Cicer cum caule


Niełatwo jest przystąpić do napisania tekstu wpisu, który choćby i chciał nie może pretendować do bycia polemiką z komentarzami filozofów. Zdumiewa zakres ignorowania tego, co w rzeczywistości było przedmiotem wpisu. Rzadko kiedy zmuszony jestem do rozplątywania supłów meconnasaince. Czy to wynik mego niejasnego pisania, czy czytania z wyprzedzającym litery rozumieniem, nie będę rozstrzygał, lecz nie będę też pozostawiał na marginesie uwagi, których słuszności nie da się wywieść z ostatniego mego wpisu.

Rozumiem wkurzenie tych, dla których zrównanie psychoanalizy z dyskursem jest bluźnierstwem. Woleliby owi nieprzyjaciele psychoanalizy, by sądy tej ostatniej zostały sprowadzone do formuł o bycie jednostkowym. „Pan X. to…itd”, na to zgoda, ale sąd „człowiek/mężczyzna to…itd”, to nadużycie, a zwłaszcza wejście aroganckie do ogródka religii i filozofii, która już bardzo dawno temu wcisnęła się do dyskursu akademickiego, opuszczając przy tym jej matecznik, czyli dyskurs mistrza. Wszystko przez to, że trzy duże dziedziny wiedzy łączy wspólny przedmiot – człowiek. Psychoanaliza jako najmłodszy dyskurs namieszała bardzo w tym doborowym gronie spekulantów, mam na myśli tych, którzy spekulują, a nie umiejętnie handlują. Wszystkie ogólne twierdzenia analizy uwydatniają jedynie to, że żadne z nich nie mieści się w polu religii i filozofii. Kwestią analityczną jest relacja człowieka z brakiem, którego istnieniu filozofia zaprzecza, a religia odczynia w całym szeregu rutuałów (od ślubu, gdzie przysięga wierności udaje, że nie istnieje wyrwa między mężczyzną a kobietą, i gdzie brakowi osiowej więzi między nimi ma zapobiegać realność sakramentu [niedopuszczalne jest w religii, by nawet zakładać zerwanie przymierza między Bogiem a człowiekiem], po pogrzeb, gdzie ostateczność rozstania wymazuje się przez obietnicę spotkania się znów później).

Dla filozofii brak jest prawdziwym zgryzem. Widać to najdokładniej w obszarze etyki i estetyki. Gdy komentatorka domaga się, by psychoanaliza zaprzestała swych działań demaskacyjnych, to czyni tak tylko dlatego, by ochronić piękno i/lub dobro – tylko przed czym?

Istotą psychoanalizy jest i pozostanie demaskowanie pozorów chroniących człowieka przed spotkaniem z brakiem. Nie demaskujcie oznacza, że nie pokazujcie wyrwy istniejacej między dobrem a pięknem, nie pokazujcie nigdy, że szuja i łobuz, szubrawiec i łotr tworzył, tworzy piękno. Zaprzecza to całej klasycznej myśli filozoficznej, która łączy dobro z pięknem w postaci człowieka cnotliwego; fakt, że człowiek niecnotliwy, nawet przestępca, może być twórcą piękna, jest kwestionowaniem tej zasady. W celu odczynienia tej wyrwy religia robi wszystko co mozliwe, by nie demaskowano markiza de Sade w jej własnych szeregach (pedofile to promil wśród przykładów cnót, alkoholicy to procent, homoseksualiści to 5% – to szczególna kalkulacja, anulująca łotrów i sugerująca istnienie mnóstwa cnotliwców). Na to wszystko analiza mówi tylko tyle, że nie ma nikogo, kto nie ma czegoś za kołnierzem. Co tu jest do demaskowania, gdy tak się twierdzi? Oczywiście, że nic. Wiedzą to wszyscy. Demaskacja tyczy tylko tego, że pokazuje się, że istnieje wiele ludzi dobrych, którzy nie mają nic wspólnego z pięknem, i wielu ludzi tworzących piękno, którzy są antyprzykładem dobra. Dlaczego tak jest nie jest zagadnieniem pasjonującym filozofów. Pasjonuje to jednak analityków – gdy w centrum, samym środku bycia człowiekiem ulokujemy Zło, to radykalne Zło, które konfuduje wielu, a które nie znajduje się poza człowiekiem, tylko w nim samym, to Piękno jest mu o wiele bliższe, niż Dobro. Gdy jesteśmy bardzo dobrzy, to równocześnie stajemy się zaimpregnowani na Piękno. Gdy zaś zaangażowani jesteśmy w Piękno, Zło kładzie się na nas wielkim cieniem. To nie przez przypadek religie próbują zatamować ekspansję Piękna, budując granicę między nim a Złem w postaci sacrum, którego przekroczenie chrzczone jest mianem bluźnierstwa. W dyskursie religijnym w centrum jest Dobro, podczas gdy w psychoanalizie dobro leży na peryferiach, a człowieczeństwo wykuwa się w relacji do Zła, a nie Dobra. Cały projekt sadyczny służy ukazaniu tego (człowieczeństwo to podmiot wolny, niczym nie ograniczony), projekt niczeański (człowieczeństwo to podmiot określany jako Nad).

