Dziś spróbuję powiązać ze sobą omawiany aktualnie temat zasłony z rzekomą „osobowością narcystyczną”. Wszystko dlatego, że WO z wczorajszej soboty zajęły się zagadnieniem narcyzmu. I nic nie miałbym do tego (bo co mieć, gdy zajmują się tym laicy, czyli narcyści, którzy zajrzą do wikipedii, poczytają to i owo o tzw.narcyzmie i myślą, że wiedzą), gdyby nie to, że wspominana już przeze mnie pani Golec, całkiem niedawno psychoterapeutka analityczna, teraz po prostu psychoterapeutka, nie zajęła stanowiska w rzeczonej sprawie.
Najpierw jednak dopowiem komentatorom. Praktykowanie jouissance przez psychoanalityków? Oczywiście, że tak! Jak ująłem to wczoraj w grupie analityków (już analityków i analityków być może): jeśli wieprz nie pożre pereł tylko zrobi z nich naszyjnik, który nałoży na szyję, to przestaje być wieprzem, pozostając wszelako nadal świnią. Psychoanaliza nie czyni mnicha, mnicha czyni habit. I teraz: pełna zgoda z tym, kto stwierdza, że w praktykowaniu analizy nie ma miejsca na dominy i dominusy. Decyduje o tym to, że w relacji S-M (nie mylić ze sclerosis multiplex) wszystko obraca się wokół głosu; podczas gdy w analizie wszystko obraca się wokół milczenia. Zaskoczenie? Jeśli chcecie mogę rozwinąć ten temat.
Narcyzm to jeden z najtrudniejszych konceptów w psychoanalizie. Naprawdę trudnych, bardzo trudno jest go przystępnie wyłożyć. Tymczasem pani Danuta Golec (och ta piep…poprawność polityczna) na pytanie co to jest narcyzm odpowiada poprawnie: w potocznym rozumieniu narcyz to ktoś, kto jest mocno skupiony na sobie i niezauważa potrzeb drugiej osoby, po czym deklaruje, że nie lubi tego okreśelenia, bo brzmi jak inwektywa (podobny los spotkał histeryka/histeryczkę i razem z kąpielą wylano także histerię). Lecz odpowiadając na drugie pytanie podaje, jak sama mówi, skróconą definicję narcyzmu – oto ona: wyraźnie zawyżona samoocena i przesadne wyczulenie na punkcie znaczenia własnej osoby. Czyli, nie chcę używać znaczeń potocznych, lecz w końcu do nich się ograniczam. Na Boga, o czym ta niewiasta mówi? Problem w tym, że koncepty psychoanalityczne, na które się powołuje zostają ograbione z jakiegokolwiek sensu. Np. przywołuje tezę analityczną (ani moją, ani Lacana, ani Freuda), że na początku niemowlę ma dwa obiekty miłości, swoje ciało i matkę. Boże kochany, gdyby psychoanaliza była prezentowana poprawnie, to odwołanoby się do mitu o Narcyzie (analityk, który nie zna wnikliwie mitologii, to pieniacz psychologiczny). W nim to, co pani Danuta nazywa miłością do siebie pojawia się nie pierwotnie w sensie „od urodzenia”, tylko prymarnie – najpierw narodziny bytu, a dopiero potem, w jakiś czas potem, narodziny tego, co staje się taką czy ową właściwością tego bytu. Podkreślali to dawni teolodzy w pytaniu: kiedy wstępuje w ciało człowieka jego dusza? Freud w kwestii narcyzmu nie pytał się kiedy, dla niego było to cholernie wcześnie, ale wszelako po urodzeniu. Zatem narcyzm nie jest wrodzony (wtedy człowiek rodziłby się narcyzem), jest zainstalowany w człowieku potem. Nieporozumienie się pogłębia, zważywaszy na fakt, że profesor Rosińska machinalnie nadała tytuł esejowi Freuda w postaci „Wprowadzenie do narcyzmu [do teorii narcyzmu; jak propedeutyka narcyzmu]”, podczas gdy właściwe odczytanie brzmi „Wprowadzenie narcyzmu”. Freuda nie interesuje kiedy, interesuje zaś, jak zostaje wprowadzony narcyzm.
