Nasza dyskusja o religii spotkała się z małym aneksem, który zamieściła Joshe po wysłuchaniu czołowej lacanistki na świecie. Przypomniała Marie-Helene proroctwo Lacana dotyczące wzrostu fanatyzmu religijnego na świecie, w związku z postępującą erozją funkcji sprawowanej przez Imię Ojca. Dla obeznanego z Lacanem to oczywistość, nieuchronność. Dla analityka (osoba obeznana z psychoanalizą to niekoniecznie analityk), osoby analizującej, stosującej analizę, efekt takiej erozji jest namacalny. Jest nim inflacja nienawiści, destrukcji w życiu człowieka.
Czym Imię Ojca jest? Nie jest równoważne z funkcją symboliczną. To szalunek dla Symboliczności , ale także, przy okazji, dla Realności i Wyobrażeniowości. Imię Ojca trzyma w kupie te 3 rejestry, zawiązuje je na sposób boromejski. Lecz Imię Ojca to też złącze sklejające ze sobą Znaczący i Znaczone, tak jak opisywał to de Saussure. Co prawda dla pana Ferdynanda to złącze miało charakter arbitralny, który lokował, nie tak jak Lacan, w prymarności Znaczonego, nadrzędności znaczenia, ale mógł się mylić mówiąc o arbitralnym charakterze tego złącza. „Psia pogoda” dla Ferdynanda brała się z widoku zmoczonego deszczem psa, chociaż zmoczone kaczki lub kury takie same wrażenie wywołują. „Psie życie” wzięło się z widoku wygłodniałego przyjaciela człowieka itd. Tymczasem dla Lacana właściwsze jest pytanie, co takiego psiego jest w psie, że owo „psie” zaczyna przypominać pogodę, a nie na odwrót. Związek Znaczącącego ze Znaczonym nie jest arbitralny, jest bez sensu, jest oparty na bez-sensie. „Jesień życia” to słodkie określenie starości, a przecież jesień jest listopadową szarugą i błotem. Więc to, że rozumie się, że rozumiecie co jest mówione w „psiej pogodzie”, w „pieskim życiu” i „jesieni życia”, to zawdzięczacie Imieniu Ojca.
Otóż ta to funkcja jest permanentnie nadwyrężana, z kosztem dla Symboliczności. Umniejszanie Symboliczności jest skutkiem nienawiści, stanu, w którym Realne (agresja) sprzymierza się z Wyobrażonym (Znaczone) przeciwko Symboliczności (Znaczącemu). Jeśli mówi się, żeby zostawić określenie małżeństwo dla par heteroseksualnych, to agresja nie-heteryków sprzymierza się z „on jest homofobem” przeciwko „On”.
I to jest widziane w przypadku nie tylko religijnych fanatyzmów.
Marie-Helene nie dodała, że spośród wszystkich religii mono, Chrześcijaństwo jest najbardziej odporne na fanatyzm. Dzieje się tak dlatego, że jest to religia, w którą wpisana jest w dyskurs erozja Imienia Ojca. Weźmy kilka przykładów. Oto Ojciec wysyła Syna na pewną śmierć, Ojciec, który ignoruje prośbę Syna „Ojcze, czemuś mnie opuścił”, ojcostwo Józefa zostaje ograbione z chwileńki ciupciania i z jakiejkolwiek nadziei na choćby współtwórstwo w stwarzaniu, tenże w pełni wykastrowany ojciec, po 1800 latach zapomnienia, zostaje przypmniany i uświęcony swym dniem jako robol, pracuś, a nie jako ojciec, ojciec-mężczyzna. Czy wyobrażacie sobie przedstawienie Świętej Rodziny w pozie, w której matka tuli synka, a ojciec-mężczyzna obejmując kibić mamy-młódki, trzymając drugą dłoń na jej międzyudziu? Ojciec w Chrześcijaństwie przestał być ojcem pragnienia. Osią stało się jouissance matczyno-synowskie. Spójrzcie na scenę matka-syn w Piecie Michelangela, przedstawienia w drzewie i płotnie dwójni matka-syn, a nawet na Ekstazę Świętej Teresy w rzeźbie Berniniego – tam kobieta nie potrzebuje niczego z mężczyzny, by jouissansować, niczego z mężczyzny, ani niczego z ojca.
