Zaproponowana przeze mnie mikroskopia szaleństwa pomyślana została jako przeciwwaga dla elukubracji kognitywistów. To tatami, na którym rozgrywa się pojedynek: opowiedz nam, czym jest szaleństwo, albo zamilknij. Słowo szaleństwo jest tu używane w pełni świadomie. Chodzi o to, by nie sprowadzać zagadnienia tylko do kwestii psychoz, czyli dla kognitywistów defektu na poziomie neuroprzekaźników. Szaleństwo jest bowiem centralnym problemem bytu człowieka, każdego. Także kognitywisty, który może być takim tylko za cenę uznawania siebie za w pełni racjonalnego. Myśleć tak jednak, to przejaw szaleństwa. Podobnie jak całe życie czekać na księcia, czy trenować kraftmagę, by nie musieć się bać.
Poprzednim razem rentgenografia wskazała, inna sprawa czy zrozumiale, na elementarny fenomen odpowiadający za istnienie szaleństwa. Okazuje się, że słowa nie muszą istnieć po to, by coś z nich wynikało. Tu wszelako wymagana jest precyzja, ze słów zawsze coś wynika, lecz nie musi z nich wynikać sens, a więc coś zrozumiałego i do pojęcia przez kogoś. Tymczasem?
„Ja nie mogłem siebie chcieć”. O czym tu mowa? Czy ktokolwiek z nas siebie chce? Lecz doprecyzujmy, jeśli nie znasz odpowiedzi na to pytanie, to zmierz się z jego negatywem – czy nie chcesz siebie? Spójrzmy, śnisz, że za chwilę zostaniesz zamordowany, albo że sam zamordujesz za chwilkę kogoś – tuż przed zadaniem ciosu siekierą, (Careful with that axe, Eugene), budzisz się z przerażeniem i…mówisz sobie, że to tylko sen. Oto poszukiwany dowód na to, że siebie chcesz, żywego z jednej strony, i kogoś kto mordercą nie jest, z drugiej. A sny kobiet o tym, że mają penisa? Sny mężczyzn o niepokojącym pobycie w łóżku z własną rodzicielką? Oddychają z ulgą, gdy stwierdzają, że są sobą; może aliści śnią takie sny, by utwierdzać się w nieskończoność, że chcą siebie, i nie chcą być żadnym innym?
Wszelako tu interesuje mnie, mam nadzieję że i was, sytuacja, w której relacja między sobą a znaczącym została przerwana, a nawet gorzej, nigdy nie zaistniała. Wyobraźmy sobie, że sen o sobie jako mordercy trwa bez końca, to znaczy, że nie można sobie powiedzieć, że to tylko sen. A zatem to nie sen, albowiem aby tak powiedzieć, musiałbym się obudzić; muszę istnieć poza snem, by sen stał się dla mnie snem. To dlatego podmiot ludzki nigdy nie jest całością, ani jednością. Jest podzielony. By móc coś powiedzieć o czymkolwiek, nawet o sobie, mogę to zrobić tylko „spoza”. Nawet w największych doświadczeniach mistyków najpierw musisz być „poza”, by stać się jednym z czymś. Nawet gdy jesteś jednym z czymś, to nikt tego nie wie, a jeśli wie, to za cenę bycia „poza”; mówisz lub piszesz w czasie przeszłym, podczas gdy ekstazując jesteś w czasie teraźniejszym.
Kontynuując, gdy budzi ciebie sen, ty sam zmieniasz lokalizację w czasie; śnisz tylko w czasie teraźniejszym, gdy się wybudzasz, siebie nadal lokujesz w tym czasie, podczas gdy sen przechodzi do czasu przeszłego „śniło mi się…”. Są sny, które się zapomina wkrótce po przebudzeniu (są w czasie przeszłym zwykłym), ale też są takie, których się nie zapomina (są w czasie przeszłym ciągłym; chociaż gramatyka polska tego czasu nie wyróżnia, to w praktyce jest stosowany, np. „Piłeś?!”, stwierdza ona o nim, skutek picia zaczętego kiedyś trwa w tu i teraz).
