PoG;11 – „myszy harcują”


Zacznę od postawionych przeze mnie w ostatnim wpisie małych pytanek. Jakiej płci jest osoba mówiąca, że jest dziewczyną? Oczywiście chłopcem! Tylko dlatego, że nikt kto jest dziewczyną nie będzie przedstawiał się jako dziewczyna – decyduje o tym czysty znaczący, on jeden, znany od dawna w Polsce jako „koń jaki jest, każdy widzi”. U Freuda zaś występuje w analizie znanego nonsensownego żartu żydowskiego, w którym mówienie oczywistości jest formą okłamywania adresata żartu, a ogólnie Innego. Pytanie drugie o różnicę między dwoma sposobami lokucji pokazuje różnicę, która ufundowana jest w miejscu lokutora. W pierwszym przypadku lokutor nie daje się pochwycić w żadną wyobrażeniową postać adresata, przez co mówiący nie rozpoznaje siebie w miejscu, z którego mówi (co zwyczajowo odczuwane jest jako zanik pewności tego co jest mówione, gdy jest mówione). W drugim przypadku lokutor bierze mówione za to co jest mówione i chce być powiedziane, przez co lokucja przybiera postać rozmowy, czyli dążenia usilnie do tego, by się rozumieć.

Tyle wyjaśnień. A dziś, korzystając z ostatniego wpisu przyjrzymy się temu, o co chodzi w pojęciu nieświadomego wyboru, które współcześnie zawłaszczyły nauki wszelakie o mózgu, przy okazji przemilczając istnienie źródła swej inspiracji. Czy pan X. z ostatniego wpisu słysząc „czas zostać dziewczyną” i „wybierający” ten wariant swego istnienia, w rzeczywistości dokonał wyboru? Absolutnie nie! Nawet marksowskie czary wokół wyboru wolnego, powiązanego trwale ze zrozumieniem konieczności, nic tu nie wskórają.

Mając 12 lat zmieniałem szkołę na szkołę. Po przyjściu do klasy, pamiętam to doskonale, wolne były trzy miejsca w dwuosobowych ławkach (takich starego typu, pamiętające czas przedwojnia). Otóż pani prowadząca wówczas lekcję polskiego wskazała palcem, plus minus tym z Kaplicy Sykstyńskiej, moje lokum do zasiedlenia. Siedziałem tam do ukończenia szkoły. To jasne, że ja tego miejsca nie wybrałem, co najwyżej zdecydowałem, że miejsce to zajmę (inaczej mówiąc, nie zdecydowałem się na polemikę z nauczycielką). Swoją decyzją, co prawdziwsze, jedynie parafowałem wybór dokonany przez Innego. W taki i tylko taki sposób nauki o mózgu rozumieją wybór – zanim człowiek zarejestruje wybór jako swoją decyzję, coś innego wybór podjęło za niego. Po czym okazują się być istotami nie myślącymi, bezrozumnymi, obwieszczając nie istnienie wolnej woli. To głupie, albowiem stawia człowieka w sytuacji sabotowania swego własnego mózgu, czyniąc z sabotowania jedyny dowód na istnienie wolnej woli. Tymczasem mój mózg na pewno nie wybrał przeznaczonego mi miejsca (tam siedzieć akurat nie chciałem i uśmiechało mi się miejsce inne), a z tego punktu widzenia należałoby przyjąć, że nauczycielka wybierała, mózg parafował, a ja potwierdzałem autentyczność parafowania. Tak czy owak, nawet gdyby jakiś neuro-gość wspomniał o przypadkowym i równoczesnym wyborze dwóch różnych mózgów, to nie dałoby się wykluczyć możliwości, szokującej dla neuroredukcjonistów, istnienia porozumiewania się na odległość dwóch mózgów (co dysforycy od kosmosu znają jako możliwość, że wszechświat to nic innego jak sieć neuronalna, rzecz od dawna znana Lemowi w Solaris). Aliści rzecz jest prostsza i ja żadnego wyboru nie dokonałem, nawet wyboru wymuszonego. Ja nie miałem wyboru i już, podczas gdy o wyborze wymuszonym człowiek mówi „nie miałem wyboru jak tylko…”. Różnicę zawsze czyni interpunkcja i retoryka!

