Gdy próbuje się mówić lub pisać o końcu analizy, staje się w obliczu spiętrzonych niemożliwości. Nie sądzę, by tkwiła w tym moja słabość mierzenia się z tym tematem. Czytanie tekstów temu poświęconych sprawia podobne wrażenie – nic nie tłumaczy przejścia z jednej pozycji do drugiej. Wczoraj analizant, dziś analityk – czyż nie jest to dotknięcie absurdu, odcisk paradoksu, na który otwiera się analizant, gdy „wybiera” coś, chociaż sam o tym nie decyduje? Ba, nie decyduje także ktokolwiek!
Wiele, bardzo wiele lat temu, dane mi było spotkać kogoś, kto wiódł spokojne życie męża, urzędnika i ojca trojga dorosłych i prawie dorosłych dzieci. I oto pewnej nocy przyśnił mu się sen, po którym wstał rano i oznajmił żonie, a potem dzieciom, że od teraz przestał być mężczyzną, a jest już kobietą. I rozpoczął kompletnie nowe życie. Zapewniam was, że to nie literatura; z tym wtedy-już-kobietą rozmawiałem. Czy, ot tak sobie, z chwili na chwilę, można umrzeć w poniedziałek nad ranem, by zaraz potem narodzić się na nowo jako znany-ale-Inny? Wychodzi na to, że tak.
Takie fenomeny opisywane są od dawna i z pewnością nie są skutkiem GBO, dziury ozonowej i tym podobnych przyczyn. Modne było sądzić, że to efekty aury epileptycznej, nadużywania środków antykoncepcyjnych, tudzież pojawiajacych się znienacka guzów mózgu. Niestety, opisywana teraz-już-kobieta była zdrowa na mózgu. Pozostaje nam wspomnieć o nielubianej możliwości – bycie człowieka na zawsze powiązane jest z jakimś rysem szaleństwa.
Gupikom zdarza się zmieniać płeć, ale nie bez racji; gdy brakuje samic, luka zostaje zapełniona przez samce-aktualnie-samice. Człowiek za nic ma brak samic, wszelako przejęty jest snem, w którym słyszy mówione słowa: „masz być kobietą” i ….staje się nią, gdy się budzi (ten ktoś zmienił chirurgicznie płeć). To nie są transseksualne wizje, których główną składową jest od dzieciństwa trwajace przekonanie, że jest się inną płcią, skrywajacą się za pozorami płci, którą zmuszony jest obnosić się z nią osobnik. To nie są wizje transgenderystyczne, w których przybiera się pozory innej płciowości (depilowanie, używanie hormonów dla porostu piersi itp. środeczki), by aliści pozostawać w stanie swoistej dwupłciowości. Mówimy tu o radykalnym cięciu – wczoraj Ja, dziś Inny.
Rano oznajmiam: „jestem kobietą, nie jestem waszym ojcem, mówcie mi Zuzia”; albo „wczoraj byłem psychologiem, dziś jestem psychoanalitykiem”. Ile bezczelności i arogancji, tupetu wymaga takie oznajmienie. Nie ma wątpliwości, pozostaje tylko pewność. Ta pewność bulwersuje. Tylko dlatego, że dojście do niej łamie porządek wyznaczany linearnością czasu („masz 54 lata, a zachciewa ci się być kobietą; pomyśl o starości, o dzieciach itd.”). Linearność rządzi procesem (to głupie ujęcie, ale strasznie modne) stawania się psychoterapeutą; wierzy się, że taka a nie inna ilość godzin terapii własnej, szkolenia i superwizji, wyfasonuje nam psychoterapeutę; szkolenie ma swoje etapy, których kolejność jest niezmienna; a na końcu mówią ci, że jesteś psychoterapeutą i od tej chwili sam tak myślisz i mówisz. No cóż, albo człowiek jest dla czasu, albo czas jest dla człowieka. Tymczasem, gdy wspomniany pan oznajmił, że jest kobietą, to czas dla niego zaczął się na nowo. Jako mężczyzna żył ileś tam lat, ile lat żył będzie jako kobieta?
Czas jest pokawałkowany, jest czas siewu i czas zbioru, czas smutku i czas radości. Tak jest napisane. Czy tylko wiosną możemy być wiosenni, a latem letni?
Bezrefleksyjni przedstawiciele fachu psychoterapeutycznego odmieniają przez przypadki zaklęcie o pracy nad sobą, lecz czy zastanawiają się, czym do licha jest zmiana, o której trajkoczą?
