Nadszedł czas, by kontynuować to, co zostało zaczęte kilka tygodni temu.
Stronę przygodności, ewentualności, w polu związków międzypłciowych już poruszałem. Miłość, jako to co może być, a nie to co musi być, siłą rzeczy, logiką tych spraw, jest obszarem cudów; gdy mówimy „miłość jest cudowna” podkreślamy ten jej wymiar – gdyby miłość leżała w polu konieczności, konieczność była jej istotą, co najwyżej mówilibyśmy, że „miłość jest przyjemna, fajna, jest cool”. Byłaby punktem żywieniowym, kebabiarnią tuż za rogiem. Dlaczego jemy? By znieść ciężar nieprzyjemności głodu, „zabić głód” ulgą, przyjemnością, rozdętymi ścianami żołądkowego mniam-mniam. Tym jest konieczność. To to, co nie powstrzymuje przed zapisywaniem się czegoś – no dobrze, ale czego?
Wyobraźcie sobie, że jesteście na uroczym, przeuroczym spotkaniu z ukochaną osobą. Boże, o rany, jak wam jest dobrze ze sobą! Jednego pragniecie – niech się to nie kończy! Zapominacie o czasie, jest tylko zapomnienie, cudowne zapomnienie. Nie ma czasu, nie ma tego co jest, albowiem przeszło w zapomnienie, stało się „było” – co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Jest błogie cudowne „nie wiem”. Lecz oto, z innego świata wdziera się w was skurcz mięśni, który znacie od dawna jako „oho, jestem głodny”. Specjalnie pomijam kwestię bólu, oczywistości nad oczywistościami (jesteście ze sobą, a tu zaczyna boleć ząb). Byłoby to prostackie. Wolę zwykły głód. Co będzie dalej? Będzie konieczne, coraz bardziej konieczne coś, co nie powstrzymuje „tego czegoś” przed nie zapisywaniem się dalej. Tak wam jest dobrze ze sobą, ale „ta cholera” dalej uwiera, gorzej, coraz bardziej uwiera. Jeszcze bardziej staracie się zwalczyć to waszym byciem ze sobą, namiętnym przywieraniem do swych ciał, tak bardzo obłapiającym, że zdaje się nie tworzyć miejsca dla igły między wami (to dygresja do jednego z komentarzy). Czasami z igłą udaje się wam poradzić. Pędzicie na koniec świata, w ostępy leśne, gdzie hotelowi boye są anonimo-neutralnym towarzystwem, pilnującym łoża wypełnionego po brzegi wami. Wyłączacie komórki, laptopów już się wcześniej przezornie pozbyliście. Hurra, teraz my! Lecz igły nie śpią. Nosicie je w brzuchach. Zaczynają swą krecią robotę. Nie ma zapomnienia, staje się tylko pomnienie, coraz bardziej zapisuje się w was (w tobie i drugim tobie), że „muszę zjeść”, „ja muszę zjeść”, tak jak „muszę siusiu!” . Nie ma zmiłuj, imperatorem staje się konieczność. Pozostaje ratować to, co można uratować, to niewiele, co do uratowania pozostało. Mówicie: „zgłodniałem, może coś zjemy?”. Jasne, że zjemy, z namiętnego razem przejdziemy do miłego razem. Oszukaliśmy konieczność? Nie, raczej skorumpowaliśmy miłość. Powstał „związek seksualny”, który wszelako nie istnieje, ponieważ jest efektem korupcji – twój interes został opłacony interesem partnera; stał się on counter-partnerem (Bóg raczy wiedzieć od jak dawna szukam polskiego odpowiednika dla tego lacanowskiego konceptu). „My” wykreowane w w tym wyobrażeniowym odruchu zastępuje „Ja i Ty”, „Ja i [twoje]Ja” sprzed chwili, przesłaniając skutecznie istnienie tylko jednego Ja głodnego satysfakcji, głodnego pełności żołądka, głodującego z powodu jouissance.