No dobrze, lecz co się dzieje, gdy sen ciebie nie budzi, lub gdy bardzo chcesz się wybudzić, ale sen trwa dalej? Tak oto znajdujemy się w świecie urojeniowym. Sen jest tu zaledwie analogiem urojeniowości, tylko ją przypomina. Po pierwsze, sen poddany jest biologii przez cykliczność, ale jest też podporządkowany dyskursowi („tutaj niebo swe mam, tu mój raj, chodźmy spać”). W obu przypadkach tkwi w kategorii automatonu (to z Fizyki Arystotelesa). Po drugie, ma swoją czasowość, będzie-jest-był. Po trzecie, istnieje zawsze podmiotowość w związku ze snem; „to mój sen”, możliwe jest to do powiedzenia tylko pod warunkiem istnienia podmiotu w czasie terażniejszym, podmiot śpi i śni oraz śnione jest śnione, a po przebudzeniu podmiot przebywa w czasie terażniejszym, a mój sen zalega w czasie przeszłym. Cykliczność oraz fazowość snu świadczy o pochodzeniu mózgowym – sen nawet bez wybudzenia podmiotu kończy się (fakt aliści, że istnieją sny indagujące podmiot, aż do jego wybudzenia się zanim sam sen naturalnie się skończy, pokazuje wszystkim, tylko nie kognitywistom, że funkcją snu nie jest tylko pozbywanie się śmieci; okazuje się, że nawet śmieci mają znaczenie, a podmiot ludzki jest podmiotem swych śmieci).
Urojeniowość nie jest produktem mózgu, jest de facto produktem języka.(„Szaleństwo jest chorobą języka per se”, Lacan) Na przykład, jeśli „to jest moja matka” i „ja nie jestem jej synem”, to „moja matka urodzi moje dzieci, które zapoczątkują nową rasę ludzką”. Gdyby to był sen, podmiot by się wybudził, owszem przerażony, ale zaraz potem uspokojony, że nie jest wariatem, bo to tylko sen. Gdy wszelako jest to urojenie, to przerażone matki opowiadają w gabinecie, jak ich synowie napastują je seksualnie, a bywa że i realizują. Dlaczego tak się dzieje? Albowiem w szaleństwie słowa odnoszą do rzeczy, a nie do innych słów.
Urojeniowość, i to jest sedno, nie jest szaleństwem, podobnie jak nerwica, obsesja, borderline itd. Jak te wymienione potem, urojeniowość ma swą funkcję w życiu podmiotu.
Temat będę kontynuował w kolejnym wpisie. Za wstęp niech służy kolejna wypowiedź.
„Sednem dla mnie było to, jak jest możliwe, że mógłbym nie chcieć kimś być”.
KP
P.S. Pokazany przykład wyłaniania się urojenia, sądu urojonego, jest czysto techniczny, lecz skargi matek i ich przerażenie już nie.
19 Comments, Comment or Ping
Sytuacja, gdzie słowa odnoszą się tylko do innych słów, to też szaleństwo, tylko trochę inne. Takie bardziej uzgodnione wewnątrz jakiejś wspólnoty. Kazirodztwo rzeczywiście jest chyba najlepszym przykładem. Hartman poległ nie za propagację fałszywych wartości, tylko za sugestię, że znak to nie rzecz. Histeryczna reakcja na tę sugestię jest obroną przed szaleństwem, wynikającym z faktu że słowa nie odnoszą się do rzeczy tylko do samych siebie. Jeśli zgodzimy się na takie założenie, to rozpoczyna się odrywanie znaku od znaczonego i w końcu pozostaje pusty znak. Odkąd wartość pieniądza przestała odnosić się do rzeczy, a zaczęła do innych pieniędzy, wpadliśmy w szaleństwo, którego nie widać na pierwszy rzut oka od wewnątrz (jak to z szaleństwem bywa) ale którego skutki nadejdą. Na razie widać je na styku kultur. Szaleństwem jest jechać fotografować wojnę i myśleć że można nie być jej uczestnikiem. Może nieprzypadkowo odcinają nam głowy, jako siedzibę szaleństwa.
