Uwagi, (przy okazji)


Skoro dyskusja komentatorów dotyka tak ważnych kwestii, to pytania ich nie mogą pozostać bez odzewu. Zatem ponownie  na chwilę przerywam swój cykl, by wyeksplikować kwestie węzłowe. Dobrze się składa, że w tym czasie ze słuchawek nausznych sączy się muzyka Enigmy. Postaram się nieco rozjaśnić mroki tajemnicy, z którą zmaga się i żyje z niej psychoanaliza.

Na dobry początek, za czym tęskni psychoanaliza? Dobitnie obwieśćmy, psychoanaliza nie jest światopoglądem, o ile w ogóle można mieć pogląd na świat – coś co pozostaje i pozostanie niezmienne, jest opoką dla pragnień i działań człowieka. Jeśli przyjmiemy, że istnieje Inny, to dekretujemy w ten sposób istnienie polityki. Specjalnie napisałem w sposób warunkowy, bo to, że Inny istnieje jest pewne. W analizie mówi się o Innym tylko dlatego, że nazywanie go Bogiem czyni z niego postać potworną, w całości nieludzką. Jako twórca i poruszacz wszystkiego jest on odpowiedzialny za każde nieszczęście również. Jest tajemniczy tylko w obliczu nieszczęść i cierpień. Bez tego nikt nie przejmowałby się jego istnieniem. Tymczasem Inny jest, i to w relacji do niego rozgrywa się polityka, także polityka leżankowa psychoanalizy. Nie jest ona ani lewicowa (zreformować Innego, uleczyć go lub wymienić wadliwy egzemplarz na lepszy i niezawodny), ani prawicowa (ocalić go niczego nie zmieniając, a nawet wzmocnić jego pozycję i panowanie). Za Freudem, psychoanaliza najbliższa jest liberalizmowi, lecz w wersji rzadko spotykanej. Rzecz w tym, by otworzyć podmiotowi przestrzeń, w której będzie tworzył własne życie. Choć sam siebie nie urodził, życie może kształtować sam, bez uzyskiwania licencji na życie i koncesji na takie czy inne działania. Opresja nie wynika z istnienia Innego, tylko z tego, że istnienie podmiotu jest nieświadome – jesteśmy nieświadomi, że jesteśmy podmiotami. Centralną „wartością” analizy jest podmiot z jego pragnieniem życia. Nie jest wartością centralną to, czego życzy sobie Inny. Jak masz żyć mylone jest z jak chcę żyć. Neurotyzm definiujemy jako branie domagania za pragnienie. Nie będziemy mówić ci, że masz przechodzić tylko na zielonym świetle lub palić tylko w wybudowanej gdzieś ziemiance. Pal gdzie chcesz jeśli chcesz, ale nie oczekuj litości od Innego (zapal-zapłać mandat-znów zapal-znów zapłać mandat itd.) Twa wolność to tylko skrawek ciebie dla ciebie, to pragnienie, które oswobodziło się od domagania.

W tym kontekście należy rozpatrywać kwestię, co ma do zaproponowania psychoanaliza w obszarze transpłciowości. Zacznijmy od zarania. W 1986 roku udzieliłem jako młody szczypiorowaty analityk wywiadu gazecie Radar (pamiętacie lub macie wiedzę o takiej gazecie?). Wywiad dotyczył homoseksualizmu, a tezę, którą tam przedstawiłem wzięto za dowód mojej homofobii. Lambda akurat się do Polski wprowadziła. Tymczasem teza owa jest i była zupełnie poprawna. Ba, jedyna możliwa doktrynalnie. Brzmi ona tak: pragnienie nigdy nie jest związane dozgonnie ze swym obiektem. Obiekt nigdy nie definiuje pragnienia. To pragnienie określa obiekt. Ono nie chce obiektu, ono chce tylko satysfakcji. Wynika z tego, że rozczarowanie w obszarze satysfakcji prowadzi do zmiany obiektu. Tylko uszczerbek jouissance daje powód do zmiany obiektu, który daje utraconą satysfakcję, lub daje nadzieję na odzyskanie jej. Lambda była (bo czy jest?) grupą sui generis polityczną. Jak i dzisiaj problemem nie jest satysfakcja. Problemem jest to, by Inny nie karał mandatem za nią, za dostęp do obiektu satysfakcji. Wniosek: psychoanaliza nie może wykluczyć sytuacji zmiany obiektu, lecz ta zmiana nie jest generowana przez chcenie (czytaj domaganie) człowieka. Jest generowana przez kryzys jouissance, rozczarowanie w obrębie satysfakcji. Czy istnieją tacy homoseksualiści? Owszem, istnieją. Czy zmieniają orientację na lepszą społecznie? Ostrożnie, nie śpieszmy się, nie narzucajmy pragnieniu obiektu. Nie róbmy błędu polegającego na traktowaniu obiektu jako celu (np. dziewczyny jako żony, żony jako matki itd.). Obiekt jest tylko powodem pragnienia, tego by pragnąć, a nie tego czego pragnąć. I kończąc, skoro osoba trans chce zmiany płci na „lepszą”, to nie mamy tu do czynienia z pragnieniem tylko domaganiem. Nie mówi tego jako podmiot, ale jako Inny, który po zmianie płci trwoży nas Innością. Z tym się skonfrontował Jeremy Irons w Butterfly, a Forest Whittaker w Crying Games. Skoro celem miłości jest tylko podmiot (a nie obiekt), to miłość gaśnie, gdy staje się w obliczu radykalnego Innego. No, chyba że odnajdzie się w nim podmiot, ale to już jest domeną kobiet (o czym będzie w dalszej części cyklu).

