znam tej refleksji CS, a przecież dobrze ją znam. Lecz gdybym miał jej odpowiedzieć rzekłbym: „widocznie psychoanaliza nie jest zastępstwem dla religii”. Problem w tym, że miałaby mieć w/g CS. Nie jest to mój pogląd, podobnie jak ten, że Lacan jest Bogiem. Warto, żeby mnie Pan przekonał, że jest lub przynajmniej wyjaśnił dlaczego tak sądzi. Freud nazywany jest ojcem psychoanalizy, Sokrates ojcem filozofii człowieka tudzież etyki. Czemu Lacan miałby być Bogiem? Po co się wycierać Lacanem, nie wystarczy go szanować?
    By pojąć coś z natury relacji Lacana z Loewensteinem, analizanta z analitykiem, warto poczytać korespondencję tych dwojga. Trwała do śmierci RL.

    Grudzień 3rd, 2015

  72. Balsamo Astralli

    Nie jest to bynajmniej mój pogląd, że lacanizm jest religią, a Lacan – Bogiem. Dla mnie nie jest; Lacana szanuję tak jak Sokratesa i Freuda, a ze wszystkich razem wziętych i z każdego z osobna staram się korzystać w swojej pracy. Chciałem raczej zwrócić uwagę, że grupy i grupki analityczne przerzucają się świadectwami o tym, kto jest prawdziwym lacanistą, a kto tym fałszywym (zdaję się, że, o ile dobrze odczytałem insynuacje Marcina, taki zarzut jest formułowany pod adresem autora bloga); kto jest „naprawdę” zanalizowany, a kto „na niby”, kto „naparza” Lacanem, a kto Freudem, względnie psychoterapią. Ten temat nie dotyczy wyłącznie Polski, choć to w Polsce dowiedziałem się, że, cytyję z pamięci, „psychoanaliza lacanowska jest jedyną słuszną drogą i nie ma innej, bo tylko Lacan dał człowiekowi szansę prawdziwego poznania i otworzył wrota do prawdy”. Czyż nie jest to wyznanie iście sekciarskie, religijne, wiernopoddańcze? Innym razem dowiedziałem się, że tylko dwa koła są „prawdziwymi” polami lacanowskimi w naszym kraju, reszta to lacaniści wyobrażeniowi, ba, psychoanalitycy wyobrażeniowi. Jeśli w środowisku analitycznym toczą się takie gimnazjalne z ducha spory, to chyba można pokusić się o ironię, o ile nie o załamanie rąk. Co też uczyniłem. Co do CS zaś i jej wątpliwości – to inna sprawa, doktrynalna i warta dyskusji. W artykule pomieszczonym na stronie Sinthome CS pisze: „Jest jedna rzecz, nad którą się od dawna zastanawiam, prawdę mówiąc od czasów Szkoły Freudowskiej ? mianowicie można zauważyć, że wiele analizowanych podmiotów zachowuje wiarę religijną. Czy powiemy, że zostali źle przeanalizowani? Byłoby to trochę za łatwe. A więc jak pogodzić ten fakt z tym, co Lacan słusznie nazwał ateistyczną perspektywą psychoanalizy?”. I dalej stara się odpiwiedzieć na to pytanie… Temat sam w sobie bardzo ciekawy, o ile odetniemy go od sporu o certyfikaty lacanowskie. Tyle ode mnie.

    Grudzień 3rd, 2015

  73. Krzysztof Pawlak

    Dotknął Pan i dla mnie bolesnej sprawy. Te obelgi są mi dobrze znane. To wyznanie wiary też jest mi znane. Pada z ust dozgonnych uczniów, których kiedyś nazwałem zelotami. Gdy mowa o obu kołach, to kiedyś nie odczuwano religijnego charakteru tej wypowiedzi. Lecz ponieważ byłem przeciw, to zostałem sekciarzem, a że jest mi z nim do twarzy, to nawet mi to odpowiada.
    Jeśli zaś chodzi o kwestię poruszoną przez CS i ateistyczną perspektywę Lacana: perspektywę może i tak, ale czy postawę? W religiach monoteistycznych Bóg związany jest z Realnym, ale lacanowski Inny, który może być wiązany z Bogiem, z Symbolicznym. Późny Lacan jest anty-Inny, stąd perspektywa ateistyczna. Lecz jeśli po analizie człowiek pozostaje w wierze, a co więcej, odkrywa wiarę w jej wyniku, to jest to dla podmiotów jedna z opcji wiążąca go z Realnym. Jedna z.., a nie jedyna. To istotne zagadnienie w kwestii końców analizy.

    Grudzień 3rd, 2015

  74. Marx Schneider

    @Paweł Droździak:”Badania przyniosły mnóstwo dowodów, że mózg , który ma więcej neuronów niż Droga Mleczna ma gwiazd i jest chyba jednym z najbardziej złożonych obiektów we wszechświecie, jest nieuchwytnym celem dla leków.”

    Nieuchwytny dla leków? Przyjrzyjmy się wobec tego co ta nieuchwytność tak naprawdę oznacza poprzez zajrzenie do rzetelnego źródła, a nie tylko do popularnej prasy:

    ” Leki przeciwdepresyjne bez względu na mechanizm działania,
    charakteryzują się generowaniem porównywalnych odsetków odpowiedzi na leczenie, wahających się w granicach 50-75% i znacząco większym od placebo, oraz z reguły brakiem istotnej przewagi
    nad aktywnym lekiem użytym w roli komparatora”

    Dominika Dudek
    Zakład Zaburzeń Afektywnych, Katedra Psychiatrii, Collegium Medicum, Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2014

    Źródło: http://www.if-pan.krakow.pl/biblio/szkoly/2014.pdf

    Jeżeli wypowiada się Pan z pozycji psychoterapeuty, to zobaczmy co z kolei na ten temat mówi także rzetelne źródło:

    -„Im więcej terapii mają klienci, tym bardziej ich stan się poprawia, jednak doświadczana przez nich wielkość tej poprawy ma tendencję do zmniejszania się wraz z upływem czasu”
    -„U około 5-10% klientów następuje pogorszenie jako rezultat terapii
    „-Poprawa w zakresie zdrowia psychicznego zazwyczaj utrzymuje się po upływie roku lub dwóch lat po zakończeniu terapii, jednak bardziej długoterminowy wpływ interwencji psychologicznych jest mniej jasny”

    Mick Cooper „Efektywność psychoterapii i poradnictwa psychologicznego”, Instytut Psychologii Zdrowia, Warszawa 2010, str. 60

    Grudzień 4th, 2015

  75. Marx Schneider

    To, że cytuje Pan Panie Droździak prasę popularną też nie jest dla mnie zaskoczeniem. Oto cytat z tej samej książki:”

    „Same badania pokazują, że wielu terapeutów wykazuje niewielkie zainteresowanie lub znajomość wyników badań empirycznych dotyczących ich dziedziny (np. Boisvert i Faust, 2006)”

    Mick Cooper ?Efektywność psychoterapii i poradnictwa psychologicznego?, Instytut Psychologii Zdrowia, Warszawa 2010, str. 22

    Powoływanie się na prasę koresponduje z wynikami tych badań.

    Grudzień 4th, 2015

  76. Balsamo Astralli

    50-75 procent… Imponująca precyzja naukowa!

    Grudzień 4th, 2015

  77. Krzysztof Pawlak

    Czytam dziś rano i stwierdzam, że w Pana przypadku poniosłem porażkę. Chylę głowę z pokorą przed lekturą, na którą się Pan powołuje i żałosnym żalem empirystów rozdzierających szaty nad upadkiem nie wiadomo ilu (bo wielu) terapeutów. Tym bardziej, że sam im dokładam nie szczędząc im słów krytyki – zarzucam im jedynie zagubienie w swej dziedzinie, niedokształcenie, własną, jeżeli już, psychoterapię robioną po łepkach. Szanowny Panie Marxie, autorzy przytoczonego cytatu robią badania nad pacjentami terapeutów, których to sami do nich przysyłają. Jeśli więc wyniki skuteczności są tak niepokojące, to przede wszystkim cytat powinien brzmieć: „Same badania pokazują, że wielu psychiatrów wykazuje niewielkie zainteresowanie lub znajomość wyników badań empirycznych dotyczących [skuteczności] psychoterapii”. Przysyłają pacjentów bo nie znają, a może nie znają, więc przysyłają? I na koniec już sam cymes – po co przysyłają, skoro mają do dyspozycji JW Farmakologię?
    Panie Marxie, nie może być dyskusji, gdy ja, zdecydowanie ekspert w swej dziedzinie, starający się na różne sposoby wykazać, że psychoanaliza nie jest psychoterapią, spotykam się z upartym trwaniem przy zdaniu mego oponenta, że nie wiem co mówię, albowiem twierdzi Pan, że jest. Muszę zatem rozstrzygnąć dylemat, czy to ja jestem ignorantem, czy też Pan ma swoje powody, dla których ignoruje obecność psychoanalizy w świecie, nie przyjmując do wiadomości, że świat medyczny nie jest światem psychoanalizy. Odpowiedź na tę kwestię przywiewa wiatr.

    Grudzień 4th, 2015

  78. Paweł Droździak

    Panie Marx, z tego, że zażycie jakiejś chemicznej substancji zmienia nastrój, nie wynika jeszcze, że nastrój sprzed zmiany był wynikiem braku tejże substancji. Że substancje takie czy inne nas rozweselają, to wiadomo i bez nauk empirycznych od czasów kopalnych. Toż zawsze ludzie coś zażywali. Czy to znaczy, że nasze problemy wynikają z braku tego, co może zostać zażyte zewnętrznie? Taki błąd logiczny można by wybaczyć gimnazjaliscie, ale jeśli popełnia go ktoś, kto w metodologicznych problemach czuje sie jak ryba w wodzie, w oczywisty sposób pojawia się pytanie, o co chodzi mu naprawdę. Czemu to bład logiczny, wyjaśnię na prostym przykładzie. Jeśli Jadzia nie chce iść do łóżka ze Stasiem, z punktu widzenia Stasia jest to pewien problem. Gdy Jadzia wypije z Jasiem poł litra, może się zdarzyć, że jednak będzie łatwiejsza. Wedle proponowanej przez Pana logiki cały opór przed pójściem ze Stasiem do łóżka, jaki Jadzia przejawiła, sprowadzić można do faktu, że za mało wypiła. Nierownowaga alkoholu w mózgu, ot co. Gdy stan wraca do równowagi, uzyskujemy pożądane zachowanie, a pragnienia i decyzje są tym samym, co alkohol. Teraz co do linku który podałem. W pierwszej wersji odpowiedzi było linków coś z jedenaście. Automat bloga ich nie przepuścił. Niektóre były z podobnych artykułów, inne z oryginalnych badań. Będę dozował po jednym, o ile starczy Panu cierpliwości, by to wszystko czytać. Tymczasem jednak tekstu bym całkiem nie dewaluował. Owszem, jest w prasie popularnej, ale autor powołuje sie na wiele poważnych źródeł, a poza tym sam zawodowo zajmuje sie tematem i jest autorem nie najgorszej ksiązki z tego zakresu. Co do skuteczności psychoterapii, pewien krótki przegląd wyników różnych badań (nie wszystkich przecież, ale kilku) znajdzie Pan na mojej stronie. Tu jest dział o tym http://skuteczna-psychoterapia.pl/badania_t-psychodynamiczna.php Mam sporo o wpływie antydepresantów, sporo o placebo, trochę o różnych terapiach jeszcze, trochę o historii diagnostycznych kryteriów depresji, ale proszę o cierpliwość, bo ten automat nie puszcza na raz wszystkiego.

    Grudzień 4th, 2015

  79. Paweł Droździak

    A, jeszcze po sprawdzeniu okazuje się, że link ostatni z mojej strony nie działa, bo się zmienił. Wymienione tam badanie znajduje się pod linkiem tutaj http://instytut.rasztow.pl/wp-content/uploads/2013/05/Ocena-d%C5%82ugotrwa%C5%82ych-efekt%C3%B3w-analitycznej1.doc

    Grudzień 4th, 2015

  80. Marx Schneider

    @Paweł Droździak: Panie Marx, z tego, że zażycie jakiejś chemicznej substancji zmienia nastrój, nie wynika jeszcze, że nastrój sprzed zmiany był wynikiem braku tejże substancji.

    Gimnazjaliści powinni przede wszystkim wiedzieć skąd czerpać wiarygodne informacje podczas dyskusji. Innymi słowy: co ma być tym rezerwuarem tez, które wszyscy gotowi jesteśmy uznać.
    Jest to istotne zwłaszcza wtedy, gdy dyskusja ma charakter quasi-filozoficzny i posługuje się mętnymi terminami.

    Moim zdaniem tym rezerwuarem jest zinstytucjonalizowana nauka, a więc grono uczonych wytykających sobie nawzajem błędy. To nie jednostka posiada autorytetu w nauce, choćby nie wiem jak genialna, dlatego argument typu: ‚Toż to ja jestem ekspertem i wiem co mówię’ powinien natychmiast wzbudzić czujność gimnazjalisty i nastawić go krytycznie.

    Jeżeli teraz gimnazjalista bierze udział w dyskusji o depresji, to bazę tej dyskusji stanowią tezy będące głosem instytucji. Jeżeli gimnazjalista zajrzał do odpowiednich źródeł i przeczytał, że w leczeniu depresji stosuje się także farmakoterapię, to znaczy, że w leczeniu depresji stosuje się także farmakoterapię. Z podkreśleniem słowa ‚także’.
    I nie ma podstaw by sadzić, że to jest jakiś ponury żart ze strony psychiatrów, którzy zapewne też rozumieją ten przykład z Jadzią i Stasiem.

    Oczywiście terapeuci mogą krytykować zinstytucjonalizowaną psychiatrię tak samo jak okuliści ortopedów czy nefrologów. To może być nawet interesujące. Jednak z wyżej wymienionych względów metodologicznych taka krytyka nie może być podstawą do odrzucenia tezy lansowanej przez instytucję, nawet gdy krytyka brzmi sensownie, choć zapewne powinna być źródłem trudnych pytań skierowanych do psychiatrów.

    Jeżeli z tego zrezygnujemy, to wydajemy społeczeństwo na pastwę szarlatanów, których główną zaletą są ich umiejętności retoryczne.

    Pana przykład z Jadzią i Stasiem skomentuję następująco: Czy uznaje Pan teorię względności Einsteina? Jeśli tak i nie jest Pan fizykiem, to znaczy, że całkowicie odstawił Pan na półkę tak zwany zdrowy rozsądek. Zdrowy rozsądek podpowiada, że jak się popchnie poruszające się ciało w próżni, to będzie szybciej. A fizyka mówi, że istnieje w przyrodzie maksymalna prędkość.
    Umie Pan to wprowadzić od strony teoretycznej? Testował Pan to doświadczalnie? Pewnie ani jedno ani drugie.
    Skoro wiec Pan uznaje fizykę współczesną, to gdzie Pana krytycyzm?
    Tyle razy popychał Pan różne przedmioty i było szybciej, a tu nagle uznaje Pan taką dziwna teorię. Wie Pan, w tak ważnych naukach formalnych można się odwoływać do logicznego myślenia. W nauka realnych też, ale tu sprawa jest bardziej skomplikowana.

    Tak więc Panie Droździak. To co Pan pisze brzmi sensownie, ale ja nie jestem psychiatrą. Pan zdaje się też nie.
    Możemy sobie oczywiście podyskutować, ale bazujemy na tym, co nam mówi zinstytucjonalizowana nauka. Innymi słowy ten Pana argument o Stasiu i Jadzi oznacza dla mnie tylko tyle, że jak spotkam psychiatrę, to go z tym problemem skonfrontuję i zobaczę co powie.