Październik 31st, 2014
Oczywiście szaleństwem jest też uprawianie psychoanalizy wiedząc, że stoi na aksjomacie.
Październik 31st, 2014
Może to nie na temat, ale w przypadku Hartmana ciekawa była dla mnie druga część jego wypowiedzi. Mówiąc o kazirodztwie właściwie miał na myśli tylko miłość między bratem i siostrą i dodał, że być może jest to najwznioślejszy rodzaj miłości.
Gdy to usłyszałem poczułem pewne rozczarowanie, że to nie jest o kazirodztwie ale właśnie o jakiejś wizji niebiańskiej miłości, której dostąpić mogą tylko „bracia i siostry”. A właściwie bez cudzysłowu.
Kolejny niemożliwy ideał? Szaleństwo?
Październik 31st, 2014
Dla mnie najciekawsze byly te reakcje na Hartmana, ktore odnosily sie do genetyki, jako, ze to ona rzekomo ma byc powodem zakazu kazirodztwa. Hartman pisal, ze mozna sie zabezpieczac, natomiast zaden z genetycznych komentatorow nie zdecydowal sie tego zauwazyc. Usuniecie pojecia nieprzyzwoitosci powoduje, ze go nie ma. Co zostaje procz genetyki? A jesli ona nie ma zastosowania, bo wobec gumy genetyka musi milczec, zostaje tylko udawanie, ze sie nie doslyszalo. Albo dosypac hejtu. To jest kolejn przyczynek do rozwazan o glupiejacej epoce. Usuniete pojecie nieprzyzwoitosci mozna jedynie zastapic budowaniem coraz wiekszego stracha krzywdy. Tak oto na przyklad jest taki filmik dla francuskich dzieci, nie majacych znac wstydu, winy, ani idei obsenicznosci
http://youtu.be/NyuWSfg9Wz0
gdzie mozna zobaczyc stosunek doroslych we wszelkich ozliwych pozycjach, jednak pozycji od tylu tam uuz nie uswiadczysz. I tworcy nie maja pojecia, ze w miejsce archaicznej przyzwoitosci wprowadzili urojenie krzywdy.
Październik 31st, 2014
Cóż, dla mnie Hartman objawił „nieprzyzwoite” oblicze wcześniej, gdy w Bibliotece Klasyków Filozofii zaistniał jako tej zwieńczenie, sam tom 50. Idiotyzm tej sytuacji polegał też na tym, że patronowała temu przedsięwzięciu GW. Wynurzenia pana Hartmana na temat kazirodztwa warte są Ig-Nobla. No i te wypociny na temat najwznioślejszej miłości! Pewna grupa starożytnych, w tym najwznioślejsi z filozofów, za taką miłość uznawali tę, która odbywa się między starzejącym się mężczyzną, a ledwo młodzieńcem, efebem zwanym. Safona wtórowała, że miłość między dojrzałą niewiastą, a dzisiejszą gimnazjalistką, Korą zwaną, koniecznie dziewicą. Ewangieliści z kolei widzieli najwznioślejszość w przypadku miłości między starcem, już impotentem, a dziewczęciem, pisz wymaluj satyriasis. Wynurzenie Hartmana nie jest niczym oryginalnym, lecz nie wspomina on o Musilu. Hucpa takich wynurzeń polega na tym, że bezczelnie przedstawia się pojęcia w krzywym zwierciadle i każe się przyjmować je za wyrocznie. Tymczasem o uwzniośleniu mozna mówć tylko w przypadku gdy dochodzi do deseksualizacji. Inaczej mówiąc, perwersyjne nie jest wzniosłe.
