Dziś będzie ponownie o akcie, niepremedytowanym działaniu wywoływanym przez obiekt (jeżeli, co zrozumiałe, dopuścić go do siebie), pozwolić mu na działanie. Weźmy na przykład irytację. To splot emocji, raczej jednorodnych w kształcie – to skutek czegoś co z zewnątrz drażni odbiorcę. Czekasz w urzędzie na przyjęcie, tymczasem okienko pozostaje puste. Mija czas i widzisz tylko puste okienko – irytujesz się. Dla psychologii taka sytuacja nie jest tajemnicza. Poirytowanie zawwsze jest twoje i pozostaje w realcji z pustym okienkiem jako skutek tego widoku. Uogólniając, znajdujesz się w sytuacji frustracji. I koniec tajemnicy. Mówisz to na egzaminie i proponują ci stopień magistra. Dla psychologii irytujesz się, albowiem napotkana sytuacja rozmija się z twoimi oczekiwaniami. Irytacja będąca skutkiem takiego rozziewu, staje się przyczyną twoich zachowań. To nadal jest proste, ściśle behawioralne. Nie ma znaczenia czy rozbijesz okienko, czy wyjdziesz trzaskając drzwiami – jesteś poirytowany i już. Sposób usymbolizowania nie ma dla psychologii żadnego znaczenia.
A dla psychoanalizy ma. Podobnie jak i odpowiedż na pytanie, czy irytacja jest irytacją własną, czy irytacją kogoś, która oddziaływuje w nas. Dla znających się na rzeczy dostrzeżemy tu identyfikację projekcyjną – ktoś oddziaływuje na nas, a my odpowiadamy na to biorąc irytację kogoś za naszą. Czyli ten typ identyfikacji wynika z przeniesienia. Jest jasne, że my sami możemy być poirytowani z siebie i dawać temu wyraz. Tak jest w przypadku przeciwprzeniesienia. Lecz co jest źródłem irytacji własnej, z siebie się biorącej? Nasze fantazmaty i nasza symboliczność, dyskurs, z którym się utożsamiamy. W przykładzie z postów sugerującym konieczność wyboru więźnia, a nie esesmana, fantazmat opisujący relacje międzyludzkie jako sadystyczno-masochistyczne, posługiwanie się własnymi słowami (znaczącymi) zamiast słowami pacjenta, a także poglądy, światopogląd antynazistowski, antyfaszystowski, to wszystko interferuje w przebieg analizy.
Wszelako możemy być poirytowani irytacją cudzą i mieć w ten sposób do czynienia z nie swoją irytacją. Co wtedy? Wtedy drogi kleinizmu i lacanizmu się rozchodzą – chodzi o sposób radzenia sobie z tym. Oba podejścia mają otwarty stosunek do zjawiska obiektu i relacji z nim, ale korzystają z tego w różny sposób. Ponieważ czynnikiem sprawczym jest obiekt, a nie mowa, kleiniści stosują wyobrażeniową interpretację tego, co dzieje się w relacji przeniesieniowej, z góry przewidzianej jako dualnej. Słowa opisujące to pochodzą wszelako z mowy analityka, a konstrukcje są fantazmatyczne (np. „zdenerwowana wgryzasz się w ciało matki, co próbujesz także uczynić ze mną”). Mamy tu do czynienia z premedytacją. Lacan zaś upiera się przy symbolizowaniu jako zasadzie działania analizy. Stąd bierze się akt – odpowiedzią na działanie obiektu pacjenta jest działanie tego obiektu poprzez analityka, ale adresowane do pacjenta. Nie jest to aliści działanie własne, tylko pochodzące z miejsca Innego („to niepodobne do mnie”). W obszarze aktu analityk staje się aktorem, tyle że roli nieobmyślonej zawczasu.
Stąd horror, dla analityka i dla pacjenta. A jaki horror dla fachowców!
Oglądałem film o tytule „Nocny pociąg do Lizbony” z J.Ironsem. Bohater filmu, niejaki Amadeu de Prado, jeden z organizatorów rewolucji czerwonych róż, zostaje lekarzem. Jako młody aktywista rewolucji ma misję pomocy wszystkim za nic (sam jest synem ministra sprawiedliwości z czasów dyktatury Salazara). Ma więc wielką miłość ze strony ludu. Pewnego dnia (pierwszego lub drugiego dnia rewolucji) dwóch typów przywleka strasznie pobitego mężczyznę. Amadeu rozpoznaje w nim kata Lizbony, kogoś takiego jak szef ówczesnego UB. Zna go z osobistego zadawania tortur. Ratuje mu życie. Przed domem tłum czeka, by zlinczować kata. Amadeu chroni go przed linczem, a na oskarżenia, szykany i opluwanie odpowiada „jestem lekarzem”.
To właśnie jest horrorem, bycie bohaterem, którego można bezkarnie zdradzić. Nikt poza nim nie rozumie tego „jestem lekarzem” (mogło też być „bo to człowiek”). Nie jestem Amadeu de Prado. Jestem lekarzem!
Dla wierzących dodam, przekornie, i na serio dla niewierzących – to był Bóg. Bezdomny, ale zawsze on.
KP
P.S. Tytułowy cytat pochodzi z listu do gazety Le Monde z roku 1980 (E, 84, wydanie kompletne).
68 Comments, Comment or Ping
Sytuacja chyba trochę podobna jak w ustawieniach Herlingera. Pamiętam jak po raz pierwszy poproszono mnie,abym była Reprezentantką czyjejś babci, bo w rodzinie od pokolenia działo się coś niedobrego, co wnuczka rozpoznawała jako skutek tragedii zyciowej babci, która to osoba została wyparta z rodzinnego kręgu, wykluczona (miała dwóch męzów, drugiego męża „odebrała” jakiejś żonie, etc). Reprezentantką dziadka (bo wnuczka rozpoznawała i czuła, że to, co było pomiędzy nimi ciąży rodzinie) była też osoba zupełnie obca i mnie jako Reprezentantce i wnuczce. Ale jak stanęliśmy oboje w ustawieniu (ja po raz pierwszy i dość sceptyczna), to dawno miniona historia zaczęła działać tak, że horror szoł… Poczułam taką miłość do tego… Reprezentanta (jakiej nie czułam nigdy do własnych byłych dwóch męzów), a potem zmiotło mnie z nóg i zaczęłam umierać, palce mi fizycznie sztywniały. Na szczęście zauważył to czujny terapeuta i wyprowadził mnie z ustawienia, „odczarował”. Wiem, jak można wejść w rolę mocno na scenie, ale ustawienie to jednak co innego. Tam nie ty działasz, ale przez ciebie działają. W roli wiesz, co Cię czeka mniej wiecej, masz jakiś wpływ. W ustawieniu prawie żadnego wpływu. TYlko terapeutę, który Cię asekuruje. Piszę o tym, bo z tego co Pan pisze psychoanaliza, która uchodzi za „zimną” terapię, wcale chyba taka zimna nie jest…
Maj 14th, 2014
A jaki był skutek tego ustawienia? Pani,która poprosiła mnie, bym była Reprezentantką jej babci, samotna kobieta, nie mogąca zbudować szczęśliwego związku z mężczyzną, wkrótce poznała Pana, z którym jest wreszcie bez wątpliwości, całą sobą. A ja „nauczyłam” się wreszcie okazywać uczucia męzczyznie we własnym życiu, czuć je tak wyraznie…A wszystko to przez jedną „scenę” z życia innej, nieznanej mi osobiście kobiety.
