Jak obiecywałem, tak czynię – w środku tygodnia nawiązuję do komentarzy. Wynika to z konieczności uściśleń oraz, przynajmniej jako tako, chronienia doktryny psychoanalitycznej. Co prawda J.A. Miller nie może oprzeć się profetyzmowi, którego zarzewie wypływa siłą rzeczy z koncepcji interpretacji psychoanalitycznej (w-pół-powiedziane, czyli operuj dwuznacznikiem), to jednak nie chroni go przed pytaniami i nie czyni go, to akurat dobrze, prorokiem. Wszyscy oczekujemy na proroka, na przyjście Nowego, będąc co raz mniej zadowolonymi ze świata. Gdy ten się już pojawi, mam nadzieję, że będzie wiedział, czym jest ta nadzieja – nadzieję na co ma J.A.Miller? Gdy Talibowie wysadzili w powietrze megaposągi Buddy w Afganistanie, dali nadzieję na coś? Poza bez-nadzieją niczego nie dostrzegam.
Uniwersalność kompleksu Edypa nie wywodzi się z wrodzoności, czy bytu odwiecznego. Kompleks ten pojawił się w jakimś czasie i od razu był uniwersalny. Ma podstawę w dialektyce, a nie w genetyce – lecz o tym będzie we wpisach na temat rodziny. W matriarchacie ojciec mógł mieć dziecko z córką, lecz o ile wiem, matka dziecka z synem mieć nie mogła. W psychoanalizie tylko ten wariant kazirodztwa jest przeklęty i ztabuizowany. W Biblii, w historii Lota i jego córek, też dozwolony w szczególnych warunkach. Gdyby córki Lota miały braci świat też zostałby uratowany za cenę kazirodztwa. Nieświadomość autorów Biblii nie pozwala im na przyjęcie wariantu, w którym na Ziemi pozostaje matka i synowie, co także ratowałoby świat z ludźmi. Lecz ten wariant jest absolutnie zabroniony – niepokalaność matek, ich nietykalność jest sednem każdego sacrum; sednem zapomnianym. Przez pojęcie wniebowzięcia Bóg chroni Marię przed skalaniem przez innego mężczyznę (po śmierci Józefa Maria była wdową). Fantazmatyczna panika przed zbyt bliskim spotkaniem z matką dotyczy matki, w której zwycięża kobieta. Modliszka jest przerażająca tylko ze względu na powiązanie konieczne dekapitacji samca z kopulacją. To seks z matką przeraża, a nie powolność, przysadzistość, rozłożystość majestatyczna kwok. Wszechkarmienie jest niebezpieczne tylko dlatego, że może sprawiać niespodziewaną, nieznaną wcześniej rozkosz, może okazać się wartościowe na poziomie seksualnym – w seksie godnym swej nazwy po prostu traci się głowę.
Pani Robson na parę uszczypliwości zasługiwała ze względu na opuszczenie przez nią terenu jej znanego. Pomijając oczywistość typu: „nigdy nie mów nigdy” zgrzeszyła przywołaniem wymiaru miłosierdzia i współczucia. Dlaczego? Albowiem pomyliła rejestry. Skonfrontowałem to odwołując się do sprawiedliwości, z którą miłosierdzie nie ma nic wspólnego. Obrazuje to problemat Judasza, z którym do dziś nie dają sobie rady teologowie, duchowieństwo i gros wierzących. Czy wyjątkowy zdrajca zasługuje na miłosierdzie, ergo znajdzie się w niebie? Tak, właśnie dlatego, że dotyczy wyjątku, samo będąc wyjątkiem. Nakaz miłości bliźniego dlatego jest tak nieznośny, by nie powiedzieć nieludzki, ze nakazuje się w nim kochać bliźnich tak, jak gdyby była to reguła uniwersalna. Tu tkwi aporia. Jeśli pani Robson współczuje parom gejowskim, lub gejom jako takim, to powinna czynić tak samo w stosunku do wszystkich innych skarżących się – cierpiących jest mnóstwo, a każdemu jest miło być obiektem miłosierdzia. Jeśli zatem poseł Głogowski zarzucał pani Agacie prywatę, to nie był daleki od prawdy. Akt miłosierdzia pozostaje bowiem w gestii podmiotu i tylko podmiotu; prawo może złagodzić, pomniejszyć, zawiesić, ale nie zmazać znaku podmiotu. Współczuć gejom można tylko z pozycji podmiotowej i stąd ma to związek z prywatą – współczuć można tylko sobą.