Na czym miałaby polegać wzniosłość miłosnej w pełnym tego słowa znaczeniu relacji między bratem a siostrą, a już między matką a synem nie? Jedno trzeba przyznać, Hartmanowi powiódł się cwany pomysł – to co perwersyjne uczynił przedmiotem „debaty”, rzekomo na temat kazirodztwa. W istocie kazirodztwa nie leży sprawa kto z kim śpi. To sprawa poważniejsza. Wolność do spania z kimkolwiek i dowolnej seksuacji to przywilej dziecięctwa, promowania polimorfizmu seksualnego. W kodeksach kazirodztwo uznawane jest za przestępstwo w starym stylu, czyli przeciwko naturze. To bardzo wątpliwe – degeneracyjne skutki relacji kazirodczych mogą mieć miejsce tylko w sytuacjach, w których kojarzenie się par jest zasadą (jak w przypadku Habsburgów). Gdy wszelako takie upodobanie w sobie jest tylko ewenementem? Daleki jestem od sądu, że kazirodztwo nie jest przestępstwem. Nie jest przestępstwem przeciwko naturze, zgoda. Wątpliwe jest też, by było przestępstwem przeciwko społeczeństwu (skoro społeczeństwo ma akceptować najróżniejsze inności, bo ma być wolne od dyskryminacji, to nie ma oczywistego powodu, by akurat taką inność dyskryminować). Moim, naprawdę skromnym zdaniem, jest to przestępstwo przeciwko kulturze, przeciwko człowiekowi jako istocie wyjątkowej, czyli takiej istocie, która nie znajduje odpowiednika w świecie zwierząt. Przestępstwem jest palenie książek, burzenie posągów, wyburzanie miast, niszczenie dzieł sztuki itp. Chodzi tu o zakaz, a nie o behawior. (Podobno bonobo nie wchodzą w relacje kazirodcze, ale czy jeśli już to się zdarzy, to są karane? Jeśli w ogóle się nie zdarzają to mają charakter naturalny, zatem nie są w żadnym wypadku związane z kulturą). Na czym polega wyjatkowść kazirodztwa w świecie ludzi to sprawa odrębna i moim zdaniem, tak jak należy walczyć, by Akropol pozostał Akropolem, tak należy walczyć, by kazirodztwo pozostało kazirodztwem, to znaczy pozostawić je w kategorii spraw niestosownych, nieprzyzwoitych, nie uchodzacych w świecie ludzi za oczywiste.
Listopad 2nd, 2014
Tak Wojciechu, to dlatego u sedna istnienia człowieka tkwi szaleństwo. Uwspólnione szaleństwo jak w przypadku dyskursu (pola słów, słów i słów) obrębia obszar, poza którym mieści się czyste szaleństwo, czyli sytuacja przebywania poza dyskursem, tak charakterystyczna dla schizofreników i najróżniejszych szaleńców. Przypadek Unabombera pokazuje, że dyskurs jest bezradny wobec osób pozostających poza dyskursem (samotnik nie używajacy elektryczności, wodociągów, a więc nie płaci za nie, nie używa kart płatniczych i kredytowych, nie jeżdzi smochodami, a więc nie tankuje, nie korzysta z bibliotek, z ubezpieczenia medycznego, facebooka, portali społecznościowych, nie korzysta z pralni, hal sportowych, nie głosuje w wyborach, nie ma kont bankowych – jak kogoś takiego namierzyć? 20 lat wysiłków setek agentów i kosztów liczonych w dziesiątkach milionów, a Unabomber pozostawał cieniem. Wydał go rodzony brat, jedyna nitka łącząca go z dyskursem).
I uwaga psychoanalityka, pieniądze zawsze odnosiły albo do symbolu (parytet złota wyrażany cyferkami), albo do towarów (wyobrażeń, np. mieć dwa telewizory to lepiej niż jeden), a nie do rzeczy. Dzisiaj pieniądze odnoszące się do kolejnych pieniędzy jest odniesieniem do rzeczy, nie poprzez pieniądz rodzi pieniądz (to cały czas byłby towar), ale pieniądz rodzi więcej i więcej, nie pięniędzy, ale więcej tego więcej (urzeczowione jest „więcej”, a nie pieniądze).Pozdrawiam.
