Nieodzowność Jednego. Oto zmora ludzkości! Nawet najbardziej wolne umysły są takimi tylko pod warunkiem, że zdołają o tej wolności przekonać innych. Niezależnie od tego jak bardzo ekscentryczny jest ich język (środek przekazu), mówią nim do innych w niepodważalnej wierze, że to co mówią jest do zrozumienia. Zrozumienie jest przeto Jednym, które wiąże tego z tamtym, mnie z nim itd.
J.Joyce naświetlił to genialnie. Czy Finnegana Tren jest o czymkolwiek? Nie sądzę, by tak było, ale nie zmienia to nic w rzeczywistości międzyludzkiej. Każdy z tłumaczy tłumaczy ten tren, bo jest pewny, że jest on o czymś i przez to jest do zrozumienia. A co jeśli jest to urojenie? Ostrożnie z tym, musiałoby ono wtedy być urojeniem całej ludzkości, uniwersalną zasadą ją fundującą. Postmodernizm przekonał się szybko, że prawda nie może być urojeniem, albowiem teza o urojeniowości prawdy sama musi być prawdziwa, czyli nie może być urojeniem. Inaczej mówiąc, Jedno istnieje, by gwarantować pewność (dla Hellera pewność istnienia Boga, dla Sokala zapewne pewność samej Matematyki, niepodważalnego związku między liczbami i obiektami). Lecz pójdźmy krok dalej, przecież jesteśmy umysłami wolnymi i otwartymi. A co jeśli samo Jedno jest urojone (urojone, ale nie urojeniem)? Czy urojone coś może odpowiadać za prawdę czegoś, więcej, może mówić prawdę? W tym miejscu Sokal czytający Lacana nie zdzierżył, poniosło go. Teraz przeto wyjaśnimy coś Sokalowi i Sokalom wśród was.
W filmie Kay-Pack jest taka oto scena: zespół ekspertów astrofizyków próbuje przekonać psychiatrę, że jego pacjent Prot ma urojenie twierdząc, że jest Kay-Packaninem przeniesionym w czasie na Ziemię. Prosi zatem Prota, by powiedział jak można przenosić się w czasie. Prot zgadza się i przenosi się w czasie mówiąc „Byłem.Jestem.” Banalne, prawda? A przy tym szokująco prawdziwe – każdy z nas wiele razy w ciągu dnia i wiele razy w ciągu nocy przenosi się w czasie. A więc istnieje przenoszenie się w czasie, to niezaprzeczalne, chociaż pewność tego jest urojona.
Gdy Lacan używa symbolu „pierwiastek kwadratowy z -1″ odnosi go do „związek seksualny nie istnieje”, czyli oznacza istnienie związku seksualnego, który nie istnieje.
Przypomnijmy teraz dylemat Salomona. Dwie matki twierdzą, że dziecko (konkretne jedno dziecko) jest tej i tej równocześnie. Problem więc brzmi: która z twierdzących jest matką, czyli która z nich kłamie. Jak wiadomo Salomon dzieli dziecko na dwie matki, co prowadzi do udowodnienia, że każde dziecko ma tylko jedną matkę, a także tego, i to jest zasadnicze, że matkę i dziecko łączy więź niezwyczajna, a raczej nadzwyczajna. Nadzwyczajność tej więzi widać w jej nieskończoności, od urodzenia po grób, ona jest nierozerwalna. Taką samą więź widzimy między Antygoną a jej bratem – nie rozłączy jej nawet śmierć.
Aby zrozumieć dlaczego nieświadomość zna tylko jedną płeć, męską, co niektórych przyprawia o zgrzytanie zębów, ta obserwacja i teza jest fundamentalna. Między matką a dzieckiem istnieje więź pierwsza i pierwotna, a także niezrywalna. To tak jak relacja między liczbą a jej obiektem w matematyce, między Bogiem a człowiekiem w teologii. To coś co ma status realny, rozciągający się nawet poza śmierć.
Pierwotna więź matki z dzieckiem – wszyscy w nią wierzą, nikt nie jest jej nieświadomy. Raj maciczny, którego utrata zostaje wynagrodzona relacją z matką (mama ciebie zawsze zrozumie, nigdy nie opuści, kocha na zawsze). W tej relacji płeć żeńska jest uprzywilejowana, jedyna, która się liczy.