Taki wytrzebiony ojciec o wiele bardziej przyczynia się do erozji Imienia Ojca. To sprawia, że wszyscy ludzie stają dziećmi lub dziećmi majacymi kolejne dzieci, a w końcu dziećmi majacymi dzieci mające dzieci. Tak więc na Rodzinę Świętą składa się matka, która nie jest kobietą oraz opiekun, który nie jest ojcem, nie będąc równocześnie mężczyzną.
Nie przypomina Wam to czasami gender? I czy odrobinę nie wyjaśnia to powodu histerii Kościoła Katolickiego w tej sprawie?
KP.
P.S. Cytat tytułowy znajduje się w E, 278
31 Comments, Comment or Ping
Tak, genderyzm jest rozwojowa wersja chrzescijanstwa – dziela syna samotnej matki. Jest genderyzm jego logiczna konsekwencja i do matek samotnych ostatecznie prowadzi.
Lipiec 14th, 2014
Jeśli Ojciec jest częścią Trójcy to czemu robi to sobie samemu? Dlaczego sie deprecjonuje? W imię ojca?
Lipiec 14th, 2014
Matka nie była kobietą, opiekun nie był ojcem, dziecko było bogiem. Jezus Maria!
Lipiec 14th, 2014
Mnie również zastanawia fakt, że mężczyźni pozwalają na to, aby robic z nich mięczaków i pantoflarzy.
Lipiec 18th, 2014
Hannah, bo to wygodne.
Lipiec 20th, 2014
Pytałem już o to wcześniej – nie rozumiem w jaki sposób poszerzenie małżeństwa o gejów umniejsza symboliczność? Nie jest to pytanie za, ani przeciw – po prostu nie rozumiem tej kwestii umniejszania symboliczności. Czy dyskutowanie z różnymi zastanymi porządkami miałoby być z założenia złe jako umniejszające je?
I druga kwestia – jeśli erozja funkcji sprawowanej przez Imię Ojca ‚postępuje’ to czy zakłada się, że był czas, kiedy była ona ‚taka jak być powinna’?
Lipiec 20th, 2014
Mój Szanowny interlokutorze, to da się wyjaśnić, uwzględniwszy tylko to, by odsunąć na chwilę uprzedzenia. Erozja Imienia Ojca nie czyni krzywdy Symbolicznemu jako takiemu. Po prostu Symboliczne poza człowiekiem jest nie do pomyślenia (freudowskie Symboliczne nie jest jungowskim Symbolicznym). Erozja Symbolicznego skutkuje kolosalnymi zmianami w życiu ludzi. Na gorsze, czy na lepsze? Powrócę do tego za chwilę.
Jeśli przyjmiemy, że Symboliczne to słońce, to erozja Imienia Ojca sprawia, że staje się ono coraz bardziej zaćmione, aż do całkowitego zaćmienia. W takiej sytuacji Symboliczne istnieje nadal w takiej postacji, w jakiej istniało i istnieje, lecz skutki dla istot mówiących są radykalne. Okres wegetacji roślin się wydłuża, panujący półmrok przyczynia się do wzrostu depresji i samobójstw z jednej strony, a do zachowań przestępczych z drugiej itd. Człowiek istnieje nadal, lecz świat ludzki ulega zasadniczym przeobrażeniom. Co przesłania słońce, czyniąc je zaćmionym? To obiekt zwany „obiektem małe a”, to Realne. Jak pokazują to katastrofy energetyczne (np. zanik energii elektrycznej w wyniku niespodziewanie silnych turbulencji słonecznych), ludzie w takich sytuacjach stają się złodziejami. Eksperymentom Zimbardo należy ufać, a nie być Oświeceniowym Optymistą. Jest jasne, że z czasem zmieniona rzeczywistość ludzka nabierze nowych, bo usymbolizowanych kształtów, lecz wiele symbolicznych wytworów ulegnie do tego czasu zagładzie. Nie jestem żadnym czarnowidzem, ja czytam Brudburego i jego 421 stopni F.; widzę co się stało ze zbiorami muzem w Kairze podczas ich niedawnej rewolucji, co spodowała Katrina w Nowym Orleanie – są sytuacje, w których Symboliczne idzie w odstawkę, nie ginie, ale przestaje obowiązywać. We wpisie opisałem to na wzór matematyczny: W + R contra S. Może w kolejnym wpisie przyjrzę się bliżej temu zapisowi; muszę tylko znaleźć odpowiedni cytat.
