„Rodzina, ach rodzina” (1) – „Back to the family”


W dyskusji komentatorów znajduję ciut-satysfakcję dla siebie. Ma się rozumieć, że i dla psychoanalizy. Czy psychoanaliza ma rację twierdząc, że związek seksualny nie istnieje? Trudno wątpić czytając komentarze mych, tu składam im swe uszanowania, czytelników. Piszą o tym samym o czym mówią zwykli ludzie w mych gabinetach – mych, albowiem mam ich dwa. Stosunek? A i owszem, miło było, wspaniale, fenomenalnie, pospiesznie, nijako – ale było; ma się uzasadnioną nadzieję na ciąg dalszy. Dla zdrowia, higieny, odpędzenia smutków, doładowania akumalatorów, nabycia prestiżu, opłacenia studiów, upewnienia się, doświadczenia rozkoszy. Który z istniejących pod ręką środków zapewnia realizację tylu funkcji naraz? W bezliku dołów w jakie można popaść, stosunek seksualny jawi się jako remedium, na dodatek nie zaburzające porządku naturalnego, a będące w zgodzie z ruchem ekologicznym. Lecz związek seksualny to co innego – wszystkich ludzi dobrej woli łączy przekonanie, że ich dwoje, para kochanków, plus łóżko, nigdy nie będzie Jednym. Napisałem z dużej litery, by podkreślić, że miejsce takiego Jednego tkwi od zarania w ludzkim oglądzie świata, i tego na zewnątrz i tego w nich.

Lacanowskie odniesienie do łóżka wypełnionego po brzegi jest wyrazem konieczności takiego Jednego; konieczności nieustannie poddawanej w wątpliwość. Czy to będzie sam Akwinita przepędzający cudpannę podstawioną mu przez ojca, który chciał tylko by syn stał się „normalny” (niedouczeni teologowie przedstawiają to wydarzenie jako mityczne, jako wymysł – czyżby sądzili, bo wierzyć mogą, że czcigodny Doktor Kościoła nie miał snów erotycznych?), czy też będzie to żona innego czcigodnego teologa i dziennikarza, pana Tomasza Terlikowskiego, która wyznaje w wywiadzie z dzisiejszego numeru WO, że ilekroć jakiś on się jej podoba, jakaś mięta zaczyna smakować, to natychmiast doprowadza do zerwania kontaktów z kimś takim. Wszystko to odbywa się w imię tego Jednego, którego konieczność jest nieodzowna. Prawie wszyscy powołują się na Logos, nawet najbardziej zapiekli bezwyznaniowcy i ateiści wierzą w suwerenność ludzkiego Rozumu i istnienie reguł niezmiennych rządzących jego Logiką. Unaoczniają to tylko nieliczni spośród ludzi, którzy zadają prawdziwie fenomenalne pytania. Przytoczę dwa skierowane do mnie, a więc od tych, z których żyję, i którym wykradam (mogę to osłabić tylko mając ich pozwolenie na ich prezentację) je, bo sam nigdy na nie bym nie wpadł. Najpierw: „czy można istnieć nie zajmując żadnego punktu widzenia?”; ale uwaga skierowana do zbyt machinalnie myślących homo sapiens – odpowiedź: „ależ ja tak zyję!” jest wypowiedziana akurat z miejsca jakiegoś punktu widzenia. Drugie pytanie jest jeszcze solidniejsze: „czy Bóg ma kutasa?”. Spróbujmy przyjąć odpowiedź potwierdzającą, a zrozumiemy, że dotyczy ona tylko ewentualności; stąd Bóg i kutas to para niedobrana, model związku seksualnego, który nie istnieje. Dlatego to Jedno, czy będzie tym Bóg, Rozum, Logika, w końcu Rodzina, może tym czymś być tylko za cenę kastracji. Pewnych pytań po prostu się nie zadaje, lub zakazuje się zadawać. Jeżeli odpowiesz na drugie z pytań przecząco, to na kolejne pytanie (nazywają go dziecięcym): „ale dlaczego nie ma?” jesteś zmuszony odpowiedzieć: „bo nie ma i już!”. Tak oto dociera się do granicy mozliwej prawdy. Jest nią znaczący czysty – „jestem, który jestem”. Czy jest coś poza Jednym? Oczywiście, że tak. To Realne, coś, co nie nadaje się w żaden sposób do wypowiedzenia, a nawet do pomyślenia. Do dotknięcia jest tylko za pomocą hipotez. Jeśli wypowiada się, to konstytuuje to świat paranoi. A więc, katastrofa smoleńska spowodowana przez zamach może być tylko hipotezą, lecz jeśli jest mówiona jako prawda, staje się paranoją – zamach zostaje powołany do życia z niczego; dokładnie w taki sam sposób w jakim Bóg stworzył świat, za pomocą słów. Słowa tworzą świat istniejący niejako obok świata dowodów, stanowiąc przy okazji granicę oddzielającą rzeczywistość od realności. Ta realność zostaje określona albo jako Nicość (jak w Biblii), albo jako Chaos (jak dla pogańskich Greków). Zwolennicy tragedii smoleńskiej nie zadają pytań, tylko formułują prawdy składające się na Jedną Prawdę. Nie pytają, jak jest możliwe, że zetknięcie się skrzydła z brzozą obraca samolot górą do dołu, tylko stwierdzają, że jest to niemożliwe.