Dla ciekawych dodam, że nauczycielka zajmowała miejsce Innego Realnego i/lub Ojca Realnego. Tak powstają dzieci – przychodzą na świat, którego nie wybrali, nawet nieświadomie.

Wszelako Wszechwładny Jednopalczasty to nie jedyna postać Innego/Boga. Nauczycielka mogła powiedzieć dla przykładu tak: „zajmij jakieś miejsce”, czyli w sposób nieznany neuro-gościom (Ich mózg musiałby wtedy być bardzo, ale to bardzo inteligentny, bo zdolny do wyboru-propozycji „Ty wybierasz, a nie Ja”). W takim postawieniu sprawy Inny pomniejsza siebie, redukując się do Innego z brakiem, nawet nie dodając z faryzejską moralnością, że „liczę na Ciebie, że wybierzesz właściwie, dobrze, mądrze itp.” Tu oto mamy wolny wybór, wybór dozwolony strukturą. W moim przypadku byłby to wybór między jednym z trojga lub jednym z trzydziestu dwojga miejsc (tyle miejsc było w ogóle w klasie) lub…nie dokonanie żadnego wyboru.

To w tym miejscu neuro-goście, jak w drugim przykładzie lokucji, okłamują swych słuchaczy i czytelników. To nie mózg wybiera co człowiek zrobi, ale człowiek robi to, co mózg rejestruje jako nieświadomą intencję podmiotu, podmiotową intencję. Różnica w czasie jest złudzeniem, bo wynika z intencji poprzedzającej pojawienie się podmiotu (podmiot dołącza się do intencji). Sama zaś intencja, będąc nieświadoma, jest obokczasowa – podmiot istnieje w czasie, a z nieświadomością jest inaczej.

Gdy Innemu odebrać palec lub gdy sam go cofnie, to tworzy się miejsce dla wyboru podmiotowego. Nie jest to wybór wolny w sensie absolutnym, ale  w sensie podmiotowym tak, to znaczy, że intencja powodująca wybór jest nieświadoma. Podmiot nie ma czasu, nawet jego źdźbła, aby zdecydować o wyborze, czytaj: przemyśleć go.

W obszarze płci istnieje taki wybór. Albo zajmiesz miejsce to, weźmy M, albo to, weźmy K. Co pociągnie za sznurek tego wyboru? Czy przypadek? Czy wybór między M a K jest dowolny? Dla probabilistyki, ale już nie dla probabilistyków, tak. Po prostu dla probabilistyki nie istnieje pytanie, obecne także w głowach probabilistyków, brzmiące: „ale dlaczego najpierw zająłem/am to miejsce, a nie drugie?”. Pytanie dla matematyków głupie, bo dla nich cały probabilizm sprowadza się do stołu, maszyny rzucającej monetą i kolejnej maszyny przesuwającej się według wskazania monety. Tymczasem w miejscu drugiej maszyny mamy podmiot ludzki, który oprócz wskazania monety ma też to, że wynik tego rzucania podoba się mu, albo nie. Zazwyczaj zgadza się na wynik rzucenia monetą, ale czy ten wynik mu się podoba czy nie, to i tak wybierając wynik, przejedzie się na nim jak Zabłocki na mydle.

Ta konstatacja prowadzi niektóre podmioty ludzkie do odrzucenia reguł gry. Nie siądą ani tu, ani tu, ani nigdzie indziej. Siądą tylko na tym miejscu, które sami wyprodukują dla siebie. Odrzucają wszelki palec boży i stają się rzemieślnikami produkującymi swą płeć. Wychuchają, wymoszczą, wykochają – wreszcie się podoba! I co? I przejeżdżają się na tym swoim, jak dawny Zabłocki na produkcji mydła.

Ci są queer-typami, zresztą nie tylko w obszarze płciowości. Queeryści są rzemieślnikami swej tożsamości. Czy osiągają raj?

Raj, jeśli jest, nie z tego świata jest.

KP


4 Comments, Comment or Ping

  1. Anna

    Nikt kto jest dziewczyną nie będzie się tak przedstawiał? Znam dziewczynę, która gdy była dzieckiem mówiła: „jestem Kasia Jakaśtam. Dziewczynka”. Nigdy nie można być pewnym kim się jest. A już na pewno gdy się ma kilka lat. Gdzie był kasiny Inny?