Spokojny podejrzewa, jak większość gawiedzi, że zainteresowanie płcią jest obsesją analityków. Spokojnie, chciałoby rzec się Spokojnemu, przedmiotem dociekań analitycznych jest nieświadomość, a to właśnie ona, jej rzeczywistość jest tylko płciowa, tylko seksualna. Na poziomie tak współcześnie hołubionej świadomości to samo zdanie („grupa mnie nie lubi”) może powiedzieć i kobieta i mężczyzna. To mowa pusta. Nie warto nawet pytać: „jak się z tym czujesz?” (ulubiony chwyt terapeutów), bo jest to tylko zapytywanie się świadomości o świadomość swych czuć, o świadomość upchniętą w kieszeni, którą dla niepoznaki lub zrobienia wrażenia nazywa się podświadomością. Czy jednak powiemy, że obie osoby, pan i pani mówiący to samo zdanie, mówią to samo, gdy usłyszymy: „grupa mnie nie lubi..[bo jestem kobietą/mężczyzną]”? Oczywiście w nawiasie kwadratowym zdanie podrzędne jest nieświadomością, odciętym z głównego tekstu fragmentem. Widzianoby to dokładnie, gdyby brzmiało ono na przykład: „bo jestem kosmitą/tką”. Cóż, na poziomie nieświadomości żadna istota ludzka nie mówi tego samego co ktoś inny tymi samymi słowami zakomunikował. Ta różnica, o którą pyta Spokojny, te linie papilarne podmiotu, ma swoje miejsce w nieświadomości. To rozumiemy, nasz narcyzm strzeże naszej indywidualności. Prawdziwy problem leży w tym, że w nieświadomości natykamy się także na różnicę nie indywidualną, ale też płciową. Jej istoty nie rozumiemy, jest ona tajemnicą. W płciowości nie jesteśmy sobą, mamy być mężczyzną, mamy być kobietą, nie znając wzorca męskości i kobiecości. Jesteśmy mężczyznami ze znakiem zapytania i kobietami ze znakiem zapytania. Pani/Pan G. nie jest ani nim, ani nią. Jest trwożącym nas Innym (jak będziecie mieć okazję zobaczcie posła Kalisza witajacego się z G.).

Na koniec kwestia analizowalności osób wierzących religijnie, czyli podmiotowej funkcji religii. Myślący masami filozof, pan Marks, był zdolny tylko do zaproponowania społecznej funkcji religii, rozumiejąc ją jako środek otumaniania ludu.  Ma rację, ale prawdy w tym niewiele. Istnieje coś takiego jak sinthonimiczna moc religii. Podmiot znajduje przez nią grunt dla swego życia w postaci zapewnienia przez Innego, że ostateczny obiekt jego pragnienia, miejsce gdzie obiekt i satysfakcja jest jednym i tym samym (Bóg jest szczęściem, a szczęście jest Bogiem), istnieje i zostanie mu zapewniony dostęp do niego gdy świata już nie będzie (świat oddziela człowieka od takiego obiektu). Taka obietnica, jak obietnica tego, że „mama, moje dziecko, cię nie opuści”, a nawet nie umrze, że zaginione dziecko żyje i kiedyś wróci itp. daje grunt, koi, uśmierza, pozwala spać spokojnie. Napisałem moc religii dlatego, że to samo robi chemia rozwiewając depresję i melancholijność, ale nie ma to żadnej mocy. Chemia jest skuteczna, ale nie ma mocy. Moc płynie od słowa, a słowo jest w Innym („rzeknij choćby słowo, a będzie uleczona…itd). Tak mają prawdziwie wierzący. Reszta tak nie ma. Oni wiedzą, że nie ma mocy słowa, nie wierzą w jego moc. Przychodzą po skutek, najlepiej szybki i bez wysiłku osiągany. Psychoanaliza nie daje skutku, daje moc, moc radzenia sobie ze sobą i moc radzenia sobie z życiem własnym (nie z życiem w ogóle). Moc też przebywa w słowie, w słowie swoim, aczkolwiek nie własnym. W Innym w nas zapomnianym, tudzież odrzuconym.

Słowo pozostaje z nami (podmiotami) w jakimś niepokojąco dziwnym intymnym związku, tak bliskim, jak bliskim jest relacja między naszą mową, a nami samymi. Powiecie, że pobrzmiewa w tym echo religii. Tak, lecz jeśli mam moc wyrażania tajemnicy psychoanalityczności, to uchwycicie także i to, że psychoanaliza niewiele ma wspólnego z Bogiem systemów religijnych.