Podobnie jest z rodziną, o której będę przez jakiś czas pisał. Czy jest ona ewentualnością, czy może koniecznością? Zacznijmy od pytania prostego jak cep: „czy masz rodzinę?”. Jedni odpowiedzą, że tak, drudzy, że nie. Wszelako ci drudzy się mylą. Udowadnia to proste wtrącenie Freuda, opisane przez jednego z jego pacjentów w pamiętniku. Zaczął on pierwsze spotkanie analityczne od wtrętu: „sporo o tobie wiem, jesteś z ojca i matki, babć i dziadków…”. Dziś możemy dodać do tego „chodziłeś do szkoły podstawowej, byłeś szczepiony, zostałeś ochrzczony, identyfikowany jesteś numer Pesel itp.”. Owszem nie wszyscy są ochrzczeni, nawet w kraju skrajnie chrześcijańskim; brak chrztu jest miejscem ewentualności. Aliści „jesteś z ojca i matki, babć i dziadków” jest koniecznością, albowiem konieczne było byś był, aby osoby tak nazwane miały stosunek seksualny, łączyło ich „łóżko”. A zatem łóżko wypełnione po brzegi dwojgiem ich jest warunkiem koniecznym twego bycia, choć ty sam jesteś jedynie ewentualnością tego ich copula. Reszta jest mamieniem ciebie; to co określone jest mianem copula zostało wyparte (o tym się nie mówi), lub zostało zakazane do mówienia, chociażby przez czysty manewr demagogiczny, z mocą równą Bogu powtarzany z encyklikach i katechezach, że tych dwoje śpi ze sobą, byś Ty, dziecię boże, mógł być, a nawet miał być. Element copula, a kysz, a kysz, nie istnieje; lecz skoro już istnieje ( wystarczy dorosnąć na tyle, by ciebie, dziecię boże, wygnano ze wspólnego łóżka do twego tuż za ścianą), nadamy temu rangę grzechu lub sprowadzimy do prostej formuły metaforycznej „robienia dzieci” – „co ty na to, abyśmy dziś robili dzieci?”. Koniecznie dzieci, nie ma to jak robienie tego w nieskończoność. Nikt tylko nie wie, dlaczego robi się to wtedy, gdy dziecko jest za ścianą, a nie we wspólnym łożu, dlaczego robienie dobra ma nie być sprawą publiczną.

Tych dwoje, nazywanych mamą i tatą plus łóżko, jest konieczne dla twego istnienia, choć ty sam jesteś ewentualnością, co najwyżej wierzący, że pojawiłeś się na świecie jako byt konieczny. Twoja wiara jest wszelako nieustannie podkopywana; masz ledwo dwa latka, a już tych dwoje nie pozwala raz na jakiś czas spędzić z nimi nocy („mamo, boję się, mogę dziś spać z wami? Oj, jesteś już dużym dzieckiem, duże dziecko nie boi się spać samo”).

Zważcie, że sztuka sakralna nigdy nie obrazuje wspólnoty cielesnej Maryi i Józefa; nie znam przedstawień jego obejmującą ją, ani jej siedzących na kolanach jego, choćby z bobaskiem razem. Jeżeli on już się pojawia to z boku, na marginesie, z nieodłącznym wtedy atrybutem fallicznym (piła, siekiera, drąg, hebel – przy czym on nigdy jej nie rżnie, nie rąbie, nie nabija na pal, ani nie hebluje). Jouissance istnieje tylko w postaci onanistycznej, czyli jest to jouissance idioty (osobnika o najniższym poziomie rozwoju umysłowego – to dla tych, którzy nie są uczeni historii psychologii i psychiatrii).

