Postanowiłem kontynuować kwestię poruszoną w komentarzu Anny. Chodzi o wiedzę bałamutną (przy okazji dodam, że sprawa sygnalizowana przez Szymona, tzn. dlaczego chociaż w życiu spotykamy ciągle dwie płcie, to w nieświadomości mamy tylko jedną, będzie też poruszona), czyli wiedzę udającą prawdę, co w przypadku nauki jest coraz częstsze i prowadzi ją do tabloidyzacji. Za przykład niech posłuży zaklęcie z reklamy: „jak dowodzą badania naukowe to i to jest skuteczne w 90% przypadków”. Rodzi to pytanie, dlaczego świat naukowy nie oprotestowuje tych bałamuctw – przecież nauka stoi weryfikacją. Ale to psychoanaliza ma rację, gdy Lacanem mówi „wyparcie jest cenzurą prawdy”, czyli jak w tym wypadku, że świat nauki milczy, bo ten sam świat jest przez macherów tabloidów finansowany.
I tu wkraczamy w „czarną niedzielę doktorów”, a nie jak to rebelianci nazwali „czarną niedzielę nauki”. Rzecznik „niepotrzebnych doktorów”, niejaki Aleksander Temkin, zapalczywymi słowami ilustruje jak wygląda cenzurowanie prawdy, gdy zanim się coś powie, to się gorąco zapewnia, że „nasz przekaz był jednoznaczny”. Po czym, by ratować naukę, proponuje w drugim punkcie programu naprawczego zagwarantowanie etatów i posad dla naukowców („zachowanie potencjału dydaktycznego i naukowego instytutów”). Ignorancja, po raz kolejny powtarzam, ta największa z namiętności ludzkich, sprawia, że pan Temkin chcąc nie chcąc akceptuje praktykę, której tchórzliwym zwieńczeniem jest uzyskanie przez prezydenta-elekta kolejnego urlopu od uprawiania nauki. Już kilkanaście lat nasz tuż-prezydent jest naukowcem nie uprawiającym nauki, ale wciąż należącym do potencjału naukowego swego instytutu na UJ. Tchórzliwość takiego postępowania polega na tym, że tylko małość własnych obaw uzasadnia wniosek do rektora o przedłużenie kolejne swego urlopu. Lecz to nie jest najmniejsza z małości. Problemem jest luminarz nauki, czyli rektor udzielający takiego urlopu. Gdzie jest w tym wszystkim nauka, panie Temkin?
Jak jest możliwe, by przeoczył on w tym drugim punkcie apel o nie zwiększanie ilości etatów? Przecież „zachowanie potencjału dydaktycznego i naukowego” oznacza nie zwiększanie ilości etatów i honorowanie naukowców nie uprawiających nauki. I to wszystko, nie zapominajmy, mówi filozof. Panie Temkin, chciałoby się rzec, protest doktorów jest fałszywie adresowany. To nie rząd winien być adresatem, ale potencjał dydaktyczny i naukowy, rektor przyzwalający na urlop od nauki. Paradoks polega na tym, że rząd, który nie niszczy nauki, ma naukę ratować, a rektorzy udzielający urlopów od nauki pozostają potencjałem naukowym.
Cały ten ruch czarnoniedzielny można rozumieć tylko jako głos związku zawodowego doktorów instytutowych. Śmiało, powołajcie go do istnienia i walczcie o interesy swych członków. Lecz zanim odwołacie się do nauki, zdefiniujcie przedtem gdzie mieści się ta stajnia Augiasza.
Odrębną sprawą są doktorzy od nauk humanistycznych, którzy zapomnieli (tu: wyparcie) skąd się biorą. A pochodzą, podobno, z nauk wyzwolonych. Lecz wyzwolonych od czego? Od skostniałej ścisłości laboratoriów, od organoleptyki nauk ścisłych. Dla „ściślaków” gówno jest produktem ubocznym możliwym do dalszego badania dla specjalistów od gówien. Dla humanistów jest środkiem dla zabawiania się dzieci (tu wprost), dla dorosłych zaś obsmarowywania kogoś, przysrywania komuś, tworzenia smrodków grzecznie nazywanych cuchnącą atmosferą, do opisywania gówniarzy, dla niepoznaki nazywanych adolescentami, do naprawiania odstających, ocenzurowanych jako wyrzutki społeczne.