    Maj 1st, 2015

  2. BA

    Taka anegdota o starym już wówczas śp. Andrzeju Łapickim. Grażyna Barszczewska miała kiedyś sprawę do dyrektora (Łapicki był szefem Teatru Polskiego) i poszła w halce ? podczas prób w teatrze chodzi się w różnych strojach. ? Weszłam i przepraszam, że tak w bieliźnie, ale dyrektor, jak lekarz, nie jest mężczyzną. ?Pani Grażyno, proszę mnie traktować jako byłego mężczyznę” – odpowiedział Łapicki.
    A zatem można się przedstawić: jestem taki i taki, były mężczyzna… Gdzie był Inny Łapickiego?

    Maj 2nd, 2015

  3. Krzysztof Pawlak

    Ciekawe przykłady. Lecz, w interlokucji podmiot kieruje się do adresata, którym zawsze jest Inny; w rozmowie aliści kieruje się do partnera, zwanego kimś drugim, domniemanego współrozmówcy. W przykładzie pochodzącym od BA mamy do czynienia z interlokucją, którą sygnalizuje znana aktorka,stawiając dyrektora i lekarza w miejscu Innego (Inny nie ma ani właściwości psychologicznych, ani nie ma płci), a także przepraszając za ewentualność, że może on być mężczyzną. Znany dyrektor z kolei nie zgodził się ze zdaniem znanej aktorki, którą to niezgodę lepiej podkreśliłoby zdanie: „szkoda, że tylko byłym!”. Bez słowa „mężczyzna” za to z operatorem pragnienia „szkoda, że”. Inny przez duże I jest tylko miejscem, z którego można mówić/odpowiadać, jeśli być, to tylko obiektem, w żadnym razie podmiotem. Inny AŁ był miejscem, z którego „miał” przemówić akurat mężczyzna, a nie dyrektor. Częściowo się to udało, a częściowo zostało ocenzurowane. Akt pani GB należy określić jako acting-out w postaci czynności pomyłkowej. Idę o zakład, że gdyby informacja dla GB brzmiała: „idź do dyrektora, czeka tam na ciebie minister kultury i sztuki” pani GB nie zapomniałaby o tym, w co jest ubrana. W zdarzeniach rutynowych, nawykach zawodowych itp. zjawiskach też mamy do czynienia z lapsusami czy foux-pas. Dlaczego GB wiedząc, że idzie do dyrektora nie zdjęła kostiumu scenicznego, sama wyjaśniłaby mówiąc, że AŁ to aktor. Lecz choć jest to prawda, to nie wyjaśnia ona, dlaczego GB zastrzegła się, że przychodzi do dyrektora, a nie do mężczyzny. Analityk w takiej sytuacji akurat dałby sygnał interwencją, że istnieje pragnienie, by to mężczyzna był w miejscu Innego. W połowie ocenzurowane dotyczy właśnie pragnienia „ja byłem mężczyzną, ale już nie jestem; próżne są twe pragnienia”. Opisuję tutaj różnicę między przeniesieniem, a oporem, zwyczajowo, aczkolwiek błędnie, nazywanym przeciwprzeniesieniem.
    c.d. po obiedzie