KP


4 Comments, Comment or Ping

  1. Zdanie w pełnej wersji może brzmieć „grupa mnie nie lubi, bo jestem kobietą/mężczyzną” ale mnie coś podpowiada, że częściej to zdanie brzmi właśnie „grupa mnie nie lubi bo jestem kosmitą/kosmitką”. Oczywiście można się upierać, że i to wersja niepełna a najpełniejsza będzie na przykład tak:
    „grupa mnie nie lubi, bo jestem kosmitą/kosmitką która/y nie wie czy jest kobietą czy mężczyzną i w jaki sposób”. Mam jednak jakąś taką wariacką myśl, że żeby to, czy jest się kobietą czy mężczyzną miało jakiekolwiek znaczenie dla podmiotu, podmiot ów ani kobietą ani mężczyzną być nie może. Musi być właśnie czymś przed płciowym co z problemem płci i przypisaniem do niej zmuszone jest sobie poradzić. Gdyby kobietą albo mężczyzną podmiot po prostu był, to by tym po prostu był. Mam dwie nogi, to rzecz pewna i nie wywołuje to we mnie żadnych skojarzeń ani wątpliwości a zdanie „grupa mnie nie lubi, bo jestem kosmitą który nie wie ile ma nóg” nie wydaje mi się szczególnie popularne.
    Płeć ma się chyba jednak jakoś inaczej niż nogi. Płeć nam każą. Nogi są po prostu. Wciąż jednak nie wiem, co zrobić gdy ktoś mówi „grupa mnie nie lubi bo jestem kosmitą” a ktoś inny „grupa mnie nie lubi bo nie jestem prawdziwą kobietą/prawdziwym mężczyzną”. Czy w tym drugim przypadku ktoś ma głębszą samoświadomość czy po prostu mowa o czymś innym i można czuć się kosmitą niezależnie od problemów wywołanych przez płeć?

    Sierpień 21st, 2012

  2. Jacek

    Na pewno płeć nie jest obsesją tylko analityków, ale w ogóle naszych czasów. To wszystko jest zresztą bardzo dziwne.

    W homoseksualizmie (a przynajmniej w jego XX wiecznej formie) też bardzo istotne było to „epatowanie innością”, główny przekaz brzmiał: „Musicie nas zaakceptować takimi jakimi jesteśmy, czy się to wam podoba czy nie”. Teraz jest inny: „Musicie nam pozwolić być tacy jak wy” – to znaczy teraz „poprawny politycznie” homoseksualizm chce dzieci, małżeństwa, wspólnych podatków itd. Czyli w zadziwiający sposób zbiega się z konserwatyzmem – czy katolicy i homoseksualiści to nie jedyne grupy, które głośno domagają się dzieci i małżeństwa?

    Tak więc faktycznie zawsze jest tu to odniesienie do „Nich” , tych normalnych, hetero itd. I to jest pewnie bez końca, bo nawet jak już będą i dzieci i małżeństwo to pojawią się nowe obszary „nietolerancji” – może samo słowo „tolerancja” stanie się oznaką nietolerancji. Słowo pedał już stało się obraźliwe, a Genet sam pisze o swoich mężczyznach pedały, cioty itd. I bynajmniej nie pisze tego obraźliwie.

    Sierpień 25th, 2012

  3. Elzbieta

    I tu zgadzam się z panem Jackiem. Tak będzie bez końca.

    Sierpień 27th, 2012

  4. Inny to nie Bog dlatego, ze w metaforze chrzescijanskiej Inny to dusza lub sumienie. Wbrew pozorom Inny to nie taki milczek na jakiego wyglada. Co do tego co istnieje poza plcia – otoz plec jest jedna z granic, poza granica istnieje juz tylko Inny. Arthur Rimbaud napisal: „JA to ktos inny.” Byc moze to mial na mysli. Byc moze dlatego jego poematy proza zmienily XIX wiek I dlatego byc moze przestal pisac I pojechal zarabiac pieniadze do Afryki. Kiedy filozofowie pisali o dualizmie ciala I duszy mieli na mysli te metafore: cialo to wszystko, co jest ograniczone. Dusza jest poza cialem. Poza granicami. Dusza to Inny. Kiedy Nietzsche pisal ze „dusza to tylko nazwanie czegos w ciele” stawal sie tym samym, ten wielki burzyciel idei, najwiekszym idealista. Dusza/Inny mialoby sie okazac poznawalne! Jesli dusza jest gdzies w ciele szukalbym jej w mozgu, organie, o ktorym tak malo wiemy. Mozg wydaje dzwieki. My w tych dzwiekach rozpoznajemy slowa. Te slowa nazywamy myslami. Czy da sie uslyszec Innego? Czy nie czyniloby nas to co najmniej Bogiem? Czy Nietzsche kiedy zwariowal nie podpisywal sie pod listami Dionizos/ukrzyzowany? Cale szczescie, ze wiemy juz, iz Bog nie obejdzie sie bez Jezusa I Ducha Swietego.

    Wrzesień 23rd, 2012

Reply to “Uwagi, (przy okazji)”