Listopad 2nd, 2014
Kiedy czytam o słowach, które przyczepione są tylko do innych słów, przychodzi mi do głowy pewien szczególny typ osób, u których takie właśnie wrażenie się odnosi. Mogą dużo mówić, wiele argumentować, ale ma się wrażenie, że w tym wszystkim brak czegoś. Nie kolejnego słowa. Czegoś, czego się słowami nie zastąpi. Co to takiego jest? Uczucia? Może sens? Trudno powiedzieć. Pewnie nie o to chodzi, ale moje akurat skojarzenia idą właśnie w tym kierunku – pytlujących, zamiast coś wyrażających.
Co do Hartmana i jego przestępstwa przeciw kulturze. Kłopot chyba w tym, że H. nieświadomie pokazał, jak bardzo odeszliśmy już od sytuacji, w której można było po prostu nazwać coś nieprzyzwoitym, skandalicznym, wartościowym, ważnym, bądź nieważnym „bo tak”. Akropol jest ważny, bo jest ważny? Skądże. Takich świętości już nie uznajemy. Nie ma już „bo tak” i może Akropolu wcale zachowywać nie warto? Dziś ważność czegoś się uzasadnia, a uzasadnianie prowadzi do pytlowania bez końca, w którym właśnie słowa do słów przyczepione są bez czegokolwiek, co by kotwiczyło tę całość. Można pytlować, że miłość brata i siostry jest wzniosła, pytlować o tym, czym jest wzniosłość i czy w ogóle istnieje i może to trwać całkiem długo. Przypadek H. pokazuje, że nie da się określić Akropolu, jako czegoś ważnego, bez przyjęcia, że coś jest niedyskutowalne. A „niedyskutowalne”, to obecnie chyba najbrzydsze ze słów.
Listopad 3rd, 2014
No nie wiem czy tak jest, Hartmanowi właśnie nikt szczególnie nie odpowiedział, tylko od razu zaczęli go wyrzucać, co mi się akurat nie podoba, zbyt duża jest łatwość w Polsce do takich manifestacji posiadania władzy. Moim zdaniem w każdym razie.
Pan, panie Pawle stoi na stanowisku, że kultura zmierza ku upadkowi, ja nie jestem aż takim pesymistą :) uważam też, że lepiej kiedy ludzie mówią co im się podoba, nawet głupoty, niż gdy zamyka im się usta, bo coś jest nieprzyzwoite, albo skandaliczne itd.
W ogóle to ciekawe jak to się dzieje, że czasem pojawia się przekonanie, że czegoś ‚nie można powiedzieć”. Pan mówi, że nie można powiedzieć, że coś jest nieprzyzwoite. Ale jak Pan to rozumie, że nie można? Wiem, że zawsze mówi się, że „aktualny dyskurs” nie pozwala, ale co to właściwie znaczy, że nie pozwala?
Np. w bardziej skrajnej prawicy polskiej panuje przekonanie, że np. Salon nie pozwala, ale jest w tym coś paradoksalnego, kiedy widzi się te artykuły, czy całe pisma, z których wypływa ta skarga, że nam nie pozwalają mówić. Czyli jakby nie ma znaczenia to że mówią i piszą, jeszcze czegoś potrzeba, aby mieć poczucie, że się mówi?
To ciekawe.
(PS. Czyto na pewno prawda z tym 50 tomem biblioteki filozofów? Nie znalazłem tego w internecie. Pytam, bo to ciekawy szczegół. A może to plotka?)
Listopad 3rd, 2014
Ja zrozumiałam, że „niedyskutowalne” to nie jest to samo co „nie można powiedzieć”. Ależ można. To jest właśnie to „pytlowanie”.