Znajomość mitologii na poziomie podstawowym nie pozostawia wątpliwości – zanim odbicie w wodzie ukonstytuowało narcyzm, Narcyz już istniał. Imię własne określało byt, wtedy jeszcze istniejący po omacku. I, szanowna Pani Danuto z PTPP, nie jakiś obiekt miłości nadał mu imię, tylko Inny, na dodatek nie musiał to być Inny-Matka. Narcyzm pierwotny, którego najprawdopodobniej nie odróżnia DG od wtórnego (Freud postuluje istnienie dwóch narcyzmów), nie opisuje jakiejś tajemniczej satysfakcji jaką daje ciało niemowlęcia samemu niemowlęciu, tylko odnosi się do satysfakcji, jaką daje ciało (będące w posiadaniu Innego) niemowlęciu poprzez zajmowanie się nim przez Innego Pierwszego, zwanego Matką, choć nie musi to być potocznie rozumiana matka. Narcyzm pierwotny lub autystyczna faza w rozwoju (w/g Feuda), to opis sytuacji sprzed powstania wyparcia pierwotnego, czyli życia bez konieczności domagania się od Innego realizacji satysfakcji (w tym z zaspakajania potrzeb). Na Boga, kim jesteście psychologowie i psychoterapeuci, odróżniajcie aksjomaty od logicznych konsekwencji ich istnienia. Faza autystyczna to istnienie niemowlęcia sprzed momentu pojawienia się braku, nieobecności Innego-Matki. Po prostu wyłonienie się matki w postaci piersi nie jest tym samym, co wyłonienie się matki jako odzew na wołanie niemowlęcia. Freud to umysł wybitny, a nie hochsztapler – jeśli dziecko woła „mamo”, to dlatego, że jawi mu się ona jako jej nieobecność, jako jej brak, jako jej przebywanie gdzieś indziej. Wystarczy być tylko nieco rozgarniętym rodzicem, by zauważyć, że niemowlę wyrywając się z łona nie woła „mamo”, ono wrzeszczy jak opętane. „Mamo” będzie wołało w jakiś czas potem. To fakt. Dlatego postuluje się, że faza do wołania jest autystyczna, albowiem trzeba wyjaśnić, jak powstaje wołanie, co za nim stoi. Skoro to nieobecność matki jest powodem wołania „mamo” (poczytajcie Freuda i jego analizę zabawy dziecka szpulką nici), to jej zniknięcie było poprzedzone jej obecnością i brakiem jakiejkolwiek formuły alienującej dziecko od niej. To nie dogmat, to logiczna konsekwencja. Faza autystyczna w rozwoju przez swój brak czynnika alienującego określa ciało jako tylko nominalnie należące do niemowlęcia, w rzeczywistości zaś całkowicie należące do matki. To dlatego tak często mamy do czynienia w pracy z psychotykami (o ile z nimi pracujemy) z sytuacją braku przyobleczenia go w ciało, z sytuacją opresji ze strony ciała, aż po brak jakichkolwiek relacji z ciałem. To brak czynnika alienującego (zwanego przez Lacana Imieniem Ojca) jest strukturalną przyczyną psychoz.
Narcyz nie jest psychotykiem. To podmiot, który odkrywa fenomen wynikający z powodu istnienia pola skopicznego, nie pola codziennej zwyczajnej widzialności zarządzanej przez funkcję oka („widziałem to”, „zajrzałem do niej”, „zauważyłem nowe drzewo w ogrodzie”, „dostrzegłem cień” itd.), ale efektu jaki na podmiocie wywiera nie oko, lecz spojrzenie. To coś, co nie pochodzi z pola innego podmiotu, to coś pochodzi z pola Innego. To coś ma swoją wagę, to coś wywołuje opresję znaną na przykład jako zażenowanie, zawstydzenie, ambaras odczuwany z powodu niemożności wyrwania się spod wszechobecności spojrzenia. Spojrzenie (nie utożsamiać ze wzrokiem) redukuje podmiot do postaci obiektu, na dodatek do obiektu jouissance.