Maj 14th, 2014
Dziękuję za te posty pisane ze zrozumieniem, Pani Renato. Postaram się teraz do nich ustosunkować. Ależ tak, Renato, to i perwersyjne i absurdalne zarazem. A na dodatek jawne, nie skrywane. Według Freuda zaś, i według mnie też, to jądro naszego bycia. Czy jest jakaś zasadnicza różnica między „łapaniem, by wyrzucić spowrotem”, a „łowieniem pań, by po wyholowaniu ich na brzeg, powiedzieć nad ranem (albo i nie powiedzieć), że się zdzwonimy”, „chodzeniem do łóżka z panem, pomimo że nie jest się tym zainteresowaną, a bywa że i wzbudzającym wymioty”, że nie powiem o „miłości seksualnej, której obiektem jest but, podwiązka, biustonosz, podpaska”? Z beztroską łatwością oceniamy to jako zachowania patologiczne, sami odcinajac się od nich, tak jakby nas one nie dotyczyły. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, choć jest paradoksalnego, że po własnej analizie, po jej logicznym końcu, ta absurdalność zaczyna mówić przez człowieka, nabiera godności słowa. Zwracam uwagę, że ja nie wyrzuciłem ryb, ja oddałem je rzece, spełniłem marzenia płoci itd. Nie myślałem nad tym długo, to samo wyszło mi spod pióra. Dzięki temu absurdalne staje się mniej absurdalne, albo, i ja za tym obstaję, staje się jeszcze bardziej absurdalne; albowiem, czy ryby mają marzenia, a rzeka tęskni?
Zdecydowanie, analiza zmierza ku koanowi własnemu (czysty znaczący), bez uzyskania go od mistrza-analityka; droga jej to jakieś hai-ku, jakaś redukcja, minimalizacja słowa do postaci, która pozwala nie wypowiedzieć wszystko, ale wypowiadać coś, tylko coś, z „niewypowiadalnego”, osobistego „niewypowiadalnego”.
Wojtasowi przy okazji marzacych ryb i tęskniących rzek rzeknę: tym jest sublimacja i o to w niej chodzi.
„Zimno” psychoanalizy to największe z uprzedzeń względem niej. Dopóki nie doczekamy się książek byłych pacjentów o analizie kozetkowej, dopóty ze stron książek analitycznych wiało będzie chłodem konstrukcji i monumantalizmem grobowców. Te książki z analizy kozetkowej mogą napisać tylko analizanci; psychoanalityk zawsze będzie zakładnikiem absurdów swych analizantów – jeśli zilustruje coś ich przykładem, przemówi za nich, odbierze im przywilej mówienia za siebie.
To co dzieje się w ustawieniach Hellingera, to antypody finału analizy. O tym kiedy zareagować, na ile pozwolić regresji, kiedy przerwać „rozpływanie się” (czego w czym), wszystko jest zacumowane w terapeucie. W analizie chodzi o zerwanie cum przytwierdzająch podmiot do Innego, nie zerwanie wykonane cięciem terapeuty; chodzi o cięcie wykonane przez pacjenta (nie każdego, tylko wybranych).
Ta wiosna jest naprawdę interesująca. Od wielu wielu lat po raz pierwszy odezwała się telewizja; chce zrobić małe talking o psychoanalizie. Trwają negocjacje, więc narazie nic więcej powiedzieć nie mogę.
Na dodatek wraz z początkiem lata odbędę konferencję, a nawet i debatę, z Roszi odwiedzającym Warszawę. Zaproponowano mi tytuł debaty – „Czy kobieta może być Roszi?”. Sam zaproponowałem temat odwrotny: „Czy Roszi może być kobietą?”.
Maj 14th, 2014
Oby tylko w bembergowanie nie poszło.
Maj 14th, 2014
Bliska mi osoba mnie poleciła TV. Ufam, że nie będę musiał słuchać pytania o kobietę z brodą, bo odpowiadać na takie nie mam zamiaru. Oczekuję poważnych pytań, przeważnie od niepoważnych ludzi, ale… Do mediów zawsze chodzę ze względu na to ale.
Maj 14th, 2014
Czy Rosi może być kobietą z brodą?
Maj 14th, 2014
Ale ryba to istota czująca i zupełnie podległa człowiekowi (kobietoczłowiek może nawiązać relację–np. przez słowo–z mężczyznoczłowiekiem), a ryba nie. Moment złapania jej na haczyk (ryby) może być dla niej bolesny w sensie psychicznym i fizycznym, nawet jak się ją potem „odda rzece”. Do diabła z taką perwersją, absurdalnością i godnością słowa, kiedy w grę wchodzi (bo to jakaś gra) stworzenie innego, podległego gatunku! Może mnie pan perwersyjny łowić, bo nawet jak mnie to zaboli, to mu to powiem, albo i odpłacę pięknym za nadobne. A ryba co? Wiadomo, w ludzkim świecie głosu nie ma. Wiem, że tak my ludzie robimy—uderzamy w absurd i perwersję, ale nie zgadzam się z tym. To niewątpliwie ludzkie, ale nieprzyjazne, egoistyczne, etc. Kiedy męzczyzna mi się nie podoba, po kiego miałabym z nim do łożka chodzić? Chyba,że jest przymus (to mi się w życiu zdarzyło), ale wtedy robię wszystko, żeby wydobyć się spod przymusu.Chwała koanom, poezji, finezji i niewypowiedzianemu, ale świadomie i do tego będąc obdarzonym wielką inteligencją dręczyć (być może) psychicznie ryby? „Zwracać je rzece”? Czy nie lepiej zostawić je w spokoju w tej rzece? Inteligencja to przecież z uwagi na wszystko powinna wynikać. Być władzą czułą. Myślę, ze Pan chyba trochę prowokuje z tymi rybami. Nie wiem, o co Panu chodzi w tej prowokacji, ale jakoś widok Pana (choć nigdy Pana nie widziałam) łowiącego i wypuszczającego ryby wydaje mi się dziwny, jakiś niewłaściwy dla Pana. Ale cóż, ludzie mają różne praktyki, więc cóż zrobić. Ci Panowie od zen nawet mantr nie znają, to by Pan mógł tym łowionym rybom podarować mantrę, a mantra realnie pomaga. Koan rybie nie pomoże, może Panu. Może po rozwiązaniu koanu zaprzestanie pan praktyk perwersyjnych z rybami. Mam nadzieję, ze się Pan nie obrazi, że tak wprost piszę, a być moze i nie wszystko rozumiem. To też oczywiście być może :)
Maj 14th, 2014
Pani Renato – prawie jakbym siebie czytała :) A pisała Pani, że jest tak barbarzyńska :-) Pan Krzysztof wypuszczający ryby – to nie największy szok. Dla mnie największym szokiem pozostaje (przepraszam, ale muszę to napisać, bo pytałam wielokrotnie, ale odpowiedzi nie ma) Pan Krzysztof z zadowoleniem konsumujący zwłoki – z córką i jedną znajomą :) „wymiotującymi” w tle. Ja tego po prostu nie pojmuję. U innych to pojmuję, u Pana – nie. Bardzo jestem ciekawa tej debaty – proszę nas poinformować gdzie i kiedy można będzie ją obejrzeć. Sprawdziłam kto to jest roszi i chyba będzie coś o zwierzątkach, prawda? No i proszę czasem zajrzeć na pocztę, bo są sprawy nie cierpiące zwłoki (sic).
Maj 14th, 2014
O zdradzonym bohaterze napiszę jutro, bo padam. Dobrej nocy :)
Maj 14th, 2014
Nie do końca podoba mi się ta definicja aktu. Jakoś za bardzo omija analityka, rozgrzesza. Łagodzi horror. Powiedziałbym, że nie tyle obiekt pacjenta działa poprzez analityka, co odbija się w trakcie tego „przejścia” od jednak czegoś własnego analityka – czegoś, co nadaje mu specyficzny charakter, „podkręcenie”, czegoś bliskiego popędowości.
Temat aktu jest ciekawy, żadna ze znanych mi szkół (łącznie z Freudem) nie dotyka tego w tak bezpośredni sposób. Chociaż Freud był bardzo „aktowy”. Jest to temat tak niewidoczny, że aż widoczny.