Sprawiedliwość można realizować wszelako tylko jako regułę uniwersalną. Psychoanaliza wskazuje, że prawo nie dotyczy podmiotów, tylko jouissance. Sprawiedliwe jest tylko to, co czyni ludzi równych względem jouissance, co umożliwia równy dostęp do jouissance. Przyjrzyjmy się dwóm społecznym postawom, często mylonym z patologią. Antyklerykalizm – wyraża zawiść w stosunku do tych, którzy mają szerszy dostęp do juissance niż zwyczajny człowiek; np. kler objęty nakazem celibatu uzyskuje przywilej nieograniczonego niczym dostępu do kobiet, bezkarności w tym zakresie. Jeśli duchowny stanie się ojcem dziecka nie jest zmuszany do wzięcia odpowiedzialności za ten fakt, np. nie płaci alimentów, nie widzi dziecka, nie zabiera na wakacje itp. Zajście w ciążę nie skutkuje tym samym, czym skutkuje w przypadku zwyczajnego mężczyzny. To co może robić z kobietami ksiądz, nie-ksiądz może robić tylko w swej fantazji (bezkarnie bzykać). Homofobia – wyraża zawiść w stosunku do tych, którzy nie ukrywają, mają dostęp do takich sposobów bycia wraz z cieszeniem się nimi, które „homofob” może realizować w swej fantazji lub ściśle prywatnym życiu heteroseksualnym. Weźmy Kukiza z jego wywiadu do TP – nie życzy on sobie, by parady gejowskie ukazywały to co ukazają (podał przykład geja trzymającego na łańcuchu innego geja będąc przebranym za Hannibala Lectera). Lecz co to pokazuje? Realizację fantazji w życiu, jouissansowanie tych dwojga. Mamy tu oczywistą nierówność w dostępie do jouissance. Homofob pragnie ograniczyć ten dostęp. Równy dostęp można by osiągnąć zezwalając homofobom na zwiększenie tego dostępu („rób co chcesz”). Lecz to nic nie da, zwykły człowiek z tego nie skorzysta (decyduje o tym klinika). Zwykły człowiek nie zabrania gejom robienia tego co chcą, chce tylko nie widzieć jouissansowania. Niechęć do ślubów gejowskich i adopcji przez nich dzieci w gruncie rzeczy tego dotyczy. Brane to jest za dodanie sobie jouissance do i tak pełnego jouissance życia (nie bez pewnej racji). W tej niechęci chodzi o dodanie ciężarów, dostarczenie balastu. Homofob boi się nie gejów, boi się nieskrępowanej perwersyjnej radości; boi się tego, za co karze sam siebie.
Jest tylko jeden przywilej, na którego straży stoi sprawiedliwość – dostęp do jouissance. Sprawiedliwe jest tylko to, co czyni ten dostęp równym. Czy istnieje wzorzec takiej równości, skoro nawet w rodzinie nie ma tej równości, skoro nawet w sferze boskości są ci, co nie mają dostępu i ci co mają. Na poziomie poszczególnych podmiotów tę nierówność nosimy w sobie – każdy z nas jest przekonany, że godny jest pełnego dostępu do jouissance, ergo będzie zbawiony.
Lecz jeśli będzie, to tylko za cenę miłosierdzia – nie z tytułu prawa. Miłosierdzie pochodzi spoza fallusa, bywa że dotyczy łotra, sprawiedliwego skazując na potępienie (zazwyczaj w postaci zawiści).