    Ale to też wcale nie znaczy, że na podstawie jego opinii automatycznie zrezygnuję ze stanowiska instytucji, bo to przecież nie ja oceniam. Gdybym tak zrobił zaprzeczyłbym samemu sobie, prawda?
    Jego (psychiatry) wypowiedź może jedynie ukazać mi pozorny charakter paradoksu. Lub też odnieść się wyłącznie do doświadczeń, które potwierdzają paradoksalną teorie, która być może musi zostać paradoksalna, bo przekracza kategorie myślenia ukształtowane przez doświadczenie potoczne.

    Tak samo bym postąpił w przypadku fizyki i wielu innych dziedzin. To oczywiste, że nie sprawdzę wszystkiego, a to czego dowiaduję się z różnych wiarygodnych źródeł często nie koresponduje z tak zwanym zdrowym rozsądkiem. A wiedza z wielu dziedzin jest niezbędna podczas dyskusji. Zresztą Einstein jest znany z powiedzenia, że tak zwany zdrowy rozsądek to zbiór przesądów zebranych do 18 roku życia.

    Nadal Pan uważa, że mam problemy z logicznym myśleniem?

    Grudzień 5th, 2015

  81. Marcin

    Panie Pawle prosze naprawde juz przestac popychac te przedmioty i bajki opowiadac tak bez rozsadku… Wrocmy moze po prostu do Jasia i Malgosi na milosc boska i tak argumentow nie stawiajmy konfrontacyjnie w doswiadczeniu teoretycznym… Wprowadzmy i wyprowadzmy sztandar niewiedzy praktycznie i bezkrytycznie uslyszmy to co zobaczymy az po rezerwuar paradoksu tak niezbedny podczas dyskusji… No i to chyba tyle bo w sumie to nie chcialbym mowic ani o genezie ani o przyczynach ale o quo vadis domine jak poinformowal mnie pewien Kapitan Polskiej Zeglugi Baltyckiej biorac mnie za psychiatre ignorujacego trudne pytania… A wiadomo przeciez jak psychiatrzy ze swoimi umyslami teoretycznymi instytucjonalnie logika szafuja w swoich ponurych zartach kosztem okulistow i ortopedow… No moze jeszcze tylko niech zyje nauka i bezbarwne zielone idee? Przeciez zawsze mozna je posunac i wolniej pojdzie i teoria pewnie znormalnieje paradoksalnie bez reszty… serio.

    Grudzień 5th, 2015

  82. Marcin

    Panie Marxie, swietnym Pan jestes literatem, nie do p-o-d-r-o-b-i-e-n-i-a, pozdrawiaM.

    Grudzień 5th, 2015

  83. Marcin

    Panie Balsamo, fanem Pana Krzysztofa jestem blisko od lat 20stu, a ze na analizie u niego nie bylem (czy bede mial odwage powiedziec – ‚jescze?’), dlatego ktora klasa po rowie on tam jedzie nie wiem, choc moj ojciec zawsze dla zasady sugerowal 5ta, a tak w ogole to ktory to by byl wlasciwie obieg?, all best, M.

    Grudzień 5th, 2015

  84. Paweł Droździak

    Panie Marx, z logicznym myśleniem generalnie na pewno problemu Pan nie ma, ale używa Pan tego myślenia w sposób nieco wybiórczy, co na pewno byłoby interesujące, gdyby powtórzyć pytanie o co naprawde w tej dyskusji chodzi. Pan pisze „stosuje się farmakoterapię” i tu ja nie przeczę. Stosuje się. Pan też pisze „farmakoterapia czasem pomaga” i tu ja tez nie zaprzeczam, bo przecież sam podkreśliłem rzecz oczywistą – od niepamiętnych czasów ludzie coś zazywają, żeby sobie poprawić nastrój i to działa. Czyli co do tych dwu punktów pełna zgoda była od początku. Pan jednak pisze o rzeczy trzeciej, gdy wysuwa Pan twierdzenie, że przyczyną pewnych (mam nadzieję, że nie myśli Pan o wszystkich) stanów depresyjnych jest słynna „nierównowaga w mózgu”. No i tu mojej zgody nie ma. Przede wszystkim na to, że spostrzezenie „antydepresant czasem poprawia nastrój” może być jakimkolwiek doowodem na prawdziwość zdania „epizod depresji spowodowany jest brakiem równowagi neuroprzekaźników w mózgu”. Co wyjaśniłem. Czy antydepresant rzeczywiście poprawia nastrój? No czasem na pewno, choc wiele badan pokazuje, że związek między antydepresantem i placebo jest potężny. Choćby tu można to znaleźć http://jama.jamanetwork.com/article.aspx?articleid=185157
    Z pewnością jednak istnieją osoby, którym lek nastrój poprawi. Ja w swej praktyce nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, której obniżenie nastroju byłoby totalne i nie wiązało się z czymkolwiek psychologicznym. Spotkałem natomiast całą masę pacjentów, którym antydepresanty przepisywano dlatego, że mieli potężnego doła po konkretnych sytuacjach życiowych. Klasycznym takim przykładem jest kobieta po 50 roku życia porzucona przez meżczyzne dla młodszej. Z tych które widziałem, a widziałem niejedną, każda która poszła do psychiatry antydepresant otrzymała. Jaką chorobę w owej terapii próbowano leczyć, pozostaje dla mnie kwestią niejasną, rozumiem jednak, dlaczego psychiatrzy ten lek przepisywali. Pewnie sam bym to na ich miejscu zrobił, tak samo jak koledze, ktory przychodzi do mnie zdołowany otworzę czasem piwo, zanim zacznę z nim gadać. Czy nauka jest co do teorii „nierównowagi w mózgu” jednomyslna, tak jak Pan sugeruje i w sposób absolutnie jednomyślny stwierdza, że depresyjność pacjentów ma podłoże biologiczne. Najsilniejsze argumenty za biologicznym modelem, jakie istnieją, sprowadzają się właśnie do obserwacji, że pewne substancje podwyższaja nastrój. Do czego się odniosłem. Dalej – jesli chodzi o model biologiczny, także jego twierdzenia nie są jednolite. Naukowcy stawiają tu na kilka opcji. Jest katecholaminowa, serotoninowa, jest hipoteza dopaminowa, hipoteza BDNF (do wyguglania dla chętnych), jest tez hipoteza o korze przedczołowej i pewnie kilka innych biologicznych. Nie, jak Pan sugeruje, jedna uznana ostatecznie. O czym też może Pan przeczytać owszem, z prasy popularnej, bo z NYT, ale w artykule autorstwa niezłego speca. Artykuł ma tytuł A Dry Pipeline for Psychiatric Drugs i jest autorstwa Richarda A. Friedmana, profesora psychiatrii z Cornell. Link nie przechodzi, trzeba wyguglać.

    Pan sugeruje, jakoby analityk widząc objawy depresji takie, jak wymienione w DSM, miał obowiązek absolutny „wysłać” do psychiatry, bo podłoże jest biologiczne na sto procent i wie to nauka. No to Panu mówie, że się Panu zdaje co do tej nauki. Wcale to nie jest takie jednoznaczne. Jeden model biologiczny jest przyjetym z gory zalozeniem, a nie udowodnionym odkryciem. Dlaczego sie z gory go przyjmuje, jest dosc oczywiste. Tu jeszcze Panu polecam przeglad badan a’propos obiektywnosci wynikow badan nad skutecznoscia psychotropow. http://journals.cambridge.org/action/displayAbstract;jsessionid=3BCEA2A5D25CF12BF92061BEA8E12210.journals?fromPage=online&aid=522832

    Przy czym, podejrzewam, prędzej bym wielu osobom polecił wzięcie czegoś, co im nastrój zmieni, niż wiele osób wierzących w biologiczną przyczyne ich stanu. Z prostego powodu. Życie, owszem, czasem bywa nie do zniesienia. Ale to nie znaczy, że jak się zaczniemy nawzajem pouczac i osądzać, z lekką domieszką insynuacji, to sie stanie znośniejsze. Przy okazji – gdzieś tam wspomniał Pan, że jest buddystą. Wierzy Pan w biologiczny model satori? Dałoby się wyprodukować taki specyfik, który by to zapewniał?

    Grudzień 6th, 2015

  85. Marx Schneider

    Paweł Droździak: „Pan sugeruje, jakoby analityk widząc objawy depresji takie, jak wymienione w DSM, miał obowiązek absolutny ?wysłać? do psychiatry, bo podłoże jest biologiczne na sto procent i wie to nauka.”

    Tak, ma absolutny obowiązek, bo nie ma wykształcenia medycznego, a człowiek jest jednością psychofizyczną. I dlatego osoba zgłaszająca się do terapeuty powinna odbyć najpierw konsultację psychiatryczną. Znajomy, który pracuje w Tworkach opowiadał mi, że tam taka procedura jest standardem.

    Także w trakcie terapii terapeuta powinien być gotów zasięgnąć rady lekarza. Przede wszystkim dlatego, że jego perspektywa jako terapeuty tak czy inaczej jest ograniczona. Terapeuta, który sam coś sobie wyczytał (choćby i z dobrych źródeł) i uznał, że takiego absolutnego obowiązku nie posiada nie jest dla mnie profesjonalistą.
    Psychiatra podczas wywiadu może dostrzec zależności, o których terapeuta może nie mieć zielonego pojęcia. Psychiatra nie jest maszynką do wypisywania psychotropów.

    Poza tym pamiętajmy, że środowisko terapeutów jest dość egzotyczne. Tomasz Stawiszyński prowadził kiedyś w TVP Kultura rozmowę z terapeutą, który twierdził, że jest w stanie wyleczyć słowem schizofrenię.
    Z kolei mój znajomy, który jest certyfikowanym terapeutą strasznie podnieca się Hellingerem. Przejął nawet od niego pogląd, że należy odpłacać pięknym za nadobne. Innymi słowy, jak Cię ktoś kopnie w kostkę, to powinieneś mu oddać, ani słabiej, ani silniej.

    Jest jeszcze jedna rzecz, dość szokująca. Skoro przeczytał Pan uważnie dyskusję, to pewnie Pan zauważył, że to ja jestem tą stroną, która ‚zdziera sobie gardło’ optując za łączeniem podejścia nomotetycznego z idiograficznym. Szanowny autor bloga niby nie odrzuca nauki jako takiej. Tym niemniej ta jego gotowość wejścia na most zbudowany przez amatora dość jednoznacznie pokazuje jego stanowisko w tej sprawie.
    To jest taka postawa: Równie dobrze można zabrać swoje zabawki i się obyć.

    A Pan właściwie przechodzi nad tym do porządku dziennego i torpeduje moje stanowisko, które po prostu przeciwstawia się jednostronności, a którego wyrazem jest wymóg znajomości kryteriów depresji klinicznej także przez analityka i wewnętrzna gotowość uzupełnienia terapii klienta o konsultacje z psychiatrą. To był przecież tylko przykład.

    Buddystów nie należy pytać o to, czy w coś wierzą. Buddyzm to nie jest kwestia wiary czy niewiary.

    Grudzień 7th, 2015

  86. Balsamo Astralli

    Wprawdzie ciężko jest lać argumentami, gdy materiał jest nieprzemakalny, ale pragnę zauważyć, że to psychiatrzy powinni mieć możliwość zasięgnięcia opinii analityka nim przepiszą komuś leki, a nie odwrotnie, przy czym należy pamiętać, iż psychoanalityk nie jest psychoterapeutą. Problem z psychiatrią polega bowiem na tym, że jej naukowość jest mocno dyskusyjna, zaś diagnoza depresji klinicznej (czyli jakiej? neurotycznej? psychotycznej?) niczego nie przesądza. Panie Marx, niech pan obejrzy jeszcze raz „Lot nad kukułczym gniazdem” Formana, a jak nie lubi pan kina, to właśnie ukazują się wznowienia prac Kępińskiego, też psychiatry, w tym „Melancholii”. Polecam też „Czarne słońce” Kristevej. Może spadnie panu – jak mówią w Cieszynie – blinda z oczu, gdy zrozumie pan, że współczesna medycyna ma mniej do powiedzenia o „depresji” niż jej się wydaje, zaś psychoanaliza to po prostu inna propozycja, inne pole i inne podejście, a inność tego podejścia polega m.in. na tym, że nie daje się tak łatwo zwieść, gdy ktoś bez końca szafuje słowem-klucz, by przepisując leki np. z grupy SSRI uzasadniać w ten sposób własą bezradność. Nauka nie jest religią. Ba, nie jest nawet buddyzmem.

    Grudzień 8th, 2015

  87. Krzysztof Pawlak

    Szanowny Panie Marx, w końcu jednak trochę tej rzeczywistości oblicza Pan ujawnia. Trochę mało tego, bo ogranicza się ono do obrażania jako ostatnie słowo, które się ma do powiedzenia. W czym mnie Pan obraża? W kwalifikowaniu mnie i kolegów z koleżankami do grona terapeutów, i to bez podania jakichkolwiek racji. Pana uprzedzenie jest jedyną rzeczą, która z tej dyskusji wynika. Kilkukrotnie pisałem, by nie wycierać psychoanalizy choćby i Hellingerem. Tymczasem nie stać Pana nawet na pytanie o mój stosunek do Hellingera. Wrzuca Pan psychoanalityków do terapeutycznego śmietnika i w tym się Pan od Hellingera nie różni – gdy cię kopnięto, odkopnij. Ani ja Pana nie kopnąłem, ani Pan mnie, a kopie Pan jak maszyna, bez opamiętania (jeżeli jakikolwiek terapeuta Pana kopnął, to Hellingerowiec z Pana niezgorszy – skoro kopnął mnie, to ja kopnę jego).
    Zaproponowałem Panu, by nazwał mnie ignorantem. Lecz Pan posunął się dalej; stałem się nieukiem i szarlatanem. Dziwię się, że w obronie dobra polskich pacjentów, zagrożonego moim sceptycznym stosunkiem do dyskursu naukowego, nie zwrócił się Pan ze skargą do jakichś wyższych czynników. Czy mogę na to liczyć?
    Last but not least, w swym kopaniu obraża Pan nawet swych kolegów w wierze z sanghi buddyjskiej w Falenicy. Ktoś tam mnie wszelako zaprasza i chce mnie słuchać. Więc życzę Panu, by miał Pan dość odwagi obwieścić kiedyś w Falenicy, gdy będę tam „nauczycielem”, żem nieuk i szarlatan.
    I na koniec, klepanie formuł nie przystoi tak hołubionym przez Pana zdroworozsądkowym ludziom. Każdy system, który nakazuje, by w stosunku do czegoś nie zadawać pytań, jest religią; a jedność psychofizyczna jest dogmatem, jest dana do wierzenia. Wyznawcą tego dogmatu akurat Pan jest.

    Grudzień 8th, 2015

  88. Omitted

    Prawie nigdy tu nie piszę i długo się zastanawiałem, czy uczynić to teraz, ale śledząc tę dyskusję cały czas mam przeświadczenie, że niebezpośrednio dotyczy ona też mnie, czyli analizanta, pacjenta – kto jak tam woli. Co prawda nie bardzo mam coś do dodania w kwestiach technicznych, bo nie jestem tak zaznajomiony z omawianymi teoriami, jak osoby tu piszące, jednak jako cierpiący od dość młodego wieku na depresję mogę wypowiedzieć się ze strony praktycznej.

    Otóż razi mnie, jak w swoich sądach pan Marx zdaje się kompletnie ignorować mój, a zapewne też całej rzeszy podobnych do mnie ludzi, wybór. Dlaczego decyzja ku temu, jak mam obchodzić się z własnymi problemami psychicznymi ma należeć nie do mnie, tylko do lekarza? Można by powiedzieć, że dlatego, bo posiadają większą wiedzę w danym polu, niż ja. Co jednak, gdy uczestniczyłem już w psychoterapiach i bywałem u psychiatrów poddawany leczeniu farmakologicznemu i ani razu mi to nie pomogło? Co jeżeli nie powiodła się żadna próba leczenia moich zaburzeń nerwowych, a dopiero próba analitycznego wytłumaczenia mi ich przyniosła oczekiwany skutek, czyli zniwelowała depresję? Pan Marx mógłby powiedzieć, że jestem w mniejszości i u większości pacjentów
    jednak skutek odnosi oparta na nauce terapia. Ale co z tego? Czy to, że jestem w mniejszości, musi świadczyć o tym, że nie mogę o sobie decydować, nawet jeśli moje decyzje okazują się dla mnie subiektywnie dobre?