Związek seksualny może „istnieć” tylko za cenę umiarkowania, za cenę letniości. Tylko takie „związki” znamy, poczynając od naszych rodziców, o ile jesteśmy przeciętnie zdrowymi neurotykami. Ich związki, o ile przetrwały, osiągnęły to za cenę letniości. Jak mutanty ludzkie pytamy się siebie i pytamy – czy oni się kochali? I jak automaty odpowiadamy z nadzieją obecną w niepamięci: może kiedyś? Lecz kiedy było to kiedyś nie wiemy; chcemy, bardzo chcemy, by ich „kiedyś” było. Czemu tego chcemy? Ano dlatego, że nieznośne jest być owocem czegoś letniego; nieznośne jest być czymś, co powstało, co prawda z miłości, ale z przerwą na lunch. Neurotycy to byty mamiące się koniecznością – czy byłem/łam dla nich (jego i jej) koniecznością, czy ewentualnością? Czy jestem dla niej i dla niego jak pokarm, któremu się nigdy nie odmawia, jak kał, któremu się nie odmawia opuszczenia jamy brzucha, jak spojrzenie, któremu się nie odmawia oglądania, jak głos, któremu się nie odmawia słuchania? (To w tej dialektyce psychoanaliza odnajduje cztery obiekty konstytutywne dla podmiotu ludzkiego, by był on czymś dla kogoś, nieodzownym czymś – pierś, gówno, spojrzenie i głos, czyli kwartet znany jako obiekty małe a).
„Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni, i ani gorący, i ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. To Apokalipsa Janowa ((3, 15-16); niestety zafaszowana w tłumaczeniu, letnia, mająca za nic wskazanie tuż wyżej. W oryginale brzmi to: „chcę cię wyrzygać z mych ust”. Liczą się związki tylko gorące, albo tylko zimne. Letnie won! Precz z umiarkowaniem! To znaczy wszelako, że związkowi seksualnemu mówi się precz!
Związkowi seksualnemu pisane jest nie-istnienie z racji wplątania się weń rozkoszy – na Boga samego, dlaczego robieniu dzieci towarzyszy, musi towarzyszyć, nie możliwe jest, by miała nie towarzyszyć rozkosz? Ta konieczność rozkoszy jego i jej, nie ich (bo takowej nie ma), w konsekwencji wyrzyguje z rodzin (Kronosowym aktem dotyczącym Zeusa) neurotyków, byty poczęte w letniości, pożądające dalej gorącości i przerażone ewentualnością zimności.
KP
P.S. O współczesnych konsekwencjach, zwłaszcza w odniesieniu do wątpliwości w stosunku do statusu rodziny jako struktury, będzie pewnie dalej. Zadajmy sobie bowiem pytanie: czy rodzina istnieje? Obróćmy to teraz w tezę, nie Lacana, ale być może lacanowską – Rodzina nie istnieje! Paradoks? Lecz jeśli tak, to jest to prawda! Psychoanaliza jest sprawą wielkiej wagi dlatego, że w gruncie rzeczy jest wiedzą o prawdzie, nie prawdą, ale wiedzą o niej.
17 Comments, Comment or Ping
„Miłość drogę znajdzie, tam gdzie ślepy zwierz nie zajdzie”—to moja ulubiona fraza o miłości z Byrona, a więc fizjologia, letniość, a nawet „żuisans” jej nie zagraża:)
Paradoksy typu „rodzina nie istnieje” mnie osobiście bardzo interesują, tym bardziej, ze jestem po półrocznej grupie terapii hellingerowskiej i odczułam „rodzinę” mocno na własnej skórze.
Psychoanaliza jest wiedzą o prawdzie? To tak jak filozofia, dharma, sztuka, ogrodnictwo :)
Marzec 18th, 2013
Renato, pewne zdania/wyrazy w języku polskim znaczą w języku lacanistycznym coś zupełnie innego. Takich zdań jest mnóstwo. Na tyle mnóstwo, że przeniknięcie sensu wszystkich tych zdań praktycznie zmienia Ci aparat myślowy i nie wiedzieć kiedy stajesz się lacanistką… tylko ostrzegam :)
Marzec 18th, 2013
Wojtas, nie mam zaufania do „aparatów myślowych”,żadnych, bez wyjątku, więc—spoko :)
Marzec 18th, 2013
Piękni kochankowie zostali ukatrupieni już na pierwszej schadzce – gorzej – przemienieni w długłową chimerę! Jaki okrutny ten bóg ewentualności.
Marzec 19th, 2013
Dwugłową – miało być
Marzec 19th, 2013
Kończy Pan wpis „Rodzina nie istnieje!”, a ja przez skórę czuję, że to PRAWDA,że tak właśnie jest, od lat tak czuję :) Rodzina to atrapa, słowo wyświechtane, a jednak słowo „wytrych”,którego teraz wszędzie pełno (polityka prorodzinna, dobro rodziny, obowiązki rodzinne,patologia rodziny, kryzys rodziny , Święta Rodzina :) etc,etc).