Maj 14th, 2014
Pni Bogno, ja też konsumuję zwłoki (wolę mówić „ciała zwierząt”) i w tym wzgledzie jestem jak najbardziej barbarzyńska, świat się tak szybko nie zmieni, ja należę do „złej szkoły” mięsnej. Mnie chodzi tylko o zbędne okrucieństwo wobec bezbronnej ryby. Rybę, jak się złapie, dobrze jest zjeść. Wtedy jej ofiara nie idzie na marne, bo nas żywi rybeńka. Ale jak się jej wyciągnie haczyk, to ona poraniona ma małe szanse przeżycia potem w wodzie, noi szok niepotrzebny przy łapaniu dla „perwersji”. Tego nie rozumiem. Mój znajomy opowiadał kiedyś, że ryby są bardzo wrażliwe. W dzieciństwie głaskał pstrągi, one podpływały i przyzwycził je, ze czekały na to głaskanie!
Maj 15th, 2014
Pani Renato, pani wątpliwości są kluczowe dla zrozumienia, czym zajmuje się psychoanaliza. Więc proszę czekać cierpliwie na moją odpowiedź. Najpierw odpowiem pani Bognie, albowiem „zrozumiałe” robiące za „niezrozumiałe” nie jest tym samym co „niezrozumiałe” robiące za „zrozumiałe”.
Maj 15th, 2014
Pani Bogno, aż trudno pojąć, że to jest niepojęte. Przeciwnicy aborcji nazywają kobiety abortujące morderczyniami. Czy zgadza się pani z tym? Śmiało, z otwartą przyłbicą proszę się do tego ustosunkować. Teraz ja, konsumujący karkówkę, zostaję nazwany nekrofagiem. Dlaczego tak się dzieje? Bo ma w tym udział jouissance podmiotu, podmiotu dopuszczającego aborcję, ale nie dopuszczającego nekrofagii. Logiki tu nie ma i nie będzie – stąd jest to jouissance, czysta negatywność napędzająca podmiot. Skoro jestem podmiotem, to takie absurdy, rozkoszujące (ale nie rozkoszne) absurdy noszę w sobie i nie ma możliwości się ich wyprzeć (to jest popędem). To jest aetyczne, to tylko dostarcza satysfakcji, satysfakcji prywatnej, jedynie własnej, nienegocjowalnej, niekwestionowalnej, nierozumnej, niezrozumiałej, nielogicznej, nieakceptowalnej, niereformowalnej, niesłychanej, niemożliwej.
Otóż, gdy moja córka je potrawę wegańską, ja nie wymiotuję, ponieważ mojego jouissance nie rozciągam poza podmiot (to jest terror, dokładnie taki, jaki odczuwają ofiary ekshibicjonistów – czyjeś jouissance ma stać się jouissance kogoś także). Co w tej sytuacji robić? Gdy jestem w restauracji wegetariańskiej lub w domu jaroszów, to pozostaję głodny; w tym domu jestem bohaterem – nie jem, albo dziubnę fasolkę i poprawię źdźbełkiem sojowego kiełku. To dlaczego jestem w takich restauracjach czy domach? To pragnienie, bo lubię tych ludzi, bo lubię towarzystwo. Za stołem siadają jarosze i mięsożercy i mają odbyć biesiadę (ucztę platońską). Jako mięsożerca konsumuję mięsiwa i ani mi w głowie reklamowanie wyższości mięsa nad marchewką (chyba, że jest to temat biesiady). Oczekuję tego samego od jarosza, by nie najeżdżał mego terytorium podkreślając wyższość marchewki nad schabem. Jeden je to, drugi tamto. Jeśli ktoś odczuwa nudności, to jest to jego symptom, którego powodem wcale nie jest zachowanie mięsożercy, ale mięso, czy to jedzone, czy niejedzone. Dlatego ma być tylko jego, bo jego tylko jest. Co on z nim zrobi zależy jedynie od niego. Ma mnóstwo możliwości do wyboru. Jak ma postąpić? Zgodnie z etyką analizy – w zgodzie z pragnieniem. Jakie ono jest? Podpowiada to symptom, zaledwie rąbek podpowiedzi. To nie ja mam szanować symptom, ale posiadacz symptomu ma go szanować. Na koniec, ja swój symptom szanuję (to efekt finalny własnej analizy).
Maj 15th, 2014
Poruszane kwestie Wojtasie znajdą odzwierciedlenie w moim poście i/lub wpisach. Jeśli dziś mi się nie uda, to w przyszłym tygodniu napewno.
Maj 15th, 2014
Pani Renato, zapewne stworzenia żywe cierpią; zapewne piszę, albowiem nie da się wyznaczyć granicy dla cierpienia – gdy ryby cierpią, to komary muszą cierpieć też, inaczej granicę dla cierpienia wyznaczamy naszą arbitralną decyzją. Larwy much plujek, białe robaczki zbierane z gówna i umieszczone na dłoni zbieracza nagle prężą się i wariują niesłychanym wiciem się; gdy nabijać je na haczyk u wędki, cierpienie to przybiera skrajną postać. Widok tego nie przekonuje wędkarzy do porzucenia tej czynności, podobnie jak widok drgawek myszy przyciętej zapadką pułapki, nie zmniejsza popytu na pułapki i chęci eksterminacji tych zwierzątek. Cierpienie ma charakter absolutny, nawet bogowie cierpią. Współczucie zaś nie ma takiego charakteru. Celem współczucia nie jest zniesienie cierpienia, czyli z teologicznego punktu widzenia zbawienia. Współczucie zmierza do zmniejszania cierpienia wszystkimi możliwymi środkami. W 1983 pierwszy raz patrzyłem na umierające dziecko (w CZD, na raka mózgu). Cierpiało ono i cierpieli rodzice. I ono współczuło rodzicom („nie płaczcie”, „to nic takiego, że umieram”, głaskało ich dłonie, pytało się co u rodziny i co w domu, dlaczego nie przyjechała z nimi siostra itd.). Nic nie może anulować cierpienia. Ból można anulować (pójdźcie do hospicjów, przekonacie się), ale nie cierpienie. Dlatego wypuszczając ryby zmniejszam ich cierpienie, a że narażam je na cierpienie? Ależ tak, dla tej niepojętej i niesłychanej cząstki rozkoszującej mnie. Tak, nie ukrywam tego. Joshe już pisała bez odzewu – każde powstrzymywanie się od tej substancji kończy się jeszcze większym rozkoszowaniem gdzie indziej. Zaprzestaję wędkowania i staję się misjonarzem jakiegoś eko, za chwilę zacznę gromić savonarologicznie wędkarzy, potępiając ich za mordowanie, żądając wielkich kar, tworząc programy szkolne, w których jak w komiksie ryba krzyczy dymkiem „ajaj, boli, zmiłuj się”. Dumny z siebie nie zauważam ile w tym nierozumnej, niemożliwej, nie-do-wytrzymania, niesłychanej, niewiarygodnej jouissance, mojej własnej jouissance. Staję się Torquemadą ekoreligii, w imię dobra wyższego, najwyższego, resocjalizuję, zakazuję, edukuję, karam, tabloidyzuję. W tym wszystkim już nie chodzi o ryby, o miejsca ich zamieszkiwania, o rabunkową gospodarkę, o sprzątanie śmietników. Ryby jak cierpiały tak cierpią, a zakaz ich łowienia nie zmniejsza ich cierpienia, ponieważ nie można zmniejszyć cierpienia, którego nie ma. Ryby nie znają cierpienia z powodu ich łowienia, dopóki nie zostaną złapane. Zakaz łowienia ryb jest skierowany przeciwko wędkarzom, a nie pro rybom. I to kolejny argument za jouissansowaniem się rzekomych miłośników pisces.
Polskie słowo „współczucie” jest mylne – nie współodczuwa się z cierpiącym cierpienia cierpiącego. Kontakt z cierpiącym na polu uczuć odbywa się za pomocą własnego cierpienia. Dziecko umierające na raka widziało cierpienie rodziców, wiedziało o tym. A dorasłym trzeba tłumaczyć, że tak jest. Lepiej okazywać miłosierdzie, niż współczuć.
W jednym ze swych listów Freud tłumaczył kandydatom na analityków: „jesteśmy od opatrywania ran, od leczenia jest Bóg”. Mówił to dozgonny ateista.