Listopad 3rd, 2014
To wywalanie Hartmana było moim zdaniem efektem paniki. Wywołanej konfrontacją z tym, że H nieświadomie pokazał, do czego prowadzi właśnie współczesny pomysł uczynienia wszystkiego dyskutowalnym. H. został zhartmanizowany, czyli stał się kozłem ofiarnym, ale problem jest ogólnospołeczny i załatwiając H. uporano się z tym na krótko. Ściga się pedofilów z zaciętością polowań na czarownice, żeby ukryć fakt, że relatywizacja wszystkiego prędzej, czy później musi uczynić i tę ostatnią barierę przenikalną, bo usuwając samo pojęcie normalności prędzej czy później lądujemy w sytuacji, w której wariatem nie można nazwać nikogo.
Co znaczy, że nie można powiedzieć, że coś jest niedyskutowalne, albo niegodne? No nie można, bo ląduje się w pozycji prawicowego buraka, czyli zostaje uznane, że się nie posiada mózgu. Ostatnią deską ratunku jest mówienie, że coś jest nie tyle niegodne, ile szkodliwe genetycznie. Biologiczna materialna realność jest współczesnym ekwiwalentem Boga. Tyle, że kiepsko działa. Czy stoję na stanowisku, że wszystko zmierza do upadku? No raczej do takiego rozmydlenia w kierunku ostatecznego zidiocenia. Ale nie wiem, czy upadku. Może będzie leżeć i się przewalać z boku na bok dobrowolnie.
Listopad 3rd, 2014
To nie plotka. W białej serii biblioteki klasyków tom kończący serię należał do H. Gdy to zobaczyłem, a subskrybentem tej serii byłem (rzecz działa się w kiosku, w którym się zaopatrywałem), zrezygnowałem z zakupu tego jednego tomu. Gdybym wiedział, że będzie to biały kruk, to był postawił go obok Platona. Ale byłem zbyt oburzony, by mysleć w terminach interesu. O tym mega obciachu poinformowałem środowisko filozofów na UJ, co być może równało się włożeniu kija w mrowisko.
Co do dyskusji, kultura zapewne nie zmierza ku upadkowi, ale się psuje, zaczyna nieco śmierdzieć. Przestaje podciągać ludzi, za to karleje zniżając się do nich. Zdajmy sobie sprawę, że istnieje już kultura seksualna, kultura pracy w korporacjach, kultura dyskusji; kultura pojawia się wszędzie, nawet jako kultura zbierania odpadów na wysypiskach śmieci. Odbywa się to kosztem zacierania różnicy pomiędzy sacrum i profanum. „Niewypowiadalne” leży w sacrum; lecz ma to być „niewypowiadalne”, czyli takie ze swej istoty, a nie z faktu zakazywania mówienia. Medializacja kultury przyczynia się do proliferacji poglądu, że wszystko można powiedzieć, pokazać i wszystkiemu dać wyraz. Zachęta mówienia wszystkiego prowadzi do rozsiewu tego, co nieszczęśliwie nazwano „mową nienawiści”. Nienawiść najzwyczajniej w świecie wynika z „mówienia wszystkiego o…, byleby nie o sobie”. To zasada.
To na tym polega „nie można powiedzieć, że coś jest nieprzyzwoite”. Nie można powiedzieć, bo będzie zhejtowanym. Czyli, mówienie wszystkiego jest ściemą. Możesz mówić komentatorom na internecie, „opamiętajcie się, czemu tak mówicie?”, ale spowoduje to zhejtowanie, a nie rozmowę. Gdy prawica mówi o Salonie, mówi w ten sam sposób co lewica; to hejtowanie lewicy, tego co Salon mówi; a Salon na to odpowiada hejtingiem tego, co Prawica mówi. Inaczej mówiąc, istnieje tylko mówienie, nie istnieje „mówione” w mówieniu. To poruszał Paweł i to jest oczywiste. Nie chodzi w tym wszystkim o „mówione”, tylko o satysfakcję, jouissance z mówienia. Tym jest hejting, to jouissansowanie z mówienia. Tymczasem kultura jest ludzkim sposobem na ograniczanie jouissansowania na rzecz dodatkowej jouissance, plus-de-jouir jakim jest uczestniczenie w kulturze. Wolność mówienia przestaje być wolnością mówienia do rzeczy, a staje wolnością mówienia od rzeczy, wolnością bełkotu, który przynosi tylko jouissance, negatywność, broń boże sens. Można paplać o wszystkim, byleby nie było to sensowne.