Psychoanalizie i humanistyce bliżej do sztuki niźli nauki. Każdej z tej trójcy chodzi o pożenienie słowa z obrazem (image a nie tableau, obrazu a nie dzieła). Dlatego jakiś czas temu zwróciłem uwagę na malarstwo J.Lurie. Być może o nim napiszę niezadługo.
KP
P.S. Cytat tytułowy, E, 808; w tekście: E, 358.
14 Comments, Comment or Ping
Wrócę jeszcze do wątku poruszonego w poprzednim wpisie i odpowiedzi.
Ostatnio przeczytałam, że wśród krajów europejskich, Polacy są nacją, która najwięcej kupuje suplementów, diet i dermokosmetyków, i tendencja ta jest stale rosnąca. A kupują właśnie na skutek reklam np. gwarantującym im, że jak wezmą pigułkę, to już będą mogli nawpierdzielać się żeberek i wątroba jeszcze im za to pomacha w podzięce…
Zastanawiam się skąd to się bierze, przecież według badań jesteśmy krajem, gdzie większość jest zadowolona ze swojego życia? Może właśnie dlatego, że łyka te pseudomedykamenty? :-)
Skąd się bierze taka chęć życia Polaków w wyobrażeniowym życiu?
Lipiec 26th, 2015
Sformułowanie „według badań” użyte w reklamach i sondażach wyborczych oznacza: to będzie większe bałamuctwo niż myślicie. Więc nie bardzo chce mi się wierzyć w to powszechne zadowolenie. To jest raczej powszechne „wolenie”. Choćby tych żeberek.
Lipiec 27th, 2015
Wolę się najeść żeberek niż żeby bolała mnie wątroba. I wolę palić papierosy niż umrzeć na raka.
Lipiec 27th, 2015
Zadowolenie nie jest tym co jouissence. Człowiek najedzony jest zadowolony. Ale obżartuch mimo zadowolenia je dalej. Tym jest jouissance – ku przypomnieniu, to czysta negatywność, którą satysfakcjonuje się człowiek. W zadowoleniu jest pozytywność. Ludzie biją dzieci, chociaż z reguły nie czują z tego zadowolenia; ale czynią to pomimo tego dalej; jędzą żeberka choć wiedzą o zagrożeniach itd. Negatywność, czyli popęd śmierci jest konieczny i realizuje coś z satysfakcji. Oświeceniowe złudzenie polega na tym, że nie da się usunąć jouissance z życia ludzkiego. Nawet jeśli przestanie się bić dzieci, to wzmoże się ich poniżanie, oczekiwanie od nich cudów, maksymalizacja osiągnięć szkolnych, trenowanie ich do wyścigu szczurów, trenowanie w weganiźmie, nadczystości, celebrytyźmie. Nie bicie dzieci staje się odwrotnie proporcjonalne w stosunku do presji i wymagań sukcesów, bycia na topie w różnych obszarach. Cóż, moim zdaniem, zamienia stryjek siekierę na kijek.
Lipiec 27th, 2015
Panie Krzysztofie,
nie mogę się z Panem zgodzić, że bicie dzieci jest czymś dobrym.
Lipiec 27th, 2015
Pani Anno, przyszłym analitykom powtarza się, by nie starali się rozumieć. Prawda zawsze jest ocenzurowana, ale to nie oznacza, że nie mówi. Prawda nie jest pasywnym przedmiotem poznania. Jest interaktywna, ona mówi. I teraz, gdzie jest powiedziane, że bicie dzieci jest dobre? Ja tylko zwróciłem uwagę na to, że nie bicie dzieci nie musi być dobrem (czy należy twierdzić, że wprzęganie dzieci w wyścig szczurów lub wychowywanie ku sukcesom, ku byciu najlepszym, jest dobrem?). Kiedy pani Agnieszka Graff urodziła dziecko wkrótce przekonała się jak bardzo problematyczne jest wychowywanie dziecka. Nieźle wystraszona podzieliła się swą rozterką, że nie wie co by zrobiła, gdyby jej dziecko chciało zostać faszystą. Jak to nie wie co by zrobiła, wie doskonale, przecież nienawidzi faszystów. Z wielką chęcią, pod sztandarem walki ze złem, zapewne zakazałaby używania symboli, wyrażania opinii, a nawet myślenia w sposób faszystowski; niepokornych wsadzałaby do więzień itd. To co ją przeraziło, to nie zło wspomniane wyżej, ale to, że mogłoby ono dosięgnąć własne dziecko. Czy zatem własne dziecko, ale faszysta, różni się od nie własnych dzieci, ale faszystów? Tak pani Anno, a także przy okazji pani Agnieszko, różni się; faszyzm własnego dziecka jest, i to jest straszne, „mniejszym złem” niż faszyzm dziecka sąsiada.