Maj 15th, 2014
Ja to wszystko wiem, Panie Krzysztofie. Także to, że niezadawanie cierpienia, kiedy nie muszę, wiąże się prawdopodobnie nie z tym, że jestem jakoś wyjątkowo „dobra”, ale raczej z tym, że mnie kiedyś bolało, że byłam bezradna w tym cierpieniu, że naprawdę cierpiałam tak, że nawet tego wypowiedzieć nie umiałam (zupełnie jak ryba) i teraz kiedy już część tego rybiego cierpienia sobie wypowiedziałam, ukoiłam, a nawet zobaczyłam w wędkarzu, który mnie wtedy jednak wypuścił poranioną cierpiącego tak samo (o ile nie bardziej) człowieka, to po prostu nie mogłabym rozkoszować się łowieniem i wypuszczaniem ryb, bo wiem, jak to rybę (mnie) boli. I jak to boli wędkarza. Ale głownie chodzi mi jednak o dręczoną rybę, bo wędkarzem rozkoszującym się nigdy nie byłam. To wszystko. Może żeby zachowywać się etycznie, trzeba przejść przez cierpienie tak mocne, ze na pograniczu życia i śmierci (tej realnie zagrażającej). A dopóki się tak blisko nie podejdzie, to wszystko będzie rozgrywać się w głowie, w koncepcjach, w racjach i w takiej rozwodnionej, opartej na dumie ego etyce. Gdybym miała umrzeć i ceną za życie byłoby dręczenie ryb, pewno bym to robiła (bo znowu ratowałabym siebie). To są trudne i bolesne sprawy i tak samo jak Pan uważam, że tylko przez własne cierpienie, przez zdolność do niego, cierpimy w pełni z innym i robimy, c o m o ż e m y, by on cierpiał najmniej, jak to możliwe. Pozdrawiam pana przyszłe ryby. Być może one spełnią wreszcie to życzenie. Raz a dobrze.
Maj 15th, 2014
To kwestia gustu. Wypowiadanie się w sprawie aktu, rzeczy nad wyraz ekstymnej i angażyjącej analityka jako Jednego, jest wyjatkowo trudna. Wkraczamy tu na teren wyjątkowości psychoanalizy. Oto wkracza do gabinetu pacjentka i zaraz po przekroczeniu progu słyszy gwizd analityka, gwizd stawiajacy wszystkie kobiety świata na centralnej scenie ich istnienia, a zaraz potem słyszy komentarz „…ale kiecka!”. Czegoś takiego nie usłyszy się w gabinetach psycho…, chyba że w postaci acting-outu. To poza regułami gry, poza powtarzalnością formuł, poza pomiarowością skutków. Zabronione i basta! „To ją obraża”, mówią. Czyżby? Ta obraza jest wygenerowana przez dyskurs. To obraża bardzo wiele kobiet, jakże wiele. Ale czy to obraża właśnie tę kobietę? Tę, która pierwszy raz od rozpoczęcia analizy nałożyła na siebie kieckę w stylu „kurczę blade, hoho”. Więcej, ten gwizd przecisnął się przez wargi analityka ten jeden raz, i może jedyny. To horror dla obu stron. Dla analityka mniejszy, ale nie dlatego, że siebie rozgrzesza.
Dzisiaj zostałem przedstawiony jako nekrofag (patrz odpowiedź pani Bognie), nie do uwierzenia ohydę. Jak analityk przedstawił się zatem pacjentce? Jako podrzędny podrywacz, banalny mizogin i seksista bez polotu? To nie horror. Tak każe myśleć dyskurs, tak mówią pozory. Horror leży poza pozorami. „Tak dziwnie, nieswojo mi się zrobiło. Czułam, jakbym bez majtek wyszła na spacer” (to tylko fragment wypowiedzi). Żadnej obrazy, żadnej niechęci. Odwrotnie, i stąd płynie horror. Horror analityka jest mniejszy, ale tylko dlatego, że wie on, że nie wzięło się to z jego fanatzmatu/ów. Wie, o ile osiągnął w swej analizie koniec. Gdy wszelako nie osiagnął go, jego horror jest bodajże większy, niekiedy tak duży, że natychmiast udaje się na superwizję – to dowód na to, że jego analiza nie dobiegła swego końca. W pierwszym przypadku horror daje się wytrzymać i kontynuować analizę, czyli że pragnienie jest pomimo braku obiektu, na którym by się opierało.
Swego czasu, bardzo dawno temu, co w moim przypadku oznacza circa 30 lat, uczestniczyłem w superwizji, na której dostojna analityczka zmyła, jak obrażona młoda dziewczyna, głowę koledze. Najpierw załamała ręce, potem bluznęła solidnie, a zaraz potem wyraziła ubolewanie (tu trawestuję): „O Jezu, taki młody kawał ciacha, a nie umie obchodzić się z kobietą. Świat schodzi na psy, jeśli ciacha nie kumają, czego chce od nich kobieta. Ty się zastanów, czy chcesz być analitykiem, gdy nie wiesz jak dogodzić kobiecie”. Właściwie robione superwizje pomagają kończyć analizę. Dla kolegi był to horror, a dostojna, ponad 60-letnia analityczka, dostojnie przeszła do następnej superwizji.
By akt mógł mieć miejsce, analityk musi być nań otwarty, to znaczy musi orientować się, co najmniej, co do kształtu swego podstawowego fantazmatu. Otwartość to jedno, a radzenie sobie z horrorem drugie. Tu konieczne jest istnienie pragnienia psychoanalitycznego – pewność, że się jest psychoanalitykiem, pewność osobista, a nie pewność wynikająca z nadania mu rangi psychoanalityka. Lecz jak tę pewność zdobyć, ten temat pozostawię narazie poza.
Maj 15th, 2014
No tak, ale ten sam Freud napisał: Kultura jako… Zatem sprawa moralnej kondycji OGÓŁU nie była mu obca.
Maj 15th, 2014
Zastanawia mnie od pewnego czasu jak bardzo jestem akuratny z buddyzmem i odseparowany od katolicyzmu. Chodzi o to, że poza logiką wywodu jest jeszcze chwytanie w lot. Katolicyzm już tak dawno stracił kontakt ze źródłem, że już nawet w kwestii cierpienia biskupi czekają na wytyczne od papieża (patrz wywiad z ks.Bonieckim i abp.Muszyńskim z TP z 18.V.2014). Czy papież jest bliżej źródła? Oto nieszczęsne skutki dogmatu o nieomylności. Nie jestem buddystą, ale buddyści są otwarci. I to wcale nie komplement. Pisałem już o analizach na zamówienie i analizach, które ratują życie. To w tych drugich widać to, co napisałaś Renato. Tu chodzi o własne cierpienie, które może ciebie zabić, o ile już nie zabiło. To tu rozgrywa się gra, nie o dobro, ale o życie. I jeśli po analizie życia tobie przybyło, to jesteś wdzięczny słowom ożywczym. To sposób na radzenie sobie z popędem śmierci, z tym wszystkim co w nas wędkuje, strzela, napiętnuje, szkaluje, depcze. Mówić o tym, nie w konfesjonałowych warunkach, to, jak mówi Lacan, podniesienie popędu do rangi pragnienia. Pragnienie jest barierą przed jouissance – łowię ryby juissansując, zwracam rzece pragnąc. W ten sposób jouissansuję mniej.
A poza tym wędkuję sporadycznie i ryby nie mają się ze mną źle.
Maj 15th, 2014
Ryby może nie….
Maj 15th, 2014
Freuda interesowała kwestia społecznego radzenia sobie z popędem śmierci. Sprawa przełożenia analizy na rzecz Ogółu nie jest mi obca. Lecz kiedy zasygnalizowałem sprawę ochrony Innego, to zostałem oskarżony o moralizowanie. Jaka ma być postawa analityka w sprawach ogółu? Postawa Sokratesa. Kwestionowanie, a nie projektowanie rozwiązań. Czy odnosi to skutek? Tak, lecz na przestrzeni wieków. Tak myślę.
