Między dominą a Bogiem (7) – seksistowskie „jej”


Wiecie już gdzie jesteśmy – między nią a nim. Dlaczego akurat tam? Sięgnijcie po kolejny artykulik dostarczyciela, niestrudzonego trzeba przyznać, tematów w osobie JKM. W nim to zajął się osobą pani/pana Grodzkiej. Cóż, nie pasuje mu poseł, który kiedyś był mężczyzną (czego sam nie kwestionował), a obecnie jest kobietą (czego znów nie kwestionuje, z pewnością godną przeszłości). Co by było jednak, gdyby zaistniała płeć trzecia?

No więc JKM brzydzi mężczyzna, który stał się (tak sam twierdzi) kobietą, a nie brzydzi aktorka porno jako poseł we Włoszech, pani Sawicka i inne „miernoty” parlamentarne u nas. Cóż, moralne badziewie nie dziwi, ale cnotliwa poseł co zmieniła płeć tak. Więcej, JKM to brzydzi. Dziś przeto będzie o tym, dlaczego to brzydzi, skąd pochodzi ten efekt obrzydzenia.

Ma to związek z kwestią podnoszoną ostatnio. Tu po raz wtóry zgadzam się ze Spokojnym – żaden mężczyzna nie stoi na przeszkodzie uprawiania przez kobiety sportów jakie tylko chcą. Żaden mężczyzna, nawet JKM, nie stoi na przeszkodzie posłowania takiej czy innej osoby, choć z pewnością życzyłby on sobie wprowadzenia nowego wymiaru cenzusu – tego sedes pontificalis jako probierza niekwestionowalnej męskości czy kobiecości. Jako analityk chylę głowę przed nieświadomością. JKM w tym artykuliku wymienia 12 kryterialnych postaci płci i nie zauważa przy tym, że obrazuje to jedynie poziom zamieszania panujący na tym polu. Jako dogmat przyjmuje się naoczny fakt istnienia dwóch płci i szlus – potem konstruuj ile chcesz kryteriów, a sedno różnicy między płciami i tak pozostanie tajemnicą.

Doskonale rozumiem Spokojnego, bo sam przez pewien czas trenowałem judo i nie miałem nic przeciwko temu, by i kobiety robiły to samo razem z mężczyznami. Sprawy jednak zaczynają mieć się inaczej, gdy przychodzi do konfrontacji na tatami. Czy szedłeś Spokojny w konfrontacji z kobietą na tatami na pełen gaz? Czy to jest ten sam typ pojedynku co z drugim facetem? Przecież gdy ostatni czołowy seksista w świecie sportu, tenisista z czołówki światowej, Giles Simon, zaprotestował przeciwko takim samym zarobkom męzczyzn i kobiet za nie taki sam wymiar pracy (nie będę wchodził w szczegóły, ale miał oczywistą rację), to upomniał się tym samym o istnienie różnicy między płciami i zaproponował starożytne kryterium obrazujące, lecz nie udowadniające tę różnicę – deregulacji gaży, zarobków. Osiągnąłby to samo proponując aby tenisistki zarabiały o wiele więcej i tylko ten fakt, że „zapomniał” o tej możliwości wskazuje na istnienie seksizmu (nie tylko wśród mężczyzn). Idę jednak o zakład, że taka propozycja spotkałaby się z równą wściekłością feministek, które tym bardziej w tej sytuacji zwąchałyby seksizm. Kiedyś sufrażystkom chodziło o równość wobec prawa (i chylę czoła przed ich wysiłkami i udaną rewolucją), feministkom zaś chodzi o rozmycie różnicy między płciami; nie chodzi im w ogóle ani o kobiety, ani o mężczyzn, chodzi o różnicę, której ma nie być. To dlatego podstawowym ich wrogiem jest histeryczność, a obelgą najwyższą już od bardzo dawna nie „k…wa”, tylko „histeryczka”.

Dlaczego mężczyznom zależy na oczywistości, wielkiej „widzialności” rzeczonej różnicy? (Odpowiedź na to samo pytanie tylko w odniesieniu do kobiet pozostawię do następnego wpisu).

Oglądałem wczoraj dający do myślenia film, który w prasie branżowej został ochrzczony jako melodramat. Cóż to za głupiec tak to określił, tego nie wiem. Że był głupcem, to wiem – dla niego każdy film o trudnej lub niemożliwej miłości jest melodramatem, nawet gdy kończy się znakiem zapytania tam, gdzie w melodramacie mamy triumf miłości.

Wszystko między nią a nim zaczyna się podobnie. On, sam, przemierza ulice Londynu, bez określonego celu. Ona, sama, robi to samo. Dalej podobne trwa. Ją zaczepia agresywnie żul z prośbą o fajki. On, nadal sam, przypadkowo pojawia się zza winkla i przepędza żula; potem roztrzęsionej „jej” proponuje odprowadzenie do domu. To wszystko jest nam tak znajome, że aż chce się rzucić oglądanie filmu. Lecz teraz zastanowimy się nad jedną sceną.

W niej, gdzieś w pobliżu jej rezydencji, tuż przed momentem gorącym – „wejdzie czy nie wejdzie na kawę?”, „jak mu dać poznać, że może tego chcieć, ukrywając przy tym, że ja (cholera, akurat kobieta) tego chcę?” – mamy punkt zwrotny. On, cały czas sam, w przypływie szczerości obwieszcza Eve, że odprowadził ją, bo przecież „musiałem cię odprowadzić!”. Zostawiam teraz dla pań i panów znak zapytania, zagadkę do rozwiązania – napiszcie w komentarzach, co stało się dalej (nie chodzi o scenariusz, ale o klimat dalszej sceny). Podobną rzecz zauważamy w innej scenie-perełce. Oto ona: ich wargi mają za chwilę się zetknąć; on, przepisowo, jak w czarnych męsko-damskich pojedynkach kina lat 30-40tych, zbliża wargi swe męskie do „jej” naocznie rozchylających się warg kobiecych i..mówi „bardzo ciebie lubię”. I znów, co będzie dalej? Tylko nie mówcie, że nie wiecie. Problemem jest tylko to, dlaczego tak ma być, co film pokazuje bez oszukiwania widza – to, co ma być, nieuchronnie będzie!

