Napisałem w ostatnim wpisie, że przeniesienie to nic tajemniczego, a tym bardziej magicznego. To efekt spotkania kogoś z kimś, pod warunkiem, że przynajmniej jeden z nich nie ma osobistego interesu wprowadzanego w relację. Spotkanie to odbywa się we wspólnej przestrzeni zwanej językiem. To podstawowy wyróżnik/odróżnik przeniesienia od innych form relacji międzyludzkich. Psychoterapeuci nieustannie to mylą mieszając pole języka z polem emocji. Ileż to ja razy nie słyszałem, że przeniesienie to pole przeżywanych emocji, uaktywnionych dawnych, zaskorupiałych w swej starożytności uczuć. Lecz co je uaktywnia?
Czy jest tak, jak wyraziła to bohaterka pewnego serialu: „chciałabym, żebyś wiedział, że kochałam ciebie od wtorku”? Czemu akurat wtorek? To dlatego liczy się tylko pole języka, bo co było zanim nastał wtorek i dlaczego ma on wiedzieć o tak krótko trwającej miłości? Istotą tego przykładu nie jest to, że bohaterka reaktywuje, czy tylko aktualizuje agresywne emocje (tak z reguły się słyszy to w ustach tzw. profesjonalistów; wściekłość, żal, rozgoryczenie, mściwość, odgrywanie się, poniżanie, bezlitosność, zapiekłość itp. uczucia nie są im znane; co najwyżej czytają o nich w literaturze pięknej; w gabinetach ich nie znają), sednem jest to, że tak przez terapeutów cenione pole emocji jest przyobleczone w słowa (co lacaniści wyrażają tak: „znaczący jest wstrzyknięty w znaczone”). „Nienawidzę ciebie” i „nie znoszę ciebie” to wyraz tego samego pola agresywnych emocji, lecz kto śmiałby twierdzić, że to te same uczucia?
„Kochałam ciebie od wtorku, chcę byś to wiedział”. Lecz co wiedział? Że kochała, czy przez pozostałe 15 lat wspólnego przebywania ze sobą był jej obojętny? Czy to wyraz chęci ostatecznego zranienia jego, czy odwrotnie, odkrycia czegoś pozytywnego, choć trwającego krótko? Co tu jest przenoszone – miłość, czy przerażająca obojętność z trupim chłodem w tle?
Warunkiem przeniesienia jest istnienie złącza, synapsy umożliwiajacej transport słowa (znaczącego) od jednego kogoś do drugiego kogoś, z nadzieją, że złącze działa i słowo zostanie przyjęte (usłyszane). Bez słów jest się skazanym na łaskę, bądź nie łaskę kogoś drugiego, jego mityczne zdolności empatyczne. Nie istnieje u nikogo taka empatia, która wyczułaby wagę wtorku (jak najbardziej konkretnego wtorku). Analityk jest skazany na łaskę lub niełaskę słów analizanta. Bez nich terapia zaczyna przypominać zabawę maluchów w piaskownicy – sypiący piach w oczy kolegi zaczyna płakać, że to kolega sypnął piach w jego oczy; po czym dochodzi do ogólnej kłótni matek-dozorantek w kwestii pierwszeństwa sypania w oczy piaskiem.
Słowo mówi się, by było usłyszane – przez uszy słyszące, a nie ewangeliczne uszy („mają uszy, ale nie słyszą”). Nie zapominajmy, że uszy nie służą do słuchania, tylko do orientowania się w przestrzeni. Nie są nastawione na podmiot, tylko na przetrwanie ich nosiciela. Dlatego funkcja słuchania może być tylko supozycją, warunkową wiarą. „Proszę Pana..” rzucone w kierunku kogoś jest wyrazem nadziei, że ten ktoś nie przyśpieszy kroku oddalającego go ode mnie, tylko zatrzyma go w miejscu, umożliwiając mi zbliżenie się do niego. Tego pana „Tak…?” zatrzymuje go dla mnie. Tym jest znaczący przeniesienia. Gdy pan przyśpiesza kroku, to oznacza to, że został owładnięty sensem pytajnej inwokacji („on zaczepia mnie”, no to w nogi). Macie oto przeciwprzeniesienie, jeszcze bardziej uświęcone pojęcie.
Warunkowa wiara zarządza przeniesieniem. Zaczepka nie znika tylko dlatego, że się zatrzymałem. Zatrzymałem się, pomimo istnienia takiej ewentualności, że wyjdę na tym źle. To dlatego Freud sformułował regułę mówienia wszystkiego, nawet tego, że przyszedłem do pana, by pana nienawidzieć.
W tych dziwnych, olewajacych podmiot ludzki czasach, przeciwprzeniesienie zostało zdemonizowane. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przeciwprzeniesienie karmi się sensem, jest krwiopijcą rozumienia, wszechrozumienia, za wszelką cenę rozumienia. Przeciwprzeniesienie odchodzi do lamusa wraz z funkcją słowa; powraca, gdy chce się rozumieć.
Gdy „proszę Pana?..” powoduje ‚Tak?…” zatrzymania się, mamy argument za tym, że przeniesienie jest miłością. To miłość „niemożliwa” ,w przeciwieństwie do miłości namiętnej, macierzyńskiej, braterskiej itd. Zilustruję to Wam żydowskim dowcipem, przeczytanym przeze mnie w którejś z gazet.
„Ach Mosze, straszną rzecz zrobiła mi żona!”; „Jaką?”; „Odeszła ode mnie z moim najlepszym przyjacielem!”; „A kto to taki?”; „A bo ja wiem, nie znam go”.
KP
P.S. Czym jest ta miłość? Napiszę następnym razem, zwłaszcza że ciągle słyszy się, że miłość terapeuty do pacjenta to zachowanie nieprofesjonalne.
No Comments, Comment or Ping
Reply to “„Rzeknij choćby słowo””