Maj 15th, 2014
Tak. Napatrzyłam się na terapii hellingerowskiej (którą zresztą prowadził mój „brat” z sangi buddysta) na to, co ludzie mogą robic z popędem do śmierci. Może katolicki terapeuta prowadziłby terapię w kierunku–„nie pij, nie pal, nie szlajaj się” bo to szkodzi tobie i społeczeństwu. Ale mój ulubiony „brat Andrzej” powtarzał–lepiej palić niż wpaść w deprechę, jak wyjdziesz z deprechy, papierosy same „odejdą”. Przed terapią nie paliłam od lat i byłam dumna z tego. W trakcie terapii prawie cała grupa się rozpaliła, rozpiła i „rozłajdaczyła” i było nam razem dobrze z tym, ile było w tym serdeczności, bliskości i humoru. Nasz kochany Andrzej jak dzieciom tłumaczył nam, starym bykom, co się dzieje i dlaczego z naszym szargającym się morale:) W praktyce ustawień hellingerowskich, takie „szlajanie się” to albo nieprzyjęcie winy za własne wybory, albo wykluczanie przez system rodzinny jakiegoś „złego” przodka, a my go reprezentujemy i podświadomie dążymy do bliskości z nim poprzez np. niezrozumiałe bycie wieczną kochanką bez specjalnej potrzeby (bo nasz tatuś miał ukrytą, a więc wykluczoną z rodziny kochankę), etc. Terapia to ukazuje, my to w końcu widzimy namacalnie—pijemy, palimy, jemy mięso, etc. etc. Po terapii? Ja już „nie muszę” zmieniać kochanków (zrozumiałam dogłębnie moją „drugą mamę”, ukochaną taty), trochę to trwało:)
Maj 15th, 2014
Oto dowód Pańskiego „gatunkowizmu”. Cytuję: „Jako mięsożerca konsumuję mięsiwa i ani mi w głowie reklamowanie wyższości mięsa nad marchewką (chyba, że jest to temat biesiady). Oczekuję tego samego od jarosza, by nie najeżdżał mego terytorium podkreślając wyższość marchewki nad schabem. Jeden je to, drugi tamto. Jeśli ktoś odczuwa nudności, to jest to jego symptom, którego powodem wcale nie jest zachowanie mięsożercy, ale mięso, czy to jedzone, czy niejedzone. Dlatego ma być tylko jego, bo jego tylko jest.” Ja jako zajadły zwolennik miłości dorosłych z dziećmi mogłabym napisać tak: „Jako pedofil zabawiam się z dziećmi i ani mi w głowie reklamowanie wyższości takiej miłości nad związkiem dwojga dorosłych. Jeden lubi to, drugi tamto. Jeśli ktoś odczuwa nudności to jest to jego symptom, którego powodem nie jest zachowanie pedofila, ale miłość do dzieci, czy konsumowana czy nie. Dlatego ma być tylko jego, bo jego tylko jest”. Cały problem polega na tym, że arbitralnie ustala Pan granice tego czyj symptom jest szkodliwy dla otoczenia, a czyj nie. Z czego to wynika? Pisał Pan o wpływie pewnego zakonnika – rzekoma „dzikość” Pana aktu może być zatem nieuświadamianym zbiorkiem przekonań. I tyle.
Maj 16th, 2014
Za chwilę oczywiście napisze Pan: Ależ pedofilia jest karalna. Ale kiedyś wiele rzeczy uważanych dziś za złe, nie było karalne. Piszę o tym w kółko jak katarynka, a Pan nie chce zrozumieć. Pewnie (mam nadzieję) za jakiś czas jedzenie mięsa też będzie karalne. Ale żeby tak było, trzeba wykroczyć poza to, co dziś. Eksperymenty na szalonych też nie były karalne, dopóki jakiś moralista nie zaczął lamentować. Zatem jedzenie mięsa nie jest tylko Pana sprawą. Co do horroru aktu psychoanalitycznego, tak jak pisałam, może być po prostu niewolny od sfery wyobrażeniowej (np. w postaci pewnych schematów myślenia, o tym, co dobre a co złe), pomimo, że z założenia powinien być poza dobrem i złem.
Maj 16th, 2014
Kwestia ochrony Innego – to za mało. Trzeba dokonywać „zamachów” na Innego, zmieniać jego reguły. Freud sądzę, że to rozumiał i był moralistą.
Maj 16th, 2014
Czyli podsumowując: jedzenie mięsa dla przyjemności jest perwersją. I to perwersją szkodliwą.
Maj 16th, 2014
Pani Bogno, to stwierdzenie jest niearbitralne?
Maj 16th, 2014
Oczywiście, że jest. A stwierdzenie, że pedofilia jest perwersją, nie jest arbitralne?
Maj 16th, 2014
No jest, ale Pani mówi że arbitralność to główny problem Autora a sama jest Pani arbitralna. Jak Pani to godzi?
Maj 16th, 2014
Już wyjaśniam. Arbitralność jest nie do wyeliminowania, to oczywiste. Problem leży w tym, że jeśli nie mamy pewności czy jakiś czyn jest zły czy nie, trzeba odwołać się do (wyklętego tutaj) pojęcia wiedzy. Dlaczego uznać, że jedzenie mięsa jest perwersją szkodliwą bardziej niż np. stosunki z damskim butem? Dlatego, że posiadamy wiedzę co do tego, jak wygląda życie na farmach przemysłowych. Mamy zatem taki wybór: możemy uznać, że zwierzęta nie cierpią tak jak my i w związku z tym w perwersji jedzenia mięsa nie nic nadzwyczajnego. Czyli jest to własna sprawa mięsożercy. Ale możemy też uznać, że w złe traktowanie zwierząt jest czymś złym i uczestniczenie w tym procederze poprzez beztroskie kupowanie produktów mięsnych, także jest złe. Arbitralnie powinniśmy przyjąć drugą wersję, dlatego, że jest moralnie bezpieczniejsza. Bo co jeśli zwierzęta cierpią podobnie do człowieka? Nie wiemy tego na sto %, ale musimy tak założyć na wszelki wypadek. Istnieją kultury w których zabawy seksualne dzieci i dorosłych są zwykłymi praktykami. Ale arbitralnie zakładamy, że może to w naszej kulturze zaszkodzić dzieciom. Pewności nie mamy. Ale najbardziej wstrząsnął mną fakt, że Pan Krzysztof pisze o dzikim akcie analitycznym, a tak naprawdę jest to obszar poza wiedzą. Skąd zatem decyzja o „unieszkodliwieniu” pedofila w czasie analizy? Moim zdaniem, nieświadomie zakładana jest tam pewna hierarchia wartości. Oczywiście, pewności nie mam. Ale mam wrażenie, że istnieją w tym akcie „zapomniane” pojęcia dobra i zła. I od razu dodam, że wydają mi się one bardzo katolickie, w pospolitym rozumienia słowa „katolickie”.
Maj 16th, 2014
Jeszcze jedno. Czasem Autor bloga zwraca się do nas, jakbyśmy nie rozumieli oczywistości. Wiem, że analitykiem kieruje pragnienie. Wiem, że zapełnia lukę. Tylko nie rozumiem dlaczego chce Pan „uzdrawiać” pedofili a nie uzdrawiać „mięsożerców”. Po prostu dlatego, że to Pańskie pragnienie?
Maj 16th, 2014
Wiesz Bogna, mi się wydaje, że Ty tutaj po Nietzeansku bronisz pewnego „postępu” i „postępu myśli” czyli czegoś w służbie suwerennego dobra. Analiza nie wierzy w żadne abstrakcyjnego dobro, a takie wyobrażeniowe ideologie jak ty wypisujesz bez końca Lacan nazywa „ścianami” dla pragnienia. Z punktu widzenia analizy jedyne, co możesz zrobić to postawić na samowiedzę, samoświadomość. Tobie tego zajebiście brakuje. Jak można być filozofem i jednocześnie tak strasznie walać się w wyobrażeniowym? To zaczyna być nudne.