KP
P.S. Miłosierdzie ubrane w formułę uniwersalną przemienia się w działalność charytatywną, udawane miłosierdzie. Zrobimy odpis podatkowy 1% dostając w ten sposób okruch jouissance (troszkę więcej srebrników). Strata wynagrodzona, działalność charytatywna stała się interesem. Miłosierdzie jest czymś innym. I nie obywa się bez jouissance. Dziwne to jouissance, poza fallusem. Dlatego jest jouissance kobiecym (choć nie można go nazwać jouisance kobiet). Ale to inna historia.
19 Comments, Comment or Ping
Czyli wynika z tego, że podczas debaty publicznej ABR nie może być podmiotem i uprawiać prywaty? Pewnie to racja, ale trudno sobie czasem nie… pofolgować. A, nawiasem mówiąc, ABR zajmuje się ponihilistycznym podmiotem, który trzeba ożywić, bo go antyhumaniści – „gnostycy” nie godzący się z tym, że ziemia to fajne miejsce – zatłukli. Szuka go w filozofii romantyzmu, w sięganiu do judaizmu, ale chyba nie można jej nazwać „specjalistką do Lacana” i innych post. Sądzę, że sama by się tak nie nazwała. Ponad to jej stosunek do myśli francuskiej (post) jest raczej negatywny (Heidegger i jego francuskie stadko (sic!) ukochali sobie śmierć i nijak nie potrafią przeleźć na stronę życia).
Zastanawiałam się kiedyś nad etyką Lacana i próbowałam nawet tłumaczyć ją z perspektywy nietzscheańskiej. To do tego, co Pan pisze o miłosierdziu i sprawiedliwości. Być może jednak, co zdaje się sugerować późny Roland Barthes, nie istnieje nic takiego jak ?przewartościowanie wartości? (sprawiedliwość) i nasz stosunek wobec świata może być albo powierzchowny albo doprowadzać do szaleństwa, tak jak Nietzschego, który: ?gdy 3 stycznia 1889 rzucił się z płaczem na szyję maltretowanego konia: stał się szalony z powodu Litości? ? Miłosierdzie okazało się niezniszczalne i „zaszczuwające podmiot. na śmierć”
Równy dostęp do jouissance – ale w imię czego? Muszę raz jeszcze przeczytać etykę.
Kwiecień 4th, 2013
Miller pisał też coś o głosie kobiet, który jak symptom, jak nawoływanie w legendach o syrenach – mężczyzn zwodzi i gubi lub zakotwiczaja w Realnym.
„So, to believe in a woman, a man is going to start ?to believe her?. There, ?the symptom passes through a limit?. This time he no longer believes that she is going to say something true or false, but that she is saying something that concerns him directly in his being. He is signified by what she is saying. It is not ?What does she mean?? but rather ?That is what she is saying?? disconnected from any other meaning. He believes it, adds Lacan, like one believes a voice. The unutterable of his being is given to him, stated by a woman, in the very place of his unutterable surplus-of-enjoyment [plus-de-jouir], as if by a voice.”
Na seminarium lacanowskim słyszałam też, że Lacan nigdy nie miał wątpliwości jak wielki był wkład kobiet w cywilizację, mimo, że nie stoją za tym żadne konkretne imiona.
Ja myślę, że ta cała psychoanaliza jest bardziej feministyczna niż komukolwiek mogłoby się wydawać.
Kwiecień 4th, 2013
W seksie godnym swej nazwy po prostu traci sie glowe. No i nazwal Pan problem Modliszki. Oczywiscie kiedy pisalem o zbyt grubych matkach o to mi wlasnie chodzilo. Czemu zbyt grube kobiety budza tyle emocji? Bo boimy sie w kontakcie z kobieta jakiegos „za bardzo”. Perwersyjnego zapadniecia i pochloniecia. Klinika mezczyzny dzisiejszego z ojcem ani-ani (ani nie nieobecnym ani nie obecnym) bynajmnjej nie psychoza. Raczej nieuchronnosc odrzucania grubych kobiet i absolutna nieuchronnosc spotkania na swej drodze Modliszki. Z drugiej strony – jak ta glowa juz zostaje odgryziona to mozna odkryc, ze ma sie (i zawsze mialo) cos wiecej.