Oto oglądasz pornografię i nagle orientujesz się, że jesteś oglądany jako oglądający pornografię – kim wtedy jesteś?
O tym przeczytacie następnym razem.
KP
3 Comments, Comment or Ping
Dla mnie narcyzm jest braniem obrazu (odbicia) za osobę z powodu braku wiary w istnienie osoby, o ile by odbicia nie było. Osoba nie musi mieć jakości, odbicie albo obraz mają ją zawsze.
Październik 27th, 2013
Jest zapewne jakaś różnica pomiędzy poprawnością polityczną a etykietowaniem psychiatrycznym, czy psychoanalitycznym. Mój ulubiony psychiatra mówił, że etykietki i cała nozologia nie ma sensu żadnego, bo te wszystkie symptomy i tak ostatecznie nie ukaładają się w konkretne grupy. Etykiety mają wiele negatywnych konsekwencji – „powiedz mi kim jestem”.
Wierzę mocno w dwie tezy psychoanalityczne, jedna to ta, że nie rozpoznajemy nic w świecie, czego nie mielibyśmy w sobie. Druga to lacanowska, że cokolwiek nie robimy, nie mówimy, czy powstrzymjemy się, jest w tym jouissanece. I że symptom jest tylko patologicznym sposobem robienia sobie dobrze, z braku innych pod ręką. W tym sensie tak sobie myślę, że na DSM można by popatrzeć jak na wielką zachodnią Kamasutrę :)
Co do Narcyza, to taki piękny tekst Herberta z „Króla mrowek”, że pozwalam sobie na przekopiowanie sporego fragmentu:
„Wbrew legendzie, która przypisuje mu wielką urodę, Narcyz był
pospolitym chłopakiem o wulgarnych rysach, nieczystej cerze,
szerokich barach i długich kończynach. Przypominał do złudzenia
owych głuptasów z elektryczną gitarą lub filmowych bohaterów,
poszukujących daremnie sensu życia na dnie pustej duszy, którzy po
idiotycznych perypetiach marnie kończą, a trzeźwy widz pamięta z
tego galimatiasu, picia, łóżkowania, bijatyk tylko markę samochodu,
jaki zawiózł ich dobrotliwie w przepaść.
Najbardziej wiarygodny portret Narcyza przekazał nam Caravaggio.
Obraz wisi teraz w Villa Borghese i przedstawia ulicznika, jednego z
tych, którzy zabijają swego dobroczyńcę deską z płotu. Ulicznik
pochyla się nad kałużą. Caravaggio znał się na tym. Można mu
wierzyć.
Z braku innych zainteresowań, Narcyz dedykował swoje życie łamaniu
serc. Brutalny i cyniczny argotyczna odmiana człowieczeństwa był
ulubieńcem naiwnych dziewcząt, a nawet dojrzałych kobiet, które
gustują w tego rodzaju osobnikach, spodziewając się Bóg wie czego,
zapewne ostatecznego udomowienia. Mógł zatem liczyć na długotrwałą
artystyczną karierę. Jednakże brutalność i głupota potrzebują
spoiwa, trzeciego pierwiastka, by stworzyć trwałą molekułę
charakteru. Tym pierwiastkiem jest najczęściej sentymentalizm.
Więc i on się zakochał. (…)
Miłość Narcyza do Echo zaczęła więdnąć od momentu, kiedy chłopak
doszedł do przekonania, że staje się coraz bardziej uzależniony od
swej wybranki, czyli traci wolność. Uroki opiekuństwa zbladły.
Narcyz uroił sobie, że Echo rujnuje mu życie duchowe. Nic w tym
nadzwyczajnego wielu świetne zapowiadających się młodzieńców rzuca
studia na wyższej uczelni, twierdząc, że wszyscy profesorowie to
głupcy, w czym jest może cząstka prawdy, ale nie należy pochopnie
generalizować, albo też występuje z trzaskiem z Kościoła, aby
zapisać się do jakiejś obskurnej sekty, obwieszczając światu, że
tradycyjny Bóg-Ojciec haniebnie zawiódł pokładane w nim nadzieje.