Seminarium VII
?radical repudiation of a certain ideal of the good is necessary? because ?the good erects a strong wall across the path of our desire?
Maj 16th, 2014
No bo czym jest nazywanie mięsa zwłokami.
Jak weźmiemy to na poziom symboliczny, a próbowałam to straszne rzeczy z tego wychodzą, jak choćby to stawianie znaku równości między ludzmi i zwierzętami. Faszyzm to teź robił. Więc w którym momencie jesteś lepsza od faszysty, bo na poziomie symbolicznym ta różnica nie zachodzi.
Maj 16th, 2014
A zatem Ty nie zamieniasz Innego, ty sobie zupełnie dowolnie pływasz poza Innym, w wielkim historycznym jęku, ktory zaczyna być zajebiście nudny.
Maj 16th, 2014
Histerycznym
Maj 16th, 2014
Joshe,, ciągle straszysz, że pokasujesz z grona znajomych „ekoterrorystów”. Dlaczego nas tym straszysz? Co chcesz przez to powiedzieć? Zrób to. I gotowe. Teraz masz niekomfortową sytuację, bo na „twoim” blogu pojawił się kolejny. No to mnie też wykasuj. Nie rozumiesz kompletnie co próbuję powiedzieć, świadczą o tym komentarze. I masz chyba jakiś problem z tymi zwierzętami (poczucie winy?) bo nie odnosisz się do merytorycznych problemów, które poruszam, ale tylko w kółko do tych zwierząt. Nie zrozumiałaś o czym jest dyskusja (nie pierwszy zresztą raz) więc po raz ostatni wyjaśniam. Nie wierzę w istnienie suwerennego dobra. Lacana poznaję od 5 lat, więc nie popełniam błędów tak banalnych, jak mi zarzucasz. Ośmielam się jedynie krytykować czasem Lacana. Jeśli chodzi o ideologie – cóż. Próba „naprawiania” pedofili też wiąże się z pewną nieuświadamianą ideologią i jakimiś pojęciami dobra i zła. Że arbitralnymi – to oczywiste. Ale czemu akurat w taki sposób? To już mniej oczywiste. Dlatego pytałam o ten akt analityczny, czy jest naprawdę tak czysty jak przekonują nas analitycy? Wątpię. Jeżeli jęki cię nudzą, to ich nie słuchaj. Acha, Nietzsche nie był zwolennikiem postępu moralnego, miał na myśli co innego, jest bliski Lacanowi, nie mnie. Mnie bliższy jest w tym względzie Freud, moralista i zwolennik postępu społecznego. Może najpierw ich trochę poznaj? I może wreszcie naucz się czytać ze zrozumieniem? A serwowane tu bezkarnie (w języku polskim i pod pseudonimem) nieustanne przekleństwa świadczą o chęci posiadania stylu, nie o stylu samym. ABR czasem sobie zaklnie, ale jej to wychodzi, tobie nie. Jeśli nikt nie skomentuje moich poprzednich wpisów, mogę obiecać, że tematu zwierząt nie będzie. Będą dywagacje jedynie słuszne: nieomylność Lacana i Pawlaka będzie gwarantem poziomu. Pozdrawiam
Maj 16th, 2014
A ja podzielę los Spocka :)
Maj 16th, 2014
Ojej. Ja nie straszę, ja tylko żartuję. Staram się poważnie na Twoje argumenty odpowiadać Bogna, a filozofowie podobno nic bardziej nie cenią, więc tez nie wiem w czym problem. To że porownujesz mnie do ABR nawet jeśli negatywnie, to dziękuję serdecznie, bo ja to nawet negatywnie się do tej łepskiej pani nie ośmielę porównać. Być moze jest i tak, że nie rozumiem co piszesz, ale podjęłam to tak jak rozumiem. Mogłam w ogóle nie p
Maj 17th, 2014
podejmować
Maj 17th, 2014
Mięso jest zwłokami, zabijanie powoduje cierpienie zwierząt, a zjadamy mięso, bo lubimy mięso. Nasza przyjemność ze zjadania jest dla nas ważniejsza, niż ich przykrość z ich zabijania. To proste przecież.
Maj 17th, 2014
Czy zatem zwłoki są mięsem?
Maj 17th, 2014
Swojej Figi bym nie zjadła (nawet gdyby Putin, głód, etc.) Mięso jem rzadko i w małych ilościach, bo praktyki (nie wiedza, wiedza jest „surowa”, nie nadaje się do całkiem uważnej „konsumpcji”) buddyjskie uwrażliwiają. Przed laty pożerałam wszystko, jak leci. Kiedy jednak jem mięso, mam pełną świadomość, że żywi mnie czyjeś oddanie. Może Cię to Pani Bogno zainteresuje: jedną z najstarszych praktyk buddyjskich jest tzw. ganapudża, rytuał, w którym używa się najbardziej świętych dla buddystów mantr i „zaklęć” i w tym stanie umysłu (skoncentrowanym, jak najbardziej się da) na mantrach oczyszczających je się mięso (rytualnie, niewielkie ilości), bo wierzymy, że podczas jedzenia części ciała, które kiedyś było żywą, czującą istotą, nawiązujemy kontakt z „całym” zwierzęciem i w ten sposób pomagamy mu, oczyszczamy jego karmę (łańcuch przyczynowo-skutkowy jego osobniczego losu) i dzięki temu naszemu związkowi z jego ciałem, poprzez mocne mantry ułatwiamy mu odrodzenie się lepsze, np. w sferze ludzi. Bez takiego związku (ciało Chrystusa, ciało krowy, świni, kury, etc.) to zwierzę transmigrowałoby ze swoim zaciemnionym przez zwierzęcość umysłem kto wie, jak długo. Dlatego potrzebuje oczyszczenia od nas. Ale do tego potrzebny jest konkretny związek, przez nasz system pokarmowy. To tak jak z ukochanymi osobami, z rodziną–na poziomie ciała musi byc ten związek. Żyjemy cieleśnie i w abstrakcji, samym „humanizmie” wyedukowanym, wyobrażonym nie da się takiego związku przeprowadzić na tyle, by te mantry działaly. Tak nauczają mistrzowie. Poza tym, cóż—wegetarianizm wydaje mi się być „czystą” ideologią. Mam kilku znajomych, nawet wegan i oni potrafią byc bardzo agresywni wobec ludzi, zwłaszcza (niewegan) i mam czasami wrażenie, że ten ich weganizm jest jakąś ukrytą bronią przeciw ludziom, co nie wierzą jak oni. Podam przykład. W jednym wiejskim ośrodku buddyjskim zaproszono miejscowych na ognisko, co by się zintegrować. Przyszły chłopy z wódką, kiełbasą. Pośpiewaliśmy, pogadali, pojedli. Jeden nasz weganin nie dołączył do ogniska, bo …jedliśmy mięso! Musiałby nauczać, albo się moralnie dręczyć. Niewiele myśląc, uznałam go za osobę mało poważną, mało–wręcz–trzezwą, już nie mówiąc, że chłopom było przykro („gardzi nami, czy co?”). Na drugi dzień, po ognisku, był zły na nas, kiełbasożerców i atmosfera była zatruta w całym przyozdobionym buddami ośrodku, aż w koncu nie wytrzymałam i powiedziałam, gdzie dokładnie mam jego ego, napuszone własną wegańską niewinnością. I spuścił z tonu. Teraz zyjemy w zgodzie bez podtekstów–on lepszy, ja gorsza, ja lepsza, on gorszy. Lubimy się.
