„Niech imię Ojca będzie dla ciebie granicą”


Oj, bardzo, ale to bardzo słusznie pisze pan Tomas, że otworzyło się pole do kolejnego cyklu wpisów. Otworzyło się, ale mam wiele obaw z tym związanych. Unikałem jak bardzo mogłem tematyki ściśle klinicznej, jest bowiem oczywiste, że wśród osób odwiedzających mój blog, spośród kilkudziesięciu tysięcy wejść rocznie nań, zdecydowaną mniejszość stanowią osoby bezpośrednio zainteresowane tą tematyką. Co więcej, celem tego bloga nie było nigdy nauczanie jako takie (robię to od ponad 20 lat, za skromną, lecz jednak opłatę); celem było przywracanie godności dyskursowi psychonalitycznemu, tak marnotrawionemu przez zalew psychologicznego rzępolenia, przeciwstawianie się psychologicznemu imperializmowi oraz narcyzmowi dyskursu naukowego.

Nieuchronnie wszelako temat przeniesienia musiał doprowadzić do otworzenia się, logicznie z nim związanego, pola kliniki. I oto objawili się praktycy, a wraz z tym zagrożenie zalaniem przez tsunami poppsychologii. Co przez to rozumiem? Hm…, kompletny brak rozróżnienia między znaczącym a znaczonym i triumfalizm rozumienia nad zagadką, nad enigmą towarzyszącą istnieniu człowieka.

Przykład? Proszę bardzo. Rzekomy żart o gryzieniu futryny posłużył mi do stwierdzenia, że koncept „borderline” jest tylko kategorią terapeutyczną; w żadnym razie nie kliniczną. W zgodzie z tym żartem, borderline diagnozuje się przy pomocy tego, co jest nieznośne subiektywnie w kontakcie z człowiekiem tego typu. Tymczasem klinika w żadnym wypadku nie jest kwestią jakiegokolwiek „widzimisię”. Jeszcze bardziej mniej, czyli w żadnym, ale to w żadnym wypadku, nie jest też kwestią przewidywalności reakcji, zachowań, stylów, postaw, sposobu mówienia i czego tylko chcecie, tego co dla jednych jest fiksacją, a dla innych perseweracją. W tym sensie, nie ma bardziej przewidywalnych typów niż psychotycy. A jest tak dlatego, że swe uczestnictwo w dyskursie opierają na skrajnej identyfikacji z innymi, wręcz ich małpowaniu. Przewidywalność w najszerszym rozumieniu wynika z dyskursu, nie z podmiotu; podmiot jest miejscem nieprzewidywalności – polecam wszystkim myśl następującą: „podmiot jest tym, co dopiero co będąc, wywołał zdziwienie”. U kogo? Przede wszystkim u terapeuty; w żadnym razie nie chęć gryzienia futryny. Taką chęć powoduje obiekt, nie podmiot.

Wywołany do tablicy ostatnimi wpisami, z przykrością muszę oznajmić, że najprzeróżniejsi terapeuci w swej terapeutyce nie odnajdują bazy w klinice, albo szukają bazy w klinice, która nie z ich obszaru działań pochodzi. Mam tu na myśli klinikę medyczną, dla której podmiot ludzki nie istnieje, a jeśli istnieje to jest podobny do brylantowej spinki u krawata noszonej przez pana z rozpiętym rozporkiem. Lekarzy uczy się dzisiaj nie rozmawiania z człowiekiem, tylko tego, jak ma się z nim rozmawiać (od tego, jakie pytania zadawać w konkretnym przypadku, po to, jakimi zdaniami kończyć rozmowę). To z tego względu typ borderline jest trudny w terapii – on nie poddaje się proponowanym terapeutykom. Problemem nie jest jego przewidywalność, problem leży w przewidywalności terapeutyk stosowanych przez samego terapeutę. Zobrazuję to wam prostym pytaniem: dlaczego terapeuta czeka z gryzieniem futryny na wyjście pacjenta, zamiast gryźć ją w trakcie spotkania z nim?

Clou złącza między kliniką a terapeutyką jest inwencja, a ona ex definitione jest nieprzewidywalna. Psychoanaliza przez klinikę rozumie synchroniczne (pod różnymi postaciami) powiązanie podmiotu z Innym oraz obiektem, tudzież położenie podmiotu w dyskursie, o ile dyskurs jest Innym i nie krąży wokół obiektu. Łatwo zauważycie, nawet jeśli napisane jest to w tak ekskluzywny sposób, że kwestia symptomu, czy jak wolicie symptomów, nie ma znaczenia w tak zdefiniowanej klinice, klinikach. Jest to inne traktowanie kliniki niż robi to medycyna. Symptom w powiązaniu z innymi symptomami nie ma odniesienia do kliniki.

Spokojny wprowadzając do gry ojca uczynił to prawie prawidłowo. Prawie, albowiem mówiąc o ojcu nie dodał, że chodzi o znaczący „ojciec”, a nie znaczący ojca, postać ojca czy osobę ojca. Ma to dalekosiężne konsekwencje; „ojcem” może być umarły ojciec dziecka pogrobowego, ale i umarły jego wujek; ojciec wysłany na długo w kosmos, ale i kochanek, czy ukochany mamusi sprzed wielu lat; dziadek bohater, ale i utracjusz; więcej, a dla niektórych zgroza, ciocia, która porzuciła swego męża i uciekła z gachem, lecz i surowa nauczycielka. Ojciec w psychoanalizie jest funkcją; to znaczący, a nie żadne powiązane z nim znaczone. Cieszę się, że Tomas skorygował opinię Spokojnego tyczącą obecności ojca u neurotyków – chodzi tu o ojca wypartego, a wszystkie trzy formy „ojca” to formy jego istnienia. Te trzy formy opisują klasyczne organizacje kliniczne i jak dotąd nie ma potrzeby wprowadzania czwarte,j czy dalszych form klinik. Z punktu widzenia kliniki ludzie są psychotykami (ojciec wykluczony), perwertami (ojciec zaprzeczony, a może lepiej zignorowany), neurotykami (ojciec wyparty, zdenegowany). Typ borderline, tak namiętnie broniony przez psychoterapeutów, dotyczy osób mających wszystkie trzy postacie „ojców”; są wśród nich neurotycy, perwerci i psychotycy.