Symboliczne nigdy nie miało postaci idealnej. Wystarczy, że było, a było dlatego, że służyło za środek do radzenia sobie z Realnym, które też było i jest. Erozja Imienia Ojca jest prostą konsekwencją istnienia tych dwóch rejestrów – Symbolicznego, które nie jest władne usymbolizować wszystkiego, a także Realnego, którego cząstka pozostaje na zawsze poza Symbolicznym, to znaczy, że Realnemu brakuje życia w sensie generycznym, życia powstającego, a nie zastanego, życia rozmnażajacego się, zycia, które może być tylko pod warunkiem utraty w efekcie rozmnażania czegoś, co skutkuje seksualnością, wyłonieniem się ciała z realności organizmu; ciało okazuje się być blizną na Realnym, efektem cięcia, które powstaje z momentem pojawienia się życia (tu, pojedynczego życia raz) rozdzielajacego życie „moje” od życia gatunkowego, rasy ludzkiej (życia, o którym na okrągło bajdurzą ewolucjoniści). Prawie cała chirurgia plastyczna pasożytuje na erozji Imienia Ojca służąc za narzędzie uniformizacji ciał ludzkich, widząc w byle pypciu powód do stałego reprodukowania plakatowego wzorca ciała. I tak plakatowe ciało („proszę wybrać z albumu, jaki nos chcesz mieć”), czyli Wyobrażeniowe, w połączeniu z pypciem, czyli Realnym, produkuje zmiany w „on/ona”, które najczęściej niszczą relacje z Innym. Z jednej strony, włączają człowieka w gonitwę za plakatowością ciała, czyli likwidacją kolejnych form pypci, a z drugiej, ignorują Innego w tym, że pypeć, że to on tylko, jest atraktorem dla Innego. „Ten dodatkowy sutek w Tobie uwielbiam”, ale „Ja siebie z nim nie lubię”. W ten sposób macie proliferację różnych form narcyzmu, bazą dla których jest własne zadowolenie. Lecz obok brakuje Innego. Czy to dobrze, czy źle? To nie jest pytanie natury etycznej, ale politycznej!
Przepraszam za długość komentarza na temat tak trudny, a lacanowsko dojrzały, bo to „późny” Lacan.
Lipiec 21st, 2014
Panie Szanowny!
Odkąd odkryto gen językowy FOXP2 wiadmo, że Lacan mylił się w kwestiach dla siebie fundamentalnych, w kwestii języka choćby….
Lacaniści udają że nic się nie stało, chłopaki nic się nie stało….
W gruncie rzeczy stało się tyle, że fundamenty tego pseudo-wiedzącego-niemal-wszystko człowieka legły w gruzach.
Analiza genu dopiero otwiera niebanalne spostrzeżenia.
Analiza lacanowska chyli się ku upadkowi, z różnych względów.
Fatalnym w skutkach okazuje się stwierdzenie Lacana, że „język jest sztuczny dla człowieka”. Fatalne.
Lacan zamilkł w ostatnich latach życia, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
To bardzo znaczące.
Dla ludzi myślących, nie wyznawców Lacana za wszelką cenę.
Ave!
Lipiec 25th, 2014
To całe szczęście, że Pan tu przyszedł i to napisał. Teraz, skoro już wszystko wiemy, możemy wszyscy spakować manatki i iść do domu.
Lipiec 26th, 2014
Jezyk jest z genu, ale milczenie jest znaczace. W jakim sensie znaczace? Genetycznym? Bo tylko taki poziom otwiera niebanalne spostrzezenia przeciez. Warto sie zdecydowac, czy jest sie osoba, czy rzecza. Jesli rzecza, mniej boli, ale rzeczy nie mowia.
Lipiec 26th, 2014
Bardzo lubię rozmowy o genach. Ostatnio w metrze przeczytałam kilka zdań o tym, że inteligencję wpisaną mamy w genach. Nie napisano, że został znaleziony jakiś konkretny gen, ale że naukowcy doszli do tego na podstawie obserwacji szympansów. „Szympansy wychowywane przez ludzi, a nie przez własne matki, nie okazały sie bardziej inteligentne od tych wychowanych w stadzie”. Tak to mniej więcej brzmiało. Wniosek, który się nasunął naukowcom: inteligencję zapisaną mamy w genach. Nie dowiem się dlaczego zakładano, że zwierzę wychowane przez obcy gatunek ma być „lepsze”, ja bym jednak stawiała na wychowanie z szympansią mamą, która pozytywnie wpłynie na szympansiątko, nie na odwrót. I nie dowiem się, czy te wnioski wysunął durny dziennikarz czy naukowiec.