Zważmy, w tych scenach on, cały czas sam, mówi do Eve jak człowiek, a nie jak mężczyzna. Mówi po prostu prawdę (jednoznacznie pieczętując siebie jako kogoś w depresji). Mówi coś, czego ona najzwyczajniej w świecie sobie nie życzy. W ten sposób obrazuje się pierwszy człon psychoanalitycznej definicji miłości – miłość to dawanie czegoś, czego się nie chce, komuś, czego on nie chce również. Co więc będzie dalej?

Ostatnie słowa filmu wyjaśniają dlaczego miłość zawsze będzie problemem, na zawsze. On mówi do niej: „zostań ze mną”, odwieczne „ne me quite pas”, „don’t leave me now”, „I can’t quit you, baby”; drocząc się z wami spytam, poproszę w tym mini konkursie was o odpowiedź na pytanie: skąd znacie te teksty?

Co w tej sytuacji zrobi Eve? Film unika melodramatyzmu – nie znamy odpowiedzi na tę prośbę. I błagam Was, przynajmniej nie udawajcie, że akurat Wy nie znacie odpowiedzi.

Koniec filmu nie ma nic wspólnego z seksizmem, ale dwie sceny, które opisałem, jak najbardziej. Seksizm nie charakteryzuje mężczyzn, charakteryzuje płciowość samą.

KP

P.S. Film, o którym mowa, to niszowa produkcja, niezależna, ale możliwa do zobaczenia. Tytuł ” Forget me not”; reż. Aleksander Holt i Lance Roehrig; obejrzałem przypadkowo, ale nie bez zauroczenia, na HBO2.


4 Comments, Comment or Ping

  1. Jacek

    Standardowo byłoby tak:
    1. On mówi, że odprowadził bo musiał
    2. Ona się irytuje, w jakiś sposób daje mu do zrozumienia, że nie postępuje jak mężczyzna, po czym odwraca się na obcasie i odchodzi
    3. on zaczyna żałować, że to powiedział i chociaż przed chwilą mu na niej nie zależało, teraz zaczyna o nią zabiegać

    ale czy to nie melodramat?

    Lipiec 29th, 2012

  2. Jacek

    To obrzydzenie kobietą, która była mężczyzną ma moim zdaniem też związek z tym , że mężczyzna zawsze podskórnie wyobraża sobie, że kocha się z każdą kobietą, którą spotyka.

    W przypadku takiej kobiety napotyka trudność, bo ta kobieta była mężczyzną.

    Od razu pomysł na melodramat: mężczyzna wiąże się z kobietą, która kiedyś była mężczyzną, ale nie pozwala jej pokazać sobie zdjęcia z czasów, gdy była facetem. Melodramatycznie nakazuje spalić wszystkie takie zdjęcia swojemu koledze (zbliżenie płonącego ognia), ten jednak jedno ze zdjęć zachowuje… Co dalej?

    Lipiec 29th, 2012

  3. Nie pójdę na sto procent z kobietą na sparingu, bo cele nasze w trenowaniu są inne. To, że nikomu nie przeszkadza że kobieta trenuje nie oznacza, że na macie kobiety i mężczyźni robią dokładnie to samo. Możliwe jest, że znajdzie się kobieta która mnie porobi mając techniczną olbrzymią przewagę. Rzecz w tym, że to wciąż ciekawostka. Ona zupełnie coś innego weźmie wtedy z tego niż by wziął facet i ja też coś całkiem innego wtedy z tego wezmę.
    A z AG kłopot w tym, że to jest totalne wrażenie niespójności. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że to jednak jest facet któremu odwala a nie kobieta. Nie czuję kobiety w tej osobie. Czuję mężczyznę który coś udaje. Z drugiej strony wiem, że mówiąc o tym czy pokazując że tak czuję mogę krzywdzić tę osobę bo mówiłbym o czymś czego może nie rozumiem, wkładałbym patyk w tryby maszyny której działania nie znam i niszczyłbym ją, więc zaciskam zęby, powstrzymuję się od mówienia i to jest dla mnie niewygodne. Nie wierzę, ale nie chcę ryzykować, że komuś coś zrobię ujawniając niewiarę. No więc milczę. JKM bardziej się skupia na dumie z bycia wyjątkowym, więc o swojej niewierze trąbi dumnie. W życiu nie zapmnę jak on w jednym wywiadzie przez godzinę opowiadał jak to jest być prawdziwym mężczyzną i panem domu i stał w skórze motocyklowej i kasku i butach motorowych mówiąc o tym, także o motocykiliźmie jako męskim atrybucie fleta a na koniec ostatnie ujęcie i on odjeżdża na 125tce. Dla niezorientowanych – to tak jakby był wywiad z Zawiszą Czarnym i na koniec on by wsiadł na kozę i na niej odjechał. Albo na kucyka.

    Lipiec 31st, 2012

  4. Marcin

    […] czegos ‚czego sie nie chce’ – czy tez czegos – czego sie nie posiada?! No to moze tyle w kwestii ‚roznicy’.

    Sierpień 7th, 2012

Reply to “Między dominą a Bogiem (7) – seksistowskie „jej””