Zmiana jest pochodną aktu, a nie pracy. („status aktu różni się od działania”) Praca nad sobą utwierdza tylko w narcyźmie. Albo stajesz się coraz bardziej doskonały, albo nie zmieniasz się, bo najdoskonalszy już jesteś. Tymczasem „psychoanalityk doświadcza horroru aktu psychoanalitycznego, ponieważ akt nie opiera się na pozorze”.
Każdy akt pociąga za sobą niepowodzenie. Z dnia na dzień stajesz się kobietą i dzieci przestają ciebie znać, a żona równie z dnia na dzień znajduje sobie kochanka. Narcyzm usilnie się broni, chce zrozumienia u partnera; psycholog za to, by przywrócić ciągłość zarzeka się, że tak naprawdę „on był kobietą”, przeto do czasu „ujawnienia się z tym” (modnego dziś coming-outu) nie żył autentycznie.
Jak w ogóle możliwe jest zerwanie takiej ciągłości, dziś Ja, a jutro Inny? Oto moje oczy przyciągnął pewien passus, wyimek z S.Weil. „Ateizm jest oczyszczeniem. Powinnam być ateistką, tą częścią samej siebie, która nie jest dla Boga”. Odnajduję w tym echo lacanizmu. Podmiot nie należy cały do Innego; najistotniejsza jego część jest od niego wolna, lub, jak wolicie, „wystaje z łańcucha znaczącego”.
Ta część, gdy nią być, wyrażana jest słowami: „Bój się Boga, co Ty robisz?!”.
KP
P.S. Mój superwizor wbijał mi do głowy, że „masz brać Boga na serio”. „Wierzący tacy nie są”, kontynuował, „za bardzo szukają w nim pociechy, by wiara była dla nich prawdą”. Bycie analitykiem, to bycie heretykiem, to bycie po stronie heresy, RSI. To ciekawe, że lacanizm i mistyka podają sobie w tym miejscu ręce. Zagadką jest to, że aby S.Weil mogła powiedzieć to zdanie, to część jej samej musiała być wolna od Boga. Jak do tego dochodzi poza analizą?
Tytułowy cytat pochodzi z Dyskurs z 6.XII.1967, str.13. Ze strony 29 tego samego tekstu pochodzi cytat drugi z korpusu wpisu.
Cytat pierwszy z wpisu pochodzi z Psychoanaliza w jej związkach z rzeczywistością; rok 1967, str.56
Na cytat S.Weil wpadłem przeglądając ostatni numer TP. Pochodzi on z jej notatnika; nie udało mi się określić strony, z której pochodzi
4 Comments, Comment or Ping
S.Weil filozoficzna i życiowa buntowniczka… Lacanizm i mistyka może dlatego podają sobie ręce, że mistyka nie pyta o „prawdę” (jak wierzący o Boga), tylko raczej o „naturę” (np.umysłu). I tak jeszcze a propos prawdy, boga, S.Weil zacytuję to, co mi dziś przyszło do głowy jako pierwsze gdy się obudziłam o świtaniu; „Nie wchodz łagodnie do tej dobrej nocy, Starość u kresu dnia niech płonie krwawi; Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.”
Czerwiec 17th, 2014
Kojarzy mi się ta bezczelność z międzykulturowymi najazdami. Np. Wikingowie najechali bezczelnie Anglików, słuchając własnych bogów a Anglicy bezczelnie się bronili, wierząc w tej kwestii własnym bogom. Zwycięska kultura wchłania zwyciężoną a kroniki piszą zwycięzcy.
Być może jedyne co różni najazd od analizy jest to, że w analizie analizowany prosi sam o najazd, bo sam nie daje sobie rady ze sobą. Chociaż jest to pewnie złudne, bo każdy zna przykłady, jak analizowany dokonał z sukcesem najazdu na analityka.
Więc może poczucie skończenia analizy wynika z faktu, że nikt do tej pory skutecznie analityka nie najechał.
Czerwiec 17th, 2014
Wojtas the Barbarian.
Czerwiec 18th, 2014
Proszę o wyjaśnienie: co poprzedza akt – emocja, doświadczenie, fizjologiczny tik? A może nic nie poprzedza aktu? Może jest jak akt boski, pozbawiony możności, ex nihilo (jak u Św, Tomasza)?
Czerwiec 22nd, 2014
Reply to “„akt nie udaje się nigdy, jeśli nie zahacza o fiasko””