Fajnie, że jest gen języka. Ale jaki to ma wpływ na psychoanalizę? Czy w związku z tym odkryciem psychoanaliza przestała działać?
Lipiec 26th, 2014
Co ma piernik do wiatraka, no ale proszę:
„Odkrycie genu FOXP2 w 2001 roku wywołało burzliwą dyskusję na temat genezy i natury języka. Okrzyknięcie go przez media ?genem mowy? czy też ?genem gramatyki? jest dużym uproszczeniem ? FOXP2 jest w rzeczywistości odpowiedzialny za szereg złożonych procesów (w tym rozwój płuc i mózgu w stadium embrionalnym), z których tylko część przyczyniła się do rozwoju ludzkich sposobów komunikacji”.
Więcej: http://www.semestr.pl/2,3364.html
Lipiec 26th, 2014
Dzięki za wypowiedź w tej sprawie. Przy okazji to rozpowszechniony błąd krytyków Lacana. Jest nim beztroskie używanie pojęć. Mam na myśli to, że dla wszelkiej maści behawiorystów, język wielorybów i mowa wielorybów, a także mówienie wielorybów, to jedno i to samo. Podobnie w przypadku ludzi. Tymczasem dla Lacana język jest kagańcem nałożonym na mowę. Tyle się chce powiedzieć, a nie sposób tego „tyle” powiedzieć. I na odwrót, chce się powiedzieć „to i to, i tylko to”, a wychodzi, że zawsze mówi się więcej. Powrócę do tego w tekście wpisu, który natenczas piszę. Jeszcze raz dzięki za trafność i zwięzłość.
Lipiec 26th, 2014
Jakby się Pan chociaż trochę orientował, to by wiedział że zaburzenia w obrębie genu językowego dotyczą pezede wszystkim dysfunkcji w obrębie zdolności artystycznych, choćby powtórzenia najprostszej melodii.
Ale po co się orientować, skoro Lacan na pewno wiedział, co mówi, a jak nie wiedział, to na pewno zięć wiedział.
Lipiec 26th, 2014
Całość to dużo więcej niż suma części składowych. Dużo więcej niż „to i to i tylko to”.
Lipiec 26th, 2014
Filozof, ok zaburzenia w obrebie jakiegos genu wplywaja na problemy z mowa, powtarzaniem melodii i innymi rzeczami moze tez. Tylko co to ma wspolnego z Lacanem? Bo Pan nam tu probuje przekazac jakas mysl krytyczna, dziuga Pan sugerujac nieuctwo, ale tak dokladniej o co Panu chodzi, to jest, przynajmniej dla mnie, jak dotad niejasne. Moze by sie Pan wyartykulowal jakos?
Lipiec 27th, 2014
Filozof jest niedouczony jeśli chodzi o Lacana i o to, o co chodzi z tym językiem. Gdzieś mu dzwoni, ale nie wie, w którym kościele… :-)
Lipiec 27th, 2014
Reasumując, człowiek rodzi się z kagańcem w postaci genu językowego.
Jak ktoś ma dobrze dopasowany kaganiec, to jest w stanie coś tam powiedzieć, ale nie to co chce, ale zawsze, bo w końcu ma zdolność tworzenia, zatem opowiadania, bo ma dobrze dopasowany kaganiec.
Jak ktoś ma źle dopasowany kaganiec, to opowiadać nie potrafił będzie wcale, co jest naukowo dowiedzione.
Zatem dobrze dopasowany kaganiec kluczem do sukcesu.
Lipiec 27th, 2014
Kto ma kaganiec, chcialby gryzc, ale jest przywiazany, jak pies.
Lipiec 27th, 2014
Nie zgodzę się tu z Filozofem. Człowiek rodzi się bez kagańca. Dlaczego jednen niewinny gen nazywać od razu kagańcem? Jeśli tak, to tych kagańców człowiek miałby mnóstwo. Kagańcem staje sie dopiero mutacja w genie FOXP2. Gadajmy więc ile w(y)lezie, póki możemy.