Kwiecień 4th, 2013
Ach ta głowa! Mówi się zazwyczaj „łebski facet”. Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś o kobiecie mówił „łebska”. A słyszałam, że podobno myślimy „wiadomo czym”… Pomimo tych językowych przesądów, coś mi się zdaje, że i baby mają coś więcej niż głowę i „wiadomo co”, i kiedy tego „więcej” (lub „mniej”) doświadczają, raczej chyba już nie modliszkują.
Kwiecień 4th, 2013
Jeszcze z tą homofobią i antyklerykanizmem. To też jest pewien sposób jouissansowanie się – jak wszystko zresztą – z tym tylko, że bardzo prymitywny, bo zakłada niszczenie innego.To już nie jest dominacja jak w grach intelektualnych i wszelkich innych grach, w których zależy nam na przeciwniku – tylko ślepe niszczenie innego.
Takie jouissansowanie się na miarę psa ogrodnika, z akcentem na pies.
Kwiecień 4th, 2013
No ale jednym z motorow niecheci do homoseksualizmu jest chyba tez obawa przed dominacja albo przyjeciem roli zdominowanego. Mnie sie widzi, ze to nawet wiecej wazy niz ta zazdrosc o radoche.
Kwiecień 4th, 2013
Równie dobrze pani Fela może czuć niechęć do pani Celiny, że ta smaży jajka na smalcu a nie na maśle bo tak się przecież powinno. Narcystycznie jedziemy. I oba wyjaśnienia (radochowe i lękowe) upadają.
Każda szkoła ma swoją radochę ze swojej interpretacji. Nawet konferencję może na ten temat zrobić. I robi. Tylko co to mówi o sensie takich interpretacji?…. I przy okazji o możliwości skończenia analizy?
Kwiecień 5th, 2013
A że równy dostęp do żuasą to wiadomo w imię czego – w imię zawiści. Zimna wojna, równowaga strachu. Tfu.
Kwiecień 5th, 2013
Wiecie co, ta cała „radocha”, czy „jouissanse”, jak to terminujecie, przecież zawsze będzie w imię cierpienia (tako rzecze Budda i ja). Gdzie jest pragnienie, jest i cierpienie. Żyjemy w świecie dualistycznym, nawet największa radocha ma podszewkę. Może gadam truizmy, pewno tak, ale ludzie nie chcą tego przyjmować do wiadomości. Wolą” żyć” niż filozofować, a praktyka życia ma to do siebie, że uczy coraz to nowych iluzji.
Kwiecień 5th, 2013
To jest akurat prawda. U mnie zawsze tak bylo, ze jak cos uroslo bardzo, jakas radocha byla juz eksplozywna i mozna sie bylo od tego rozpuknac to pojawial sie Cien i taki element ktory to rownowazyl i albo cos noedobrego albo to dobre zmienialo sie w swoje przeciwienstwo. Moze byc dobrze ale tylko do pewnej granicy i nic stalego w sumie nie ma. Tak to dziala. Analitycy mowia kastracja, astrolodzy mowia Saturn, taoisci Rownowaga, buddysci ze samsara i zycie jest cierpieniem, slowianie ze sie nie zlozylo ofiar i sie bogowie o swoje dopominaja a chrzescijanie, ze bog czlowieka oducza pychy. Tak czy siak wniosek jest, ze nawet jak sie orgazmicznie wybzykasz publicznie na paradzie i na platformie masz na smyczy autokar szwedzkich modelek to nie dosc, ze cie zawieje i dostaniesz grypy to jeszcze cie sfotografuja i ci wyciagna akurat jak sie bedziesz staral o posade dyrektora banku. Zakazy sa troche po to, zeby czlowieka chronic, bojak sie za mocno rozpedzi tej imprezie to moze bardzo mocno o sciane pierdyknac.