Myślę,że są za to więzy krwi,takie prymitywne jak w średniowiecznych klanach rodowych,takie na dobre i na złe,a jak strasznie na złe, widać w czasie czystek etnicznych ,czy politycznych… są też związki- braterskie, siostrzane, rodzicielskie, jest też miłość: matczyna,ojcowska, siostrzana, braterska, miłość dziecka- jak ma się szczęście to dobra miłość, ale i bywa całkiem inaczej….
Zatem czekam na rozwinięcie tematu,znów jak kania dżdżu czekam na jeszcze,czekam cierpliwie:)
Marzec 19th, 2013
Cały czas zastanawiam się jak to możliwe, że z tej rozkoszy ciał rodzi się nagle letniość. Feministki by powiedziały, bo taki patriarchalny porządek rzeczy – w seksie kobieta jest dla mężczyzny albo jego najdroższą własnością albo nic nie wartą dziwką. Albo on mnie kocha jak niezbędny do życia tlen (gówno?) albo jestem tylko przedmiotem jego zachcianki (kiblem?). Rzeczywiście tu rządzi konieczność, system binarny – albo jestem wszystkim, co niezbędne dla niej/dla niego albo nikim. Jeden albo zero, gówno albo kibel. Trudno nie ostygnąć.
A pomyśleć, że mieliśmy rewolucję seksualną w latach 70. Jeśli nawet nie wyzwoliła nas od miłości, to jednak powinna choć trochę wyzwolić nas od pochopnego nadawania znaczenia spotkaniom mniej lub bardziej udanym.
Marzec 21st, 2013
Ja myślę, że to dosyć proste jest akurat. Jak się poznaje kogoś, to sobie wyobrażamy nie wiadomo co. Cokolwiek wydaje nam się fajne to umieszczamy w tej osobie. A po pewnym czasie to się zaczyna:
– a dlaczego nie kupiłeś biletów przy oknie
– a dlaczego nie pozmywałeś
– a dlaczego tyle siedzisz w tym necie zamiast byś zakupy zrobił nie ma mleka do kawy a ja nie mogę żyć bez mleka rano do kawy
– a co to za awizo przyszło czemu ty zawsze takie awizo w kąt rzucisz i ja się później denerwuję co to przyszło wiem mam paranoję ale czy to nie można iść odebrać tylko tak rzucać a jak to coś ważnego..
– a czemu ty tyle wydajesz to tyle poszło i nic konkretnego do jedzenia nie ma?
– weź wyprowadź do cholery tego psa
I tak w tę stronę. I tak się pojawia letniość. W tym momencie patrząc na ulicy na jakąś kolejną/jakiegoś kolejnego znów sobie zaczynamy wyobrażać że co by to nie było gdyby poszło to w inną stronę. Co jest oczywistym szitem, bo zawsze prędzej czy później trafia się na to samo. BTW jest fajny filmik gdzie taki gość w stylu Derrena Browna pokazuje enelpowskie sztuczki i pod tym linkiem http://www.youtube.com/watch?v=hQGKdmadWYI widać między innymi fajną akcję która się zaczyna w dziewiątej minucie i dwudziestej sekundzie. Szczerze polecam. Naprawdę rewelacja.
Marzec 21st, 2013
Spokojny
Czy chcesz powiedzieć, że wystarczy fajna „para cycek”, ta czy tamta, żeby facet wyprojektował wszystkie swoje najskrytsze tęsknoty i pragnienia, i że wszystko byłoby super, gdyby „para cycek” nie zaczęła przemawiać i domagać się tego i tamtego :)
Marzec 22nd, 2013
Osobiście cieszę się z tego, ze jestem najdroższą własnością mojego ukochanego. Letniość w związku nie jest spowodowana spowszednienieniem, bo tzw. powszedniość jest przecież Ok jeśli jej nie rutynizujemy, ale brakiem uwagi, czy też uważności na ukochanego. Lub wyczerpaniem uwagi i początkowej wdzięczności za zakochanie. Tylko tyle i aż tyle.
Marzec 22nd, 2013
Joshe ja nie wiem czy to akurat para cycek musi być. Mam poczucie, że chodzi o jakiś szczegół, fragment. To straszne ale tak jest. Jest jakiś kawałek i na nim się buduje u faceta fantazja. Kobiety nie cierpią kiedy do nich gadam takie rzeczy ale i tak to powiem – nie masz w sumie na to wpływu. Co innego na erekcję to owszem. Na nią musi być miejsce.