    Pan sugeruje, żeby odbycie analizy dla osób depresyjnych warunkować wcześniejszą konsultacją psychiatryczną. A co, jeżeli nie życzę sobie iść do psychiatry i zażywać leków psychotropowych? Czy moje uczestnictwo w analizie powinno od tego zależeć? Czy mam mieć jedynie wybór psychoanaliza + leki, albo nic?

    Jeżeli uważa pan, że tak, to w efekcie chciałby pan pozbawić całą rzeszę ludzi prawa do pomocy sobie, a jeżeli że nie, to cała dyskusja nie prowadzi do niczego, prócz dobrego samopoczucia tego, który uzna że ją wygrał, bo i tak decyzja leży po stronie przeciętnego człowieka.

    Koniec końców o skuteczności danej metody nie decyduje wykres, wynik procentowy, tylko ja – osoba jej poddawana. Oczywiście można powiedzieć, że taką opinią zrównujemy w swojej skuteczności nie tylko analizę, terapię i psychiatrię, ale też wróżenie z kuli, rebirthing i inne takie kwiatki. Niemniej jednak nowe rodzaje terapii wciąż rodzą się i umierają, a psychoanaliza, pomimo braku naukowych podstaw i dużej ilości czasu, jaką trzeba jej poświęcić, trwa dalej. Trwa pomimo tego, że co chwila wieści się jej upadek i na każdym kroku kwestionuje, a to dlatego, bo wciąż przychodzą nowi analizanci, czyli wciąż są ludzie, którym pomaga. Podobnie jak z buddyzmem.

    Grudzień 8th, 2015

  89. Obrona MS

    &Omitted Jeśli wychodzi Pan z punktu widzenia osobistej wolności to wszystko jest dozwolone, nawet powieszenie się. Żaden psychiatra, psychoterapeuta ani psychoanalityk Panu nie zabroni- bo jak? MS pisze o prawdopodobieństwie sukcesu. Pan także zaczął od farmakologii i psychoterapii- czemu nie od psychoanalizy? Nikt nie wie co i u kogo zadziała, ani Pan ani zacietrzewieni oponenci, liczą tylko prawdopodobieństwo, a definicja i ocena „działania” może być czysto subiektywna-jak Pan słusznie napisał.

    Grudzień 9th, 2015

  90. Tomasz Dubis

    Już widzę te obowiązkowe konsultacje. Pacjentów z bólem serca (!) kierowanych do kardiologa, itd., po znaczących… Kto by miał z tego korzyść? Chyba tylko lekarze, i to oczywiście tylko ci z poczuciem humoru. Dla reszty wariat co to na ból głowy zaleca konsultacje z seksuologiem. A dlaczego by nie? Jest w tym jakaś satysfakcja.

    A jak to wygląda na co dzień?

    Siedzisz w barze, ludzie cię znają, ty znasz ich, wiedzą, ze można cię tu spotkać. Przysiada się jakaś Nowa, zaczynacie rozmawiać. Opowiada ci o swoich problemach z chłopakiem. Myślisz sobie po co to, chuja znasz się na terapii par, co najwyżej sam byś takiej potrzebował, ale nic, ona dalej, że on już jej nie pragnie, ze kiedyś jak się poznali to… gdzieś pomiędzy wrzuca pytanie jaki jest twój ulubiony kolor. Wtem przypominasz sobie, ze przecież masz numer do jednego gościa, zajmował się psychoanalizą, może będzie mógł pomóc. Zapisujesz jej kontakt i wychodzisz…
    Serio?! Kolego, w świecie cierników tak to nie działa, chyba, że zapisanym kontaktem jest numer do ciebie. Jaka arogancja musiałaby przez kogoś przemawiać by powiedział: „tak, spoko, wiem ze chcesz się ze mną kochać ale wiesz co, mam kolegę który jest zdecydowanie lepszy w te klocki, zaliczył chyba wszystkie laski na wydziale, idź do niego, on ci zrobi dobrze, a i zapomniałem dodać, ze na boku trochę diluje więc będzie odjazd. – Ale ja kocham ciebie!” – pada z jej ust. Koniec. Pozamiatane.
    Oczywiście możemy iść dalej i wyobrazić sobie jakiegoś turbo obsesa, Kapłana Nauki, który mówi wtedy „nie, nie, wyrzekam się tej miłości, w imię wyższego dobra [dajmy na to, iż wyższym dobrem w tym przypadku jest wiedza], ja nie jestem dla ciebie dość dobry, idź do Iksińskiego, >>dużo szczęśliwsza będziesz z nim, ja, cóż – włóczęga, niespokojny duch…<<" Łaskawy Jezu!

    Grudzień 9th, 2015

  91. doris

    Panie Krzysztofie Drogi, czy jest szansa na Pański kolejny ,obiecany wpis, zanim ilość komentarzy i komentarzy do komentarzy przekroczy magiczną liczbę 100 ????? :)
    Czekam jak kania dżdżu :)

    Grudzień 9th, 2015

  92. Krzysztof Pawlak

    Pani Doroto, szansa ciałem się stała.

    Grudzień 9th, 2015

  93. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak”W czym mnie Pan obraża? W kwalifikowaniu mnie i kolegów z koleżankami do grona terapeutów, i to bez podania jakichkolwiek racji.”

    Poczucie urazy jest funkcją ego, a ego nie należy karmić czy chodzić wokół niego jak na palcach.
    Poza tym ja podałem swoje racje. Napisałem, że według mnie analiza podpada pod formułę pomocy, nawet jeśli ta pomoc polega jedynie jak to Pan ujął na dotarcia do bycia. Zapewne chodzi o poprawę jakości bycia.

    Krzysztof Pawlak:” Dziwię się, że w obronie dobra polskich pacjentów, zagrożonego moim sceptycznym stosunkiem do dyskursu naukowego, nie zwrócił się Pan ze skargą do jakichś wyższych czynników. Czy mogę na to liczyć?”

    Nie może Pan na to liczyć. Po to jest przestrzeń na dyskusje, by ludzie sobie porównali argumenty i sami ocenili. Jeżeli ktoś mimo wszystko chce raz na zawsze zerwać z psychiatrami, to ja mu/jej przecież tego nie zabronię. Jak już gdzieś wyżej napisałem każdy jest wolny i jak ma ochotę poeksperymentować ze swoim organizmem, to każdemu wolno.

    Krzysztof Pawlak:”; a jedność psychofizyczna jest dogmatem, jest dana do wierzenia. Wyznawcą tego dogmatu akurat Pan jest.”

    Zobaczmy co słownik podaje odnośnie słowa dogmat:”

    dogmat
    1. teza podana do wierzenia przez Kościół jako prawda;
    2. nienaruszalna, podstawowa teza, pewnik

    http://sjp.pl/dogmat

    Jak widać z całą pewnością nie chodzi o pierwsze znaczenie. Drugie też nie, bo jedność psychofizyczna to żaden pewnik, tylko teza poparta licznymi eksperymentami. Ot, chociażby wspomniany wysiłek fizyczny.

    Ja naprawdę nie potrzebuję odwoływać się do jakichś wyższych instancji. Takimi tezami jak powyższe sam Pan sobie wystawia świadectwo. Nie zadał Pan sobie trudu by sprawdzić słowo w słowniku, zanim nim Pan we mnie cisnął? To jakieś żarty.

    Ja też zawodowo wyłuszczam różne rzeczy i przekonuję. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, w której moi uczniowie czy studenci słyszą ode mnie coś w stylu: to przecież ja jestem ekspertem.
    Parsknęliby wtedy śmiechem i mieliby rację.

    Bo albo wyjaśniam coś tak długo, aż stanie się jasne (tym bardziej gdy ktoś zgłasza brak jasności, a już obowiązkowo wtedy, gdy ktoś podaje swoją interpretację) albo też godzę się z faktem, że ktoś czegoś nie uznał. No, bo przecież każdy ma prawo czegoś nie uznać. Nie rozumiem w jaki sposób miało by mnie to osobiście obrażać.

    Skoro ktoś czegoś nie uznaje, to albo jest za tępy, albo ma tysiąc innych powodów ku temu. Na tępotę nic nie poradzę a w powody nie zamierzam w wnikać. I gdzie tu relacje do mnie? Ja jestem tylko pośrednikiem. To nauka sama przemawia do kogoś swoją logiką, swoimi racjami lub też nie przemawia.

    Tak więc ta Pana obraza jest mocno podejrzana. Zresztą jak się weźmie te Pana zachwyty nad sobą, to by było aż dziwne, gdyby kwestionowanie Pana eksperckości nie działało na Pana obraźliwie.

    Grudzień 10th, 2015

  94. Tomasz Dubis

    O-o-o-o-o-o, to jest właśnie to, „pośrednikiem”! To nie ja, ja umywam ręce, to Bóg tak chciał, ale nie pan, pan przecież „nie potrzebuje odwoływać się do jakichś wyższych instancji”. Nie jesteśmy wcale tak daleko od religii jakby mogło się wydawać. Kolega Balsamo wprawdzie powiedział „nauka nie jest religią” ale nie do końca mogę się z tym zgodzić.

    To dogmat nie jest dziełem tego manifestu filmowego von Tiera, Vinterberga, Jacobsena i Levringa z ’95 roku?! Ciężko bym ja w tym miejscu – kot może i mój ale kuweta już nie bardzo – dawał Panu kurs językoznawstwa strukturalistycznego de Saussure’a ale chciałbym przypomnieć tylko o jednej rzeczy, a mianowicie o ARBITRALNOŚCI znaku językowego.

    Grudzień 11th, 2015

  95. Marx Schneider

    Żadne umywanie rąk a jedynie zwrócenie uwagi, że nauka to nie ja. Odrzucenie nauki nie jest zatem tożsame z odrzuceniem mnie. Stąd nie widzę powodu by mnie to w jakikolwiek sposób urażało.

    Grudzień 11th, 2015

  96. Tomasz Dubis

    Panie Marx, w tym tkwi właśnie problem, nie sposób pana urazić. Już mówię o co chodzi. Związek religii i nauki jest tu kluczowy. Psychoanaliza też ma swojego Boga, jest nim nieświadomość. Nieświadomość jest dyskursem Innego. Jaka jest jednak różnica między mirażem religii i nauki a dyskursem analitycznym. Co lokuje się w miejscu nieświadomości w dyskursie naukowym? „Autorytet w nauce posiada Instytucja” – jak pisał Pan w innym miejscu. Wiedza robi za pozór prawdy, który uosobiony zostaje w postaci Instytucji podtrzymującej ten pozór, który jest współczesną wersją Mistrza, równie wirtualnej pozycji ale pozycji za którą stał podmiot, przynajmniej zakładało się jego obecność. Zgadzam się, że w dyskursie w którym Pan funkcjonuje, nie można powiedzieć „jestem ekspertem” – słuchajcie mnie, ja-prawda mówię – nie narażając się na śmieszność. Żeby móc to zrobić, musiałby pan zająć miejsce Innego, bez uciekania się do władzy jaką nad wiedzą sprawuje Instytucja, dającej do wierzenia rzekomo obiektywną, zdobytą w wyniku badań, analiz, eksperymentów (ktoś zleca badania, ktoś analizuje, ktoś przeprowadza eksperyment) wiedzę, sprowadzającą podmiot do parteru, ujmującą go w nawias, redukującą do roli obiektu – „KUUUUPUUUJ!”. Czym jest podmiot dla współczesnej nauki jak nie tylko obiektem? Przepraszam jeśli przynudzam stałych czytelników, wszak temat był już wałkowany. Wróćmy do tego jaki jest efekt identyfikowania się wiedzy z prawdą, prawdą w postaci bezdusznej (bo nie mającej relacji z podmiotem) Instytucji (popatrzmy na działanie sądów rodzinnych…). Nikt za nic nie odpowiada. Podmiotowa odpowiedzialność się rozmywa. Nie można powiedzieć „podmiotowa” bo nie stoi za nią żaden podmiot. Powiedzieć „jestem ekspertem”, to wystawić się na osąd, to narazić się na utratę konsystencji (jak to się z założenia dzieje w przypadku początkowego aktu wiary, lokującego analityka w pozycji zakładanego podmiotu wiedzy). Proszę kiedyś spróbować, jedyne co może pan stracić to twarz, męską twarz.

    Grudzień 16th, 2015

  97. Marx Schneider

    @Omitted. Przecieram oczy i nie mogę uwierzyć, że ktoś zrozumiał moje posty w ten sposób, jakobym chciał wciskać ludziom tabletki do gardła.

    Proszę Pana. Konsultacja psychiatryczna nie musi oznaczać, że ktoś zacznie wmuszać w Pana leki. Nie chce Pan, to nie będzie brał. Co nie zmienia faktu, że przynajmniej jedna wizyta z lekarzem, na przykład na początku to jednak moim zdaniem dobry pomysł.

    Cieszę się, że czuje się Pan dobrze i że analiza Panu służy. Niestety pewna kobieta, która brała udział w ustawieniach Hellingerowskich nie miała szczęścia trafić na dobrego terapeutę i popełniła samobójstwo.

    Sam Hellinger skomentował to następująco:” Kto chce umierać, niech umiera”. I pewnie wiele osób się z nim zgodzi. Każdy jest wszak wolny.
    Sprawa jest jednak kontrowersyjna i stosunek do dyskursu naukowego samego Hellingera odgrywa tu kluczową rolę. Oto wyraz tego stosunku:

    ?Właściwie teorie takie są mi zupełnie obojętne. Widzę przecież, że to po prostu ma miejsce. Teoretyczne wyjaśnienia nie wnoszą niczego do praktyki. Wiele osób chce wytworzyć sobie obraz tłumaczący, jak coś takiego jest możliwe. Nie potrzebuję takich wyjaśnień, by pracować” (B. Hellinger, G. ten Hövel, 2004).”

    Cytat pochodzi z książki Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia” tom I. Książka ma dwóch recenzentów profesorów.

    No właśnie. Jaki koń jest każdy widzi, prawda? Teoria jest tylko teorią, ale to ważny element pracy naukowej.

    Innymi słowy mamy tu do czynienia z sytuacją, gdzie pewien Pan stosuje sobie jakąś metodę. Wie z grubsza jak działa. Nie wie natomiast dokładnie dla kogo ewentualnie jest dobra, a dla kogo nie, bo sprawa nie była badana naukowo. Być może nie dla wszystkich. To by wykazał dopiero ewentualnie eksperyment. Ten jednak jest dla Hellingera czymś zbędnym.

    To tak jakby ktoś zaczął rozdawać ludziom jakąś substancję, bo widziałby, że czują się po niej lepiej. W momencie jednak gdyby ktoś się po niej powiesił skwitowałby ten fakt krótkim: No cóż: Widocznie sam tego chciał. A na pytanie: To może by jednak zbadać sprawę w labolatorium, bo może ta substancja na pewne osoby działa wyjątkowo silnie przekształcając ich ‚chcę’ w ‚muszę’? odparłby: Nie no, po co, jaki koń jest, każdy widzi.

    No ale przecież sama tam polazła, prawda? Tyle, że może miała namieszane w głowie i też uważała, że dyskurs naukowy to sprawa zbędna, bo jaki koń jest każdy widzi. Może też sądziła, że dyskurs naukowy redukuje ją podmiotowo.

    Kilka razy to już pisałem, ale napiszę jeszcze raz. Nie mam nic przeciwko analizie jako takiej. I uważam, że podejście nomotetyczne to za mało. Zdecydowanie za mało.

