Nie pisałem dotychczas w sposób zorganizowany o wyspach Bergamutach, miejscu przebywania, a raczej odosobnienia, Kotów w butach. Ktoś może spytać: ale dlaczego? Odpowiedzią może być film, do którego odnoszę się ostatnio. Pokazano w nim jak ciężko jest mówić w sposób zajmujący o innościach, a jak łatwo można stać się, mówiąc o nich, jeszcze jednym rodzajem inności – no bo kto rozumie gadających analityków?
Komentatorka Izabela podnosi tę kwestię. Jakieś tam inności wyruszają niekiedy ze swych wysp i przybijają do mego pomostu. Nie wszystkie, bo niektóre wolą zamieszkiwać u siebie; w zasadzie większość. Zdaje się, że bezwiednie Izabela dotknęła sedna inności. Inności się nie wpraszają. Inności można jedynie zapraszać. Lecz inności się nie zaprasza, albowiem żyją na własnych wyspach. Macie oto definicję inności – istnieje kontynent „normalności”. Nie jest on pozbawiony swych szaleństw, wariactw i bzików. Tyle że to kontynent, imperium standardów i norm, ostoja procedur i miejsc zajmowanych przez ludzi powiązanych w sieć przez język. Na tym kontynencie gdy idę po zakupy mówię „dzień dobry” sąsiadowi, a on mi odpowie tym samym „dzień dobry”. Powiem i odpowiem w ten sposób nie dlatego, że sąsiada lubię, ale dlatego, że jest on moim sąsiadem. Poza tym nie muszę go w ogóle znać. Mówię ‚dzień dobry” nie dlatego, że jestem grzeczny tudzież dobrze wychowany – gdy znajdę się na ulicy nie mówię przecież każdemu „dzień dobry”. Powiedzą, że to dlatego ponieważ nie znam ludzi, a mówię formułę powitania tylko ludziom znanym. Czyżby? Oto wchodzę do sklepu i już na progu mówię Nieznajomemu, sprzedawcy, „dzień dobry”. Bywa, że wchodząc do sklepiku rzeknę „cześć” – czy jednak macie pewność wtedy, że czyniąc tak jestem kupującym? Może wchodzę jako znajomek do znajomka, by spytać: „masz zapalić?” Oto czym jest dyskurs!
W nim to inicjator, niezręcznie po polsku nazywany agentem, zwraca się do Innego wyłanianego przez znaczący, po to, by to Inny coś wykonał. Zazwyczaj to robi, lecz bywa, że sąsiad nie odpowie „dzień dobry” na „dzień dobry”. Cóż, gbur, najczęściej przejściowy. O dziwo, jutro jego „dzień dobry” się pojawi. To są zmarszczki, wariactwa, na raczej gładkiej powierzchni naszego kontynentu.
Gdy na nasz kontynent zawitają Wyspiarze sprawy mają się inaczej. Wyspiarz mówi „dzień dobry” każdemu, a na dodatek kłania się nisko. Robi tak, albowiem nie jest u siebie.
Kilka tygodni temu stałem przy kasie w banku. Przede mną jakaś zamaszysta, chcąca zrobić wrażenie „normalnej pewności” życiowej pani dokonywała transakcji. Gdy skończyła, odchodząc rzekła do mnie: „nie pójdę z panem do łóżka; mam swój honor i do łóżka z podrywaczami nie chodzę”. Cóż, to tylko Wyspiarka. To było jej „dzień dobry”; to było jej przywitanie. Jej słowami zostałem określony jako podrywacz, będąc tylko klientem banku. Cóż mogłem wykonać? Nic, pozostać dalej klientem – przecież nim byłem. Wyprodukowane „nic” jest podstemplowaniem inności, albo, jeśli tego chcecie, murem. Wyspiarz pozostał poza dyskursem.
Oczywiście to tylko uogólnienie. Wszelako był on w banku, a zatem brał udział w dyskursie. Przyznacie aliści, że w dziwnej formie to dyskurs czyniony. Wyspiarka na naszym kontynencie nadal żyje wyspiarską rzeczywistością. Psychoanalitycy powiedzą na to: albo Wyspiarka przyniosła ze sobą na kontynent swą rzeczywistość (mamy oto projekcję), albo po zawitaniu na kontynent zaczęła „tęsknić” za swą rzeczywistością (oto autystyczne zamknięcie się). Tak czy owak, Wyspiarzem jest ktoś, kto nie jest w stanie żyć w podzielonej rzeczywistości człowieka z kontynentu. Rzeczywistość kontynentu jest podzielona na moją i jego/jej. A mimo to pozostaje jedna, albowiem jest podzielana przez wszystkich ludzi kontynentalnych. Ja mam swoją rzeczywistość, Ty masz swoją rzeczywistość – odpowiadając sobie nawzajem „dzień dobry” zgadzamy się na istnienie tych partykularnych rzeczywistości.
Często, bezrozumnie, mówi się, że Wyspiarze nie żyją w rzeczywistości, lub z odcieniem pobłażania, mają zaburzone kontakty z rzeczywistością. To rodzaj głupstewek. Jak poucza przykład pani w banku, rzeczywistość codziennego krzątania się, maszynerii życia, nie jest Wyspiarzom obca. Mogą w niej istnieć i to całkiem przyzwoicie. Defekt leży gdzie indziej. W niemożności wyjścia poza osobistą rzeczywistość podmiotową, dzielenia jej z bezlikiem rzeczywistości podmiotowych należących do mrowia ludzkiego zwanego społecznością.
Wyspiarz nie spyta: Quo vadis? Wyspiarz nie odpowie na to pytanie, gdy zada mu je Kontynentalczyk. Nie spyta, ponieważ nie jest zainteresowany rzeczywistością Innego, a nie jest zainteresowany, bo ma tylko swoją. Nie odpowie na pytanie, albowiem w pytaniu Innego zawarta jest rzeczywistość pragnienia Innego, a Wyspiarz, znów, zna tylko jedną rzeczywistość – swoją. [To dlatego Freud określił zaburzenie Wyspiarza mianem nerwicy narcystycznej].
Jednakże Wyspiarze odwiedzają nasz Kontynent. Po co?
KP
2 Comments, Comment or Ping
O ile znam wyspiarzy to po to, aby skolekcjonowaniu serii głupot i niedogodności na kontynencie móc wrócić i powiedzieć sobie: jednak na wyspach jest lepiej. To pozwala im lepiej wytrzymywać 300 deszczowych dni w roku. I osobne krany do ciepłej i zimnej.
Kwiecień 8th, 2012
Po żarcie przychodzą.
Kwiecień 9th, 2012
Reply to “Na wyspach inności (1) – Quo vadis”