I tylko jedno małe „ale”. Trwanie takiej harmonii wiązałoby się z uprzywilejowaniem kazirodztwa, którego amatorem okazał się być prof. Hartman, filozof (w wersji light siostra-brat, Antygona-Polinejkes; wersja hard także dla niego jest odrażająca). Taka relacja, takie uprzywilejowanie kazirodztwa, stoi za przerwaniem tej „boskiej relacji” i inną ewaluacją płci.
Płeć żeńska musiała być ograbiona z tej realnej właściwości. „Byłem” musiało przełożyć się na „jestem”.
KP
7 Comments, Comment or Ping
Jeśli można to miałbym takie trochę z innej beczki pytanie. Podczas jednego ze swoich wykładów wspomniał Pan, że związki homo zdarzają się dość rzadko. Czy ma Pan na to jakieś wyjaśnienie? Czy jest to Pana opinia, czy też były jakieś badania? Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zechciał Pan odpowiedzieć. Serdecznie pozdrawiam.
Sierpień 24th, 2015
Nie jest to moja opinia. Wyjaśniam, że w latach 1983-1988 byłem „seksuologiem”, a potem w latach 1988-1994 przygotowywałem doktorat z zagadnienia transpłciowości. Badania nad „trwałością” związków jednopłciowych z okresu 1950-1990 wskazywały jednoznacznie na „przelotność” takich związków. Interpretacje tego faktu były redukcjonistyczne i nie tyle wskazywały na uprzedzenia ludzi, tylko brak narzędzi do interpretowania zjawisk dotyczących podmiotów ludzkich. W naukach społecznych i humanistycznych obowiązuje to do dzisiaj. Nikt po prostu nie porównywał wyników badań nad trwałością romansów heteryków i związków homotyków. Zapewne byłyby podobne. Przelotność związków homotyków nie wynika z patologii jako takiej, ale z niedopuszczania ich do symbolizacji, istnienia w dyskursie (moim zdaniem to nie uprzedzenia społeczne są tutaj decydujące, ale Realne kryjące się za bojaźnią, trwogą i lękami społecznymi – trzeba tu dodać, że lęk i reszta nie jest symptomem, jest znakiem; problem w tym, że aktywiści LGBT nie chcą wiedzieć czego znakiem są te lęki i odpowiadają inercją umysłową, fiksacją na uprzedzeniach, wierzeniu w ich realność, chociaż są one obroną przed realnością). Prorokuję, że zagwarantowanie homotykom związków partnerskich, „małżeństw laickich”, zniesie problem przelotności ich związków – mając związki pragnienie przemieści „przelotność” na romanse . Fundamentalna teza lacanizmu „związek seksualny nie istnieje” będzie także prawdą w związkach jednopłciowych.
Ten komentarz podpisuję nietypowo: Krzysztof Pawlak, pierwszy homofob w tym kraju” (w taki sposób ochrzcili mnie pierwsi aktywiści LGBT w Polsce, po moim wywiadzie w piśmie Radar – było to może w 1986, 1987, a może 1988 roku? Wybaczcie, nie pamiętam.)
Sierpień 26th, 2015
To o czym Pan pisze kojarzy mi się z tym, o czym wspomniała kiedyś prof. M. Szyszkowska. Stwierdziła mianowicie, że zmiana prawa szybciej zmienia obyczajowość niż czekanie, aż zmiany obyczajowości zmienią prawo.
Zastanawiam się jednak czy pewne prastare archetypy nie zachowają jednak swojej mocy. Zgodnie z nimi facet jest na przykład zdobywcą. Dwie strony nie mogą się zdobywać. Musi być zdobywca i zdobywający. Pewien gej wspomniał mi kiedyś, że woli podrywać niż być podrywanym. Ktoś mógłby powiedzieć. W czym problem? Są tacy co lubią być zdobywani. Są oni jednak pod tym względem niemęscy.
Wspominał Pan kiedyś na wykładzie o jakimś geju u pana na kozetce, który miał problem ze swoim facetem. Powiedział mu Pan podobno, że jak chce tamtego zatrzymać to powinien zachowywać się jak facet.
Takich rzeczy może być bardzo dużo. Pytanie wobec tego czy dopuszczenie do symbolizacji jest w ogóle możliwe. W sensie realnych zmian. Czy para gejów mogłaby to wszystko niejako wykasować i od nowa zdefiniować? Czy tego nie byłoby zbyt wiele? Czy nie powstałby jakiś zasadniczy opór owych prastarych archetypów? Czy je też można zmienić? Przepracować?