Nastąpiło zerwanie. Narcyz nie wrócił do swych dawnych zajęć. Zaczął
rozmyślać.
Echo natomiast wstąpiła do klasztoru natury. Innych klasztorów
podówczas nie znano. Kiedy jary, parowy, leśne ostępy i polany
nawiedzają grupy dziwnych ludzi, objuczonych pieczonymi kurami,
butersznytami i jajami na twardo niewidzialna Echo towarzyszy tym
eksploratorom, powtarzając ostatnią sylabę ich donośnych pohukiwań.
Można powiedzieć, że z rozpaczy stała się stewardesą przyrody.
A Narcyz, jako się rzekło, dumał.”
Październik 28th, 2013
Oj biedni są ci psychoanalitycy, którzy zamierzają się w prasie wypowiadać. Nie zdają sobie sprawy, że są czytani a nawet CZYTANI.
Jedynym wyjściem, jest zakazać jakichkolwiek opisów życia psychicznego, które nie są zgodne z Lacanem, w drodze wyjątku dopuszczalny będzie Freud. Pytanie zasadnicze brzmi: czy faza autyzmu/narcyzmu pierwotnego istnieje czy nie? Freud twierdzi, że tak, Klein twierdzi, że nie. Lacan zgadza się z Freudem, zatem Klein należy zakazać wypowiadania się i zamieścić sprostwowania w prasie. Temat początku człowieczeństwa jest równie interesujący i doniosły teoretycznie co problemat co było przed wielkim wybuchem. Wyraz temu dawał Pan Krzysztof pytaniem: gdzie w łańcuchu pokoleń nastąpiło wydarzenie w którym małpa urodziła człowieka i dalej już istniał rodzaj ludzki. Podobnie w przypadku psychologii – czy pierś jest dla dziecka obiektem już w pierwszych minutach życia? Czy dziecko pragnie piersi? Jeżeli tak, to istnieje jakieś Ja/podmiot, instancja. Otóż noworodek pragnie tak samo jak mały piesek, kotek, świnka czy kaszalot. Czy można zatem mówić, że pierś jest dla dziecka obiektem? Albo, że ciało jest obiektem? Freud w przywołanym artykule przedstawił problem za pomocą jednej zgrabnej metafory: pierwotniaka, który może we właściwą stronę tworzyć wypustkę, rodzaj nibynóżki. Tworzy to przelewając w ten twór dostępną sobie plazmę. Jeżeli taka nibynóżka zostanie urażona, pierwotniak wycofuje całą plazmę spowrotem do swojego ciała. W tejże metaforze plazma ma prezentować libido, a tworzenie nibynóżki – inwestycję w obiekt. Powrót plazmy do centrum – to właśnie narcyzm wtórny. Zatem, czy plazma istnieje już od samego początku gotowa ruszać kiedy tylko na horyzoncie pojawi się obiekt? Tutaj metafora się trochę załamuje. Moim zdaniem tak, ale tylko w sensie podobnym temu, że wszyscy jesteśmy dziećmi kosmosu. Zatem koncepcja narcyzmu pierwotnego byłaby tylko konstruktem niezbędnym dla teorii, który poznajemy po tym, że dziecko na początku nie inwestuje swojego libido. Z początku nie ma tam żadnego Ja/podmiotu, wokół którego mogłoby się gromadzić libido.
Freud stał się dla mnie fascynujący w momencie gdy zacząłem czytać nie jego odpowiedzi, ale pytania, które stawiał. Pytania proste i obowiązujące do tej pory np: „Dlaczego dzieci chętniej w zabawach powtarzają niemiłe przeżycia niż te miłe?” Prostota jest cenna. Stawianie zwykłych pytań też. Czy to przez Freuda, czy Klein. Cenniejsze niż udzielanie poppsychologicznych odpowiedzi: (np. „dziecko bawi się po to by oswoić traumatyczne emocje, których doświad…….”)
Październik 29th, 2013
Reply to “Lustereczko, powiedz przecie…”