    W pewnych sytuacjach zapali mi się jednak światło ostrzegawcze, a są to sytuacja, w których analityk, terapeuta, guru, nauczyciel duchowy czy ktokolwiek inny:

    1. Odrzuca lub lekceważy podejście naukowo-empiryczne wskazując tylko jego wady i niedoskonałości.

    2. Zachęca do przytulania agresywnych klientek, co by wskazywało na to, że ma luźny stosunek do kodeksów etycznych obowiązujących normalnie terapeutów czy psychiatrów. Sam wszak nie jest terapeutą, tylko kimś, kto prowadzi ku byciu.

    3. Zachęca klientów, by „nie starali się rozumieć”.

    Ktoś taki ma olbrzymią przewagę nad analizantem. Jest to jednocześnie ktoś, kto pewnie codziennie ćwiczy się w dyskusjach na te tematy.

    Ja bym nie poszedł na taką analizę i to nie głównie dlatego, że kwestionuję czyjąś eksperckość. Nie sądzę po prostu, aby pan Pawlak był bliższy owego bycia, ku któremu rzekomo prowadzi. Zresztą pewnie nie byłoby to nawet wskazane, jako, że zdaniem pana Pawlaka mój mózg to beton i szkoda zachodu. Słusznie zresztą. W pewnych sprawach jestem betonem. Brałem udział w różnych dyskusjach o charakterze filozoficznym i wypracowałem sobie pewne zasady, których trzymanie się sprawia, że dyskusja może w ogóle zaistnieć.

    Grudzień 16th, 2015

  98. Marx Schneider

    @TOMASZ DUBIS. Ciekawe dlaczego wiedza naukowa miałaby być „rzekomo” obiektywna. Czy wzór na przyciąganie się dwóch mas to rzekoma informacja?

    Albo to redukowanie przez naukę. Czy czuje się Pan poniżony informacją, że Pana organizm działa według pewnych praw?

    Domyślam się o co chodzi z tym redukcjonizmem. Tyle, że to nie nauka jest winna, a jedynie pewne osoby, które poświęcają pacjentowi za mało uwagi i postrzegają go jedynie przez pryzmat praw i zależności.

    Grudzień 16th, 2015

  99. Krzysztof Pawlak

    Właściwie ta odpowiedź jest apelem do wszystkich, którzy czytają komentarze. Zapewne zorientowaliśmy się, że Pan Marx jest wśród nas tylko po to, by apokaliptycznie wieścić, że terapie, psychoterapie i psychoanalizy powodują zgony, a przy okazji najgorsze z nich, czyli samobójstwa. Zdumiewające jest, że znajduje tylko jeden przykład samobójstwa, na dodatek w Niemczech u Hellingera. Nie myślałem, że polska psychoterapia stoi na tak wysokim poziomie (sam mam o niej marne zdanie). Pan Marx, jak się zdaje zelota pana Witkowskiego (wreszcie wyszło szydło z worka), nie chce w tym miejscu niczego się dowiedzieć; chce tylko głosić „swe pod przebraniem prawdy”, których jedyna racja zawiera się w ostrzeganiu pacjentów i analizantów przed nieuchronnością zła, które ich spotka. I wyobraźcie sobie, że za tym nie stoją żadne naukowe dowody. Rozumiałbym to, gdyby Pan Marx był ofiarą jakiejś terapii, ale wydaje się on być tylko ofiarą Witkowszczyzny. Nie on jeden zresztą. Komizm pozycji Witkowskiego i Marxa leży w tym, że mogą być wysłuchani przez nich tylko ci, którzy jeszcze na terapię nie poszli (albowiem ci, którzy wyszli z niej poobijani nie potrzebują ich wraz z ich opiniami; to poobijanych akurat potrzebuje Witkowszczyzna; nie po to,by im pomóc (za pomoc mają tylko wysłanie ich do psychiatrów), ale po to, by ich używać). Ci natomiast, którzy chodzą, jak np. Ommitted, jest lekceważony i poniżany, kimś w rodzaju idioty, który nie wie w łapskach jakich szarlatanów się znajduje.
    Cały oportunizm tej pozycji Witkowskiego i jego zgrai, to frymarczenie naukowością, jej koniunkturalizm jest widoczny w tym, że Hellingerowi się dowala, pozostawiając na boku kwestię, że to co oburza (rzekomo) Witkowszczyznę, nie oburza ani prawa, ani polityków, ani naukowców, ani innych rzekomo nowoczesnych środowisk terapeutycznych i innych w Niemczech. Jak jest możliwe, że taki szarlatan Hellinger może dalej praktykować? I Pan Marx bezczelnie stwierdza, że nie umywa rąk w tej sprawie! Podobnie w bezczelny sposób nie zajmuje się odsetkiem samobójstw dokonywanych w szpitalach psychiatrycznych (o kilka rzędów wielkości większym niż tych spotykanych w gabinetach różnej maści terapeutów), nie zajmuje się tymi, po prostu to olewa, którzy określeni mianem „lekoopornych” zostają pozostawieni sobie. Nawet i tym, którzy w desperacji poszukaliby pomocy/terapii w gabinetach psychoterapeutycznych, nie polecaliby dla nich takich terapii. Szybciej już odpodmiotowienie, gdyby aeropagi kolejnych DSMów uznały tegoż konieczność. Ale przecież to już się dzieje! Czy wiecie kto skorzysta z przeszczepu w sytuacji, gdy wybór dotyczy osoby chorej na raka i chorej na schizofrenię, a przeszczepiany narząd jest tylko jeden? Przypuszczam, że odpowiedź na to pytanie nawet nie zawstydziłaby naszego komentatora. I on żąda, byśmy traktowali jakiś „codex ethico-medicum” za Biblię – wydanie poprawione, bo naukowe.
    Nie sądzę, by Pan Marx miał na tyle odwagi, by powiedział mi prosto w oczy, że jestem autorem załączonych cytatów. Jestem łatwo dostępny, także w działaniach publicznych, na które zapraszam (są otwarte). Zależy mi zwłaszcza na publicznej prezentacji tych zarzutów, na odrobinie cywilnej odwagi.
    I jeszcze jedno Panie Marx, nie zamierzam blokować Panu dostępu komentatorskiego. To tylko jad i ślina, parę liter. To o literze będę dalej pisał na blogu, czego życzył sobie Tomasz Dubis, przyznający się do nie-wiedzy z odwagą, nie-wiedzy, czyli nieznanej wiedzy (tej, której tak bardzo „boi się” Pan Marx).

    Grudzień 17th, 2015

  100. Anna

    @Marx
    A to cytowanie zdań wyrwanych z kontekstu, do jakiej metodologii należy? Memów w internecie? To jest ten Pana naukowy obiektywizm? Za to Pan też nie odpowiada?

    Grudzień 17th, 2015

  101. Tomasz Dubis

    Po koncertowym i z racji tego burzliwym organizacyjnie weekendzie nadszedł w końcu czas by ustosunkować się do słów pana Marxa, zanim, tym razem przedświąteczna gorączka, zbierze swoje żniwo.

    Nie jest sytuacją obojętną do kogo kierujemy się ze swym domaganiem jak widzi to Pan, panie Marx, wrzucając wszystkich do jednego worka – analityków, terapeutów, księży, doradców duchowych, czy budowniczych mostów, wszak oni także prowadzą ku jakiemuś byciu, które czeka człowieka po drugiej stronie – starałem się to nakreślić podając frywolnie przykład dziewczyny spotkanej przy barze.

    Cóż mogę jednak powiedzieć o samym Krzysztofie Pawlaku i jego byciowaniu? Nigdy z nim wódki nie piłem, nic nie wiem o jego przygodach łóżkowych, zaliczaniu pacjentek i wielu innych intymnych sprawach po których rzekomo (znów!) miałbym możliwość stwierdzić czy człowiek ten bliższy jest byciu na ścieżce ku Ziemi Obiecanej, która dla analizanta oznacza wyście z niewoli Innego, niepełne wyjście, wszak ślady kajdan, które odcisnęły się na jego ciele zostaną na zawsze. Gdzie zatem szukać jego bycia? Gdzie szukać bycia chociażby samego Lacana? Nie trzeba daleko sięgać, wystarczy wsłuchać się w mowę jego analizantów. Och jak on przez nich przemawia! Wystarczy w tym miejscu, że odniosę się do przywołanego tu filmu dla francuskiej telewizji http://video.anyfiles.pl/videos.jsp?id=117882 . To oni [analizanci] dzierżą jego bycie. Że nierozwiązane przeniesienie? Musiałbym postawić pytanie czy nie jest tak, że miłość, tak jak i wiara wprowadza do gry coś z realnego, coś czego nie sposób zredukować? Nawet jeśli na koniec jest już tylko fusem pozostałym po zaparzeniu herbaty [patrz następny wpis], który wyrzuca się i idzie dalej, bez tego Innego wszak nie byłoby teraz Jednego ? jak zostało to ujęte w tytule wpisu od którego zaczęła się nasza dyskusja, a która poszła w tylu różnych kierunkach by w tym momencie wrócić do jej początku. Powiem więcej. Czy upadek wiary w Innego, musi równać się końcu miłości? Z własnego doświadczenia wiem, że tak być nie musi. To oczywiście jest temat na osobny tekst ale jeśli intuicja mnie nie myli, nie jestem daleko od prawdy, jako, że poruszamy się w wokół obiektu, wokół braku-w-byciu i wokół zagadnienia aktu. Bo jak zapomnieć ten gest, gest położenia dłoni na policzku, który tak wiele zmienił dla owej analizantki z filmu Gerarda Millera? Gest, który z całą pewnością możemy uznać za znak miłości. Tym samym odpowiadam panu w kwestii „zachęcania do przytulania agresywnych klientek” – nie sposób zrobić z aktu zasady uniwersalnej! I nawet jeśli mówimy, że psychoanaliza jest metodą bez standardów ale nie bez zasad, to istota aktu analitycznego lokuje się jeszcze gdzie indziej. Jest ekscesem. Nie wiem jakie słowa dokładnie zostały wypowiedziane w Falenicy ale na pewno mogę się przychylić do zdania Krzysztofa, że lepiej już przytulać niż pakować w kaftan, jak to się dzieje na oddziałach psychiatrycznych, a to tylko jedna z mniej inwazyjnych metod… Nie byłby to akt jeśli miałby funkcjonować jako imperatyw – „przytulajcie swoje pacjentki”, ale jeśli pojawia się znikąd, zaskakując samego analityka (kwestia jego! nieświadomości), i w dodatku przynosi pozytywne skutki, to dlaczego się przed tym bronić? Bo nie wypada? Bo co będzie dalej? Seks? Nie chodzi się z pacjentkami do łóżka akurat z innych powodów, mało powiedzieć, że obietnica tegoż jest dźwignią relacji przeniesieniowej. Że zdarzają się tacy, którzy chodzą? Chodzą. Ceną za to jest koniec analizy dla podmiotu przychodzącego, a dla analityka oznacza to zdradę jego pragnienia, pragnienia, które powołane było do życia za sprawą domagania tego, który przychodzi. Powiem Panu, że nawet małżeństwa z tego wychodzą. Jest wina, jest i odkupienie. Wracając. Jest coś co pozwala wierzyć w inne bycie po analizie. Tym czymś są świadectwa osób, które w analizie są i osób które mają już doświadczenie analizy za sobą. Tak się składa, że znam jednych i drugich, i z jednymi i z drugimi przysłowiową wódeczkę przyjemność pić miałem. Tych, którzy otrzymawszy pewne dobro, z analizy już odeszli i tych, którzy poszli dalej, w drodze ku Pięknu, jak także tych, którzy zaszli (zeszli?), aż do Prawdy, do miejsca w którym – jak mówią – nie sposób na dłużej zagościć, tak tam gorąco! Pomysłem Lacana było by to doświadczenie przejścia jakoś sformalizować, wymyślił więc procedurę passe [tak, też była tu o niej mowa]. Passe ma taką fajną formułę, że nie polega tylko na mówieniu do Innego (świadków przejścia) – jak ma to miejsce w analizie – ale na mówieniu przez niego, na mówieniu PRZEZ Innego, która to mowa ma dotrzeć do kartelu osądzającego czy była to analiza czy jej w ogóle nie było, coś na kształt Sądu Ostatecznego. W tym sensie upublicznienie ?wyroku? kartelu ws. Krzysztofa Pawlaka będzie miało swą pozytywną moc (choć zapewne nie ostateczną). Z perspektywy znanych mi świadectw osób, które przechodziły analizę u Pawlaka, rzecz dla mnie zupełnie obojętna, jak dla Hellingera [zwróćmy uwagę na znaczący obecny w jego nazwisku] podejście teoretyczne. Budująca w tym kontekście jest postawa protestujących w obronie wyroków Trybunału konstytucyjnego wypisujących na sztandarach art 190 ust. 1 Konstytucji RP: „wyroki Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne i mają moc powszechnie obowiązującą” – aż oczy przecieram ze zdziwienia! W tych perwersyjnych czasach należy to odczytywać dokładnie jako prośbę o podtrzymanie funkcji jaką dla społeczeństwa odgrywa Inny. Ten Inny, którego się dziś ignoruje, Inny, którego dyspozycje ma się w dupie. Jeśli rząd zarzuca opozycji histerię, ja zarzucam mu perwersję! Histeria jest próbą obrony przed sprowadzeniem podmiotu do roli obiektu, obiektu, którym nowa władza będzie mogła się rozkoszować. Zapytam za Jacquesem Adamem: „czy trzeba czekać aż w jakimś kraju będzie dyktator, aby psychoanalitycy zaczęli się interesować polityką?”, interesować, nie-uprawiać, bo to robią na co dzień.

    Rzecz kolejna [pomijam „zachęcanie klientów by nie starali się rozumieć”, gdyż rzecz tyczy się analityków a nie analizantów; sam zachęcam ludzi rozpoczynających swoją przygodę z Lacanem by bardziej starali się czytać go tak jak się czyta poezję, aniżeli poświęcać się rozumieniu każdego słowa gdyż niechybnie często prowadzi to do impasu, tak samo jak w przypadku oglądania filmu jakim jest „Incepcja”, gdzie montaż jest tak złożony, iż próba odszyfrowania co się w danym momencie dzieje, przesłania nam istotę samego przesłania]. Pisze Pan o „olbrzymiej przewadze nad analizantem”. No do jasnej cholery – proszę mi powiedzieć, kto do kogo przychodzi w tej relacji? Kto jest w „posiadaniu” wiedzy po która przychodzi uczeń? Oczywistym jest, że ktoś kto nie wie (w analizie jego nie-wiedza jest „wiedzą jeszcze nie uświadomioną”), przychodzi do tego o którym przypuszcza się, że wie, czyli do Mistrza. Efekty pańskiej bulwersacji, obserwujemy dziś w szkołach. Nie wiem czy spotkał się pan ze zjawiskiem podpisywania przez nauczyciela kontraktu z uczniami? Ponieważ ja się spotkałem. Zostają w nim określone pewne standardy, do których przestrzegania zostają zobowiązani uczniowie. Czemu to służy? Czy uczeń ma prawo owego kontraktu nie podpisać? Czy ma prawo renegocjować jego warunki? Jest to dokładnie ten sam ślepy zaułek w który brnie psychoterapia z określaniem ile smsów dziennie może wysyłać klient do swojego terapeuty po przekroczeniu którego to rzędu, zostanie naliczona opłata. Wypisz wymaluj dyskurs kapitalistyczny na którego usługach jest dziś nauka. Cieszę się jeśli w tą stronę poszły Pana domysły względem redukcjonizmu jaki odbywa się dziś za sprawą dyskursu akademickiego.