Chyba, że język naukowy tu przywołany był tylko pretekstem do zupełnie nienaukowych, ale jakże ciekawych dysput.
Lipiec 28th, 2014
Szanowny Filozofie, jeśli zadać pytanie filozofowi, na które nie ma odpowiedzi w dostępnych mu źródłach, robi wszystko, by uniknąć zmierzenia się z odpowiedzią, albowiem odpowiedź „nie wiem” nie jest mu znana. I tak, zakłada się gdzieś tam, że osią koncepcji Lacana jest pojęcie języka, chociaż jest nią pojęcie mowy. Nieświadomość definiuje się jako ustrukturowaną jak mowa, a nie jak język. No i co z tego, zdają się filozofowie mówić, zamiast powiedzieć, że nie wiedzą na czym polega różnica. Ale nawet gdy chodzi o język postępują tak samo. Zdają się nie zauważać, że człowiek nie mówi językiem, ale mówi jakimś językiem. Poproszę o chwilę skupienia – jeśli jakikolwiek gen odpowiada za istnienie języka, co poprostu jest niekwestionowalne, to tenże „lisi” gen jest taki sam u Polaka, jak i Aborygena, po prostu go mają. Weźmy teraz gen Aborygena i wszczepmy go Polakowi, a gen Polaka wszczepmy Aborygenowi. Pytanie brzmi: jakim językiem po tej operacji będzie mówił Aborygen, a jakim Polak?
Trzeba bardzo, ale to bardzo nie znać Lacana, by twierdzić, że osią jego koncepcji jest pierwotny bibilijny język, sprzed czasów rozplenienia się języków. Nie ma lisiego genu, wariant xxyyzz, odpowiadający językowi „kwa-kwu-kwe”. Gdyby jednak tak było, to jaki gen odpowiadałby za język esperanto? Języki umierają nie wraz z ludźmi, ale mowa jak najbardziej. Gdy umiera człowiek, unikalność jego istnienia, którą mógłby on wyrazić, na zawsze przechodzi w nie-byt, ale język, którym się posługiwał, nie. Więcej, jak bardzo język jest niezależny od genu, nawet lisiego, świadczy to, że gdy wszyscy nosiciele tego genu wymrą, to pozostanie on w postaci pisma. Czy ludzie piszą, bo chce tego „lisi” gen? Co było pierwsze, pisanie czy gadanie?
Jeśli dobrze Ciebie rozumiem Filozofie, jeden z bohaterów Amarcordu Felliniego, wchodzący na, bodajże, cyprys i krzyczący w niebogłosy „kobiety chcę”, robi to dlatego, że jest posiadaczem „lisiego” genu, a nie dlatego, że chce kobiety. Tylu mężczyzn od czasu do czasu chce kobiety (a nie „tej” kobiety”), a tylko jeden, no może kilku, krzyczy na ten temat. Czy to jest tak, szanowny Filozofie, że tak wielu nie krzyczących nie ma dodatkowego genu, który powodowałby krzyczenie o tym, a tych kilku go miało, by robić z nich idiotów? Lecz nawet wtedy tych kilku różni się między sobą, bo nawet jeśli postawiono by ich wśród cyprysów, to nie każdy na nie wejdzie, by podzielić się swym brakiem.
Zapewniam Ciebie, Filozofie, że żadna genetyka nie zniszczy psychoanalizy. Zniszczył by ją tylko gen odpowiedzialny za istnienie braku różniącego w sposób absolutny człowieka od człowieka.
Lipiec 28th, 2014
Amarcord wiecznie żywy: zasłyszane nad morzem. Przy stoliku siedzi para starszych ludzi. Ona pyta: „Bronek, ale czego ty tak na prawdę chcesz?” (zamawiali rybę). A on: -„miłości! miłostek!”. Na szczęście żona się nie obraziła. Zjedli dorsza.
Lipiec 28th, 2014
Szanowny Panie Krzysztofie! (zwany Wielkim – zasłyszane nad morzem).
Myli się Pan, czuję to jak bąka puszczonego w samochodzie.
Czyż MOWA nie jest aktem absolutnej twórczości człowieka, który jak demiurg stwarza wszystko, w tym w gruncie rzeczy siebie, a zależy się okazuje od genu? Bez genu języka nie ma mowy, zdało by się rzec. Człowiek zna słowa, ale nie potrafi „produkować” mówienia.