No jasna rzecz, że jest jeszcze ten „poziom ludzki”. Sprawiedliwość i tam tego. Ale żeby się facet zawiesił na kobiecie mentalnie, zakochał, zwariował to to jest jakaś sprawa zależna od kawałków. W sumie nie znamy kobiet zupełnie. Ja kiedyś taką jedną miałem to do niej jeździłem, jak samochodem jechałem to jakaś syf muzyka grała w tym samochodzie a ja śpiewam ojojoj jaka fajna muza. Takie endorfinowe klimaty. Człowiek jak naćpany. A teraz ją spotykam ostatnio i widzę jasno, że to pinda. Taki trwały związek to jest coś innego. To ma w sobie coś z uczuć, ale też coś z sojuszu. Tego też kobiety nie cierpią słyszeć. Nie znacie mężczyzn. No i zresztą chyba nie za wiele jest do znania. Mój ojciec który raz ze mną rozmawiał powiedział mi (o czym już tu wspominałem) że ostatecznie jest wszystko jedno z kim się jest. Ja się potwornie wtedy oburzyłem na takie słowa i dalej uważam, że to jest absurdalne przegięcie, ale dziś rozumiem co on chciał przez to powiedzieć. To pewien aspekt prawdy. Jak u Dicka – cokolwiek ktokolwiek powiedział kiedykolwiek jest Prawdą. Zresztą szkoda o tym gadać. Życie to pokazuje każdemu prędzej czy później czy z sensem gada czy nie. Mnie się już nie chce pisać nic na necie. Netowe komentarze są kompletnie odrealnione. To wszystko nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Lepiej na gitarze pograć.
Marzec 22nd, 2013
Potrzebna jest para cycków (u mężczyzny mogą być to np. wypielęgnowane dłonie) a do tego szczególny rodzaj patologii, która pobudza naszą osobistą patologię. Używając słownictwa Berne’a do trwałości potrzebna jest para grająca w tę samą grę. Jednak gry Berne’a są destrukcyjne (co nie znaczy, że nie można oprzeć na nich trwałych związków) – więc ja bym dodał taka modyfikację, że szczęśliwy związek potrzebuje pary grającej w dwie różne gry, myśląc, że grają w jedną. Umożliwia to taki stan gry, w których oboje zwyciężają. Jedno gra w warcaby, drugie w wybijankę (to taka gra że trzeba zmusić przeciwnika do zabicia wszystkich pionów – jeśli ktoś nie pamięta).
Marzec 22nd, 2013
Potrzebna jest para cyckow u mezczyzny?
Marzec 22nd, 2013
Im dłuższy jest związek (znajomość) tym bardziej wszystko jest zagmatwane i trudniejsze.. a niby powinno być na odwrót (bo się lepiej dłużej znamy, guzik prawda im lepiej sie znamy tu trudniej sie docieramy. Bo z czasem wychodzimy my prawdziwi obnażeni . „Rodzina nie istnieje” to wszystko zależy od osoby. u jednych węzy sa u innych nie. i to jest przekazywane. takie „domino day” mało jest osób niestety które nie powiela schematu. Dlatego jest też tak dużo rodzin podobnych do siebie. Podobnych do schematu. Paradoks ? każda jest inna ale podobna do ogółu. tak samo jest w rozstaniach i rozwodach itp. „Diabeł tkwi w szczegółach” Ps.jestem amatorem tego forum. i nie rozumiem wszystkiego co tu „mądre” osoby piszą.
Marzec 23rd, 2013
Spokojny
Trzeba było zmienić tamtą płytę/stację na lepszą i problem rozwiązany – żadnych zgrzytów i niesmaków, że się dałeś tandecie wydymać ;)
A tak poważnie, to pomyślę, o tym co napisałeś. Nie do końca Ci wierzę, zwłaszcza z tym netem, ale to najmniej istotne.
Marzec 23rd, 2013
No rzeczywisciie jak sie czyta ostatnie dwa wpisy na blogu to chec komentowania wraca. :-)
Marzec 23rd, 2013
Nowy,
a skąd się biorą te schematy? Czy nie jest tak, że ludzie (pary, rodziny) nie mają cierpliwości do siebie, bo myślą, że znają już swój układ, fraktal, strukturę działania, czy jak zwał, tak zwał i ignorują przestrzeń, w której może pojawić się coś nowego, świeżego. „Domino day”–super adekwatna nazwa. Struktury wydają się być bezpieczne, a w konsekwencji odcinają dopływ świeżego powietrza :)
Marzec 23rd, 2013
Reply to “Między „musi być” a „może będzie” (2) – „wiem””