Pani Anno, bicie dziecka jest złem, ale nie bicie dziecka nie musi być dobrem. I jeszcze jedno, kiedy obok siebie postawimy bicie dziecka i terroryzowanie go koniecznością bycia najlepszym, to nie jest takie oczywiste jak gradować te zła – dziecko bite powie, że nie ma większego zła niźli bicie, a dziecko sterroryzowane koniecznością bycia najlepszym powie, że wolałoby być bite niż terroryzowane. Czy daje się takie dylematy rozstrzygnąć? Co sądzą o tym tu trafiający? Czy w ogóle jest to dylemat dosięgalny przez klasyczną etykę dobra/zła?
Lipiec 28th, 2015
Pani Anno?
Lipiec 28th, 2015
Zło bicia lezy w tym, ze to behawioryzm.
Lipiec 28th, 2015
Pani Anno, czyli chodziło o Hannah, którą znam jako Annę.Przepraszam za qui pro quo.
Lipiec 29th, 2015
Tak Hannah to Anna :-)
Myślę, że zarówno bicie jak i terroryzowanie do nauki są złem i ciężko rozstrzygnąć co jest „lepsze”. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moje dziecko chciało być faszystą…chyba kazała bym mu zmienić nazwisko, żeby mi nie przynosiło wstydu…gdyby perswazje i edukacja nie przyniosły rezultatów.
Ostatnio byłam uczestnikiem ciekawej dyskusji na temat tego, dlaczego dla ludzi ważne są przy ocenie czyichś kompetencji to, jakie dana osoba ma „papiery” potwierdzające jej umiejętności. Na uczelni, na której studiowałam zauważyłam, że im wyższy tytuł, tym większe skostnienie umysłowe, bufonada i brak życzliwości.
Tak samo dzieje się np. z lekarzami. Wszyscy chcą leczyć się u profesorów a oni często zapomnieli już jak przeprowadza się operacje, bo tak są skoncentrowani na pisaniu artykułów, odczytów, słowem PR własnej osoby, że leczenie ludzi mają w d…. Skąd to się bierze? Z życia w Wyobrażeniowym?
P.S. Cieszę się, ze mam teraz więcej czasu i mogę poczytać sobie Pana wpisy. Jest Pan jedyną osobą, która pobudza mnie do myślenia :-) Dopiero jak tego zaznałam, poczułam jak bardzo się z tego cieszę i jak bardzo mi tego brakowało :-)
Lipiec 29th, 2015
Otóż Pani odpowiedź pokazuje całą iluzoryczność programu ‚wychowywania bez przemocy”. Nakazywanie zmiany nazwiska, pomijając efektywność takiego nakazu, jest niczym innym niż używaniem przemocy. Lepiej wtedy byłoby samemu zmienić nazwisko (co nie przychodzi do głowy rodzicom), ale jeśli nie infamią, to co najmniej dysfamią to byłoby. I czy oznaczałoby to nieobecność rodzica na ślubie lub pogrzebie dziecka-faszysty? Wychowywanie bez przemocy prowadzi co najwyżej do przemieszczenia przemocy na wychowawców – to wobec rodziców stosuje się przemoc, by osiągnąć bezprzemocowość wobec dzieci, aż po publikowanie list osób stosujących przemoc (np. lista skazanych za czyny lubieżne wobec dzieci obejmuje także robiących zdjęcia nagich dzieci na plaży) – skrajny przykład dysfamii. Albo wywiad z panią Bielik-Robson w aktualnym numerze TP. Ideowa przeciwniczka popędu śmierci, wieszcząc odchodzenie w niebyt elit, w zasadzie oskarża o to tłum, motłoch (to dysfamia). Dlaczego nie mówić tutaj o holokauście elit? No więc jest czy nie jest popęd śmierci? Jeśli wyeliminuje się ten popęd, zniknie też jouissance – jak wtedy wyjaśni się używanie słowa „ciemnogród” i jego funkcję? Albo „seksizm”, za który odpowiedzialni są tylko mężczyźni? Przemocy nie wypleni się przemocą, co najlepiej wykazał Stalin. Jedynym remedium na przemoc jest miłość, ale nie bicie dzieci nie jest równoznaczne z miłością. Walka z przemocą nie rodzi miłości.
