„a będzie uzdrowiona dusza moja”


Aż dwa tygodnie dzieli ostatni wpis od dzisiejszego. Czas na wyjaśnienia przeto, krótko i zwięźle. Towarzyszyłem w ostatniej drodze mej mamie. Dokąd? Jeśli istnieje odpowiedź na to pytanie, to zna ją tylko ona, a dzięki niej i ja. Zadzwoniła do mnie stamtąd i powiedziała: „nie martw się; jestem u Janka z Mórd”. Ci, którzy liczyli, że potwierdzi swój pobyt u Boga mogą być zawiedzeni, chyba że jest nim Janek z Mórd. Nie znam go i nikt z rodziny i krewnych go nie zna, ani o nim nie słyszał. Wiem tylko, że jest tam, gdzie chce być, gdzie, być może,  zawsze chciała być.

Wyobraźmy sobie teraz, że zostało to powiedziane do kogoś, zanim znalazła się tam. Czy sądzicie, że może się to obyć bezkarnie?

Kończyłem ostatni wpis dowcipem – żona uciekła z kochankiem; „lecz kim on jest? Najlepszym przyjacielem”; „no ale kim?” To jasne przecież – nie znam go; wiem wszelako, że to najlepszy przyjaciel. Co tak dziwnie patrzysz? Nie wystarczy ci tej wiedzy? Przecież powiedziałem ci wszystko co wiem”. Zostało powiedziane wszystko, nic więcej do powiedzenia nie ma.

Ale…tak mało tego wszystkiego, tak bardzo mało. Wszystko, a ociupinka. Ot, i cała tajemnica oksymoronu. Wszystko nie może być znikome, wszystko może być tylko ogromniaste. Pytam cię zatem raz jeszcze: „gdzie jesteś?” „Jak to gdzie? U Janka z Mórd!”.” Do jasnej cho…!, nie denerwuj mnie; kto zacz ów Janek z Mórd?”

Drogi czytelniku tego bloga, profesjonalisto czy laiku, pojmij, że odpowiedzi na twą ciekawość (naturalnej czy chorobliwej) może udzielić ci tylko ten, kto wspomniał był o Janku z Mórd. Ty jesteś zaś zdany całkowicie na łaskę lub niełaskę mówiącego.

W takiej sytuacji jest właśnie psychoanalityk. On czeka na telefon; on pragnie tego telefonu (on nazywa to pragnieniem analitycznym, ale nie pragnieniem analityka). Tylko dlaczego miałby to być telefon do niego; co miałoby go wyróżniać z grona innych bliźnich, a zasługiwałoby na zdeponowanie u niego tajemnicy Janka z Mórd, tego o wiele za małego wszystko-powiedzianego?

Dlatego przeniesienie jest miłością, bo jest jakieś jedno w tym jednym zasługujące na uczynienie go powiernikiem dla tych zagadkowych Janków z Mórd. Przede wszystkim zagadkowych. Więc nie pytajcie „kim jest Janek z Mórd”, zostawcie to ciekawskim, terapeutom na dorobku, terapeutom procedur, których należy przestrzegać. „Nie pytajcie komu bije dzwon”. On „bije tobie”, nie Tobie słuchającemu, ale Tobie mówięcemu. „Janek z Mórd” bije dzwoniącemu, a nie odbierającemu telefon. Pytanie „kim jest Janek z Mórd” ma stać się pytaniem dla dzwoniącego, a nie dla odbierajęcego telefon. Przyniesione przez dzwoniącego ma stać się przeniesionym przez odbierającego na dzwoniącego właśnie. Lecz jak sprawić, by nie stało się to ciężarem nie do uniesienia dla dzwoniącego? By nie popaść w faryzeizm terapeutyczny, w to bezduszne przytłaczanie (‚ostatnio dużo piję” mówi dzwoniący; „jak często?” pyta się odbierający – po co się pyta? Do czego jest mu potrzebna wiedza o częstotliwości picia? Tylko do tego, by mniej ciężaru nosić na swych barkach; po to, by chronić swe barki przed przeciążeniem. Dlatego ze swobodą, by nie powiedzieć z dezynwolturą, Lacan stwierdza, że każdy opór jest oporem po stronie terapeuty/psychoanalityka).

Przeniesienie jest miłością. Po pierwsze, czyni cud mówienia o „Janku z Mórd”. Po drugie, czyni drugi cud, gdy sprawia, że nie-wiedza staje się przedmiotem miłości. Ta miłość zaczyna się banalnie, by nie powiedzieć dziwacznie – pierwsze co słyszy dzwoniący od odbierającego telefon to „proszę mówić”. „Ale co mam mówić?” „Wszystko [co przychodzi do głowy, co na języku się znajdzie – tak wygląda jedyna reguła analityczna]”. „Janek z Mórd” przyjdzie z czasem. Gdy przyjdzie, to stanie się punktem decydującym tej „miłości”. Albo skończy się ona, zanim na dobre zacznie, albo trwać będzie do końca (narazie tajemniczym końcem nie będę się zajmował).

Czy jednak taka miłość jest miłością autentyczną, miłością doświadczaną przez ludzi w życiu? Pod pewnymi względami ta miłość zwana przeniesieniem jest prawdziwsza od tej codziennej. Nie jest bardzo namiętna, lecz jest o wiele trwalsza. Dzieje się w duszy, ale dotyczy ciała, ta codzienna dzieje się w ciele, a dotyczy duszy.

KP

P.S.  Posłużyłem się snem, własnym snem, tylko dla ilustracji poruszanego zagadnienia. Przyśnił się on na kilka miesięcy przed śmiercią. Dzięki niemu mogłem przestać się martwić („nie martw się”). Pamiętajcie, że analitycy też śnią. Tym się tylko różnią od zwykłych śmiertelników, że umieją sny, także własne, czytać. To nieśmiertelna pozostałość przeniesienia własnego w swej analizie, analityczny fus, ekstrakt, bez którego analiza nie mogłaby smakować.


2 Comments, Comment or Ping

  1. Marcin

    Panie Krzysztofie brakowalo Pana… Wyrazy wspolczucia… Na wieki, wiekow… Amen.

    Grudzień 3rd, 2012

  2. ..

    Grudzień 5th, 2012

Reply to “„a będzie uzdrowiona dusza moja””