Maj 17th, 2014
Joshe, zalezy od obyczaju. Czasem zwloki sa miesem. Czy to cos, co sie wydobywa z ciala kobiety, ktora sobie robi publiczna aborcje, to zwloki, czy mieso? Jesli aborcja nie jest zabojstwem, a to cos nie jest zwlokami, to mozna z tego zrobic kotlet i zjesc go publicznie, tak jak publicznie dokonuje sie zabiegu? Zwyczaj to reguluje. Wegetarianizm pojawia sie, kiedy mamy konflikt dwu kultur. Mozna probowac go rozstrzygac, odwolujac sie do realnosci bolu zwierzecia, mierzyc ten bol itd., ale jest ten problem, ze moze sie okazac, ze tepionego karalucha boli mocniej. Zwyczaj. Proba wejscia pod zwyczaj reprezentowany przez jezyk i odkrycia jakiejs dalszej rzeczywistosci jest antylacanowska o ile dobrze rozumiem.
Maj 17th, 2014
Nie to nie chodzi o zwyczaj. Mi to się kojarzy bardziej z illuzorycznym światem zmysłów i własnych kompleksów, kiedy tam za tym wszystkim drzemie jakaś otchłań, prawdziwa rzeczywistość. Coś jak platomizm albo hinduizm, wieczne entropie, takie rzeczy.
Małe dzieci jedzą to co wyciągają z nosa, próbują własną kupę i nie mają z tym problemu. Podobnie jest z bólem, to coś subiektywnego, co pojawia się w świadomości, po pewnej granicy progowej natężenia nagle znika.
Ja jestem rozwalona moją anlizą obecnie i wszystko mi się wydaje iluzoryczne, bo takie jest. Nagle sobie zdajesz sprawę jak wszystko jest konstruowane, znika ze słowem, a słowo nagle wdziera się w ciało. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane.
Maj 17th, 2014
Ja nie mam nic przeciwko wegetarianizmowi, a nawet jestem za. Sama byłam. Ta ideologiczna śpiewka jest moim zdaniem nie tego tędy. To co napisała Renata. Dobry przykład. Izolacja lub atak na innych, tyle z tej ideologii wynika. Poza tym mam podejrzenia, że jakaś tam zoofilia i perwersja drzemie w tle.
Maj 17th, 2014
Pani Renato, ten buddyjski obyczaj troszkę przypomina (tzn. jego idea) szechitę – ubój koszerny. Ale w szechicie chodzi bardziej o „przeprosiny” za zabójstwo. No, ale zaraz zostaniemy wyzwane od faszystek, zoofilek i perwertek. Podoba mi się zwłaszcza faszyzm :)
Maj 17th, 2014
Joshe, mysle, ze jednak o zwyczaj, ktory konstrukcja jezyk po prostu odzwierciedla. Nie mowi sie na Afroamerykankow Murzyni, tak jak nie mowi sie na Murzynow towar, choc kiedys Murzyni bywali towarem. Czy jesli Murzyn, to towar, to w takim razie towar, to Murzyn? Niekoniecznie :) Ale czasem tak, choc dzisiejszy zwyczaj to wyklucza, a dzisiejszy jezyk jedynie za tym podaza. Murzyn przestal byc towarem nie z powodu zmiany jezyka i Afroamerykaninem tez stal sie nie z tego powodu. I analogicznie z tym czyms w brzuchu. Czy to kotlet, plod, czy dziecko? Czy to czlowiek? Czy mieso, to zwloki? Czy egzemllarze z wystawy bodies revealed, to zwloki? Jezyk jest wazny, ale za uzyciem tego, czy innego slowa, stoi zwyczaj, ktory przekazuje sie przed slowami. Oczywiscie wegetarianizm w naszych warunkach jest proba podwazenia istniejacej kultury, tak jak kiedys kwestionowanie niewolnictwa, albo kwestionowanie etycznosci walk na smierc i zycie na arenie. Bo gladiator tez czlowiek. A mieso tez zwloki. Zeby powiedziec, ze gladiator tez czlowiek, nie wystarcza rachunek zdan. Trzeba zejsc do ich lochu i poczuc wiez. Albo miec bogatego tate, wlasciciela niewolnikow, ktorego sie nie lubi.
Maj 17th, 2014
A zeby nie chciec jesc miesa, trzeba miec jakas zlosc na zadowolone z siebie ludzkie „my”.
Maj 17th, 2014
Ja bylam jednak najbardziej zdziwiona kiedy znów zaczęłam jeść mięso ile oporów miałam i jakie myśli zaczęły mi do świadomości schodzić. Ze mięso śmierdzi, ze teksturw nie taka, że to i tamto. Zdałam sobie sprawę jak człowiek potrafi sobie do głowy naklaść i nawet nie wiesz. Ja miałam większy problem jak się odwegetarnić niż jak zostać wegetarianką.
Maj 17th, 2014
Pani Bogno, musi się Pani pogodzić z tym, że nie ma żadnych niepodważalnych filozoficznych podstaw za tym, żeby nie jeść mięsa, nie zabijać itd. Argument z wiedzą o tym, że zwierzeta cierpią też nie jest dobry, bo co jeśli zabija się je „humanitarnie” i bez zadawania cierpienia? Po prostu świat nie jest taki jak mówił Kant.
Maj 17th, 2014
Zreszta to w ogole dosyc ciekawe. Jesli kobieta przywieziona z Afryki na statku na sprzedaz w swojej wiosce lepila garnki, jest garncarka. Jesli jednak zostaje sprzedana na targu jako towar, jest czarnuchą. Jako czarnuchy mozna jej uzywac w charakterze seks lalki i nawet przy tym nie zdradzic zony, ale niech kto sprobuje zrobic z garncarka to samo. Nie da sie. Co jednak stoi za decyzja uzycia tego, lub tamtego slowa na okreslenie tego tajemniczego obiektu? No chyba to sie rozgrywa konflikt miedzy pragnieniem posiadania sex lali, a na przyklad niechecia do wlasnej rodziny zalganych ziemskich wlascicieli, ktorym ma sie ochote utrzec nosa. Jednakowoz nie jest wcale powiedziane, ze zaprzyjazniona, wyzwolona garncarka nie staje sie czasem w intymnej sytuacji czarnucha i czy jej nawet to wowczas nie bawi. Mozna tego uzywac. Na przyklad Stasiu zrobil piosenke, w ktorej spiewal „co za wspanialy swiat, czarnuchu zapodawaj” i idioci uzywajacy jezyka tak, jak psy Pawlowa okrzykneli go z miejsca rasista. Podsumowujac nie wydaje mi sie szczegolnie wazne, czy mieso, to zwloki. Wazniejsze jest, czemu jeden decyduje sie na zwyczaj nazywanja miesa zwlokami, a drugi nie. To chyba nie tylko jezyk.
Maj 17th, 2014
A jak mozna zrobic na zlosc rodzinie ziemskich posiadaczy? No chyba niekoniecznie opowiadajac im, ze to garncarka. Skuteczniej poslubic czarnuchę. Akcja „zaadoptuj futro” dzialalaby lepiej, niz „uratuj norki”. Jezyka mozna uzywac.
Maj 17th, 2014
Tu jest link, w którym sprawy idą dalej niż niejedzenie zwierząt.
http://metromsn.gazeta.pl/Gwiazdy/1,135236,13651393,Szalet_jak_u_Monty_Pythona___Zarzucaja_mi__ze_obrazilem.html
Maj 17th, 2014
Panie Jacku, ja podałam niepodważalny argument, ale dotyczy on tylko cierpienia, nie zabijania. Z zabijaniem ma Pan rację.
Maj 17th, 2014
Pani Bogno, no właśnie–nawet ten Nienazwany żydowski Stwórca każe litować się nad zwierzętami, choć nie zabrania kategorycznie żywić się nimi. Mam też niejakie związki z żydowskim podejściem do etyki i na przykład bardzo sobie cenię to, jak S.Weil—na pograniczu judaizmu i chrześcijaństwa—zastanawia się, czy czasami każda „rzecz zła” nie ma swojego drugiego aspektu, który to na drodze postępu do dobra stanowi oczyszczenie. Ten holocaust zwierząt, on jest, co do tego nie mam wątpliwości (powieść Coetzee eseizująca poprzez wypowiedzi filozoficzne głownej bohaterki zrobiła na mnie duże wrażenie, poruszyła mnie) i rzeczywiście jest chyba tak, jak pisze Joshe, że jak się już rzuci mięso, trudno do niego wrócić, bo czujesz, że ono po prostu jest, cholera, niesmaczne (ja to już mogę tylko ryby, kiełbasę czasami i najlepiej z chłopami przy ognisku oraz wołowinkę dwa razy w miesiącu, a tak to—chlebek, warzywka, serki najrozmaitsze, owoce, ciasteczka, jajka, makarony–i jakoś leci), ale jak na razie zupełnie się nie odcinam od żywienia się zwierzętami, no–mam inne, „ważniejsze” sprawy na głowie, ale kiedyś, kto wie?