    Maj 4th, 2015

  4. Krzysztof Pawlak

    Będę kontynuował co zacząłem. Ktoś dociekliwy mógłby zapytać, skąd wiadomo, że interwencja „szkoda, że tylko byłym!” dotyczy pragnienia kobiety w halce, a nie dyrektora? Cóż, żadne pragnienie nie śpi; nawet jeśli wydaje się być nieobecne, to przebywa za lękiem je przesłaniającym; nie ma żadnego powodu, by czekało na przebudzenie do chwili, gdy wkroczy do gabinetu kobieta w halce. Tu popełniają błąd mędrkowie sądzący, że przyczyną gwałtów i nachalności mężczyzn są krótkie spódniczki noszone przez kobiety (nie pomijając idiotyzmu mówiącego, że takie spódniczki czynią gwałciciela). Po wtóre, jedyne co może się pojawić z niebytu, nagle i od zera, to pragnienie nie moje i nie z mojej nieświadomości powołane do istnienia, tylko z nieświadomości czyjejś (np. z lapsusu analizanta). Niedawno opowiedziano mi takie oto zdarzenie – pewna kobieta zwróciła się do ledwo poznanego mężczyzny słowami: „zamieszkajmy razem”. Mężczyzna zrejterował. Wcale nie dlatego, że panowie boją się narzucających cokolwiek kobiet (to jedno z dziwacznych rojeń poppsychologii), ale dlatego, że człowiek nie znajduje w sobie miejsca na czyjąś nieświadomość. A analityk to musi i jeśli to robi, to tylko dlatego, że nie robi tego jako on, ale jako Inny. Nawet wtedy gdy mówi to wyczekiwana przez niego osobiście piękność. Wystarczy, że powie wtedy: „natychmiast gdy tylko dasz mi krokodyla”.
    Drugi przykład, pani Anny, jest subtelniejszy. Dla jego rozpracowania trzeba uwzględniać kontekst, a jest nim mała dziewczynka to mówiąca. Nie sądzę by 10-latka, a tym bardziej większe mówiły o sobie, że są dziewczynką. Dziewczyną zgoda. Nie sądzę też, by ta urocza powściągliwa czarnulka przedstawiała się tak oficjalnie bez powodu („nazywam się tak i tak”). Gdy przedstawiamy się oficjalnie, to chcemy zainstalować się w dyskursie. Zatem z definicji adresowała się z tym do Innego, a zapewne i z polecenia Innego. Dorośli mówią tak we wszelkich grupach wsparcia – „nazywam się tak i tak; jestem alkoholikiem, seksoholikiem itd.”. Nie mówią tego, bo chcą tak mówić; mówią, albowiem istnieje Inny, do którego mają mówić, a także Inny, który reguły takiego mówienia określił. Więc nasza Kasia przychodzi jako nowe dziecko do przedszkola, szkoły itp. i jest o to proszone; zatem mówi „nazywam się tak i tak”. Wszystko po to, by zaistnieć w kontekście społecznym. Nie sądzę, by regułą było nakazywanie mówienia, że jest się dziewczynką/chłopcem. Dla wszystkich słyszących imię jest jasne jakiej płci jest Kasia. Tymczasem ona mówi „dziewczynka”, i to (sic!) po wyraźnej kropce (to klasyczna interpunkcja w mówieniu). „Dziewczynka” pochodzi od niej samej, jest niespodziewanym dodatkiem. No więc, pierwsze zdanie mówi tylko tyle: „chcę byście mnie rozpoznali i uznali jako Kasia X”, to zrozumiałe. Lecz drugie zdanie, tylko jego równoważnik, oznaczający to samo, „rozpoznajcie mnie i uznajcie jako dziewczynkę”, jest niezrozumiały, bo Kasia to dziewczynka. Czyli, po co prosić o coś, co już się ma? Odpowiedź brzmi tak: ponieważ istnieje Inny, który nie rozpoznaje ani nie uznaje tego za oczywistość. Nie wiemy tylko, kim jest owy Inny. Może być nim zarówno dziewczynka, jak i chłopiec; mama (skoncentrowana na sobie pięknisia), ale i tata (zawiedziony, że nadal nie ma syna), siostra (wikwintnisia starsza, olewająca młodszą), lecz i brat (w porywie pierwszego zewu mizoginizmu odpędzającego Kasię od zabaw w swej grupie chłopców); dziadek (zabierający tylko brata na ryby), uff…babcia też (bo mówi, że tylko jak Kasia będzie panią będzie mogła używać kosmetyki). Naprawdę nie łatwo się żyje dzieciom. Cóż, Inny Kasi nie jest w tej grupie, podobnie jak Inny pani GB nie jest w gabinecie dyrektora. Jest to miejsce, które nie istnieje przed jego zajęciem; istnieje tylko w dyskursie, o ile on działa.
    Na koniec, czym jest Inny? a) jest tym, kto mówi, b)który nie mówi tego, czego się po nim spodziewamy, c) zaskakuje tym, co mówi, d) tym, by coś powiedzieć posuwa się nawet do kłamania.
    Czym aliści nie jest? a) nie jest naszym sobowtórem, b) nie jest lustrzanym innym (bratnią duszą, rodakiem, krajanem, ziomalem, kumplem, przyjacielem, znajomym itp. innymi), c) nie jest naszym bliźnim, d) nie jest naszym alter-ego

    Maj 4th, 2015

Reply to “PoG;11 – „myszy harcują””