Nie lubię dyskusji zajmujących się pozorami. Tak jest w przypadku rzekomej ważności dla ludzi „papierów kompetencyjnych”. Kto robi te badania? Ci, którzy posługują się „papierami”. Co by powiedzieli, gdyby takie same badania robili ‚niepapierowcy”? Co powiedzieliby zaś, gdyby „niepapierowcom” wyszły te same wyniki co „papierowcom”? Byłby to w najlepszym wypadku przypadek, w najgorszym kradzież wyników albo plagiat. Nie o wyniki tu chodzi i naukę, ale o prestiż, czyli o identyfikację grupową. To dlatego „wiedza jest pozorem prawdy” – jak stwierdza Lacan (np. w Encore). Prawda „papierowców” jest prawdziwsza od prawdy „niepapierowców”. Ci „papierowcy” nie chcą dotknięcia prawdy. Dotknęliby jej, gdyby równolegle pytali badanych o wizyty u wróżbiarek, czytanie horoskopów w gazetach itp. sprawy. Mogłoby się okazać, że równocześnie ci, którzy wierzą w „papiery” i „papierom”, wierzą także horoskopom z gazet i kartom, czy kuli tych, co nie mają żadnych „papierów”. Wtedy widać, że wiedza jest pozorem prawdy, a także, że nauka nie tak znów daleka jest od wróżbiarstwa.
Uwaga! Ten komentarz nie jest przeciwko nauce, jest przeciwko tzw. światopoglądowi naukowemu.
Lipiec 29th, 2015
To co zrobić z dzieckiem-faszystą? Zbić go na „kwaśne jabłko”? Biciem też niczego się nie załatwi?
Lipiec 30th, 2015
Biciem też się niczego nie załatwi.
Lipiec 30th, 2015
Cóż miałoby oznaczać „załatwić”? Wyplenienie? Przerobienie faszystę na bojownika o Wolność i Demokrację? Albo przedstawiciela jakiejś elity? Ani subtelne ani totalne sposoby perswazji nie są skuteczne. Wywołują mimikrę społeczną, czyli identyfikację obronną, skutkującą koniunkturalizmem, oportunizmem, lizusostwem. Aż zanadto widać jeszcze jej skutki (ku…s wtedy jest kanarkiem dzisiaj, który w sprzyjających okolicznościach znów stanie ku…m). Albo tym większych rebeliantów, im bardziej przekonujemy ich do stania się kimś. Młodzieńcze odrzucenie wzorców do identyfikacji jest koniecznością bycia człowiekiem. To, czego nie rozumie pani Agnieszka Graff, to to, że dziecko przychodzące do domu z wytatuowanym znakiem SS jest właśnie identyfikacją obronną przed jakimś wzorcem identyfikacyjnym reklamowanym w domu dziecka. Pani Agnieszka „jeży się” na ten widok, ponieważ nie jest w stanie oderwać znaczenia od znaczącego; wtedy znaczenie jest ważniejsze od znaczącego, wyobrażeniowe, czyli znaczenie anektuje realne, czyli nazizm, prowadząc nieuchronnie do nienawiści, np.do zniszczenia symboliczności z tym związanej, a potem związanej luźniej, a potem odlegle, w końcu niezwiązanej, ale graficznie przypominającej sposób pisania SS w tamtych czasach (jeśli na końcach dolnych liter S narysujemy strzałki z grotami skierowanymi w dół, otrzymamy symbol burz w meteorologii – wtedy będzie się walczyć o zmienienie symbolu, konfiskatę map itp. działania). Mówiąc zgryźliwie, nie mogę mówić słowa „murzyn”, czy to oznacza wszelako, że mogę mówić o nim/nich „murzy”? Wkrótce powiedzą, że nie, bo to zbyt wyraźnie sugeruje „murzyna”. No to może „murz” w miejsce „murzyn”? Też nie, bo dalej przypomina „murzyna”. A „mu”? Już rozumiecie? Przemoc nie ma końca innego niż zagłada (wszystkich podobnych form językowych – w skrócie o tym był kurs językoznawstwa Stalina), a także bytów formy te wypowiadające (dla niepoznaki nazwijmy je rebeliantami). Na tym opiera się holokaust, wymazanie wszystkiego, starcie wszystkiego, co wiąże się z symbolem początkowym.
Co pozostaje zrobić? Uznać, że „moje dziecko ważniejsze jest od tatuażu na jego skórze”. Mamy kochać wrogów swoich! Przede wszystkim. Lub dysponować geniuszem Chaplina.
Lipiec 31st, 2015
Reply to “„Prawda czerpie swą gwarancję ze słowa””