Kwiecień 5th, 2013
Ten argument, że geje mają więcej radochy pojawia się przecież zawsze z tej strony prawicowej, tam jest silne wyobrażenie, że geje nic tylko ruchają się na potęgę. Pawłowicz też przecież coś takiego mówiła. Które to wyobrażenie nie jest przecież aż tak dalekie od prawdy, bo do tego służą darkroomy:) A w knajpach hetero darkroomów nie ma. Czy to nie jawna nierówność?? ;)
A ja od dawna uważam, że prawica źle robi walcząc z homo, bo współcześnie właśnie homoseksualizm staje się nowym konserwatyzmem – ta heroiczna walka o małżeństwo, dzieci… Terlikowski powinien być zachwycony. A nie jest.
John Waters, reżyser, powiedział gdzieś, że siłą rzeczy, jako gej, popiera walkę o równouprawnienie, o małżeństwa gejowskie, ale tak naprawdę to najlepiej bawił się w latch 70tych, kiedy homoseksualizm był w undergroundzie.
I teraz wyrzec się tej podziemnej zakazanej rozkoszy w imię małżeństwa i dzieci. Podziwiam, ale się dziwię:)
Kwiecień 5th, 2013
Spokojny,
w buddyzmie to, mówiąc precyzyjniej, nie tyle życie jest cierpieniem (może tzw. Wielki Wóz tak to radykalnie widzi), ale cierpienie towarzyszy zawsze radosze. Chodzi o wyjście poza ten dualizm, tę emocjonalną huśtawkę. Stąd, ja podobnie jak Ty uważam, że rozsądne społeczeństwo powinno stosować zakazy na nasze rozbuchane żądze w imię większości „przeciętnych”. A darkromy, o boże alem się słodko zgorszyła, niech ta sobie hulają, byle po ciemku i obywatelom porządnym snu z oczu nie spędzają :)
Kwiecień 5th, 2013
No wlasnie tak mi sie zdawalo, ze te darkroomy to sa mozliwe tylko jak nie ma kobiet. Przyjdzie kobieta i na cholere ja tyle na kreacje wydalam jak tu i tak nic nie widac?
Kwiecień 5th, 2013
Dark roomy i glory holes :)
Kwiecień 6th, 2013
O kurcze, wychodzi na to, że pozbywać się męskości, to pozbywać się oczu (np. w darkroomach), że geje to ślepcy z wyboru… Ale mi się kombinuje. Ale przecież literatura i jej podobne życie uczy nas, że faceci wzrokowcy, a kobietki uszka czułe mają (przecież dlatego Cyrano de Bergerac brzydal amantem stał się, ze piękną woalkę mowy wokół damy rozwijał)
Kwiecień 6th, 2013
Jakie piękne to kombinowanie, i tak oto darkroomy wypełniają się czułością
Kwiecień 6th, 2013
Z darkroomu prosto w ciemna dupe.
Kwiecień 6th, 2013
I spieprzyło się momentum – z szeptów i sublimacji do ciemnej dupy – wzrokowo, niewątpliwie.
Kwiecień 6th, 2013
Jacku, może nie zawsze chodzi o tę cholerną rozkosz, szczególnie wynikającą z bycia poza prawem. Może dzięki formalizacji, małżeństwu homoseksualiści mogą robić wreszcie coś poza bzykaniem w ukryciu? Może nie będą musieli dzięki temu tak bardzo fiksować na rozkoszy i ograniczać swojego życia do tej formy przeżywania. A ci, których kręci underground i tak mogą w nim pozostać, ukrywać się przed znajomymi, państwem, rodzicami, jak długo chcą.
Kwiecień 6th, 2013
Reply to “W międzyczasie (4)”