    Kończąc tę moją małą obronę Sokratesa, przytoczę fragment rozmowy zasłyszanej przez Filipa Springera:

    „W pociągu (ja do Konina) – grupa lekarek. Z rozmowy wynika, że jadą na jakieś szkolenie motywacyjne. („Kołcz mówi” „kołcz radzi” „od kołcza słyszałam”). No skrzy się tu od zdziwień nad złożonością świata. („Ja to najbardziej się dziwię, że tacy bogaci ludzie umierają”). Wszystkie są grubo po pięćdziesiątce, więc można się domyślać, że już jakąś tam chwilkę swój zawód wykonują. – Ja, wiesz, ten nowy rok chcę zacząć z taką nową, nową misją – mówi w końcu jedna i zawiesza głos .- No jaką, jaką? – szepcą inne. – Że moim zadaniem, jest leczenie ludzi. Tak wiecie – przywracanie ich do zdrowia. – O! To piękne!”

    Tym optymistycznym akcentem, życzę wszystkim Wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku i stu lat „ale w zdrowiu, nie w chorobie!” – jak ma w zwyczaju mawiać mój klient od „partyjnej”.

    Grudzień 23rd, 2015

  102. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”Zapewne zorientowaliśmy się, że Pan Marx jest wśród nas tylko po to, by apokaliptycznie wieścić, że terapie, psychoterapie i psychoanalizy powodują zgony, a przy okazji najgorsze z nich, czyli samobójstwa.”

    Nic podobnego. Gdzieś już napisałem, że nie mam nic przeciwko analizom czy psychoterapiom. Uzasadnioną nieufność budzą u mnie jedynie te przypadki, gdzie dany terapeuta czy analityk ma negatywny lub lekceważący stosunek do zinstytucjonalizowanej nauki. Jak na przykład Hellinger.

    Gdyby Hellinger powiedział coś takiego:” Słuchajcie, mam świetną metodę, ale ona nie była badana w labolatorium. Jak chcecie to weźcie w niej udział. Ja jednak nie wiem, czy ta metoda jest dla wszystkich. Robicie to zatem na własną odpowiedzialność.” Gdyby Hellinger to powiedział, to nie miałbym do niego żadnych zastrzeżeń i dopiero wtedy można by powiedzieć: Kto chce umierać niech umiera.

    To ważne jaki ma stosunek do zinstytucjonalizowanej nauki terapeuta, analityk czy przewodnik duchowy.
    Dlatego mam pozytywne zdanie o buddystach z Falenicy. Oni uwzględniają to co na temat medytacji mówi zinstytucjonalizowana nauka, a mianowicie: że medytacja jest nie dla każdego. Np. osoby chore na schizofrenię nie powinny medytować. Gdy byłem na pierwszym spotkaniu to taka informacja się pojawiła. I bardzo dobrze. Widać wyraźnie, że nie nie mamy tu do czynienia z nawiedzonym buddyzmem.

    Odniosę się jeszcze krótko do tego co napisał Pan Droździak. Pan Droździak wie, bo sporo czytał, że psychotropy nie działają przyczynowo. Nie jest jednak lekarzem, więc istnieje spore prawdopodobieństwo, że o wielu innych rzeczach nie czytał.

    A co w sytuacji, gdy nastrój jego klienta wynika np. z zatrucia rtęcią? To dość realny scenariusz jako, że wiele starych plomb ma w sobie rtęć.
    Osoba o wykształceniu medycznym może szybciej dostrzec pewne związki.
    W tym momencie klient Pana Droździaka ma pecha, ponieważ Pan Droździak nie dostrzega absolutnego obowiązku współpracy z psychiatrą, a sam być może o tym nie czytał w ramach samokształcenia.

    @Krzysztof Pawlak:”. Komizm pozycji Witkowskiego i Marxa leży w tym, że mogą być wysłuchani przez nich tylko ci, którzy jeszcze na terapię nie poszli (albowiem ci, którzy wyszli z niej poobijani nie potrzebują ich wraz z ich opiniami; ”

    A cóż to za przedziwna myśl. Ci co wyszli poobijani być może zostali poobijani właśnie przez takich Hellingerów, którzy się nie przejmują za bardzo nauką. Takie osoby jak najbardziej potrzebują tego typu krytyki terapii, jaka znajduje się w książce Witkowskiego. Na następnej terapii będą mogli zadać swoim terapeutom kilka trudnych pytań.

    Panie Ommitted. Jest Pan tam jeszcze? Mam nadzieję, że nie czuje się Pan lekceważony czy poniżany. Czasami trudno uniknąć jakiegoś mocniejszego słowa. Tym bardziej, że sam Pan widzi jak agresywnie potrafią się zachowywać analitycy, a więc osoby, które powinny odznaczać się wyższym poziomem rozwoju wewnętrznego, czego przejawem jest wewnętrzny spokój. Tymczasem zdaniem Pana Pawlaka moje wpisy to, cytuję:” To tylko jad i ślina, parę liter.” A do tego „bezczelny” „zelota” należący do „zgrai”.

    Panie Omitted, proszę sobie teraz odpowiedzieć na pytanie, czy jest możliwe, aby jad, ślina i parę liter wywołały taką furię?

    Dalej…

    @Krzysztof Pawlak:”Cały oportunizm tej pozycji Witkowskiego i jego zgrai, to frymarczenie naukowością, jej koniunkturalizm jest widoczny w tym, że Hellingerowi się dowala, pozostawiając na boku kwestię, że to co oburza (rzekomo) Witkowszczyznę, nie oburza ani prawa, ani polityków, ani naukowców, ani innych rzekomo nowoczesnych środowisk terapeutycznych i innych w Niemczech. Jak jest możliwe, że taki szarlatan Hellinger może dalej praktykować? I Pan Marx bezczelnie stwierdza, że nie umywa rąk w tej sprawie!

    Z tego co wiem to Niemieckie Towarzystwo Psychologiczne wyraźnie wypowiedziało się w sprawie Hellingera, więc proszę z łaski swojej nie wprowadzać ludzi w błąd. A to, że może on wciąż praktykować. No cóż.
    Nie wiem jak jest w Niemczech, jednak obecna sytuacja w Polsce pokazuje, że może sobie robić z prawem, co się komu podoba.

    Dalej…

    @Krzysztof Pawlak:” Podobnie w bezczelny sposób nie zajmuje się odsetkiem samobójstw dokonywanych w szpitalach psychiatrycznych (o kilka rzędów wielkości większym niż tych spotykanych w gabinetach różnej maści terapeutów), nie zajmuje się tymi, po prostu to olewa, którzy określeni mianem ?lekoopornych? zostają pozostawieni sobie. Nawet i tym, którzy w desperacji poszukaliby pomocy/terapii w gabinetach psychoterapeutycznych, nie polecaliby dla nich takich terapii.”

    Panie Pawlak. Czy mogę mieć do Pana małą prośbę. Czy mógłby Pan przed odpisaniem na mojego posta zrobić 10 oddechów?
    Przecież ja cały czas powtarzam, że nie deprecjonuję terapii czy analizy jako takiej. Chodzi mi o to, co Pan konkretnie pisze. A więc na przykład o Pana pogląd jakoby jedność psychofizyczna była dogmatem itp. O Pana stosunek do zinstytucjonalizowanej nauki.
    Nie mam nic przeciwko terapeutom czy analitykom, którzy mają świadomość ograniczeń swojego warsztatu i są gotowi współpracować z psychiatrami. Pan tymczasem swój stosunek do zinstytucjonalizowanej nauki pokazuje symbolicznie poprzez gotowość wejścia na most zbudowany przez amatora.

    Grudzień 26th, 2015

  103. Marx Schneider

    Panie Dubis. Ubiegł mnie Pan z tym nawiązaniem do Trybunału. Sama prof. Senyszyn mówiła w wywiadzie, że Trybunał jest upolityczniony. To jednak nie powód, by znosić trójpodział władzy.

    Podobnie jest w tym przypadku. Mistrz mistrzem, ale na wszystkim się nie zna. I także mistrz powinien uznawać Trybunał merytoryczny jakim jest zinstytucjonalizowana nauka. Po prostu po to, by móc z tego też korzystać, nie ograniczać się. W jakim stopniu, to inna sprawa. Być może w niewielkim.

    Tak czy inaczej postawa polegająca na tym, że ktoś widząc defekty instytucji bierze swoje zabawki i zakłada własną piaskownice jest dość ryzykowna. I świadczy o zideologizowaniu mistrza, który nie rozumie złożoności istoty jaką jest człowiek i tego, że sam może wszystkiego nie załatwić.

    Grudzień 26th, 2015

  104. Balsamo Astralli

    Skąd pewność pana Marksa, że zinstytucjonalizowana nauka jest ostatecznym, niepodważalnym źródłem prawdy o psychice? Kto lub co to gwarantuje? Skąd jego stricte religijna wiara w psychiatrię? Skąd czerpie on pewność, że psychiatra rozpozna zatrucie rtęcią z plomby, a analityk nie? Co wie o psychoanalizie? A co wie o psychiatrii? Czy jest psychiatrą? Czy jest naukowcem? Czy jest psychoanalitykiem? Czemu zinstytucjonalizowana nauka miałaby być czymś istotnym z punktu widzenia analizy, a nie analiza z punktu widzenia zinstytucjonalizowanej nauki? Lobotomia była przez lata uznawana przez zinstytucjonalizowaną naukę, a ostatecznie okazała się zinstytucjonalizowaną zbrodnią. Czy pan Marks w latach 50. uważałby, że warto poddawać schizofreników lobotomii, bo to proponuje zinstytucjonalizowana nauka?

    Grudzień 27th, 2015

  105. Marx Schneider

    I jeszcze do tego się odniosę: K. Pawlak:”Jestem łatwo dostępny, także w działaniach publicznych, na które zapraszam (są otwarte). Zależy mi zwłaszcza na publicznej prezentacji tych zarzutów, na odrobinie cywilnej odwagi.”

    Nie wiem czy Pan pamięta, ale ja na spotkaniu w Falenicy otwarcie Pana krytykowałem. Ja naprawdę nie mam problemu z cywilną odwagą.

    Teraz już oczywiście nie skorzystam z tego zaproszenia przede wszystkim dlatego, że szanuję samego siebie. Gdyby ktoś mnie zaprosił do rozmowy, to okej, przyjąłbym to zaproszenie.

    Pan tymczasem oświadczył, że jestem kimś w rodzaju tłumoka, który pewnych rzeczy nie jest w stanie pojąć.

    I w tej sytuacji miałbym się gdzieś fatygować? Jan Pan to sobie wyobraża? Tak jak napisałem, ja szanuję samego siebie i reaguję tylko na zaproszenia do rozmowy. A o rozmowie nie może być mowy w sytuacji, gdy ktoś mnie nie szanuje i ma mnie za idiotę.

    Zresztą skorzystanie z zaproszenia nie jest właściwie konieczne, bo przecież to co tutaj się dzieje ma charakter publiczny. I może sobie Pan do woli komentować moje wpisy. Proszę popatrzeć na to w ten sposób, czyż to nie wspaniała okazja by się wykazać?

    Czasami tak się dzieje, że dwie strony w dyskusji obstają przy swoich poglądach. W takiej sytuacji wystarczy jedynie, że dokładnie naświetlą dzielące ich różnice i się zwyczajnie rozejdą.

    Pan tymczasem robi coś więcej. Idzie do ‚swoich’ i niejako za moimi plecami (w komentarzach pod innym, nowym postem) opowiada tym ‚swoim’ jaki to ja tępy jestem. Czy nie pomyślał Pan choć przez chwilę, że takie zachowanie jest żenujące? Można chyba po prostu skoncentrować się na samym meritum. Bez wybiegów typu ad personam.

    Takie Pana zachowanie jakoś strasznie nie koresponduje mi z Pana profesją.

    Acha. I jeszcze jedno. Proszę mnie nie wrzucać do jednego worka z Witkowskim. Moim zdaniem on z kolei przegina w drugą stronę. Byłem zresztą na jego blogu i go tam krytykowałem, co łatwo udowodnić. No chyba, że to skasował.

    Grudzień 29th, 2015

  106. Marx Schneider

    Panie Balsamo. A Pan to do kogo kieruje te pytania? Do ściany? Albo ma Pan ochotę ze mną pisać, albo nie, proszę się zdecydować.

    Moja odpowiedź jest następująca. Można by wymienić milion błędów lekarskich i medycznych obecnych i z przeszłości. To jednak nie zmienia faktu, że w celu zrobienia badania krwi idzie się do labolatorium analitycznego, a nie do hobbysty.

    Jak ludzie mają głowę zanurzoną w dyskusjach psychoanalitycznych, to sobie wchodzą na amatorskie mosty, ale nie wtedy, gdy z nerką albo okiem coś się dzieje.

    Grudzień 29th, 2015

  107. Marx Schneider

    @Tomasz Dubis:”.Pisze Pan o ?olbrzymiej przewadze nad analizantem?. No do jasnej cholery ? proszę mi powiedzieć, kto do kogo przychodzi w tej relacji? Kto jest w ?posiadaniu? wiedzy po która przychodzi uczeń? Oczywistym jest, że ktoś kto nie wie (w analizie jego nie-wiedza jest ?wiedzą jeszcze nie uświadomioną?), przychodzi do tego o którym przypuszcza się, że wie, czyli do Mistrza.

    Dobrze. I co wie Mistrz? Na przykład?

    Grudzień 29th, 2015

  108. Balsamo Astralli

    Dam panu Marksowi dobrą radę: zanim zacznie się wypowiadać o psychoanalizie z takim znawstwem, z jakim mówi o badaniach krwi, chorobach nerek oraz budowie mostów, powinien stać się znawcą psychoanalizy. Pomoże mu to opuścić miejsce ściany, jakie w tej dyskusji zajął.