Rodzina jest konieczna tylko jako struktura. Każdy z nas miał/ma matkę i ojca, aliści nie każdy z nas będzie ojcem czy matką. Rodzina to coś, co nas poprzedza, a nie to co jest naszym celem. Wszyscy jesteśmy owocem ciągu matek i ojców (to zgrabna definicja genealogii) i stąd bierze się przywiązanie do jej heteroseksualnego sedna, lecz już nie kanonicznego – dziecko obcego mężczyzny może być brane po ojcowsku przez męża. Wszystko bierze się z faktu wprowadzanego przez „łóżko”. Rodzina powstaje przez łóżko, a nie przez dziecko. Pani i pan lubią robić dzieci ,choć nie lubią ich mieć. Młodzi bzykają się z duszą na ramieniu, starzy w okolicach 50-tki też; ci po 70-tce też lubią robić dzieci, mając duszę na ramieniu nadal, tyle że nie w postaci dzieci, ale zawału lub udaru.

Wszyscy mieliśmy matki i ojców, więc o losy rodziny się nie martwię. Jest to widać konieczność, a przez to koniecznością będzie – wystarczy mieć matkę i ojca, by mieć rodzinę. Czy rodzina jest wieczna? To ciekawa kwestia. Czy dziecko poczęte sztucznie przez obce sobie jajo i plemnik, wszczpione do sztucznej macicy geja, który postanowił urodzić je cesarskim cięciem swemu partnerowi (rzecz nie taka znów obca u zwyczajnych małżeństw), będzie miało rodzinę? Oczywiście! Poczęcie odbyło się trybem heteroseksualnym, a matką jest osoba, która była w ciąży i urodziła dziecko. Czy konieczne jest by była kobietą? Co wy na to, gdy odpowiem, że to rozstrzygnie język. Kobieta, która nie urodziła dziecka jest tylko kobietą; bycie matką jest tylko ewentualnością; w języku słowo matka odbija tylko tę ewentualność, o żadnej staruszce dziewicy i staruszce bezdzietnej nie mówi  się per „matka”. Czy mężczyzna ze sztuczną macicą, który urodzi dziecko, będzie nazywany matką? Nie wiem, ale doświadczenie analityczne podpowiada mi, że będzie to inne słowo, które jeszcze nie istnieje. Czy w takim razie takie dziecko będzie miało matkę? Tak, bo Remus i Romulus, a także wilczę dziecię w XVIII wieku w Niemczech i bohater Księgi Dżungli, byli z ojca i matki, i „łoża”, które ich połączyło, nawet jeśli tylko w jednym jedynym heteroseksualnym uścisku.

Zatem o rodzinę jestem spokojny, ale o dzieci znacznie mniej. Dzieci zawsze mają swoje „przechlapane”.

KP

P.S. Tytułowe „Back to the family” to tytuł utworu zespołu Jethro Tull.


4 Comments, Comment or Ping

  1. Joshe

    Od dziś sztuka sakralna nabiera dla mnie głębi :)

    Tak tak Kubrick też krakał, że problem starości to nie to, że człowiek stary, ale, że młody. A zatem wszyscy jedziemy na tej samej łodzi – bracia i siostry.

    Marzec 24th, 2013

  2. Renata

    Być może Edyp dlatego umiał odpowiedzieć na zagadkę Sfinksa, że mierzenie się z własną rodziną (wykastrowaną” zbrodniczo) miał jeszcze przed sobą. Być może dlatego bogowie mu odpuścili zbrodniczy czyn i dali sobie spokój z klątwą bo w końcu dostrzegli bezmiar cierpienia człowieka, a cierpienie poraża bogów, paraliżuje.

    Marzec 24th, 2013

  3. Joshe

    W imię boga Jednego płoną na stosach ci od mięty, płoną też ci od łoża.

    Czy oby na pewno cierpienie człowieka porażało bogów.

    Marzec 25th, 2013

  4. Renata

    Joshe, ja piszę w tym znaczeniu, że bogowie (wszelcy–greccy, chrześcijański, a nawet nie-bogowie, ale oświeceni bodhisattwowie) mają jednak ograniczony wpływ na życie, a więc i nieodłączną część ludzkiego życia, jaką jest cierpienie. Tak orzeka religioznawstwo, literatura, praktyka. Z drugiej strony łatwo można zaobserwować współczucie „bogów”. Stosy podpala człowiek, nie bóg.

    Marzec 26th, 2013

Reply to “„Rodzina, ach rodzina” (1) – „Back to the family””