Sierpień 26th, 2015
Prof.Szyszkowska wyraziła pobożne życzenie. Więcej mądrości pada z ust doktora House’a, np. „Wszyscy kłamią”. Jakakolwiek penalizacja tej prawdy prowadzi do upadku prawa. Tysiące lat karano homoseksualizm i nic nie zmieniło. Ponadto prawo do obyczaju ma się nijak. To, że ludzie nie opluwają gejów nie znaczy, że przestają być homofobami. Więcej, to że opluwają nie oznacza, że homofobami są. Dziwne w tym sądzie jest to, że w ogóle chce się obyczaje zmieniać. Ja np. chciałbym, by ludzie przestali głośno bekać. Ale po co zatrudniać do tego prawo? Aby zmieniać obyczaje wystarczy zmienić własne obyczaje. Wystarczy być innym niż się jest, tzn. być tym, kim się nie jest.
Tyle na razie. O reszcie poruszonych kwestii wkrótce.
Sierpień 26th, 2015
Dziś II część odpowiedzi: skoro w nieświadomości jest miejsce tylko dla płci męskiej, co teraz we wpisach staram się objaśnić, to sens tego oparty jest nie na tym co jest, lecz na tym czego nie ma. Chodzi o brak, czyli w dialektyce płci miejsce kobiety; miejsce, a nie realny status. Kobieta nie jest brakiem, ona jako jedyna zajmuje miejsce braku, miejsce poza czymś, a nie nicości. I to jest problematyczne. Najbardziej dla ewolucjonistów. Kiedy już pomyślimy o dwóch płciach, to powstaje problem jak wyjaśnić wzajemne przyciąganie się płci. Chemia jest guru dla ewolucjonistów, ale ona działa doskonale na poziomie szczurów. Tymczasem człowiek w relacjach płciowych ma być na dodatek do chemii monogamistą. I to nie w typie łabędzim czy gołębim, które jeśli są razem, to nie brakuje im nigdy pociągu – kiedy ruja, wtedy kopulacja. Czyli heterogamii nie brakuje braku, chemia zbliża do siebie dwa typy, które nie mają braku. Ale człowiek? I tu jest problem. To co łączy dwie płcie ze sobą to nie chemia, bo ona łączy mężczyznę z kobietami i kobietę z mężczyznami. Jak natomiast wyjaśnić związanie się jej z nią, tylko i tylko z nią? Doświadczenie pokazuje, że chemia sprawia, że mężczyznę ciągnie do kobiet i vice versa. Ale tylko do tej jednej i tylko do tego jednego? Tylko z nią się chce spędzić życie, z tą nieco parchatą, na dodatek bezpłodną? Co z ewolucyjnym sensem takich relacji, które nie są wyjątkiem tylko uniwersalną regułą?
To właśnie czyni problem z gender. Gdy gej słyszy ode mnie „zachowuj się jak mężczyzna”, to nie oznacza, że jest kobietą biologicznie czy wyobrażeniowo; to tylko oznacza „zajmujesz miejsce kobiety, ale czy chce ciebie takim twój partner?”.
O ile różnica na poziomie biologicznym daje się pokonać przez chemię, o tyle u człowieka nie gra roli podstawowej. Aby zmaksymalizować szansę związku monogamicznego na trwanie, potrzebne jest coś więcej niż instynkt. I jest to pragnienie, które transgresuje biologię. A warunkiem koniecznym pragnienia jest brak, a nie „innopłciowość”.
Płeć odpowiada za istnienie dwóch światów. Lecz gender jest pojęciem relacyjnym. Jeśli dokonać pełnej separacji gender od siebie, co zagwarantuje rozmnażanie się ludzi, a zwłaszcza los dzieci? Nie twierdzę, że taka rzeczywistość nie jest możliwa; raczej wyznaję pogląd dr. House’a, który wolał być inspirowany do pracy kwestią koloru majtek szefowej, niźli ekspercką burzą mózgów. Wiedza to za mało, by pojąć człowieka. A poza tym, zwracam się do wszystkich, kto z nas nie jest w ogóle zainteresowany kolorem majtek tej czy tamtego?
Sierpień 30th, 2015
Ale to by oznaczało, że geje próbują wiązać się ze sobą na dłużej z powodu nierozpoznania siebie, swojej niewybrakowanej natury. Czyżby neurotyzm? Gdzieś Pan napisał, że neurotyk czuje się nieszczęśliwy z powodu ciągłego poczucie braku.