    Grudzień 29th, 2015

  109. Krzysztof Pawlak

    Szanowny Panie Pawle (jeśli to jest Pana imię),
    Cieszę się, że nie jest Pan członkiem „zgrai” Witkowskiego. Po prostu powołał się Pan na niego, więc przyjąłem, że co najmniej czytuje Pan jego blog (i jak widać nie pomyliłem się za bardzo). W wielu punktach z jego krytyką psychoterapii się zgadzam, a nawet idę dalej niż on. On odbiera jej sens, lecz ja sens jej widzę. Krytykuję ją za jej usłużność względem dyskursu naukowego (który Pan określa mianem nauki instytucjonalnej), za deprecjonowanie słuchania na rzecz rozmawiania, za czynienie z rozumienia zaklęcia rozwiązującego wszelkie problemy, za uprzywilejowanie dialogu ponad ciszę i ponad zamilknięcie, za gołosłowność zapewnień, że liczy się pacjent, za zdradę fundamentalnej wskazówki Starożytnych „lekarzu, ulecz się sam”, która oddziela medycynę od sztuki leczenia, oddzielając zarazem organizm (domenę medycyny) od ducha i ciała (domenę, którą w psychoanalizie nazywamy przeniesieniem). Jak łatwo dostrzec zajmuję się krytyką psychoterapii na poważnie, podczas gdy Witkowski robi to obłudnie, albowiem badanie efektywności psychoterapii jest obłudne ze swej istoty (jedynym środkiem oddziaływania jest w niej słowo w interlokucji, użycia którego nie można kontrolować, a skoro nie można kontrolować, to wyników badań nie sposób jest zweryfikować). Zatem, albo Witkowski, przecież psycholog, tego nie wie, albo wie. Ze względu chociażby na jego stopień naukowy, zakładam że wie. Jego tajemnicą pozostaje, dlaczego udaje że nie wie. Mój sprzeciw wobec naukowości Pana wywodów bierze się z utożsamiania przez Pana nauki z dyskursem naukowym, czyli z zideologizowaną formą nauki, z jej politycznym obliczem. – z kierowaniem przekazu, kłamliwie nazywanego prawdą zamiast wiedzą, do mas ludzkich (zdrowych i chorych bez różnicy, bez odróżniania chorych od chorych i zdrowych od zdrowych). To połączenie nauki z kapitalizmem, o którym wspomniał Tomas, pogłębiło kryzys medycyny. Niezaprzeczalny sukces medycyny w skali mas (zwiększający się wskaźnik przeżywalności, długowieczność społeczeństw itp.), nie przekłada się na wskaźnik zadowolenia indywidualnych pacjentów, jak i zadowolenia z pracy lekarzy branych z osobna.
    Zastanawia mnie co miałoby korespondować z moją profesją? Raz, nie jest to profesja, nie ma psychoanalityka w spisie zawodów. Dwa, praktyka psychoanalityczna rejestrowana jest jako „inna działalność medyczna”, ale tylko dlatego, że orzeka o tym GUS, który musi mieć porządek w papierach. W ciągu swej kariery byłem rejestrowany jako: najpierw korepetytor, potem pedagog, w końcu jakiś tam medyk. Który z konwentów ekspertów się mylił? Każdy! No i teraz Pan, Panie Pawle, Jak Pan sobie wyobraża moją profesję? Jako psychologiczno-psychoterapeutyczny entourage? Mam rozumieć? Ale ja wyżej cenię słuchanie. Mam empatyzować? Ale ja zamiast empatyzowania wolę prawdę (wolę usłyszeć „jestem pedofilem” niźli unikać empatii z powodu tego „jestem pedofilem”). Psychoanaliza nie jest związkiem partnerskim i księgą cenzorską, jest po stronie konfliktu, a nie zgody; obywa się bez kontraktu, bo ma za cel wkroczenie na bliżej nieznany most, którego konstruktorowi daje się przywilej bycia „zakładanym ekspertem od budowania mostów” – wystarczy założenie, że konstruktor wie, by nań wejść; i ludzie tak po prostu to robią ignorując certyfikaty. Dlaczego analizanci to robią? Bo życie ich stało się „nie do wytrzymania”; życie, Panie Pawle, a nie zdrowie. Po zdrowie wysyłam do specjalistów od zdrowia, z nerką do nefrologa, z zębem do stomatologa. Naprawdę myślał Pan, że jest inaczej? Jeśli tak, to jest to wyraz ignotum, a w takiej sytuacji krytyka, jak ta Pana ze spotkania w Falenicy, jest strzelaniem na oślep, bo wynika z niewiedzy do czego się celuje.
    I na koniec, naświetlenie dzielących nas różnic jest możliwe, jeśli rozmawia się o tym samym, a ma się różne poglądy o tym samym. Sęk w tym, że w obszarze psychoterapii moje i Pana poglądy niewiele się różnią. Tymczasem ja mówię tu o tym (psychoanalizie), a Pan o tamtym (psychoterapii). Reasumując: psychoanaliza nie jest psychoterapią; psychoanaliza jest dyskursem (innym niż naukowy); psychoterapia zaś nie jest dyskursem, ale opiera się w swym działaniu na dyskursie naukowym (i dlatego w ramach tego dyskursu może być rozliczana i krytykowana). Psychoanaliza może być krytykowana przez dyskurs naukowy, ale jako dyskurs (dokładnie tak jak dyskurs naukowy krytykuje dyskurs religijny), nie zgadzając się z pryncypiami psychoanalizy. I vice versa.
    Pozdrawiam

    Grudzień 29th, 2015

  110. Marx Schneider

    Panie Balsamo. Czy nie dostrzega Pan absurdu w tym co Pan napisał? Czym jest ściana? Pustką. Czy można zmienić swój stosunek do ściany (pustki)? Czy można traktować jedne ściany podmiotowo, a inne przedmiotowo? Toż to absurd. Można mieć określony stosunek tylko do tego co na ścianie napisane. Nie do ściany. Bo ściana to pustka.

    Dlatego właśnie napisałem, że nie uznaję pana Pawlaka za osobę bliską byciu. Ja to oczywiście rozumiem po buddyjsku. Żaden mistrz zen nie ma takiego lub owego stosunku do ściany (pustki). Napisy to tylko napisy, nic więcej. One nie są moje. Nie są w ogóle czyjeś.
    Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy mistrz zen nagle w dyskusji przestaje zwracać się do mnie bezpośrednio. Dlaczego miałby to zrobić? Przecież to bez sensu. To by oznaczało, że ma dla niego znaczenie coś co jest kompletnie bez znaczenia.

    Dlatego jeżeli ktoś doznaje negatywnych emocji w związku z napisami, to znaczy, że ta osoba ma problem z ich treścią. I tylko ta osoba. Treść napisów pełni jedynie rolę katalizatora w stosunku do wewnętrznych dynamitów. To nie ma żadnego znaczenia która ściana nosi dane napisy.

    Będę szczery. Gdy komentuję jakiś ciąg myśli, to nie przejmuję się za bardzo tym, że od czasu do czasu użyję mocniejszego słowa. Nie przejmuję się faktem, że może nie należałoby pisać z taką pewnością siebie. Szczerze powiedziawszy zwyczajnie mi się nie chce.

    Jeśli napis na jakiejś ścianie burzy czyjeś dobre samopoczucie, to albo ten ktoś ma problem z jego treścią, albo napis godzi w ego, czyli mamy do czynienia z sytuacją, gdy forma napisu nie koresponduje z wyobrażeniem ściany sądzącej, że jest czymś więcej niż tylko ścianą.

    Pan mnie wysyła na analizę panie Balsamo. Ale to pan nie odniósł się do merytorycznej części mojej odpowiedzi tylko rozdmuchał taką bzdurę. Takie nic. Zapewne ma to dla pana olbrzymie znaczenie. To mi przypomina sytuację na imieninach, gdzie najważniejszą sprawą jest by nie puścić bąka i słuchać potem jak się wszystkim w jelitach pierdy cofają.

    Jakie to proste. Użyć mocniejszego słowa i obserwować to krwawiące ego.

    Fakt, iskry lecą w tej dyskusji, ale ani nie złamałem prawa, ani nie użyłem określenia wulgarnego. Jedynie nazwałem analityka terapeutą. Ale szczerze powiedziawszy do głowy by mi nie przyszło, że to może być epitet.

    Grudzień 31st, 2015

  111. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”Witkowski robi to obłudnie, albowiem badanie efektywności psychoterapii jest obłudne ze swej istoty (jedynym środkiem oddziaływania jest w niej słowo w interlokucji, użycia którego nie można kontrolować, a skoro nie można kontrolować, to wyników badań nie sposób jest zweryfikować).”

    Nie rozumiem takiej postawy zamknięcia. Że coś jest niemożliwe do zrobienia. Kant uważał, że euklidesowa wersja geometrii to ostatnie słowo w tej nauce. Teraz już wiadomo, że geometria euklidesowa to jedynie szczególny przypadek geometrii Riemanna.

    @Krzysztof Pawlak:” To połączenie nauki z kapitalizmem, o którym wspomniał Tomas, pogłębiło kryzys medycyny.”

    Ten sam kapitalizm upowszechnił na naszym rynku księgarskim książkę „Sekret” Rhondy Byrne. Przesłanie tej książki jest takie, że jak się będzie pozytywnie myślało, to dostanie się to o czym się myśli. I na odwrót negatywne myśli ściągają negatywne zdarzenia.

    Oprah Winfrey poświęciła jeden ze swoich programów tej właśnie książce. Efekt? Jedna z chorych na raka kobiet zadeklarowała, że rezygnuje z akademickiej medycyny wyłącznie na rzecz pozytywnego myślenia. To nieco otrzeźwiło panią Winfrey, która w następnym odcinku przestrzegła, by nie podejmować zbyt pochopnych decyzji w tak ważnych sprawach.

    Pisanie, że nauka zinstytucjonalizowana jest zideologizowana jest moim zdaniem dość niebezpieczne. Warto chyba zawsze dodawać, że panaceum na zideologizowaną naukę jest po prostu jej odideologizowanie, a więc tak to trzeba zorganizować, aby na przykład panowała większa przejrzystość, by pewne rzeczy przestały się opłacać.
    Tak czy inaczej odrzucenie instytucji oznacza, że pozostaje nam jedynie zabawa słowami i wygrywa ten, kto jest w tym sprawniejszy.

    @Krzysztof Pawlak:” Po zdrowie wysyłam do specjalistów od zdrowia, z nerką do nefrologa, z zębem do stomatologa. Naprawdę myślał Pan, że jest inaczej?”

    Naprawdę? To skąd ta cała dyskusja? Przecież ja nigdzie nie upierałem się, że należy zrezygnować z podejścia idiograficznego i pozostać jedynie przy nomotetycznym. To może tak naprawdę nie ze mną Pan dyskutuje. Z kim wobec tego?

    @Krzysztof Pawlak:” Dlaczego analizanci to robią? Bo życie ich stało się ?nie do wytrzymania?; życie, Panie Pawle, a nie zdrowie. ”

    I były przypadki, w których odesłał Pan kogoś do terapeuty, bo chodziło o zdrowie, a nie o życie? Jakim kryterium się Pan posłużył?

    Grudzień 31st, 2015

  112. Krzysztof Pawlak

    Panie Pawle, będąc złośliwy powiedziałbym, że skłonny jest Pan sądzić, że nie umrze. Lecz zakładam, ulgowo dla Pana, że metodologia prowadzenia eksperymentów naukowych z dziedziny nauk o człowieku, jest Panu nieznana. Napisałem, że medium w interesującej Pana terapeutyce, jest mowa; a zatem, skoro mowa zawsze mówiona jest przez kogoś (przekaz płynący z nagrywarki nie jest mową) jednego, a nie przez wielu i że odbywa się to w interlokucji, a nie na poziomie komunikowania, to nie jest możliwe kontrolowanie takiego medium. Medium to jest epizodyczne, niejednoznaczne i uzależnione od nieznanych nikomu czynników (np.niektórzy łatwiej mówią do kogoś przystojnego, ale niektórzy trudniej, a jeszcze inni milkną na amen). Nie da się po prostu zachować elementu powtarzalności, nie zapominając o pryncypiach fundujących daną terapeutykę. Jak zmusić kogoś do mówienia o migrenie (bo badamy efekt danej terapeutyki na migrenę)? Jak zmusić terapeutę, by nakazał mówienie o migrenie komuś, kto woli mówić np. o tym, że ma grubą żonę? Być może ma to związek z migreną, ale tylko być może. Nie wie tego ani pacjent, ani terapeuta, ani badacz. Być może wyjaśni się to na „tak”, ale po 3 latach, a może 6. Eksperyment naukowy musi być możliwy do kontrolowania, by był miarodajny. Pomijam fakt, że na końcu terapii migrena może pozostać, a pacjent skończyć ją z wielkim poczuciem zadowolenia i twierdzić, że terapia mu pomogła. Dlaczego głos tego pacjenta ma być olewany. Czy według Pana nie mogą istnieć nieszczęśliwi migrenicy, którzy po terapii stają się szczęśliwymi migrenikami? Terapia jest dla człowieka, a nie dla badaczy. Dlaczego pomijać to, że może być ktoś, kto przychodząc na terapię chciał nie mieć migreny, ale w trakcie zmienił zdanie i zajął się w terapii rzeczą dla niego ważniejszą? Inne pryncypia rządzą terapią (winny rządzić), a inne nauką. To Pan musi wyjaśnić, dlaczego pryncypia naukowe mają ważniejsze zastosowanie, niż głos pojedynczego człowieka. Psychoanaliza właśnie tym się zajmuje. Ma pryncypia inne niż naukowe.
    Na teraz skończę, by powrócić do odpowiedzi wkrótce. Dodam tylko, że buddyzm też ma pryncypia różniące się od naukowych i psychoanalitycznych, a ja w Falenicy bywam na zaproszenie tych buddystów, którzy mieli lub mają doświadczenie kozetki analitycznej. Nie odciąga to ich od buddyzmu, raczej analiza go wzbogaca; a prośba o kontrolowanie obecności psychotyków w buddyzmie pochodzi ode mnie (bo niby jak wiedzieć, że ktoś jest psychotykiem?)

    Styczeń 1st, 2016

  113. Krzysztof Pawlak

    Panie Pawle, nie wiem od kiedy czytuje Pan mój blog, ale raczej nie od dawna. Wiedziałby bowiem Pan, że od dawna byłem krytykiem tego miazmatu o pozytywnym myśleniu. Czyżby nie wiedział Pan o tym, że to naukowcy polecali tę metodę jakieś 35 lat temu, by po 25 stwierdzić, że nie ma na to żadnych naukowych argumentów? Idąc Pana torem rozumowania – za ile istnień ludzkich odpowiadają ci pochopni badacze? Powołując się na takie przykłady wkracza Pan na teren pryncypiów, a nie faktów. Faktem jest, że jakaś X. zaprzestała brania leków na rzecz pozytywnego myślenia i w jakiś czas potem zmarła. Ale czy z tego powodu? Tym jest hochsztaplerka naukowa! Wnioskowanie o przyczynie z powodu korelacji ( a przecież w międzyczasie mogło zginąć jej dziecko – który z tych czynników odpowiada? Być może żaden, może jakiś trzeci, lecz nie brany pod uwagę?). Mam wrażenie, że Pan nie docenia ludzi i przecenia wpływ książek. Ktoś przeczytał książkę i postanowił zrezygnować z leków. Co wiemy? Bardzo niewiele. Pan zaś sądzi, że wie już wszystko. Czyżby Pan wolał myśleć, że ludzie są naiwni, a życie jest proste? A jeśli tej pani tydzień temu ktoś powiedział(zapewne konsylium lekarskie), że został jej rok życia? Czy w życiu ludzi chorych nic się nie zdarza bardziej tragicznego niż sama choroba? A może w ogóle się nic nie zdarza? Jesteśmy w pryncypiach; podmiot ma swoją godność, także podmiot naiwny. A co do szczegółów? To nie przeczytanie książki doprowadziło do tego, ale „sprzedajna” Oprah, która ją w swym programie reklamowała. Dowód? Jej przyznanie się do winy, które Pan Panie Pawle sam opisał.
    Zabawna jest ta Pana wiara, że dyskurs naukowy i instytucje naukowe działają poza słowami. Te instytucje też się nimi bawią (proszę przeczytać dowolną ulotkę zawartą w opakowaniu lekarstwa i odpowiedzieć na pytanie, do kogo są one kierowane – z miłą chęcią przeanalizuję w sekcji komentarzy przykład, który Pan sam wybierze, Panie Pawle niedowiarku).
    Z kimś, dla którego podejście nomotetyczne jest nadrzędne w stosunku do idiograficznego (tzn. że leczy się migrenę, a nie migrenika, że każdy migrenik jest taki sam itp.). Dla mnie sprawa jest odwrotna; to różnica pryncypiów – to nie kwestia wiedzy, ale etyki. To spór dwóch etyk (dokładnie tych samych, które zarysował Sofokles w Antygonie).
    Kryterium odesłania do specjalistów od zdrowia jest proste i zaskakujące jest, że Pan tego nie zauważa. Gdy przychodzi do mnie ktoś, np. z migreną, to pytam się go na wstępie dlaczego sądzi, że psychoanaliza byłaby mu pomocna w leczeniu migreny(nie uważam, że analiza leczy migrenę, ale też nie mogę wierzyć, że w tym akurat przypadku nie wyleczy; zajmuję się przypadkiem, a nie chorobą). Od odpowiedzi zależy co będę robił dalej. Gdy przychodzi ktoś, bo go praca frustruje, to proponuję mu zmianę pracy (nie jestem od zajmowania się frustracjami, ale frustratami – czy chwyta Pan różnicę między tymi pojęciami?). Gdy przychodzi ktoś z niedoczynnością nerek, oczekujący na jej przeszczepienie, to mówię, by przyszedł po przeszczepieniu (nie dlatego, że ważniejsze jest zdrowie od psychoanalizy; odwrotnie). Gdy ktoś przychodzi do mnie po psychoanalizę, to muszę zadbać o warunki, które zapewniają jej efektywność. To dlatego i tylko dlatego nie mile widziane są kontakty seksualne między analitykami a analizantami. Nie chodzi o to, że są one moralnie wstrętne czy dwuznaczne (zresztą nie istnieją relacje seksualne bez dwuznaczności). Chodzi o to, że uniemożliwiają kontynuowanie psychoanalizy. Stąd obłudne jest zakazywanie takich kontaktów między lekarzami a pacjentami (właśnie z racji tej rzekomej jednoznaczności); w ich przypadku w żaden sposób nie można wykluczyć, że seks albo miłość nie byłyby czynnikami leczącymi czy przyśpieszającymi leczenie (miłość naprawdę potrafi działać cuda). Podobnie do psychoanalityków jest w przypadku nauczycieli. Kontakty seksualne między nimi i uczniami zakłócają w sposób poważny nauczanie, ale nie koniecznie uczenie się.
    I na koniec: „nie warto żyć dla zdrowia” napisał Freud. I to jest mądrość! Mądrość odsłania przed nami pytania (np. po co żyć, czy warto żyć, jaka to wartość miałaby uzasadniać życie?), na które nie ma i nie będzie odpowiedzi. Nauka zinstytucjonalizowana żyje z pozoru, że istnieją odpowiedzi na te pytania, lub wkrótce będą istnieć.
    Był to c.d. odpowiedzi na Pana komentarz.
    Pozdrawiam

    Styczeń 3rd, 2016

  114. Marx Schneider

    Panie Krzysztofie. Jest jedna rzecz, która umyka. Ja rozumiem te trudności metodologiczne, które Pan wymienił. Dlatego uważam, że podejście idiograficzne powinno uzupełniać nomotetyczne. Chodzi mi o pewną postawę, o postawę otwarcia. Dzięki tej postawie granica pomiędzy tym, co nomotetyczne a idiograficzne może być przesuwana. Dla naukowca nie powinny istnieć obszary o których by myślał, że są poza jego zasięgiem.
    Taka postawa hamuje rozwój, kreatywność. I o to mi właśnie chodziło.
    Stąd też przykład Kantem. Kant nie był sobie w stanie wręcz wyobrazić innej geometrii niż euklidesowa.
    c.d.n.