Padł też argument czerpania z tradycji – psychoanaliza pasożytuje na romantykach niemieckich i Heglu. Cóż, a Chrześcijaństwo na Mitrze. Czego to ma dowodzić? Że Hegla nic nie poprzedzało? Wątpię. Problemem jest osobliwość, to co oryginalne. I tu komentatorka popełnia błąd. Cała pierwsza część Objaśniania Marzeń Sennych jest analizą typów nieświadomości istniejących przed psychoanalizą. Druga część służy opisowi Nieświadomości, jakiej do tej pory świat nie widział, Freudowskiej, a nie Hartmannowskiej czy Schlegelowskiej. Freud po prostu stwierdza, że wszystkie zastane przez niego typy nieświadomości nie mają nic wspólnego z nieświadomością odkrytą przez Freuda. W tym miejscu Freud był pierwszym; miał śmiałość zbudować pozytywny byt czegoś na wyjściowym błędzie, zakłóceniu, na zaprzeczeniu doskonałości.

Psychoanaliza podrzyna gałąź, na której siedzi. Owszem, tak jest. Nie odczuwałbym jednak niepokoju. W Chrześcijaństwie jest podobnie; im bardziej się rozszerza, tym bardziej ateistyczne się staje. W górze na gałęzi, czy w dole na tyłku, psychoanalityk i tak będzie analizował.

Miejscem świętych są słupy, ale i nory.

KP

P.S. Teraz czeka mnie urlop. Na następny wpis poczekacie nieco, tylko nieco, dłużej.


7 Comments, Comment or Ping

  1. Paweł Droździak

    To co mnie przyciągnęło swego czasu do analizy, to właśnie to przeskoczenie ponad moralną oceną możliwe dzięki odkryciu nieświadomych motywacji. Coś podobnego jak próbował zrobić buddyzm zastępując pojęcia dobra i zła pojęciem „niewiedzy”. Buddyzm poniósł w tym miejscu pewną porażkę, bo koniec końców i tak musiał wprowadzić „dobrą” i „złą” karmę do gry co zamianę dobra i zła na niewiedzę doprowadziło do absurdu. Psychoanaliza była tu zręczniejsza.

    Dopóki zakładamy pełną kontrolę człowieka nad zachowaniami i decyzjami (a niektóre odłamy chrześcijaństwa postulują przecież nawet kontrolę nad myślami, uczuciami i fantazjami) osąd moralny jest jedynym sposobem w jaki można ludzką osobę traktować. Ktoś robi dobrze, ktoś inny źle, ktoś się źle prowadzi, ten jest draniem, tamten świętym lub bohaterem itd. Jest to dość proste i funkcjonalne rozwiązanie, ale na przykład problemu somatyzacji nie wyjaśnia. Co zrobić z wojskowym pilotem z czasów pierwszej wojny, który nie udaje utraty wzroku, nie ma żadnych wątpliwości co do sprawy za którą walczy, nie ma też żadnych fizycznych uszkodzeń widzenia a jednak na chwilę przed startem przestaje widzieć? W ramach przedanalitycznego podejścia należałoby po prostu nazwać go symulantem i ocenić surowo wedle bezwzględnych zasad jego epoki. Freud wskazuje na inną możliwość, ale osoba pragnąca moralnie oceniać dezerterów staje wobec podejścia Freuda zupełnie bezradna. Nieświadomość wywołała somatyzację, a nie odpowiadamy świadomie za nieświadomość skoro jej nie możemy kontrolować. No i co z tym zrobić? Moralista rozkłada ręce. Kiedy to podejście zaczyna się upowszechniać i wraz z upowszechnieniem w sposób nieunikniony upraszczać i trywializować zaczyna się wytwarzać kultura psychologizacji i psychiatryzacji ludzkich zachowań. No bo jeśli moralista ma odpuścić takiemu na przykład romansującemu dniem i nocą i zdradzającemu żonę słynnemu golfiście, to nie może tego zrobić po prostu na słowo analityka tylko chce mieć chociaż jakiś stempel. W miejscu gdzie kiedyś byłby moralny wyrok nie można umieścić po prostu spekulacji o nieświadomości bo moralista nie będzie usatysfakcjonowany a instytucja to już w ogóle oszaleje. Pojawia się więc epidemia rozrostu katalogów „naukowych diagnoz” różnych „psychicznych zaburzeń”. Golfista nie jest już po prostu człowiekiem który źle się prowadzi tylko jest „uzależniony od seksu”. Za moment to sformułowanie będzie miało numer w katalogu i kiedy specjalista weźmie już pieniądze za tę diagnozę i da na to papier nikt golfiście złego słowa nie będzie mógł powiedzieć. No i w miejsce społeczeństwa powszechnej przerażającej oceny jakie znał Freud mamy nowe społeczeństwo – powszechnego braku odpowiedzialności kogokolwiek za cokolwiek, gdzie już nawet nie jest tak, że kieruje nami nieudowodniona naukowo nieświadomość ale lepiej – każdy może mieć swoją własną zbawczą diagnozę w oparciu o „obiektywne testy” i z mądrą łacińską nazwą.
    Jest oczywiście koszt tego, bo jeśli nikt nie ponosi winy to i nikt nie ma zasługi. Nie można ponieść porażki ani ponosić winy, to i nie można zostać bohaterem albo odnieść sukcesu. To prowadzi do przekształcenia społeczeństwa braku odpowiedzialności w społeczeństwo powszechnej depresji.
    Tyle, że to nie jest wina analizy, która po prostu powiedziała prawdę. Tyle, że taka prawda odkrycia nieświadomości prowadzi do konsekwencji które były trudne do przewidzenia. Nie bez powodu w warunkach naturalnych nieświadomości jesteśmy nieświadomi. Dzięki temu możemy wierzyć w to co robimy i w ogóle coś robić. Epidemia depresji skończy się kiedy społeczeństwo zabije wszystkich psychologów i psychiatrów i spali Freuda. No i powrócimy wtedy do objawów histerycznych – somatyzacji, somnambulizmów itp.

