Na początek wyjaśnię komentatorowi w czym rzecz, gdy chodzi o miłość, a nie o różnicę między płciami. Miłość pojmować można jako sposób zaradczy na ten nieuleczalny, a nieźle dający w kość symptom, jakim jest płeć w dwóch postaciach. Przechodzi ona ponad tym, co płcie wiąże na amen z życiem samym i tylko z życiem. Eros to Eros – jak to on, zapomina o Tanatosie. A miłość o nim pamięta, styka się z nim; choćby wtedy, gdy miłość gaśnie, a w końcu umiera. Albo wtedy, gdy skazany jesteś na istnienie bez kogoś, przez co nie idziesz na imprezę – gdy w końcu się wybierzesz na nią, to zazwyczaj zapchasz Erosem dziurę po kimś.
Rację ma komentator w przywoływaniu posiadania/nie posiadania jako jednego z emblematów różnicy między płciami – drugi posiada to czy owo, akurat to czego ja nie posiadam. Mężczyzna ogląda się za kobietą, kobieta za mężczyzną (także gdy mężczyzna za mężczyzną, a kobieta za kobietą). Z tego jeszcze nie wynika, że na horyzoncie takiej relacji umiejscawia się miłość. Komentator nie zauważa, że relacje oparte na posiadaniu wyrastają z symboliczności i Symbolicznego dotyczą. Tu dominuje Inny. Mam dowód osobisty, w którym zostaję określony jako mężczyzna lub kobieta, i na nic się zda twoje zapewnienie legitymującego ciebie policjanta, żeś kobietą. Uważaj przy tym, byś nie oberwał za to, że robisz stróża porządku w balona. Gdy się urodzisz, nikt nie pozostawi siebie w niepewności, której płci jesteś. Napiszą M lub K i szlus – właśnie stałeś się posiadaczem płci.
Z kolei pani Grodzka uparła się, że jest K, choć Inny przy urodzeniu jej napisał, że jest M. Pani G. stwierdza z absolutną pewnością, że Inny popełnił wobec niej straszny błąd (lub, co też się zdarza, zrobił to specjalnie, że miał w tym jakiś tylko jemu znany cel) i postanawia ten błąd naprawić. Wskakuje do Wyobrażeniowego i jak charakteryzator teatralny przebiera pana B. w panią G. Od tego momentu pani G. chce zmusić Innego, by uznał ją za nią. Marne ma argumenty. Sukienki, depilację, tapir, coś z biżuterii. Pani G. dziwi się lub wścieka, że Inny nie dowierza. Udaje się więc do jeszcze większego Innego po pomoc. Ten Hiperinny jedne metryki anuluje, a drugie fabrykuje, w niszczarce niszczy jeden IC i zastępuje drugim. Inaczej mówiąc, próbuje zniszczyć Symboliczne, które zrodziło także panią G i zmusić je do urodzenia i rozpoczęcia wszystkiego od zera. Ten buntownik bez powodu życzy sobie tylko jednego – by świat wokół zaczął mówić, przyznał, że pan B. nigdy nie istniał, by „pierwsze istnienie” było bytem urojonym, czyli bytem nie-bytu. Niestety, bycie drugie jest czymś w rodzaju kłamstwa. Wszystko co może powiedzieć pani G. opiera się jedynie na pamięci: „odkąd pamiętam, zawsze uważałam siebie za kobietę”. Tylko, że o ile bycie człowieka opiera się na pamięci, to jego byt jest wcześniejszy niż jego pamięć. Będąc w łonie już był płcią – niestety, nie pamięta jaką. To Inny mówi mu jaką. Lecz On/Ona nie wierzy, czasami nie wierzy nawet w swe istnienie przed pamięcią (precyzyjnie, przed tym co się pamięta). Wszelkie zjawiska trans w polu płci wychodzą z tego miejsca – z omnipotencji i megalomanii tylko jednego Ja, tylko „mojego Ja”. Takie Ja wymusza nawet na najbliższych pozbycie się pamięci – mów do mnie jak do córki, choć pamiętasz mnie jako syna.
Całą tę niezwykłą klinikę zacząłem poznawać w latach 80-tych, w tej jaskini Alibaby, jakim był wówczas Zakład Seksuologii i Patologii Więzi Międzyludzkich. Niestety, ówcześni trans mnie nie lubili. Witałem się na przykład w taki sposób: „Dzień dobry panu, który kiedyś był panią”. Cóż, byli bardzo niezadowoleni. Czym? Tym nawiązaniem do pamięci, do mojej, ale i do klienta pamięci.