    Styczeń 3rd, 2016

  115. Marx Schneider

    To ciekawe jak wszystko bierze Pan od razu do siebie. Ten przykład z Oprą Winfrey miał jedynie za zadanie zilustrować skutki zignorowania podejścia nomotetycznego.

    @Krzysztof Pawlak:”Faktem jest, że jakaś X. zaprzestała brania leków na rzecz pozytywnego myślenia i w jakiś czas potem zmarła. Ale czy z tego powodu? Tym jest hochsztaplerka naukowa! Wnioskowanie o przyczynie z powodu korelacji ( a przecież w międzyczasie mogło zginąć jej dziecko ? który z tych czynników odpowiada? Być może żaden, może jakiś trzeci, lecz nie brany pod uwagę?).”

    Oczywiście. Pan tu stosuje podejście idiograficzne i zadaje sobie pytanie o dany przypadek.

    Gdyby naukowcy przyjęli taką postawę, to nauka byłaby niemożliwa, bo liczba powiązań jest nieskończona. Pewne uproszczenia w nauce istnieją i to jest powód, dla którego uzupełniam podejście nomotetyczne idiograficznym.

    Lekarstwa bierze się, bo badania wykazały, że to nie jest efekt placebo, a nie dlatego, że lekarstwo uleczy mój prywatny powód. Lekarstwa nie znają prywatnych powodów, bo to statystyka decyduje o tym, że się je zaleca.

    W relacji analitycznej ani ja nie jestem sędzią we własnej sprawie, a przynajmniej może to dla mnie być bardzo bardzo trudne, ani analityk.
    Ponieważ jednak wymiana myśli w takiej relacji dotyczy życia, a życie ma swoje prawa nomotetyczne, więc domagam się obecności także tego podejścia. Jego nie można sobie odłożyć na półkę. To tak jakbyśmy się kłócili kto jest ważniejszy: ojciec czy matka.

    Styczeń 3rd, 2016

  116. Krzysztof Pawlak

    Panie Pawle, ależ to jest akurat główna oś sporu – podejście do braku. Nie braku tego czy owego, ale braku, na którym funduje się człowieczeństwo jako takie. Np. „ludzie nie są zwierzętami”, „szympansy nie są naszymi krewnymi”, „nie jesteśmy panami świata”, „nie jesteśmy panami kogokolwiek”, „nie wiemy dlaczego jesteśmy tym, kim jesteśmy”, „nie wiemy też po co jesteśmy”, „nie wiemy też po co mamy „świadomość siebie”, skoro ta świadomość rozpoznaje nas jako byty różne od wszelkich innych bytów na poziomie fundamentalnie jednostkowym – problem w tym, że nauka ignoruje ten dylemat: po co istnieje taka „jednostkowość”? Nauka twierdzi, że wszyscy jesteśmy zwierzętami, pomimo tego, że ludzie, w tym i naukowcy, nazywają niektóre formy bycia człowiekiem „zezwierzęconymi”. Twierdzi, że jesteśmy kuzynami szympansów, chociaż nawet wśród ludzi większość nich nie jest naszymi kuzynami (brat naszego ojca jest dla nas kuzynem, ale brat ojca, który nie stał się mężem, bo tylko zapłodnił mamusię, nie jest naszym kuzynem). Dlaczego tak u ludzi jest? To jest pobożne życzenie naukowców; ignorują takie obszary, potem mówiąc, że nie ma takich obszarów (mowa tu raczej o nauce sprzedajnej, czyli komercyjnej, dla której filozofia to nie nauka). Psychoanaliza nie jest nauką, albowiem zajmuje się relacją podmiotu z brakiem; nie po to, by mu zaradzać, czy leczyć z niego (to zadanie religii, w tym buddyzmu, które obiecują anulowanie tegoż braku przez różne formy zbawienia; lecz zauważmy, że Chrześcijaństwo jest w tym ujęciu najmniej religijne, albowiem wszyscy mogą być zbawieni, ale nie wszyscy będą. Kościoły tej religii są pełne niewierzących wiernych), ale po to, by uczynić życie znośniejsze wraz z brakiem.
    Hmm…kreatywność naukowców? Raptem wczoraj dowiedziałem się, w jaki sposób nawet lingwiści i semiolodzy wykorzystywali jeńców wojennych z I Wojny Światowej, by później pisać słowniki rzadkich języków. Obie wojny światowe udowodniły jak niebezpieczna potrafi być kreatywność naukowców, a nawet śmiertelnie niebezpieczna dla ludzkości. Kreatywność stała się aktualnym bożkiem ludzkości, cicho usuwając do kąta innowacyjność. I znowu rodzi się pytanie: dlaczego tak się dzieje? Niebezpiecznie jest ekscytować się rozwojem nie pytając o jego kierunek. Co nauka obiecuje? Ostatnio przeszczepianie głów. Można się tym ekscytować i dla niepoznaki nazywać to postępem. Lecz podniecać się przeszczepianiem głów bez pytania się o to, czy oby nie będą to puste głowy? Tym jest różnica między kreatywnością (przeszczepianiem głów), a innowacyjnością (odrzuceniem ze zbioru głów głów pustych).

    Styczeń 4th, 2016

  117. Krzysztof Pawlak

    Lecz kto zignorował to podejście? Najpierw autorka książki, która osobiste doświadczenie pozytywnego efektu myślenia pozytywnego przedstawiła jako metodę leczenia wszystkich. Ale ona jej nie wymyśliła, ona zastosowała do swego przypadku, który w „przypadkowy” sposób udowadniał tezę pewnych autorów, kierowaną do jakichś pacjentów en mass, której nigdy nie poddali praktycznemu sprawdzianowi na sobie. Następnie redaktor wydawnictwa, który bez refleksji zgodził się ją wydrukować, a na końcu Oprah, która ją bezrefleksyjnie zareklamowała. Wspólną miarą dla wszystkich tych działań jest osiągnięty zysk przy minimalnych kosztach (cóż bowiem znaczy śmierć jednej osoby w stosunku do gigantycznych pieniędzy, będących owocem „przemysłu pozytywnego myślenia’?). Czy ci ludzie ponoszą odpowiedzialność za swe pragnienia? Czy ci ludzie ponoszą odpowiedzialność za swe jouissance? Zapewne chciałby Pan wiedzieć, co robię gdy mój analizant mówi, że podda się metodzie pozytywnego myślenia, ale może już Pan się orientuje, co wtedy robię.
    W danym przypadku lekarstwo bez efektu placebo może zadziałać jako placebo dla tej i tylko tej osoby. Prywatne powody nie leczy się lekami. Gdyby lekarze dociekali tych powodów, to rzadko przypisywaliby leki. Dlaczego nie dociekają, skazując niektóre osoby na branie leków, które im nie pomogą? Kierują ich dopiero wtedy, gdy wyczerpią możliwości farmakologiczne. Czy odpowiadają za chemizację organizmów pacjentów, bywa że i lekozależność (a przecież dociekanie powodów nie jest magią i tajemnicą zawodową terapeutów)?
    Cieszę się za przedostatni akapit. Analiza zaczyna się od tego – ani analizant ani analityk nie jest sędzią we własnej sprawie (u Freuda: człowiek nie jest panem we własnym domu). Gotowość do dostrzeżenia tego i wstępna afirmacja tego jest punktem startu psychoanalizowania. To dlatego nie psychoanalizuje się od pierwszej sesji. Podmiot potrzebuje czasu, by się z taką sytuacją oswoić. Podobnie lekarz kierując kogoś do analityka; on też nie jest sędzią we własnej i pacjenta sprawie. Psychoanaliza jest terapeutyką, za której odpowiedzialność bierze też analizant ta odpowiedzialność rośnie wraz z czasem trwania psychoanalizy.
    Zaskoczę Pana. W psychoanalizie ważniejszy jest Ojciec niż matka. I to jest nomotetyka. Chodzi o Ojca, a nie tatę (w kształcie „jeden Ojciec dla wszystkich”; to lacanowski Inny, Bóg który nie istnieje, ale działa. Ojciec jest tylko funkcją (jak przynajmniej na razie grawitacja – działa, ale nie bardzo wiemy czym jest. Czy będziemy wiedzieć? Moim zdaniem tylko na poziomie apofontazy, definiowania przez to, czym ona nie jest).

    Styczeń 4th, 2016

  118. Marx Schneider

    Mam wrażenie, że Pana dyskusja ze mną tak naprawdę jest Pana monologiem. Świadczy o tym chociażby ten akapit o niebezpieczeństwie kreatywności naukowców. Gwoli przypomnienia zaczęło się od wymienienia przez Pana trudności związanych z zastosowanie metody naukowej do analizy. Ja na to odparłem, że rozumiem te trudności, aczkolwiek nie należy ich traktować jako czegoś ostatecznego. Postawa otwartości sprzyja bowiem przesuwaniu granicy pomiędzy tym co nomotetyczne a tym co idiograficzne. Taka postawa jest potencjalnie płodna i stąd hasło kreatywności. Pan tymczasem zaczyna snuć fantazje na temat tego hasła w oderwaniu od całego kontekstu.

    Styczeń 7th, 2016

  119. Marx Schneider

    Sporo Pan pisze o odpowiedzialności, a proszę sobie przypomnieć, że ten problem także pojawił się na spotkaniu w Falenicy. Mianowicie problem odpowiedzialności terapeutów, którzy traktują swoją profesję jako sztukę.

    To oczywiste, że w podejście idiograficzne wpisane jest ryzyko, ale tacy terapeuci chcą je podejmować. Tu też można by zadać pytanie, czy ponoszą odpowiedzialność za swoje pragnienie.

    Co w sytuacji, gdy pacjent nagle znika i nie daje znaku życia? Pan wtedy powiedział, że poszedłby do takiej pacjentki/pacjenta i coś tam zrobił. Nie pamiętam już dokładnie, czy powiedział Pan, że zaciągnąłby Pan tego kogoś do gabinetu, czy jednie chodziło o dotarcie do tej osoby.

    Na upartego można by taką Pana odpowiedź potraktować jako poważną. Jednak w ilu przypadkach to by zadziałało i czy po drodze nie rozszarpałby Pana jakiś buldog podwórkowy, tego nikt nie wie.

    I tu i tam jest ryzyko i problem odpowiedzialności. Zarówno podejście idiograficzne jak i nomotetyczne ma swoje wady i zalety. Właśnie dlatego opowiadam się za współpracą i interdyscyplinarnością.

    .

    Styczeń 7th, 2016

  120. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”Z kimś, dla którego podejście nomotetyczne jest nadrzędne w stosunku do idiograficznego (tzn. że leczy się migrenę, a nie migrenika, że każdy migrenik jest taki sam itp.). Dla mnie sprawa jest odwrotna; to różnica pryncypiów ? to nie kwestia wiedzy, ale etyki. ”

    Ojejejej. Jaka ta nauka nieetyczna. Tylko Pan Pawlak etyczny. Strasznie Pan upraszcza. Zarówno podejście idiograficzne jak i nomotetyczne są po to aby służyły ludziom. Nie wyznaczają one granicy pomiędzy etyką i anty-etyką. Zarówno tu jak i tam można spotkać osoby, które mają dobre intencje i starają się używać mózgu by jak najlepiej pewne rzeczy zrealizować.

    Styczeń 7th, 2016

  121. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”Panie Pawle, nie wiem od kiedy czytuje Pan mój blog, ale raczej nie od dawna. Wiedziałby bowiem Pan, że od dawna byłem krytykiem tego miazmatu o pozytywnym myśleniu. Czyżby nie wiedział Pan o tym, że to naukowcy polecali tę metodę jakieś 35 lat temu, by po 25 stwierdzić, że nie ma na to żadnych naukowych argumentów?”

    Jak czytam to pytanie to mam wrażenie, że gubi Pan wątek. Ja podałem przykład z Oprą po to by pokazać czym jest zalewany rynek. I dlatego właśnie uważam, że potrzebne jest coś w rodzaju trybunału merytorycznego, by nawiązać do tego co się aktualnie dzieje w polityce.
    Tym trybunałem jest zinstytucjonalizowana nauka. I to przecież na nią się Pan powołuje pisząc, że sprawa z pozytywnym myśleniem jest nieaktualna od 25 lat.

    Styczeń 7th, 2016

  122. Marx Schneider

    Pisze Pan, że kontakty seksualne uniemożliwiają kontynuowanie analizy. Czymże jest to zdanie, jeśli nie stwierdzeniem, że pewne prawo nomotetyczne tu działa?

    Styczeń 8th, 2016

  123. Krzysztof Pawlak

    1.Jak brzmi to nomotetyczne prawo?
    2.Zdanie moje brzmi dwojako; tak jak Pan je rozumie (jakieś Prawo w kosmosie, poprzedzające ludzi i nadrzędne w stosunku do nich lub Prawo wymyślone lub odkryte w kosmosie, a potem narzucane innym przez Trybunał mędrców zwanych naukowcami) oraz tak jak łatwo odczytać w tym zdaniu: prawo jest efektem pragnienia, np. mojego, tzn. nie roszczącego sobie prawa do tego, by być powszechnym, ale uniwersalnym to już (np. że źródłem prawa jest pragnienie, a nie wiedza; jeśli postępujesz zgodnie z pragnieniem, postępujesz zgodnie z prawem). Napięcie istniejące między Kreonową ideą prawa, a Antygonową wersją prawa istnieje i trwać będzie. Czy Antygona miała prawo tak postąpić?