Gen językowy, z pewnością zmutuje, bo taka natura genów.
Wychodzi na to, że psychoanaliza może się jakoś tam sprawdzić dla zamożnych uparciuchów, ale jeśli już, to tylko jest ona jakby na-ten-czas.
Wystarczą drobne mutacje genu językowego i wszystkie funkcje i pole mówienia można sobie co najwyżej wsadzić głęboko do kieszeni a Pan Szanowny wyjeżdża , że żadna genetyka nie zniszczy psychoanalizy.
To niech Pan analizę zrobi tym, których językowy gen jest nieco zmieniony. Proszę nie temperować ołówka, tym razem odkryje Pan nieświadomość ustrukturowaną jak cisza…
Lipiec 30th, 2014
Szanowny Filozofie, już na wstępie poprzedniego komentarza napisałem o rozmowie z filozofami jako rozmowie wołu z obrazem. Stało się, zadałem pytanie i zobaczyłem „dawanie tyłów” – jak powiedzieć, by nie odpowiedzieć. No, ale już taka natura filozofów, i genetyków zapewne. Opinie na mój temat? Taki to już los analityków – opinia, żem Wielki ma taką samą wartość, jak żem Oszołom.
Jeśli to co piszę śmierdzi, jedzie na odległość, to tylko kwestia nosa, a nie smrodu. Dla nosa x to smród, a dla nosa y aromat, a oba nosy są i tak i tak tylko skutkiem mutacji „nosiego” genu. To jasne, że przecież nie stosunku nosiciela nosa do źródła powonienia. Co ja tam będę gadał – sam stosunek nosiciela jest też skutkiem genu i jego mutacji. A czyż życie samo nie jest tylko niekończącą się serią mutacji?
Moja opinia jest inna – Mowa nie jest aktem absolutnej twórczości, jest zaledwie aktem.
Szanowny Oponencie, przez którego przemawia li tylko stosunek do mnie i psychoanalizy. Owszem, wszystko co z życiem związane pochodzi od genu, od oddychania po defekowanie, nadal mało, po defekowanie w najprzeróżniejszy sposób też; przecież gdyby nie było genu, nie byłoby człowieka, nie mogłoby istnieć defekowanie, a w konsekwencji i papier toaletowy. Ależ ja to wiem i się z tym zgadzam. Mnie tylko śmieszą wysiłki umysłu mające na celu uniknięcie kwestii: jeśli wszystko pochodzi od genu, to co było genem pierwszego genu? To tylko tomizm w scientyźmie. A reszta to kwestia wiary udającej, że jest wiedzą. Czy mutacja leży w naturze genu, czy w naturze życia? Czy gen jest życiem samym, czy tylko nośnikiem życia? No śmiało Filozofie, zamiast nakręcać się wizją zniszczenia analizy, określ swój stosunek do spraw ważniejszych.
Ja nie wierzę w nieśmiertelność psychoanalizy, ja tylko śmieję się z jej śmierci spowodowanej mutacją genu. Jakie będą mutacje „lisiego” genu Bóg raczy wiedzieć; czyżbyś zyczył sobie Filozofie takiej mutacji, która eliminując psychoanalizę będzie musiała wyeliminować też i Ciebie, piszącego i mówiącego? Sprawa, którą podnosisz, nie dotyczy dalszych losów psychoanalizy, tylko tego, co skłania Ciebie do mówienia tego, co mówisz i pisania tego co piszesz, kierując to wszystko do kogoś, kto puszcza bąki. „Puszczający bąki”, aliści, nie zmusza Ciebie do przebywania w atmosferze smrodu.
To, że jest to prawdą wynika z dalszych fragmentów. Czysta seria uprzedzeń, obrażająca i mnie i moich analizantów.
Nie chcę się pastwić nad nieznającym tego, co mówi. Nieco zmieniony gen co miałby powodować, by jego nosiciel nie mógł mieć analizy? O których to nieszczęśnikach piszesz Filozofie? Tu uderza naiwność. Niemowy mają analizy, opóźnieni mentalnie i umysłowo także, afatycy też. Oczywiście nie wszyscy mogą być analizowani, ale decyduje o tym nie deficyt mowy, czy mówienia, lecz relacja w stosunku do dyskursu.