Powracam przeto w tym miejscu do lacanowskiej definicji miłości. Krok pierwszy, jest to dawanie tego czego się nie chce (nie chcę przecież obrażać czy irytować klienta). Krok drugi, komuś, kto tego nie potrzebuje (nie potrzebuje ani tej irytacji, ani tym bardziej tej pamięci). Krok trzeci, „obdarowywany tym” bierze to (tak jak bierze się „bezwartościowe” dary – laurki od pociech, dzidy bez ostrzy, kosze bez dna, krytykę od najbliższych, druhów wszelakich, osąd od przyjaciół, niezadowolenie od kompanów itd.). Krok czwarty, biorca tych „niepotrzebności” odpłaca pięknym za nadobne – on teraz z kolei obdarowuje ciebie swym tym, czego nie chce; cóż, z nadzieją i wiarą, że to weźmiesz, a nie zniszczysz dokumentnie.
No dobrze, ale co jest w tym wszystkim korzyścią. Jaka z tego korzyść? Prosta i nie mająca związku jako takiego z Erosem. W miłości możesz być sobą, sobą jakim jesteś, a nie sobą jakim chciałbyć być.
Miłość zawsze nakierowana jest i celuje w podmiot; a ponieważ podmiot nie ma płci, nie posiada jej, to miłość jest „pozapłciowa”, zmierza poza różnicę między płciami.
A na koniec zagadka dla dociekliwych – jak kochać gdy on daje jej swą impotencję (coś czego nie chce i czego ona nie potrzebuje). A może to granica wszelkiej miłości, może nie można w tej sytuacji kochać, może miłość nie jest wszystkim nad wszystko, może myli się św.Paweł?
KP
P.S. W tekście przedstawiłem tezy i rozwinięcie konceptualne zagadnienia, które było przedmiotem mego niedoszłego do skutku doktoratu (już wtedy było niepoprawne politycznie). Przykłady „bezwartościowych darów” pochodzą w części z obserwacji wielkich antropologów. Ludzie drodzy, czytajcie ich, choćby Malinowskiego.
5 Comments, Comment or Ping
Ciekawi mnie, co by Pan odpowiedział na pytanie: do czego w takim razie tęskni psychoanaliza? Jak funkcjonujący ludzie, jak funkcjonujące społeczeństwo by ją (psychoanalizę) satysfakcjonowało?
Pytam, bo chwilami mam wrażenie, że psychoanaliza tęskni do „starych, dobrych czasów” kiedy chłop był chłopem, baba babą, a dzieci znały swoje miejsce. Dużo mówi się na przykład o upadku/schyłku/osłabieniu funkcji ojca. Czytam teraz o tym w piśmie „Psychoanaliza” nr 2/2007. I też chwilami mam wrażenie, że przebija z tego tęsknota za dawnym, silnym, patriarchalnym ojcem.
A jak widać w filmie „Biała wstążka” ten tradycyjny ojciec, mężczyzna bez wątpienia, miał też swoje potworne strony.
Więc do czego tęskni psychoanaliza?
Sierpień 12th, 2012
Co chłop co baba to wiadomo. Nie wiem jednak jak to jest z tym wszystkim co wspólne. Jest coś wspólne? Na przykład pani Ania ma ciągle schiza, że jej grupa nie lubi i pan Tadzio też ma schiza, że go grupa nie lubi. Pan Kazio jak poda rękę obcemu to musi umyć i pani Hela to samo. Pan Zdzisiek jak go coś dopadnie to się z łóżka nie podniesie i pani Fruzia też. A pan Zenon ciągle zostawia co zaczął i pani Ania też ciągle zostawia co zaczęła. Czy oni robią to samo czy co innego? Wszystko tylko do płci i płci wokół?
Sierpień 13th, 2012
Jeremy Irons w „Butterfly” nie poznał, że kobieta, którą kocha jest mężczyzną. Więc argumenty w postaci sukienki, biżuterii, tapiru okazały się wystarczające… Chociaż może była to właśnie ślepota miłości:)
Ale kiedy „argumenty” opadły, miłość się skończyła. Pewnie to co wspólne, to za mało.
Zastanawiam się tylko, czy KP miał coś lepszego do zaoferowania swoim klientom trans niż zmiana płci? Przecież nie może zagwarantować, że psychoanaliza pozwoli im poczuć się lepiej w swojej skórze. Szczególnie że, jak podejrzewam, trans mogą być równie nieanalizowalni jak katolicy:)
Więc skąd pewność co jest lepsze?
Sierpień 13th, 2012
Katolicy są bardzo analizowalni. Jak świeżo zaorana gleba.
Sierpień 13th, 2012
To, ze milosc da sie wciaz opisac w kategoriach Jezusowych pokazuje chyba, ze Jezus byl nikim innym jak najlepszym z dotychczasowych psychoanalitykow. Tworzyc metafory, ktore da sie odszyfrowywac po 2000 lat nie jest latwo. Czy czyta pan to co pisze? Jesli podczas ciazy sluchamy Innego, a pamiec pojawia sie dopiero po narodzinach, czyz nie plynie stad wniosek, ze ten ktory slyszy Innego nie musi juz pamietac? Ten, ktory nie musi pamietac – WIE. Dlatego Sokrates mowil, ze jest przeciwny pismu – ulatwia zapominanie.
Wrzesień 23rd, 2012
Reply to “MDaB(8) – ale ja nie chciałem/am”