We wczorajszym komentarzu nie dodałem, że kazirodztwo jest przestępstwem przeciwko rodzinie rozumianej jako struktura. To znaczy, że dla dzieci spłodzonych przez brata i siostrę, ich matka będzie równocześnie ciotką, a ojciec wujem lub stryjem. Gdy zadam zatem pytanie: czy zastanawiacie się, jakie będą tego konsekwencje, to najprawdopodobniej usłyszę w odpowiedzi: no i co z tego? To nie jest debilstwo, gorzej, to bezmyślność.
Listopad 4th, 2014
Mowa nienawisci, to korzystanie z wolnosci mowienia wszystkiego w taki sposob, by mowic otwarcie o wszystkim, tylko nie o sobie. Dobre, kupuje.
Co do wolnosci belkotu i wolnosci „nie ma zadnej rzeczy, ktora nie moglaby byc powiedziana”, a i co do tego, ze ostatecznie prowadzi to do sytuacji przedtotemowej, jest to wspolczesnie faktem. I jesli dobrze zrozumialem, pewien „ostatni psychoanalityk”, niedawno w Warszawie goszczacy, wlasnie tym myslowym korytarzem przeszedl od srodowiska czarnych pasow psychoanalizy wprost w srodowisko amerykanskiej Tea Party, gdzie obecnie reanimuje Innego calkiem juz realnego, a i bryluje dzieki uzyskanej wczesniej analitycznej skutecznosci, polaczonej z nowo nabytym sceptycyzmem. Amerykanska prawica nie mogla wygrac lepszego losu na loterii, ale zdaje sie, ze tego nie doceniaja. Zdobyly dzikusy wyrzutnie rakietowa, ale nie wiedza, co to :)
Listopad 4th, 2014
Ps. Acha, bo nie napisalem. Otoz on o powstanie tej wolnosci w kulturze obwinia wlasnie psychoanalize. Innymi slowy, obwinia Freuda o zniszczenie kultury.
Listopad 4th, 2014
Bo Freud zniszczył kulturę. Podobnie jak Darwin i Kopernik. I Kolumb.
Listopad 4th, 2014
Ale on to jakoś fajniej prowadzi, ten swój zarzut. Tu gospodarz wyrażał kiedyś taką myśl, że o ile nie ma skandalu w tym, żeby polityk, albo biskup chodzili do psychologa, o tyle, jeśli chodzą na psychoanalizę, zaczyna skandal być. Bo w analizie nie idziesz w kierunku, który wyznacza społeczeństwo i jego kanony, tylko mówisz wszystko. Także to, co mówi Hartman. I wtedy okazuje się, jak bardzo względny jest świat poza gabinetem, gdzie się tego wszystkiego nie mówi. A zatem, jak bardzo względne są pozycje biskupa, polityka itd. I on twierdzi, ze to prowadzi w efekcie do tego, że mamy coraz więcej polityków, biskupów i innych ról, gdzie nikt do końca już w te role nie wierzy. No i to jest to zniszczenie kultury. Nie chodzi o wprowadzenie do obiegu jakiegoś faktu, tylko o zanalizowanie świętości. No i on znajduje ratunek w powrocie do świętości. Żeby dbać o twarz, chodzić w garniturze, przywrócić wszystko jak było. To jest jakby finał jego analizy. Szariat.
Listopad 4th, 2014
Perwersja.
Listopad 4th, 2014
Myslisz..? No to nawet by bylo nieglupie.
Listopad 4th, 2014
To narzekanie na sparszywienie kultury – do czyich uszu jest to właściwie kierowane i w jakim celu?
Listopad 6th, 2014
Wiem, ale nie powiem.
Listopad 6th, 2014
Reply to “„U schizofrenika całe Symboliczne jest Realne” – cz.3, ewolucje”