Kilka dni temu jechałem samochodem. Był wczesny ranek i małe miasteczko. Nagle korek. Sznureczek samochodów pełznie powoli ulicą. Z pewnej odległości dostrzegam przyczynę zatoru. Przejście dla pieszych z wysepką. Obok niej leży piesek, kundelek. Łapki wyciągnięte sztywno ku górze mówią, że boli. Ciało zesztywniałe drga konwulsyjnie. Nie ma siły piszczeć, ale żyje. Piesek przebiegał przez jezdnię po pasach. Cóż, myślę, nawet dla psów makrokosmos jest nieprzychylny; nie tylko dla ludzi. I oto widzę drugiego pieska, też kundelka, pisz wymaluj bliźniaka nieszczęśnika. Upiekło się jemu i zdążył przejść na drugą stronę. Ale nie, właśnie nie; szczęśliwiec ogląda się za siebie i dostrzega co się dzieje. Przez chwilę stoi, a potem rusza ku nieszczęśnikowi. Wraca po pasach, kładzie się obok niego i zaczyna rannego, a może konającego, lizać. Tak, „byłem ranny, a opatrzyliście mnie”, „umierałem, a byliście przy mnie”.
Samochody stanęły na dobre, najpierw po stronie rannego, zaraz potem nadjeżdżające z przeciwnej. Rannemu zniknęły drgawki i zaczął odwzajemniać lizanie. Brat z bratem.
Chciałbym wierzyć, że kierowcy patrzyli z oniemieniem na scenę z nie z tego świata. Właściwie łzy same cisnęły się do oczu i coś podchodziło do gardła. Co to było?
Powiem krótko z nieuchronnym odcieniem patosu. Widziałem z widowni składającej się z kierowców i pasażerów scenę z tragedii antycznej, scenę powielaną w niezliczonych wersjach od tysięcy lat – ostatnio widzianej przeze mnie w początkowych kadrach „Róży”. Antygoniczny wymiar „nie godzi się wydawać ciała na pastwę psów” (co za ironia! I grzech języka w stosunku do tych stworzeń). Nie godzi się wydawać ciała na pastwę kół! Samochody powoli, jak w kondukcie żałobnym, omijały psich braci nie chcących się rozstawać do samego końca. Reszta należała do przechodniów; ktoś głaskał pieski, ktoś inny popędził po weterynarza. Dlaczego kierowcy uformowali coś na kształt konduktu, a przechodnie okazali się Samarytanami?
Zastanawiałem się przez klika dni po ostatnim wpisie, jak zakończyć cykl o sublimacji, jak wyłuskać dla was sedno tego, co jedni zwą wartością, a inni, w tym ja, Rzeczą. Albowiem widziałem naocznie wielką Rzecz, zwyczajny przypadek, który nabrał dla wielu godności. Zwyczajny przypadek, który stał się kolektywnym doświadczeniem. No dobrze, tylko doświadczeniem czego?
Cóż, musimy teraz wspomnieć o funkcji sublimacji, o „oczyszczeniu” jakie przynosi, o zwykłej katharsis. Boże, czemu dopuściłeś do takiego współczesnego zbanalizowania tego pojęcia, do tych procesów opłakiwań, procesów wywalania z siebie, wykrzyczenia, wyładowania, ulżenia sobie, wyduszenia z siebie, dziejących się w kontrolowanych, niekolektywnych, niszowych warunkach, rzekomo odpowiedzialnych za tak zwaną „psychoterapeutic effectiveness”?
Kilka dni wcześniej widziałem katastrofę kolejową i ludzi zgodnie ratujących innych ludzi. I usłyszałem coś w tym guście z naszych mediów: „my Polacy potrafimy jednoczyć się w trudnych chwilach”. Też mi, Polacy! Ja widziałem to w wykonaniu psów! Lecz interesują mnie ludzie, a nie Polacy.
Katharsis ma niewiele wspólnego z odreagowaniem, za to dużo z pozbywaniem się brudu. Nie łudźmy się, potrącony piesek na ulicy nie wywołałby takiego efektu. To zrobił drugi piesek cofając się i kładąc przy kumplu-bracie. Taka psia pieta. Takie sceny skłaniają nas, a raczej wydobywają z nas zapomniany afekt zwany współczuciem, czy nawet miłosierdziem. Jak często wiemy o jego istnieniu? Jak często mamy poczucie, że wymieszany jest on z innym, bojaźnią zwanym?
Im bardziej czynimy sobie makrokosmos poddanym, im bardziej z makrokosmosem żyjemy w przyjaźni, tym mniej w nas współczucia i bojaźni i tym mniej zachęty do sublimowania. Zwykła rzecz z życia pozostaje zwykła – ot normalny psi los. Lecz drugi piesek sprawił, że zwykłe stało się niesłychane, „gdybym na oczy tego nie widział”, nie do uwierzenia. Czy wierzycie w psią przyjaźń? A w psie braterstwo? A w taki to sposób powołałem do życia te nasze wartości, których zazwyczaj się nie dostrzega na co dzień.
Nie, nie jestem szalonym bojownikiem o wolność zwierząt, daleko mi do przypisywania psom braterstwa. To człowiek uwzniośla zachowanie i tak jak muzyka koi obyczaje, tak sztuka potrafi wyzwolić z ludzi szlachetność, to znaczy stworzyć ją nie z instynktu, lecz z niczego – głaszczesz konającego pieska tak samo jak konającego człowieka. Przypomina to nieco św.Franciszka, ale nie musimy być świętymi by głaskać.
KP
P.S. Jest jeszcze inny afekt, z którego potrzebujemy być oczyszczani. To nieludzka wrogość, sama nienawiść, wymieszana, a jakże, z bojaźnią. To jednak sedno komizmu – roześmiane, perliste, do rozpuku zalewające się łzami doznanie czystej wrogości do bliźniego. Bezpieczne gdy rzecz dotyczy komedii.
Zdarzenie z pieskiem miało miejsce 7 marca, raniutko, w Kałuszynie.
2 Comments, Comment or Ping
Ludzie wzruszają się pieskiem liżącym drugiego bo widzą, że on się zachowuje współczująco choć go tego nikt od niego nie wymaga ani go tego nie uczył. To oznacza, że i nas uczyć nie trzeba bo już to mamy. Zresztą to dotyczy nie tylko psów ale nawet ośmiornic. Dlatego całe to gadanie o grzechu, moralności itd. to zawracanie gitary. Wzruszające, bo to jak znaleźć u siebie na strychu coś co się zdawało, że trzeba w antykwariacie za ciężkie pieniądze kupować.
Marzec 10th, 2012
Pieski takie są. Niedalej jak rok temu na You Tube była zarejestrowana historia pieska, który nie chciał opuścić palącego się domu i stał nad kartonem , w którym strażacy odkryli 4 małe kotki. Ich matka dała dyla a piesek nie. Był reanimowany. kUNDELEK. a MOŻE TO NIE BYLI BRACIA TYLKO MATKA I SYN. A wtedy historia jeszcze bardzi9ej chwyta za serce. Pozdrawiam EO
Marzec 26th, 2012
Reply to “How much is/that doggie in the window?”