    Lipiec 6th, 2013

  2. Renata

    Buddyzm (dharma) to nauki o relatywności ludzkiego umysłu. „Dobra” i „zła” karma funkcjonuje w naukach tzw. wielkiego wozu, sutr i tu ludzie są nią zdeterminowani. Ale drugi i trzeci obrót kołem dharmy doprowadził do zauważenia poziomów wyższych umysłu (tantra, dzogczen), gdzie dobro-zło funkcjonuje na poziomie samsary, a praktykujący tantrę lub dzogczen mają możliwość uświadomienia sobie poziomów pozasamsarycznych, na których jesteśmy poza dobrem i złem, choć ich nie lekceważymy (bodhisattwowie to bohaterowie „czarno-białej” samsary), i próbując działać dla „czujących istot”, działamy w świecie czarno-białym. Motorem jest bodhiczitta (w wolnym przekładzie „współodczuwanie” z takimi, jak my).

    Lipiec 8th, 2013

  3. Chodzilo mi o to, ze zeby zakladac istnienie dobrej karmy na jakimkolwiek poziomie trzeba zalozyc istnienie jakiegos punktu odniesienia dla samego uznawania, ze cos jest zle lub dobre bo inaczej to nie ma sensu. Poza tym jednak buddyzm nie wpadl na istnienie nieswiadomosci tzn. nie sformulowal tezy wprost. Oczywiscie np. bardo mozna interpretowac jako gre nieswiadomosci ale to nuz musimy zrobic sami. Biorac pod uwage jak buddyjskie synody probowaly radzic sobie z problemem sennych polucji u mnichow upieralbym sie przy tym, ze jednak Freud by ich swoim konceptem zaskoczyl.

    Lipiec 9th, 2013

  4. Renata

    Nie jestem ekspertką od buddyzmu, ale z tego co wiem z uczestnictwa w prawie comiesięcznych wykładach on line jednego z najwybitniejszych uczonych i mistrzów dharmy , to rzecz chyba tylko w terminologii. Na tzw. „nieświadomość” istnieje w języku tybetańskim kilka subtelnych nazw, określających bardzo precyzyjnie te stany umysłu, często bardzo „pomieszane” :) Natomiast jeśli chodzi o sen, istnieje tzw. joga snu , najlepiej ją po prostu praktykować, choć poczytać też o niej można, są książki mistrzów w tym temacie. Myślę, że Freud byłby zachwycony czytając te ksiązki i robiąc te praktyki :)

    Lipiec 9th, 2013

  5. Ciężko powiedzieć co lubiłby Freud. Ja mam przeczucie, że zainteresowanie Europejczyków tradycją duchową dalekiego wschodu wynika w dużej mierze z tego, że bezpowrotnie zatracili własną rdzenną duchowość i chcąc uczestniczyć w czymś starym nie mają już wielkiego wyboru. Ale transfery są w obie strony. Praktykowałem buddyzm różnych form ponad dwadzieścia pięć lat, znam sporo psychologów którzy się tym fascynują ale i w drugą stronę też to idzie. Tak jak na przykład tutaj:
    http://www.nytimes.com/2009/04/26/magazine/26zen-t.html?_r=0
    Ale to chyba już oftopic się robi, bo temat wpisu przecież nie jest o buddyźmie.

    Lipiec 9th, 2013

  6. Renata

    Dziękuję za artykuł i za offtopic :)

    Lipiec 10th, 2013

  7. wojtas

    Ten blog spam jest niesamowity. Jakby nieświadome śmiało się z prób oswojenia go.

    Każdy wpis lub komentarz, który próbuje coś wyjaśnić czy ogarnąć, powoduje objawienie się jakiejś pominiętej resztki, w formie agresywnego, bezrozumnego bełkotu.

    Horrible.

    Lipiec 11th, 2013

Reply to “Cicer cum caule”