Filozofie, czyżby dzieliło nas aż tyle, że dla Ciebie „cisza” nie mówi, a dla mnie „cisza mówi”?
Lipiec 31st, 2014
Przypomniały mi się takie ?złote myśli? z biologii ze szkoły, które miały coś rozjaśniać, a były nic nie znaczącymi banałami typu: ?bez wody nie byłoby życia?, ?bez tlenu nie byłoby życia? (oczywiście chodziło o życie ludzkie, nie beztlenowców, zdanie pokazuje jedynie antropocentryzm biologii podawanej w szkołach).
?Bez genu nie byłoby języka?. ?Bez języka (w gębie) nie byłoby języka?. ? Bez genów nie ma człowieka?. A bez człowieka są geny? Takie patrzenie na świat jest bez sensu. Bez którego z resztą raczej żyje się średnio.
Lipiec 31st, 2014
Proszę Pana Szanowanego!
Nie chciałem Pana obrazić, na początku zaznaczam, ani nikogo!
Na żarty w obecności Pana pozwalał sobie nie będę, skoro tak to Pan czyta, a i na słowa uważał będę bardziej.
Odpowiem na pytania Pańskie, lecz wieczorem.
Pozdrawiam,
Lipiec 31st, 2014
Szanowny Psychoanalityku nurtu francuskiego,
Jeśli wszystko pochodzi od genu, to co było genem pierwszego genu??
Nie wiesz tego ? Jak to co?! BRAK pierwszego genu! Jeśli przecie cisza mówi, to brak istnieje! Bądźmy konsekwentni do cholery! A drugi był po to, żeby ten pierwszy gen, posiadał braku brak!
Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, nie bierz tego do siebie, to jest ważne w gruncie rzeczy. Wrócę do tego.
Pomyliłem się, przyznaje, myślałem że psychoanaliza jest czymś znacznie więcej niż jest.
Jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, to do mnie najbardziej przemawia Spinoza, powiadając, że „Bóg stworzył to wszystko, bo widocznie mu czegoś brakowało”. Jesteśmy tą częścią Boga, której on sam nie miał. Jesteśmy jego brakiem. Cali. Z psychoanalizą i genotypem, oraz ich wzajemną zależnością, w gruncie rzeczy jednak, wysublimowaną, jak się okazuje i to jest akurat ważne. Oczywiście tylko dla mnie, bo Ty, Psychoanalityku nurtu francuskiego wiedziałeś to dawno, a ja nie wiem co mówię, więc zapewne postraszysz pastwieniem. ..
Prawdy trzeba szukać w zależnościach, napięciu, wzajemnej , czasem jakże kruchej, relacji.
Nie rozumiałem wzajemnych relacji nauki i psychoanalizy, dzisiaj widzę ich złożoność.
Psychoanaliza jest zatem OSOBISTYM stosunkiem do Boga i NICZYM WIĘCEJ! Nie wiedziałem tego.
Dla Ciebie pewnie nie ma sensu zadawać pytań o wzajemne relacje nauki i sztuki.
Leonardo Da Vinci twierdził jednakowoż, że nie widzi między nauką a sztuką żadnej różnicy, tylko zależności.
Muszę wrócić do genu pierwszego i jego braku. Ta psychoanaliza jest jednak ciekawa, myślę że warta poznania. Nie pasuje do współczesnych ludzi, zgaśnie, ale zanim to nastąpi, dobrze byłoby ją poznać, co by wyciągnąć wnioski i iść dalej, nauczyć się jednak czegoś, wykorzystać i rozumieć więcej niż rozumie psychoanalityk (nie pije do Ciebie). Myślę że można się z psychoanalizy czegoś nauczyć, choćby tego że język unifikuje dwa światy, by na rogu świata i nieskończoności stworzyć podmiot.
Ale nijak nie można zrozumieć o co chodzi do końca, ponieważ nie dość że nie ma Lacana dla niewtajemniczonych, to wtajemniczeni, powołując się na Lacana, pitolą na ten sam temat zupełnie co innego.
Może by kto napisał Lacana dla niewtajemniczonych? Czy to ma być właśnie tylko dla wtajemniczonych? Nie wiem, nie bywam w towarzystwie, nie wiem o co chodzi.