Maj 17th, 2014
To prawda Paweł, ale to jest świadoma subwersja, taka analituczna, wprost z poziomu metafory, a zatem tego, gdzie nowe znaczenia powstaja. Być może jest I tak, że o róznicy decyduje, czy uźywasz metaforycznie, czy doslownie. A zatem musi być jakiś żart, coś co rozbija ciężkie momentum.
Być może to jest ten szczegół, ten moment, który dyskurs histeryczny zmienia w analityczny, kto wie.
Maj 17th, 2014
Joshe, mnie tu glownie chodzi o ten typ argumentacji, ktory probuje wyjasniac jedzenie miesa sama konstrukcja jezyka. Tak to przynajmniej zrozumialem i zupelnie mnie to nie przekonuje. Jezyka uzywa sie w jakims celu. Na przyklad nazywasz kogos pedalem, zeby podkreslic, ze jestescie kumplami i mozecie sobie na to pozwolic, a tego samego goscia nazywasz gejem, zeby udowodnic, ze nie jestes bucem z wiochy. Jest procz jezyka cos takiego, jak intencja. Jaka intencja stoi za nazwaniem plodu dzieckiem, zygota itp. Albo jaka intencja stoi za nazwaniem miesa zwlokami, albo za odmowa tego? Nie sam jezyk.
Maj 17th, 2014
Wojtas niezłe te goryle. Jak gosc ma ochote lac gorylowi do geby, to nie wiadomo, co on jeszcze wymysli. Nawiasem mowiac, nie dalej, jak miesiac temu byla podobna aranzacja z kobietami. Codziennik feministyczny wtedy obledu dostal, to pamietam.
Maj 17th, 2014
Najbardziej zastanawiają te „obrażone goryle”. To jest raczej bzdura więc coś innego nie pozwala nam lać im do gęby. A do kaczuszki można. Więc co? Kto to ustalił?
Maj 17th, 2014
Jak bys zobaczyl faceta, ktory sika na psa, to bylby to jakis problem?
Maj 17th, 2014
Na zdjęcie psa?
Maj 17th, 2014
Do kaczuszki można bo dzieci są „niewinne”, do goryla można, bo faceci są , wiadomo, nieobliczalni :)
Maj 17th, 2014
Intencja to zawsze za mało.
Ja myślę, że te goryle to paszcze mają za duże i to jest ten moment trwogi:)
Maj 17th, 2014
Ojej, biedne mężczyzny, nawet w toalecie zasadzki…
Maj 18th, 2014
:)
Maj 18th, 2014
Pozwolę sobie na tymczasowe podsumowanie tej dyskusji. Było o etyce Lacana, o postępie. Otóż wydaje mi się, że etykę Lacana można skrytykować w taki sposób. Pozbywa się ona pojęcia dobra związanego z wiedzą (przy czym jest to jej założenie, że pojęcie dobra musi być związane z wiedzą, moim zdaniem etyka powinna opierać się na istnieniu wartości transcendentnych, tym samym dobro suwerenne nie musi wikłać się w problemy związane z wiedzą) i w zamian proponuje naleganie na pragnienie. Oczyszcza pole, ale w zamian nie proponuje nic. To znaczy proponuje coś, co w praktyce może okazać się hierarchią (wyklętych wcześniej) dóbr – czyli opiera się i tak na jakimś rozumieniu dobra i zła, przy czym wiedzę tę uprzednio wytłumia. Nie jest to wcale oryginalne, co piszę, bowiem wszystkie systemy etyczne bankrutują, jeśli nie założą niezależnych od człowieka (popędu, empirii) pojęć dobra i zła. Przy czym pojęcia te funkcjonują na zasadzie takiej, że potrzebna im jest afirmacja ze strony podmiotu. Tym samym świętość życia i dobro w postaci braku cierpienia nie muszą się wykluczać. Cała nasza dyskusja przekonuje mnie też, że postęp (jeśli pozostaniemy w lacanizmie) warunkowany jest przez ów (znienawidzony tu) kwestionujący histeryczny lament. Lament ten jest zamachem na Innego, w takiej postaci, która jest zastana, ale odbywa się w imię dobra transcendentnego, a nie argumentu, że inni cierpią. To że powinno się innych nie krzywdzic albo nie zabijać nie wynika absolutnie z faktu, że inni cierpią bądź chcą żyć. Sikanie do gorylich pysków nie sprawia przykrości gorylom (chyba), ale świadczy o traktowaniu w naszej kulturze zwierząt. Walka o prawa zwierząt jest kolejnym (po genederyzmie – tak większość uważa) zamachem na zastany porządek i warunkiem postępu. Ale nie odbywa się on w imię wiedzy o cierpieniu, ile bardziej w imię pewnego dobra, które istnieje poza nami. Lament histeryczny jest afirmacją dobra. Lacan pisze tu, że w imię tego dobra, zawsze sie kogoś krzywdzi. Po pierwsze – nie musi tak być, podawałam przykłady. Po drugie – gdyby tak zawsze i wszędzie było – postęp byłby niemożliwy. A trzeba (jak pisał Kant) wierzyć, że jest możliwy. Myślę, że jest to także odpowiedź na pytania P. Pawła. Ciekawa jestem, czy się zgodzicie…
Maj 19th, 2014
Mnie głównie zastanawia ta wiara w postęp. Historia raczej uczy, że cywilizacje powstają, rozwijają się i zamierają. Albo są wchłaniane. Czy wchłonięcie Grecji przez Rzym było postępem? Czy możemy traktować własny, jednostkowy rozwój jako postęp, skoro wiemy że jest to postęp-ku-śmierci? Cały kosmos jest/bywa rozumiany przez fizyków jako fluktuacja.
Cywilizacja zaczyna się od jakiejś mocnej, nadwartościowej idei która spycha inne w mrok. Krzyż, flaga, nowy rodzaj Boga. W imię tego robi się różne uświęcane świństwa, które są częścią postępu. Jednak dzisiaj za postęp przyjmuje Pani coś odwrotnego, równe prawa, zanikanie podziałów, nieafiszowanie się z własną flagą. Nadwartościowa idea jest podważana i zanika. Inny zanika. Czy idea równości może motywować podobnie jak idea chrystianizacji? To się pewnie okaże, chociaż mam wrażenie że brak różnicy (horroru) kończy się brakiem pragnienia. Historia uczy też, że wprowadzanie w życie idei równości w imię postępu zwykle kończy się nowym rodzajem totalitaryzmu.
Maj 19th, 2014
No tak, napisałam, że w postęp TRZEBA wierzyć. Inaczej to w ogóle nic nie ma sensu. Naprawdę nic. Poza tym, czy chodzi akurat o ideę równości? Niekoniecznie. Może np. chodzi o to, że dobrem jest jak najmniej cierpienia. Albo jak najwięcej życia. Wiadomo, „życie zjada życie”, ale można się choć ograniczać. Powstaje problem: na ile mam się ograniczać? Ale sam ten problem jest już ze sfery praktycznej. Sam fakt, że mam taki problem wynika z tego, że afirmuję pewne dobro. Przy czym dobra istnieją (tak prawie po platońsku), tylko, że się je wybiera. One się nie kłócą ze sobą, tylko współistnieją. Wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem dla etyki, a na pewno lepszym niż zanik tych dóbr. Etyka bez nich w ogóle się nie broni. Nawet utylitaryzm.
Maj 19th, 2014
Reply to “„Horror to niezbywalna część aktów analityka””