Spokojny postuluje istnienie czwartej kliniki, w której osoba w niej przebywająca obywa się kompletnie bez ojca (czyżby Spokojny miał na myśli „ojca olanego”?) czyli, jak pisze, ani ojciec obecny, ani nie obecny. Pomijając fakt, że ojciec wyparty, zaprzeczony, wykluczony, czy olany, mógł się takim stać tylko dlatego, że wcześniej jak najbardziej istniał, to nawet ten ani obecny ani nieobecny, nie określa przecież statusu ojca jako niebytu. Widzimy to w tym, że nawet jeśli ktoś taki jak „borderline” nie życzy sobie jego istnienia w ogóle, to dlaczego tak usilnie stara się sprawić, by terapeuta podzielał jego życzenie? Żaden człowiek nie jest na tyle głupi, by twierdzić, że jakikolwiek ojciec nie istnieje. Równie skutecznie można by twierdzić, że rzeczywistość jest ani obecna ani nie obecna. Kto w to wierzy? Wystarczy powiedzieć: „jaki piękny ten kasztan”, by tym znaczącym wykreować rzeczywistość i by ją potwierdzić tym samym znaczącym w ustach kogoś innego: „rzeczywiście, niezwykły kasztan” – wystarczy do tego kolektywizacja znaczącego ( to coś, co nie do końca udaje się psychotykom). Wystarczy powiedzieć: „ojciec dla mnie nie istnieje”, by powołać go akurat do istnienia pod tą szczególną postacią – ojca nie-istniejącego. Dla psychoanalityka nie jest ważny sens tej wypowiedzi, tylko tryb samej wypowiedzi, jej dosłowna logika. Nie chciałbym bardziej komplikować wywodu, ale stwierdzić muszę w tym miejscu, że każde wykluczenie, zaprzeczenie, wyparcie, czy olanie dotyczy Imienia Ojca, czyli w gruncie rzeczy znaczącego „ojciec”. Jak można sądzić, a tak by należało, że ojciec ani obecny, ani nie obecny, nigdy się nie przyśni, choćby w postaci „śnił mi się ojciec kolegi”? Lub jak taki ojciec Spokojnego mógłby wywoływać zgrzyt u ateisty, gdy słyszy banalną inwokację: „Ojcze Święty”? A jeszcze niedawno temu, jak mógłby wywoływać satyryczny efekt, gdy słyszało się: „Stalin, nasz ojciec”?

Pytania te otwierają nam przestrzeń do powiedzenia kilku przynajmniej słów na temat matriarchatu (o czym w innym wpisie), nie jako znaczone (np. że rządy w nim sprawują kobiety lub Wielka Matka), ale w swym statusie jako znaczący – „jak matriarchat mógłby obyć się w swym istnieniu bez znaczącego „ojciec”.

Jeśli chcemy wyjść poza śmieciarnię w tym zgiełku obracającym się wokół „borderline”, to musimy przyjąć do wiadomości, że nie ma ludzi nie mówiących o ojcu; owszem, mogą nie chcieć mówić, mogą na jego temat milczeć, mogą nie życzyć sobie, byśmy my o nim nie mówili, ale nie mogą sprawić, by o nim nie śnić.

KP

P.S. Tytułowy cytat pochodzi z pism św. Efrema Syryjczyka. To możliwa inspiracja Lacana przy tworzeniu konceptu „Imię Ojca”, poza oczywiście „W imię Ojca itd.” oraz tego, że uczył się w katolickim liceum.


One Comment, Comment or Ping

  1. Spokojny

    Ze wszystkim sie zgadzam co Pan pisze oprocz wnioskow. Szczegolnie podoba mi sie kiedy pisze Pan o przewidywalnosci dzialan terapeuty wynikajacych z techniki i o tym jak czlowiek okreslany borderlajnem te przewidywalnosc demaskuje. Co wprawia terapeute w stan futrynozerstwa. To tak jest. Czemu jednak borderlajnowy klient tam robi? To neurotyczne, psychotyczne czy perwersyjne? Moim zdaniem zadne z powyzszych. On po prostu mowi, ze terapeuta probuje zajac pozycje czlowieka-symbolu a czlowiek-symbol to iluzja. Wzywanie imienia, krecenie modlitewnym mlynkiem, pytanie „a jak pan mysli”- to wszystko relikty epoki zamierzchlej. Dzis wszyscy jestesmy rowni a pan mowiacy w tv o koniecznosci obrony granic Najjasniejszej ma stara zone i mloda kochanke. I wszyscy to wiedza. Jak sie nie ma takiej iluzji to i pancerza sie nie ma. Ani techniki,, czy pozycji. Border jest zawodnikiem nowego typu. Nie pyka tylko schodzi do parteru.

    Grudzień 17th, 2012

Reply to “„Niech imię Ojca będzie dla ciebie granicą””