A może Pan by napisał dla niewtajemniczonych zamiast szyderować i straszyć? Byłoby super. Ja bym kupił.
Dziękuję i Pozdrawiam!
Szalonego weekendu Psychoanalityku nurtu francuskiego!
Sierpień 1st, 2014
Najfajniejsze w analizie jest to, że ona jednak jest wywiedziona z tej dziwnej intersubiektywnej przestrzeni między analitykiem a analizantami. Z pewnych powtarzalnych zjawisk, schematow, ktorym nawet nie zaprzeczją przeciwnicy analizy. I dlatego ten psychoanalityczny dyskurs rządzi się bardzo specyficzną logiką. W tym sesnie jest zjawiskiem pozytywistycznym, racjonalnym jak nauka, choc nie eksperymentalnym jakby od niej chciano. Ta intersubiektywna przestrzeń to bardzo dziwna przestrzeń, nigdy nie wiadomo co się w niej wydarzy i nawet jak sie zamierza cos powiedzieć, to zawsze wychodzi cos innego. Stąd zasadnicze rozróżnienie miedzy mową a pisanym językiem.
Dlatego ja myślę, że do analizy nie można mieć stosunku obojętnego, albo człowiek daje się temu porwać albo uważa za jakieś totalne zbiorowe szalenstwo. Puki co Freud i Lacan nadal fascynuje wielu, nawet jeśli negatywnie się odnoszą, to nie mogą przestać się odnosić. Pozyjemy zobaczymy jak to z tym zmierzchem.
Ja idę na wykład Badiou, dopiero w listopadzie. Nie mogę powiedzieć że rozumiem jego spór z Lacanistami o nieskończoność. Niemniej fascynuje mnie jak bardzo odjechali w mistycyzm ludzie, ktorzy deklarują ateizm. Jakby rzeczywiście to co było poza poznaniem nagle zostaje sprowadzone na poziom niźej. I choćby dlatego analiza warta jest intelektualnej wycieczki, a wycieczka to niełatwa. Nie wiem czy da się zamnkąć w książce albo nawet stu.
Sierpień 2nd, 2014
No i jest sprawa zasadnicza, albo się wierzy w nieświadomość, a zatem w pewien wymiar ludzkiego istnienia, myślenia i decyzji, rozgrywającego się gdzieś poza, w snach, w nagłych wglądach itd, albo się w to nie wierzy. Kolejna sprawa to albo bardziej się po platońsku idzie w stronę idei, typow idealnych danych apriori i dedukcji albo odwrotnie. No i nowoczesna lingwistka. Co znaczy, źe odkryto gen? Ja w filozofii orientuję się tyle o ile, jednak mam świadomość tych wszystkich dylematów i spraw, ktorych rozstrzygnięcie rzutuje zasadniczo na stosunek do dyskursu analitycznego.
Sierpień 2nd, 2014
Joshe, a jak tu wierzyć w „nieświadomość”, skoro nie można jej kontrolować? Lepiej wierzyć w Boga, bo z grubsza wiadomo Kto zacz i że raczej nam świństwa nie powinien zrobić, albo nawet jeśli to „niezbadane są wyroki boskie” i wszystko dobre, co się dobrze kończy bo przecież świat to comedia divina… A „nieświadomość”, o nie! Ona już może bąka puścić w samochodzie, w najmniej oczekiwanym momencie. I co wtedy? Trzeba zagadać smród, albo przenieść na innego. I tak czasem wygląda „filozofia”, tak ze ja osobiście z Platonem bym się tu nie rozpędzała, skoro aż tyle emocji niesie ze sobą wypowiedz Filozofa, nawet nie wiem, czy on to ogarnia—ze za duzo złości w jego słowie pisanym jak na komentarz na blogu . I jakaś francuszczyzna mu się marzy… I jakieś szaleństwo… Przecież to proste jak rogalik. Diabeł nie śpi więc filozofia czuwa :)
Sierpień 3rd, 2014
Czytam to wsystko i rzeczywiście chyba za dużo złości było, a może nie tyle złości co niezrozumienia.
Nie chciałem obrazić nikogo, podkreślam raz jeszcze. Jeśli tak się stało to przepraszam.
Za mało rozumiem z tego, o czym tutaj.
Sierpień 3rd, 2014
Reply to “„Imię Ojca osadza podporę funkcji symbolicznej””