    Styczeń 8th, 2016

  124. Krzysztof Pawlak

    1.Proszę czytać wolniej – 35 lat temu jacyś naukowcy mieli rację, że pozytywne myślenie działa.
    2.Po 25 latach, jakieś 10 lat temu, inni lub ci sami naukowcy zmienili zdanie i odtąd pozytywne myślenie nie działa. Oczywiście może być tak, że „pozytywne myślenie” robi ich w konia i za następne 15 lat znów zacznie działać. Wtedy ci lub inni naukowcy znów mienią zdanie. Naukowcy robieni w konia są błaznami, ale robieni w konia przez nich ludzie są toutes proportions gardees więźniami „concentration camp”. Najpierw karze im się wierzyć, potem nie wierzyć, potem znów wierzyć. Która z rzekomych prawd jest prawdziwa? Psychoanalitycy twierdzą, nie tylko oni, że wiedza jest pozorem prawdy. A przykład z pozytywnym myśleniem jest na to dowodem.
    Jeżeli naukowcy sądzą, że odkrywają prawdę a nie wiedzę, to 35 lat temu okłamali ludzi. Część z nich umarła zawierzając naukowcom. Moja krytyka naukowców, czyli ludzi, a nie nauki, stąd wynika. Każdy podmiot, w tym i naukowca, odpowiada za skutki swych pragnień, nawet te, które odkryto w efekcie tych pragnień. Nieświadomość nie rozgrzesza, a za błędy się odpowiada.
    Pomijając przeto arogancję, butę i triumfalizm obecnej ekipy rządzącej, jej taktykę nosorożca, TK w Polsce popełnił jeden kardynalny błąd akceptując zapis ustępującej ekipy. I dotychczas nie przyznał się do błędu, a trybunały jako zinstytucjonalizowana nauka nie mogą się przyznać jako ciało symboliczne. Mogą to zrobić tylko podmioty tam zasiadające, ale one zasłaniają się Temidą. Po której stronie jest racja? Obie strony nie mówią prawdy. W żadnym stopniu nie chodzi im o Temidę. Obu stronom chodzi o pragnienie podmiotów strony przeciwnej. To nie trybunał jest atakowany tylko jego sędziowie, którzy dopuszczając podejrzane prawo, odsłonili swe pragnienia (rozumiane jako „nie pragną być z Temidą tylko z władzą”). Z kolei „zamachowcy” na trybunał, odsłonili swe pragnienie (rozumiane jako „nie zależy nam na Temidzie, zależy nam na lustracji sędziów”). Obie strony odpowiadają za skutki swych pragnień, zwłaszcza tych, które dopiero się objawią. A ponieważ w kupie siła to każda z nich wymiga się od tego. Tak samo jest z trybunałami naukowców.

    Styczeń 8th, 2016

  125. Krzysztof Pawlak

    Panie Pawle
    1.Nauka nie jest etyczna ani nieetyczna. Ona po prostu nie ma związku z etyką, nawet gdy zajmuje się ludźmi (kupując udział ludzi w badaniach rozgrzeszają się naukowcy z czego?). Nie da się polemizować z zaklęciami, które Pan czyni. Służy ludziom, to znaczy komu? Kto korzystał na pozytywnym myśleniu 35 lat temu? A kto korzysta teraz na obaleniu wiary w pozytywne myślenie?
    2.To co próbuję tu przekazać, to to, że psychoanaliza jako metoda jest nierozłączna od etyki (tzn. m.in. że analityk drań i łotr może czynić dobro tą metodą; bierze się to z tego, że pragnienie podmiotu nie przekłada się na cechy osobowościowe, nie czyni człowieka, analityka czy analizanta lepszym, nie czyni go ideałem). Człowiek nie jest celem ani przedmiotem psychoanalizy. Jest nim podmiot ludzki. Nawet największy łotr może kochać i być kochanym. Analityk jest jak Antygona – jest etyczny gdy jest wbrew, a nie gdy jest w zgodzie.
    3.35 lat temu przestrzegałem przed pozytywnym myśleniem. Miałem więc rację. Ani teraz ani wtedy nie przyznawano mi racji. Najlepszym dowodem jest sam Pan. W/g Pana kupa ma rację a nie podmiot, nawet jeśli jeden. Bywa że trybunały mają rację i bywa że Pawlak ma rację, czasami ma rację zanim trybunały mają rację. Takie osoby od zawsze nazywano prorokami i od zawsze nikt ich nie słuchał. Czy wszelako ma to oznaczać, że Pawlak ma milczeć? Nawet jeżeli tak Pan myśli, to nie będę, bo muszę mówić. Może jestem natchniony, a może namaszczony, może jestem szalony, a może tylko idiotą – ale muszę mówić. Taką mam dharmę, a prawdopodobnie każdy mój analizant/ka zna mnie co najmniej od 4 wymienionych stron.
    4.Pewnego razu na spotkaniu w Falenicy powiedziałem, że nie przychodzę tam, by być buddystą, bo nim nie jestem, ale by być Buddą, bo jest prawdą, że Budda nie był buddystą. W tym samym sensie psychoanalityk nie jest psychoanalitykiem, tzn. że słowo „psychoanalityk” nie ma swej denotacji, choć ma wiele konotacji (np. psychoterapeuta).

    Styczeń 8th, 2016

  126. Tomasz Dubis

    Ah, śledziłem RSSowo Waszą dyskusję i zanim zdążyłem powiedzieć coś o Antygonie, jej osoba już się pojawiła. Zdaje mi się, że od początku w naszym sporze nie do końca chodzi o dobro pacjenta, o podejście nomotetyczne czy idiograficzne. Chodzi o to by uklęknąć i zrobić dobrze dyskursowi naukowemu, by spłynęła na analizę jego życiodajna mądrość, by uznać jego zwierzchnictwo, kiedy to jedynym suwerenem jest podmiot, to jego pragnienie wyznacza horyzont działań analitycznych, zarówno dla analityka jak i dla analizującego się.

    „Nie interesują mnie Ci wszyscy niżsi bogowie narzucający prawa ludziom”

    – powie Lacan za Antygoną, odnosząc się tym samym nie do prawa zinstytucjonalizowanego (np. w osobie Kreona) lecz prawa, które stoi za pragnieniem podmiotu, to „za” jest polem Innego, z którego miejsca podmiot pragnie i które to miejsce wyznacza jego granice.

    Pamięta Pan, panie Marx o co chodziło z ukrzyżowaniem Chrystusa? Nie chodziło wcale o popełnione przez niego czyny. Wina jego sprowadzona została do tabliczki nad głową, która obwieszczała: tu wisi „Król Żydowski”. Kiedy Piłat zapytał: „Czy ty jesteś królem żydowskim?”, odpowiedział mu: „Tak, ja nim jestem”. Tylko tyle. Kiedy już zawisł na krzyżu przechodzący „pozdrawiali” go tymi słowy: „Ej, ty, który burzysz porządek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw sam siebie!”, „Innych wybawiał, siebie wybawić nie może” – to powątpiewanie, pełne pogardy i czasem, jakże często słychać jako zarzut czyniony analitykom przez ich krytyków, czy zaciekłych oponentów. A wystarczyło uznać własne poddaństwo. Psychoanaliza może tam sobie istnieć, jasne, byleby uznała naszego Boga. Podobnie było z przywołanym już Sokratesem i podobnie było z Antygoną. I teraz Pan, panie Marx chce by analitycy dołączyli do tego zacnego grona? W tym sensie bycie psychoanalitykiem ma swój wymiar tragiczny.

    Padło jeszcze po drodze pytanie: „I co wie Mistrz? Na przykład?” – a więc posłużę się króciutkim przykładem z własnej analizy, oczywiście z jej początku, żeby zachować sens do którego odnosił się komentarz. Mistrz „wie”, że np. przychodzący do niego podmiot z racji tego, że stara się powiedzieć wszystko (wychodząc z naukowego założenia, że im więcej będziemy wiedzieć, im więcej będziemy znać szczegółów, tym lepszy sytuacji da nam to ogląd), nie może powiedzieć nic [„tak jak pana…” i tu pada porównanie do jednej z fundamentalnych figur w rodzinie], a wszystkiego powiedzieć się nie da! To „wszystko” odnosi się również do dyskursu naukowego – „…I świadczy o zideologizowaniu mistrza, który nie rozumie złożoności istoty jaką jest człowiek i tego, że sam może wszystkiego nie załatwić”. Na fali tych stu kilkudziesięciu komentarzy, trudno się nie powtórzyć ale powiem raz jeszcze. Psychoanaliza nie aspiruje do zajmowania się wszystkim. Opowiada ona historię wszystkiego ale wychodząc od jednego tylko, tego o czym akurat chce mówić podmiot, tego co kryje się za pozorem jego wypowiedzi, tego co mówione w tym co wypowiadane. Dlatego analityk nie musi być mistrzem-wszechwiedzy, wystarczy, że jego interpretacja – jak w podanym przeze mnie przykładzie – celuje w punkt, który umożliwia dalsze mówienie, pozwala wyjść z impasu „próby powiedzenia wszystkiego”. Wiedza, którą się posłużył [analityk] nie była jego wiedzą, ani wiedzą Instytucji, była wiedzą wyłaniającą się z dyskursu pacjenta, moją wiedzą, lecz do czasu owej interwencji, wiedzą jeszcze nie uświadomioną, i daleki byłbym od poddawania pod ocenę jej „faktyczności” w stylu „na jakiej postawie stawie pan ową tezę?!”. Z interpretacją jest tak, że albo przyniesie ona zamierzony efekt albo i nie. Widocznie ta miała coś z prawdy.

    Styczeń 11th, 2016

  127. Marx Schneider

    Krzysztof Pawlak:”1.Jak brzmi to nomotetyczne prawo?”

    Nie wiem. Przyjęcie jednak zasady jednej dla wszystkich świadczy o istnieniu prawa. Tym bardziej, że ta zasada jest raczej powszechnie stosowana w praktyce terapeutycznej tudzież analitycznej. I to prawo daje o sobie znać poprzez Pana (jak sądzę stosunkowo stałe) poczucie (Pan to nazywa pragnieniem), że pewnych rzeczy nie warto robić.

    To prawo jest częścią Pana, jak wiele innych praw. A to oznacza, że wiarygodna wiedza o prawach jakiej dostarcza instytucja jest ważnym elementem penetracji własnego wnętrza. Przy czym wiedza o prawach to też wiedza o tym, które tak naprawdę warto uwzględnić, a które są jedynie zbędnym balastem przeszłości.

    Człowiek to między innymi rządzące nim prawa. Tak jak Panem rządzi Pana pragnienie nie stosowania pewnych metod w analizie, choć rozum teoretyczny podpowiada Panu, że w niektórych przypadkach mogłoby to okazać się zbawienne (mam tu na myśli te Pana rozważania, że teoretycznie rzecz biorąc miłość mogłaby uleczyć.
    Oczywiście. Teoretycznie seks grupowy mógłby coś uleczyć. Słyszałem też o terapeucie, u którego pewnego dnia pojawiła się otyła pacjentka. Powiedział jej, że w życiu nie widział takiej góry słoniny). Ale to tylko głos rozumu teoretycznego. Bo pewne prawo tak czy inaczej działa.
    Być może jest to jedynie prawo o charakterze kulturowym. Ale o tym powie nam nauka.

    Prawo poprzez pragnienie domaga się przestrzegania. Zignorowanie go mogłoby sprawić, że z pewnych zabiegów analitycznych wynikłoby więcej szkody niż pożytku. I pewnie dlatego seks z analitykiem nie jest narzędziem jego pracy. Samo pragnienie, do którego tak się Pan odwołuje jest pewnie zespołem jakichś praw. Świadczy o tym jego stosunkowo stały charakter.

    Podejście idiograficzne i nomotetyczne to tak naprawdę dwie strony tego samego medalu. Różnica polega tylko na tym, czy do sprawy podchodzi się w sposób systematyczny i zorganizowany, czy jakiś inny.
    Dlatego napięcie, którym Pan pisze jest czymś sztucznym. Prawa istnieją tak czy inaczej czy to na zewnątrz nas czy w nas. Wybór istnieje jedynie pomiędzy zorganizowanym namysłem a niezorganizowanym namysłem. Nie ma trzeciej opcji, niby jaka? Powód dla którego dopuszczam podejście idiograficzne wynika jedynie z faktu, że ów zorganizowany namysł ma jednak swoje defekty. Bo gdyby nie miał to nie byłaby żadnego protestu, żadnego przeciwstawiania się w obronie tego co jednostkowe, niepowtarzalne.

    Jak można sądzić, że da się snuć jakikolwiek dyskurs w oderwaniu od wiedzy naukowej? W oderwaniu od wiedzy o człowieku, ludziach, świecie. Cały czas posługuje się Pan informacjami, które można z grubsza podzielić na potwierdzone lub nie. I one są cały czas obecne w dowolnym dyskursie, czy to w formie konkretnych informacji czy to w formie pewnych ogólnych ram. Lacanizm nie jest pod tym względem wyjątkiem. Nie jest Leibnitzowską monadą i ludzie też nie są monadami.

    Jak Pan pewnie wie w filozofii wprowadza się podział między innymi na ontologię i etykę. Ale one nie są niezależne od siebie. Podam prosty przykład. Dla etyki to ma znaczenie czy uznaje się Pan za solipsystę czy nie. Dla solipsysty inni ludzie to tylko wrażenia umysłu. Nie istnieją realnie. Pana stosunek do innych będzie się różnił w zależności od przyjętej perspektywy ontologicznej. Z kolei zarówno ontologia jak i etyka korzystają z dalszych źródeł informacji. Stąd zalecenie szkoły Lwowsko-Warszawskiej, by studia filozoficzne były uzupełnione specjalizacją z którejś z nauk szczegółowych.

    Nie ma po prostu czegoś takiego: wiedza nie jest prawdą, więc stajemy obok wiedzy i docieramy do prawdy.
    Nie można stanąć obok. A skoro tak to mamy do wyboru: Zająć się bałaganem systematycznie lub inaczej. W drugim przypadku istnieje spore ryzyko, że bałagan się po prostu powiększy. Z kolei głos nauki może nam uświadomić które obecne w nas prawa są tak naprawdę realne, a które narzucone i wobec tego można je zarzucić.

    Styczeń 12th, 2016

  128. Marx Schneider

    @Krzysztof Pawlak:”Nauka nie jest etyczna ani nieetyczna. Ona po prostu nie ma związku z etyką,”

    Wiem o tym. Kontekst, z którego Pan to wyrwał zawiera też zdanie: ” Zarówno tu jak i tam można spotkać osoby, które mają dobre intencje i starają się używać mózgu by jak najlepiej pewne rzeczy zrealizować.”

    Chodziło mi o pokazanie, że nie jest Pan bardziej etyczny tylko dlatego, że stosuje Pan podejście idiograficzne. Z nim bowiem też jest związane nieuniknione ryzyko.
    Jak ktoś stawia na bok sprawdzone podejścia, to istnieje spora szansa, że tak dźgnie analizanta, że ten się nie pozbiera. Takie ryzyko istnieje oczywiście zawsze, ale między innymi po to bada się systematycznie pewne rzeczy, by pewne zjawiska przewidzieć i ocenić co dla kogo jest optymalne. Swoją drogą ciekawe, że sobie Pan zignorował ten watek, a to sprawa przecież dość kluczowa w tej dyskusji.
    W świetle tego co napisałem ta zachęta, by przytulić agresywną analizantkę wygląda jak jakaś pokuta. Próbuję to sobie wyobrazić. Skoro jako analityk odsunąłem na bok wiedzę i widzę jak ktoś się na mnie rzuca z pięściami, to kto wie, może sobie na to zasłużyłem.

    Styczeń 12th, 2016

  129. Marx Schneider

    @Tomasz Dubis:?Nie interesują mnie Ci wszyscy niżsi bogowie narzucający prawa ludziom?
    ? powie Lacan za Antygoną

    Proszę Pana. Podział na prawa zewnętrzne i wewnętrzne w kontekście nauki jest sztuczny. I dlatego powoływanie się na Antygonę jest nie do końca poprawne. Nie ma przeciwstawienia ja vs prawa.

    Styczeń 20th, 2016

Reply to “„Nie ma Jednego bez Innego””