Rozmawiałem niedawno z pewnym gejem. Do 30 roku życia zależało mu wyłącznie na byciu w związku. Miał ich kilka. wszystkie nieudane. Przeważnie był zostawiany. W 30 roku życia zdecydował się prowadzić inny styl życia. Dał sobie mianowicie spokój ze związkami. Od czasu ma z kimś sex. I stwierdza, że jest dużo szczęśliwszy niż wcześniej. Faktycznie, jak się z nim rozmawia to da się wyczuć, że jest to raczej osoba zadowolona z życia. Ma wielu znajomych. Jest taki bardzo przyjazny, uśmiechnięty. Nie wyklucza związku w przyszłości, ale nie szuka. To tak jakby przestał odczuwać brak. Mało tego. Ma nadmiar, którym obdziela innych.
Z tego co Pan napisał by wynikało, że geje nie mogą być dopuszczeni do symbolizacji. Bo to tak, jakby usunąć dolną kartę. Wszystko runie, cała ta narracja podtrzymująca związki dłużej? Mam wrażenie, że kobiety zajmujące rolę męską to często singielki – businnes woman. Mają wysokie wymagania, bo sfera braku bardzo się skurczyła? Podobno w Szwajcarii jest ich na tyle dużo, że Szwajcarzy szukają żon wśród kobiet ze wschodu.
Sierpień 31st, 2015
W III części odpowiedzi zajmę się kwestią symbolizacji, albowiem jest mnóstwo nieporozumień w tej sprawie. Wyrazem tego były wielce namiętne dyskusje posuwające się aż do insynuacji, że moje poglądy w tej sprawie mają stricte religijny charakter. Cóż, symbolizuje się cokolwiek tylko w obliczu braku, w dowolnej jego modalności (rozziew, pęknięcie, podzielenie, luka itp.). Jeśli między A i B istnieje dowolna niezgodność (dla przykładu: „świat nie został stworzony ku uciesze człowieka”, „między mężczyzną a kobietą jest mur”, „mówimy by się nie porozumieć”, po psychoanalityczną klasykę „związek seksualny nie istnieje”), to z owego „pomiędzy” pochodzi symbolizacja. Nie z A lub B pochodzi, ale z tego czego brakuje A by być B, oraz z tego, czego brakuje B by być A. Dlatego u Lacana żałobę przeżywa się po tym, kto był brakiem, którego brakowało, a nie którego zabrakło; czyli, że żałoba jest doświadczeniem braku braku i tęsknotą za brakiem; pragnieniem jest wtedy odzyskanie braku, co w radykalny sposób spotyka się w identyfikacji z brakiem (np. samobójstwo). Łatwo wtedy dostrzeżemy, że następna miłość w życiu jest metaforą poprzedniej, zastępstwem pierwszej przez drugą. Pierwsza ulega zatarciu, a druga przypomina o tym.
Wspomniana opinia prof. Szyszkowskiej opisuje symbolizację, która nie może się powieść. A wszystko dlatego, że jest przekonana bezdyskusyjnie, że symbolizacja musi się powieść. Inaczej mówiąc, ignoruje niemożliwość, kategorię braku; stoi po stronie braku braku.
W bardzo intensywnym i raczej hejtującym klimacie ówczesnej blogowej dyskusji na temat małżeństw jednopłciowych ignorowano to, że nie ma symbolizacji bez metaforyzacji. To znaczy, że małżeństwo jednopłciowe może być tylko metaforą małżeństwa dotychczasowego. W zasadzie symbolizacja jest sprawą prostą. Wystarczy, że para jednopłciowa przedstawi się poprzez znaczący mąż/żona; on o nim „to jest moja żona” i małżeństwo mamy gotowe. Do tego nie potrzeba jakiejkolwiek legislatury. Do tego wystarczy pragnienie podmiotu.
I w tym miejscu wyłania się kwestia miejsca, z którego emitowane jest pragnienie. Profesor Szyszkowska domaga się czegoś nie z miejsca podmiotu, ale z miejsca Innego (nakazywania, rozkazywania, upominania, pouczania, moralizowania, karania, kogo jeśli nie podmiotom/ów?), z miejsca zaprogramowania bardziej niż symbolizacji. A to taktyka perwersyjna, taktyka kogoś kto wie, że jeżeli przyjmiesz nasze propozycje, to będziesz zadowolony i oszołomiony szczęściem.
Wrzesień 7th, 2015
Reply to “„Byłem.Jestem””